O tym, jak bardzo durny jest w naszym kraju
proces uzyskiwania dokumentu uprawniającego do kierowania pojazdem silnikowym
(czyli prawa jazdy), można by napisać kilka książek. Co jakiś
czas ministerstwa chcą „uzdrowić sytuację” w sposób, od
którego średnio rozgarniętemu człowiekowi otwiera się scyzoryk w
kieszeni.
Mnie się nigdy do niczego nie
spieszyło. Kurs na „prawko” zacząłem robić jak tylko
skończyłem 17 lat. Tylko że kurs jakoś mi średnio do gustu
przypadł, a samo jeżdżenie również nie bardzo mnie pociągało,
więc sprawę (za przeproszeniem) olałem. Po 5 latach uznałem, że
prawko się jednak może przydać. Poszedłem więc na kurs po raz
drugi i zdałem egzamin. W międzyczasie pozmieniały się niektóre
przepisy dotyczące tego jak ma kurs wyglądać. Wcześniej część
teoretyczna składała się z 18 pytań. Żeby nie było zbyt łatwo,
było również 18 zestawów (albo 20 nie pamiętam już) różniących
się od siebie. Zdawalność „teoretyczna” stała na średnim
poziomie. O zdawalności „praktycznej” lepiej nie wspominać,
bowiem były to czasy egzaminatorów, którzy mierzyli odległości
od auta do krawężnika za pomocą linijek. Tym niemniej, sam system
jakoś specjalnie uciążliwy nie był.
Jednakże w pewnym momencie „Niezbyt
Mądre Głowy” z WarszaFki (nie, nie obrażam miasta tylko „state
of mind” ministrów) uznały, że trzeba poprawić bezpieczeństwo
na drodze. A że młodzi dużo wypadków powodują, podniesiono wiek,
od którego prawko można było zrobić do 18 roku życia. NMG
uznali, że trzeba pozmieniać metodologię kursu. I teraz mała
dygresja. Zgadzam się z tym, że młodzi kierowcy powodują wypadki
i stłuczki (3 tygodnie po tym, jak dostałem prawko, wjechałem w
naukę jazdy uszkadzając sobie i tejże L-ce zderzak ;)). A jako
osoba obdarzona wyobraźnią i czymś, co przy odpowiedniej dozie
dobrej woli można określić mianem umiejętności logicznego i
analitycznego myślenia, wiem jak mniej więcej powinny takie zmiany
wyglądać. Po pierwsze – kursantowi powinno się pokazać jak
wygląda awaryjne hamowanie przy prędkości 90km/h (no ale szkoda
tarcz hamulcowych). Po drugie – pasowałoby kursanta nauczyć jak
sobie radzić podczas poślizgów (zamykanie oczu i jednoczesne
krzyczenie JEZUS MARIA/ O K*WA/AAAAAA średnio pomaga – nie, żebym
testował te metody, ale jestem o tym głęboko przekonany). Po
trzecie – nauczyć go tego, że czasem trzeba wcisnąć gaz w
podłogę, żeby nie dać się zabić. Po czwarte – nauczyć, że
podczas wyprzedzania warto jechać ZNACZNIE SZYBCIEJ od pojazdu
wyprzedzanego (bo buractwo w naszym kraju ma tendencję do
przyspieszania w momencie, w którym owo buractwo zaczniemy
wyprzedzać). I tak dalej, i tak dalej. Czy coś z tej listy zostało
wprowadzone do kursu na prawko? Nope. Ale za to zamiast 18 (albo 20)
zestawów, było 500 pytań, z których system losowo wybierał te,
które miały pojawić się na egzaminie teoretycznym. Warto więc
było znać odpowiedzi na wszystkie (dlaczego to takie istotne,
wytłumaczę za moment). Dodatkowo WORD miał prawo dodać „coś od
siebie” - moje 2 (dopuszczalne) błędy na egzaminie to właśnie
owe pytania „od siebie”.
Tym razem NMG poszli o krok dalej.
Pytań będzie 32 (co samo w sobie nie byłoby wcale takie złe), ale
pula będzie wynosiła 3000 – słownie: TRZY TYSIĄCE PYTAŃ. Ktoś
może powiedzieć „no i co z tego, nauczę się teorii i sobie
poradzę z tymi pytaniami”. I będzie to przejaw naiwności
młodzieńczej. Bowiem z pytaniami jest jeden problem. Mniej więcej
10% z nich miało debilne odpowiedzi. Albo to albo fakt, że były
źle skonstruowane. Za „starych czasów” (tzn. „zestawowych
czasów”) pytania się powtarzały, ale nie było mowy o pomyłkach.
Za czasów 500 moje oczy ujrzały np. takie „mądrości” (zrobię
użytek ze swojej pamięci słonia):
1 ) W pytaniu dotyczącym tego, jak
sobie poradzić z poślizgiem, poprawna odpowiedź brzmiała „skręcić
kierownicę w stronę, w którą skręca pojazd”. Doświadczony
kierowca za taką poradę dałby w pysk. Niedoświadczonym tłumaczę
– jeśli zrobisz coś takiego, najprawdopodobniej przypieprzysz
bokiem auta w drzewo albo w inne auto – nie ma szans na
wyprowadzenie pojazdu z poślizgu przy zastosowaniu tej metody. Za to
można zrobić kilka bardzo ładnych i widowiskowych obrotów.
2 ) Poprawna odpowiedź przy pytaniu
dotyczącym tego, co zrobić z osobą u której podejrzewamy
obrażenia wewnętrzne: „dać jej coś ciepłego do picia”.
3 ) Przenoszenie z miejsca na miejsce
ofiar, u których podejrzewamy uraz kręgosłupa, też zagościło w
odpowiedziach egzaminu.
4 ) Pytania - „krzyżówki”, w
których na rycinie tramwaj był 3x większy od ronda, na które
wjeżdżał (bądź też z niego zjeżdżał) to norma.
5 ) Na zdjęciu widniało auto 5
metrów przed linią zatrzymania i pomarańczowym światłem +
pytanie co ma zrobić kierowca. Tylko, że nikt nie napisał tego,
czy auto stoi, jedzie, rusza czy hamuje.
6 ) Pytania, w których prawidłowa
jest odpowiedź nieprawidłowa (nope – nie pomyliłem się) to
standard. Zapytaliśmy się wykładowcy co z tym fantem zrobić.
Podpowiedział, że pytania, które od nich dostaniemy (na CD-ku) to
aktualny „stan rzeczy”, więc należy zaznaczyć odpowiedź
nieprawidłową, bo można uwalić egzamin, a wykłócanie się o to,
że błąd w pytaniu jest – skończy się najprawdopodobniej
15-toma egzaminami praktycznymi ;)
Tych kilka przykładów (przypomniałbym
sobie więcej pewnie) wystarczy, żeby dojść do wniosku takowego,
że owe pytania były straszliwie niechlujnie ułożone. Tak po
polsku, czyli na „odpi*** się”. Pewnie układał je ktoś, kto
„złożył najtańszą ofertę” albo w ogóle robił to „za
karę”. Przypominam – cały ten bardak mieliśmy wtedy, gdy pula
pytań wynosiła 500. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić tego, w
jaki burdel zmieni się egzamin teoretyczny, jeśli NMG będą
musiały ułożyć jeszcze 2500 pytań (słownie: dwa i pół
tysiąca!). Ale to nie koniec genialnych zmian. Wcześniej
egzaminowany miał sporo czasu na pytania. Jeśli był dobrze
przygotowany, mógł przeskoczyć pytanie (zaznaczając „cokolwiek”),
które sprawiło mu problem i wrócić do niego po skończeniu testu.
Teraz już tak nie będzie. Raz wpisanej odpowiedzi nie będzie dało
się zmienić. 20 sekund na przeczytanie pytania + 15 sekund na
odpowiedź.
I ja przyznam, że nie ogarniam. Nie
rozumiem, dlaczego nie można wrócić do pytania. To jest egzamin
teoretyczny, który z jazdą ma tyle wspólnego, co czytanie książek
o wspinaczce ze wspinaczką jako taką, bądź też oglądanie filmu
pt. „Gladiator” z nauką szermierki. Kursant powinien opanować
teorię (przepisy etc.), a nie uczyć się na pamięć 3000 pytań, z
których pewnie z 500 będzie zawierało przepisy na to, jak zrobić
kalekę z ofiary wypadku (względnie - zabić tę ofiarę) albo też
jak zabić się o drzewo/latarnię/TIRa podczas poślizgu.
Bezpieczeństwa to za cholerę nie poprawi. Natomiast pieniędzy się
od kursantów/egzaminowanych wydrze znacznie więcej. Nawet jeśli
egzamin teoretyczny będzie kosztował tyle samo, to zdanie egzaminu
za 1 razem będzie graniczyło z niemożliwością. A sam kurs
teoretyczny będzie przypominał praktyczny, czyli zamiast nauczyć
ludzi przepisów, będzie się ich uczyło jak zdawać (praktyczny
kurs to „nauka zdawania egzaminów”). A potem przyjdzie kolejny
minister NMG i zamiast 3 tysięcy pytań zrobi 30 tysięcy.
W mojej skromnej opinii WORDy w takiej
postaci jak teraz powinno się wyburzyć, teren ogrodzić i nie
wpuszczać tam nikogo poza Stalkerami. Gwoli wyjaśnienia – nie
nawołuję do wysadzania budynków, tylko chciałbym, żeby
„ministry” zajęły się faktyczną poprawną bezpieczeństwa, a
nie łataniem budżetu. Pomyślał by głąb jeden z drugim jakie
oszczędności krajowi przyniosłoby ograniczenie ilości wypadków
(mniej rent, niższe koszty leczenia etc., etc.). Ale w sumie po
cholerę to komu. Ważne żeby pytań było dużo :)
Ale Ministry same przecie głomby som, to po co insze majo mondrzejsze być? Lepi jak głupoli bedom na drogi wypuszczać. Naród sam sie trochy wytempi i bezrobocie wtedy spadnie. A wcześnij tochu kasy trzeba z niego wytrzepać, bo umarlakowi piniendzy do trumny nie trzeba przecie.
OdpowiedzUsuń