Wielokrotnie zdarzała mi się sytuacja, w której siedziałem nad rozgrzebaną do połowy ścianą tekstu i wtedy, cały na biało wpadał mi do głowy jakiś temat, który nijak nie pasował do ściany tekstu (bo był za długi). W teorii z takim tematem można sobie poczekać, aż się skończy pisać ścianę tekstu, ale przeważnie jest tak, że momentalnie zaczynam odczuwać silną, wewnętrzną potrzebę opisania właśnie tego tematu. Tak więc na kolejną ścianę tekstu będziecie musieli jeszcze chwilę poczekać, a w przysłowiowym międzyczasie zapraszam was do Opola. Z tym Opolem to jest teraz tak, że jedna partia bardzo chce, żeby było tak, jak było.
Zacznę od przyczyn, dla których w ogóle ten tekst powstaje. Otóż zaglądałem sobie ostatnio na ćwitra z husarkiego konta (dzięki któremu mogę zerkać na to, co tworzą rządowi mediaworkerzy/politycy, którzy w ramach walki o wolność słowa byli łaskawi mnie zbanować) i oczy me ujrzały wpis posła, który w ostatnim czasie zyskał miano chodzącego mema (takiego nieintencjonalnie śmiesznego). Tak, wiem, to jest bardzo szeroka kategoria, tak więc będę musiał doprecyzować o kogo chodzi. Posłem tym był Janusz Kowalski, zaś wpisem, któremu zawdzięczacie powstanie tego tekstu, był ten wpis (pisownia będzie oryginalna pozamieniam jedynie nicki na imiona i nazwiska) : „Przemiło spotkać w rodzinnym Opolu szanowną poseł Marcelinę Zawiszę i posła Adriana Zandberga. Dziś krytykują prezydenta Opola, Arkadiusza Wiśniewskiego - liberała od Trzaskowskiego - za antyspołeczną politykę w obszarze komunikacji miejskiej. W tej sprawie jesteśmy RAZEM! Cel jest jasny: uwolnić od Wiśniewskiego!” Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że o przyczynach, dla których dostałem od Kowalskiego bana [i musiałem użyć konta husarskiego] wyjaśnię przy okazji innej, krótkiej, notki).
Przyznam szczerze, że na samym początku skupiłem się na tym, co to w ogóle było za spotkanie (o tym będzie w dalszej części), a dopiero potem dotarło do mnie, że przecież mowa tu o Opolu, które jest rodzinnym miastem mojego ulubionego Doktora Chłopaka z Biedniejszej Rodziny (aka, Patryk Jaki). Patryk Jaki w wyborach 2014 poparł Wiśniewskiego. Po tym, jak ów wygrał, Opole zamieniło się w paśnik dla kolegów Patryka Jakiego. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że Patryk Jaki załatwił również pracę swojemu ojcu. Co ciekawe, najpierw udawał, że nie miał z tym nic wspólnego, ale potem sam przyznał: „Sprawiłem, że tata mógł wrócić do pracy, z której niesłusznie go zwolniono i ma tam duże sukcesy”. No i wszystko pięknie, ale mowa tu o pracy w spółce miejskiej, a Jaki powiedział to tak, jak gdyby chodziło niemalże o odzyskanie firmy rodzinnej (przyznaję się w tym miejscu, że w trakcie wyborów w Wawie 2018 chciałem się dowiedzieć tego, czy po wygranej Jaki zatrudni swojego ojca w wodociągach, ale nie udało mi się uzyskać odpowiedzi na to pytanie).
Z tym zwolnieniem Ireneusza Jakiego było tak, jak ze wszystkim, co opowiada Jaki. To „nie do końca była prawda”, Patryk Jaki tłumaczył, że ówczesny prezydent praktycznie szantażował jego ojca. Szantaż miał polegać na tym, że Ireneusz Jaki miał skłonić syna (który był wtedy radnym) do poparcia uchwały budżetowej. Prezydent miał zapowiedzieć Ireneuszowi, że jeżeli Patryk nie zagłosuje za tą ustawą, to on Ireneusza wywali z roboty. Ireneusz nic Patrykowi nie powiedział, Patryk zagłosował przeciwko uchwale i Ireneusz został zwolniony, zaś po dziesięciu latach Patryk pomógł tacie odzyskać pracę. Ja się już nad tym głosowaniem pastwiłem (wynorałem wyniki głosowań z rady miejskiej i okazało się, że w głosowaniu, o którym opowiadał Patryk Jaki, jego głos nie miał żadnego znaczenia). No dobrze, to jak to z tym Ireneuszem było? Szczegółów nie poznamy nigdy, bo to stare dzieje, ale warto osadzić to zwolnienie w kontekście.
Zacznijmy od tego, że miejskie spółki bardzo często są takimi miejskimi odpowiednikami Spółek Skarbu Państwa. Prezesem w takim miejscu nie zostaje się przez przypadek. Dokładnie tak samo rzecz się ma w przypadku wywalania kogoś z tych spółek. Tam się zatrudnia zaufanych ludzi. Nie uwierzę w to, że prezydent miasta stracił zaufanie do swojego wieloletniego współpracownika tylko i wyłącznie dlatego, że jego syn zagłosował tak, a nie inaczej. Trzeba też wspomnieć o tym, że dzięki koneksjom Jakiego seniora, Jaki junior dostał miejsce na listach do rady miejskiej (i to w okręgu, w którym lokomotywą wyborczą był ówczesny prezydent). Żeby nie przedłużać, najprawdopodobniej wyglądało to tak, że doszło do konfliktu pomiędzy Ireneuszem Jakim i ówczesnym prezydentem Opola. Konfliktu na tyle poważnego, że prezydent go wywalił z roboty. (Jeżeli ktoś chce sobie poczytać coś więcej na temat Patryka Jakiego, to w źródłach wrzucam moją trylogię notkową na jego temat). Z moich obserwacji (można powiedzieć, że obserwacji wieloletnich) tego, jak to w tych Jednostkach Samorządu Terytorialnego wszystko wygląda, mogę jedynie wysnuć wniosek taki, że panowie się pewnie o jakiś stołek pożarli (może o stołek dla Jakiego juniora?). Konflikt jakich wiele, ale to by trochę źle wyglądało, tak więc lepiej opowiadać o tym, że komuś ojca zwolniono dlatego, że „zachował się jak trzeba”, prawda?
Na te wspominki wzięło mnie dlatego, że wpis Kowalskiego należało osadzić w kontekście (owo osadzanie się jeszcze nie skończyło, tak gwoli ścisłości). Choć sam, przy okazji ogarniania notek o Jakim, przeglądałem sobie to, co się w tym Opolu działo, to jednak przegapiłem prawdziwą perełkę. Otóż, Janusz Kowalski był w latach 2014-2015 wiceprezydentem Opola. Tak więc był zastępcą tego „neoliberała od Trzaskowskiego” (tak, wiem, Trzaskowski nie był jeszcze wtedy preziem Wawy, ale dajcie się mi się nacieszyć tym, jakże mądrym, tekstem Kowalskiego). Swoją drogą, dopiero teraz trafiłem na piękny artykuł z NTO, w którym opisano to, co się działo w Opolu po wyborach 2014. Generalnie działo się tak, że Jaki razem z Kowalskim mieli bardzo dużo do powiedzenia w kwestii tego, kogo i gdzie zatrudnić. I znowuż, jak to możliwe, że współpracowali z paskudnym neoliberałem?
Szczerze przyznam, że mnie w tym wszystkim najbardziej interesuje to, dlaczego na linii Wiśniewski – Solidarna Polska (konkretnie zaś chodzi o otoczenie Jakiego i Kowalskiego) doszło do konfliktu. Oficjalną wersję wydarzeń przestawia jeden z portali regionalnych (Opolska 360):
„Można powiedzieć, że to było spotkanie po latach. Janusz Kowalski był bowiem zastępcą Arkadiusza Wiśniewskiego od końcówki 2014 roku do końca 2015 roku. Po wygranej wyborczej obozu prawicy rozpoczął karierę w spółkach skarbu państwa.
Panowie współpracowali m.in. podczas budzącego ogromne emocje procesu powiększenia Opola. Ich relacje zaczęły się jednak psuć przy okazji głośnego festiwalu z 2017 roku. Wtedy to – po bojkocie imprezy przez szereg mających na nich wystąpić artystów – Arkadiusz Wiśniewski wyprosił z amfiteatru ekipę TVP.
Od tego czasu Arkadiusz Wiśniewski i Janusz Kowalski stronili od siebie. Jeśli dochodziło między nimi do jakichś starć, to w mediach społecznościowych (...)”
Tak swoją drogą, szanuję redaktora za to, że napisał, że Kowalski „rozpoczął karierę w Spółkach Skarbu Państwa”. A skoro już jesteśmy przy dygresjach, to ja tu kolejną popełnię. Zastanawiałem się nad tym, czemu przegapiłem tego Kowalskiego w trakcie grzebania za informacjami na temat otoczenia Jakiego. I dotarło do mnie, że było tak dlatego, że w czasach, w których Kowalski był tym wiceprezydentem Opola, był praktycznie nierozpoznawalny. W wymiarze medialnym Kowalski wtedy praktycznie nie istniał. Owszem, wspominano o nim, ale robiły to głównie regionalne portale i jak ktoś „z zewnątrz” na to patrzył, to ten Kowalski (w przeciwieństwie do innych ludzi z otoczenia Jakiego) jakoś tak się „chował”. Jak to się więc stało, że w pewnym momencie zrobiło się o nim bardzo głośno? Ano tak się stało, że Kowalski (tak jak cała reszta Solidarnej Polski) zaczął lansować się wszędzie w sposób, w który lansuje się Patryk Jaki. No ale, jak wspomniałem, to jedynie dygresja.
Zapewne nie będzie dla was żadnym zaskoczeniem to, że średnio mi się chce wierzyć w tę oficjalną wersję. Prawda jest bowiem taka, że dla ekipy Jakiego, Opole mogło być kołem ratunkowym, gdyby coś im nie poszło w „dużej” polityce. Wpływy mieli tam ogromne i byli w stanie wstawić „swoich” na dowolny stołek. Mam uwierzyć w to, że zrezygnowaliby dobrowolnie z tego wszystkiego tylko i wyłącznie dlatego, że doszło do „zranienia uczuć TVP”? No nie bardzo. Czemu więc doszło tam do konfliktu? I znowuż, zapewne się tego nigdy nie dowiemy, ale można w ciemno założyć, że pewnie poszło o jakieś stołki. Może chodziło o to, że prezydent Opola, kupując mieszkania w TBS-ach nie pomyślał o swoich kolegach, którzy też pewnie z przyjemnością zaopiekowaliby by się takowymi mieszkaniami? Tego się pewnie nigdy nie dowiemy. Faktem jest natomiast to, że konflikt w Opolu nie jest udawany. Gdyby był udawany, to władze miasta nie rozpoczęłyby ping-ponga, w którego grają z sądem. O co chodzi w tym ping-pongu? Ano o to, że Rada Nadzorcza (czytajcie: prezydent, który powołuje członków rady) zawiesza i odwołuje Jakiego ze stanowiska (tak, nadal chodzi o pracę w wodociągach), a sąd go na to stanowisko przywraca.
Zastanawiałem się nad tym, na jakiej podstawie sąd może uchylić decyzje rady nadzorczej (przy założeniu, że nie ma żadnych dziur w procedurach). Potem zaś sobie pogrzebałem w internetach i trafiłem na artykuł z GW, po lekturze którego już się przestałem zastanawiać. Otóż, za pierwszym razem sąd unieważnił decyzję rady nadzorczej dlatego, że (werble): „Według sądu zawieszenie Ireneusza Jakiego w obowiązkach prezesa WiK stanowiło dla niego "dotkliwy uszczerbek" z uwagi na "niemożliwe lub bardzo ograniczone możliwości podjęcia zatrudnienia i pozyskania środków do życia". Przyznam szczerze, że spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego, że sąd uznał, że uchyli decyzję rady nadzorczej ponieważ w „w tym kraju nie ma pracy dla ludzi z wykształceniem Ireneusza Jakiego”. Gdybym był złośliwy, napisałbym, że być może sąd uznał, że ponieważ Patryk Jaki przegrał w Warszawie, nie będzie w stanie załatwić ojcu pracy w tamtejszych wodociągach. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, napiszę jedynie tyle, że mam nadzieję, że sądy równie chętnie stają po stronie innych pracowników. No wiecie, chodzi mi o takich pracowników, których członkowie rodzin nie są bliskimi współpracownikami osób powołujących prezesów sądów.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Warto kilka słów poświęcić temu, od czego (i znowuż) „oficjalnie” zaczęła się sprawa Ireneusza. Zaczęła się od tego, że oskarżono go o mobbing (Ireneusz Jaki zaś tłumaczył, że w tym wszystkim chodzi o zemstę, bo wykrył jakiś wał w wodociągach). W teorii mamy teraz słowo przeciwko słowu (bodajże pięć różnych postępowań jest prowadzonych w sprawie tego, co działo się w tych wodociągach). W praktyce Patryk Jaki zadbał o to, żeby wszystkich przekonać do tego, że z tym mobbingiem to jednak coś jest na rzeczy. W jaki sposób to uczynił? Ano w taki, że zadzwonił do dziennikarki, która się zajmowała tym tematem, zaprosił ją do Ministerstwa Sprawiedliwości (w którym już nie pracuje) i zaczął opowiadać o tym, że ta sprawa z wodociągami to jest bardzo złożona i lepiej, żeby go dziennikarka posłuchała, bo on nie chce jej ciągać po sądach. Jeżeli dodamy do tego taki drobny szczegół, jak to, że prokuratura pod wodzą Ziobry ma bardzo długą historię bronienia ludzi związanych z obecną władzą, to dojdziemy do wniosku, że sytuacja, w której znaleźli się pracownicy opolskich wodociągów jest (eufemizując) nie do pozazdroszczenia.
Miałem już skończyć ten temat wodociągów, ale wtedy natrafiłem na opis tego, w jaki sposób powołuje się tam (i odwołuje) prezesów. Ta konkretna rada nadzorcza ma 9 członków. W teorii wystarczy więc 5 głosów do tego, żeby odwołać/powołać prezesa. W praktyce, w tej konkretnej radzie wygląda to inaczej, bo jeden z członków jest powoływany przez Fundusz Inwestycji Samorządowych (rząd tą instytucją zawiaduje). Innymi słowy, nawet gdyby wszyscy pozostali członkowie rady chcieli odwołania prezesa, to bez zgody FIS mogą sobie chcieć.
No dobrze, bo miało być krótko, a wychodzi jak zwykle. O co tak właściwie chodzi Januszowi Kowalskiemu, który się teraz wzmaga w temacie Opola? No na pewno nie chodzi mu o to, że ceny biletów będą wyższe i część połączeń będzie likwidowana. Prawda jest bowiem taka, że gdyby koleżeństwo Jakiego i Kowalskiego nadal mogło w Opolu rozdawać karty, to Kowalski byłby pierwszym do krytykowania nierobów, którym nie chce się pracować i chcą jeździć autobusami za pół darmo (zapewne powiązałby ten temat z elgiebetami i Niemcami). Kowalskiemu (i tej części SolPola, która się pasła wcześniej w Opolu) zależy tylko i wyłącznie ma tym, żeby było tak, jak było (i żeby nadal można było się paść w Opolu). Czy to oznacza, że nie powinno się zwracać uwagi na to, gdy samorządy podnoszą ceny biletów i likwidują połączenia? Ależ oczywiście, że się powinno na to zwracać uwagę. Niemniej jednak, gdy robi to ktoś, dla kogo jest to po prostu środek do celu (którym jest rozdawanie miejskich stołków znajomym),to nawet trzeba o tym mówić.
No dobrze, miało być o lewicy, to będzie o lewicy. Nie trzeba być geniuszem, żeby odgadnąć, jak ten jego ćwit (połączony ze zdjęciem) został odebrany i że może to zostać wykorzystane przez te opiniomaty, które non stop opowiadają o tym, jak to Lewica chce z PiSem współpracować. Gwoli ścisłości, też mnie to trochę zirytowało, ale potem sobie poszperałem w internetach, bo coś mi mówiło, że może być tak, że nie było żadnego „zaplanowanego” spotkania, tylko Kowalski przyszedł sobie na konfę lewicy, żeby się podpiąć pod nią i pokazać, że dla niego komunikacja miejska w Opolu to też bardzo ważna sprawa (swoją droga, ciekaw jestem, kiedy Kowalski po raz ostatni korzystał ze zbiorkomu). Po przejrzeniu ćwiterowego konta Zandberga (bo posłanka Zawisza się nie udziela zbytnio na ćwitrze [to nie jest przytyk, jedynie stwierdzenie faktu]) miałem już pewność, że tak właśnie było. Adrian Zandberg dwukrotnie poruszał temat tego „spotkania”, a w ćwicie, odnoszącym się do konferencji prasowej przypomniał, z kim wcześniej się przyjaźnił prezydent Opola (ding ding ding: Jaki i Kowalski).
Z tym właśnie wiąże się moja (przyjacielska) porada dla lewicy. Jeżeli organizujecie gdzieś jakąś konfę/spotkanie z mediami, to musicie liczyć się z tym, że może tam do was przyjść któryś z łaknących zasięgów i narracji polityków prawicowych. Jeżeli tak będzie i jeżeli ten ktoś (tzn. raczej asystent tej osoby) będzie robić fotki z takiego „spotkania”, to można mieć pewność, że prawicowiec będzie usiłował wrzucić w soszjale jakąś „swoją” narrację. Nie inaczej było w tym przypadku. Tu wjechanie na konfrerencję lewaków skończyło się tym, że co prawda Kowalski usłyszał kilka słów, które pewnie mu się nie spodobały, ale potem i tak usiłował tłumaczyć, że to było spotkanie „bo prezydent to neoliberał”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że to użycie hasła „neoliberał” nie było przypadkowe. Kowalski (tak samo, jak Jaki i cały SolPol) doskonale zdają sobie sprawę z tego, jak działa ich własny elektorat. Z tym betonowym sprawa wygląda tak, że wystarczy rzucić jakieś hasło (Tusk, Niemcy, elgiebety, gender/etc.) i elektorat zaczyna się wzmagać. Kowalski doszedł do wniosku, że jak napisze o tym „neoliberale”, to lewicowy elektorat zacznie mu bić brawo (spoiler alert: lewicowych braw nie było).
Wracając do porady. Jak już się do was przywlecze ten, czy inny prawicowiec, to, no nie wiem, może nagrywajcie te rozmowy? Wyobraźcie sobie sytuację, w której Kowalski opowiada o tym, jak to miło było, a w odpowiedzi dostaje filmik, na którym Potężny Duńczyk wyciera nim podłogę (rzecz jasna, chodzi o wycieranie podłogi w sensie metaforycznym) i przypomina mu „jak to wcześniej było”. Osobną kwestią jest to, że jeżeli jakiś prawak przylazł, to lepiej nie czekać, aż ów zacznie opowiadać „jak było”, tylko samemu o tym wspomnieć (od tego w końcu są te soszjale). Gwoli ścisłości, nie mam pretensji do Zandberga i Zawiszy o to, że pojawił się na ich spotkaniu Kowalski (bo to trochę tak, jakbym miał pretensję do kogoś o to, że na ulicy minął go jakiś typ wykrzykujący dziwne hasła, a potem ten typ opowiadał o tym, jak to miło było się spotkać). Jedyne pretensje (to jest zbyt grube określenie, ale niech już będzie), mam za „soszjalową niefrasobliwość”. Wybory się zbliżają (najpierw parlamentarne, potem samorządowe) i trzeba się w związku z powyższym pilnować znacznie bardziej, niż do tej pory.
Źródła:
https://twitter.com/JKowalski_posel/status/1614925048296673280
Notka o tym, jak to Patryk Jaki sobie
wymyślił swoją
biedę:
http://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2017/11/patryki-jaki-czyli-bieda-urojona.html
Notka o tym, jak to Patryk jaki
sobie wymyślił siebie
samego:
http://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2017/11/patryk-jaki-czowiek-z-marketingu.html
Notka o tym, z jakich przyczyn
Patryk Jaki zaczął się potykać o własne nogi w trakcie wyborów
samorządowych
2018
https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2018/10/dyzma.html
https://opolska360.pl/arkadiusz-wisniewski-kontra-janusz-kowalski-nie-wygrasz-w-2024-roku/
Tu Zandberg odnosi się do
komentarzy „abo Kowalski był”
https://twitter.com/ZandbergRAZEM/status/1615044710212550656
https://twitter.com/ZandbergRAZEM/status/1615076723086827521
Tutaj zaś opisuje konfę:
https://twitter.com/ZandbergRAZEM/status/1615044710212550656
Proszę sprawdzić sprawę delegowania sędzi do sprawy ojca wiadomego europosła. Podobno też jest ciekawa
OdpowiedzUsuń