Przez jakiś czas dumałem nad tym, czy lepszym tytułem dla niniejszej notki nie byłby „Festung Polska”, ale po zakończeniu dumania uznałem, że bardziej adekwatnym tytułem będzie ta „granica”. Notkę tę pozwolę sobie zacząć niejako od końca, albowiem od wniosków końcowych: to, co teraz dzieje się na granicy, zawdzięczamy w głównej mierze skrajnej nieudolności naszego rządu. Owszem, wszystko zaczęło się od tego, że „niedoszły car Rosji” (aka – Łukaszenka), zdenerwowany na UE zaczął się trudnić przemytem ludzi (i zaangażował w to cały aparat państwowy). W tej kwestii jego wina jest bezsprzeczna. W tym miejscu pozwolę sobie na pewną dygresję (i lojalnie uprzedzam, że wątek ten pewnie się będzie pojawiał w tekście). Obserwowałem dokonania rządu Zjednoczonej Prawicy (czy tam PiS, nadal nie wiem jakie nazewnictwo teraz obowiązuje, tak więc będę używał ZP i PiS zamiennie) i odniosłem wrażenie, że ów rząd stara się wyważyć drzwi otwarte na oścież, próbując przekonywać suwerena do tego, że Łukaszenka „to zły człowiek”. Wydawało mi się to cokolwiek dziwne, bo przecież prócz fanów jednego pana, który nie tak dawno temu stwierdził, że 12 letnie dziewczynki są „całkowicie dojrzałe” prawie, kurwa, wszyscy wiedzą, że Łukaszenka jest najzwyklejszym w świecie dyktatorem. Tak sobie nad tym dumałem i dumałem, aż wreszcie dotarło do mnie, że to nie jest żaden wypadek przy pracy propagandystów. Członkowie partii rządzącej są tacy, a nie inni, ale nawet oni zdają sobie sprawę z tego, że działania, które prowadzą na granicy, nie stawiają ich w zbyt dobrym świetle. Stąd też wzięła się dbałość rządowej machiny propagandowej o to, żeby suweren pamiętał, kto jest tym złym. Ta sama machina propagandowa tłumaczy równolegle, że skoro walczy się ze złym, to cel uświęca środki.
Praktycznie od samego początku „problemów” granicznych, które zafundował nam Łukaszenka, nasze władze starają się przekonać wszystkich do tego, że one doskonale wiedzą na czym polega „plan Łukaszenki”. Zrozumiałe jest to, że owo przekonywanie odbywa się w sposób standardowy dla tej władzy: każdy, kto ma inne zdanie, jest oskarżany przez władze o to, że „realizuje scenariusz Łukaszenki”. Do porzygania suflowane są również narracje o „wojnie hybrydowej”. To drugie tak bardzo się naszej władzy spodobało, że Zbigniew Ziobro był łaskaw wybełkotać przy okazji któregoś (kolejnego), niekorzystnego dla PiSu, rozstrzygnięcia TSUE, że to element (a jakże) „wojny hybrydowej”, no ale to tylko dygresja. Mniej więcej w połowie sierpnia minister Wąsik był łaskaw stwierdzić, że próby dostarczenia jedzenia uchodźcom, którzy utknęli na granicy w Usnarzu, to odpowiadanie na prowokacje Łukaszenki „dokładnie tak, jak on sobie tego życzy”. Ponieważ miałem już wtedy szczerze, kurwa, dosyć tego bełkotu o „planie Łukaszenki”, pozwoliłem sobie skomentować tę wypowiedź w sposób następujący: „Niech ktoś wytłumaczy Maciejowi Wąsikowi, że reakcją, której oczekiwał Łuka jest antyuchodźcza histeria Zjednoczonej Prawicy.”. Przyznam szczerze, że komentarz ten był po części efektem znużenia tymi idiotycznymi narracjami, a po części efektem przekory. Patrząc na ten swój ćwit z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że zupełnym przypadkiem, miałem sporo racji.
Rząd twierdzi, że „plan Łukaszenki” (czy tam „scenariusz”) nie ma dla niego żadnych tajemnic. Rząd zapewnia nas również o tym, że podejmowane przezeń działania są adekwatne i skuteczne. Ten sam rząd równolegle przekonuje nas o tym, że sytuacja na granicy jest teraz znacznie gorsza niż przed wprowadzeniem tam stanu wyjątkowego (a co za tym idzie, jest również gorsza niż była wtedy, gdy rząd zaczął prowadzić te swoje „adekwatne” działania). Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że rząd (choć nie składa się z najostrzejszych ołówków w piórniku) zdaje sobie sprawę z tego, że zjebał. Efektem tegoż zdawania sobie sprawy ze zjebania są histeryczne wypowiedzi i wpisy takie, jak te autorstwa Mariusza Błaszczaka: „Białoruś zmniejszyła presję migracyjną na Litwę, bo Łukaszenka zrozumiał, że nie da rady dalej destabilizować sytuacji, gdy litewscy politycy mówią jednym głosem. W tak długo jak opozycja będzie robiła happeningi i naciskała na otwarcie granic, tak długo będziemy mieli kryzys.”. Pewne rzeczy się nie zmieniają. Jedną z takich rzeczy jest to, że niezależnie od tego, co się dzieje, zdaniem PiSu wszystkiemu jest winna opozycja. Drugą rzeczą, która się nie zmienia jest to, w jaki sposób partia rządząca reaguje na dosłownie wszystko (od pomniejszych problemów, po poważne kryzysy). Otóż, nasz niemiłościwie panujący rząd wychodzi z założenia, że wszystko jest kwestią natury stricte wizerunkowej. Przy każdej nadarzającej się okazji Zjednoczona Prawica stara się przekonać wszystkich do tego, że najlepiej poradziła sobie z danym problemem (ktoś jeszcze pamięta idiotyzmy o tym, że jeżeli chodzi o radzenie sobie z koronawirusem, to my w sumie wyprzedzamy inne kraje?), bądź też najlepiej radzi sobie z danym zadaniem (i znowuż, ktoś pamięta jeszcze te nadęte narracje „hurr durr, szczepienia w Polsce idą najlepiej w całej UE?). W tym miejscu pozwolę sobie zacytować fragment filmu: „Nic śmiesznego”: „I tak, kurwa, do zajebania”, bo nasz rząd inaczej nie potrafi.
Nie jestem specjalistą od Łukaszenkologii, tak więc jestem skazany na swoje własne domysły i analizowanie, że tak to ujmę „sytuacji zastanej”. Gdyby rząd PiSu prowadził jakąś sensowną politykę informacyjną i rzetelnie informował obywateli o tym, co się tak właściwie dzieje, nie musiałbym się niczego „domyślać”. Tyle, że rząd nie po to wypierdolił dziennikarzy z pasa przygranicznego, żeby teraz kogokolwiek rzetelnie informować o czymkolwiek. Jakiś czas temu natrafiłem w internetach na wypowiedź litewskiego ministra obrony: „Białoruś na granicę z Polską kieruje 10-krotnie więcej migrantów niż na Litwę”. Przyznam się wam szczerze, że długo się zastanawiałem nad tym, co ja tak właściwie przeczytałem. Nie mam żadnych powodów do tego, żeby nie wierzyć w te słowa (bo też i ten minister nie miał powodu do tego, żeby ściemniać). Jeżeli bowiem zgodzimy się z tym, co mówi sporo polityków (nie chodzi tu o naszych, ale o tych unijnych) i że Łukaszence chodzi o „destabilizacje” sytuacji w UE, to to działanie jest bezsensowne. Granica Litwy z Białorusią jest dłuższa niż granica Polski z Białorusią. Litwa ma znacznie mniej obywateli, a co za tym idzie, znacznie mniej wojska i funkcjonariuszy wszelkiej maści służb. Z tego zaś wynika tyle, że gdyby tych uchodźców i migrantów (wśród tych ludzi są i jedni i drudzy) puszczono „w stronę Litwy”, to najprawdopodobniej w pewnym momencie litewskie służby przestałyby sobie radzić z całą sytuacją. Nawiasem mówiąc, Litwa bardzo szybko zdała sobie sprawę ze skali problemu i pomagał jej Frontex. Po co tych ludzi kierować w stronę Polski, skoro Polska ma krótszą granicę z Białorusią, więcej funkcjonariuszy/etc.?
Warto sobie w tym miejscu zadać pytanie o to, czy Łukaszenka faktycznie mógł zdestabilizować sytuację w UE uprawiając przemyt ludzi, których następnie wysyłano do krajów UE? W 2015 roku, kiedy po raz pierwszy zaczęto głośno mówić o „kryzysie migracyjnym”, o azyl w UE poprosiło ponad 1.2 miliona osób. Owszem, sytuacja się wtedy zdestabilizowała (aczkolwiek bardziej adekwatne byłoby stwierdzenie „została zdestabilizowana”), ale nie ze względu na samą liczbę uchodźców, ale na to, że w międzyczasie ISIS zaczęło dokonywać zamachów. Ponieważ ISIS działało w sposób niestandardowy (już kiedyś polecałem tę pozycję, ale zrobię to jeszcze raz: jeżeli kogoś interesuje ta tematyka, to mógłby ktoś taki sięgnąć po książkę pt. „Pokolenie dżihadu” autorstwa Petry Rasmauer), służby państw UE miały problem z zapobieganiem zamachom. Zamachy zaś stanowiły wodę na młyn dla europejskich rasistów, którzy tym razem swój rasizm mogli maskować narracjami o „ochronie obywateli UE”. Praktycznie cała UE miała wtedy problemy, że tak to ujmę natury „komunikacyjnej”, bo polityka informacyjna krajów członkowskich nie była przygotowana na to, co odpierdalała wtedy prawica (wspierana i podjudzana przez rosyjskich speców od mieszania ludziom w głowach). Efekt końcowy był taki, że, na ten przykład, w Polsce ludzie, którzy na co dzień brzydzą się skrajną prawicą, chodzili na „protesty” organizowane przez skrajnie prawicowe organizacje. Ok, trochę mi się skręciło w stronę dygresji, ale chciałem jakoś w telegraficznym skrócie opisać to, co działo się w 2015.
Przez moment załóżmy, że w 2015 do destabilizacji sytuacji w UE doprowadziła sama liczba uchodźców (od razu zaznaczam, że nie jest to prawda, bo bez zamachów dokonywanych przez ISIS, skrajna prawica, która brała czynny udział w wyżej wzmiankowanej destabilizacji nie miałaby zbyt dużo „paliwa”). Gdybyśmy uznali to założenie za prawdziwe, powinniśmy sobie postawić pytanie: czy reżim Łukaszenki dysponuje zdolnościami logistycznymi, umożliwiającymi mu przemyt setek tysięcy osób w krótkim czasie? Jak to już zaznaczyłem, nie jestem specjalistą ds. Łukaszenkologii, ale wydaje mi się, że taki scenariusz jest nierealny, bo gdyby był, to właśnie byśmy go oglądali. Gdyby bowiem „niedoszły car Rosji” postawił sobie za cel destabilizację sytuacji w UE, to podległe mu służby próbowałyby przemycić przez granicę UE jak najwięcej osób w tym samym momencie (bo to zwiększałoby, i to znacznie, prawdopodobieństwo tego, że krajowi, do którego skierowane zostały te osoby, po prostu zabraknie ludzi do ogarnięcia sytuacji). Zamiast tego mamy do czynienia ze stosunkowo niewielkimi grupami osób. Części z nich udaje się przedostać przez super-duper-szczelną (i NIENARUSZALNĄ!) granicę Polski, co przyznał sam rząd ustami Wawrzyka (od razu zaznaczam, że nie będę oźródłowywał każdej wypowiedzi, bo lista linków byłaby wtedy dłuższa od tekstu). Aczkolwiek, nawet gdyby nie przyznał, to nie uszło to uwagi niemieckich służb. W artykule datowanym na 05-10-2021 (z DW) możemy przeczytać: „W ubiegły piątek Komenda Główna Policji Federalnej w Berlinie poinformowała, że do końca września 2021 zatrzymano łącznie 1556 nielegalnych migrantów, którzy przekroczyli granicę polsko-niemiecką. Podczas gdy w sierpniu liczba zatrzymanych wynosiła 225, we wrześniu wzrosła do 1305.” Skoro już teraz mamy do czynienia z takimi liczbami, to raczej nietrudno zgadnąć, jak by to wszystko wyglądało, gdyby reżim Łuki miał większe możliwości logistyczne.
Nie wiem (i nie chce wiedzieć) co siedzi w głowie Łukaszenki, ale skoro przez tyle lat utrzymał się w siodle i nie został wymieniony przez Putina (ani też wyproszony przez podwładnych) to znaczy, że nie jest skończonym idiotą. Ponieważ zaś idiotą nie jest, to raczej mało prawdopodobne jest to, że planował destabilizacje UE przy pomocy niewielkich grup uchodźców/migrantów (jak się to napisze w jednym zdaniu, to brzmi cokolwiek kretyńsko, prawda?). Nie mam pojęcia czy to, co robi Łukaszenka, można nazwać prowadzeniem wojny hybrydowej [bo się na tym nie znam), ale nie brakuje opinii (i nie mam tu na myśli opinii rządzących nami naczyń gospodarczych o szerokim zastosowaniu, zwykle służących do przenoszenia (przechowywania) płynów lub drobnoziarnistych materiałów sypkich], że tak właśnie jest. Ja tam co prawda specjalistą nie jestem, ale z tego, co mi wiadomo, jednym z elementów składowych wojny hybrydowej jest wojna informacyjna. Tę wojnę Łukaszenka (szczególnie przy wsparciu ze strony Rosji) może prowadzić jak najbardziej. I nie, nie chodzi mi tu o jego wystąpienia publiczne, w których opowiada brednie na temat tego, kto odpowiada za sytuację na granicy (aczkolwiek warto w tym miejscu zaznaczyć, że wypowiedzi te kierowane są głównie na „rynek rosyjski”), ale o działania dezinformacyjne w internetach/etc. Łukaszenka nie mógł liczyć na to, że niewielkimi grupkami uchodźców i migrantów uda mu się cokolwiek zdestabilizować. Niemniej jednak mógł liczyć na to, że jeżeli fakt przekraczania granicy UE przez osoby, które tam skierował dostanie odpowiednią „oprawę” dezinformacyjną, to cała ta akcja będzie mogła sprawiać wrażenie straszliwego zagrożenia.
Teraz zaś do tej układanki dodajmy PiS, którego członkowie na widok kota na granicy zaczynają srać ogniem, robić reenactment 2015 i wrzucają do debaty publicznej praktycznie te same (momentami nieco zmodyfikowane) narracje, którymi raczyli nas 6 lat temu. Mniej więcej w połowie sierpnia jeden z rządowych propagandystów pozwolił sobie na chwilę szczerości na ćwitrze (o skrajnym poczuciu bezkarności obozu władzy świadczyć może to, że ten ćwit nadal sobie spokojnie wisi). Dziennikarz z Gazeta.pl skomentował był wtedy działania władzy: „Rządzącym mam do przekazania smutną wiadomość. To już nie wrzesień 2015 roku, Szanowni Państwo. Możecie "grzać" z dumą te wojskowe kordony wokół matek z dziećmi i kilometry drutu kolczastego na granicy, ale to nie sprawi, że sondaże wystrzelą Wam pod sufit. Kula śnieżna już leci.”. Wpis ten wywołał reakcję wcześniej wzmiankowanego propagandysty (aka Wojciech Biedroń): „Racja, ale nie zaszkodzi. A to może być przydatne.”. Pozwolę sobie w tym miejscu na parafrazę pewnego powiedzenia: jeżeli nie wiadomo, o co chodzi PiSowi, to chodzi o sondaże. Partia po prostu uznała, że to, co dzieje się na granicy, wprost idealnie nada się do reperowania spadków sondażowych, tak więc zadbano o odpowiednią oprawę.
Otwartą kwestią pozostaje to, czy rządzące nami matoły same wpadły na to, że warto by było odkopać narracje z 2015, czy też zostało im to zasugerowane przez braci zza Buga. Ta druga możliwość jest bardzo prawdopodobna, bo politycy Zjednoczonej Prawicy w trakcie kryzysu migracyjnego non stop zaśmiecali debatę publiczną wrzutkami, które przywędrowały do nich ze stron internetowych prowadzonych w języku rosyjskim. Wystarczyło więc, że autorzy tamtych wrzutek znowu zaczęli je produkować, a o resztę (czytaj: kolportaż) zadbali członkowie partii rządzących i ich podwładni, pracujący w mediach rządowych. Niemniej jednak, niezależnie od tego, czy wpadli na to sami, czy też „zostali na to wpadnięci”, zgodzicie się chyba z tym, że taka „oprawa” byłaby bardzo na rękę komuś, kto bardzo chciałby przekonać różne państwa do tego, żeby mu nie podskakiwały i nie zawracały dupy jakimiś sankcjami, bo jak się wkurwi, to może dla nich stanowić ogromne zagrożenie. Nie mam pojęcia, jaki w rzeczywistości był „plan Łukaszenki”', ale ta moja „robocza teoria”, którą sobie tutaj wymyśliłem, brzmi w moim mniemaniu o wiele bardziej sensownie od tego, do czego usiłują przekonać nas rządzący (tl;dr „ŁUKASZENKA CHCE ZNISZCZYĆ POLSKĘ I CAŁĄ UE!” [Aczkolwiek jest to daleko idące uproszczenie z mojej strony, bo narracje władzy odnośnie tego „co nam zagraża”, są cholernie niespójne (o czym będzie też w dalszej części tekstu]). Poza wszystkim, za tą moją wydumaną wersją „planu Łukaszenki” przemawia to, że zwiększenie „nacisku” na polską granicę zbiegło się w czasie z „powtórką z rozrywki”, którą nam wszystkim funduje PiS, odkurzając swoje rasistowskie narracje sprzed kilku lat. Nie mam pojęcia, jak to wyglądało (na płaszczyźnie komunikacyjnej [chodzi, rzecz jasna, o komunikację na linii rząd - społeczeństwo]) na Litwie, ale wydaje mi się, że nikt tam raczej nie robił tego, co w Polsce robi Zjednoczona Prawica (czytaj: nie sprowadzał wszystkiego do kwestii słupków sondażowych).
Po napisaniu powyższego kawałka tekstu miałem przerwę w pisaniu wywołaną prozą życia (nie, nie jest to żadna martyrologia, po prostu czas nie jest z gumy i momentami brakuje go na różne czynności). Obserwowałem sobie w przysłowiowym międzyczasie doniesienia odnośnie tego, co dzieje się na granicy. I jak tak sobie poobserwowałem, to doszedłem do wniosku, że mój instynkt podkarpacianina mnie nie zmylił, bo teraz widać już wyraźnie, że Łukaszence zależy na tym, „żeby się działo” i żeby to, co się dzieje, trwało jak najdłużej (czytaj: do momentu, w którym osiągnie zamierzone cele [i nie, tym celem nie jest „zniszczenie Europy”, raczej mamy tu do czynienia z próbą wpłynięcia na UE, coby Unia dała sobie już spokój z tymi sankcjami i żeby już nikt nie ranił jego uczuć i nie mówił, że jest „uzurpatorem”/etc.]). I tu Łukaszenka doskonale się „dobrał w parę” z polską partią rządzącą, bo naszej władzy też zależy na tym, żeby to wszystko trwało jak najdłużej. Im dłużej to trwa, tym bardziej się na tym temacie wykrwawia opozycja. I nie, nie chodzi mi o to, że opozycja ma problem dlatego, że ma w tej sytuacji RiGCz. Opozycja ma problem, bo po raz pierdylionowy okazuje się, że nie potrafi w politykę. Nasza przewspaniała opozycja od dłuższego czasu tkwi sobie w głębokiej defensywie i ogranicza swoje działania do reagowania na to, co zrobi PiS. W praktyce (i w telegraficznym skrócie) wygląda to tak, że PiS wrzuca na rozrzutnik (czytaj: na rządowe media) swoje narracje, te narracje zaczynają rezonować w elektoratach. Opozycja jakoś tak nieśmiało reaguje na te narracje (bo zapewne czeka na wyniki fokusów + może jakieś sondaże). Gdy wreszcie opozycja dysponuje wynikami badań okazuje się, że suweren jednak przechyla się w stronę narracji PiSowskich, tak więc opozycja też się przechyla w stronę tych narracji. Ten „kurwa sprytny” plan obalenia PiSu przez przechylanie się w stronę jego narracji pomija jeden drobny szczegół. Tym szczegółem jest fakt, że nic, kurwa, dziwnego, że z „badań wynika”, że suweren się przechyla w stronę narracji PiSowskich, te narracje są w momencie przeprowadzania badań narracjami dominującymi. Efekty tego rodzaju działań widać gołym okiem. Okno Overtona jest u nas przesunięte tak bardzo w prawo, że gdy jedna firma badawcza przebadała respondentów w kwestii tego „jaka jest ta Platforma Obywatelska”, to 27.4% respondentów stwierdziło, że to partia lewicowa/centrolewicowa.
Innym efektem jest to, że, no cóż, narracje PiSowskie są dominujące (co zresztą ma swoje odzwierciedlenie w sondażach). Pozwolę sobie tę dygresję „komunikacyjną” pociągnąć dalej. Otóż, jakiś czas temu przy okazji wyjebania z UK Ziemkiewicza [(aka „Kapitan Research”) kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Ziemkiewiczowi poświęcony zostanie kawałek Przeglądu] jeden z rządowych mediaworkerów się był wysypał. Gdyby przyciągnęło to uwagę komentariatu (albo, no nie wiem, dziennikarzy z „wolnych mediów”?) można by było powiedzieć, że wysypał się „spektakularnie”. Ponieważ zaś praktycznie nikt na to nie zwrócił uwagi, jest to po prostu kolejna chwila szczerości, na którą pozwolił sobie „podwykonawca” rządu, z której to chwili szczerości absolutnie nic nie wynika. Gdy zaczęła się inba z wywaleniem z UK wiadomej osoby, Wojciech Mucha (który jest tak bardzo niezależny, że aż został redaktorem naczelnym „Gazety Krakowskiej” i „Dziennika Polskiego”) pozwolił sobie na taki ćwit: „Dorzuciłbym piątaka na tłumaczenie podcastów tego @R_A_Ziemkiewicz na angielski (zarówno z akcentem oksfordzkim jak i cockney) i mikrotargetowanie ich w brytyjskich social mediach.”. Jeżeli chodzi o wiedzę pana redaktora z zakresu „akcentów”, pozwolę sobie ją podsumować srogim parsknięciem. Kluczowe we wpisie pana redaktora jest „mikrotargetowanie”. W uproszczeniu, mikrotargetowanie treści to dbanie o to, żeby treści docierały do „odpowiedniego” adresata. Biorąc pod rozwagę to, że media społecznościowe dysponują olbrzymią ilością informacji na temat swoich użytkowników, mikrotargetowanie może być bardzo skutecznym narzędziem oddziaływania. Nic więc dziwnego, że korzystają z tej metody politycy. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że metodę tę stosował sztab Trzaskowskiego w trakcie wyborów samorządowych 2018. Korzystanie z tej metody nie jest niczym nagannym. Czemu więc napisałem, że się redaktor był wysypał? Bo nietrudno zgadnąć, do czego owo mikrotargetowanie jest wykorzystywane przez obecne władze. Szczególnie w kontekście tego, że wyżej wymieniony redaktor chciał zastosować tę metodę do rozpowszechniania wysrywów Ziemkiewicza.
Wydaje mi się, że owo mikrotargetowanie jest jedną z przyczyn, dla których debunki opozycji (i insze „kontrnarracje”) są bardzo mało skuteczne. Po prostu debunki nie trafiają tam, gdzie wcześniej trafiły treści „rozrzucone” w ramach mikrotargetowania (gwoli ścisłości, nie musi to oznaczać jedynie opłacanych postów sponsorowanych, ale np. zakładanie grup „sympatyków”, tego czy innego polityka/etc.). Jeżeli zaś nawet tam trafią, to jest już za późno, bo narracje rządowe zdążyły się już „osadzić” mocno (kolejny plus czekania z działaniami na wyniki fokusów/sondaży). Mechanizm dostosowywania się opozycji (of korz, niecałej, bo są tam jednak ludzie z RiGCzem) do rządowych narracji widać idealnie w przypadku tego, co dzieje się na granicy. Co prawda, sam fakt wprowadzenia stanu wyjątkowego jest krytykowany, ale jednym tchem z tą krytyką wypowiadane są pierdolety o potrzebie „ochrony świętej granicy”. Do łbów wypowiadających te rzeczy nie przyjdzie, że swoimi szpagatami narracyjnymi wzmacniają rządowe narracje, a co za tym idzie sprawiają, że społeczne przyzwolenie na to, co odpierdala partia rządząca jest takie, a nie inne. Jeżeli bowiem do suwerena z każdej strony będą docierać komunikaty o przenajświętszej granicy, to tego suwerena bardzo łatwo będzie przekonać do tego, że „ochrona granicy” jest wartością nadrzędną i wszystko inne należy podporządkować tejże wartości. Czy można sobie w ramach tej „ochrony” wytrzeć dupę konwencją genewską? Można, jak najbardziej, jeszcze jak.
Najbardziej żenujące w tym wszystkim jest to, że te „przechyły” w stronę PiSowskich narracji nie odnoszą się tylko i wyłącznie do tego mitycznego „suwerena” i sporej części polityków opozycji. Do narracji dostosowują się również osoby, które chciałyby uchodzić za poważnych dziennikarzy. Wydawać by się mogło, że od takich osób można by było wymagać czegoś więcej, niż klepania prorządowych idiotyzmów. Dobra, to powyższe zdanie to był żart. Tak długo patrzam na to, co odpierdalają „dziennikarze”, że absolutnie mnie nie dziwi to, że nie są oni w stanie zadać sobie choćby tyle trudu, żeby przez chwilę pomyśleć nad tym, co piszą i mówią. Idealnym przykładem będzie tu wpis Konrada Piaseckiego, który jakiś czas temu na swoim ćwitrze napisał był: "A Pan poważnie pisze, że trzeba wpuścić wszystkich ludzi, którzy próbują się tu nielegalnie dostać? To po co nam punkty kontroli granicznej? Dlaczego oni nie zgłoszą się na nie z wnioskami azylowymi?”. Ujmę to tak. Gdyby tego rodzaju „mądrościami” Piasecki chwalił się na samym początku całej tej sytuacji, można by to było jeszcze jakoś wybaczyć. No bo ok, może i dzbanizm, ale mówimy tu o polskim dziennikarstwie, a dzbanizm jest immanentną (kurwa, znowu użyłem słowa „immanentną” w tekście. Będę musiał zwrócić moją kartę podkarpacianina) cechą tegoż dziennikarstwa. Tyle, że teraz to wszystko trwa już któryś miesiąc z rzędu. Piasecki mógł (gdyby chciał, ale pewnie nie chciał, albowiem czego oczy nie widzą/etc.) zobaczyć, że polska SG praktycznie uniemożliwia uchodźcom/migrantom złożenie wniosków azylowych. Sposobów, na które to robiono było w chuj: od olewania tego, że ci ludzie chcą składać wnioski, poprzez fizyczne oddzielanie potencjalnych azylantów od osób, które mogłyby ich reprezentować i złożyć te wnioski w ich imieniu, aż do zagłuszania wszelkich prób komunikacji. Każdy mógł to zobaczyć, ale nie każdy chciał. Nie ma, rzecz jasna, przymusu oglądania tego, że jedni ludzie są chujami dla innych, ale jeżeli ktoś tego nie chce oglądać, to niech potem, kurwa, nie zadaje kretyńskich pytań o to „czemu nie składają wniosków?!?!?!”.
Ktoś może powiedzieć: no dobrze, wspominałeś już o tym, że działania Łuki sugerują, że masz rację w kwestii tego „jak wygląda jego plan”, ale jakoś tak z dowodami u Ciebie krucho. I to jest właśnie ten moment, w którym takowe zostaną przedstawione. Łukaszenka i jego służby bardzo szybko zorientowali się, że Polska będzie nagłaśniać wszystko, co stanie się na granicy i będzie to wyolbrzymiać. Gdyby sami na to nie wpadli, to zostało im to wyłożone w polskich mediach, via alarmistyczne i łamiące newsy o tym, że gdzieś w trawie leżało coś, co wyglądało jak bomba, bo miało zegarek. W tym wyolbrzymianiu upatrywałbym genezy tego, że białoruscy pogranicznicy zachowują się tak, jak się zachowują (rzucanie przedmiotami w pojazdy obserwacyjne, mierzenie z broni długiej do Polaków/etc.). Śmiem twierdzić, że gdyby polski rząd nie srał ogniem za każdym razem, gdy jakiś białoruski pogranicznik coś odpierdoli, to po pewnym czasie pogranicznikom znudziłoby się to odpierdalanie (czytaj: wydano by im polecenie, żeby przestali, bo to bez sensu). Tymczasem polski rząd na każde pierdnięcie, dochodzące z białoruskiej strony, reaguje jak na atak przy użyciu broni chemicznej. Generał Polko stwierdził, że działania strony białoruskiej mają na celu sprowokowanie polskich żołnierzy do jakichś zachowań, które można by było nagrać i wykorzystać przeciwko Polsce. Jednym z większych absurdów jest to, że rządowe media tę wypowiedź powielały pomimo tego, że rząd jej ewidentnie nie zrozumiał. Gdyby bowiem ktokolwiek tam był na tyle ogarnięty, żeby zrozumieć to, co zostało powiedziane, to momentalnie przestawiły wajchę w kwestii rozpowszechniania histerycznych narracji, które wzmacniają działania strony białoruskiej poprzez ich wyolbrzymianie. To zaś, połączone z absolutnym wręcz brakiem profesjonalizmu po stronie SG, to recepta na (eufemizując) „eskalację sytuacji”.
Wspomniałem przed momentem o braku profesjonalizmu SG. Idealnym dowodem na galopujący wręcz profesjonalizm jest to, co odjebała ostatnio SG. Otóż w internetach pojawił się filmik (którego autentyczność została potwierdzona przez SG), na którym obok osób, które przekroczyły polską granicę, stał jakiś typ w kominiarce, który bawił się pałką tak zapamiętale, że gdybym miał taką możliwość, to kazałbym mu dmuchnąć w alkomat. Typ miał na sobie między innymi jakąś koszulkę z nadrukiem i krzywo założoną kominiarkę. Całym swoim jestestwem sprawiał wrażenie jakiegoś najebanego kibola, który tylko czeka na okazję, żeby komuś przypierdolić pałą. Jakiż był mój brak zdziwienia, gdy SG potwierdziła, że ów jegomość był „funkcjonariuszem w ubraniu cywilnym”. Co prawda SG nie wypowiadała się w kwestii trzeźwości tego typa, ale jeżeli ten typ był trzeźwy, to Ziemkiewicz umie robić research. Oglądając tego rodzaju filmiki warto mieć na uwadze to, że do nas docierają jedynie strzępy tego, co się na tej granicy dzieje. Po coś przeca media stamtąd wyjebano, prawda?
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upotyKilka liter temu zasygnalizowałem, że zajmę się w tym tekście również niespójnościami w rządowych narracjach odnoszących się do tego, co tak właściwie nam zagraża. Partia rządząca od dawna stosuje zapożyczoną od Trumpa metodę „wielonarracji”, która polega na zarzuceniu przestrzeni publicznej pierdylionem narracji (które bardzo często przeczą sobie nawzajem). W teorii powinno to dyskredytować partię i jej wiarygodność. W praktyce odpowiednie narracje trafiają do odpowiednich osób (i wtedy wchodzi mikrotargetowanie, całe na biało), tak więc PiSowi od tego „nie spada”. Nie inaczej z tymi narracjami jest w przypadku tego, co dzieje się na granicy i na czym tak właściwie polega zagrożenie. Z jednej strony nietrudno dziwić się temu, że partia rządząca stosuje metodę, o której skuteczności mogła się już wielokrotnie przekonać. Tyle, że z drugiej strony sam fakt stosowania wielonarracji w tym konkretnym przypadku sprawia, że warto sobie zadać pytanie: czy aby nie jest tak, że gdyby zagrożenie było realne, to wystarczyłoby o nim poinformować suwerena, zamiast bawić się w wymyślanie niestworzonych historii? Skoro grozi nam jakieś realne zagrożenie, to po co nam narracje z 2015?
Szczytowym osiągnięciem rządowej polityki dezinformacyjnej, związanej z sytuacją na granicy, była pamiętna konferencja prasowa, na której suwerenowi zafundowano zoofilskie zdjęcie. Im więcej czasu upływało od tej konferencji, tym bardziej okazywało się, że to zoofilskie zdjęcie było chyba najbardziej merytoryczne. Oddajmy głos ćwiternautom, którzy komentowali tę konfę: „Czy ja dobrze rozumiem, że polski rząd w ramach szkalowania uchodźców jednemu z nich wyciągnął to, że pracował dla służb kraju wspieranego przez Polskę?”. Na zdjęciu, do którego odnosił się komentarz tego ćwiternauty, był typ w mundurze Afgańskich Sił Bezpieczeństwa (to te ziomeczki, które lały się z talibami i na których talibowie teraz polują). Inny ćwiternauta (aka Ośrodek Instrybucji Prestiżu i Pogardy) zwrócił się do Stanisława Żaryna: „Ej @StZaryn- ale wy w ogóle wiecie, po której stronie walczyli niedawno żołnierze z irackiego Kurdystanu (skąd sądząc po fladze na mundurze jest ten ziomek) czy tak nie do końca? Czy to wszystko jedno? Irak Iran potejto potato, k*rwa, koń krowa, co nie?”. W tym drugim przypadku „orłów” od Żaryna może tłumaczyć to, że byli tak nagrzani, że nie zwrócili uwagi na to, jakie flagi są na zdjęciu (zobaczyli śniadego typa z bronią, więc od razu włączył im się skrypt „TO PEWNIE TERRORYSTA”). W tym pierwszym przypadku absolutnie nic nie tłumaczy idiotyzmu wszystkich, którzy byli odpowiedzialni za tę konfę, bo informacja o tym, że typ był członkiem Afgańskich Służb Bezpieczeństwa znajdowała się na jebanym slajdzie.
O straszliwym „zagrożeniu terroryzmem” będzie dalej, albowiem teraz warto poświęcić jeszcze trochę liter tej nieszczęsnej konferencji. Ludzie odpowiedzialni za bezpieczeństwo naszego kraju zapewniali dziennikarzy, że na tych fotkach, co to je pokazują, na bank znajdują się ludzie, którzy starają się przedostać przez polską granicę. Potem zaś okazało się, że jeżeli chodzi o te fotki z krową, która okazała się klaczą, to w sumie SG znalazła je na karcie pamięci, która leżała se w trawie na jednym ze „szlaków, którym poruszają się migranci”. Potem było jeszcze lepiej, bo wyszło na to, że z tą fotką, na której miał być człowiek, który chciał się dostać do Polski, to też tak nie do końca, bo jednej osobie udało się ustalić, że był to kadr z jakiegoś starego zoofilskiego porno. Zamysł pomysłodawców tej konfy był genialny w swej prostocie: uznano, że jak wrzuci się na konfie jakieś wyjątkowo ohydne zdjęcie, to nikt nie będzie tego sprawdzał. Widać to było wyraźnie po reakcjach na artykuł OKO Press o „krowie Kamińskiego”. Z reakcji tych wynikało bowiem, że w sumie to te ludzie z OKO Press to jakieś dziwne, bo oglądają zoofilskie porno. Rzecz jasna, słowem się nikt nie zająknął w temacie tego, jak to się stało, że autorom konferencji się wszystko pojebało i, eufemizując, bardzo oszczędnie gospodarowali prawdą. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że jeżeli chodzi o zoofilską fotkę, w którą z takim zapamiętaniem wpatrywali się ministrowie, biorący udział w konfie, to jej wrzucenie o tej godzinie do mediów sprawiło, że nawet Błażej Kmieciak (ten pan, co to wcześniej był w instytucie, o którym nie wolno mówić, że czegoś nie wolno o nich mówić) się wkurwił: „Posiadanie tego typu zdjęć powinno być karane bez względu na szerokość geograficzną. Mam świadomość, że sytuacja na granicy jest złożona, ale pokazywanie tak drastycznych i szkodliwych zdjęć jest zupełnie niepotrzebne. Nie powinno się prezentować takich treści.”. Teraz sobie pomyślcie, jak bardzo trzeba się postarać, żeby (będąc ministrem PiSowskim) dostać zjebę od typa, mającego powiązania z Ordo Iuris.
Tak, ta konferencja to była jedna wielka pierdolona szopka. Niemniej jednak była to szopka na tak wielu płaszczyznach, że trzeba było sobie tę szopkę dawkować. No, ale jak to mawiał klasyk: nie uprzedzajmy faktów. Zaraz po konferencji w mediach pojawiły się artykuły z łamiącymi tytułami: „Natychmiastowa reakcja premiera na słowa ministra Kamińskiego”, w których to artykułach mogliśmy przeczytać: „Rzecznik rządu poinformował o kroku, który wykonał Mateusz Morawiecki w związku ze słowami Mariusza Kamińskiego. Chwilę wcześniej szef MSWiA zapowiedział, że będzie rekomendował Radzie Ministrów przedłużenie obowiązywania stanu wyjątkowego w części kraju.”. No i wiecie, wszystko fajnie, bo wielkie zagrożenie terroryzmem (+ zagrożenie dla polskich krów będących klaczami), a jak jest wielkie zagrożenie, to reakcje powinny być natychmiastowe, tak więc Premier Tysiąclecia razem z szefem MSWiA zachowali się w sposób profesjonalny, prawda? No oczywiście, że, kurwa, nie. Przez moment załóżmy, że wnioski z tej konferencji są prawdziwe i że w sumie to zagrożenie terroryzmem jest realne. Konferencja odbyła się w poniedziałek (27-09-2021). Wspominam o tym dlatego, że w piątek (24-09-2021) w mediach pojawiły się „zajawki”: „w przyszłym tygodniu minister Mariusz Kamiński przedstawi bardzo ciekawą informację, która - jak zaznaczył - wstrząśnie opinia publiczną” („zaznaczającym” był Maciej Wąsik). Innymi słowy, o tym co będzie na konferencji, na którą w poniedziałek „błyskawicznie” zareagował Premier Tysiąclecia razem z szefem MSWiA, rząd wiedział wcześniej. Jak się więc do tego ma „błyskawiczna reakcja”? Nijak. To była zwykła szopka na użytek pompowania sobie baloniku wizerunkowego. Czy ktokolwiek zapytał Premiera Tysiąclecia o to, czemu czekał ze swoją „błyskawiczną reakcją” aż do poniedziałku? A gdzie tam. Żeby zadać takie pytanie w poniedziałek, trzeba by było pamiętać o tym, co działo się w piątek, a przeca wiadomo, że weekendy bywają ciężkie, tak więc sam nie wiem po co ja się tak właściwie przypierdalam do tych biednych dziennikarzy.
Ja wiem, że już macie dosyć, ale nie możemy jeszcze zamknąć tematu tej konferencji. Kolejnym fuckupem z nią związanym (który, co zrozumiałe, nie został w żaden sposób wykorzystany ani przez opozycję, ani przez dziennikarzy) było to, że jeżeli potraktowalibyśmy na serio to, co tam nam pokazano, to mielibyśmy do czynienia z czołowym zderzeniem narracji. Z jednej bowiem strony rząd starał się nas przekonywać (ustami swoich polityków i klawiaturami dronów/influencerów), że tych ludzi, co to są na granicy, to nie można wpuszczać do Polski, bo nie da się zweryfikować tego kim są etc. Z drugiej jednakowoż strony, jak trzeba było zrobić konferencję, to się nagle okazało, że jak się chce, to się wszystko da zweryfikować. I znowuż, dziennikarze na wszelki wypadek nie drążyli tematu i nie zadawali władzy pytań o to, która z tych narracji jest w tym momencie „obowiązująca”, bo chyba mamy do czynienia ze stanem kwantowym.
Idziemy dalej (ale nadal będziemy się pastwić nad tą konferencją). W ramach przekonywania nas do tego, że grozi nam (jako krajowi) straszliwe niebezpieczeństwo, rząd wyprodukował pierdyliony narracji. Jedną z takich narracji jest ta: „ci ludzie mogą być groźni, bo mają przeszkolenie wojskowe/potrafią posługiwać się bronią, tak więc nie wpuszczamy ich i odsyłamy na białoruską stronę”. Przyznać muszę, że ze wszystkich idiotycznych rządowych narracji, ta jest najbardziej idiotyczna. Praktycznie zaraz po konferencji narracja ta została rozmontowana na czynniki pierwsze przez jednego z ćwiterian. Ów ćwiterianin popełnił wąteczek, który wam tutaj zaraz streszczę. Otóż wyobraźmy sobie, że faktycznie jakiś terrorysta (z odpowiednim przygotowaniem) usiłuje się dostać do Polski tranzytem przez Białoruś. Nie, nie będziemy się w tym miejscu zastanawiać nad tym „niby po chuj miałby to robić”, albowiem zakładamy, że właśnie Polska jest celem tego terrorysty. Gdy taki terrorysta usiłuje się dostać do Polski, możemy mieć do czynienia z dwoma sytuacjami (tzn. w sumie z trzema, ale w tym miejscu pomijamy bramkę nr 3 „terrorysta dostaje się do Polski, bo granica jest dziurawa i udaje mu się ominąć patrole”): pierwsza z nich jest taka, że terrorysta trafia na SG, która olewa jego wniosek o azyl i robi mu push-back. Druga jest taka, że jego wniosek o azyl zostaje przyjęty, a on zostaje odwieziony do ośrodka, w którym będzie czekał, aż mu ten wniosek rozpatrzą. Polskie służby pokazały, że są w stanie weryfikować tożsamość osób, które usiłują się dostać do Polski (vide, wiadoma konferencja), tak więc tożsamość terrorysty zostałaby ustalona, a co za tym idzie, zamiast azylu przypadłby mu w udziale jakiś ośrodek odosobnienia. Co prawda potrwałoby to trochę, ale dzięki temu udałoby się ustrzec nasz kraj przed zagrożeniem.
A teraz pomyślmy co się stanie, jeżeli SG wybierze bramkę numer jeden, czyli push-back. Typ zostaje odwieziony chuj-wie-gdzie i skierowany w stronę białoruskiej granicy (ciekaw jestem, czy polscy pogranicznicy robią dziury swoim ogrodzeniu, czy też gonią ludzi prosto na to ogrodzenie, no ale to dygresja tylko). Co zrobi taki terrorysta, który (jak to sobie ustaliliśmy) chce się dostać do Polski? Nawet gdyby mógł zawrócić na Białoruś (a to raczej niemożliwe), to tego nie zrobi, bo, no cóż, chce się dostać do Polski. Przypominam, że mamy do czynienia z przeszkolonym osobnikiem. Żeby nie przedłużać: bawienie się w push-back zwiększa prawdopodobieństwo tego, że ten terrorysta się za którymś razem do Polski dostanie. Push-back jest „skuteczny” (chodzi mi o „skuteczność” w rozumieniu polskich władz, czyli: „niech umrze po białoruskiej stronie granicy, będziemy mogli powiedzieć, że Łukaszenka ma krew na rękach”), tylko i wyłącznie w przypadku rodzin z dziećmi. No zaraz, ale czy z tego przypadkiem nie wynika, że stosowanie push-backu wcale nie zwiększa bezpieczeństwa kraju? No co wy?! (uwaga będzie capslock) POLSKI RZĄD NIGDY NIE ZDECYDOWAŁBY SIĘ NA DZIAŁANIA „POD PUBLICZKĘ”, GDYBY MOGŁY ONE NARAZIĆ NASZ KRAJ NA NIEBEZPIECZEŃSTWO. A nie, czekajcie, nasz rząd robił to wielokrotnie. Najlepszym (czytaj: najgorszym) przypadkiem będzie to, że z powodu zesrania się na punkcie słupków poparcia, nie zdecydowano się na wprowadzenie w Polsce tego, co we Francji wprowadził Macron (obostrzenia obejmujące niezaszczepionych + obowiązek szczepień, jak się pracuje w konkretnych zawodach). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że działania Macrona okazały się skuteczne, bo we Francji w pełni zaszczepionych jest teraz 66,9% obywateli, a zaszczepionych jedną dawką 75,1%. Dla porównania, w Polsce, nad którą czuwa „dbający o bezpieczeństwo” PiS, w pełni zaszczepionych jest 51.5%, a przynajmniej jedną dawką 52.4%. Niesamowite jest, kurwa, to, że mimo dowodów na to, że rząd Zjednoczonej Prawicy ma zamaszyście wyjebane na bezpieczeństwo kraju, część komentariatu jest przekonana o tym, że w tym całym pierdolonym cyrku (bardziej adekwatne byłoby określenie „dance macabre”), w który rząd PiSu zamienił to, co dzieje się na granicy, może na serio chodzić o „bezpieczeństwo kraju”. Przyznam się wam szczerze, że gdybym oglądał film, w którym dziennikarze zachowywaliby się w taki sposób, to uznałbym, że ten film to jakieś pierdolone nieporozumienie, bo ludzie nie mogą być tak głupi.
W tym miejscu pozwolę sobie na kolejną dygresję (no ale w końcu przychodzicie tu również pod dygresje), to nie jest tak, że ja tu sobie siedzę i potępiam całe polskie dziennikarstwo. Moja niechęć skierowana jest tylko i wyłącznie w stronę tych z nich, którzy mogliby (gdyby nie byli skończonymi kretynami) coś zmienić (uwaga to już będzie drugi caps) PO PROSTU SENSOWNIE ZADAJĄC, KURWA, PYTANIA (czyli robiąc to, co powinni robić dziennikarze) zamiast przyjmować argumenty rządu „na wiarę”. Cóż z tego, że dziennikarki i dziennikarze z OKO Press robią to, co robią, skoro ich tzw. „impact factor” jest bez porównania mniejszy od tego, który ma Piasecki? Tzn. dobrze, że robią to, co robią (bo ktoś musi), ale byłoby fajnie, gdyby Piasecki i podobni jemu dziennikarze-komentariusze też to robili, zamiast bezrefleksyjnie wierzyć w to, że politycy, którzy pierdylion razy zostali złapani na kłamstwie, tym razem na pewno mówią prawdę.
Jeżeli zaś chodzi o nasze (jako kraju) bezpieczeństwo, to idealnym przykładem tego, jak bardzo obecne władze mają to bezpieczeństwo w dupie (w kontekście sytuacji na linii Polska – Białoruś), jest to, co się nie tak dawno temu odjebało na pewnym forum. Chodzi, rzecz jasna, o Forum Ekonomiczne w Karpaczu, na którym przyuważony został typ z KGB zajmujący się na co dzień „łamaniem” białoruskich opozycjonistów. Na reakcję organizatora nie trzeba było długo czekać, aczkolwiek po tym, jak zapoznałem się z jego wypowiedzią pomyślałem sobie, że byłoby znacznie lepiej, gdyby się jednak nie odzywał. Otóż: "informacja o agencie jest celową grą służb białoruskich na przykrycie informacyjne obecności Swietłany Cichanouskiej i Tatiany Chomicz na Forum Ekonomicznym". No i wszystko byłoby fajnie gdyby nie to, że o tym, że ten typ z KGB tam jest poinformowali opinię publiczną ludkowie z Biełsatu i z portalu informacyjnego Nexta, a nie „białoruskie służby”. Jeszcze głupsza była reakcja Mariusza Błaszczaka, który na nasze nieszczęście jest szefem MON: „Jesteśmy w strefie Schengen. To było wyjaśniane. MSZ wyjaśnił, że ten człowiek dostał wizę w innym kraju należącym do strefy Schengen, a został zaproszony przez organizatorów tego przedsięwzięcia” (już mi się nie chce nawet punktować tego, że wypowiedź Błaszczaka totalnie się rozmija z wypowiedzią organizatora). Błaszczak dodał jeszcze, że: „Organizatorzy zapraszali, rząd nie zapraszał, czy (tu chyba powinno być „czyli”, ale nie mnie oceniać) polskie władze nie zapraszały. Sam w mediach społecznościowych widziałem tłumaczenie jednego ze współorganizatorów, byłego ambasadora Polski na Łotwie i w Armenii, który znany jest z wypowiedzi atakujących obecny rząd”.
Doskonale pamiętam te duszosztypatielne wypowiedzi polityków Zjednoczonej Prawicy, którymi starano się nas przekonać do tego, że: „Państwo nie jest dzisiaj silne wobec słabych, a słabe wobec silnych. I tak pozostanie, jeśli my będziemy u władzy”. Te wszystkie narracje zostały brutalnie zweryfikowane przez rzeczywistość. Tak się bowiem złożyło, że da się Polskę „zabezpieczyć” przed rodzinami z dziećmi (licząc na to, że umrą po białoruskiej stronie granicy), ale nie da się zabezpieczyć przed jebanymi oprawcami. No nie da się, bo wystarczy, że taki oprawca dostanie wizę innego kraju Schengen i „nic się nie da zrobić”. Tyle, że to bzdura. Prawda jest bowiem taka, że jakoś tak dało się Ludmiłę Kozlovską objąć zakazem wjazdu do Unii, ale typa z KGB już się nie da. Gdyby tylko polskie służby dysponowały listą białoruskich oprawców, których powinno się objąć zakazem wjazdu do Unii. No ale, jak nie idzie, to nie idzie. Warto w tym miejscu zaznaczyć jedno. Oczywiście, że pojawienie się tego typa na tym konkretnym forum było celowym działaniem białoruskich służb. Gdyby ten typ nie chciał być zauważony, to nikt by go tam nie zdybał, ale on się przeca wypowiadał przed kamerą, tak więc raczej ciężko go podejrzewać o to, że zależało mu na dyskrecji. Po co więc przyjechał? Najprawdopodobniej po to, żeby pokazać, że mógł to zrobić. Moim zdaniem, chodziło o wysłanie wyraźnego sygnału, że Cichanouska może sobie jeździć po świecie, ale agenci KGB też będą za nią jeździć. To, że przy okazji pokazano, że do Polski może sobie wjechać każdy, było zapewne dodatkowym achievementem. W kontekście powyższego ujmująca była reakcja polskiego rządu, który wyszedł z założenia, że skoro to nie on zaprosił tego typa z KGB, to może by się dziennikarze łaskawie odjebali.
Jeszcze innym zagrożeniem, którym straszy nas Zjednoczona Prawica jest to (częściowo opisane w tym tekście), że jeżeli wpuści się trochę ludzi do Polski, to Łukaszenka będzie ich potem przysyłać coraz więcej. Narracje odnoszące się do tego „zagrożenia” wzmacniane są praktycznie codziennymi doniesieniami o kolejnych setkach udaremnionych prób przekroczenia granicy. Kluczowe w tych łamiących doniesieniach jest to, że pada w nich fraza „próby przekroczenia granicy”. Czemu jest to kluczowe? Ano temu, że biorąc pod rozwagę push-back mamy do czynienia z sytuacją, w której te same osoby wielokrotnie próbują przekroczyć naszą granicę. To jest proste jak budowa przeciętnego prawicowego mediaworkera: wyobraźmy sobie, że pierwszego dnia przez polską granice usiłuje się przedostać 50 osób. Zostają one zawrócone. Kolejnego dnia białoruskie służby podrzucają pod granicę kolejnych 50 osób, które usiłują przekroczyć granicę. W międzyczasie okazuje się, że tamtych 50 zawróconych też usiłuje przekroczyć granicę. Całą ta setka zostaje zawrócona. Kolejnego dnia granicę usiłuje przekroczyć kolejna grupa „nowych” osób „popędzana” przez białoruskie służby, a prócz niej setka zawróconych wcześniej. I tak dalej i tak dalej. Na tym właśnie polega „sekret” coraz większego „nacisku” na Polską granicę, którym rząd PiSu epatuje ostatnimi czasy.
Nieco wcześniej stwierdziłem byłem, że polskim władzom bardzo zależy na tym, żeby to, co się teraz dzieje, trwało jak najdłużej. Ja wiem, że to jest oczywista oczywistość, niemniej jednak podrzucę trochę liter, celem udowodnienia tejże oczywistości. W telegraficznym skrócie, rząd nie robi praktycznie nic, żeby zatrzymać to, co dzieje się na granicy. I nie, nie chodzi mi o zatrzymywanie ludzi, ale o to, żeby Łukaszenka nie mógł robić tego, co robi. Rząd Zjednoczonej Prawicy skupia się jedynie na pozornych działaniach (tzn. takich, które będzie można potem pokazać suwerenowi i powiedzieć „patrzcie, robimy takie ważne rzeczy, żeby was chronić, widzicie?”). Jednym z takich działań było, na ten przykład wysyłanie ludkom, którzy znaleźli się na terenie przygranicznym smsów (otrzymują je również Polacy, którzy się tam znajdują), w których stoi, że polska granica jest strzeżona i w sumie to niech ludzie zawracają do Mińska. Zwyczajowo w takich sytuacjach piszę, że „na pierwszy rzut oka”, coś wydaje się dobrym pomysłem, ale na drugi już nie. W tym konkretnym przypadku pominę ten etap, bo pomysł z smsami jest po prostu, kurwa, idiotyczny. W jaki sposób geniusze, którzy to wymyślili wyobrażają sobie „co będzie dalej”? Typ, albo typiara, która dostanie tego smsa odwróci się do białoruskich pograniczników, którzy właśnie pędzą ich w stronę granicy i powie „panie białoruski pograniczniku, ja tu mam takiego smsa, chcę w tej chwili wrócić do Mińska”? Czy może chodzi o to, że białoruscy pogranicznicy (którzy również te smsy dostaną) zwrócą się do przełożonych „szefie, weźcie powiedzcie baćce, że nasz plan został przejrzany i że te smsy przychodzą i że trzeba cała akcję przerwać!”.
A może chodzi o to, że polskie władze dzielnie grają ludźmi w ping-ponga i tłumaczą to tak, że jak inni ludzie zobaczą, że nie da się przejść przez granicę, to nie będą przyjeżdżać na Białoruś. Szczytem spierdolenia była argumentacja, w myśl której trzeba poświęcić życie tych dzieci, które wywozi się do lasu, bo jeżeli by się je przyjęło do Polski, to Łukaszenka wyśle kolejne dzieci. Ujmując rzecz innymi słowy: dzieci muszą umrzeć, żeby ratować życie dzieci. Tylko, że to jest po prostu kolejna bzdura. Efekt „zniechęcania” do prób wjechania do UE przez Białoruś można by było osiągnąć w inny sposób. Sposób, który nie wymagałby od tych chorych zjebów usprawiedliwiania wywożenia dzieci do lasu. Otóż, wpuszczamy sobie tych ludzi do ośrodków i poddajemy ich procedurze azylowej (jednocześnie skracając czas trwania tejże procedury). Potem zaś wpuszczamy do Polski tych, którzy powinni dostać azyl (czyli, na ten przykład ludzi, którzy tłukli się z talibami), a tych, którzy nie mają powodów do starania się o azyl odsyłamy „do siebie”. W przysłowiowym międzyczasie sprawdzamy skąd przyjeżdżają ci ludzie. Po tym, jak trochę tych ludzi już odeślemy do ich krajów, wykupujemy sobie trochę miejsca w mediach (można również pobawić się w mikrotargetowanie w mediach społecznościowych) i wysyłamy tam komunikaty „no generalnie to korzystanie z „pomocy” Białorusi jest bezsensowne, bo stracicie kupię pieniędzy, a potem i tak wrócicie do swoich krajów”. Ja wiem, że to nie jest równie spektakularne, co wywożenie rodzin z dziećmi do lasu, ale w przeciwieństwie do tegoż wywożenia, to mogłoby faktycznie zadziałać.
Jakiś czas temu Stanisław Żaryn (Rzecznik Ministra-Koordynatora Służb Specjalnych) napisał był na ćwitrze: „Ważny news! Zgodnie z wytycznymi Irackiego Urzędu Lotnictwa Cywilnego wstrzymane zostały wszystkie loty z Iraku na Białoruś, w tym loty irackich i katarskich linii lotniczych. Dla obywateli irackich realizowane będą jedynie loty powrotne z Białorusi.”. Jak do tego doszło (tzn do wstrzymania lotów, nie do napisania ćwita)? A no tak, że: "Ministerstwo Spraw Zagranicznych Iraku przekazało w piątkowym komunikacie, że tamtejszy minister Fuad Hussein odbył rozmowy telefoniczne z wysokim przedstawicielem Unii Europejskiej do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa Josepem Borrellem, szefem MSZ Litwy Gabrieliusem Landsbergisem i szef MSZ Łotwy Edgarem Rinkevichem. W trakcie tych rozmów szef irackiej dyplomacji zaznaczył, że "handel ludźmi i niebezpieczeństwa związane z rozwojem sieci przemytniczych, a także jego odzwierciedlenie w bezpieczeństwie irackich podróżnych, są klasyfikowane jako czyny przestępcze".” A teraz mam dla was zadanie. Spróbujcie w powyższym kawałku tekstu znaleźć jakiekolwiek odniesienie do polskiego MSZ. W ramach podpowiedzi powiem wam jedynie tyle, że ze znalezieniem tych odniesień będzie ten problem, że ich tam, kurwa, nie ma. Ujmując rzecz innymi słowy: jeżeli chodzi o działania, które mogłyby mieć realny wpływ na to, co robi Łukaszenka, to rząd Zjednoczonej Prawicy nie bierze w nich udziału, bo ma ważniejsze rzeczy na głowie: konferencje, na których prezentuje się zoofilskie treści, wywożenie do lasu rodzin z dziećmi/etc./etc. Ktoś może podnieść argument „no ale, może to jest tak, że te nasze władze działają, ale robią to po cichu?”, tyle że ten argument jest bezsensowny, bo nasze władze chwalą się dosłownie wszystkim. Gdyby więc rząd PiSu brał udział w takich rozmowach, to zapewne pięć minut po takiej rozmowie w całej Polsce pojawiłyby się billboardy, na których by stało, że rząd troszczy się o bezpieczeństwo obywateli/etc.
Rząd Zjednoczonej Prawicy chwali się tym, że w swoich działaniach ma pełne poparcie Unii Europejskiej. Tyle, że jeżeli się człek wczyta w te różne wypowiedzi, to co prawda stoi tam często coś o ochronie granicy UE, ale jednocześnie pojawiają się sugestie o tym, że osoby, które starają się dostać do UE należy traktować w sposób humanitarny. Pozwolę sobie zacytować fragment wypowiedzi komisarz UE ds. wewnętrznych Ylvy Johansson: „Moim głównym przesłaniem jest i było, że musimy chronić naszą wspólną granicę za pomocą wspólnych zasobów UE opartych na wspólnych wartościach. Musimy być stanowczy i zjednoczeni wobec Łukaszenki. I musimy to zrobić w sposób, który pokazuje, że my, Unia Europejska, opieramy się na innych wartościach, na praworządności i pełnym poszanowaniu praw podstawowych. Musimy chronić nasze granice i nasze wartości”. Tutaj potrzeba humanitarnego traktowania nie została wyrażona wprost, ale wzmianka o „pełnym poszanowaniu praw podstawowych” jest raczej jednoznaczna. To jest, co prawda, tylko jedna wypowiedź, ale wypowiedzi innych tuzów UE brzmią podobnie: „chrońmy granicę, ale z poszanowaniem prawa/etc.”. Ktoś może powiedzieć „no dobrze, ale czemu w takim razie UE nie upomina Polski”? Ano temu, że dla UE jest to wygodne. Tzn. wygodne jest to, że kraj „graniczny” sam sprowadził się do roli oprycha z pałą, który zajmuje się „brudną robotą” i jeszcze jest sam z siebie dumny. Poza tym, unijni urzędnicy zawsze mogą powiedzieć, że nie upominali polskiego rządu, bo wszyscy przecież wiedzą, że polski rząd i tak zrobiłby wszystko „po swojemu”, poza tym to „co prawda mówiliśmy im, żeby pilnowali tych granic, ale przecież nikt im nie kazał robić tego, co robili”.
Znamienne jest to, że absolutnie nikomu nie chce się grillować polityków Zjednoczonej Prawicy w kwestii ich całkowitej bierności. Nikomu nie chce się zadawać pytań o to, że jak to jest, że Polska nie robi praktycznie nic, żeby utrudnić proceder Łukaszenki i najwyraźniej czeka na to, aż ktoś inny to za nią załatwi. Warto w tym miejscu wspomnieć, że Unia Europejska, w przeciwieństwie do polskich władz, działa w sposób całkiem sensowny. W tej samej wypowiedzi, której fragment zacytowałem przed momentem padło również takie stwierdzenie: „Obecnie docieramy do innych krajów pochodzenia w Afryce, których obywatele są wprowadzani w błąd i prześladowani przez Łukaszenkę. Musimy być stanowczy wobec Łukaszenki - powiedziała unijna komisarz.”. Tak sobie myślę, że durne te ludzie z Brukseli. Zamiast organizować konferencje prasowe, na których pokazywane byłyby zoofilskie fotki, usiłują działać w miejscach, w których ludzie Łukaszenki „łowią” ludzi. Czy nie lepiej byłoby wysyłać smsy do tych, którzy już są na Białorusi?
Na sam koniec niniejszej (i tak w cholerę długiej) ściany tekstu zostawiłem sobie jeszcze jedną sprawę, która jest dla nas wszystkich raczej istotna. Co jakiś czas w debacie publicznej pojawia się takie określenie jak „domykanie systemu”. Sam go nawet użyłem w jednym ze swoich głośnych tekstów. W całym tym domykaniu chodzi o to, że jeżeli ów system zostanie domknięty przez Zjednoczoną Prawicę, to utrata władzy przez tę partię będzie mało prawdopodobna. Obserwując to, co dzieje się na granicy (tzn. doniesienia odnośnie tego, co się tam dzieje) doszedłem do wniosku, że owo domykanie systemu ma jeszcze jeden wymiar. Tym wymiarem jest „zapraszanie” przez władzę członków różnych służb, formacji mundurowych/etc. do łamania prawa, albo do działania w ramach „nowego prawa”, które władza bardzo chętnie uchwali. Jakiś czas temu w internetach pojawiło się hasło (które ponoć jest napisem na murze, ale to akurat jest w tym momencie kwestią drugorzędną): z „PiSem nie ma współpracy z PiSem jest współudział”. Owo hasło idealnie oddaje to, co od dłuższego czasu robi partia rządząca, która działa tak, żeby jak najwięcej osób miało „współudział” w jej dokonaniach. Im więcej takich osób, tym bardziej „domknięty” system. Osoby te doskonale zdają sobie sprawę z tego, że albo po prostu łamią prawo, albo działają według „nowego prawa”, które będzie obowiązywać tak długo, jak długo partia Jarosława Kaczyńskiego będzie u władzy. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że niektórych ludzi władza nie musi „zapraszać” do łamania prawa. Oni robią to sami z siebie, a potem władza dba o to, żeby nic im się nie stało. Ujmując rzecz innymi słowy: każdy prokurator umarzający postępowanie na życzenie swojego przełożonego, każdy agent ABW, który wjeżdża autem w tłum ludzi, każdy policjant napierdalający pałą pokojowo protestujących, bądź też traktujący ich gazem (bo w sposób bardzo groźny pokazywali mu legitymację poselską), każdy funkcjonariusz SG, który teraz działa w oparciu o nieobowiązujące jeszcze przepisy (które z kolei podważają Konwencję Genewską), każda z takich osób (i wiele innych) ma świadomość tego, co się może stać, jak partia, która ich teraz chroni, straci władzę. Takim ludziom będzie bardzo, ale to bardzo zależało na tym, żeby władza się nie zmieniła. Im więcej będzie takich ludzi, tym więcej będzie mogła zrobić władza i tym odporniejszy będzie system na ewentualne próby „wywrócenia go”. I tym pesymistycznym akcentem zakończę tę ścianę tekstu.
Źródła:
https://oko.press/ziobro-w-91-sekund-przegral-wojne-hybrydowa-z-rozumem/
https://twitter.com/PiknikNSG/status/1443933996572946433
https://ec.europa.eu/eurostat/statistics-explained/index.php?title=Asylum_statistics
https://www.dw.com/pl/rekordowa-liczba-migrant%C3%B3w-na-granicy-polsko-niemieckiej/a-59408301
https://twitter.com/WBiedron/status/1428430505779859459
https://www.rp.pl/polityka/art18956341-sondaz-po-prawica-lewica-czy-centrum-co-piaty-polak-nie-potrafi-powiedziec
https://twitter.com/WojciechMucha/status/1444582049692721156
https://politykawsieci.pl/analiza-jak-trzaskowski-wygral-internety-w-21-dni/
https://twitter.com/KonradPiasecki/status/1447964719550189572
https://www.tvp.info/56171572/bialorus-polska-granica-migranci-straz-graniczna-poinformowala-o-prowokacji-pogranicznika
https://twitter.com/Tulilam/status/1446069987727269888
https://twitter.com/Tulilam/status/1446430742981103639
https://bialystok.wyborcza.pl/bialystok/7,35241,27660651,granica-polsko-bialoruska-funkcjonariusze-w-cywilu-wymachuja.html?_ga=2.134913526.681726622.1634148363-601871070.1606725349
https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,27484194,usnarz-gorny-straz-graniczna-wlaczyla-syreny-zagluszaja-nas.html
https://twitter.com/M_Skrzynecki/status/1442771441032777731
https://twitter.com/prestiz_pogarda/status/1442935712190386178
https://twitter.com/kmieciak_b/status/1442861073082769412
https://www.wprost.pl/polityka/10495963/stan-wyjatkowy-natychmiastowa-reakcja-premiera-na-slowa-ministra-kaminskiego.html
https://www.polskieradio24.pl/5/1222/Artykul/2813907,Wasik-jestem-pewien-ze-informacje-ktore-przedstawi-minister-Kaminski-wstrzasna-opinia-publiczna
https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-maciej-wasik-informacje-ktore-przedstawi-minister-kaminski-w,nId,5503222
https://twitter.com/PiknikNSG/status/1442900948804800519
https://twitter.com/gabriel_razem/status/1442487488954597380
https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-agent-kgb-na-forum-ekonomicznym-w-karpaczu-organizator-wydar,nId,5469883
https://wpolityce.pl/polityka/565601-agent-kgb-w-karpaczu-blaszczak-nie-zapraszalismy-go
https://radioszczecin.pl/6,381428,kaczynski-dzis-panstwo-nie-jest-silne-wobec-slab
https://wiadomosci.wp.pl/kolejne-sms-y-do-migrantow-media-otrzymali-je-takze-polacy-6692035006638720a
https://wpolityce.pl/polityka/568427-niby-chca-pomoc-dzieciom-a-zachecaja-do-wiekszej-tragedii
https://twitter.com/StZaryn/status/1446862925281599493
https://twitter.com/wPolityce_pl/status/1445789953808605185
https://wydarzenia.interia.pl/raporty/raport-priorytety-ue-w-dobie-pandemii/aktualnosci/news-unijna-komisarz-desperacja-lukaszenki-jest-dowodem-na-to-ze-,nId,5563328
Co do tej konferencji - uporządkujmy fakty. Gdzieś z Podlasia pisoscy ministrowie przywieźli znalezioną w enigmatycznych okolicznościach tajemniczą kartę pamięci. Na karcie była fotka przedstawiająca seks z koniem.
OdpowiedzUsuńTu chciałbym zwrócić uwagę na jedną rzecz. Na Podlasiu znajduje się Janów Podlaski. W Janowie znajduje się stadnina, a jakżeby inaczej, koni. Te konie po wprowadzeniu tam pisoskiego zarządu zaczęły masowo zdychać w tajemniczych okolicznościach (czyżby z wyczerpania?).
W obu przypadkach Podlasie, konie, PiS. Przypadek? Nie sądzę.