Mam znajomą medyczkę, z którą od pewnego czasu sobie konferujemy na tematy okołocovidowe (generalnie to dowiaduję się od niej tego, jak bardzo przejebane jest i jak bardzo może być przejebane w nieodległej przyszłości). Jakiś czas temu powiedziała mi, że obserwacje tego, jak sobie nasze państwo przestało radzić z covidem, skłoniły ją do poszukania koncentratora tlenu (który może się przydać w sytuacji, w której pacjent covidowy ma niezbyt dobrą saturację, a nie może liczyć na łóżko tlenowe w szpitalu). Zanotowałem sobie to w pamięci. Kilka dni później odezwał się do mnie mój bardzo dobry znajomy (obaj pochodzimy z Podkarpacia, ale poznaliśmy się na studiach).Żżeby ten znajomy nie był bezosobowy, na potrzeby niniejszej notki nazwiemy go „Marcinem”. Marcin, jak się pewnie domyślacie z kontekstu, odezwał się do mnie z zapytaniem „czy aby nie wiem skąd można skombinować koncentrator tlenu”. Nie, nie chciał go kupić na zapas. Covid trafił członka rodziny Marcina, a osoba owa nie mogła liczyć na łóżko tlenowe, więc pozostało albo skombinowanie koncentratora, albo czekanie, aż na pełnej kurwie wjadą zdrowotne konsekwencje niedotlenienia. W teorii koncentrator da się wypożyczyć, ale w praktyce na część w wypożyczalni w regionie spadł odgórny ban, bo w szpitalach zaczyna brakować tlenu i ktoś chciał łatać dziury przy użyciu koncentratorów. Marcinowi udało się jakoś wypożyczyć koncentrator, ale doszedł do wniosku, że lepiej kupić własny. Miał na tyle farta (o ile w tej sytuacji można mówić o farcie), że było go stać na ten zakup. Dzięki temu, że skojarzyłem, że moja znajoma (żeby nie było bezosobowo, nazwijmy ją „Ewą”) ogarniała temat koncentratorów, Marcin zaopatrzył się w najodpowiedniejszy (acz warto nadmienić, że najpierw musiał się dopisać do listy kolejkowej).
A teraz wyobraźmy sobie, że ktoś znalazł się w analogicznej sytuacji, ale nie stać go ani na wypożyczenie (które nie jest tanie), ani też na zakup koncentratora, który faktycznie pomoże. Co można zrobić w takiej sytuacji? Na państwo nie można liczyć, bo państwo abdykowało. Chciałbym w tym miejscu nadmienić, że szanuję w opór pracowników ochrony zdrowia, którzy muszą działać w tak chujowych warunkach. A warunki są takie, że np. wiadomo, że pacjent powinien trafić na łóżko tlenowe, ale nie ma dla niego miejsca w szpitalu. Inne warunki to takie, w których pacjent się wylogowuje w karetce (bo nie było miejsca w szpitalu). Czasami temu, czy innemu politykowi wyrwie się, że pracownicy ochrony zdrowia stoją „na pierwszej linii frontu”. Żaden z nich nie powie, że z jednej strony jest to „pierwsza linia frontu”, ale z drugiej jest to ostatnia linia frontu. Tylko ci przepracowani ludzie (których każda władza po 89 roku miała serdecznie w dupie) stoją między nami, a jeszcze większą liczbą zgonów. Ja wiem, że można pierdolić o tym, że zrobi się „szybki kurs obsługi respiratora” i „personelu nie braknie”, ale prawda jest taka, że takie podejście to typowy tupolewizm i jebałpiesizm, bo jeżeli pacjentowi się pogorszy i trzeba będzie pozmieniać jakiekolwiek parametry w respiratorze, to ktoś po kilkugodzinnym kursie nie będzie w stanie tego zrobić poprawie. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że ta nasza jedyna linia obrony kurczy się coraz bardziej, bo od pewnego czasu na ćwitrze widzę od cholery wzmianek o kolejnych pracownikach ochrony zdrowia, którzy przegrali swoją osobistą wojnę z covidem.
No, ale to tylko dygresja. Wróćmy do naszego eksperymentu myślowego, który przypomina startrekowe Kobayashi Maru. Jeżeli nie masz pieniędzy na wypożyczenie koncentratora albo na jego zakup, to możesz jedynie liczyć na to, że negatywne efekty niedotlenienia nie zabiją Ciebie, albo kogoś bliskiego. Państwo nie ma Ci nic do zaoferowania (może poza zasiłkiem pogrzebowym). Co w międzyczasie robią polskie władze? Starają się zwalić winę za to, co zrobiły (a raczej za to, czego nie zrobiły) na protestujących przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego. Wielokrotnie wspominałem o tym, że dla Zjednoczonej Prawicy to, co teraz dzieje się w Polsce (kilkaset tysięcy potwierdzonych zachorowań i setki zgonów dziennie) ma wymiar stricte wizerunkowy. Polacy umierają setkami, a Premier Tysiąclecia pierdoli o tym, że w sumie to Komisja Europejska powiedziała, że Polska może wyjść z tej całej sytuacji w stanie lepszym, niż inne państwa UE. Polacy umierają setkami, a polskie władze nie chcą dogadać się z Niemcami w temacie pomocy, której Niemcy mogłyby nam udzielić. Wiceminister Zdrowia bredzi o tym, że Polska jest samowystarczalna. Tak, kurwa, jesteśmy samowystarczalni, bo nie braknie nam łopat do kopania grobów, ale w pewnym momencie może zabraknąć ludzi, którzy będą te łopaty obsługiwać. Szczytem bycia oderwanym od realiów tępym chujem było to, jak politycy Zjednoczonej Prawicy (wsparci przez rządowych mediaworkerów) tłumaczyli, że no w sumie to najpierw trzeba by taką współpracę dogadać, a poza tym to Niemcy mogły by chcieć coś w zamian/etc. Na to, że można było z Niemcami te warunki obgadać wcześniej (Czesi i Holendrzy nie mieli z tym problemów), jakoś nie wpadli. Dla tych idiotów najważniejsze jest to, żeby nikt nie pomyślał, że oni coś źle zrobili. Dlatego też nie poprosili o tę pomoc, bo to by było przyznanie się do winy. Tego zaś żaden z przedstawicieli formacji, wyznającej zasadę „ani kroku w tył”, nie jest w stanie znieść. Bo przecież są najlepszym rządem na świecie, bo przecież przygotowali Polskę tak, że inne kraje nam tego zazdroszczą.
Często można przeczytać tu i ówdzie (nie wiem, czy sam nie użyłem takowego określenia), że polskie władze czeka zderzenie z rzeczywistością. Niestety, nie jest to prawdziwe. To nie władze naszego kraju zderzą się z rzeczywistością, to my się z nią zderzamy. Dla tych idiotów nie braknie miejsc w szpitalach, ani respiratorów, ani łóżek tlenowych. Ja rozumiem, że rzeczywistość jest skonstruowana tak, a nie inaczej i że polityczne VIPy muszą mieć zapewnioną ochronę zdrowia na wysokim poziomie. Tylko wiecie co? Zwykli obywatele też powinni móc liczyć na to samo. Osobną kwestią jest to, że ci konkretni rządzący absolutnie wręcz nie zasługują na to, żeby nie czekać w kolejce na respirator. To oni nas wjebali na tę ścianę i to oni, jako pierwsi, powinni ponieść konsekwencje swoich zaniechań, propagandy sukcesu i idiotycznych działań. Ktoś im, kurwa, kazał otwierać szkoły w trybie stacjonarnym? Tak wiem, CBOS skombinował sondaż, w którym stało, że suweren się tego domagał. Tylko, że ciężko mieć pretensje do suwerena, skoro wcześniej nasłuchał się o tym, że wirusa już nie ma i nie jest groźny. Skoro bowiem wirus nie był groźny, to po chuj nam nauczanie zdalne. Tak więc rządzący mieli „sondażową” podkładkę do swojej (w ich mniemaniu słusznej) decyzji. A potem się okazało, że rację mieli wszyscy ci, którzy twierdzili, że to jest bardzo zły pomysł. Pamiętacie jeszcze te czasy, w których dało się namierzać pojedyncze ogniska zachorowań? Teraz to jest nierealne. Ognisk jest tyle, że choćby skały srały, a sanepid zatrudniał pierdylion więcej osób (i dostałby jakieś zajebiaszcze oprogramowanie, które pomagałoby liczyć to i owo), nie dałoby się tego ogarnąć. W teorii, mamy ten częściowy lockdown, którego nie nazywamy lockdownem, bo władza powiedziała, że lockdownu nie będzie, a władza się nie myli, ale w praktyce nie wiadomo, jak będzie ze skutecznością tego lockdownu, bo rząd nie jest w stanie wymyślić sensownego planu, a decyzje podejmuje z godziny na godzinę (nie, to nie moje przekonanie, to jest cytat). W praktyce nie wiadomo, na ile ten częściowy nie-lockdown będzie skuteczny, bo ludzi zarażonych jest od cholery, a testujemy praktycznie wyłącznie objawowych. Z tego zaś wynika, że po Polsce krąży od groma bezobjawowych, którzy zarażają swoje rodziny/etc.
Mamy przejebane, a to wszystko za sprawą bandy kretynów, która nie potrafiła potraktować zagrożenia poważnie. Nie potrafiła i nie potrafi. Zamiast skupiać się na ogarnięciu pożaru, w którym wszyscy siedzimy, władza dba o to, żeby była dobrze postrzegana. Internetowe drony łażą po mediach społecznościowych i tłumacza, że władze bardzo dobrze przygotowały Polskę, ale nie dało się lepiej, bo przecież pandemia, to jak trzęsienie ziemi, a czepianie się władz, to jak czepianie się strażaków, że zbyt wolno wyciągają ludzi spod gruzów. Zapewne są inne analogie, ale ta mnie urzekła szczególnie, bo jej autorom umknęło to, że o ile przy pierwszej fali można było mieć problem z oceną skali zagrożenia (choć władze powinny być przygotowane na każdy scenariusz), to w przypadku drugiej fali wiadomo było, z czym przyszło się nam mierzyć. To trochę tak, jakby w kraju, w którym praktycznie co do dnia przewidziano kolejne (silniejsze) trzęsienie ziemi, władze tłumaczyły, że z tymi trzęsieniami jest tak, że już nie trzeba się ich bać i zadbały o absolutny brak wsparcia dla służb ratowniczych, na wszelki wypadek nie dokupiły sprzętu, dzięki któremu wydobywanie ludzi spod gruzów jest łatwiejsze i nie zleciły analiz tego, które budynki są najbardziej zagrożone.
Mam nadzieję, że w przyszłości ludzie odpowiedzialni za taki, a nie inny stan rzeczy, zostaną skazani na długoletnie wyroki pozbawienia wolności. To nie przywróci życia zmarłym. Nie przywróci to również zdrowia tym, którzy załapią się na powikłania pocovidowe. Jednakowoż, może to przywrócić (choćby i częściowo) wiarę obywateli w elementarną sprawiedliwość.
Źródła:
https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/koronawirus-szefernaker-o-dzialaniach-przeciw-pandemii-przepraszam-za-bledy/dztep37,79cfc278
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz