W tym miejscu chciałbym poczynić pewną dygresję. Przez kilka lat zajmowałem się (między innymi) flekowaniem komentariatu za te ich gówno-narracje, z których wynikało, że Polacy się „sprzedali za pincet złoty” i dlatego PiS może robić co mu się podoba. Domyślam się, że żaden z tych przygłupów nie będzie miał na tyle RiGCzu, żeby oświadczyć, że jego rachuby były o kant chuja rozbić i wynikały z tego, że wspierani przez nich politycy przejebywali wybory. Ciekawi mnie natomiast to, czy komentariatowi przydarzy się teraz moment refleksji i czy dotrze do niego to, że wybory były przejebywane z winy przejebujących, a nie z winy suwerena. No, ale to tylko dygresja, wracajmy do meritum.
Mam kilka swoich autorskich (i jedną zajebaną z internetu) roboczych teorii na temat tego, „czemu PiS zrobił to, co zrobił”, ale każda z tych teorii jest dziurawa bardziej od tarcz antykryzysowych autorstwa Zjednoczonej Prawicy, tak więc możecie się nad tymi teoriami znęcać do woli. Jednakowoż lojalnie uprzedzam, że sam się będę nad nimi znęcał, tak więc ustawcie się w kolejce.
Pierwsza z nich wiąże się z tym, o czym się wymądrzałem w jednej z notek wyborczych (gdybym był redaktorem Wosiem, to bym napisał „w moim głośnym tekście z 2020”). Produkowałem się tam w temacie tego, że jeżeli obecny Prezydent RP wygra wybory (mimo tego, co odjebywano w kampanii), to Zjednoczona Prawica może dojść do wniosku, że „wolno wszystko”. Tzn. można zgnoić każdego i zrobić dowolny wał, bo w razie czego Samuel z kolegami (w połączeniu z dronami internetowymi) i tak wszystko pospinuje w ten sposób, że wybory się i tak wygra. Ponieważ wybory wygrano, to czynniki decyzyjne mogły uznać, że w trakcie kadencji można sobie pozwolić na wszystko (łącznie z nasraniem suwerenowi na głowę), bo to i tak nie będzie miało znaczenia w końcowym rozrachunku. Skoro więc można nasrać, to czemu tego nie zrobić? Ta teoria ma tę zasadniczą wadę, że w 2015 też się te wybory wygrało, a jednak doszło do Czarnego Protestu. Ok, nie przełożył się on na porażkę wyborczą, ale trudno prognozować „co by było”, gdyby PiS wtedy olał protesty i wprowadził całkowity zakaz aborcji. Można być pewnym tego, że gdyby zakaz obowiązywał, to kwestie aborcyjne byłyby jednym z głównych motywów w kampanii, zaś PiS, broniący antyaborcyjnego status-quo, byłby w mniejszości (nawet jeżeli PO chciałoby „przywrócić kompromis”, to jednak byłaby to jakaś forma [chujowej, bo chujowej, ale jednak] liberalizacji). Osobną kwestią jest to, że nie da się w ciemno założyć, że gdyby PiS w 2016 wprowadził całkowity zakaz aborcji, to nie doszłoby do protestów (większych niż Czarny Protest). Generalnie rzecz ujmując, założenie, że „jak zaostrzymy prawo aborcyjne, to ludzie się nie zdenerwują na tyle, żebyśmy mieli problem, bo poprzednim razem, jak nie zaostrzyliśmy prawa aborcyjnego, to nic się nie stało”, jest cokolwiek karkołomne.
Inszą teorią jest taka, że PiS padł ofiarą własnych narracji. Trzeba bowiem przyznać, że PiSowi udało się uśpić czujność suwerena. Jeżeli bowiem w 2016 wycofano się z prac nad ustawą Wiadomego Instytutu, potem schowano do zamrażarki ustawę Kai Godek, a na końcu „przepadnięto” w Trybunale Przyłębskim wniosek o zbadanie konstytucyjności wiadomej przesłanki, to suweren mógł odebrać to tak, że PiS raczej nie będzie grzebał przy prawie aborcyjnym. W trakcie kampanii PiS unikał tych tematów, a z opozycji pochylała się nad tym jedynie lewica. Wszystko to przełożyło się na niewielkie zainteresowanie tymi kwestiami w internetach/etc. (a jak wiadomo, PiS internety mierzy i waży). Nietrudno zgadnąć, że ktoś w PiSie mógł wpaść na pomysł taki, że skoro suweren się tym tematem nie interesuje, to nieszczególnie przejmie się zaostrzeniem prawa aborcyjnego (co najwyżej lewaki będą protestować, ale z nich zrobi się oszołomstwo, które chce zabijać dzieci). No i wszystko fajnie z tą teorią, ale nie wytrzymuje ona zderzenia z faktem, że odczekano z tym aż do końca maratonu wyborczego.
Teoria, której poświęcę niewiele miejsca to taka, że ktoś w PiSie podupadł na rozumie tak bardzo, że uznał, że jeżeli aborcji zakaże Trybunał Przyłębski, to ludzie nie będą protestować, no bo to Konstytucja. Pastwiłem się nad tym w jednej z poprzednich notek i stwierdziłem, że jedynie beton może taki przekaz kupić (teraz zaś okazało się, że chyba nawet beton ma problem z uwierzeniem w niego). Chociaż Fogiel i paru innych tłumaczyli, że „no ale to niezależny trybunał”, to narracja ta raczej nie została „umasowiona” w Prawie i Sprawiedliwości. Poza tym, nawet kierownictwo PiSu, które gardzi suwerenem, nie mogło zakładać, że po tym, jak wszyscy widzieli ręczne sterowanie Trybunałem Przyłębskim, ktokolwiek uwierzy w to, że podmiot ów jest niezależny.
Kolejna teoria jest jeszcze bardziej karkołomna. W myśl tejże, ktoś uznał, że jeżeli zaostrzy się prawo aborcyjne przy użyciu Konstytucji, to suweren uzna, że „no ok, tego się nie da cofnąć ustawą, więc na nic tu nasze protesty”. Ujmę to tak, jeżeli ktoś nie ma pojęcia o tym, „jak działa Polak”, to faktycznie mógł uznać, że ktoś będzie się przejmował tym pozornym imposybilizmem (nie tylko prezes umie w trudne słowa).
Teoria covidowa. No więc, jest pandemia, czyli nie ma mowy o żadnych protestach i trzeba siedzieć na dupie. No i wszystko pięknie, ale pandemia atakuje falami, więc nawet gdyby teraz nikt nie wyszedł na ulicę, to w momencie „dołku” w zachorowaniach, można byłoby się spodziewać na ulicach wkurwionych ludzi. Wkurwionych podwójnie, bo ci ludzie nie mieliby problemów z domyśleniem się tego, że prawo aborcyjne zaostrzono wtedy, gdy musieli siedzieć w domach. Poza tym, istnieje coś takiego, jak protest samochodowy (który jest bezpieczny o tyle, że o ile jakiś foliarz nie wybije nam w aucie szyby łbem i nie zacznie kaszleć do środka auta, to raczej się nie zarazimy od innych uczestników protestu).
W myśl przedostatniej teorii, Zjednoczona Prawica mogła uznać, że antyaborcyjna urawniłowka odniosła skutek i uda się częściowo zaostrzyć prawo aborcyjne. Warto w tym miejscu nadmienić, że w tym „częściowo” nie chodzi o wywalenie całej przesłanki, ale o rozbicie jej na części składowe i zakazanie części, przy jednoczesnym utrzymaniu legalności pozostałych. Jak by to miało wyglądać? Ano tak, że Trybunał Przyłębski zaostrza prawo i wtedy wychodzą politycy Zjednoczonej Prawicy (ale nie ci, którzy siedzą w trybunale), albo nawet sam Żoliborski Arystokrata Rozumu, i mówią „hola, tak nie można, nasz niezależny trybunale”. Potem zaczynają dyskusję na temat tego, że ok, trzeba tutaj poczynić rozróżnienie na wady letalne i te, które letalne nie są i zakazać terminacji ciąży tylko i wyłącznie w tym drugim przypadku. Owszem, wymagałoby to obejścia wyroku Trybunału Przyłębskiego. Przyznam się szczerze, że nie wiem, jakby to miało wyglądać w wymiarze prawnym, ale Zjednoczona Prawica udowodniła wiele razy, że jak się chce to można. Dzięki temu można by było udowodnić, że trybunał jest niezależny, a dobra Zjednoczona Prawica potrafi się pochylić nad problemami suwerena. Żeby coś takiego się mogło udać, opór społeczny musiałby być na tyle duży, żeby Zjednoczona Prawica miała podkładkę, żeby nie czepiał się jej Kościół, ale musiałby być (ten opór) na tyle umiarkowany, żeby ktokolwiek chciał jeszcze rozmawiać z władzą. Ta teoria ma tę zasadniczą wadę, że o wiele łatwiej byłoby to zrobić w Sejmie, bo nie trzeba by było obchodzić decyzji trybunału. Obciążałoby to, co prawda, głosujących za zaostrzeniem posłów, ale ci (wsparci mediami) tłumaczyliby, że oni w sumie jedynie regulują stan prawny, że przecież nie zmuszają kobiet do rodzenia dzieci z letalnymi wadami/etc. Mendia rządowe zaś tłumaczyłyby, że oto Zjednoczona Prawica buduje nam kompromis aborcyjny na miarę 2020 roku. Poza wszystkim innym, ogarnięcie tego przez Sejm dałoby czas na sondowanie nastrojów społecznych, albowiem prace sejmowe trwają przez jakiś czas (który upływa między czytaniami), zaś w przypadku trybunału nie ma żadnej debaty, a suwerena stawia się przed faktem dokonanym. Kolejnym problemem z tą teorią jest fakt, że głosów „dogadajmy się” było raczej niewiele, w przeważającej większości przypadków mieliśmy do czynienia z fochem władzy na suwerena, który jest głupi i niczego nie rozumie.
Ostatnia teoria, to ta ukradziona z internetów to taka, że za wszystkim stoi Ziobro. Tzn., że jednym z warunków, które postawił, było zaostrzenie prawa aborcyjnego. Ta teoria jest chyba najbardziej odjechana, bo Ziobro może i jest po części skrajnie prawicowym fundamentalistą, ale jest przede wszystkim wyrachowanym cynikiem i bezproblemowo dałoby się go przekonać do tego, że jeżeli w efekcie zaostrzenia prawa aborcyjnego Zjednoczona Prawica straci władzę, to jemu też ktoś dobierze się do czterech liter. Nie wierzę w to, że ktoś z PiSu tak istotny temat (którym długo starano się nie wkurwiać suwerena) poświęcił w ramach utrzymania koalicji. Mamy więc kilka teorii, z których żadna nie wyjaśnia tego, dlaczego PiS doprowadził do masowych protestów. Jeżeli macie jakieś swoje przemyślenia w tej kwestii, to podzielcie się nimi i może kolektywnie dojdziemy do jakichś sensownych wniosków. Skoro już zaś mamy za sobą nie wyjaśnienie czegokolwiek, to możemy iść dalej.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Przyznaję, że skala protestów mnie zaskoczyła. Dodatkowo, trzeba mieć na uwadze coś, o czym już wspomniałem (w swoim głośnym szóstym akapicie [ok, to już ostatni]), a mianowicie to, że sporo ludzi nie wyjdzie na ulice, bo boją się korony. Wziąwszy to pod rozwagę można bezpiecznie założyć, że gdyby nie pandemia, to masowe protesty, do których dochodzi, byłyby, no cóż, jeszcze bardziej masowe. Pierwsze reakcje władz na protesty (które z dnia na dzień się powiększały) sugerują, że władze również były zaskoczone ich skalą. Owszem, zapewne spodziewali się jakiegoś oporu, ale nie na taką skalę. Tylko, że w polityce nie da się zatrzymać czasu, tak więc nawet jeżeli skala oporu ich zaskoczyła (bo się jej nie spodziewali), to mniej więcej po paru dniach widać było wyraźnie, po której stronie suweren ulokował swoje sympatie i antypatie. To, że większa część społeczeństwa będzie niezadowolona z tego, co się stało, było pewne, bowiem w 2019 IBRIS przeprowadził badania, z których wynikało, że nawet wśród elektoratu PiS zwolennicy zaostrzenia prawa aborcyjnego są w mniejszości (status quo 61% ,liberalizacja 16%, zaostrzenie 15%). No i ok, zrobiliśmy to, co zrobiliśmy (czytaj „zjebaliśmy”) i co teraz? Jakoś trzeba zareagować. I właśnie te reakcje były przyczyną, dla której notka ma taki, a nie inny tytuł.
Generalnie rzecz ujmując, reakcje te są całkowicie oderwane od realiów. Tam jest po prostu wszystko. „Świadectwa” osób, które „miały zostać poddane aborcji, ale jednak nie zostały jej poddane i teraz o tym opowiadają”. Świadectwa te pełne są „cytatów” z lekarzy, które to cytaty nie mogły paść pierdylion lat temu, bo używane w nich określenia karierę medialną zaczęły robić nie tak dawno temu (tak więc w chuj wątpliwe jest to, że jakiś nieistniejący doktor, który „namawiał” do terminacji ciąży ich użył). Mamy również „kobieta była w ciąży, ale nie poddała się aborcji, a jej synem był Andrea Bocelli (czyli odgrzewane, zygotariańskie narracje sprzed ośmiu lat [wtedy zaczynałem karierę trollską i obserwowałem debatę towarzyszącą temu, co działo się w trakcie „debaty publicznej”, którą prowadzono, bo Ziobroidy sobie wymyśliły, że chcą zaostrzyć prawo aborcyjne]). Jest guilttripowanie „oni mają prawo żyć”. W pewnym momencie wyciągnięto spod kamienia profesora „pięćsetkę”, który opowiadał o tym, że w trakcie aborcji płody bardzo cierpią (niestety, nie wspomniał o tym, czy zaobserwował to cierpienie w przeprowadzania pięciuset aborcji, do których przeprowadzenia się przyznał). Jest świadectwo polityka PiS, który opowiadał o tym, że jego dziecko miało żyć tydzień, a żyło pięć lat. Rzecz jasna, zarówno politykowi (jak i mendiom narodowym, jarającym się tym „świadectwem”) umknęło to, że dziecko polityka urodziło się mimo braku zakazu aborcji. Tego rodzaju narracji było mnóstwo (nadal się pojawiają) i moim zdaniem dowodzą one tego, że Zjednoczona Prawica nie ma pojęcia „co dalej”. Praktycznie wszystkie te narracje były „grzane” przy okazji debaty w 2016 i nie odniosły one najmniejszego skutku. Tym samym totalnie bezsensowne jest używanie ich w momencie, w którym opór społeczny jest znacznie większy. Warto w tym miejscu nadmienić, że olbrzymia większość wpisów w „soszjalach”, które publikują politycy Zjednoczonej Prawicy (i rządowi mediaworkerzy) jest bezlitośnie chłostana przez internautów. Wpis ma np. 1500 polubień (od dronów) i 1800 komentarzy, z których ogromna większość jest skrajnie negatywna względem autora i jego wysrywu. Do tej pory zdarzało się to incydentalnie (i to przeważnie w sytuacji, w której ten, czy inny przedstawiciel prawego sektora srogo przydzbanił). Teraz jest to proces ciągły, który zaczął się w czwartek i trwa sobie nadal w najlepsze. Tutaj nawet nie trzeba algorytmów do „badania internetów”, sentyment widać gołym okiem. Zjednoczona Prawica, która od paru lat zajmuje się indukowaniem wkurwu (czytaj – tłumaczy elektoratowi, że to, czy tamto powinno go zdenerwować) musi sobie zdawać sprawę z tego, że ten konkretny wkurw jest całkowicie oddolny. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że w pewnym momencie wytoczono najcięższe działo, którym było nieśmiertelne „"Kaczyński jest wściekły". Zaskakujące doniesienia ws. orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego” (aka Dobry car, zły bojarzy). Nie trzeba chyba wspominać o tym, że suweren jakoś tak średnio w to uwierzył (zaś w kontekście późniejszego wystąpienia wannabe Kiszczaka, narracja ta była wyjątkowo wręcz idiotyczna).
Napięcie narasta z dnia na dzień i władze, które nie składają się ze skończonych kretynów, powinny zrozumieć, że jedynym sensownym wyjściem jest deeskalacja konfliktu, zanim dojdzie do jakiejś tragedii (już teraz „mamy za sobą” atak nożownika na jednego z protestujących, potrącenie dwóch osób przez auto i próbę rozjechania kilkunastu ludzi przez auto TVP, jadące pod prąd). Co więc robi nasza władza? Eskaluje sytuację. W tym miejscu pora na obszerną dygresję. Obserwuję sobie reakcje części duchownych i prorządowych influencerów na to, co się dzieje. Pozwolę sobie zacytować kilka wpisów, żebyście mogli w pełni docenić to, z czym mamy do czynienia. „Czy w tym pięknym kraju jest szef MSWiA? Komendant Główny Policji? Ktoś tam, na górze, w ogóle czymś kieruje? Trwają dni chaosu na ulicach połączone z nocą kryształową - i nic? Cisza?”- napisał jeden z rządowych inluencerów. Jeden z duchownych, który bardzo stara się o to, żeby tytułować go „Heinrichem” stwierdził, że: „trzeba ratować zdrową tkankę narodu”. Inny duchowny napisał: „Czy polska władza w ogóle panuje nad rozruchami? Mam mieszane uczucia.”. Tego rodzaju wpisów jest mnóstwo i w telegraficznym skrócie chodzi w nich o to, że influencerzy i duchowni domagają się tego, „żeby władza coś zrobiła z protestami”. Jestem się w stanie założyć o wiele, że gdyby rządzący zapowiedzieli wprowadzenie stanu wojennego i napierdalanie „niepokornych” przy użyciu wojska i policji, to autorzy wyżej wymienionych wpisów musieliby prać majtki ze szczęścia.
Ponieważ część protestów odbywała się pod kościołami (i w środku tychże) nacjospierdoliny uznały, że nadszedł ich moment i powołały sobie Idiotenkopf, które mają chronić kościoły. Kariera tychże nie potrwała jakoś specjalnie długo, bo dzień po jednej nerwowej nocy (w trakcie której założyciel Idiotenkopf wzywał pomocy na ćwitrze [Winnicki nie mógł odpowiedzieć na wezwanie, bo w mieście było dużo ludzi] tenże sam założyciel prosił policję o pomoc. Na uwagę zasługuje również zachowanie wiceministra sprawiedliwości, który po tym, jak biedni narodowcy dostali wsparcie od grupy kiboli (ciekawe, czy musieli za nie płacić tak samo, jak ziomki Holochera płaciły innym kibolom za ochronę przed Antifą), a założyciel Idiotenkopf pochwalił się tym na ćwitrze, pozwolił sobie oklaskiwać ten wpis. Tak, dobrze przeczytaliście, wiceminister SPRAWIEDLIWOŚCI po pierwsze, cieszył się z tego, że na ulicach dochodzi do bijatyk, a po drugie pochwalał bandyterkę. Niby po pięciu latach człowieka już takie rzeczy nie powinny dziwić, ale jednak było to trochę zaskakujące. Gdybym był złośliwy napisałbym, że oklaskiwanie bandytów jest idealnym podsumowaniem rządów Zjednoczonej Prawicy, ale ponieważ złośliwy nie jestem, napiszę jedynie tyle, że takie są efekty obdarowywania trolli internetowych stołkami, na których absolutnie nigdy nie powinni się znaleźć.
Na uwagę zasługują również reakcje części prawicowego komentariatu, który straszliwie bóldupi z powodu „upadku obyczajów”. Chodzi im, rzecz jasna, o to, że młodzi mają wyjebane na ich autorytety i nie jest dla nich problemem to, żeby kazać spierdalać księdzu, który wyszedł z założenia, że pokaże zmanipulowanym gówniarom (takie jest niemalże oficjalne stanowisko partii rządzącej na temat protestujących) gdzie ich miejsce. Najbardziej absurdalne jest to, że choć prawicowe elity dostrzegają problem (młodzi mają w dupie konserwatyzm [jestem bardzo zadowolony z tego, że kiedyś się na ten temat mądrowałem]), nie są w stanie zrozumieć „jak do tego doszło”. Otóż, ich zdaniem stało się tak dlatego, że (w skrócie) młodzi mieli styczność ze zbyt małą dawką konserwatyzmu. Zupełnie nie dociera do nich to, że młodzi mieli styczność z ilością konserwatyzmu wystarczającą do tego, żeby nim, kurwa, gardzić i mieć wyjebane na „autorytety”, bredzące o „prawie naturalnym”.
Jak już wspomniałem, władze eskalują konflikt. Zamiast cofnięcia się (które byłoby dla nich jedynym sensownym wyjściem z sytuacji) bawią się w podlewanie iskier Dzikim ogniem. Przykład? Otóż, ktoś w Zjednoczonej Prawicy uznał, że dobrze by było olać kandydatkę na RPO, która ma największe poparcie i zamiast niej wystawić twarz tego, co się teraz dzieje, czyli posła, który był inicjatorem skierowania do Trybunału Przyłębskiego wniosku o zbadanie konstytucyjności wiadomej przesłanki (swoją drogą, ciekaw jestem, czy potwierdzą się plotki, w myśl których PSL zastanawia się nad poparciem tej kandydatury). Tego rodzaju działań, które wkurwiają suwerena coraz bardziej – jest od cholery. Cebulą na torcie było wystąpienie Kiszczaka wannabe (aka Jarosław Kaczyński), który rozładował atmosferę, wzywając społeczeństwo do napierdalania się (nie, nie da się w inny sposób interpretować tego co, on powiedział). Nie mam pojęcia, jak to wszystko się skończy, ale jeżeli w Zjednoczonej Prawicy nie dojdą do głosu ludzie, którzy niekoniecznie chcą mieć w CV „bycie członkiem partii rządzącej, która doprowadziła do tego, że ludzie zabijali się na ulicach”, to będzie tylko gorzej. Bardzo groźne jest również to, że Zjednoczona Prawica zupełnie wręcz nie ogarnia nastrojów społecznych. Ci ludzi uwierzyli we własne gówno-narracje, z których wynika, że protestuje bardzo mało ludzi, a ci, którzy protestują, to „skrajna lewica”. Fakty do nich nie docierają. Jedyne, co do nich dociera to to, że być może stracą władzę, a to przeraża ich na tyle, że nie mieli nic przeciwko temu, żeby Żoliborski Intelektualista uraczył wszystkich swoim bełkotem o „bronieniu kościołów za wszelka cenę” i gdyby doszło do najgorszego, nie będą mieli nic przeciwko „zrobieniu czegoś” z protestującymi.
Źródła:
https://twitter.com/MarcinDuma/status/1320111292749852672
https://twitter.com/sjkaleta/status/1320460898255949826
https://twitter.com/wPolityce_pl/status/1320784246458470402
https://twitter.com/wPolityce_pl/status/1320706900342808576
https://twitter.com/PanZolty/status/1320670844528590850
https://twitter.com/MichalSzczerba/status/1320771414727761920
https://twitter.com/Jan_Pawlicki/status/1320847993101340672
https://twitter.com/rzeczpospolita/status/1320734570275373058
https://twitter.com/DanielWachowiak/status/1320452456539656194
https://twitter.com/MarcinDuma/status/1321109127133863943
https://twitter.com/sjkaleta/status/1320838397276131329
https://twitter.com/PiknikNSG/status/1320450799542161408
https://www.fronda.pl/a/nastolatki-do-ksiedza-masz-macice-to-wypij,151962.html?
https://twitter.com/tvp_info/status/1320745242212130816
https://twitter.com/gazeta_wyborcza/status/1320733023550251009
Dziwne to. Po mocno lewicowej piątce dla zwierząt mamy serię bardzo fundamentalistycznych ruchów. Tak mi chodzi po łbie, że JK wreszcie próbuje zostać tym emerytowanym zbawcą Polski. W ramach tego forsuje różne własne obsesje nie oglądając się na nic.
OdpowiedzUsuńFaktycznie dziwne. Z jednej strony do Lewaczek dołączają rolnicy (którym z nimi raczej nie po drodze normalnie) i górnicze ZZ a z drugiej rządzący (nie wiem już, czy to prawica, czy lewica, czy populiści, czy inne hgw co) z kibolami, narodowcami i wszechmiłującym Kosciołem Katolickim. Ciekawie się nam ta polaryzacja zmienia - linia wkurwu wyznacza oryginalną w przebiegu granicę.
OdpowiedzUsuńMyślę, że przemówienie wodza było dobrze przemyślane. Minimalnie, ale jednak, przekierowuje ciężar protestu z polityków na KRK. Dawało też nieco lepszy pretekst do wystąpienia suwerena w obronie tego bytu. No bo, nie oszukujmy się, do obrony stołków partyjnych suweren nie ma specjalnie motywacji. Ale w obronie kościołów, "1000-letniego porządku", to już idzie nakręcić taką narrację. Obronę kościołów można też dobrze rozegrać medialnie. Chwilowo bardziej martwi mnie to, że w samej masie protestującej zaczyna się mocne rozwarstwienie, pojawiło się kilka niezależnych "ciał przewodnich", z których każde ma swoje postulaty (lub koncepcję protestowania), każde uważa się za jedynego (i zarazem jedynego słusznego) organizatora protestów... no i każe całej reszcie wypierdalać, bo to ich wojna. Protesty nie mają realnego celu i stają się formą performansu (bo chyba jedyna legalna ścieżka bez pełnej rewolucji w kraju obecnie jest taka, że wyrok TK musi wejść w życie i można w najlepszym razie nieco poprawić ustawę na wariant "letalny"; jeśli ktoś wierzy, że w najbliższych kilku tygodniach PiS abdykuje, a w przedterminowych wyborach lewica uzyska większość konstytucyjną - to ja poproszę namiary na dilera). Kręcenie narracji o wprowadzeniu pełnej, niczym nieograniczonej aborcji na żądanie może być ideologicznie spójne i w zgodzie z sumieniem tej frakcji protestujących, jednakże nie widzę tu możliwego do zrealizowania celu innego niż demonstrowanie swoich poglądów.
OdpowiedzUsuńJuż się wycofują rakiem bo to ustawka na 100%. Pinokio tego nie opublikuje skoro nie poleciał do drukarni zaraz po wyroku. Pytanie tylko po co chcieli zamieszek akurat teraz i co chcą osiągnąć zwalając winę za katastrofę epidemiczną na dzikie kobiety.
OdpowiedzUsuńCo chcieli osiagnac wkurwiajac ludzi.
OdpowiedzUsuńOdwrocic uwage od innych rzeczy. Polecam poczytac Dziennik Ustaw z dnia 20 pazdziernika pozycja 1845 -ustawa o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi.
Szczegolnie jeden artykół w całości pozwole sobie wkleic
isu w dokumentacji medycznej.
Art. 36. 1.22) Wobec osoby, która nie poddaje się obowiązkowi szczepienia, badaniom sanitarno-epidemiologicznym,
zabiegom sanitarnym, kwarantannie lub izolacji obowiązkowej hospitalizacji, a u której podejrzewa się lub rozpoznano
chorobę szczególnie niebezpieczną i wysoce zakaźną, stanowiącą bezpośrednie zagrożenie dla zdrowia lub życia innych
osób, może być zastosowany środek przymusu bezpośredniego polegający na przytrzymywaniu, unieruchomieniu lub
przymusowym podaniu leków.
2. O zastosowaniu środka przymusu bezpośredniego decyduje lekarz lub felczer, który określa rodzaj zastosowanego
środka przymusu bezpośredniego oraz osobiście nadzoruje jego wykonanie przez osoby wykonujące zawody medyczne.
Każdy przypadek zastosowania środka przymusu bezpośredniego odnotowuje się w dokumentacji medycznej.
3. Lekarz lub felczer może zwrócić się do Policji, Straży Granicznej lub Żandarmerii Wojskowej o pomoc w zasto-
sowaniu środka przymusu bezpośredniego. Udzielenie pomocy następuje pod warunkiem wyposażenia funkcjonariuszy
lub żołnierzy w środki chroniące przed chorobami zakaźnymi przez tego lekarza lub felczera.
4. Przed zastosowaniem środka przymusu bezpośredniego uprzedza się o tym osobę, wobec której środek przymusu
bezpośredniego ma być zastosowany, i fakt ten odnotowuje się w dokumentacji medycznej. Przy wyborze środka przymu-
su bezpośredniego należy wybierać środek możliwie dla tej osoby najmniej uciążliwy, a przy stosowaniu środka przymusu
bezpośredniego należy zachować szczególną ostrożność i dbałość o dobro tej osoby.
5. Przymus bezpośredni polegający na unieruchomieniu może być stosowany nie dłużej niż 4 godziny. W razie po-
trzeby stosowanie tego przymusu może być przedłużone na następne okresy 6-godzinne, przy czym nie dłużej niż
24 godziny łącznie.
6. Przytrzymywanie jest doraźnym, krótkotrwałym unieruchomieniem osoby z użyciem siły fizycznej.
7. Unieruchomienie jest dłużej trwającym obezwładnieniem osoby z użyciem pasów, uchwytów, prześcieradeł lub
kaftana bezpieczeństwa.
8. Przymusowe podanie leku jest doraźnym lub przewidzianym w planie postępowania leczniczego wprowadzeniem
leków do organizmu osoby – bez jej zgody.
Druga rzecz