Na samym wstępie niniejszego tekstu muszę lojalnie uprzedzić, że jeżeli ktoś spodziewa się jakichś prognoz wyborczych, to się ich powinien spodziewać gdzie indziej. Prognoz takowych oduczyły mnie wybory prezydenckie 2015. Znamienne jest to, że spora część komentariatu (która również poległa „prognozowo” w 2015) nie przejęła się tym faktem wcale. Tenże sam komentariat poległ w 2018, kiedy to Patryk Jaki (aka „Chłopak z Biedniejszej Rodziny) miał wygrać wybory w Warszawie (nie pytajcie mnie, jak to możliwe, że komentariat poległ dwukrotnie – być może miało to coś wspólnego z punktami przeznaczenia). Od razu nadmieniam, że jeżeli gdzieś tutaj napiszę, że „najprawdopodobniej” coś się stanie, to nie dlatego, że potrzebny mi dupochron, ale dlatego, że moim zdaniem coś jest prawdopodobne (zdanie to jest godne Paulo Coelho, ale musiałem to napisać). Z przyczyn zrozumiałych („strach otworzyć lodówkę”) poniższy tekst będzie poświęcony w główniej mierze obecnie urzędującemu Prezydentowi RP.
[Disclaimer: W niniejszym tekście nie będzie poruszany temat pewnej „królewskiej” choroby, tak więc możecie ten tekst traktować jako strefę wolną od tejże]
Zacznijmy od tematu najbardziej bieżącego, czyli od konfliktu w Zjednoczonej Prawicy (na linii ZP-Prezydent RP), który to konflikt dotyczył ustawy (w uproszczeniu) o 2 miliardach dla TVP. Moim zdaniem ten konflikt nie był udawany i nie był „ustawką”. To, że za takową uchodził, Prezydent RP zawdzięcza swoim dotychczasowym dokonaniom w zakresie samodzielności/etc. W całej tej sytuacji nie pasowały mi dosłownie dwa szczegóły, ale okazało się, że jeden z nich zaczął mi pasować, jak sobie trochę poresearchowałem, a drugi zaraz po tym, jak „Wyborcza” wynorała, że w ustawie nie chodzi o to, że TVP dostanie dwa miliardy w tym roku, ale że będzie dostawać 2 miliardy rocznie aż do 2024. Wcześniej (czytaj: zanim te dwa szczegóły ogarnąłem) sytuacja była mocno zagmatwana. Z jednej bowiem strony dofinansowanie mediów rządowych mogło mieć negatywny wpływ na „reelekcyjne” szanse obecnego Prezydenta RP. Z drugiej zaś strony niedofinansowanie tychże mediów mogło mieć zły wpływ na „reelekcyjne” szanse obecnego Prezydenta RP, bo jego kampania opiera się głównie na tych mediach. Jak sobie człowiek tak nad tym podumał, to zaczął się zastanawiać nad tym, dlaczego w ogóle taką ustawę usiłowano przepchać w trakcie kampanii wyborczej. Przeca Zjednoczona Prawica mogła sobie to spokojnie ogarnąć zaraz po wygranych wyborach parlamentarnych 2019. Nawet gdyby opozycja okrzepła już do tego stopnia, żeby zareagować tak, jak zareagowała teraz, to jednak Zjednoczona Prawica miałaby więcej czasu na zgaszenie tego konkretnego pożaru wizerunkowego. Jedyny powód, który przychodził mi do głowy, to ten, że Zjednoczona Prawica podejrzewa, że wybory 2020 mogą być powtórką z tego, co działo się w Warszawie w 2018 – kiedy to wybory prezydenckie zamieniły się w plebiscyt, a kandydat Zjednoczonej Prawicy zajął zaszczytne drugie miejsce. Jak już wspomniałem wcześniej, dwa szczegóły mi do tego obrazka nie pasowały. Jednym z nich było to, że po cholerę Zjednoczona Prawica tak bardzo ciśnie Prezydenta RP o podpisanie tej nieszczęsnej ustawy? Ok, 2 miliardy piechotą nie chodzą, ale jeżeli im kandydat polegnie w wyborach, to niczego to nie zmieni, bo kolejnej transzy nikt im już nie klepnie, a Zjednoczona Prawica nie jest w stanie odrzucić prezydenckiego weta. A potem się okazało, że nie chodzi o jednorazowy zastrzyk pieniędzy, ale o stały jej dopływ. Nawet jeżeli kandydat Zjednoczonej Prawicy polegnie, to TVP będzie ogarnięte finansowo do 2024 roku. Drugim szczegółem, który mi nie pasował, była Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Twór ów składa się z 5 osób, z czego 2 wybiera Sejm, 1 Senat, a 2 Prezydent RP. Dumałem więc sobie tak, że co z tego, że Telewizja Rządowa dostanie pieniądze, skoro po ewentualnej wymianie na stołku Prezydenta RP, wymieni się 3 osoby z KRRiTV, one zaś wymienią prezesa/etc. A potem sobie doczytałem, że kadencja obecnej rady się kończy w 2022. Owszem, można wymienić skład KRRiTV przed upływem kadencji, ale potrzebna jest do tego większość w Sejmie i Senacie, tak więc przy obecnym rozkładzie parlamentarnym jest to, delikatnie rzecz ujmując, nierealne. Innymi słowy, Zjednoczona Prawica sobie zaklepała kasę dla swoich mediów na dłuższy czas przy jednoczesnym zabezpieczeniu się przed potencjalną wymianą Prezydenta RP. Ktoś może powiedzieć, no dobrze, ale czy oni sobie nie zdają sprawy z tego, że przepchnięcie tej ustawy może zaszkodzić obecnemu Prezydentowi RP? No bo tak na chłopski rozum, skoro są świadomi tego, że obecny Prezydent RP nie może iść „na pewniaka”, to chyba lepiej byłoby się przyczaić? I tu dochodzimy do meritum. W mojej opinii, Zjednoczona Prawica sobie z tego wszystkiego doskonale zdaje sprawę, ale ma to w dupie. Moim zdaniem, ta ekipa dokonała kalkulacji na chłodno i wyszło im, że jeżeli obecny Prezydent RP wygra, to spoko, ale jeżeli przegra, to również po nim płakać nie będą. Skoro zaś się już pogodzili z tym, że różnie może być, postarali się wycisnąć z obecnego Prezydenta RP ile się da (stąd pewnie też jego podpis pod ustawą kagańcową). Poza tym, gdyby obecny Prezydent RP przepadł w wyborach, Zjednoczona Prawica miałaby na kogo zwalać to, że „reforma wymiaru sprawiedliwości” się zatrzymała. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że wielokrotnie się w Przeglądach rozpisywałem w temacie tego, do czego Zjednoczona Prawica będzie wykorzystywała „zreformowane” sądownictwo. O ile cel przyświecający „reformom” był dość oczywisty (dla każdego, kto obserwował to, co robi od 2015 „niezależna prokuratura”), to jednak sposób, w jaki Zjednoczona Prawica usiłowała do tego dotrzeć, był cokolwiek zjawiskowy (vide, pierdylion poprawek do ustawy o Sądzie Najwyższym/etc.). Jeżeli mógłbym sobie w tym miejscu pozwolić na dygresję wewnątrz dygresji w dygresji, to wam napiszę, że być może patrzyliśmy na to „reformowanie” ze złej strony. Mogło być bowiem tak, że te ustawy (będące zlepkami rozwiązań z innych krajów) zostały napisane tak, a nie inaczej, bo ich autorzy nie bardzo potrafili w ustawy o sądownictwie i po prostu sobie powycinali kawałki ustaw z innych krajów i uznali, że jak się je wszystkie połączy, to powstanie Kapitan Sądownictwo. No, ale to tylko dygresja była, wracajmy do tematu przewodniego. Drugą stroną konfliktu jest „obstawa” Prezydenta RP. Owszem, w 2015 ówczesny kandydat na Prezydent RP z ramienia Zjednoczonej Prawicy nie miał żadnych „swoich” ludzi, ale teraz już ma swoją ekipę. Ze zrozumiałych przyczyn ekipie/dworowi obecnego Prezydenta RP bardzo zależy na tym, żeby „chwila trwała” przez kolejne pięć lat. Tym samym ich kalkulacje polityczne nie pokrywają się z kalkulacjami Zjednoczonej Prawicy. Podsumowując: Zjednoczona Prawica najprawdopodobniej liczy się z tym, że obecny Prezydent RP może przegrać, więc postanowiła się zabezpieczyć na wypadek porażki. Najprawdopodobniej uznano, że nawet jeżeli podpisanie ustawy zmniejszą prezydenckie szanse na reelekcje, jest to akceptowalne ryzyko. Bez „swojego” prezydenta Zjednoczona Prawica może sobie trwać jeszcze przez jakiś czas (bez spektakularnych spadków sondażowych/etc.). Pod pewnymi względami brak „swojego” prezydenta byłby nawet ułatwieniem, bo byłoby na kogo zwalić niespełnione obietnice. Gdyby Zjednoczonej Prawicy zabrakło własnych mediów (tzn. jakieś tam popierdółki w rodzaju „Do Rzeczy”/etc. by zostały, ale mają one bez porównania mniejszy zasięg od TVP), no cóż, chyba nikt nie ma wątpliwości odnośnie tego, co działoby się dalej.
Kiedy sobie pisałem powyższy kawałek, nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak skończy się napierdalanka związana z wyżej opisywaną ustawą. Wiadomo było, że Prezydent RP ją podpisał „pod pewnymi warunkami”. Jednym z tych warunków miało być odwołanie Jacka Kurskiego ze stanowiska capo di tutti capi w TVP. Część komentariatu od razu sypnęła narracjami, z których wynikało, że Prezydent RP co prawda podpisał (choć się nie cieszył), ale „postawił na swoim”. Życie dopisało do tego przepiękną pointę. Na jednym z portali rządowych („Do Rzeczy”) pojawił się artykuł pt. „Zaskakujące słowa Kurskiego na konferencji władz TVP”. Cóż takiego „zaskakującego” powiedział były prezes? Pozwolę sobie zacytować lead artykułu: „Poza tym, że mamy nowego, świetnego prezesa w zasadzie nic się nie stało. Zostaję z państwem na pokładzie – powiedział na konferencji prasowej władz TVP Jacek Kurski.”. Innymi słowy, Jacek Kurski chciał w ten sposób przekazać Prezydentowi RP, że terefere. Gdyby konflikt na linii ZP – ekipa prezydenta był ustawką, to do takiej sytuacji by nie doszło. Tak, Kurski dostałby jakiś stołek (z lepszą kasą), ale kazano by mu zamknąć mordę. Zamiast tego, pozwolono mu na to, żeby przed kamerami przeczołgał wizerunkowo Prezydenta RP. Warto mieć na uwadze również to, że czołganie Prezydenta zaczęło się w momencie, w którym ważyły się losy Kurskiego. Ów bowiem oznajmił: „Przedstawiłem dokumenty przedstawiające, że gdyby nie media publiczne, gdyby nie TVP Info, gdyby nie „Wiadomości”, „Panorama”, „Teleexpress”, to wydaje mi się, że bardzo wielu Polaków miałoby problem z dostrzeżeniem aktywności pana prezydenta.”. Nie uwierzę w to, że Kurski swoją akcję zaczął tak sam z siebie (tzn. bez pozwolenia „czynników decyzyjnych”). Wiem, że się powtarzam, niemniej jednak: moim zdaniem nie ma mowy o jakiejkolwiek ustawce.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Teraz pora na trochę archeologii. Sporo wody upłynęło od czasu, w którym Prezydent RP oznajmił, że jakby związki partnerskie mu wjechały na biurko w postaci ustawy, to on by się BARDZO POWAŻNIE ZASTANOWIŁ nad podpisaniem. Co zrozumiałe, wypowiedź ta momentalnie obiegła internety i wszelkie możliwe media. Mnie zastanawiało to, jak zareaguje na tę wypowiedź Zjednoczona Prawica. Dopuszczałem bowiem nawet taki scenariusz, w którym partia rządząca wrzuca do parlamentu jakąś (straszliwie okrojoną) ustawę o związkach partnerskich tylko po to, żeby Prezydent RP miał co podpisywać. Bardzo szybko okazało się, że wypowiedź Prezydenta RP nie była konsultowana ze Zjednoczoną Prawicą: „Dopóki PiS ma większość, to taka ustawa się nie pojawi, więc prezydent nie będzie miał dylematu – powiedział o ustawie o związkach partnerskich wicepremier Jacek Sasin.” Ktoś może powiedzieć, że wróżę z fusów, ale wydaje mi się, że to kolejny dowód na to, że komunikacja na linii partia rządząca – Prezydent RP raczej kuleje. Gdyby panował tam swobodny przepływ informacji, to wytłumaczono by Prezydentowi RP, żeby nie opowiadał nic o związkach partnerskich, bo Zjednoczona Prawica nie ma ochoty na ruszanie tego tematu. Zamiast tego mieliśmy (nieudolną) próbę mrugnięcia okiem do centrowego wyborcy, która to próba została momentalnie rozjechana przez partię rządzącą. Nie byłbym sobą, gdybym przy każdej nadarzającej się okazji nie mógł wspomnieć o tym, że w Polsce mamy chujowe media. Tak więc: w Polsce mamy chujowe media, a teraz poczytajcie o tym dlaczego. Wypowiedź Prezydenta RP przyciągnęła uwagę mediów, ale chyba żadnej redakcji nie chciało się sprawdzić tego, czy Prezydent RP opowiadał podobne rzeczy, kiedy jeszcze był zwykłym kandydatem. Oczywiście, że opowiadał. Wypowiedź z lutego (2020) brzmiała następująco: „Gdyby chodziło o status osoby najbliższej ułatwiający takie sprawy, jak wzajemne wspieranie się, troskę, dowiadywanie się o stan zdrowia, to jako prezydent podpisanie takiej ustawy poważnie bym rozważył – przyznaje Andrzej Duda. – Zwłaszcza że taka ustawa dotyczyłaby wszystkich żyjących w związkach nieformalnych – dodaje”. W 2015 mówił: „Być może potrzebne jest uregulowanie osobistych relacji ludzi, które umożliwią im np. uzyskanie w szpitalu informacji o stanie zdrowia. Ale jestem absolutnie przeciwny rozwiązaniom, które podważają wartość małżeństwa. Nigdy nie zgodzę się na związki jednopłciowe.” Owszem, między tymi wypowiedziami jest różnica, bo w 2015 roku ówczesny kandydat z ramienia Zjednoczonej Prawicy twierdził, że te związki partnerskie to tylko dla heteryków, w 2020 powiedział, że „dla wszystkich”. Ktoś mógłby w tym momencie powiedzieć: no to chyba zmienił zdanie, lewaku? A ja bym takiej osobie odpowiedział: nawet jeżeli (w co szczerze wątpię), to co z tego? Poprzednim razem wspominał o tym, że „może by tak coś uregulować” (dla heteryków of korz) w 2015. Czy cokolwiek z tego wynikło? Tyle, że w 2020 mógł zapowiedzieć, że „poważnie by się zastanowił”.
Jeżeli chodzi o samą kampanię kandydata Zjednoczonej Prawicy, to muszę przyznać, że osiągnęła ona stan kwantowy. Z jednej bowiem strony przypomina o na kampanię z 2015 roku (nad szczegółami się pochylę za moment), z drugiej zaś strony nie przypomina jej wcale. Zacznę od tej drugiej sprawy. W 2015 kampania praktycznie od początku była budowana dookoła narracji pt.: zwyciężymy. To, czy Zjednoczona Prawica wierzyła w te narracje, ma tu drugorzędne znaczenie, chodzi po prostu o całą oprawę wizerunkową. Nikt wtedy nie opowiadał o tym „co będzie, jak nasz kandydat przegra”. Tymczasem na początku marca Krzysztof Sobolewski (przewodniczący komitetu wykonawczego PiS) powiedział: „Gdyby prezydent Duda przegrał wybory, w Polsce nastałby czas sporów. Ufam, że tak się nie stanie”. To nie była jedyna tego rodzaju wypowiedź/narracja. Co prawda nie ma ich jeszcze zbyt wiele, ale to się może zmienić, gdyby się okazało, że kandydat Zjednoczonej Prawicy zaczął dołować w sondażach. Czy coś wam to przypomina? Bo mnie, na ten przykład, narracje PO z 2015 z okresu, w którym jasne było, że ówczesny Prezydent RP nie idzie już „na pewniaka” i że istnieje wyraźne ryzyko przejebania przezeń wyborów. Nikt nie będzie budował narracji „jak nasz przegra, będzie źle” jeżeli pozycja „jego” kandydata jest niezagrożona. Nikt nie będzie tego robił, bo jak się tego rodzaju wypowiedzi pojawią, to zawsze znajdzie się ktoś, kto zacznie się głośno zastanawiać nad tym, czy aby te wypowiedzi to nie ze względu na lęk przed porażką.
Podobieństwa międzykampanijne sprowadzają się do kalkowania narracji i metod działania z 2015. W drugiej połowie lutego Rafał Bochenek grillował Małgorzatę Kidawę-Błońską na twitterze: „kiedy Pani jest prawdziwa? Wtedy kiedy głosowała Pani za podniesieniem wieku emerytalnego, czy wtedy gdy lobbowała Pani za sprowadzeniem do Polski uchodźców?” Jednym z filarów kampanijnych Zjednoczonej Prawicy (w obu kampaniach) w 2015 było obniżenie wieku emerytalnego, podwyższonego w trakcie rządów PO-PSL. Drugim filarem było straszenie uchodźcami (acz to dotyczyło kampanii parlamentarnej). Tutaj mamy combo w jednym ćwicie. Jednym z najbardziej jaskrawych przypadków kopiowania 2015 jest to, co robi Marcin Kędryna. Kilkukrotnie żartowałem sobie z tegoż przedstawiciela ekipy Prezydenta RP, konkretnie zaś żartowałem sobie z tego, że swoje stanowisko zawdzięcza temu, że w trakcie kampanii prezydenckiej 2015 liczył ile razy nazwisko jego pracodawcy pojawiło się we wstępniaku „Newsweeka”. Mniej więcej w połowie lutego 2020 na twitterowym koncie Marcina Kędryny pojawił się następujący wpis: „W 2015 roku liczyłem ile razy nazwisko Duda pojawia się we wstępniakach Tomasza Lisa. Wracam do tego., Newsweek nr 7/2020 – 0.” Tak zupełnie bez związku z całą tą sytuacją przypomniało mi się, jak to jedna organizacja zrobiła kampanie, w której stało, że część ludzi chce „żeby było tak, jak było”. Mam niejasne przeczucie, że praktycznie cała kampania obecnego Prezydenta RP wygląda jak jeden wielki reenacting 2015 roku (of korz, działo się tak do momentu, w którym wszystko zostało zdominowane przez temat, Którego Nie Będę Poruszał W Tym Tekście). Co prawda, zorganizowano Bardzo Drogą i Bardzo Dużą Konwencję, ale coś mi mówi, że społeczeństwo nie zareagowało na nią tak, jak trzeba, bo Zjednoczona Prawica się po tej konwencji musiała sama poklepywać po plecach. Tzn. może inaczej – inicjalne wypowiedzi komentariatu sprowadzały się do „wow”, ale trochę później okazało się, że poza tym, że dużo ludzi było, a Prezydent RP stał na tle flagi, to tak właściwie nic ciekawego się tam nie działo (łącznie z tym, że nie było tam żadnych konkretów). Jeżeli zaś chodzi o poklepywanie się samemu po plecach, to pozwólcie, że zaprezentuję wam dwa wpisy Stanisława Karczewskiego. Dwa dni po konwencji Stanisław Karczewski napisał był: „Nadal jesteśmy pod wrażeniem najlepszej w historii konwencji wyborczej” (dodatkowo w ćwicie było od cholery emotek). W tym miejscu popełnię autoplagiat, ale skomentowałem to na ćwitrze w sposób następujący: „Nadal jestem pod wrazeniem najlepszego obiadu w historii! Rzecz jasna, ow obiad sobie sam ugotowalem wczoraj.” 29-go lutego Stanisław Karczewski znowu poruszył temat konwencji: „Jakieś podsumowanie konwencji Małgorzaty Kidawy Błońskiej i Władysława Kosiniaka Kamysza? Tak. Ikar i tygrysek. Zdecydowanie to PiS robi najlepsze konwencje. Bo mamy dokonania, mamy determinacje, mamy Andrzeja Dudę (...)” (wpis trochę zmodyfikowałem, bo było w nim sporo tagów). Tak sobie myślę, że równie dobrze Stanisław Karczewski powinien sobie spryskać zęby sprayem w kolorze srebrnym i zacząć powtarzać „witness me”. Jeżeli zaś chodzi o samą konwencję, to mam skojarzenia z konwencją Chłopaka z Biedniejszej Rodziny. Wtedy też zachwycał się nią praktycznie wyłącznie Prawy Sektor. Wróćmy jeszcze na moment do podobieństw międzykampanijnych. Otóż, w 2015 Zjednoczona Prawica rozjechała ówczesnego Prezydenta RP. Sporą karierę w internetach robiły jego średnio przemyślane wypowiedzi. Tutaj również mamy do czynienia z reenactingiem 2015, albowiem kampania obecnego Prezydenta RP opiera się w głównej mierze na flekowaniu oponentów (w największym stopniu zaś flekowana jest Małgorzata Kidawa-Błońska). Najprawdopodobniej reenacting nie przynosił oczekiwanych rezultatów, bo w pewnym momencie rządowe media zdecydowały się na krok, który był cokolwiek rozpaczliwy. Po konwencji Małgorzaty Kidawy Błońskiej „Wiadomości” oznajmiły, że: „Zdaniem komentatorów kampania Kidawy-Błońskiej coraz bardziej przypomina tę Bronisława Komorowskiego.”. Wartym nadmienienia jest fakt, że artykuł na portalu „Wiadomości”, w którym to artykule zaznajomiono nas ze zdaniem „komentatorów” zatytułowano: „Kidawa-Błońska jak Komorowski?” Jak wspomniałem przed momentem, było to, moim zdaniem cokolwiek rozpaczliwe zagranie. Spindoktorzy chcieli odtworzyć klimat z kampanii 2015. Ponieważ im się to nie udawało uznali, że trzeba suwerenowi wprost napisać o co chodzi, żeby nie miał wątpliwości. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że podobną strategię zastosowano w 2018, kiedy to na ćwitrze działało konto o nazwie „Trzaskowski jak Komorowski”. Co prawda, wtedy się nie udało, ale najwyraźniej ktoś uznał, że to dlatego, że Trzaskowski zaliczał za mało fuckupów, a z Kidawą-Błońską się na pewno uda. Co prawda w obecnej chwili ciężko jest ocenić skuteczność tych działań, bo uwaga wszystkich skupia się na Wiadomym Temacie, ale wydaje mi się, że byłaby to raczej średnio skuteczna strategia. Być może Kidawa-Błońska pod pewnymi względami mogłaby się mierzyć z byłym Prezydentem RP (chodzi o średnio przemyślane wypowiedzi), ale kampania prezydencka PO w 2020 wyglądała zupełnie inaczej niż ta w 2015. Insza inszość to fakt, że czym innym jest flekowanie (argumentacyjne) urzędującego prezydenta, a czym innym jest flekowaniem opozycyjnej kandydatki przez rządową telewizję.
Dawno temu, kiedy Donald Tusk ogłosił, że nie chce się mu w wybory, napisałem byłem, że obecny Prezydent RP będzie najsłabszym ogniwem swojej kampanii. Jakiż był mój absolutny brak zdziwienia, gdy okazało się, że obecny Prezydent ze wszystkich sił stara się udowodnić, że miałem rację. Kluczowe dla klęski Bronisława Komorowskiego były, moim zdaniem, jego wypowiedzi, które pokazywały, że jest absolutnie wręcz oderwany od rzeczywistości. Czemu o tym wspominam? No oczywiście, że dlatego, że obecny Prezydent RP uznał, że on też tak potrafi. Kiedy obecny Prezydent RP wizytował miejscowość o nazwie Turek, postanowił uspokoić suwerena w kwestii rosnących cen: „Słyszę i widzę w wielu miejscach, że rosną ceny. No proszę państwa rosną. Ale chcę państwa uspokoić, wiele z nich rośnie tylko przejściowo”. Ja rozumiem potrzebę narracyjnego łatania dziur, ale ta wypowiedź mnie, że tak to ujmę, rozjebała. O ile bowiem, nie można wykluczyć tego, że Prezydent RP miał rację (tzn. tego, że ceny będą sobie sinusoidować), to jednak pasowałoby jakoś tę tezę uargumentować. Np. opowiedzieć o tym, że ten, albo inny produkt raz to drożał, raz taniał i wytłumaczyć dlaczego tak było. Tak wiem, z tego, że jakiś produkt zdrożał, a potem staniał nie wynikałoby, że z innymi produktami byłoby tak samo, ale przynajmniej widać by było, że sztab wyborczy stara się nie traktować ludzi jak idiotów. Wypowiedź obecnego Prezydenta RP kojarzy mi się z pewną wypowiedzi Bronisława Komorowskigeo, która to wypowiedź zrobiła furorę w 2015: „Podczas spaceru prezydenta zaczepił chłopak, który zapytał, jak ma żyć i za co ma kupić mieszkanie jego siostra, która po trzech latach szukania pracy znalazła taką, w której zarabia 2 tys. złotych. - Znaleźć inną (pracę). Wziąć kredyt. Mieć pracę.” O ile fragment o kredycie i zmianie pracy znają praktycznie wszyscy, to równie błyskotliwy ciąg dalszy zniknął w pomroce narracji, tak więc go przypomnę: „wiesz, że w Polsce spada bezrobocie? A w Anglii idzie w górę”. Niczym nie poparte dywagowanie o tym, że teraz sobie ceny rosną, a potem zmaleją, to jest ten sam poziom oderwania od rzeczywistości. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że nieprzemyślana wypowiedź o cenach miała potencjał, który nie został wykorzystany przez opozycję. Tzn. owszem, wypowiedź ta była (słusznie) krytykowana, ale nikt nie wspomniał o tzw. „Bronkomarkecie”, czyli o akcji Zjednoczonej Prawicy z 2015, w trakcie której wykazywano, że jeżeli w Polsce przyjmie się walutę Euro, to ceny pójdą w górę. No, ale to tylko takie moje przypierdalanie się. Potem było jeszcze bardziej spektakularnie, bo w trakcie innego wyjazdu Obecny Prezydent RP opowiadał o tym, że jedna z redakcji się go czepia i sprawdza ceny produktów (porównuje je z cenami z 2015). W trakcie wypowiedzi wspomniał o tym, że z wyliczeń redakcji wyszło, że koszyk jest o 9% (z hakiem) droższy niż w 2015. Gdyby na tym poprzestał, być może sprawa nie skończyła by się źle, ale zaraz potem zaczął wymieniać konkretne produkty, które zdrożały, a nstępnie dokonał postrzału w stopę, bowiem dodał, że w tej sieci w ogromnej mierze potaniał olej. Reakcja internetów była szybka i bezlitosna. Temat był grzany na tyle długo, że Marcin Kędryna (midas polskiej matematyki) wrzucił filmik z dłuższą wypowiedzią, bo wydawało mu się, że w ten sposób uratuje sytuacje (nie wyszło mu). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że z tematem cen Prezydent RP walczy od dłuższego czasu. Pod koniec 2019 tłumaczył: „Proszę państwa, ceny rosną. Ja sobie zdaję z tego sprawę, że ceny rosną. Ale musicie mieć państwa świadomość, że jak rosną wynagrodzenia, to niestety rosną też i ceny”. Widać więc wyraźnie, że zarówno on, jak i jego sztab byli świadomi problemu, ale przez kilka miesięcy nie potrafili go sensownie ogarnąć. Mało tego, ów sztab wyprodukował jeden z największych fuckupów tej kampanii, który nie zrobił internetowej kariery ze względu na Wiadomo Jaki Temat. Otóż, w trakcie wywiadu dla telewizji Trwam, Prezydent RP opowiadał o ciężkiej doli wiceministrów: „Proszę, żebyście mieli państwo świadomość, że np. wiceministrowie, jeżeli nie są z Warszawy, to płacą za mieszkania, w których mieszkają w Warszawie. To nie jest tak, że oni dostają mieszkanie za darmo. Jest specjalne rządowe osiedle, na którym są służbowe mieszkania, które są przydzielane takiemu wiceministrowi, który jest spoza Warszawy (…) Wiceminister mieszkanie dostanie, ale musi zapłacić. I wcale to nie jest niska stawka, to jest około tysiąca złotych.” Wydaje mi się, że idealną pointą dla tej wypowiedzi będzie pewien dowcip, który przeczytałem gdzieś dawno temu (autor nieznany): Kupię mieszkanie w cenie deklarowanej w oświadczeniu majątkowym parlamentarzysty/radnego.
Zastanawiałem się nad tym, czy poruszać kwestię PrezydentoBusa, ale uznałem, że każda okazja do przypierdolenia się do mediów jest dobra, żeby przypierdolić się do mediów. Jakiś czas temu (kiedy naszym największym problemem była kampania prezydencka 2020) przez internet przewaliła się dyskusja pt. „jak powinni się zachowywać dziennikarze jeżdżący PrezydentoBusem?”. W trakcie dyskusji ostrzeliwały się dwa wrogie oddziały. Jeden twierdził, że jeżdżący PrezydentoBusem powinni po prostu przekazywać to, co mówi/robi prezydent i nie zadawać żadnych pytań. Drugi oddział twierdził, że każdy kto wsiądzie do PrezydentoBusa powinien zaczynać rozmowę z Prezydentem RP od „o rzesz Ty łamiący Konstytucję kurwiu!”. Jeżeli ktoś spodziewa się tego, że ja tu zaraz napiszę, że „prawda leży po środku”, to taki ktoś mnie chyba średnio zna. Prawda bowiem (tzn. moja prawda) leży po stronie: dziennikarz powinien „referować”, ale, do kurwy nędzy, nie powinien tego robić bezrefleksyjnie, żeby nie powielać bzdur. Zdaję sobie sprawę z tego, że zadanie „niewygodnego” pytania mogłoby się skończyć tak, że dziennikarz nie zostałby już zaproszony do PrezydentoBusa, ale wydaje mi się, że rolą dziennikarzy jest zadawanie pytań, a nie wygniatanie dupą dziury w siedzeniu autobusowym. O tym, jak wygląda zadawanie „niewygodnych pytań” w PrezydentoBusie niech zaświadczy ten przykład. Uprzedzam, że po zapoznaniu się z nim będziecie żałować, że w Polsce nie przyznaje się nagród Pulitzera. „Podczas podróży z dziennikarzami między Łowiczem i Turkiem, prezydent zrobił zakupy w lokalnym sklepie spożywczym. Kupił pół bochenka chleba i pasztetową, nazywaną też kiszką podgardlaną lub wątrobianką. (…) „Pasztetową to pan zje, serio?”, spytała dziennikarka, „Pewnie, bo ją bardzo lubię”. Szokujące.
Kiedy podjąłem decyzję o tym, żeby sobie wydzielić tematy wyborcze ze zwykłych Przeglądów, żeby było w nich miejsce na cokolwiek innego, kampania dominowała w mediach. Teraz zaś wszystko zostało zdominowane przez Wiadomy Temat, zaś kampania została praktycznie zawieszona (ogranicza się ona do reagowania na Wiadomo Jaką Sytuację), a same wybory odbędą się najprawdopodobniej nie-wiadomo-kiedy. Tym samym, chciałbym was poinformować o tym, że nie mam pojęcia, kiedy pojawi się kolejny „wyborczy” Przegląd. Jeżeli zaś chodzi o kolejny „zwykły”, to z góry uprzedzam, że będzie w nim raczej dużo w Wiadomym Temacie (ale też trochę archeologii). Nie, nie będę wam pisał „kiedy będzie kolejny Przegląd”, bo za każdym jebanym razem, kiedy to robię, łapię tygodniowe opóźnienie.
Na sam koniec mam wam do powiedzenia jedno:
Jeżeli możecie, to zostańcie w domu.
Źródła:
https://www.money.pl/gospodarka/prawie-2-mld-zl-dla-mediow-publicznych-prezydent-podpisal-ustawe-pod-pewnymi-warunkami-6486058580797569a.html
https://www.rmf24.pl/raporty/raport-batalia-o-sady/fakty/news-znamy-projekt-kolejnej-nowelizacji-ustawy-o-sadzie-najwyzszy,nId,2944390
https://twitter.com/DoRzeczy_pl/status/1237430690586771458
https://twitter.com/rzeczpospolita/status/1236014626040696832
[Disclaimer: W niniejszym tekście nie będzie poruszany temat pewnej „królewskiej” choroby, tak więc możecie ten tekst traktować jako strefę wolną od tejże]
Zacznijmy od tematu najbardziej bieżącego, czyli od konfliktu w Zjednoczonej Prawicy (na linii ZP-Prezydent RP), który to konflikt dotyczył ustawy (w uproszczeniu) o 2 miliardach dla TVP. Moim zdaniem ten konflikt nie był udawany i nie był „ustawką”. To, że za takową uchodził, Prezydent RP zawdzięcza swoim dotychczasowym dokonaniom w zakresie samodzielności/etc. W całej tej sytuacji nie pasowały mi dosłownie dwa szczegóły, ale okazało się, że jeden z nich zaczął mi pasować, jak sobie trochę poresearchowałem, a drugi zaraz po tym, jak „Wyborcza” wynorała, że w ustawie nie chodzi o to, że TVP dostanie dwa miliardy w tym roku, ale że będzie dostawać 2 miliardy rocznie aż do 2024. Wcześniej (czytaj: zanim te dwa szczegóły ogarnąłem) sytuacja była mocno zagmatwana. Z jednej bowiem strony dofinansowanie mediów rządowych mogło mieć negatywny wpływ na „reelekcyjne” szanse obecnego Prezydenta RP. Z drugiej zaś strony niedofinansowanie tychże mediów mogło mieć zły wpływ na „reelekcyjne” szanse obecnego Prezydenta RP, bo jego kampania opiera się głównie na tych mediach. Jak sobie człowiek tak nad tym podumał, to zaczął się zastanawiać nad tym, dlaczego w ogóle taką ustawę usiłowano przepchać w trakcie kampanii wyborczej. Przeca Zjednoczona Prawica mogła sobie to spokojnie ogarnąć zaraz po wygranych wyborach parlamentarnych 2019. Nawet gdyby opozycja okrzepła już do tego stopnia, żeby zareagować tak, jak zareagowała teraz, to jednak Zjednoczona Prawica miałaby więcej czasu na zgaszenie tego konkretnego pożaru wizerunkowego. Jedyny powód, który przychodził mi do głowy, to ten, że Zjednoczona Prawica podejrzewa, że wybory 2020 mogą być powtórką z tego, co działo się w Warszawie w 2018 – kiedy to wybory prezydenckie zamieniły się w plebiscyt, a kandydat Zjednoczonej Prawicy zajął zaszczytne drugie miejsce. Jak już wspomniałem wcześniej, dwa szczegóły mi do tego obrazka nie pasowały. Jednym z nich było to, że po cholerę Zjednoczona Prawica tak bardzo ciśnie Prezydenta RP o podpisanie tej nieszczęsnej ustawy? Ok, 2 miliardy piechotą nie chodzą, ale jeżeli im kandydat polegnie w wyborach, to niczego to nie zmieni, bo kolejnej transzy nikt im już nie klepnie, a Zjednoczona Prawica nie jest w stanie odrzucić prezydenckiego weta. A potem się okazało, że nie chodzi o jednorazowy zastrzyk pieniędzy, ale o stały jej dopływ. Nawet jeżeli kandydat Zjednoczonej Prawicy polegnie, to TVP będzie ogarnięte finansowo do 2024 roku. Drugim szczegółem, który mi nie pasował, była Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Twór ów składa się z 5 osób, z czego 2 wybiera Sejm, 1 Senat, a 2 Prezydent RP. Dumałem więc sobie tak, że co z tego, że Telewizja Rządowa dostanie pieniądze, skoro po ewentualnej wymianie na stołku Prezydenta RP, wymieni się 3 osoby z KRRiTV, one zaś wymienią prezesa/etc. A potem sobie doczytałem, że kadencja obecnej rady się kończy w 2022. Owszem, można wymienić skład KRRiTV przed upływem kadencji, ale potrzebna jest do tego większość w Sejmie i Senacie, tak więc przy obecnym rozkładzie parlamentarnym jest to, delikatnie rzecz ujmując, nierealne. Innymi słowy, Zjednoczona Prawica sobie zaklepała kasę dla swoich mediów na dłuższy czas przy jednoczesnym zabezpieczeniu się przed potencjalną wymianą Prezydenta RP. Ktoś może powiedzieć, no dobrze, ale czy oni sobie nie zdają sprawy z tego, że przepchnięcie tej ustawy może zaszkodzić obecnemu Prezydentowi RP? No bo tak na chłopski rozum, skoro są świadomi tego, że obecny Prezydent RP nie może iść „na pewniaka”, to chyba lepiej byłoby się przyczaić? I tu dochodzimy do meritum. W mojej opinii, Zjednoczona Prawica sobie z tego wszystkiego doskonale zdaje sprawę, ale ma to w dupie. Moim zdaniem, ta ekipa dokonała kalkulacji na chłodno i wyszło im, że jeżeli obecny Prezydent RP wygra, to spoko, ale jeżeli przegra, to również po nim płakać nie będą. Skoro zaś się już pogodzili z tym, że różnie może być, postarali się wycisnąć z obecnego Prezydenta RP ile się da (stąd pewnie też jego podpis pod ustawą kagańcową). Poza tym, gdyby obecny Prezydent RP przepadł w wyborach, Zjednoczona Prawica miałaby na kogo zwalać to, że „reforma wymiaru sprawiedliwości” się zatrzymała. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że wielokrotnie się w Przeglądach rozpisywałem w temacie tego, do czego Zjednoczona Prawica będzie wykorzystywała „zreformowane” sądownictwo. O ile cel przyświecający „reformom” był dość oczywisty (dla każdego, kto obserwował to, co robi od 2015 „niezależna prokuratura”), to jednak sposób, w jaki Zjednoczona Prawica usiłowała do tego dotrzeć, był cokolwiek zjawiskowy (vide, pierdylion poprawek do ustawy o Sądzie Najwyższym/etc.). Jeżeli mógłbym sobie w tym miejscu pozwolić na dygresję wewnątrz dygresji w dygresji, to wam napiszę, że być może patrzyliśmy na to „reformowanie” ze złej strony. Mogło być bowiem tak, że te ustawy (będące zlepkami rozwiązań z innych krajów) zostały napisane tak, a nie inaczej, bo ich autorzy nie bardzo potrafili w ustawy o sądownictwie i po prostu sobie powycinali kawałki ustaw z innych krajów i uznali, że jak się je wszystkie połączy, to powstanie Kapitan Sądownictwo. No, ale to tylko dygresja była, wracajmy do tematu przewodniego. Drugą stroną konfliktu jest „obstawa” Prezydenta RP. Owszem, w 2015 ówczesny kandydat na Prezydent RP z ramienia Zjednoczonej Prawicy nie miał żadnych „swoich” ludzi, ale teraz już ma swoją ekipę. Ze zrozumiałych przyczyn ekipie/dworowi obecnego Prezydenta RP bardzo zależy na tym, żeby „chwila trwała” przez kolejne pięć lat. Tym samym ich kalkulacje polityczne nie pokrywają się z kalkulacjami Zjednoczonej Prawicy. Podsumowując: Zjednoczona Prawica najprawdopodobniej liczy się z tym, że obecny Prezydent RP może przegrać, więc postanowiła się zabezpieczyć na wypadek porażki. Najprawdopodobniej uznano, że nawet jeżeli podpisanie ustawy zmniejszą prezydenckie szanse na reelekcje, jest to akceptowalne ryzyko. Bez „swojego” prezydenta Zjednoczona Prawica może sobie trwać jeszcze przez jakiś czas (bez spektakularnych spadków sondażowych/etc.). Pod pewnymi względami brak „swojego” prezydenta byłby nawet ułatwieniem, bo byłoby na kogo zwalić niespełnione obietnice. Gdyby Zjednoczonej Prawicy zabrakło własnych mediów (tzn. jakieś tam popierdółki w rodzaju „Do Rzeczy”/etc. by zostały, ale mają one bez porównania mniejszy zasięg od TVP), no cóż, chyba nikt nie ma wątpliwości odnośnie tego, co działoby się dalej.
Kiedy sobie pisałem powyższy kawałek, nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak skończy się napierdalanka związana z wyżej opisywaną ustawą. Wiadomo było, że Prezydent RP ją podpisał „pod pewnymi warunkami”. Jednym z tych warunków miało być odwołanie Jacka Kurskiego ze stanowiska capo di tutti capi w TVP. Część komentariatu od razu sypnęła narracjami, z których wynikało, że Prezydent RP co prawda podpisał (choć się nie cieszył), ale „postawił na swoim”. Życie dopisało do tego przepiękną pointę. Na jednym z portali rządowych („Do Rzeczy”) pojawił się artykuł pt. „Zaskakujące słowa Kurskiego na konferencji władz TVP”. Cóż takiego „zaskakującego” powiedział były prezes? Pozwolę sobie zacytować lead artykułu: „Poza tym, że mamy nowego, świetnego prezesa w zasadzie nic się nie stało. Zostaję z państwem na pokładzie – powiedział na konferencji prasowej władz TVP Jacek Kurski.”. Innymi słowy, Jacek Kurski chciał w ten sposób przekazać Prezydentowi RP, że terefere. Gdyby konflikt na linii ZP – ekipa prezydenta był ustawką, to do takiej sytuacji by nie doszło. Tak, Kurski dostałby jakiś stołek (z lepszą kasą), ale kazano by mu zamknąć mordę. Zamiast tego, pozwolono mu na to, żeby przed kamerami przeczołgał wizerunkowo Prezydenta RP. Warto mieć na uwadze również to, że czołganie Prezydenta zaczęło się w momencie, w którym ważyły się losy Kurskiego. Ów bowiem oznajmił: „Przedstawiłem dokumenty przedstawiające, że gdyby nie media publiczne, gdyby nie TVP Info, gdyby nie „Wiadomości”, „Panorama”, „Teleexpress”, to wydaje mi się, że bardzo wielu Polaków miałoby problem z dostrzeżeniem aktywności pana prezydenta.”. Nie uwierzę w to, że Kurski swoją akcję zaczął tak sam z siebie (tzn. bez pozwolenia „czynników decyzyjnych”). Wiem, że się powtarzam, niemniej jednak: moim zdaniem nie ma mowy o jakiejkolwiek ustawce.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Teraz pora na trochę archeologii. Sporo wody upłynęło od czasu, w którym Prezydent RP oznajmił, że jakby związki partnerskie mu wjechały na biurko w postaci ustawy, to on by się BARDZO POWAŻNIE ZASTANOWIŁ nad podpisaniem. Co zrozumiałe, wypowiedź ta momentalnie obiegła internety i wszelkie możliwe media. Mnie zastanawiało to, jak zareaguje na tę wypowiedź Zjednoczona Prawica. Dopuszczałem bowiem nawet taki scenariusz, w którym partia rządząca wrzuca do parlamentu jakąś (straszliwie okrojoną) ustawę o związkach partnerskich tylko po to, żeby Prezydent RP miał co podpisywać. Bardzo szybko okazało się, że wypowiedź Prezydenta RP nie była konsultowana ze Zjednoczoną Prawicą: „Dopóki PiS ma większość, to taka ustawa się nie pojawi, więc prezydent nie będzie miał dylematu – powiedział o ustawie o związkach partnerskich wicepremier Jacek Sasin.” Ktoś może powiedzieć, że wróżę z fusów, ale wydaje mi się, że to kolejny dowód na to, że komunikacja na linii partia rządząca – Prezydent RP raczej kuleje. Gdyby panował tam swobodny przepływ informacji, to wytłumaczono by Prezydentowi RP, żeby nie opowiadał nic o związkach partnerskich, bo Zjednoczona Prawica nie ma ochoty na ruszanie tego tematu. Zamiast tego mieliśmy (nieudolną) próbę mrugnięcia okiem do centrowego wyborcy, która to próba została momentalnie rozjechana przez partię rządzącą. Nie byłbym sobą, gdybym przy każdej nadarzającej się okazji nie mógł wspomnieć o tym, że w Polsce mamy chujowe media. Tak więc: w Polsce mamy chujowe media, a teraz poczytajcie o tym dlaczego. Wypowiedź Prezydenta RP przyciągnęła uwagę mediów, ale chyba żadnej redakcji nie chciało się sprawdzić tego, czy Prezydent RP opowiadał podobne rzeczy, kiedy jeszcze był zwykłym kandydatem. Oczywiście, że opowiadał. Wypowiedź z lutego (2020) brzmiała następująco: „Gdyby chodziło o status osoby najbliższej ułatwiający takie sprawy, jak wzajemne wspieranie się, troskę, dowiadywanie się o stan zdrowia, to jako prezydent podpisanie takiej ustawy poważnie bym rozważył – przyznaje Andrzej Duda. – Zwłaszcza że taka ustawa dotyczyłaby wszystkich żyjących w związkach nieformalnych – dodaje”. W 2015 mówił: „Być może potrzebne jest uregulowanie osobistych relacji ludzi, które umożliwią im np. uzyskanie w szpitalu informacji o stanie zdrowia. Ale jestem absolutnie przeciwny rozwiązaniom, które podważają wartość małżeństwa. Nigdy nie zgodzę się na związki jednopłciowe.” Owszem, między tymi wypowiedziami jest różnica, bo w 2015 roku ówczesny kandydat z ramienia Zjednoczonej Prawicy twierdził, że te związki partnerskie to tylko dla heteryków, w 2020 powiedział, że „dla wszystkich”. Ktoś mógłby w tym momencie powiedzieć: no to chyba zmienił zdanie, lewaku? A ja bym takiej osobie odpowiedział: nawet jeżeli (w co szczerze wątpię), to co z tego? Poprzednim razem wspominał o tym, że „może by tak coś uregulować” (dla heteryków of korz) w 2015. Czy cokolwiek z tego wynikło? Tyle, że w 2020 mógł zapowiedzieć, że „poważnie by się zastanowił”.
Jeżeli chodzi o samą kampanię kandydata Zjednoczonej Prawicy, to muszę przyznać, że osiągnęła ona stan kwantowy. Z jednej bowiem strony przypomina o na kampanię z 2015 roku (nad szczegółami się pochylę za moment), z drugiej zaś strony nie przypomina jej wcale. Zacznę od tej drugiej sprawy. W 2015 kampania praktycznie od początku była budowana dookoła narracji pt.: zwyciężymy. To, czy Zjednoczona Prawica wierzyła w te narracje, ma tu drugorzędne znaczenie, chodzi po prostu o całą oprawę wizerunkową. Nikt wtedy nie opowiadał o tym „co będzie, jak nasz kandydat przegra”. Tymczasem na początku marca Krzysztof Sobolewski (przewodniczący komitetu wykonawczego PiS) powiedział: „Gdyby prezydent Duda przegrał wybory, w Polsce nastałby czas sporów. Ufam, że tak się nie stanie”. To nie była jedyna tego rodzaju wypowiedź/narracja. Co prawda nie ma ich jeszcze zbyt wiele, ale to się może zmienić, gdyby się okazało, że kandydat Zjednoczonej Prawicy zaczął dołować w sondażach. Czy coś wam to przypomina? Bo mnie, na ten przykład, narracje PO z 2015 z okresu, w którym jasne było, że ówczesny Prezydent RP nie idzie już „na pewniaka” i że istnieje wyraźne ryzyko przejebania przezeń wyborów. Nikt nie będzie budował narracji „jak nasz przegra, będzie źle” jeżeli pozycja „jego” kandydata jest niezagrożona. Nikt nie będzie tego robił, bo jak się tego rodzaju wypowiedzi pojawią, to zawsze znajdzie się ktoś, kto zacznie się głośno zastanawiać nad tym, czy aby te wypowiedzi to nie ze względu na lęk przed porażką.
Podobieństwa międzykampanijne sprowadzają się do kalkowania narracji i metod działania z 2015. W drugiej połowie lutego Rafał Bochenek grillował Małgorzatę Kidawę-Błońską na twitterze: „kiedy Pani jest prawdziwa? Wtedy kiedy głosowała Pani za podniesieniem wieku emerytalnego, czy wtedy gdy lobbowała Pani za sprowadzeniem do Polski uchodźców?” Jednym z filarów kampanijnych Zjednoczonej Prawicy (w obu kampaniach) w 2015 było obniżenie wieku emerytalnego, podwyższonego w trakcie rządów PO-PSL. Drugim filarem było straszenie uchodźcami (acz to dotyczyło kampanii parlamentarnej). Tutaj mamy combo w jednym ćwicie. Jednym z najbardziej jaskrawych przypadków kopiowania 2015 jest to, co robi Marcin Kędryna. Kilkukrotnie żartowałem sobie z tegoż przedstawiciela ekipy Prezydenta RP, konkretnie zaś żartowałem sobie z tego, że swoje stanowisko zawdzięcza temu, że w trakcie kampanii prezydenckiej 2015 liczył ile razy nazwisko jego pracodawcy pojawiło się we wstępniaku „Newsweeka”. Mniej więcej w połowie lutego 2020 na twitterowym koncie Marcina Kędryny pojawił się następujący wpis: „W 2015 roku liczyłem ile razy nazwisko Duda pojawia się we wstępniakach Tomasza Lisa. Wracam do tego., Newsweek nr 7/2020 – 0.” Tak zupełnie bez związku z całą tą sytuacją przypomniało mi się, jak to jedna organizacja zrobiła kampanie, w której stało, że część ludzi chce „żeby było tak, jak było”. Mam niejasne przeczucie, że praktycznie cała kampania obecnego Prezydenta RP wygląda jak jeden wielki reenacting 2015 roku (of korz, działo się tak do momentu, w którym wszystko zostało zdominowane przez temat, Którego Nie Będę Poruszał W Tym Tekście). Co prawda, zorganizowano Bardzo Drogą i Bardzo Dużą Konwencję, ale coś mi mówi, że społeczeństwo nie zareagowało na nią tak, jak trzeba, bo Zjednoczona Prawica się po tej konwencji musiała sama poklepywać po plecach. Tzn. może inaczej – inicjalne wypowiedzi komentariatu sprowadzały się do „wow”, ale trochę później okazało się, że poza tym, że dużo ludzi było, a Prezydent RP stał na tle flagi, to tak właściwie nic ciekawego się tam nie działo (łącznie z tym, że nie było tam żadnych konkretów). Jeżeli zaś chodzi o poklepywanie się samemu po plecach, to pozwólcie, że zaprezentuję wam dwa wpisy Stanisława Karczewskiego. Dwa dni po konwencji Stanisław Karczewski napisał był: „Nadal jesteśmy pod wrażeniem najlepszej w historii konwencji wyborczej” (dodatkowo w ćwicie było od cholery emotek). W tym miejscu popełnię autoplagiat, ale skomentowałem to na ćwitrze w sposób następujący: „Nadal jestem pod wrazeniem najlepszego obiadu w historii! Rzecz jasna, ow obiad sobie sam ugotowalem wczoraj.” 29-go lutego Stanisław Karczewski znowu poruszył temat konwencji: „Jakieś podsumowanie konwencji Małgorzaty Kidawy Błońskiej i Władysława Kosiniaka Kamysza? Tak. Ikar i tygrysek. Zdecydowanie to PiS robi najlepsze konwencje. Bo mamy dokonania, mamy determinacje, mamy Andrzeja Dudę (...)” (wpis trochę zmodyfikowałem, bo było w nim sporo tagów). Tak sobie myślę, że równie dobrze Stanisław Karczewski powinien sobie spryskać zęby sprayem w kolorze srebrnym i zacząć powtarzać „witness me”. Jeżeli zaś chodzi o samą konwencję, to mam skojarzenia z konwencją Chłopaka z Biedniejszej Rodziny. Wtedy też zachwycał się nią praktycznie wyłącznie Prawy Sektor. Wróćmy jeszcze na moment do podobieństw międzykampanijnych. Otóż, w 2015 Zjednoczona Prawica rozjechała ówczesnego Prezydenta RP. Sporą karierę w internetach robiły jego średnio przemyślane wypowiedzi. Tutaj również mamy do czynienia z reenactingiem 2015, albowiem kampania obecnego Prezydenta RP opiera się w głównej mierze na flekowaniu oponentów (w największym stopniu zaś flekowana jest Małgorzata Kidawa-Błońska). Najprawdopodobniej reenacting nie przynosił oczekiwanych rezultatów, bo w pewnym momencie rządowe media zdecydowały się na krok, który był cokolwiek rozpaczliwy. Po konwencji Małgorzaty Kidawy Błońskiej „Wiadomości” oznajmiły, że: „Zdaniem komentatorów kampania Kidawy-Błońskiej coraz bardziej przypomina tę Bronisława Komorowskiego.”. Wartym nadmienienia jest fakt, że artykuł na portalu „Wiadomości”, w którym to artykule zaznajomiono nas ze zdaniem „komentatorów” zatytułowano: „Kidawa-Błońska jak Komorowski?” Jak wspomniałem przed momentem, było to, moim zdaniem cokolwiek rozpaczliwe zagranie. Spindoktorzy chcieli odtworzyć klimat z kampanii 2015. Ponieważ im się to nie udawało uznali, że trzeba suwerenowi wprost napisać o co chodzi, żeby nie miał wątpliwości. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że podobną strategię zastosowano w 2018, kiedy to na ćwitrze działało konto o nazwie „Trzaskowski jak Komorowski”. Co prawda, wtedy się nie udało, ale najwyraźniej ktoś uznał, że to dlatego, że Trzaskowski zaliczał za mało fuckupów, a z Kidawą-Błońską się na pewno uda. Co prawda w obecnej chwili ciężko jest ocenić skuteczność tych działań, bo uwaga wszystkich skupia się na Wiadomym Temacie, ale wydaje mi się, że byłaby to raczej średnio skuteczna strategia. Być może Kidawa-Błońska pod pewnymi względami mogłaby się mierzyć z byłym Prezydentem RP (chodzi o średnio przemyślane wypowiedzi), ale kampania prezydencka PO w 2020 wyglądała zupełnie inaczej niż ta w 2015. Insza inszość to fakt, że czym innym jest flekowanie (argumentacyjne) urzędującego prezydenta, a czym innym jest flekowaniem opozycyjnej kandydatki przez rządową telewizję.
Dawno temu, kiedy Donald Tusk ogłosił, że nie chce się mu w wybory, napisałem byłem, że obecny Prezydent RP będzie najsłabszym ogniwem swojej kampanii. Jakiż był mój absolutny brak zdziwienia, gdy okazało się, że obecny Prezydent ze wszystkich sił stara się udowodnić, że miałem rację. Kluczowe dla klęski Bronisława Komorowskiego były, moim zdaniem, jego wypowiedzi, które pokazywały, że jest absolutnie wręcz oderwany od rzeczywistości. Czemu o tym wspominam? No oczywiście, że dlatego, że obecny Prezydent RP uznał, że on też tak potrafi. Kiedy obecny Prezydent RP wizytował miejscowość o nazwie Turek, postanowił uspokoić suwerena w kwestii rosnących cen: „Słyszę i widzę w wielu miejscach, że rosną ceny. No proszę państwa rosną. Ale chcę państwa uspokoić, wiele z nich rośnie tylko przejściowo”. Ja rozumiem potrzebę narracyjnego łatania dziur, ale ta wypowiedź mnie, że tak to ujmę, rozjebała. O ile bowiem, nie można wykluczyć tego, że Prezydent RP miał rację (tzn. tego, że ceny będą sobie sinusoidować), to jednak pasowałoby jakoś tę tezę uargumentować. Np. opowiedzieć o tym, że ten, albo inny produkt raz to drożał, raz taniał i wytłumaczyć dlaczego tak było. Tak wiem, z tego, że jakiś produkt zdrożał, a potem staniał nie wynikałoby, że z innymi produktami byłoby tak samo, ale przynajmniej widać by było, że sztab wyborczy stara się nie traktować ludzi jak idiotów. Wypowiedź obecnego Prezydenta RP kojarzy mi się z pewną wypowiedzi Bronisława Komorowskigeo, która to wypowiedź zrobiła furorę w 2015: „Podczas spaceru prezydenta zaczepił chłopak, który zapytał, jak ma żyć i za co ma kupić mieszkanie jego siostra, która po trzech latach szukania pracy znalazła taką, w której zarabia 2 tys. złotych. - Znaleźć inną (pracę). Wziąć kredyt. Mieć pracę.” O ile fragment o kredycie i zmianie pracy znają praktycznie wszyscy, to równie błyskotliwy ciąg dalszy zniknął w pomroce narracji, tak więc go przypomnę: „wiesz, że w Polsce spada bezrobocie? A w Anglii idzie w górę”. Niczym nie poparte dywagowanie o tym, że teraz sobie ceny rosną, a potem zmaleją, to jest ten sam poziom oderwania od rzeczywistości. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że nieprzemyślana wypowiedź o cenach miała potencjał, który nie został wykorzystany przez opozycję. Tzn. owszem, wypowiedź ta była (słusznie) krytykowana, ale nikt nie wspomniał o tzw. „Bronkomarkecie”, czyli o akcji Zjednoczonej Prawicy z 2015, w trakcie której wykazywano, że jeżeli w Polsce przyjmie się walutę Euro, to ceny pójdą w górę. No, ale to tylko takie moje przypierdalanie się. Potem było jeszcze bardziej spektakularnie, bo w trakcie innego wyjazdu Obecny Prezydent RP opowiadał o tym, że jedna z redakcji się go czepia i sprawdza ceny produktów (porównuje je z cenami z 2015). W trakcie wypowiedzi wspomniał o tym, że z wyliczeń redakcji wyszło, że koszyk jest o 9% (z hakiem) droższy niż w 2015. Gdyby na tym poprzestał, być może sprawa nie skończyła by się źle, ale zaraz potem zaczął wymieniać konkretne produkty, które zdrożały, a nstępnie dokonał postrzału w stopę, bowiem dodał, że w tej sieci w ogromnej mierze potaniał olej. Reakcja internetów była szybka i bezlitosna. Temat był grzany na tyle długo, że Marcin Kędryna (midas polskiej matematyki) wrzucił filmik z dłuższą wypowiedzią, bo wydawało mu się, że w ten sposób uratuje sytuacje (nie wyszło mu). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że z tematem cen Prezydent RP walczy od dłuższego czasu. Pod koniec 2019 tłumaczył: „Proszę państwa, ceny rosną. Ja sobie zdaję z tego sprawę, że ceny rosną. Ale musicie mieć państwa świadomość, że jak rosną wynagrodzenia, to niestety rosną też i ceny”. Widać więc wyraźnie, że zarówno on, jak i jego sztab byli świadomi problemu, ale przez kilka miesięcy nie potrafili go sensownie ogarnąć. Mało tego, ów sztab wyprodukował jeden z największych fuckupów tej kampanii, który nie zrobił internetowej kariery ze względu na Wiadomo Jaki Temat. Otóż, w trakcie wywiadu dla telewizji Trwam, Prezydent RP opowiadał o ciężkiej doli wiceministrów: „Proszę, żebyście mieli państwo świadomość, że np. wiceministrowie, jeżeli nie są z Warszawy, to płacą za mieszkania, w których mieszkają w Warszawie. To nie jest tak, że oni dostają mieszkanie za darmo. Jest specjalne rządowe osiedle, na którym są służbowe mieszkania, które są przydzielane takiemu wiceministrowi, który jest spoza Warszawy (…) Wiceminister mieszkanie dostanie, ale musi zapłacić. I wcale to nie jest niska stawka, to jest około tysiąca złotych.” Wydaje mi się, że idealną pointą dla tej wypowiedzi będzie pewien dowcip, który przeczytałem gdzieś dawno temu (autor nieznany): Kupię mieszkanie w cenie deklarowanej w oświadczeniu majątkowym parlamentarzysty/radnego.
Zastanawiałem się nad tym, czy poruszać kwestię PrezydentoBusa, ale uznałem, że każda okazja do przypierdolenia się do mediów jest dobra, żeby przypierdolić się do mediów. Jakiś czas temu (kiedy naszym największym problemem była kampania prezydencka 2020) przez internet przewaliła się dyskusja pt. „jak powinni się zachowywać dziennikarze jeżdżący PrezydentoBusem?”. W trakcie dyskusji ostrzeliwały się dwa wrogie oddziały. Jeden twierdził, że jeżdżący PrezydentoBusem powinni po prostu przekazywać to, co mówi/robi prezydent i nie zadawać żadnych pytań. Drugi oddział twierdził, że każdy kto wsiądzie do PrezydentoBusa powinien zaczynać rozmowę z Prezydentem RP od „o rzesz Ty łamiący Konstytucję kurwiu!”. Jeżeli ktoś spodziewa się tego, że ja tu zaraz napiszę, że „prawda leży po środku”, to taki ktoś mnie chyba średnio zna. Prawda bowiem (tzn. moja prawda) leży po stronie: dziennikarz powinien „referować”, ale, do kurwy nędzy, nie powinien tego robić bezrefleksyjnie, żeby nie powielać bzdur. Zdaję sobie sprawę z tego, że zadanie „niewygodnego” pytania mogłoby się skończyć tak, że dziennikarz nie zostałby już zaproszony do PrezydentoBusa, ale wydaje mi się, że rolą dziennikarzy jest zadawanie pytań, a nie wygniatanie dupą dziury w siedzeniu autobusowym. O tym, jak wygląda zadawanie „niewygodnych pytań” w PrezydentoBusie niech zaświadczy ten przykład. Uprzedzam, że po zapoznaniu się z nim będziecie żałować, że w Polsce nie przyznaje się nagród Pulitzera. „Podczas podróży z dziennikarzami między Łowiczem i Turkiem, prezydent zrobił zakupy w lokalnym sklepie spożywczym. Kupił pół bochenka chleba i pasztetową, nazywaną też kiszką podgardlaną lub wątrobianką. (…) „Pasztetową to pan zje, serio?”, spytała dziennikarka, „Pewnie, bo ją bardzo lubię”. Szokujące.
Kiedy podjąłem decyzję o tym, żeby sobie wydzielić tematy wyborcze ze zwykłych Przeglądów, żeby było w nich miejsce na cokolwiek innego, kampania dominowała w mediach. Teraz zaś wszystko zostało zdominowane przez Wiadomy Temat, zaś kampania została praktycznie zawieszona (ogranicza się ona do reagowania na Wiadomo Jaką Sytuację), a same wybory odbędą się najprawdopodobniej nie-wiadomo-kiedy. Tym samym, chciałbym was poinformować o tym, że nie mam pojęcia, kiedy pojawi się kolejny „wyborczy” Przegląd. Jeżeli zaś chodzi o kolejny „zwykły”, to z góry uprzedzam, że będzie w nim raczej dużo w Wiadomym Temacie (ale też trochę archeologii). Nie, nie będę wam pisał „kiedy będzie kolejny Przegląd”, bo za każdym jebanym razem, kiedy to robię, łapię tygodniowe opóźnienie.
Na sam koniec mam wam do powiedzenia jedno:
Jeżeli możecie, to zostańcie w domu.
Źródła:
https://www.money.pl/gospodarka/prawie-2-mld-zl-dla-mediow-publicznych-prezydent-podpisal-ustawe-pod-pewnymi-warunkami-6486058580797569a.html
https://www.rmf24.pl/raporty/raport-batalia-o-sady/fakty/news-znamy-projekt-kolejnej-nowelizacji-ustawy-o-sadzie-najwyzszy,nId,2944390
https://twitter.com/DoRzeczy_pl/status/1237430690586771458
https://twitter.com/rzeczpospolita/status/1236014626040696832
https://www.tvp.info/46939026/gdyby-prezydent-duda-przegral-wybory-w-polsce-nastalby-czas-sporow
https://twitter.com/PiknikNSG/status/1229827365158735874
https://twitter.com/StKarczewski/status/1233811102846377984
https://twitter.com/marcin_kedryna/status/1229039304984363009
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz