W telegraficznym skrócie, autorka tłumaczyła, że PiS teraz chce zrobić w necie ofensywę i będzie się starał zniechęcać młodych do udziału w wyborach. Teoria ta wydawała mi się po prostu śmieszna, bo gdyby faktycznie PiS miał jakiś „tajny plan”, to przecież nie opowiadano by o nim autorce tekstu, bo wtedy bardzo szybko przestałby być tajny (a to oznacza, że byłby raczej mało skuteczny).
14 marca 2023 na Interii pojawił się kolejny artykuł tej samej autorki, z którego w praktyce wynika, że ten wcześniejszy o „drugim dnie”, to były po prostu jakieś bzdury. Artykuł ma tytuł z gatunku self-explanatory: „Wiemy, jak PiS zamierza wygrać wybory. Punkt po punkcie”. Jednym z tych punktów jest opisana, a jakże „ofensywa w internecie”. W tym punkcie jest tyle gęstego, że zamierzam się tym z wami podzielić.
Na początku mamy stwierdzenie oczywistości:
„Podwójną wygraną w 2015 roku PiS zawdzięcza między innymi skutecznej komunikacji i mobilizacji swoich zwolenników w internecie. Wtedy PiS szybko dostrzegł, że Twitter i Facebook mogą być narzędziami w politycznej walce i wykorzystał to.”.
Powyższy kawałek tekstu jest częściowo prawdziwy. Owszem, PiS zorientował się, że media społecznościowe są bardzo ważne. Owszem, PiS po mistrzowsku ograł PO w 2015 roku. Niemniej jednak nie powinno się zapominać o tym, że PiS wygrał również dlatego, że w 2015 roku rozpowszechniał w internecie treści, które były elementem rosyjskiej wojny informacyjnej z Zachodem. Fear-mongering związany z zamachami, nieistniejącym zagrożeniem „islamizacji” (no do tej pory to już ta UE powinna być zislamizowana przynajmniej w 150% i tak dalej. No, ale temat rosyjskiego dezinfo, to materiał na osobną notkę (którą mam rozgrzebaną i może kiedyś skończę).
„W ostatnim czasie wiele było w obozie władzy narzekań, że ta przestrzeń została mocno zaniedbana, a ton w mediach społecznościowych zaczęła nadawać opozycja.”
Nie, to nie jest tak, że PiS to zaniedbywał. PiS nadal potrafi organizować sobie akcje hashtagowe i nadal potrafi szczuć swoje trolle na opozycję. Na FB i na TT nadal działają PiSowscy influencerzy (te wszelkiej maści „logiczne” fanpejdże/etc.). Przecież internetowa kariera Szafarowicza wystartowała od zera do 100 w bardzo krótkim czasie, głównie dzięki temu, że jego filmiki mogły liczyć na wsparcie tych wszystkich „niezależnych internautów”. Start był więc bardzo dobry. Tylko, że potem przyszła rzeczywistość i okazało się, że jego filmiki na Tik Toku (a właśnie tam miała się „rozwijać” jego działalność) nie są w stanie wygenerować pożądanych zasięgów. Obstawiam, że to właśnie dlatego Szafarowicz zdecydował się na publikowanie tych (eufemizując) obrzydliwych filmików na temat posłanki Fliks.
Opozycja „nadaje ton” nie dlatego, że jest jakoś specjalnie bardziej ogarnięta w soszjalach. Po prostu przekaz opozycji bardziej wpasowuje się w oczekiwania odbiorców. Kosmiczne zasięgi Tuska na Tik Toku nie biorą się z powietrza.
„W kampanii ma się to zmienić, przy czym PiS stawia mocno także na dotąd niewykorzystywane kanały dotarcia, takie jak choćby aplikacja TikTok, gdzie zaczęły pojawiać się konta polityków PiS młodszego pokolenia. Ale nie tylko”.
Po pierwsze, PiS kampanii nie przerwał ani na chwilę od 2015 roku. Po drugie, to nie jest tak, że to są „niewykorzystane kanały”, bo PiS stara się działać na tym Tik Toku i efekt jest nieodmiennie taki sam. Nieśmiało przypominam, że w poprzednim tekście Baranowskiej na temat „internetów” opisywano start (kolejnej) ofensywy internetowej PiSu. Elementem tej ofensywy miało być konto partyjne (ojcem założycielem był Tomasz Poręba). Powiedzieć, że ta ofensywa skończyła się totalną klapą, to jak powiedzieć, że TVP jest lekko stronnicze. Ja wiem, że to konto nadal istnieje i nadal wrzucane są tam filmiki, ale ich łączna liczba odsłon to jakaś 1/6 liczby odsłon ostatniego filmiku Tuska. Śmiem twierdzić, że ta tendencja się raczej nie zmieni, mimo że PiS „ma plan”. Jaki? Ciesze się, że zapytaliście:
„Jak ustaliła Interia, młodzi PiS-owcy pod wodzą Michała Moskala, szefa gabinetu prezesa PiS i partyjnej młodzieżówki, mają za zadanie stworzyć cały ekosystem kanałów, które będą wspierać i promować, w mniej lub bardziej otwarty sposób, narrację sztabu wyborczego”.
Tak więc odpowiedzią na to, że odbiorcy (szczególnie ci młodzi) nie są w najmniejszym stopniu zainteresowani tym, co ma im do przekazania władza, jest założenie jeszcze większej liczby kont, na których będą treści, których nie chcą oglądać ci ludzie. Nieśmiało przypominam, że swego czasu pewien influencer z dużymi zasięgami zaczął nagle wychwalać PiS i raczej nieszczególnie dobrze mu poszło. Skąd w ogóle wziął się PiSowi ten pomysł o zakładaniu zyliona kont? No przecież to nic nowego. To jest próba powtórzenia 2015 roku, kiedy to „zwykli internauci” zasypali internet swoimi „świadectwami”. Tyle, że teraz mamy rok 2023, a PiS już dawno stracił „kontakt z bazą”.
„Przykładem mogą być dwa tiktokowe kanały: "Bez Kitu" i "Nie mów za mnie", w których twórcy, zarówno politycy, ale także osoby niekojarzone wprost z partią, opowiadają o sukcesach PiS i wytykają błędy opozycji. Kanał "Nie mów za mnie" jest skierowany do kobiet i nawiązuje do akcji hiszpańskiej partii VOX, pokazującej konserwatywną odpowiedź na radykalny feminizm.”.
Tutaj zacznę od końca. Jakim dzbanem trzeba być, żeby chwalić się w mediach tym, że kopiuje się pomysły proputinowskiej partii? Poza tym, jakim dzbanem trzeba być, żeby „oflagować” w ten sposób własne kanały? Tzn. ja rozumiem, że nikt nie miał problemu z ustaleniem, kto te kanały prowadzi, ale zabawnym znajduję to, że w 2015 chciało się im wszystkim udawać, że to, co się dzieje w internecie, to „ruch oddolny”, a teraz nawet tego im się nie chce robić. PiS subtelnością nigdy nie grzeszył, ale teraz jest to po prostu komiczne. Osobną kwestią jest to, że wydaje mi się, że ten „radykalny feminizm”, to na ten przykład rewolucyjna myśl o tym, że kobieta powinna mieć prawo do decydowania o własnym ciele, tak więc życzę powodzenia osobom, które będą usiłowały na TikToku głosić swoje zygotariańskie poglądy i oczekiwać za to poklasku.
„Oprócz debat merytorycznych podejmujemy także działania w internecie tak, aby docierać do młodego pokolenia z naszym przekazem i na bieżąco prostować pojawiające się dezinformacje - podkreśla w rozmowie z Interią Rafał Bochenek z PiS.”.
I to jest moim zdaniem najciekawszy kawałek (jest to również ostatni kawałek punktu traktującego o internetach). Czemu uważam, że jest najciekawszy? Bo Bochenek przyznaje tutaj, że PiS stara się przekonywać młodzież do swoich (nar)racji. Ktoś może powiedzieć „no ale co w tym dziwnego, że on tak powiedział?”. Ja takiej osobie odpowiem: ano to, że w poprzednim artykule, traktującym o „sprytnym planie na młodzież”, Baranowska tłumaczyła, że z wewnątrz PiSu się można dowiedzieć, że PiS postawił krzyżyk na młodych i że teraz chodzi już tylko o demobilizację tego elektoratu. Nawiasem mówiąc, czy kogokolwiek dziwi to, że autorka w ogóle nie wspomniała o tym wcześniejszym „sprytnym planie” w swoim artykule? Mnie nie dziwi to w najmniejszym stopniu.
Skąd się wzięła ta, ahem, delikatna sprzeczność? Ano stąd, że ten poprzedni artykuł razem z „przeciekami” to miał być sygnał dla żelaznego elektoratu, który w ogóle nie rozumie tych nowych internetów, który to sygnał miał treść: „Nie lękajcie się! Wiemy co robimy”. Ten aktualny artykuł ma służyć dokładnie temu samemu. Nikogo więc nie powinny dziwić takie „drobne” sprzeczności, bo przecież PiS podczas tych dwóch kadencji przyzwyczaił nas do tego, że potrafi wysyłać zyliony wzajemnie sprzecznych ze sobą komunikatów (licząc na to, że każdy trafi do odpowiedniego adresata, a przez tego „nieodpowiedniego” zostanie zignorowany).
Czemu się tak czepiam tych sprzeczności? Ano temu, że nie da się robić tych dwóch rzeczy jednocześnie. No bo tak „na chłopski rozum”. Po co demobilizować elektorat, który chce się przekonać do swoich racji? W drugą stronę działa to tak samo, po co przekonywać do siebie elektorat, który planuje się demobilizować? No niby można te rzeczy robić równolegle, ale to bez sensu. Szczególnie, jeżeli weźmiemy pod rozwagę fakt, że PiS starałby się demobilizować młodzież poprzez stosowanie technik dezinformacyjnych (wrzucanie do debaty publicznej pierdyliona sprzecznych narracji żeby zniechęcić kogokolwiek do próbowania ogarnięcia tego „jaka jest prawda”). Problem PiSu polega na tym, że o ile oddziaływanie w ten sposób na starsze pokolenia idzie tej partii doskonale (za sprawą mediów rządowych), to (jak to już wielokrotnie wspominałem) od młodzieży ten przekaz się po prostu odbija. Doskonałym tego przykładem jest to, co się dzieje w kontekście prób reanimacji kultu jednostki Karola Wojtyły. Starsze pokolenia są na to podatne. Młodsze, korzystające z TikToka, ma to po prostu w głębokim poważaniu. Liczby odsłon filmików, na których politycy Zjednoczonej Prawicy (w tym takie tuzy Tik Toka, jak Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny [aka Patryk Jaki]) starali się „papieżować”, są po prostu śmiesznie niskie. Absolutnie nikogo (poza działaczami partyjnymi) to nie obchodzi.
No dobrze, to może te wszystkie konta, których założenie PiS zapowiada, mają służyć dezinformacji i demobilizacji? No nie bardzo. Dotychczasowa działalność PiSowskich kont skupia się generalnie na tym, na czym TVP, czyli na tłumaczeniu, że PiS jest rewelacyjny, a wszystko inne, co nie jest PiSem, jest złe. Nie trzeba być geniuszem, żeby wpaść na to, że ten przekaz ma za zadanie przekonanie młodych ludzi do głosowania na partię Kaczyńskiego. Jak się to wszystko ma do wcześniejszego artykułu o „demobilizacji”? Nijak. Zapewne dlatego, nie ma tu żadnej wzmianki o tym wcześniejszym „planie”, bo dwóch sprzecznych narracji w jednym tekście suweren mógłby jednak nie zaakceptować.
Na moment pochylmy się nad tym „nowym” planem. Na pierwszy rzut oka brzmi to dość sensownie, bo jeżeli PiS zbuduje na Tik Toku sieć wzajemnie się wspierających kont, to będzie mógł sobie wypracować zasięgi, a to z kolei sprawi, że powtórka z 2015 roku jest w zasięgu ręki, prawda? No niezupełnie. W 2015 w trakcie obu kampanii PiS był wspierany przez zylion fanpejdży/kont influencerskich, które udawały (niestety, dość skutecznie) konta „niezależne”. No wiecie, my co prawda krytykujemy PO, ale to tylko dlatego, że oni rządzą, a my uważamy, że rządy powinny się liczyć z krytyką. Tl;dr: okazało się (cóż za brak zaskoczenia), że to były po prostu PiSowskie konta agitacyjne. Co ciekawe, po tym, jak PiS wygrał, prowadzącym te konta już nawet nie chciało się udawać, że im kiedykolwiek chodziło o „krytykę rządu”. Tzn. w sumie to chodziło, ale o krytykę bardzo konkretnego rządu, bo rząd partii, której pomogli wygrać wybory jest na tyle doskonały, że nie ma najmniejszych powodów do krytykowania go. Tak, wiem, czasem jakiś tuz PiSowski tłumaczy się na ćwitrze przed jakimś prawicowym opiniomatem, ale jeżeli komuś się wydaje, że to są spontaniczne reakcje, to taki ktoś ma rację: wydaje mu się. Ujmując rzecz prostymi słowy: te wszystkie „niezależne” konta prowadzone przez „niezależnych internautów” zostały po prostu „spalone”, bo to nie rok 2015.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
No dobrze, ale czy PiSowi może się udać zbudowanie kolejnej siatki takich kont (tylko, że na Tik Toku)? Nie. Nie uda się, bo te Facebookowe i Twitterowe konta nie zostały założone w roku wyborczym. Praktycznie wszystkie miały w tym 2015 jakąś „historię” (i dlatego sporo osób uwierzyło w ich „niezależność”). Warto również zwrócić uwagę na to, że absolutnie nikt z PiSu wtedy nie zapowiadał utworzenia takiej siatki kont (bo gdyby to zrobił, to te konta miałyby zerową wiarygodność).
Poza tym. Z tekstu Baranowskiej wynika, że konta te mają należeć do polityków i działaczy Zjednoczonej Prawicy. Tak wiem, część tamtych też należała, ale te mają należeć do nich „oficjalnie”. O ile można było mieć podejrzenia odnośnie tego, że Samuel Pereira prowadzi jeden z hejterskich profili na FB i TT („depeshe” z jakimś tam numerkiem), to pewność mieliśmy dopiero po tym, gdy FB zaliczył wtopę i można było przez jakiś czas podglądać kto adminuje danym kontem (o ile mnie pamięć nie myli, to tego samego dnia Pereiera pousuwał te profile). Być może ja się na tym po prostu nie znam, ale wydaje mi się, że nie da się przekonać odbiorcy do tego, że jakieś konto jest „niezależne” w sytuacji, w której jest ono podpisane imieniem i nazwiskiem jakiegoś polityka Zjednoczonej Prawicy.
Idźmy dalej. Wiarygodności tym PiSowskim opiniomatom (przed 2015) dodawało to, że sytuacja, w której ktoś krytykuje rząd, nie jest jakoś specjalnie wyjątkowa. Ponadto, rząd PO-PSL sobie srogo nagrabił. Było więc go za co krytykować. No i wszystko pięknie, ale te konta, które zostaną założone teraz, będą się zajmowały chwaleniem rządu i krytykowaniem opozycji. Nawet, gdyby te konta nie miały być prowadzone „oficjalnie” przez działaczy i polityków Zjednoczonej Prawicy, to już sam fakt wychwalania rządu, który nagrabił sobie w przeciągu 8 lat znacznie bardziej niż PO-PSL w latach 2007-2015 sprawi, że wszystkim oglądającym rozdzwonią się w głowach dzwonki alarmowe.
Teraz warto sobie zadać pytanie: czy PiSowscy spindoktorzy nie zdają sobie sprawy z tego, że nie są w stanie powtórzyć tego, co stało się w 2015 roku? Oczywiście, że zdają sobie z tego sprawę. Ten artykuł (tak samo, jak poprzedni) miał na celu przekonanie elektoratu do tego, że PiS się „nie poddaje” i będzie walczył. Nie twierdzę, że oni tam na tym Tik Toku nie będą zakładali kont i nie będą się tam bawić w TVP Info. Twierdzę jedynie, że jeżeli to wszystko, co w tym artykule opisano miałoby być „na serio”, to, no cóż, nie zostałoby opisane. Innymi słowy, gdyby PiS faktycznie miał pomysł na „odbicie internetów”, to by się tym nie chwalił. Tak samo, jak nie chwalił się tym w 2015 roku. Opowiadanie o swoich planach jest równie sensowne, jak opowiadanie o tym, jakie ruchy się będzie wykonywać w trakcie partii szachów.
Na sam koniec zostawiłem sobie coś, co nie ma związku z internetami, ale skoro się już pastwię nad artykułem, to nie będę tego dopisywał do innej notki. Kolejnym punktem, który ma dać PiSowi zwycięstwo jest „Szukanie tematu na miarę 500 plus”. To jest, swoją drogą, dość zabawne, bo partyjne opiniomaty od ładnych paru miesięcy (o ile nie dłużej) zarzucali opozycji to, że „opozycja nie ma programu”, a teraz okazuje się, że jeżeli chodzi o program, to PiS najpierw musi „porozmawiać z ludźmi”, a dopiero potem go ułożyć.
No i wszystko fajnie, ale tego rodzaju rzeczy można opowiadać ludziom, jak się jest w opozycji. Przecież tak (uwaga, to już drugi raz) na chłopski rozum, Zjednoczona Prawica powinna mieć najpełniejszy obraz tego „co w trawie piszczy”, tzn. jakie teraz w Polsce są problemy i co o nich sądzą Polacy. Mam uwierzyć w to, że po wydaniu milionów monet na wszelkiej maści badania PiS musi „rozmawiać z obywatelami”, żeby ułożyć program?
Mam niejasne przeczucie, graniczące z pewnością, że w tym „układaniu programu” nie chodzi o to, żeby z kimkolwiek rozmawiać (no bo co odkrywczego, na litość nieistniejącego bytu transcendentnego, mieliby na tych partyjnych spędach powiedzieć politykom Zjednoczonej Prawicy zwiezieni tam działacze?), ale o to, żeby najpierw popatrzeć na to, jaki program będzie miała opozycja. Jak się te programy pojawią (tzn. ostateczne ich modyfikacje przedwyborcze), to PiS będzie sobie mógł spokojnie zmierzyć i zważyć reakcję suwerena na te programy i zaproponować coś bardzo zbliżonego, dodając jednocześnie, że „oni nigdy nie realizowali obietnic, a my je realizowaliśmy, więc zaufajcie nam, my to zrobimy lepiej”.
Warto mieć na uwadze to, że Zjednoczonej Prawicy zdarzało się już niejednokrotnie „pożyczyć” pomysł od opozycji. Ja jestem tak stary, że pamiętam, co się działo, gdy po wprowadzeniu 500+ opozycja zaczęła mówić o tym, że może by tak to 500+ było też od pierwszego dziecka. Rządowe opiniomaty zrównały ten pomysł z glebą. Potem zaś PiS to wprowadził i rządowe opiniomaty go za to chwaliły. Nie inaczej było w przypadku kwestii kredytów hipotecznych. Gdy opozycja zaczynała poruszać ten temat i mówiła o potrzebie pomocy kredytobiorcom, Zjednoczona Prawica to wszystko bagatelizowała, a jej członkowie tłumaczyli w mediach, że z tymi ratami to wcale nie jest tak, że one są wysokie, bo, na ten przykład, senator Karczewski tłumaczył, że jemu rata wcale tak bardzo nie wzrosła, tak więc to nie jest tak, że wszystkim wzrosły.
Potem zaś opozycja zaczęła składać konkretne propozycje i projekty ustaw, mające na celu wspieranie kredytobiorców. W międzyczasie nastąpiło zwolnienie blokady mechanizmu ważącego i mierzącego opinie Polaków na dany temat i (cóż za brak zaskoczenia) PiS nagle wystartował ze swoją propozycją poprawy sytuacji, która przecież jeszcze nie tak dużo wcześniej nie była wcale (w ujęciu rządowych opiniomatów) problematyczna.
Można bezpiecznie założyć, że w przypadku programu wyborczego będzie dość podobnie. PiS sobie najpierw sprawdzi, które propozycje opozycji są dobrze odbierane przez suwerena i w oparciu o to sobie napisze własny program. Nawiasem mówiąc, gdyby nie kontekst, to nawet zabawne byłoby to, że partia, która od 8 lat sprawuje samodzielne rządy w kraju, która wydaje miliony monet na wszelkiej maści badania, nie jest w stanie sama z siebie stworzyć programu wyborczego i musi „ściągać” od innych.
Źródła:
Mam wrażenie, że strategią PiSu mogą być "zatroskani". Konta z narracjami typu "jawcaleniepopieramPiSuale ja nie wierzę, że opozycja wygra wybory, PiS przynajmniej ma jakiś program, a ci tylko żrą się niestety między sobą".
OdpowiedzUsuń