Ta notka będzie nieco niestandardowa, bo będzie ona również recką książki (czego się pewnie domyśliliście patrząc na okładkę załączoną do tekstu). Zanim przejdę do meritum, kilka słów wprowadzenia. Nie, to nie jest notka, która powstała dlatego, że współpracuję z jakimś wydawnictwem. Książkę kupiłem za moje ciężko dostane od was pieniądze. Trafiłem na nią przypadkiem (bo co prawda autora kojarzę z ćwitra, ale o tym, że napisał książkę, to się dowiedziałem z jednej z księgarni internetowych). Być może będę się jeszcze w przyszłości rozpisywał na temat różnych książek (po temu ta #1 się tam znalazła).
Po książkę „Węgry na nowo” (nie mam pojęcia, czy i jak się odmienia nazwisko autora [Dominik Héjj]), tak więc będzie on „autorem”) sięgnąłem z czystej ciekawości. Ciekawy byłem tego, co tam się dzieje u tych Węgrów i jak to się dzieje, że Fidesz wygrywa wybory za wyborami (ale z drugiej strony, ma problemy w wyborach samorządowych). Czy książka zaspokoiła moją ciekawość? A i owszem. Co prawda nie jest to jakaś opasła cegła, ale za to autor nie leje wody, tak więc jest to książka przepełniona konkretami i jest tam cała masa ciekawostek. Im bardziej się zagłębiałem w lekturę, tym bardziej do mnie docierało, że jest to (niestety) również książka o Polsce. Nie, nie dlatego, że autor skupia się na naszym kraju (choć czasami się tam pojawiają wzmianki o Polsce i o naszych władzach).
Jak to możliwe, że autor nie pisząc o Polsce (bo skupia się tam głównie na Węgrach) jednak napisał o Polsce? Już tłumaczę. Co jakiś czas się u nas w debacie publicznej pojawia hasło „Orbanizacja”. Dzieje się tak głównie wtedy, gdy Zjednoczona Prawica „wpada na pomysł” (za moment jasne będzie dlaczego użyłem cudzysłowu) dotyczący tego, jakby tu „naprawić” sądownictwo albo media. Jak tak sobie tę książkę czytałem, to zaczęło do mnie docierać, że skala „Orbanizacji” jest po prostu gigantyczna. Za moment będę się pastwił nad szczegółami, ale lojalnie uprzedzam, że będzie bardzo po łebkach.
Zaczniemy od wyborów. Od pewnego momentu bowiem tak się złożyło, że Genialny Strateg bardzo, ale to bardzo chce wprowadzić w Polsce mieszaną ordynację w wyborach do Sejmu. Nie zgadniecie, gdzie jest teraz ordynacja taka, do jakiej miłością zapałał Jarosław Kaczyński i dlaczego akurat u Węgrów. W tym miejscu warto przypomnieć pewne wystąpienie Doktora Chłopaka Z Biedniejszej Rodziny (aka, Patryk Jaki), który w trakcie debaty w PE (kiedy to bardzo chciał się popisać znajomością języka angielskiego i wyszło mu to jak PiSowi Polski Ład) opowiadał o tym, że u Węgrów to jest demokracja i Fidesz wybory wygrywa, bo taka jest wola ludu i tak dalej i tak dalej. Pozwolę sobie w tym miejscu wrzucić pierwszy fragment książki (cytaty będą dwa, jedne krótszy, a drugi dość długi). Co na temat demokracji w wykonaniu Orbana miał do napisania Dominik Héjj: „Wybory parlamentarne na Węgrzech jako akt polegający na przyjściu do wyznaczonego lokalu, zaznaczeniu na karcie do głosowania popieranych kandydatów i wrzuceniu do urny są w pełni demokratyczne. Problem w tym, że są niedemokratyczne pod względem równości szans na uzyskanie mandatu.”
Domyślam się, że Patryk Jaki albo jego koledzy partyjni skomentowałby to tak, że „no pewnie się autorowi nie podoba to, kto wygrywa i dlatego narzeka na demokrację”. Pozwólcie, że zacytuję drugi (i ostatni) fragment omawianej książki. Tym razem będzie to obszerne dość, bo autor opisuje tam sposób przeliczania głosów. Przyznam szczerze, że w swej naiwności myślałem, że pomimo hybrydowej ordynacji wyborczej, z tymi głosami to jest tak, że się liczy osobno głosy z JOWów, a osobno z listy krajowej. Okazuje się, że (nie pierwszy to raz i nie ostatni raz) nie przewidziałem ludzkiej pomysłowości. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że poniższy fragment czytałem dwa razy, zanim zrozumiałem, co przeczytałem, bo za pierwszym razem doszedłem do wniosku, że coś mi się musiało pomylić, bo przecież nie można być aż tak bezczelnym. Okazuje się, że można:
„W czym rzecz? Postaram się wyjaśnić to na przykładzie. Ty jesteś silną partią polityczną A, ja zaś – słabszą B. Wobec tego obaj zakładamy, że wygrana wyborcza będzie Twoja. Mamy 106 okręgów, w których się mierzymy. Formalnie o poparcie w nich konkurują także inne partie, ale tak marginalne, ze możemy je pominąć w rachubie. Jeśli zatem ty wygrywasz ze mną, to zapewne zdecydowaną większością (tak jak Fidesz-KDNP pokonuje opozycję). Dajmy Tobie pięć tysięcy głosów, mnie – tysiąc. Żeby ze mną wygrać potrzebujesz 1001 głosów, a zatem pozostałe 3999 jest dla Ciebie nadwyżkowe. Musimy te głosy przenieść do listy krajowej, tej partyjnej. U Ciebie będzie to 3999 głosów, u mnie tysiąc. Twoje przeniesienie nazywa się kompensacją zwycięzcy, moje – przegranego. Zobacz jaką masz przewagę i przemnóż to przez co najmniej 65 okręgów. To teraz czas na moje hipotetyczne zwycięstwo, bo przecież tak czasem może się zdarzyć. Jeśli ja wygrywam z Tobą, to zdecydowanie mniejszą liczbą głosów, co dobrze odzwierciedla wynik opozycji, która gdzieniegdzie pokonywała Fidesz-KDNP. Dajmy na to, jest do 5000 do 4400. Do pokonania Ciebie potrzebowałem 4401 głosów. Działamy zatem analogicznie – do listy krajowej ode mnie, jako zwycięzcy w danym okręgu trafiło 599. Do Ciebie zaś, wszystkie 4400, bo przegrałeś. Pomnóż to razy 30. Kto ostatecznie ma więcej? Ty i to nawet wtedy gdy ja wygrywam. Zatem co prawda umieszczę w parlamencie swojego posła, ale Ty co najmniej kilku własnych wyłonionych z listy krajowej. Jak to wygląda w praktyce? W 2018 roku głosów fizycznie oddanych przez wyborców na listy krajowe (partyjne) ugrupowań, które weszły do parlamentu, było 5.342.648. Natomiast „matematycznych”, które wyżej omówiliśmy – 3.515.209. Oznacza to, że liczba głosów pochodzących z matematycznego systemu wyborczego stanowiła 65.8% liczby głosów fizycznie oddanych na partie polityczne. To czyste win-win dla rządzącej koalicji.”
Warto sobie zadać w tym miejscu pytanie: czy wraz z hybrydową ordynacją wyborczą, Jarosław Kaczyński chciałby w naszym kraju zaimplementować również te „matematyczne głosy” (aka „głosy kompensacyjne”)? To zależy tylko i wyłącznie od tego, kto miałby mieć większe nadwyżki głosów w JOWach. Natomiast możemy mieć pewność odnośnie tego, że gdyby PiSowi wyszło, że to on będzie miał te nadwyżki większe, to pewnie mielibyśmy do czynienia z orbanizacją ordynacji wyborczej w pełnym wymiarze.
O ile ordynację wyborczą PiS sobie chce zapożyczyć dopiero, to podejście do mediów już zostało zapożyczone. Wiecie w jaki sposób Węgrzy dowiadują się o tym, że ten, czy inny członek koalicji rządzącej zrobił jakiś przekręt? Odpowiedź na to pytanie brzmi następująco: w ogóle. Tak się bowiem złożyło, że rynek medialny u Węgrów wygląda tak, że większość jest pod kontrolą rządu (część zaś została wykupiona przez oligarchów współpracujących z Orbanem [coś wam to przypomina?]), te zaś, które nie są, wolą się nie wychylać, nauczone doświadczeniem tych, które się wychyliły (i np. zostały zamknięte, po tym, jak miały czelność opisać jakieś wały kręcone przez członków partii rządzącej).
Gwoli ścisłości, to mało kto pamięta o tym, że jeżeli chodzi o podejście do mediów, to Orban PiSowi wprost poradził, że musi mieć „własne media”. Autor książki o tym co prawda nie wspomina (bo książka jest o Węgrach, nie o Polsce), ale po przeczytaniu opisu tego, co dzieje się z mediami w kraju rządzonym przez Orbana, szufladka mi się otworzyła w pamięci i udało mi się wynorać taką perełkę (z roku 2013): „Na sali był Przemysław Wipler, poseł PiS, który nie mógł nachwalić się Orbana. - W Polsce jest wiele osób, które podziwiają pana za dokonania polityczne i budowanie tożsamości narodowej. Książka o panu nie powinna być zatytułowana "Napastnik" [to tytuł książki Igora Jankego o Orbanie - red.], ale "Wybawca" - mówił Wipler. Premiera Węgier pytał o to, co PiS powinien robić, aby osiągnąć taki wynik wyborczy jak FIDESZ (partia w 2010 roku odniosła sukces wyborczy na Węgrzech, który dał jej 2/3 większości w parlamencie i pozwolił na zmianę konstytucji). Orban odparł, że najważniejsze jest, by budować własne media. - Bez tego nie wygracie żadnych wyborów, a większość mediów jest liberalna - mówił premier”.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Swoją drogą, tęsknota części działaczy Zjednoczonej Prawicy za tym, co zrobił Orban jest tak wielka, że pod artykułami opisującymi kolejne dokonania członków partii rządzącej łatwo znaleźć komentarze, których autorzy bardzo chcieliby, żeby to czy inne medium zostało wykupione przez Obajtka (albo po prostu w jakiś sposób zamknięte). Tak okołotematowo, to o tym, jak to wygląda u Orbana z mediami wiedziałem wcześniej już (bo co jakiś czas do mnie dolatywały jakieś odpryski tego co się tam dzieje [gdy się w mediach robiło głośno]). Dlatego też bardzo, ale to bardzo irytowało mnie hamletyzowanie części komentariatu wtedy, gdy PiS chciał sobie wykupić TVN (ciekawe jestem, czy wykupić to miał jakiś zaprzyjaźniony oligarcha Orbana, czy może zadanie to spadło by na barki Obajtka). Wtedy też część komentariatu zaczęła tłumaczyć, że w sumie to nic strasznego się nie stanie, jeżeli TVN zostanie zdemolowany, bo przecież oni i tak nie są wcale tacy dobrzy. Co do tego ostatniego, to pełna zgoda (bo za podejście TVNu do kwestii lewicowych należałby się tej stacji karny jeżyk) tyle, że (przynajmniej dla mnie) to nie jest wystarczający argument do tego, żeby nie zwrócić uwagi na to, że PiS chce zaorać medium, które nagłaśnia różne takie niefajne rzeczy robione przez członków tej partii.
Skoro mowa była o mediach, to może warto wspomnieć o samej propagandzie. W książce „Węgry na nowo” można przeczytać o tym, że Fidesz stosuje dość ciekawą strategię komunikacyjną. Otóż, najpierw wrzuca się do debaty publicznej maksymalną liczbę różnych narracji, potem mierzy się i waży reakcję suwerena na te narracje. Następnie wybiera się tę, która została najlepiej przyjęta i robi się z niej naczelną narrację. Ale zaraz, czy przypadkiem nie to samo robi PiS (testując swoje narracje w mediach społecznościowych)? No co za przypadek!
Żeby nie przedłużać, teraz podrzucę krótką listę innych „zapożyczeń”: Próba ulepienia sobie idealnego obywatela przy użyciu systemu edukacji [Czarnek Intensifies]. Utrudnianie głosowania osobom mieszkającym za granicą (acz w przypadku Węgier to trochę bardziej złożone, bo oni z jednej strony ułatwiają tym, którzy głosują na nich, a z drugiej utrudniają tym, którzy głosują na opozycję). Szczucie na uchodźców. Opowiadanie bzdur o Islamizmie. Powtarzanie duginowskich bredni o zgniłym zachodzie i o tym, że trzeba bronić chrześcijaństwa przed Brukselą. Szczucie na mniejszości seksualne. Wspieranie narodowców i dbanie o to, żeby policja im nie zrobiła żadnej krzywdy. I na tym przerwę tę wyliczankę (jeżeli sięgniecie po książkę, to się przekonacie o tym, że takich „punktów wspólnych” jest znacznie więcej).
Pamiętacie może jaką „zadowoloną” minę miał Jarosław Kaczyński, gdy ogłaszał „historyczne zwycięstwo” po wyborach parlamentarnych w 2019? Wcześniej wydawało mi się, że ta mina wzięła się stąd, że w Zjednoczonej Prawicy doszło do przemeblowania i Solidarna Polska wraz z Porozumieniem odebrało PiSowi trochę mandatów. Dopiero potem dotarło do mnie, że powodem tego „zadowolenia” było to, że Zjednoczonej Prawicy nie udało się złapać większości konstytucyjnej. Obstawiam, że Genialny Strateg z kolegami i koleżankami liczył na to, że dojdzie do powtórki z rozrywki i znowu się jakieś partie wywalą przed progiem wyborczym. Na nasze szczęście, do powtórki z rozrywki nie doszło i Jarosław musiał się zadowolić większością parlamentarną (i, jak się okazało, straconym Senatem).
Dlatego też nie udało mu się zapożyczyć tego, co jest największym osiągnięciem Orbana. Chodzi mi, rzecz jasna, o to, że Orban sobie zbudował praktycznie niewywrotny system. Gdyby nawet węgierskiej opozycji udało się wygrać wybory, to rządzenie krajem byłoby dość trudne, bo układ zbudowany przez Orbana wywalić się da jedynie przy użyciu większości konstytucyjnej. Nie chcę sobie nawet wyobrażać tego, jak wyglądałaby sytuacja w naszym kraju, gdyby Kaczyńskiemu udało się zdobyć większość konstytucyjną. Nieśmiało przypominam, że o ile Orban jest po prostu wyrachowanym politykiem, to Kaczyński jest politykiem, który już trochę nie ogarnia otaczającej go rzeczywistości (wysłanie Morawieckiego na więc proPutinowskiej hiszpańskiej partii pokazuje stopień odklejenia wodza). Poza tym Kaczyński jest przekonany o swoim geniuszu. Na domiar złego, przez całe swoje życie nie nauczył się w sensowny sposób przyswajać krytyki. O tym, że byle bzdura jest w stanie odpalić Kaczyńskiego jak petardę wspominać chyba nie trzeba, prawda? To teraz sobie pomyślcie o tym, że taki człowiek (i jego otoczenie) może w dowolny sposób przemeblować nasz kraj. Jak już wspomniałem: nie chcę sobie tego nawet wyobrażać.
Żeby nie przedłużać: „Węgry na nowo” warto przeczytać.
Źródła:
"Węgry na nowo - Jak Viktor Orban zaprogramował narodową tożsamość" Dominik Héjj
https://wyborcza.pl/7,75398,13516534,orban-do-pis-budujcie-wlasne-media-nie-epatujcie-wartosciami.html
''Wspieranie narodowców i dbanie o to, żeby policja im nie zrobiła żadnej krzywdy.'' - i PiS?!? Najwidoczniej autor tego porównania nadaje z rzeczywistości równoległej, gdzie zaledwie parę lat temu nafetowane bydło w mundurach NIE lało pałami uczestników Marszu Niepodległości, a nawet zupełnie postronne osoby, wszystko zaś na pewno z rozkazu Kamińskiego. Cóż, tak to jest, jak się wiedzę o świecie czerpie z ''wybiórczej'', ciężki przypadek.
OdpowiedzUsuńNie no, oczywiście, biedni ci narodowcy w Polsce. Co prawda dostają kasę z budżetu, a dosłownie tydzień temu capo di tutti capi narodowców zażyczył sobie, żeby policja się zajęła dziennikarzem, bo mu się dziennikarz nie spodobał. Prześladowaniom narodowców nie ma końca, prawda? No ale tak to jest, jak się wiedzę czerpie z własnej banieczki. Ciężki przypadek.
Usuń