Jednym z takich aksjomatów jest to, że partia rządząca nie jest zainteresowana tym, co dzieje się z obywatelami naszego kraju. Aczkolwiek może trzeba to ująć inaczej: partia rządząca jest zainteresowana obywatelami o tyle, o ile ma to wpływ na słupki poparcia (a w szerszym kontekście na utrzymanie władzy). Nic innego nie ma znaczenia. Walka z pandemią w wykonaniu Zjednoczonej Prawicy wyglądała tak, że dziennie na covid umierało kilkuset Polaków, a rząd twierdził, że to w sumie bardzo przykre, ale nic się z tym nie da zrobić. Co prawda władze zdawały sobie sprawę z tego, że nic-nie-robienie skończy się dziesiątkami tysięcy zgonów, których można by było uniknąć (do tego warto by było doliczyć kolejne dziesiątki tysięcy osób, które mają problemy zdrowotne ze względu na tzw. long-covid), ale było to poświęcenie, na które władze były gotowe. Jeżeli więc dla obecnych władz słupki poparcia są ważniejsze od ludzkiego życia, to można bezpiecznie założyć, że te słupki są ważniejsze od praktycznie wszystkiego. Dla nikogo nie powinno być więc zaskoczeniem działanie partii rządzącej w kontekście inflacji i stóp procentowych. Warto wspomnieć o tym, że w tym konkretnym przypadku mamy do czynienia z więcej niż jednym aksjomatem. Pierwszym z nich było to, że (jak wspomniałem wcześniej) władzy sytuacja finansowa Polaków wisi i powiewa. Drugim aksjomatem jest to, że obecna władza komunikuje się ze społeczeństwem jedynie przy pomocy propagandy (w przeważającej większości przypadków jest to propaganda sukcesu). Z tego drugiego aksjomatu wywodzi się trzeci: władza nie traktuje społeczeństwa po partnersku. Związek trzeciego aksjomatu z drugim jest raczej oczywisty. Jeżeli uważasz kogoś za skończonego głąba, to raczej nie będziesz traktował takiej osoby po partnersku, prawda?
Zanim przejdę dalej, pozwolę sobie zaznaczyć, że nie będę się tu rozpisywał o przyczynach, dla których mamy taką, a nie inną inflację, bo nie czas to i nie miejsce (a poza tym jest ona, tak na dobrą sprawę, tłem do tej notki, a nie tematem przewodnim). Od czego więc zaczniemy? Ano od tego, że w pewnym momencie (mniej więcej na początku 2021) inflacja zaczęła się robić odrobinę uciążliwa (a ceny różnych produktów zaczęły rosnąć w sposób dostrzegalny). Gdyby rządzący potrafili w dialog ze społeczeństwem, zaczęliby temu społeczeństwu tłumaczyć skąd się wzięła inflacja (pandemia, problemy z łańcuchami dostaw/etc.), przedstawiliby różne prognozy (od najgorszego scenariusza, poprzez odcienie szarości, aż do najlepszego). Przykładowo, można było wspomnieć o tym, że jeżeli inflacja będzie rosła, to być może będzie konieczność podniesienia stóp procentowych. Ponieważ rządzący (jak to już przed momentem zaznaczyłem) nie potrafią w jakikolwiek dialog, uruchomiono rządową machinę propagandową. Machina propagandowa, jak na PiSowską machinę przystało, pracowała wielotorowo. Z jednej strony tłumaczono nam (między innymi klawiaturą redaktora Wosia), że inflacja wcale nie jest taka zła jak ją malują (za moment będziecie się mogli przekonać o tym, jak bardzo źle się zestarzały teksty i wpisy redaktora). Z drugiej zaś strony, gdy ktoś podnosił argument, że „no elo, mordy, trochę te ceny rosną w sklepach” tłumaczono (na ten przykład, przy pomocy Radosława Fogla), że ok, może i ceny rosną, ale o wiele szybciej rosną dochody Polaków).
Żeby nie być gołosłownym, pozwolę sobie zacytować kilka ćwitów z tamtego okresu. 24 marca 2021 redaktor Woś popełnił artykuł, którego promował takim ćwitem: „To nieprawda, że inflacja najmocniej uderza w najbiedniejszych. Ani, że wzrost cen to jakaś kara za rzekomo złą politykę gospodarczą. Przeciwnie - inflacja to cenny sojusznik w budowie powszechnego dobrobytu. O wielu mitach, które narosły wokół tematu inflacji w nowym”. Nieco później, albowiem 13 kwietnia 2021 napisał kolejny artykuł i kolejny ćwit promujący: „Trwa kampania straszenia inflacją. Nakręcają ją rentierzy, w których inflacja uderza najmocniej. Jak zwykle próbują wmówić zwykłemu zjadaczowi chleba, że robią to... dla niego.”. 24 listopada 2021, tak więc już po dwukrotnym podwyższeniu stóp procentowych, redaktor Woś był łaskaw popełnić kolejny artykuł i pozwolił sobie na bardzo odważnego ćwita: „Straszenie inflacją się przejadło. Ale nasi ekonomiczni płaskoziemcy mają już nowy temat. To widmo ”słabego złotego”. Już nas nim straszą. Uuuu! Uciekajcie dzieci, bo słaby złoty już do was leci..”. W grudniu 2021 Woś napisał artykuł (za który dostał nagrodę Prezesa NBP, w którym tłumaczył, między innymi, że: „Inflacja uderza przede wszystkim w interesy kapitału”. Gwoli ścisłości, Woś popełnił tych tekstów więcej, ale skoro ów propagandysta wybiórczo podchodzi do rzeczywistości, to ja pozwolę sobie na wybiórcze podejście do jego twórczości.
Czemu w ogóle Woś tak często i gęsto pisał o inflacji? Obstawiam, że był to element rządowej strategii uspokajania obywateli. Poza tym, jakoś trzeba było walczyć z narracjami opozycji, która tematowi inflacji poświęcała bardzo dużo czasu, no ale to tylko dygresja. Idźmy dalej. O ile wcześniejsze próby uśpienia czujności suwerena można jakoś zrozumieć (bo Glapiński twierdził, że stóp procentowych nie ruszy/etc.), to już tych z listopada i grudnia zrozumieć się nie da i można je traktować tylko i wyłącznie jako próbę realizowania partyjnego przekazu dnia. I znowuż, jeżeli ktoś chce wierzyć w to, że redaktor Woś na serio sam z siebie napisał, że „straszenie inflacją się przejadło”, w sytuacji, w której inflacja sobie rosła (w październiku 2021 było to 6.8%), podniesiono stopy procentowe i zapowiedziano kolejne podwyżki. Gdybym nie znał jego wcześniejszej twórczości uznałbym jego późniejsze wynurzenia o tym, że „inflacja uderza przede wszystkim w interesy kapitału”, za myślenie życzeniowe. Tyle, że to nieprawda. To była rządowa propaganda, mająca na celu wmówienie części społeczeństwa, że jak ktoś mówi o inflacji, to pewnie rentierem jest. Wprost idealnie wpisuje się to w PiSowską narrację, w myśl której przeciwko Zjednoczonej Prawicy występują jedynie jakieś elity, które wcześniej kradły, a teraz już nie mogą (i dlatego się tak pieklą). Woś co prawda jest odklejony, ale nie na tyle, żeby wierzyć w to, że jedynymi kredytobiorcami (chodzi, rzecz jasna, o kredyty hipoteczne) w Polsce są przedstawiciele jakiegoś bliżej nieokreślonego kapitału i nikomu innemu prócz tego kapitału podwyżki stóp procentowych nie szkodzą. Już mi się nie chce wspominać o tym, że kapitałowi absolutnie nic nie jest w stanie zaszkodzić. Owszem, jeżeli ktoś nakupił mieszkań „na raty” i liczył na to, że mu najemcy spłacą kredyty, to się może na takich stopach procentowych przejechać, ale na litość Kratosa, nie nazywajmy takich ludzi „kapitałem”, bo to cokolwiek niepoważne jest (nawet jak na Wosia).
Wielokrotnie wspominałem w swoich głośnych tekstach, że w trakcie pisania tychże nierzadko spływało na mnie olśnienie. Tym razem było podobnie. Zastanawiałem się bowiem, po co tak właściwie Zjednoczona Prawica zaprzęgła machinę propagandową do tłumaczenia, że inflacja to w sumie spoko jest. Owszem, chodziło o to, żeby w jakiś sposób przeciwdziałać narracjom opozycji, która to opozycja o inflacji mówiła często i gęsto. Tyle, że z narracjami „chwalącymi” inflację jest jeden problem. A mianowicie ten, że one mogą być skuteczne (chodzi o dłuższą perspektywę czasową) tylko i wyłącznie w sytuacji, w której inflacja utrzymuje się na mniej więcej podobnym poziomie (albo sobie spada). W takiej sytuacji, narracja byłaby zabójcza dla każdego, kto w ogóle podnosiłby temat inflacji, no bo bardzo łatwo byłoby takiej osobie zarzucić fear-mongering. Jeżeli zaś inflacja będzie dalej rosła, to autorzy wiekopomnych tekstów i ćwitów, w których stało, że inflacja jest spoko, zostaną obdarowani łatką „naczynie gospodarcze o szerokim zastosowaniu, zwykle służące do przenoszenia płynów lub drobnoziarnistych materiałów sypkich.”. Dodatkowo osoba, która publikowała takie wyroby publicystykopodobne może liczyć na to, że będą jej one przypominane za każdym razem, gdy zdarzy się jej napisać coś „pod prąd” (czytaj: po raz kolejny hejtować opozycję i tłumaczyć, dlaczego nasz rząd jest cudowny). Tak nawiasem mówiąc, jestem pełen podziwu dla Wosia, który narrację „inflacja to strachy na lachy” ciągnął jeszcze w grudniu, no ale to dygresja.
Zastanawiałem się nad tym, czy aby nie było tak, że zdecydowano się na te narracje dlatego, że rząd ma już na swoich usługach tylu propagandystów, że nawet jeżeli część z nich straci wiarygodność (rzecz jasna, chodzi o wiarygodność, którą mieli na zewnątrz bańki PiSowskiej), to nic takiego się nie stanie (bo przecież jest ich więcej). Niemniej jednak doszedłem do wniosku, że przyczyna była nieco bardziej spektakularna. Moim zdaniem, czynniki decyzyjne w rządzie Zjednoczonej Prawicy przekonały same siebie do tego, że ta lekko podwyższona inflacja z końca 2020 i początku 2021, to stan przejściowy i niebawem wszystko się poprawi. Wydaje mi się to o tyle prawdopodobne, że jednym z elementów wielonarracji rządowej (związanej z inflacją) było nawalanie via TVP newsami, w których stało, że dosłownie w każdym innym kraju inflacja jest znacznie wyższa niż w Polsce. Gdyby rząd liczył się z tym, że inflacja może wzrosnąć, a sytuacja może się pogorszyć (i konieczne będzie podniesienie stóp procentowych), to najprawdopodobniej nie zdecydowano by się na te narracje. Czemu? Ano temu, że jeżeli komuś raty kredytu podskoczą o (dajmy na to) półtora tysiąca (i ten ktoś nie jest politykiem Zjednoczonej Prawicy), to ten ktoś będzie miał w głębokim poważaniu to, że w Holandii inflacja jest bardzo wysoka.
Poza wszystkim innym, jest jeszcze jedna kwestia, która wskazuje na to, że Zjednoczona Prawica nie zawracała sobie głowy inflacją. Gdyby liczono się z tym, że inflacja wzrośnie i konieczne będzie podniesienie stóp procentowych (swoją drogą, w tekście, za który Woś dostał nagrodę Prezesa NBP stało, że podwyższanie stóp procentowych nie jest sposobem na radzenie sobie z inflacją) do poziomu, który sprawi, że raty kredytów hipotecznych będą (eufemizując) uciążliwe, to już wcześniej przygotowano by projekty ustaw, mających na celu pomoc kredytobiorcom. Ktoś może powiedzieć, no ale zaraz, przecież rząd właśnie ogłosił swoje pomysły. No i wszystko fajnie tylko, że opozycja zrobiła to wcześniej. Gwoli ścisłości, to nie jest tak, że moim zdaniem rząd (gdyby przewidywał problemy) postarałby się zabezpieczyć kredytobiorców. Nic z tych rzeczy (bo rządu oni nie obchodzą). Zjednoczona Prawica starałaby się zabezpieczyć samą siebie przed problemami natury wizerunkowej. Jestem przekonany o tym, że gdyby tematu rosnących rat nie podnosiła opozycja (i media, których rząd nie kontroluje), to nie byłoby żadnej pomocy dla kredytobiorców. Zjednoczona Prawica uznałaby, że „jakoś to będzie” i czekała, aż się wszystko samo poprawi. Aczkolwiek, jeżeli ktoś chce wierzyć w to, że oderwanemu od rzeczywistości banksterowi nagle zrobiło się żal osób, które mogą mieć problemy ze spłatą kredytów, to taka osoba ma do tego prawo. Osoby te mają również prawo do wierzenia w maile, w których stoi, że osoby te odziedziczyły kilkadziesiąt milionów dolarów.
Niestety, na tym się nie kończy temat inflacji i stóp procentowych. Rozumiem doskonale to, że inflacji nie wywołały działania Zjednoczonej Prawicy. Rozumiem również to, że w pewnym momencie konieczne stało się podniesienie stóp procentowych. Nie wiem jednakowoż, jak mam rozumieć to, że przez bardzo długi czas Zjednoczona Prawica (tak, Zjednoczona Prawica, bo to nie jest tak, że Glapiński sobie to wszystko sam wymyśla i działa samodzielnie) przekonywała wszystkich dookoła do tego, że nie będzie konieczności podnoszenia stóp procentowych. Nie chodzi mi już nawet o wypowiedzi Glapińskiego ze stycznia 2021, w których tłumaczył on, że dopuszcza taką możliwość, że stopy procentowe będą ujemne. O wiele istotniejsze są wypowiedzi z kwietnia, kiedy to Glapiński opowiadał o tym, że wysokość stóp procentowych nie ulegnie zmianie aż do połowy roku 2022. Już wtedy bowiem rząd wykorzystywał taktyczne Wosie do budowania narracji „nie straszcie inflacją”.
Jakiś czas temu w radiu TOK FM doszło do krótkiej dyskusji między Izabelą Leszczyną (PO) i Krzysztofem Pietraszkiewiczem (prezes Związku Banków Polskich). W trakcie tej dyskusji Izabela Leszczyna powiedziała, że Polacy zostali oszukani przez prezesa Glapińskiego i jeżeli mam być szczery, to zgadzam się z tą wypowiedzią w całej rozciągłości. No, ale to dygresja. Zastanawiałem się nad tym, jakie mogły być przyczyny, dla których Zjednoczona Prawica wprowadziła w błąd Polaków. Do pewnego momentu mogło to być spowodowane „jakośtobędzizmem”, ale kluczowe w powyższym zdaniu jest „do pewnego momentu”. Tak się bowiem składa, że w tym „pewnym momencie” Zjednoczona Prawica wiedziała już doskonale o tym, że stopy procentowe zostaną podniesione, ale nie była łaskawa przestrzec przed tym Polaków i nadal utrzymywano, że „jakoś to będzie”. I teraz warto sobie zadać pytanie: „po co to robiono?”. Biorąc pod rozwagę dotychczasowe działania Zjednoczonej Prawicy (robienie tylu wałów ile tylko można [vide: respiratory, wybory kopertowe, fundusz sprawiedliwości/etc.]) można bezpiecznie założyć, że na wprowadzaniu obywateli naszego kraju w błąd na pewno nie zbiedniał nikt z partii rządzącej (a pewnie było tak, że „nie zbiedniała” większa liczba członków tejże partii).
To jest, co prawda, tylko moja robocza teoria, ale wydaje mi się ona sensowna ze względu na to, jakie argumenty padają ze strony rządowej. Idealną kompilacją tych argumentów była wypowiedź Zybertowicza (prezydencki doradca), który tak oto skomentował całe „zamieszanie”: „Prezes Glapiński faktycznie mówił, że nie będzie podwyżek stóp procentowych, ale jeśli spojrzymy na problem inflacji nie w kategoriach politycznej przepychanki, tylko mechanizmów ekonomicznych, to poważni analitycy mówią: "i postępował słusznie", bo wysyłał komunikat, który powstrzymywał postawy defetystyczne (…) Jeżeli przedsiębiorca zakłada, że będzie dobra koniunktura, to inwestuje, podejmuje racjonalne ryzyko”. Wywód Zybertowicza jest bezsensowny na wielu płaszczyznach. Przykładowo, jego zdaniem przedsiębiorca, który jest wprowadzany w błąd (bo tłumaczy mu się, że stopy procentowe nie wzrosną) jest w stanie podjąć „racjonalne ryzyko”. Jednakowoż o wiele bardziej istotne jest to, co zostało powiedziane na samym początku. Otóż, Zybertowicz twierdzi, że zdaniem „poważnych analityków” Glapiński miał słuszność, gdy oszukiwał społeczeństwo, bo dbał w ten sposób o gospodarkę. Przyznam szczerze, że po tym, jak się zanurzyłem w te narracje rządowe, w głowie pojawiła mi się myśl „kurde, ja chyba gdzieś już widziałem tego rodzaju tłumaczenia”. Otóż, odgórnie podejmowane decyzje o tym, że część społeczeństwa powinna się poświęcić w imię Większego Dobra (w tym przypadku chodzi o gospodarkę) kojarzą mi się z tym, co zrobiono na początku lat 90-tych w trakcie transformacji. Wtedy też nikt nie uprzedził społeczeństwa o tym, że trzeba zapiąć pasy, bo za moment cała gospodarka zacznie dachować i ktoś może wypaść przez okno. Nikt nie powiedział Polakom, że nie powinni zaciągać kredytów, a jeżeli już mają to powinni spróbować je jak najszybciej spłacić. Rzecz jasna inflacja była wtedy bez porównania większa, ale jeżeli chodzi o same kredyty – mechanizm był podobny. Odgórnie podjęto decyzje (nazywało się to „Ustawa o uregulowaniu stosunków kredytowych”) i nie poinformowano społeczeństwa o tym, jakie konsekwencje będzie miała ta ustawa (o tym społeczeństwo dowiedziało się samo, kiedy zaczęły się bankructwa). Nawiasem mówiąc, jakieś dziwne milczenie zapadło w okopach, w których znajduje się taktyczny Woś i wszyscy ci, którzy uważają, że PiS jest „najbardziej lewicowym rządem”. Gdyby nie kontekst byłoby to nawet zabawne, albowiem wychodzi na to, że gdy Balcerowicz robił to, co robił (nie informując społeczeństwa o możliwych skutkach działań) to było złe, ale gdy robi to „najbardziej lewicowy rząd” to wtedy wszystko jest w porządku.
Najbardziej ujmująca jest buta Glapińskiego, który komentując to, co się teraz dzieje (i wpisując się w aksjomat odnoszący się do tego, w jaki sposób władza traktuje społeczeństwo) ogranicza się jedynie do przekazów dnia i tłumaczy, że stopy na poziomie 4,5% to i tak niedużo, bo (a jakże) „za Tuska było więcej”. Obstawiam, że ludzi, których budżety domowe zostały przeorane przez raty kredytów hipotecznych, na pewno to pocieszy. Pozwolę sobie w tym miejscu na dygresję połączoną z anecdatą. Otóż, jesteśmy jednymi z tych farciarzy, którzy zaciągali kredyt mieszkaniowy akurat wtedy, gdy stopy procentowe były bardzo niskie. Byliśmy świadomi tego, że te niskie stopy to jest okres przejściowy i liczyliśmy się z tym, że tych niskich rat to zbyt wiele nie zapłacimy, tak więc dotychczasowe podwyżki stóp procentowych choć mocno odczuwalne, nie doprowadziły do sytuacji, w której musiałbym zmienić nazwę fanpejdża na „Piknik na skraju bankructwa”. W trakcie babrania się z uzyskiwaniem kredytu pytaliśmy, jak to jest z tym stałym oprocentowaniem i, ujmując rzecz kolokwialnie, byliśmy zniechęcani przez Panią z Banku. Nieco później kontaktowaliśmy się z Panią z Banku, albowiem wpis do Ksiąg Wieczystych nastąpił i bankowi trzeba było dać znać, żeby dał sobie siana z tym ubezpieczeniem pomostowym. W trakcie rozmowy jakoś tak zeszło na wysokość rat (że czekamy na wyliczenia nowe) i jakiż był mój brak zdziwienia gdy Pani z Banku powiedziała, że w sumie to żebyśmy pamiętali o tym, że w każdym momencie można przejść na stałe oprocentowanie. Bo wiecie, wcześniej był problem z tym stałym oprocentowaniem, ale teraz to już nie ma problemu najmniejszego. Gdybym był tak gdzieś z 10 lat młodszy, to pewnie by mnie ta bezczelność zaskoczyła, ale ponieważ ma człek ten czwarty krzyżyk na karku, to już go niewiele rzeczy jest w stanie zaskoczyć. Ja wiem, że to jest dowód anegdotyczny, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w momencie, w którym byliśmy zniechęcani do tych stałych odsetek, bank (mniejsza o nazwę) był już świadomy tego, że podwyżki stóp procentowych nadejdą i to bardzo niebawem. Per analogiam, teraz najprawdopodobniej banki liczą się z tym, że w przeciągu tych 5 najbliższych lat (bo na taki wycinek czasu można sobie na te stałe przejść) stopy procentowe zmaleją (co za tym idzie, uda się sporo zarobić na osobach, które teraz zaciągają kredyty ze stałą stopą oprocentowania). Czyżby bankowi chodziło o maksymalizację zysków? Nowe, nie znałem.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Jak się na temat problemów kredytobiorców wypowiadał komentariat? To zależy od tego, komu sprzyja dana część komentariatu. Prorządowa część komentariatu skupiała się na tym, że Donald Tusk i przez osiem ostatnich lat przed ostatnimi siedmioma latami. Nielubiąca rządu część komentariatu pochylała się nad niedolą kredytobiorców. Jestem się w stanie założyć o wiele, że gdyby te kawałki komentariatu zamieniły się biegunami (gdyby prorządowy komentariat był antyrządowy, a ten antyrządowy prorządowy), to wypowiedzi również by się przebiegunowały. Tego rodzaju „przebiegunowanie” widać było przy okazji protestów opiekunów osób z niepełnosprawnościami. Gdy protestowali za czasów PO – sprzyjające rządowi medium bardzo interesowało się butami jednego z niepełnosprawnych. To zainteresowanie butami oburzyło (całkiem słusznie) redaktorów jednego z pisowskich portali. Tenże sam portal sam zainteresował się nowymi i drogimi butami niepełnosprawnego, gdy rodzice OZN protestowali w trakcie rządów Zjednoczonej Prawicy. No, ale to jedynie kolejna dygresja. Mnie najbardziej urzekły wypowiedzi tego kawałka komentariatu, który uważa się za „centrum”. Co tym razem wyprodukował „myślący samodzielnie i nie popierający ani lewicy ani prawicy” komentariat? Pozwolę sobie zacytować: „Nic się Polacy nie nauczyli. Kredyty brane pod korek, jakby dobre czasy miały trwać wiecznie. Potem kryzys. Panika i nurt wciągający ich pod lód.”. Ujmę to tak, jeżeli ta wypowiedź odnosiłaby się do kogoś, kto kupił zylion mieszkań „na wynajem”, to ja bym takiej osobie średnio współczuł. Tyle, że wpis odnosił się do wszystkich kredytobiorców, którzy teraz mają problemy natury finansowej. Jeżeli więc ktoś chciał sobie kupić mieszkanie (żeby wreszcie mieć swoje cztery kąty) i zadłużył się „pod korek” (bo niespecjalnie miał inne wyjście przy obecnych cenach mieszkań), to takiemu komuś „centrowy” komentariat współczuć nie będzie. Gdybym był złośliwy, to napisałbym, że może to mieć związek z sytuacją ekonomiczną tegoż komentariatu, która jest bez porównania lepsza od tej, w której znajdują się osoby, które musiały się zadłużyć „pod korek” żeby kupić mieszkanie. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, proszę was o skierowanie się w stronę dalszej części notki.
Zanim przejdę do dalszych aksjomatów pozwolę sobie nieśmiało przypomnieć, że polska lewica od dłuższego czasu zwraca uwagę na to, że sytuację mieszkaniową w naszym kraju można podsumować przy pomocy trzech słów: „nie jest dobrze”. Co jakiś czas tejże lewicy zdarza się wrzucić do debaty publicznej granat w postaci hasła „mieszkanie prawem – nie towarem”. Aczkolwiek do wywołania podobnego efektu nie jest konieczne rzucenie takiego hasła, wystarczy stwierdzić, że generalnie rzecz ujmując, państwo powinno jakoś wspierać budownictwo mieszkaniowe i że nie chodzi tu o to, żeby deweloperzy mogli budować bloki w półmetrowych odstępach. Znamienne jest to, że najgłośniej przeciwko takim („komunistycznym”, rzecz jasna) rozwiązaniom, jak wspieranie budownictwa przez państwo, najgłośniej protestują osoby, które mają tendencje do (na ten przykład) epatowania „paragonami grozy”. Gwoli ścisłości, nie chodzi tu o te paragony, na których można zobaczyć jak drożeją podstawowe produkty. O jakie paragony więc chodzi? Pozwólcie, że wam wyjaśnię: wyobraźcie sobie, że idziecie do sklepu, kupujecie sobie w opór herbat Basilura i zylion butelek piwa kraftowego, a potem rozpaczacie w internetach, że dużo zapłaciliście i tłumaczycie, że to wina PiSu. Jakiś czas temu przez Timeline na ćwitrze przeleciał mi wątek założony przez kogoś, kto poszedł z całą rodziną do drogiej cukierni, zamówił sporo drogich rzeczy, a potem narzekał, że jest drogo. Podsumowując: osoby, które najczęściej protestują przeciwko „komunistycznym” rozwiązaniom w mieszkalnictwie (bo wiecie, komunizm jest wtedy, gdy ludzie mają gdzie mieszkać i nie muszą przy okazji wydawać całych pensji na spłatę kredytów hipotecznych) to osoby, które (podobnie jak „centrowy” komentariat) nie mają problemów natury finansowej. Aczkolwiek to też jest niedopowiedzenie, bo nie tak dawno temu widziałem dyskusję, w trakcie której ktoś usiłował tłumaczyć, że za (bodajże) 15 tysięcy złotych miesięcznie nie da się wyżyć. Jednakowoż nawet powyższa dyskusja została ostatnio zdetronizowana, albowiem jedna z ćwiterianek (nie chce mi się już szukać linków źródłowych) była łaskawa opowiadać o tym, że w sumie to po co ludziom mieszkania, skoro w Polsce łamana jest Konstytucja. Ja sobie najpierw pomyślałem, że to jest po prostu żart, ale potem się okazało, że źle pomyślałem.
Jestem tak stary, że pamiętam jeszcze wpisy Samuela Pereiry (tu linków źródłowych nie będzie, bo Pereira swego czasu skasował wszystkie swoje ćwity), w których tłumaczył on, że Zjednoczona Prawica chce poprawić sytuacje mieszkaniową Polaków, a wszyscy, którzy są przeciwko, po prostu wspierają deweloperów. No i wszystko super, ale potem się okazało, że PiSowi poszedł ten program tak, jak każde działanie, które jest nieco bardziej skomplikowane, niż zrobienie przelewu. Co zrozumiałe ów (kolejny) sukces poniesiony przez Zjednoczoną Prawicę sprawił, że dla machiny propagandowej temat mieszkalnictwa (i tego, kto wspiera deweloperów/etc.) zrobił się jakoś tak mało istotny. Ja się tam co prawda nie znam, ale może warto by było odkopać te stare narracje rządowe i łaskawie wytłumaczyć rządowi, że gdyby na serio zajął się budownictwem mieszkaniowym (zamiast, na ten przykład, przepalać miliardy złotych rocznie na propagandę), to mniej osób miałoby dziś problemy wywołane podwyżkami rat kredytów hipotecznych?
No dobrze, skoro temat komuni, znaczy się, ogarniania przez państwo budownictwa mieszkaniowego mamy za sobą, można się teraz zająć innymi aksjomatami. Kolejnym aksjomatem (który jest twórczym rozwinięciem jednego, o którym będzie później) jest ten, w myśl którego rząd jest nieomylny. Jeżeli zaś doszło do jakiejś omyłki, to stało się tak tylko i wyłącznie z powodu wszelkiej maści „czynników zewnętrznych”. Te „czynniki zewnętrzne” to bardzo pojemna kategoria, do której zalicza się w praktyce wszystko, co akurat nie podoba się obecnym władzom. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na to, że nawet jeżeli machina propagandowa przyznaje, że jakiś tam członek rządu zawalił, to z tego wcale nie wynika, że odpowiedzialność za to, co on zrobił, ponosi jego obóz polityczny. Nic z tych rzeczy. Wystarczy popatrzeć na to, w jaki sposób Żoliborski Arystokrata Rozumu opowiadał o przyczynach, dla których Polski Ład powinien mieć w nazwie „Narodowy”: „Tak, zaczęło się nie najlepiej, jeśli idzie o podatki. To trzeba naprawić. Wyciągnięto już część konsekwencji personalnych, bo tutaj popełniono bardzo fundamentalne błędy. Przy czym błędem fundamentalnym było to, że powierzono przygotowanie systemu ludziom, którzy – jak mi się wydaje – byli całkowicie niezainteresowani tym, aby przedsięwzięcie się udało (…) Mówię o tych, którzy to realnie przygotowywali, bo przecież to jest realnie przygotowywane przez departamenty, przez ludzi, którzy pełnią merytorycznie, ważne funkcje; w tym wypadku w Ministerstwie Finansów. Bo błędy są takie, że część wynikała z braku wiedzy, z pomyłki, ale część jest tak oczywista, że wydaje się, że była tu i kwestia nie najlepszej woli”. Właśnie sobie zdałem sprawę z tego, że do czynników „zewnętrznych” należą również członkowie ministerstw, którzy „knują” (vide „kwestia nie najlepszej woli”).
W tym miejscu popełnię dygresję, która związana jest z działaniem rządowej machiny propagandowej. Z jednej strony machina owa jest w stanie każdą porażkę (znaczy się, każdy kolejny narodowy sukces rządu) wytłumaczyć „czynnikami zewnętrznymi”. Z drugiej zaś strony ta sama machina propagandowa jest w stanie przypisać rządowi sprawczość dosłownie w każdej sytuacji (jeżeli tylko owa sprawczość mogłaby mieć pozytywy wpływ na słupki). Wczoraj (tzn. 26-04-2022) Gazprom „zakręcił kurek” z gazem dla Polski. Gdybym był złośliwy, to napisałbym, że co prawda Sasin zapewnia, że gazu nam wystarczy, ale staram się być dobrej myśli. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, napiszę, że jeżeli chodzi o import gazu, to nasze społeczeństwo w większości popierało embargo na importowanie surowców z Rosji. Na jaki pomysł wpadli spindoktorzy Zjednoczonej Prawicy? Pozwólcie, że zacytuję wpis jednego z rządowych spindoktorów, Jarosława Olechowskiego: „Wreszcie uwolniliśmy się od ruskiego szantażu energetycznego. Wreszcie nie finansujemy rosyjskich zbrodniarzy. Historyczny dzień!” Ktoś może powiedzieć: no ale zaraz, przecież to nie my wprowadziliśmy embargo, tylko Putin zakręcił kurek i ja się z takim kimś zgodzę, ale, to nie ma żadnego znaczenia. Tzn. może inaczej, owszem, to ma znaczenie, ale nie dla rządowej machiny propagandowej, która od dłuższego czasu już nie tyle przeinacza rzeczywistość, co po prostu ją kreuje. I naprawdę nie ma tu żadnego znaczenia to, czy oni sami wierzą w to, co wypisują/opowiadają.
Wspomniałem o tym, że „nieomylność rządu” jest twórczym rozwinięciem innego aksjomatu. Jak więc brzmi aksjomat przed twórczym rowzinięciem? Ano brzmi on następująco: Jarosław Kaczyński jest nieomylny. Ten aksjomat ciągnie się za prawicą od bardzo, ale to bardzo długiego czasu. Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze miałem znacznie więcej czasu na czytanie, a mój pile of shame był mniejszy od Olympus Mons, czytywałem sobie prawicową pisaninę, w myśl zasady „know your enemy”. Jedną z takich pisanin był „Czas wrzeszczących staruszków” autorstwa Rafała „sułtana researchu” Ziemkiewicza. Książkę tę wypromowano, bajerując czytelników jakimiś bzdurami o tym, że (w uproszczeniu) „Ziemkiewicz wcale, a wcale nie jest po stronie PiSu!”, „Ziemkiewicz krytykuje Kaczyńskiego!” i tak dalej i tak dalej. Jak mniemam, nikomu nie trzeba tłumaczyć, że to bzdury, prawda? Czy Ziemkiewicz wspominał o porażkach Kaczyńskiego? A i owszem. Czy (za każdym razem) okazywało się, że do tej, czy innej porażki doszło ze względu na „czynniki zewnętrzne”? Ależ oczywiście, że tak. Idealnym przykładem było to, w jaki sposób Ziemkiewicz opisał debatę Kaczyński-Tusk z 2007 roku, w trakcie której Tusk wytarł Kaczyńskim podłogę. Czemu tak się stało? Czy dlatego, że Tusk wykorzystał fakt, że Kaczyński był oderwany od rzeczywistości i nie miał zielonego pojęcia o tym, jak się żyje zwykłym ludziom (tego pojęcia nie ma nadal, ale teraz ma machinę propagandową, która jest w stanie ten fakt zamaskować)? A gdzie tam. Wszystko dlatego, że sztab PO złamał ustalenia przed debatą i ta część publiczności, którą do studia przyprowadziło PO – buczała i tupała na Kaczyńskiego. Swoją drogą, to jest dość ciekawe zagadnienie, bo nieco później była debata Kwaśniewski-Tusk, w której Kwaśniewskiemu poszło bez porównania lepiej od Kaczyńskiego. O tym, rzecz jasna, Ziemkiewicz nie wspomniał, ale to pewnie dlatego, że uznał, że to, że Kwaśniewski wypadł w debacie lepiej od Kaczyńskiego, było efektem spisku elit Okrągłego Stołu.
Aksjomat kolejny: Kaczyński jest nietykalny. Jeżeli Kaczyński coś zrobił, albo powiedział, to znaczy, że miał do tego prawo. Kaczyński wchodzi na mównicę i mówi, że wszedł tam „bez żadnego trybu”? Najwidoczniej miał do tego prawo. Kaczyński wydzierał się z mównicy sejmowej na temat „zdradzieckich mord” i stwierdził, że jego brata zamordowała opozycja? Widocznie miał do tego prawo. Kaczyński olewał obostrzenia antycovidowe? No i co z tego. Obostrzenia były dla suwerena, a nie dla wodza. I tak dalej i tak dalej. Nawiasem mówiąc, nie znam drugiego polskiego polityka, który tak jawnie okazywałby lekceważenie swojemu własnemu środowisku. Pamiętam, jak Kaczyński udzielił wywiadu najwierniejszym z wiernych (wPolityce): „Ależ skądże znowu, jestem w jak najlepszych stosunkach z panią premier Szydło! Na jutro jesteśmy zresztą umówieni na spotkanie. Bardzo się cieszę, że wystąpiła w Sejmie i gratuluję jej tego. Z powodu ataku alergii nie mogłem tam być, ale chętnie bym tego wysłuchał bo pamiętam jak to się działo, kiedy była premierem. Wtedy od czasu do czasu ta spokojna, wyważona i dobra osoba tak troszkę pokazywała pazurki. I też przed tym wystąpieniem powiedziałem jej: pokaż proszę pazurki”. Ja, co prawda, mam ugruntowaną opinię na temat Kaczyńskiego, ale nawet on nie jest tak bardzo odklejony od rzeczywistości, żeby nie wiedzieć, w jaki sposób zostaną odebrane słowa o tym, że kazał Beacie Szydło „pokazać pazurki”. Kaczyński wiedział, jak zostanie to odebrane i zrobił to celowo po to, żeby Szydło była obiektem kpin. Rzecz jasna tylko przez jakiś czas, bo potem w trakcie konferencji prasowej stwierdził, że on o żadnych pazurkach nie mówił. Co zrozumiałe, z wywiadu na „wpolityce” zniknęły wzmianki o „pazurkach”, a portal przeprosił za wprowadzenie w błąd opinii publicznej. To, co napisałem powyżej, to był oczywiście żart, bo wywiad dalej wisi w niezmienionej formie. Obstawiam, że ów wywiad nadal wisi na moim ukochanym portalu dlatego, że Kaczyński chciał, żeby te „pazurki” tam nadal były. Podobnie było z tym włażeniem na mównicę „bez żadnego trybu”. Brudziński (ówczesny wicemarszałek, który zawiadywał obradami sejmu) słowem się nie zająknął na temat tego, że Kaczyński nie miał prawa ot tak sobie wleźć na tę mównicę. No, ale skoro wyszedł, to znaczy, że miał prawo, prawda? Nie powinno nikogo dziwić to, że po tym, jak sejmowa komisja etyki ukarała go za bełkotanie o tym, że przestępcy z opozycji zamordowali mu brata, Kaczyński stwierdził, że oj tam oj tam, skoro w komisji większość ma opozycja, to wiadomo było, jaki będzie werdykt. Czy z tego wynika, że gdyby większość miał PiS to włos by Kaczyńskiemu nie spadł za wypowiedź o zdradzieckich mordach. Ależ oczywiście, że wynika. Nawiasem mówiąc, jestem święcie przekonany o tym, że jak Kaczyński mówi o potrzebie zreformowania sądownictwa, to wcale mu nie chodzi o to, że takie zreformowane sądownictwo działałoby w myśl aksjomatu, na temat którego się tu teraz produkuję.
Aksjomat kolejny: Kaczyński jest „człowiekiem renesansu”, tak więc zna się na wszystkim. Ten aksjomat jest jednym z najważniejszych filarów kultu jednostki. Ilekroć Kaczyński wplecie w którąś ze swoich wypowiedzi jakieś „trudne słowo”, tylekroć Twitter jest zawalony wrzutkami „niezależnych internautów”, którzy tłumaczą wszystkim, że ten Kaczyński to jest dopiero intelektualista, nie to co te inne ludzie z opozycji, co to pewnie nawet nie rozumieją TRUDNYCH SŁÓW, których użył Kaczyński, bo nie są intelektualistami, jak Kaczyński. Ponieważ Kaczyński zna się na wszystkim, jego otoczenie toleruje (aczkolwiek „tolerowanie” to złe określenie, to jest raczej „aktywne wspieranie”) wypowiedzi, które powinny powodować co najwyżej wybuchy niekontrolowanego śmiechu. Przykładowo. W 2016 roku mogliśmy się dowiedzieć o tym, że: „Poprosiłem ważnego polskiego prawnika, by przygotował nowe traktaty - powiedział lider PiS w kontekście swojej zapowiedzi, że Polska wystąpi z propozycjami daleko idącej reformy instytucji Unii Europejskiej”. Tak, to było powiedziane na serio. Rzecz jasna, żadnych nowych traktatów nie było. Rzecz jasna, sugerowanie, że ktoś byłby w stanie samodzielnie ogarnąć nowe traktaty (tak, żeby nie były one ustawą o Sądzie Najwyższym, którą trzeba było korygować zylion razy) powinno spotkać się z publicznymi kpinami. Jeżeli są jakieś powody, dla których należałoby kpić z Kaczyńskiego, to właśnie tego rodzaju bzdurne zapowiedzi, a nie to, że kiedyś w jakimś miejscu publicznym miał stare buty. Temat „nowych traktatów” pojawił się w wypowiedziach Kaczyńskiego w 2020 roku, kiedy to powiedział: „Chcemy poprzez grupę Europejskich Konserwatystów i Reformatorów zaprezentować własny projekt kształtu konstrukcji europejskiej; mam nadzieję, że z czasem będziemy mogli zaproponować nowe traktaty unijne”. Gdyby przeprowadzająca wywiad osoba miała RiGCz i przygotowała się do wywiadu, to pytaniem, które padłoby po takiej deklaracji byłoby pytanie o to, czy chodzi o te nowe traktaty, których napisanie Kaczyński zlecił Polskiemu Ważnemu Prawnikowi. Zapewne byłby to ostatni wywiad, którego tej osobie udzieliłby jakikolwiek członek PiSu, ale moim zdaniem byłoby warto (i właśnie dlatego nie nadawałbym się do pracy w polskich mediach).
Czasem bywa tak, że Kaczyński (przekonany o swojej wyjątkowości) opowiada rzeczy, które są po prostu śmieszne (vide: traktaty), ale niektóre jego wypowiedzi padają w innym kontekście i mają zupełnie inny ciężar gatunkowy. Doskonałym przykładem może być to, co Kaczyński powiedział w trakcie wizyty w Kijowie (16-03-2022). Chodzi mi, rzecz jasna, o jego wypowiedź o misji pokojowej NATO, która jego zdaniem jest potrzebna na Ukrainie. Z tego, co działo się potem jasno wynika, że Kaczyński z nikim wcześniej (tzn. przed wyjazdem do Kijowa) tej propozycji nie konsultował (nikogo chyba nie powinno dziwić to, że jako nieomylny i genialny strateg nie musiał tego robić, prawda?). Rządowa machina propagandowa momentalnie podchwyciła temat i zaczęła sławić geniusz Kaczyńskiego, a rządowi propagandyści spamowali soszjale wrzutkami, w których stało, że to czy inne państwo „analizuje słowa Kaczyńskiego”. Jestem się w stanie założyć o bardzo wiele, że państwa sojusznicze analizowały głównie to: kto i po co zabrał do Kijowa Kaczyńskiego, który najwyraźniej średnio ogarnia rzeczywistość i to, że tego rodzaju propozycje należałoby wcześniej omówić. Dla Kaczyńskiego to był business as usual: wyszedł, powiedział co chciał powiedzieć, a o resztę niech się martwią inni (bo on ma ważniejsze sprawy na głowie). To jest ten sam Kaczyński, który w 2011 robiąc zakupy w sklepie osiedlowym (no oczywiście, że ich sam nie pakował, robiła to za niego Beata Szydło), w trakcie których to zakupów chciał pokazać drożyznę, która zapanowała za rządów Tuska (była to swoista zemsta za porażkę w debacie, bo wtedy Tusk rozliczał Kaczyńskiego z cen podstawowych produktów) zapytany przez dziennikarzy o to, czemu robił zakupy w takim sklepie, a nie w Biedronce, wypalił, że Biedronka to „sklep dla najbiedniejszych” (czym oczywiście rozwalił całą akcję, bo ludzie zapamiętali z tego eventu jedynie tą wypowiedź). To jest ten sam Kaczyński, tylko że znacznie starszy i o 10 lat bardziej zarozumiały. Swoją drogą, czasem zastanawiam się nad tym, czy broniący go propagandyści wiedzą, że snując narracje „Prezes Jest Genialny” i tłumacząc (za każdym razem), że część osób po prostu nie rozumie geniuszu Kaczyńskiego, ośmieszają samych siebie? Tzn. może inaczej: ciekawi mnie to, czy sławiący geniusz Kaczyńskiego wierzą w to, co mówią, czy też wiedzą, że Kaczyński opowiada bzdury? Jeżeli mamy do czynienia z bramką nr 2, to część z nich powinna się zastanowić nad karierą pokerzysty, bo potrafią to wszystko opowiadać zachowując powagę.
No dobrze, przed momentem zasygnalizowałem, że Kaczyński tej wypowiedzi z nikim nie konsultował. Dowodów potwierdzających tę tezę dostarczył sam prezydent Ukrainy, Wołodymyr Zełenski, który 27-03-2022 w trakcie rozmowy z mediami zagranicznymi był pytany o propozycję Kaczyńskiego: „Na tym polega cały pomysł Polski - wysłać siły pokojowe na Ukrainę. Nie rozumiem jeszcze do końca tej propozycji. Nie potrzebujemy zamrożonego konfliktu na terytorium naszego państwa - wyjaśniłem to na spotkaniu z naszymi polskimi kolegami. Wiem, że kontynuowali tę retorykę. Na szczęście albo niestety, to wciąż nasz kraj, a ja jestem prezydentem, więc my będziemy decydowali, czy będą tu inne siły”. Jestem się w stanie założyć o wiele, że wyglądało to tak, że Kaczyński wpadł na ten pomysł będąc w podróży (albo już w trakcie spotkania), w efekcie czego w trakcie spotkania z Zełeńskim zaserwował mu specjał, którym Zjednoczona Prawica raczy Polaków od początku swojej pierwszej kadencji. Specjałem tym jest „chcemy aby”. Innymi słowy, Kaczyński na spotkaniu z władzami kraju, które właśnie toczy wojnę obronną zaproponował „misję pokojową” i nie zaprzątał sobie głowy czymś tak trywialnym, jak szczegóły takiej misji. To jasno wynika z wypowiedzi prezydenta Ukrainy, który stwierdził, że „na tym polega cały pomysł Polski”.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze inny fragment wypowiedzi Zełeńskiego (nie mam pojęcia, jak się odmienia jego nazwisko i mam nadzieję, że robię to w sposób poprawny): „Nie potrzebujemy zamrożonego konfliktu na terytorium naszego państwa - wyjaśniłem to na spotkaniu z naszymi polskimi kolegami. Wiem, że kontynuowali tę retorykę”. Z tego fragmentu wynika, że Zełenski wyraził swoją opinię na temat tej propozycji na spotkaniu, a Kaczyński mimo tego wyszedł potem przed kamery i powiedział to, co powiedział. Biorąc pod rozwagę to, że Kaczyński zignorował Zełenskiego, wypowiedź tego drugiego można uznać za Himalaje dyplomacji (i nie, to nie jest ironia). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że część prorządowego komentariatu śmiertelnie się obraziła na prezydenta Ukrainy za te słowa. Co zrozumiałe, machina propagandowa, która wcześnie wychwalała Kaczyńskiego za jego propozycje, jakoś tak nieszczególnie się przejęła opinią prezydenta Ukrainy. Z tego jasno wynika, że dla Kaczyńskiego nie ma sytuacji na tyle poważnej, żeby, ujmując rzecz kolokwialnie, ogarnąć się i nie zachowywać jak Kaczyński.
I tak sobie żyjemy w tym naszym państwie rządzonym przez partię z aksjomatów
Źródło
https://twitter.com/rafalwos/status/1374674545580380160
https://twitter.com/rafalwos/status/1381885211068235777
https://twitter.com/RafalWos/status/1463424910282436610
https://www.salon24.pl/newsroom/1187526,piec-prawd-o-inflacji-ktorych-nauczyl-nas-covid,2
https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/rafal-wos-nagroda-prezes-nbp-za-tekst-piec-prawd-o-inflacji
https://stat.gov.pl/wykres/1.html
https://twitter.com/CywilizacjaZ/status/1435613396876021769
https://www.rp.pl/banki/art325471-adam-glapinski-dopuszczam-ujemne-stopy-procentowe-w-polsce
https://www.facebook.com/watch/live/?ref=watch_permalink&v=747335553092788
https://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/DocDetails.xsp?id=WDU19890740440
https://twitter.com/MarcinDuma/status/1511790296102846478
https://twitter.com/TygodnikNIE/status/1519022683123556358
https://natemat.pl/352143,kaczynski-bez-kary-za-msze-w-satarchowicach-to-byla-uroczystosc-panstwowa
https://oko.press/wypowiedzi/kaczynski-o-tym-ze-nie-mowil-o-pazurkach/
https://www.prawo.pl/prawnicy-sady/kaczynski-wazny-prawnik-pracuje-nad-traktatami-dla-ue,66659.html
https://www.tvp.info/51428539/jaroslaw-kaczynski-zaproponujemy-nowe-traktaty-unijne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz