Jak się zapewne domyślacie, notka będzie o gniciu państwa. Co prawda to, co się odjebało z „wyborami kopertowymi” było tylko jednym z wielu przykładów (nie pierwszym i nie ostatnim) na to, jak bardzo sobie obecne władze wycierają dupę powagą państwa (niestety, żadne lepsze określenie mi do łba nie przyszło, tak więc musi być ta „powaga”), ale było to na tyle zjawiskowe, że będzie punktem wyjścia dla niniejszej notki. Od razu nadmieniam, że będzie to telegraficzny skrót, bo na temat tych wyborów dałoby się pewnie książkę napisać. Wszystko zaczęło się zapewne wtedy, gdy sieknięto lockdownem i ktoś w Zjednoczonej Prawicy doszedł do wniosku, że choć lockdown nam pomoże uniknąć scenariusza włoskiego, to jednak może mieć zły wpływ na gospodarkę, to zaś może mieć zły wpływ na finanse publiczne etc., na końcu tych rozważań pojawiło się pewnie „to będzie miało zły wpływ na nasze notowania”. Owszem, potem robiono sondaże, z których wynikało, że obecny Prezydent RP ma bardzo zmotywowany elektorat, który, co prawda, bał się koronawirusa tak samo, jak inne elektoraty, ale mimo tego chciał głosować, ale to nie mogło wpłynąć na inicjalną decyzję, bo ta zapadła zanim takowe sondaże zaczęto przeprowadzać. Co zrozumiałe, tego rodzaju słupki, z których wynikało, że jeżeli wybory odbędą się w maju, to obecny Prezydent RP zdobędzie w nich 65%, na pewno utwierdzały większą część Zjednoczonej Prawicy w przekonaniu o tym, że te wybory są dobrym pomysłem. Raczej nie dowiemy się tego, kiedy zapadła decyzja o tym, że majowe wybory muszą się odbyć (bo raczej nikt nie wyprodukował glejtu opatrzonego datą), ale można bezpiecznie założyć, że temat ten był poruszany w trakcie rozmów o potrzebie wprowadzenia lockdownu. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że jeszcze przed wprowadzeniem lockdownu zrobiono sondaż (z pytaniem badawczym obarczonym błędami metodologicznymi), z którego wynikało tyle, że jeżeli liczba zachorowań wzrośnie, to ponad połowa respondentów wolałaby, żeby wybory zostały przesunięte. Szczerze wątpię w to, żeby „Do Rzeczy” samo z siebie ogarniało ten sondaż, tak więc Czynniki Decyzyjne w Zjednoczonej Prawicy musiały wiedzieć o tym, że suweren jest raczej przeciwny organizowaniu tych wyborów. Mimo tego podjęto taką, a nie inną decyzję i przez dłuższy czas się jej trzymano z uporem godnym lepszej sprawy. Pod koniec marca obecny Prezydent RP, który słynie ze średnio przemyślanych wypowiedzi, oznajmił, że: „Jeżeli są warunki, by chodzić do sklepu, to są warunki, by pójść do lokalu wyborczego”.
Potem zaś praktycznie przez cały kwiecień Zjednoczona Prawica (acz niecała, albowiem Gowin) zapewniała wszystkich o tym, że wybory w maju się odbędą, bo muszą, bo gdyby się nie odbyły, to czeka nas koniec Polski, śmierć, kutas i zniszczenie. Im więcej było sondaży, w których stało, że obecny Prezydent RP wygra pierwszą turę gigantyczną przewagą głosów nad oponentami, tym więcej było wypowiedzi, z których wynikało, że wybory się na pewno odbędą. W przysłowiowym międzyczasie Zjednoczona Prawica zaczęła lawirować w temacie tego, jakie te wybory w ogóle powinny być. Pod koniec marca Sejm przegłosował (w ramach jednej z Tarcz Antypracowniczych) zmianę w kodeksie wyborczym, z której wynikało, że seniorzy będą mogli głosować korespondencyjnie. Rządowe media od razu zaczęły tłumaczyć, że rząd spoko, bo seniorzy bezpiecznie zagłosują. O tym, że zmianę tę przegłosowano „bez żadnego trybu” (bo pierwsze czytanie się powinno odbywać nie wcześniej niż 30 dni od doręczenia posłom druku) wspominać chyba nie trzeba, prawda? Ponieważ praktycznie od razu zaczęły padać pytania o to, czemu tylko seniorzy mieliby głosować korespondencyjnie, Zjednoczona Prawica jebła kolejnym projektem, z którego wynikało, że teraz to już wszyscy zagłosują korespondencyjnie. Żebyście mogli w pełni docenić kunszt legislacyjny Zjednoczonej Prawicy trzeba wam wiedzieć, że zmianę „dla seniorów” przegłosowano 28 marca, a 31 marca złożono projekt ustawy, w którym stało, że głosować korespondencyjnie będą wszyscy. Śmiem twierdzić, że jedynym powodem, dla którego posłowie PiS złożyli projekt tej ustawy było to, że zarzucono im wcześniej to, że tylko seniorzy będą mogli głosować.
To nie było przemyślane działanie, bo całkowicie zapomniano o tym, że Senat ma 30 dni na rozpatrzenie ustawy. Gwoli ścisłości, to nie jest żadna luka prawna – takie są po prostu przepisy. PiS ma co prawda wyjebane na proces legislacyjny, ale w Senacie PiS nie ma większości, tak więc nie było szans na przepchnięcie ustawy w przeciągu kilku godzin. Z tego z kolei wziął się taki problem, że wybory trzeba by było przeprowadzić w oparciu o przepisy, które nie zostały jeszcze podpisane przez nadwornego skrybę Zjednoczonej Prawicy (aka obecny Prezydent RP). Wielki Organizator, Jacek Sasin, miał to w dupie i mimo tego próbował wybory zorganizować. Przy każdej możliwej okazji opowiadał o tym, że wybory da się ogarnąć, ale jeżeli się nie będzie dało, to będzie wina Senatu, bo ów złośliwie przetrzymuje ustawę. I tu dochodzimy do kolejnej „śmiesznostki”. Otóż, to nie jest tak, jak twierdzi Zjednoczona Prawica – tzn. nie jest tak, że Senat coś, kurwa, złośliwie przetrzymuje, wykorzystując jakieś tam luki prawne. Senat po prostu pracuje nad ustawami zgodnie z obowiązującymi przepisami (to, czy robi to złośliwie, czy też nie, jest w tym momencie raczej mało istotne). Owszem, w wyjątkowych sytuacjach potrzebna jest „przyspieszona” ścieżka legislacyjna, ale takową sytuacją nie jest taka, w której ktoś się uparł, że zorganizuje wybory w maju i oczekuje, że wszyscy inni się mają dostosować. Śmiem twierdzić, że gdyby nie (nie wierzę, że to napiszę): zdecydowane stanowisko Gowina, to te wybory by się odbyły. Gdyby Gowin nie zagroził zagłosowaniem przeciwko tej ustawie (po jej powrocie z Senatu), to byłoby już po zawodach. Nie miałoby znaczenia to, że frekwencja byłaby chujowa (bo wątpię w to, żeby udało się dojechać do prognozowanych 30%), że całość odbyłaby się w oparciu o nieistniejące przepisy, że nikt nie byłby w stanie zagwarantować, że wszystko odbyłoby się, że tak to ujmę, uczciwie. Sprawa jest prosta jak budowa cepa: sfałszowanie wyborów „klasycznych” jest praktycznie niemożliwe, bo w każdej komisji siedzą osoby, które sobie wzajemnie patrzą na ręce. Przykład? W trakcie pierwszej tury, jeden z członków komisji w Bytomiu fałszował karty do głosowania i unieważniał głosy na Trzaskowskiego. Udało mu się unieważnić całe cztery, zanim przewodniczący się kapnął i wezwał policję. Zupełnie inaczej rzecz by się miała w sytuacji, w przypadku wyborów korespondencyjnych, bo tam dużo mogłoby się wydarzyć zanim karty dotarłyby do ludzi, którzy mieli je liczyć. Dodajmy do tego fakt, że TVN-owi udało się wynorać, że wydrukowano 3 miliony kart więcej niż w Polsce jest głosujących (ja rozumiem, że można zorganizować jakiś lekki „nadmiar” na wypadek, gdyby któreś były wadliwie, alboco, ale 3 miliony to już jest, kurwa, gruba przesada). Do tego faktu dodajmy to, że Poczta nie chciała mówić o tym, ile tych kart wydrukowano, bo „tajemnica przedsiębiorstwa” i moje zaufanie do tego, że proces wyborczy byłby przeprowadzony uczciwie można porównać do zaufania widza do Diatłowa, który stwierdził, że nikt nie mógł zobaczyć płonącego grafitu, bo tego grafitu tam nie było.
W tym miejscu pora na krótką dygresję, albowiem chciałbym wam pokazać, że mienie wyjebane na to, jak powinna wyglądać legislacja to coś, co Zjednoczona Prawica miała jeszcze zanim stała się zjednoczoną prawicą. Otóż 13 września 2013 roku Sejm miał głosować nad ustanowieniem 17 września „Dniem Sybiraka”. Niestety, do głosowania nie doszło. Jak to się stało? Ano tak, że: „Posłowie PiS, wśród których znajdował się sprawozdawca projektu uchwały, nie pojawili się bowiem na piątkowym posiedzeniu Sejmu, by zamanifestować w ten sposób solidarność z protestującymi związkowcami. (…) Aby formalnie upamiętnić zesłańców już w tym miesiącu, Sejm musiał przyjąć podczas dzisiejszego posiedzenia stosowną uchwałę. Nie zrobił tego, ponieważ sprawozdawca projektu uchwały, poseł Piotr Babinetz z PiS, dołączył do protestu swojej partii i nie pojawił się na Wiejskiej. Tymczasem regulamin Sejmu wymaga, by przed głosowaniem poseł sprawozdawca osobiście przedstawił izbie swoje sprawozdanie.”. Posłowie PiS burczeli potem, że w sumie to nie ich wina, bo coś tam coś tam, ale prawda jest taka, że po prostu zjebali okrutnie. Jestem się w stanie założyć o wiele, że gdyby do analogicznej sytuacji doszło teraz – tzn. jakiś poseł sprawozdawca z PiS się gdzieś zapodział, to głosowanie i tak zostałoby „klepnięte”, bo nikt się już nie przejmuje takimi drobnostkami, jak regulaminy/etc. Wystarczy sobie przypomnieć Szeregowego Posła, który wlazł na mównicę „bez żadnego trybu” i zbluzgał opozycję. Szeregowy Poseł dostał za to zbluzganie upomnienie od Sejmowej Komisji Etyki, ale prawda jest taka, że Marszałek powinien go wypierdolić z mównicy w trakcie jego performance'u, bo wszedł tam, jak sam powiedział „bez żadnego trybu”.
Wróćmy do tematu wyborów. Jak już wspomniałem wcześniej, przez praktycznie cały kwiecień Sasin wraz z kolegami i koleżankami opowiadali o tym, że wybory się odbędą i że przygotowania trwają. 7 kwietnia Sasin powiedział, że: „Jestem przekonany, że wybory w trybie korespondencyjnym mogą się odbyć bardzo sprawnie” W trakcie tej samej rozmowy doszło do dość zabawnej (z perspektywy czasu) wymiany zdań. Sasin został zapytany o to, czy jeżeli wybory się nie udadzą, to czy poda się do dymisji: „Mogę się podać, jeśli dzisiaj to jest komuś potrzebne, to oczywiście mogę to dzisiaj zadeklarować”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Sasin doprecyzował, że ta dymisja, to jedynie wtedy, gdyby Poczta coś zjebała, więc nie da się go za to hejtować ze względu na ten dupochron. 22 kwietnia atmosfera była już dość napięta i Sasin tłumaczył, że: „Wszystko byłoby prostsze, gdyby nie obstrukcja opozycji, a tak jesteśmy w pewnym kłopocie - przyznał wicepremier. Senat przekracza swoją misję - a tą misją jest zapewnienie bezpieczeństwa wyborom, które się odbędą”. 4 maja Sasin oznajmił, że: „Tydzień przed wyborami Polacy nie wiedzą, kiedy będą wybory i za ten galimatias odpowiada opozycja i Senat. Senat postanowił storpedować wybory prezydenckie w Polsce”. Sasina zapytano o to, „co będzie jeżeli posłowie Porozumienia nie poprą ustawy o głosowaniu korespondencyjnym”. Wielki Organizator odpowiedział, że raczej zagłosują, a jeżeli nie, to będą spierdalać ze Zjednoczonej Prawicy. Na temat tego, co w takim wypadku (bunt „Porozumienia”) będzie z wyborami, Sasin się nie wypowiedział. Potem było to, co było. Tzn. Szeregowy Poseł spotkał się z Największą Zagadką Współczesnej Ortopedii i ustalili, że wyborów nie będzie. Biorąc pod rozwagę fakt, że to Zjednoczona Prawica (- Gowin z paroma osobami) upierała się przy tych wyborach, zrozumiałe byłoby, gdyby owa formacja poniosła konsekwencję swojego oślego uporu. Szczególnie w kontekście tego, że na wybory, które się nie odbyły, przejebano kilkadziesiąt baniek PLNów. Z tą odpowiedzialnością to, rzecz jasna, taki żarcik tylko, bo ani Wielkiemu Organizatorowi, ani jego kolegom włos z głowy nie spadł. Tak to bowiem jest, że mniej więcej od momentu, w którym Zjednoczona Prawica rozgościła się w ławach rządowych w 2015 – nikt za nic nie odpowiada, a wszystkiemu jest (zawsze) winna opozycja. Tak, wiem, czasem zdarzają się wyjątki, ale nie oszukujmy się, to nie jest tak, że jak kogoś dopadnie prokuratura, to dzieje się tak dlatego, że ma coś za uszami. Może inaczej, bycie na bakier z prawem na pewno ma jakiś wpływ na to, że nad tym, czy innym działaczem pochylają się podwładni Ziobry, ale znacznie bardziej istotne jest to, że taka osoba musiała najpierw podpaść komuś na tyle, że pozwolono Ziobrze przeczołgać taką osobę.
Do 2015 wyglądało to trochę inaczej, bo jak, na ten przykład, Sławomir Nowak spieprzył swoje oświadczenie majątkowe, to kosztowało go to stołek ministra i tłumaczenie się przed sądem. Dla porównania, Jan Szyszko zaniżył w oświadczeniu majątkowym wartość stodoły (która stodołą była jedynie z nazwy). Rzecz jasna, nic mu się z tego tytułu nie stało. Idźmy dalej: „Szef KPRM Michał Dworczyk w co najmniej 12 oświadczeniach majątkowych zataił, że ma udziały w spółce, która zapewnia budynki i wyposażenie szkołom pod patronatem Opus Dei. Fałszywe deklaracje składał jako radny, poseł i minister. Grozi za to do 5 lat więzienia”. Może i coś mu za to groziło, ale, co zrozumiale, okazało się, że „nic się nie stało”. Tego rodzaju sytuacji (umorzeń/etc) jest pierdylion. Jak to więc możliwe,że nie oburzają one suwerena w takim stopniu, w jakim oburzały wcześniej? Otóż moja robocza teoria jest taka, że oburzają one trochę mniej (bo jednak ludzie są się w stanie przyzwyczaić do wszystkiego), ale część ma to po prostu w dupie. Czemu? Bo nasze państwo gniło już od dawna. Gnicie miało wiele przyczyn, ale jedną z ważniejszych (poza niezbyt przemyślaną transformacją) była reforma administracyjna. Nie interesowałem się w owym czasie polityką, tak więc nie wiem, jakie argumenty przemawiały za zmniejszeniem liczby województw, ale wiem czym się to skończyło. A skończyło się to „zwijaniem się” Polski B/powiatowej, czy jak tam Mądrzy Ludzie określają prowincję. Ja wiem, że to, co teraz napiszę, może zabrzmieć jak mądrość post factum, ale mechanizm ten jest na tyle prosty, że raczej dało się go przewidzieć wcześniej.
Zmniejszenie liczby województw to takie „tanie państwo” w pigułce. W teorii, wszystko miało wyglądać spoko, bo będzie mniej Urzędów Wojewódzkich, będzie mniej urzędników, a zarządzanie będzie tak samo dobre. W praktyce chuj z tego wyszedł, bo przełożyło się to na znacznie mniejszą kontrolę nad tym, co dzieje się „na prowincji” i utrudniło wspieranie tej części „Polski B”, która miała problemy z „płynnością finansową”. Ja wiem, że to będzie anecdata, ale obstawiam, że każdy kto pamięta skutki tej reformy znalazłby kilka anecdat podobnych. Otóż, w wyimaginowanym mieście nad akwenem (które wtedy jeszcze było miastem nad Wielką Dziurą w Ziemi) była bardzo dobra dochodzeniówka. Po tym, jak weszła w życie reforma administracyjna – dochodzeniówka się rozjechała po miastach wojewódzkich (Kielce, Rzeszów). Inny przykład anecdatyczny. W wyimaginowanym Mieście nad Akwenem, jest co prawda jakieś regionalny oddział NFZ, ale gdyby ktoś chciał sobie w nim załatwić ubezpieczenie dobrowolne, no to już tak nie bardzo by mógł (ta anecdata jest sprzed jakiegoś czasu, ale szczerze wątpię w to, że coś się zmieniło). Żeby załatwić sobie ubezpieczenie trzeba było jechać do Rzeszowa. Jednocześnie pani z NFZ (do której nie mam żadnych pretensji, bo to nie jej wina, że ktoś sobie to tak wymyśli) powiedziała, że najlepiej się wcześniej umówić telefonicznie z tym Rzeszowem, bo oni tam to załatwiają (o ile mnie pamięć nie myli) w konkretnym dniu tygodnia, a czasem bywa tak, że to konkretne biuro może być zamknięte/etc.). Jednym z efektów Reformy Administracyjnej były wszelkiego rodzaju „oszczędności”, czyli likwidacja wszelkiej maści instytucji, które z punktu widzenia Warszawy (bądź też stolic województw) były zbędne na danym zadupiu. A to komisariat policji, a to oddział Poczty, a to laboratorium sanepidu. Efekt końcowy był taki, że żeby załatwiać różne rzeczy, trzeba było się nierzadko wybrać w dość odległą podróż (o tym, że nie miało się gwarancji tego, że coś tam się uda załatwić wspominać chyba nie trzeba, prawda?) I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie taki drobny szczegół, jak wykluczenie komunikacyjne. Tak się bowiem składa, że liczba połączeń (czy to kolejowych, czy to autobusowych) ciutkę nam zmalała i jeżeli ktoś mieszka na jakimś pechowym zadupiu (jako człowiek wychowany na jednym z zadupi, mam prawo do używania tej nazwy), to może nie mieć czym dojechać, czy to do pracy, czy to do jakiegoś urzędu, który mu Reforma Administracyjna przeniosła chuj-wie-gdzie. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że nawet jeżeli na jakiejś linii kursują busy, to ich punktualność ogranicza się do tego, że wyjadą z przystanku o godzinie, która stoi na rozkładzie, ale jeżeli ktoś chciałby wsiąść do takowego busa na przystanku późniejszym, to musi np. wyjść 20 minut wcześniej, bo kierowcy zachciało się zapierdalać, a przecież nie będzie stał na przystanku 20 minut i po prostu odjedzie wcześniej. Jeżeli kogoś stać na auto, to wykluczenie komunikacyjne mu nie grozi, jeżeli kogoś na auto nie stać, to ma zamaszyście przejebane. Jeżeli zaś dodamy sobie do tej układanki fakt, że na zadupiu generalnie jest ciężko z robotą i trzeba do niej dojeżdżać, mamy prawdziwe combo.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Ktoś może powiedzieć, no dobrze, ale w jaki sposób to się wiąże z tym, że suweren się, tak jakby, nie oburza na wały Zjednoczonej Prawicy (nie oszukujmy się, przed 2015 żaden rząd nie utrzymałby się mając za uszami jakieś 10% tego, co teraz uzbierała Zjednoczona Prawica)? Odpowiedź brzmi 500+. Nie, kurwa, to nie jest tak, że Zjednoczona Prawica sobie „kupiła wyborców”. Chodzi o to, że, część wyborców boi się tego, że wraz ze zmianą warty w Sejmie/etc. mogą władze mogą przejąć ludzie, którzy zlikwidują ten program. Przyznam się szczerze do tego, że wydawało mi się, że suweren się w końcu wkurwi na Zjednoczoną Prawicę za to, że ta praktycznie na każdym kroku nawija o tym, że „to my wprowadziliśmy program 500+”. Dopiero niedawno dotarło do mnie, że może i suweren się wkurwia, ale o wiele bardziej boi się tego, że tych pieniędzy może mu braknąć. Owszem „braknąć”, bo dla sporej liczby ludzi program ten oznaczał wyjście na prostą i pozbieranie się (w wymiarze ekonomicznym). Jaki to wszystko ma związek z wykluczeniem komunikacyjnym? Pozwólcie, że zacytuję wam kilka fragmentów z artykułów z portalu natemat.pl (oba datowane na lipiec 2016), w którym cytowano dr Małgorzatę Starczewska-Krzysztoszek, główną ekonomistkę Konfederacji Lewiatan: „Aż 78 proc. klientów portalu z używanymi samochodami przyznało, że na zakup auta przeznaczy pieniądze z programu "500 plus". – Ja tego nie akceptuję! – mówi dr Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka Konfederacji Lewiatan. To kolejny dowód na to, że pieniądze z budżetu trafiają do osób, które nie powinny ich dostawać.” We wcześniejszym artykule stało, że: „Nie pieluchy, nie jedzenie i nawet nie rachunki. Pieniądze z 500+ ogromna większość przeznaczy na samochody.” Kluczowy był w tym artykule fragment, który autor napisał, ale chyba go, kurwa, nie zrozumiał: „Samochody zaczęły kupować rodziny, które nie miały na to wcześniej pieniędzy.”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że nie będę się tutaj skupiał na tym, że 500+ miało być „programem demograficznym”, bo nie ma to w tym momencie najmniejszego znaczenia. Wracajmy do świadectwa ludzi oburzonych tym, że za 500+ kupowano samochody. Być może się mylę, ale wydaje mi się, że jeżeli na zakup auta decyduje się ktoś, kogo wcześniej na to nie było stać, to nie robi tego dlatego, że auto jest dla niego jakimś, kurwa, symbolem bogactwa, ale dlatego, że auto jest mu po prostu potrzebne. Przypominam, że mowa tu o ludziach, którzy nauczyli się liczyć każdy grosz i nie wypierdalaliby pieniędzy na coś, co im się nie przyda. Nie, nie jest tak, że Zjednoczonej Prawicy udało się rozwiązać problem wykluczenia komunikacyjnego (bo nie każdy wykluczony dostaje 500+), ale na pewno udało się to wykluczenie w jakimś stopniu zmniejszyć, zaś ludzie, którzy wcześniej musieli chodzić „po prośbie” do znajomych, żeby ich gdzieś podwieźli (bo, np. nie mogli się dostać z dzieckiem do lekarza), mogli wreszcie odetchnąć trochę. Dzięki 500+ część Polaków mogła zabrać dzieci na wakacje (co, rzecz jasna, również było obśmiewane, no bo przeca przyjechali nad morze i srają na wydmach). Generalnie rzecz ujmując, program ten (mimo że nie przełożył się na boom demograficzny) zrobił wiele dobrego. Ludzie to widzą i zastanawiają się nad tym, „czemu tamci tego nie wprowadzili?”. Jakiś czas temu, na ćwitrze pojawił się wpis jednego z tuzów Zjednoczonej Prawicy (niestety, nie oblinkuję tego, bo wyszukanie tego wpisu graniczy z niemożliwością), który bardzo ucieszył się z tego, że gdzieś tam usłyszał, że PiS kradnie jak PO, ale przynajmniej się dzieli z obywatelami. Jestem przekonany o tym, że mniej więcej takie podejście do Zjednoczonej Prawicy ma część wyborców (jaka to część, tego nie wiem, ale na pewno „wystarczająca”). Ci wyborcy wiedzą, że obecne władze robią wał za wałem, ale, no właśnie „dzielą się”. I właśnie to „dzielenie się” skutecznie zniechęca część wyborców do głosowania na „kogoś innego”, nie zaś pierdolenie o tym, że „a bo wcześniej to mafie VATowskie ukradły pierdylion cebulionów złociszy”. Obstawiam również, że brak chęci do „rewolucji” bierze się stąd, że jeżeli przez sporą część czyjegoś życia państwo miało na tego kogoś wyjebane, to ten ktoś teraz nie zamierza organizować Majdanu dlatego, że ten, czy owy przepierdolił ileś tam milionów złotych albo, że coś tam się dzieje z jakimś tam Trybunałem, albo sądem, albo z Telewizją Publiczną. Jeżeli mam być szczery, to nie potrafię mieć tego za złe tym ludziom, zaś każdego, kto zaczyna opowiadać o tym, że „hurr durr sprzedali się za pińcet” z automatu zaczynam traktować, jak kretyna.
Końcowym efektem tego wszystkiego jest to, że póki co Zjednoczona Prawica może sobie pozwolić na dosłownie wszystko, bo przecież nikt jej nie podskoczy. Jeżeli obecna władza utrzyma Pałac Prezydencki, to będzie znacznie gorzej. Czemu? Choćby dlatego, że jeżeli brunatny rzyg Prezydenta RP i jego „poprawka Konstytucji” (siłą powstrzymuję się przed porównaniem tego gówna do pewnych ustaw, albowiem nie chcę się nadziać na prawo Godwina), nie wywołuje masowego odzewu, to znaczy, że „wolno wszystko”. Jeżeli ułaskawienie takiej, a nie innej osoby i późniejsze tłumaczenia (w które zaangażowała się praktycznie cała machina propagandowa Zjednoczonej Prawicy), że w sumie to nie było tak źle, bo gość to robił po pijaku, nie sprawią, że obecny Prezydent niebawem będzie emerytowanym Prezydentem RP, to będzie znaczyło, że wolno wszystko. W tym miejscu muszę się z wami podzielić złą nowiną. Nawet jeżeli okaże się, że obecny Prezydent RP niebawem uda się na zasłużoną emeryturę, to z tego wcale nie będzie wynikać, że wszystko się nagle poprawi. Mało tego. Przez moment załóżmy, że obecny Prezydent RP niebawem będzie byłym Prezydentem RP. Załóżmy, że zapoczątkowałoby to proces, który zakończyłby się odsunięciem od władzy Zjednoczonej Prawicy. Zła wiadomość polega na tym, że to również nie będzie oznaczało, że sytuacja się poprawi. Prawda jest bowiem taka, że państwo zgniło nam do tego stopnia, że ciężko sobie wyobrazić, jak miałaby wyglądać jego naprawa.
Jeszcze inny przejaw gnicia państwa będziemy mogli zaobserwować, kiedy przyjrzymy się temu, co obecne władze robią w temacie reprywatyzacji. Z jednej bowiem strony Zjednoczona Prawica tłumaczy, że tzw. „dzika reprywatyzacja” to zło, ale z drugiej strony nie robi nic, żeby ten proceder ukrócić. Nie wiem, czy kojarzycie jedną z teorii spiskowych, z której wynikało, że lek na raka to już dawno temu został wynaleziony, ale koncerny farmaceutyczne nie chcą go wyprodukować, bo wolą ludzi leczyć, niż ich wyleczyć. Wspominam o tej teorii spiskowej (do której zdebunkowania wystarczy świadomość, że rodzajów nowotworów jest od cholery i jeszcze trochę, tak więc nie dałoby się ich wszystkich wyleczyć przy pomocy jednego leku), bo idealnie wręcz opisuje ona mechanizm, który Zjednoczona Prawica stosuje w ramach „walki” z reprywatyzacją. Zapowiadana przez duet Jaki&Kaleta ustawa reprywatyzacyjna gdzieś tam leży i nikt jej nie przegłosował. Zamiast tego Kaleta lansuje się na „szeryfa” walczącego z reprywatyzacją, bo PiS będzie głosował nad ustawą, która „ma usprawnić przekazywanie odszkodowań dla lokatorów poszkodowanych przez reprywatyzację.”. Czy wzmianka o odszkodowaniach mogłaby się znaleźć w Dużej Ustawie Reprywatyzacyjnej? Owszem. Czy z tego by wynikało, że można byłoby to wszystko przegłosować za jednym razem? Owszem. Tylko, że wtedy nie można by było się lansować na reprywatyzacji, bo problem zostałby rozwiązany, a cholera wie ile jeszcze karier politycznych Zjednoczona Prawica chce wypromować przy okazji swojej „walki” z reprywatyzacją.
Jakiś czas temu wziąłem udział w gównoburzy na ćwitrze. Zapoczątkowała ją wrzutka jednego z ćwiterian, który przyznał rację Trzaskowskiemu w kwestii tego, że media narodowe trzeba zaorać, posypać solą i zrzucić na nie głowicę nuklearną (dla pewności). Część ćwiterian nieco zdenerwował ten postulat, bo uważają, że w Polsce powinny być media publiczne. Argumentowali to tak, że byłyby one przeciwwagą dla mediów prywatnych. Twierdzili, że owszem, potrzebna będzie tam miotła (celem wyjebania z nich wszystkich zaangażowanych w zamianę mediów publicznych w partyjną telewizję). Rozumiem tę argumentacje, ale, niestety, jej nie podzielam. Moim zdaniem, media publiczne (jako instytucja) zostały w Polsce doprowadzone do takiego stadium, że nie jest możliwa jakakolwiek ich naprawa. Acz to tylko jedna strona medalu. Druga jest taka, że nawet naprawa mediów publicznych nie zagwarantuje nam tego, że ktoś nie będzie ich używać tak, jak teraz robi to Zjednoczona Prawica. Wszyscy bowiem widzą, że choć to straszliwy paździerz i większość Polaków uważa TVP za niewiarygodne (z sondażu IBRISu wyszło, że 21% Polaków uważa, że TVP info rzetelnie pokazuje kampanię [Wiadomości 17,6%]), to jednak ta mniejszość jest cholernie zmotywowana. W teorii, większość polityków partii opozycyjnych publicznie brzydzi się tym, w co zamieniono media publiczne w Polsce, w praktyce, jakaś część tychże polityków zastanawia się nad tym, „jakby to było mieć własne TVP Info”.
W internetach cyklicznie wręcz pojawia się nagranie z jednego z sejmowych wystąpień Janusza Palikota. Treść jest wam pewnie znana, ale pozwolę sobie na zacytowanie fragmentu: „Pomijam, że można było dawno rozliczyć Prawo i Sprawiedliwość. Dlaczego Ziobro i Kaczyński nie są przed Trybunałem Stanu? Wciąż! Dlaczego Kamiński nie odpowiada w prokuraturze? Dlaczego nie ma komisji w sprawie Macierewicza? – wyliczał Janusz Palikot w jednym z sejmowych przemówień sprzed lat. – Nie zabezpieczyliście państwa w sposób elementarny na wypadek, gdyby Kaczyński i Korwin wygrali następne wybory (…) To jakie oni zastaną procedury w tych ministerstwach? Jakie oni zastaną prawo? Czy przygotowaliście państwo na wypadek, kiedy Kaczyński i Korwin będą rządzić naszym krajem? Czy jest wiadomo, co może zrobić urzędnik publiczny, jakie są procedury i że za złamanie tych procedur jest odpowiedzialność tych urzędników? Czy od tej strony przygotowaliście nasz kraj? Nie!”. Nagranie to jest praktycznie zawsze opatrzone tytułem „Janusz Palikot przewidział”, lub czymś w tym rodzaju. Wrzucający owo wystąpienie tłumaczą, że gdyby tylko posłuchano Janusza Palikota, to nie bylibyśmy w tak czarnej dupie, w jakiej znaleźliśmy się teraz. Wszystkim, którzy tak uważają, mam do napisania tyle, że to, niestety, nieprawda. Nie dało się w żaden sposób zabezpieczyć państwa przed tym, co z nim teraz robi PiS. Jedyną możliwością było nie oddawanie PiSowi władzy. Załóżmy przez moment, że PO „zabezpieczyło” państwo przed nadużywaniem władzy/etc. Czy to powstrzymałoby PiS? Dupa tam. Pierwsze, co zrobiłaby Zjednoczona Prawica, to ściągnięcie tych bezpieczników. Jeżeli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości w tej materii, to niech sobie ten ktoś przypomni, co zrobiono ze Służbą Cywilną. Bardzo szybko po przejęciu władzy Zjednoczona Prawica sprawiła, że: „wyższe stanowiska w SC będą obsadzane w drodze powołania, a nie konkursu. Bez konkursu będzie też powoływany prezes ZUS. (…) Posłowie zgodzili się również na poprawkę PiS, która likwiduje wobec szefa służby cywilnej wymóg posiadania co najmniej 5-letniego doświadczenia na stanowisku kierowniczym w administracji rządowej lub co najmniej 7-letniego doświadczenia na stanowisku kierowniczym w jednostkach sektora finansów publicznych.”. Czy ktoś jeszcze ma jakiekolwiek wątpliwości odnośnie tego, co stałoby się z „bezpiecznikami”, które miałyby powstrzymać PiS przed demolowaniem państwa?
Praktycznie cały aparat państwa opiera się na tym, że (w gigantycznym uproszczeniu) od dłuższego czasu panował polityczny konsensus odnośnie tego, jak ów aparat ma funkcjonować. Zjednoczona Prawica wytarła sobie dupę tym konsensusem. Sąd wydaje wyrok, który nie podoba się Zjednocznej Prawicy? Machina propagandowa zaczyna tłumaczyć, że był to wyrok polityczny, sędzia był komuchem, a cioteczna babka jego kolegi ze szkoły podstawowej była kandydatką na członkinię PZPR, z czego z kolei wynika, że wyrokiem nie należy się przejmować. Skazano nie tę osobę, co trzeba? Obecny Prezydent z przyjemnością ją ułaskawi (mając wyjebane na to, jak powinien przebiegać takowy proces) i jeszcze nazwie ułaskawionego Kryształowym Człowiekiem. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że w całej tej, zasranej, „reformie” sądownictwa, chodzi o to, żeby wyroki nieprawilne nie zapadały (albo zapadały ze znacznie mniejszą częstotliwością). O ile bowiem można przy pomocy prokuratury ukręcić łeb postępowaniu, to jednak czasem pojawiają się sprawy cywilne i tu już nie jest tak kolorowo. Niemniej jednak, to tylko dygresja. Nie da się zabezpieczyć państwa przed kimś, kto nie przejmuje się „bezpiecznikami”. Przez moment załóżmy, że jakimś cudem przed 2015 udało się zmienić Konstytucję i tamże umieścić jakieś bezpieczniki. Czy to cokolwiek by zmieniło? No nie bardzo. Obecne władze nieszczególnie przejmują się Konstytucją. Tak, wiem, bywa ona momentami nieprecyzyjna (prawnicy na ćwitrze napierdalają się w tym temacie praktycznie od początku pierwszej kadencji Zjednoczonej Prawicy), ale nawet gdyby była precyzyjna, to i tak nic by to nie dało. Zjednoczona Prawica po prostu by to olała, zaś po przejęciu TK okazywałoby się, że wszystko, co robi Zjednoczona Prawica jest zgodne z Konstytucją i chuj im zrobicie. W teorii, Zjednoczona Prawica może ponieść konsekwencje tego, co się teraz dzieje, ale w praktyce, najpierw musiałaby przegrać wybory (i to przegrać je bardzo). Niestety, nawet przeczołganie Zjednoczonej Prawicy (które to przeczołganie ją, mam nadzieje, kiedyś spotka) nie sprawi, że „odstanie się” to, co się stało. Jak to już bowiem przed momentem napisałem byłem: Zjednoczona Prawia pokazała, że można mieć wyjebane na wszystko. Można sprowadzić praktycznie cały aparat państwa do roli „wykonawcy” poleceń Genialnego Stratega. Wystarczy być odpowiednio bezczelnym i non stop tłumaczyć, że to nie jest tak, jak mówią krytycy, a poza tym poprzednicy to też nie są tacy kryształowi. Zawsze można zacząć pierdolić głupoty o tym, że media, które wspominają o tym, czy owym, to są niepolskie, więc nie powinny się wtrącać w polskie sprawy/etc. Tak swoją drogą, PiS już dawno zaorałby media, gdyby nie to, że ich nemezis jest własnością amerykańskiego koncernu, zaś Amerykanie mogą mieć co prawda w dupie wiele rzeczy, ale swoimi firmami się akurat bardzo przejmują.
Jeżeli chodzi o media, to jedna rzecz mi się po łbie kołacze. Zjednoczona Prawica naprawdę nie rozumie idei niezależnych mediów. Przy okazji któregoś z rzędu upomnienia, które spotkało obecne władze ze strony ambasadorki USA, Georgette Mosbacher, jeden z moich ulubieńców, Patryk Jaki, próbował ją ośmieszyć pokazując, że kiedyś tam TVN nabijał się z Trumpa (nie oblinkuję tego, bo musiałbym się przedzierać przez pierdyliony jego wpisów). Of korz, zebrał kupę favów. Zebrał je mimo że tego, że to, co zrobił pokazało, jak bardzo nie ogarnia o co chodzi z tymi niezależnymi mediami. Dla Jakiego (i jego kolegów) wolne amerykańskie media to takie, które nie będą się nabijać z władz USA. Per analogiam, wolne i niezależne polskie media, nie będą się nabijały (ani też krytykowały) polskich władz. Idealnie wpasowuje się w to ostatnia gównoburza, która wybuchła po tym, jak „Fakt” opisał to, co robił typ ułaskawiony przez obecnego Prezydenta RP. Po publikacji tuzy Zjednoczonej Prawicy zapowiedziały, że będą interweniować u niemieckiej dyplomacji. I znowuż okazało się, że jeżeli Niemcy posiadają pakiet kontrolny akcji jakiegoś koncernu medialnego (w tym miejscu przyznam się, że nie wiem, czy posiadają, bo na ćwitrze była batalia odnośnie tego „czyj jest Axel Springer”), to niemiecki rząd na pewno będzie wpływał na to, co publikuje się w mediach należących do tegoż koncernu. Ciekawym, skąd u członków Zjednoczonej Prawicy wzięło się takowe przeświadczenie...
To, co robi Zjednoczona Prawica prędzej czy później odbije się na naszej pozycji międzynarodowej. Już teraz jesteśmy traktowani, jak trędowaci, zaś nasze kontakty zagraniczne idą siłą rozpędu. Ja tam, co prawa specem od polityki zagranicznej nie jestem, ale nawet ja zdaje sobie sprawę z tego, że większość państw utrzymuje z nami kontakty dlatego, że inaczej nie wypada. Suweren zaś jest mamiony tym, że każdy wyjazd do tego, czy innego państwa, czy też umowa podpisana z tym czy innym państwem to dowód na to, że „skutecznie rozpychamy się na arenie międzynarodowej”. To nie będzie trwało wiecznie. Ja osobiście nieco się obawiam tego, że, na ten przykład, następca Angeli Merkel może być nieco mniej przyjaźnie nastawiony do naszego kraju, no ale to dygresja. Jeżeli Zjednoczona Prawica będzie „trwała” u władzy, to w pewnym momencie skończy się taryfa ulgowa, na którą możemy liczyć. Ktoś w UE może uznać, że skoro polski suweren chce, żeby było tak jak było, to niech spierdala z Unii Europejskiej. Udowodnienie obywatelom Zachodu, że przyjęcie nas do UE było błędem, wymagałoby jedynie cytowania wypowiedzi polskich polityków i niczego ponadto. Jeżeli obecny Prezydent RP utrzyma się na stanowisku, jedyną nadzieją na to, że Zjednoczonej Prawicy nie uda się nas zorbanizować, jest to, że w Stanach Zjednoczonych wybory wygra Biden (bo to oznaczałoby powrót administracji Obamy) i że komuś w USA będzie się chciało przejmować tym, co odpierdala się w Polsce.
Podsumowując: jest źle, a może być znacznie gorzej. Nawet jeżeli jakoś się wygrzebiemy z tego, w co wjebała nas Zjednoczona Prawica, to nie ma najmniejszych szans na to, żeby zabezpieczyć państwo przed kolejną partią, która wpadnie na to, że zamiana państwa w prywatny folwark to dobry pomysł. Nawet jeżeli Zjednoczona Prawica zostanie przeczołgana sądownie (po oddaniu władzy, rzecz jasna), nie powstrzyma to jej mentalnych następców. No bo owszem, ryzyko przeczołgania istnieje, ale najpierw to trzeba przegrać wybory, prawda? Poza tym, wszystkich winnych rozpierdalania państwa ukarać się nie da, tak więc po co się bać na zapas? Co jakiś czas odzywają się głosy, że młodzi ludzie są nieco inni (nie, większość z nich nie popiera Konfederacji) i że oni naprawią nasz kraj. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie ten drobny szczegół, że to wcale nie musi być prawda. Tzn., owszem, może być tak, że młodzi naprawią to, co zostało rozpierdolone (bo znajdą na to jakiś sposób), ale może być też tak, że po prostu stąd wyjadą, bo dojdą do wniosku, że nie warto kopać się z koniem. Warto bowiem mieć na uwadze fakt, że o ile do tej pory ludzie wyjeżdżali z Polski głównie w celach zarobkowych, to postępujące gnicie naszego kraju może sprawić, że zaczną wyjeżdżać po to, żeby żyć (i, na ten przykład, wychowywać dzieci) w normalnym państwie. Nie mam tu na myśli ludzi, którzy przy okazji każdych wyborów pierdolą o tym, że „jak PiS wygra, to wyjadą”, ale tych, którzy nie roztrząsają tego na forum publicznym.
Na sam koniec zostawiłem sobie kwestię wyborów prezydenckich 2020. Mimo, że przyszłość jawi mi się w niezbyt różowych barwach niezależnie od tego, kto wygra wybory, to pójdę i zagłosuję za tym, żeby obecny Prezydent RP sobie, kurwa, poszedł. Zmiana na stanowisku Prezydenta RP co prawda nie uzdrowi naszego państwa, ale przynajmniej pozwoli nieco spowolnić procesy gnilne. Kontrkandydat obecnego Prezydenta RP (eufemizując), nie jest, kurwa, z mojej bajki i momentami straszliwie mnie wkurwia, ale nie będę opowiadał o tym, jak bardzo będę cierpiał idąc do komisji i stawiając krzyżyk przy jego nazwisku (bo cierpieć z tego powodu nie będę). Pomijając wszystko inne, fajnie byłoby popatrzeć na twarze polityków Zjednoczonej Prawicy (również tych zatrudnionych w mediach rządowych), do których dociera to, co się stało. „Wiadomości” bym co prawda z tego powodu nie obejrzał (no bo, kurwa, szanujmy się), ale jakoś tak miło by mi było, gdyby ludzie, od kilku lat szczujący na swoich współobywateli musieli się pogodzić z tym, że ich dni w mediach są policzone, bo kadencja KRRiTV potrwa jeszcze trochę, ale jednak, w pewnym momencie się skończy a 3 z 5 członków tejże rady nie będzie już wybierać Zjednoczona Prawica.
Źródła:
https://tvn24.pl/magazyn-tvn24/rozliczenie-z-gowinem-to-kwestia-czasu-kulisy-wyborczej-porazki-kaczynskiego,269,4720
https://wyborcza.pl/7,75398,25820060,dlaczego-pis-prze-do-wyborow-podczas-epidemii-zamowilismy.html
https://dorzeczy.pl/kraj/132533/czy-wybory-powinny-zostac-przelozone-oto-co-sadza-polacy.html
https://bytom.naszemiasto.pl/czlonek-komisji-wyborczej-w-bytomiu-falszowal-karty-do/ar/c1-7782812
Jeżeli chodzi o Nowaka, to wrzucam
link do Wiki, bo tam cała sprawa jest dobrze
skompilowana:
https://pl.wikipedia.org/wiki/S%C5%82awomir_Nowak
https://www.pb.pl/sejm-znowelizowal-ustawe-o-sluzbie-cywilnej-817155
https://inforfk.pl/cykle-tematyczne/tresc,inforfk,00,INF0000000000000694295,Jak-obsadzac-wyzsze-stanowiska-w-sluzbie-cywilnej-po-zmianach-od-23-stycznia-2016.html
https://twitter.com/SzSz_velSek/status/1280845134570164224
https://pl.wikipedia.org/wiki/Krajowa_Rada_Radiofonii_i_Telewizji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz