wtorek, 20 maja 2014

PiS-owski profesor straszy Szwecją

17 maja, na portalu „Rzeczpospolita” ukazał się wywiad, który z PiS-owskim profesorem Ryszardem Legutką przeprowadziła Eliza Olczyk. Jak każdy człowiek, który został politykiem najprawdopodobniej z łapanki, PiS-owski profesor (R.L. na takie miano zasłużył) nie ma, co prawda, wyborcom nic do zaoferowania, ale za to pięknie opowiada o zagrożeniu „ideologią gender”.

Sam wywiad nie byłby wart wzmiankowania (wszak nasza nadęta prawica na walce z „dżęderę” już od dawna usiłuje zbić kapitał polityczny) gdyby nie to, że pośród swoich rojeń PiS-owski profesor pozwolił sobie na wypowiedzenie takich słów:

Szwecja już się stała Arabią Saudyjską politycznej poprawności. Tam, jeżeli ktoś nie pójdzie na coroczną paradę homoseksualistów, będzie miał wielkie nieprzyjemności. Zupełnie jak u nas za czasów PRL, gdy ktoś nie poszedł na pochód pierwszomajowy.”

Ponieważ już na pierwszy rzut oka widać, że jest to totalna bzdura, zastanawiałem się, co z tym fantem zrobić. Znajoma lewaczka, ukrywająca się pod pseudonimem Neko, podsunęła mi pomysł - „A może by tak napisać do ambasady Szwedzkiej?” Pomysł mi się bardzo spodobał, toteż popełniłem byłem na fanpejdżu krótki wpis, w którym zapraszałem innych internautów do wysłania do ambasady Szwedzkiej dwóch pytań:

Czy:

1) Uczestnictwo w marszach równości jest w Szwecji obowiązkowe?
2) Jakie konsekwencje prawne niesie ze sobą niepojawienie się na takim marszu?

Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Na blogu ambasadora Szwecji Staffana Herrströma, pojawił się wpis (chciałbym w tym miejscu podziękować ambasadzie za podesłanie linku do bloga), w którym ambasador odniósł się do słów Legutki.

Today we have received some e-mails from people asking i.a. if participation in these kinds of parades are mandatory in Sweden. The answer is of course simple: No.”

Tzn. (uprasza się o nie rzucanie burakami za ewentualnie niedokładny przekład):

Dzisiaj otrzymaliśmy trochę e-maili, w których ludzie pytali o to, czy uczestnictwo w tego rodzaju paradach jest w Szwecji obowiązkowe. Odpowiedź jest, oczywiście, prosta: Nie.”

Mam nadzieję, że nie przyczyniłem się do zaspamowania ambasady Szwedzkiej. Chodziło mi jedynie o uzyskanie jakiegoś komentarza do wypowiedzi PiS-owskiego profesora. Dlaczego? Dlatego, że tego rodzaju nieprawdziwe wypowiedzi należy prostować. A któż nadawałby się do tego bardziej niż ambasador Szwecji? Owszem – można założyć, że „wszyscy wiedzą, że Legutko bredzi”, ale to jest moim zdaniem błędne założenie. Głównie dlatego, że nie każdy, kto zetknie się z tą wypowiedzią, musi wiedzieć, że jej autorem jest PiS-owski profesor. Ktoś może zasugerować się tytułem naukowym (nawiasem mówiąc - straszliwie nam podupadły te nieszczęsne elity naukowe) i po prostu w to uwierzyć. Nawet jeśli ktoś chciałby zweryfikować tę informacje – jak to zrobić? Szukać w internecie stron, na których Szwecja (tzn. urzędnicy, politycy etc.) udowadnia, że nie jest wielbłądem i nikt tam nikogo nie zmusza do chodzenia na jakiekolwiek marsze i parady? Skąd Szwedzi mają wiedzieć, że ktoś w ogóle ich o coś takiego posądza? Domyślam się, że dla wielu osób, które już dawna zajmują się nienawidzeniem Szwecji w celach zarobkowych (chodzi mi głównie o prawicowo-konserwatywnych polityków i publicystów), słowa ambasadora nie mają znaczenia. Bo taki polityk i tak wie lepiej. O publicystach, którzy przed napisaniem artykułu nawet sobie nie zaprzątają głowy czymś takim jak research, nie warto wspominać.

Powróćmy do naszego PiS-owskiego profesora, który przyrównał Szwecję do Arabii Saudyjskiej. Na czym opierał swój wywód? Czy zrobił jakikolwiek research? Czy Ryszard Legutko (który nie tak dawno temu musiał przepraszać licealistów za nazwanie ich rozwydrzonymi smarkaczami) w ogóle wie cokolwiek na temat Szwecji? Być może cała jego wiedza pochodzi z jakichś partyjnych instrukcji dla kandydatów? Nawet jeśli, to wydaje mi się, że ktoś, kto jest profesorem belwederskim, mógłby się łaskawie zastanowić nad tym, czy jego słowa mają jakiekolwiek pokrycie w faktach. Choćby przez wzgląd na to, że publicznie wygadując bzdury, rozmienia na drobne swój tytuł naukowy. Nie wspominając już o wstydzie, jaki tego rodzaju zachowanie przynosi uczelni, która zrobiła z takiego człowieka naukowca.

PiS-owskiemu profesorowi ktoś chyba powinien wytłumaczyć, że nie jest menelem spod budki z piwem i że w przeciwieństwie do słów wykrzyczanych (względnie – zwymiotowanych) przez menela, słowa profesora mają swoją wagę. Nie wspominając już o tym, że gdyby R.L. wypowiedział je jako np. minister, to wszystko mogłoby się skończyć skandalem dyplomatycznym. I prawie na pewno by się tym skończyło. Jeśli coś wiemy na pewno o PiS-owskim profesorze to fakt, że bardzo dużo mówi, ale nie lubi ponosić za to konsekwencji.


Źródła:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz