17 maja, na portalu „Rzeczpospolita”
ukazał się wywiad, który z PiS-owskim profesorem Ryszardem Legutką
przeprowadziła Eliza Olczyk. Jak każdy człowiek, który został
politykiem najprawdopodobniej z łapanki, PiS-owski profesor (R.L. na
takie miano zasłużył) nie ma, co prawda, wyborcom nic do
zaoferowania, ale za to pięknie opowiada o zagrożeniu „ideologią
gender”.
Sam wywiad nie byłby wart
wzmiankowania (wszak nasza nadęta prawica na walce z „dżęderę”
już od dawna usiłuje zbić kapitał polityczny) gdyby nie to, że
pośród swoich rojeń PiS-owski profesor pozwolił sobie na
wypowiedzenie takich słów:
„Szwecja już się stała Arabią
Saudyjską politycznej poprawności. Tam, jeżeli ktoś nie pójdzie
na coroczną paradę homoseksualistów, będzie miał wielkie
nieprzyjemności. Zupełnie jak u nas za czasów PRL, gdy ktoś nie
poszedł na pochód pierwszomajowy.”
Ponieważ już na pierwszy rzut oka
widać, że jest to totalna bzdura, zastanawiałem się, co z tym
fantem zrobić. Znajoma lewaczka, ukrywająca się pod pseudonimem
Neko, podsunęła mi pomysł - „A może by tak napisać do ambasady
Szwedzkiej?” Pomysł mi się bardzo spodobał, toteż popełniłem
byłem na fanpejdżu krótki wpis, w którym zapraszałem innych
internautów do wysłania do ambasady Szwedzkiej dwóch pytań:
Czy:
1) Uczestnictwo w marszach równości jest w Szwecji obowiązkowe?
2) Jakie konsekwencje prawne niesie ze sobą niepojawienie się na takim marszu?
1) Uczestnictwo w marszach równości jest w Szwecji obowiązkowe?
2) Jakie konsekwencje prawne niesie ze sobą niepojawienie się na takim marszu?
Na odpowiedź nie trzeba było długo
czekać. Na blogu ambasadora Szwecji Staffana Herrströma, pojawił
się wpis (chciałbym w tym miejscu podziękować ambasadzie za
podesłanie linku do bloga), w którym ambasador odniósł się do
słów Legutki.
„Today we have received some
e-mails from people asking i.a. if participation in these kinds of
parades are mandatory in Sweden. The answer is of course simple: No.”
Tzn. (uprasza się
o nie rzucanie burakami za ewentualnie niedokładny przekład):
„Dzisiaj otrzymaliśmy trochę
e-maili, w których ludzie pytali o to, czy uczestnictwo w tego
rodzaju paradach jest w Szwecji obowiązkowe. Odpowiedź jest,
oczywiście, prosta: Nie.”
Mam nadzieję, że
nie przyczyniłem się do zaspamowania ambasady Szwedzkiej. Chodziło
mi jedynie o uzyskanie jakiegoś komentarza do wypowiedzi
PiS-owskiego profesora. Dlaczego? Dlatego, że tego rodzaju
nieprawdziwe wypowiedzi należy prostować. A któż nadawałby się
do tego bardziej niż ambasador Szwecji? Owszem – można założyć,
że „wszyscy wiedzą, że Legutko bredzi”, ale to jest moim
zdaniem błędne założenie. Głównie dlatego, że nie każdy, kto
zetknie się z tą wypowiedzią, musi wiedzieć, że jej autorem jest
PiS-owski profesor. Ktoś może zasugerować się tytułem naukowym
(nawiasem mówiąc - straszliwie nam podupadły te nieszczęsne elity
naukowe) i po prostu w to uwierzyć. Nawet jeśli ktoś chciałby
zweryfikować tę informacje – jak to zrobić? Szukać w internecie
stron, na których Szwecja (tzn. urzędnicy, politycy etc.)
udowadnia, że nie jest wielbłądem i nikt tam nikogo nie zmusza do
chodzenia na jakiekolwiek marsze i parady? Skąd Szwedzi mają
wiedzieć, że ktoś w ogóle ich o coś takiego posądza? Domyślam
się, że dla wielu osób, które już dawna zajmują się
nienawidzeniem Szwecji w celach zarobkowych (chodzi mi głównie o
prawicowo-konserwatywnych polityków i publicystów), słowa
ambasadora nie mają znaczenia. Bo taki polityk i tak wie lepiej. O
publicystach, którzy przed napisaniem artykułu nawet sobie nie
zaprzątają głowy czymś takim jak research, nie warto wspominać.
Powróćmy do
naszego PiS-owskiego profesora, który przyrównał Szwecję do
Arabii Saudyjskiej. Na czym opierał swój wywód? Czy zrobił
jakikolwiek research? Czy Ryszard Legutko (który nie tak dawno temu
musiał przepraszać licealistów za nazwanie ich rozwydrzonymi
smarkaczami) w ogóle wie cokolwiek na temat Szwecji? Być może cała
jego wiedza pochodzi z jakichś partyjnych instrukcji dla kandydatów?
Nawet jeśli, to wydaje mi się, że ktoś, kto jest profesorem
belwederskim, mógłby się łaskawie zastanowić nad tym, czy jego
słowa mają jakiekolwiek pokrycie w faktach. Choćby przez wzgląd
na to, że publicznie wygadując bzdury, rozmienia na drobne swój
tytuł naukowy. Nie wspominając już o wstydzie, jaki tego rodzaju
zachowanie przynosi uczelni, która zrobiła z takiego człowieka
naukowca.
PiS-owskiemu
profesorowi ktoś chyba powinien wytłumaczyć, że nie jest menelem
spod budki z piwem i że w przeciwieństwie do słów wykrzyczanych
(względnie – zwymiotowanych) przez menela, słowa profesora mają
swoją wagę. Nie wspominając już o tym, że gdyby R.L. wypowiedział je
jako np. minister, to wszystko mogłoby się skończyć skandalem
dyplomatycznym. I prawie na pewno by się tym skończyło. Jeśli coś
wiemy na pewno o PiS-owskim profesorze to fakt, że bardzo dużo
mówi, ale nie lubi ponosić za to konsekwencji.
Źródła:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz