piątek, 24 września 2021

Hejterski Przegląd Cykliczny #82

Jak się pewnie zorientowaliście niniejsza ściana tekstu zaliczyła spory poślizg (można by rzecz nawet, że był to poślizg „cykliczny”). Tym razem nie chodziło o żadną martyrologię (albo rozwaloną matrycę w lapku). Po prostu jak sobie zacząłem pisać, to doszedłem do wniosku, że chyba całym krajem wjechaliśmy w „Dzień Świstaka” (i znowu przeżywamy rok 2017) i musiałem sobie zaordynować przerwę ze względu na higienę psychiczną. Wyżej wymienionym „Dniem Świstaka” rozpoczniemy tę ścianę tekstu.


Część z was się pewnie domyśliła, że z tym „Dniem Świstaka” chodzi o protest medyków. O tym, że ochrona zdrowia w Polsce jest skrajnie niedofinansowana wiedzą wszyscy, ale praktycznie wszystkie kolejne władze ten problem olewały (co jest o tyle zrozumiałe, że dla polityków, czy to partii rządzących, czy to opozycji, karetek i miejsc w szpitalach nigdy nie braknie). Praktycznie każda próba „reformy” OZ wyglądała tak, że ktoś wpadał na pomysł: „jak tę za małą kwotę podzielimy w inny sposób niż wcześniej, to powinno wystarczyć”. Nikogo więc (prócz władz, które nie bardzo rozumieją o co chodzi) nie dziwiło to, że od czasu do czasu wkurwionym pracownikom OZ zdarza się zaprotestować przeciwko temuż niedofinansowaniu. Traf chciał, że jeden z protestów miał miejsce w trakcie pierwszej kadencji rządów władzy, która wszystkich dookoła przekonywała o tym, że pieniądze na jej pomysły były, są i będą, albowiem, jak to mawiała Poprzedniczka Premiera Tysiąclecia „wystarczy nie kraść”. Lekarze rezydenci uznali więc, że skoro pieniądze są na wszystko, to może by tak zwiększyć nakłady na OZ. Władzy się ten pomysł (tak samo, jak sam protest) wybitnie nie spodobał i poszczuła na rezydentów rządowe media (+ internetowe drony). To w jaki sposób przedstawiano pracowników OZ w rządowych narracjach nie odbiegało zbytnio od tego, w jaki sposób przedstawia się w tych narracjach każdego, kto władzy podpadł (tl;dr: oderwane od rzeczywistości elity, które tylko by żarły i żarły i które gardzą suwerenem). Wydaje mi się, że idealnym podsumowaniem tego, co robiły media rządowe młodym lekarzom, były paski z Dziennika Telewizyjnego w rodzaju „Początkujący lekarze żądają miliardów złotych” oraz sonda, którą przeprowadził jeden z rządowych mediaworkerów, w trakcie której to sondy pytał (rzecz jasna, zupełnie przypadkowych przechodniów) oto „Czy lekarze w Polsce klepią biedę”.


Potem zaś przyszła pandemia i nagle się okazało, że rząd (a co za tym idzie, rządowe media) nagle zapałały miłością do pracowników OZ. Rzecz jasna, miłość ta nie oznaczała, że rząd uznał, że pracownicy OZ powinni mieć podstawowe środki ochrony indywidualnej. Znamienne jest to, że zamiast zadbać o to, żeby OZ dysponowała tymi środkami, władza wolała zadbać o to, żeby nikt się nie dowiedział o tym, że tych środków brakuje (tak więc pracownicy OZ mieli szlaban na publiczne komentowanie tego faktu). Z tego też powodu w naszym pięknym kraju nad Wisłą powstało było „podziemie antywirusowe”, które zaopatrywało pracowników OZ w środki ochrony osobistej. Wyżej wymienione podziemie nie mogło niczego dostarczać oficjalnie, bo po pierwsze, dostarczone środki gdzieś znikały, a po drugie (pozwolę sobie zacytować jednego z „podziemniaków”): „Od zamawiających od nas lekarzy dowiadywaliśmy się, że w wielu szpitalach uruchomiono – w środku epidemii! – wewnętrzne śledztwa, mające na celu ustalenie, kto śmiał poprosić wolontariuszy o maseczki i przyłbice”. W przysłowiowym międzyczasie rząd obiecywał, że on to podniesie nakłady na OZ, jednocześnie stosując kreatywną księgowość. Nie jestem teraz w stanie tego oźródłować, ale złapano ich na tym, że % PKB, który przeznaczano na OZ był naliczany w oparciu o PBK z poprzedniego roku. Gdy nadeszły kolejne fale, OZ była zaopatrzona nieco lepiej, ale nie na tyle lepiej, żeby dało się uniknąć takich drobnych problemów, jak np. brak tlenu na jednym z oddziałów.  Rzecz jasna, rząd przez cały czas twierdził, że OZ jest dla niego ważna (i tak dalej i tak dalej). Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że w czasie, w którym pacjenci w Polsce dusili się z powodu braku tlenu, albo sobie spokojnie (nie wadząc nikomu) umierali w domach, rządowe media starały się przekonać wszystkich do tego, że w Polsce to jeszcze jakoś działa, ale w tym, czy innym kraju UE, to Ochrona Zdrowia jest na granicy wydolności. Co zrozumiałe, rządowym mediom umykał ten drobny szczegół, że nawet gdyby w tych krajach OZ okazała się „niewydolna”, to ta „niewydolna” OZ działałaby pewnie tak, jak polska „wydolna” OZ przed pandemią, no ale to tylko dygresja.


Miłość dla OZ skończyła się wraz z protestem ratowników medycznych, którzy mieli dość zapierdalania za marne grosze i złożyli wypowiedzenia. Nagle okazało się, że (a jakże) te ratowniki to są kolejne elity. Dowodem na to miały być dodatki, które dostawali w czasie, w którym Polska chwiała się na falach covidowych. W tym miejscu chciałbym zaznaczyć, że nie mam pojęcia, jak bardzo trzeba puścić się poręczy, żeby wypominać ratownikom medycznym te dodatki. Nawet w czasach pre-pandemicznych robota ratownika medycznego była po prostu przejebana i niebezpieczna. W realiach pandemicznych pracę w OZ można by porównać chyba jedynie do pracy sapera. Osobną kwestią jest to, że wszystkich tych, którzy twierdzą, że robota ratowników jest łatwa lekka i przyjemna (i do tego dobrze płatna) warto by było zachęcać do tego, żeby sami zostali ratownikami medycznymi (sporo wakatów może być niebawem, tak więc nie powinno być problemu  z dostaniem tej „złotej roboty).


Potem zaś rozkręcił się, że tak to ujmę, ogólno-OZetowy protest, tak więc rządowe media zafundowały nam narracyjny powrót do przeszłości. Zanim przejdę do konkretnych narracji, pozwolę sobie poświęcić trochę miejsca reakcji obozu rządzącego na protesty. Otóż, obóz rządzący zareagował na to tak, że się okazuje, że „ni ma piniendzy”, więc niech sobie łaskawie OZety pospierdalają ze swoimi postulatami. Co zrozumiałe, to wszystko wypowiadane jest nieco innymi słowami. Na ten przykład Bogna Janke (która została doradczynią Prezydenta RP) była łaskawa powiedzieć: „Zapraszam wszystkich państwa do Pałacu Prezydenckiego, usiądźmy przy jednym stole i porozmawiajmy o tym, ale miejmy na względzie to, że rząd nie ma fabryki pieniędzy, z której dosypuje każdemu, kto tylko wysunie żądania.”. Innym razem Olga Semeniuk (polityczka z fuchą w ministerstwie) powiedziała była: „Musimy racjonalnie wydatkować budżet, ponieważ jesteśmy w rzeczywistości post-pandemicznej.”. Narracje rządowe są utrzymane w podobnym tonie: nie stać nas. I tak sobie dumam, że fajnie jest pierdolić o tym, że nas „nie stać”, jak się nie trzeba martwić o miejsce w szpitalu dla siebie i dla członków swojej rodziny, bo się jest pierdolonym elitariatem. Ja bym odwrócił tę narrację i zapytał (gdybym miał takową okazję) naszych rządzących o to, czy stać nas na to, żeby nasza OZ była niedofinansowana i czy aby na pewno stać nas na ponoszenie konsekwencji tegoż (chronicznego) niedofinansowania, czy stać nas na to, żeby obywatele umierali w kolejkach do specjalistów. Czy stać nas na to, żeby profilaktyka onkologiczna wyglądała tak, że jak ktoś już zostanie zdiagnozowany, to się okazuje, że generalnie to jest za późno na to, żeby mu pomóc.


To są bardzo proste pytania, ale coś mi mówi, że gdyby je zadano przed kamerami, to okazałoby się, że odpowiedź na nie jest dla przedstawiciela władzy równie trudna, jak dla Premiera Tysiąclecia odpowiedź na pytanie o to, czy wie ile kosztuje chleb (zapewne okazałoby się, że co prawda jest problem z tymi kolejkami, ale po drugiej stronie są zakłady pogrzebowe, które się cieszą/etc.). Nie dziwi mnie absolutnie to, że gdy rząd ogłasza, że „ni ma piniendzy”, a z drugiej strony decyduje się na wywalanie miliardów złotych na jakieś, kurwa, pałace saskie, to się ludzie trochę denerwują. Ok, zgadza się, koszt odbudowy Pałacu Saskiego (biorąc pod rozwagę dotychczasowe dokonania obecnych władz w budowaniu czegokolwiek, ten pałac powinien nosić nazwę Pałacu Suskiego) nijak się ma do tego, jakich kwot potrzeba do tego, żeby załatać dziury w OZ (bo to jednak nie ten rząd wielkości), ale tego rodzaju Pałaców Saskich obecne władze zaliczyły już całkiem sporo. Tak samo, jak narracji o tym, że tyle i tyle kasy jest więcej w budżecie, że nadwyżki, (że to, że sramto). Potem zaś, kiedy ktoś mówi „sprawdzam”, okazuje się, że te pieniądze istnieją, ale tylko teoretycznie (względnie, w arkuszu kalkulacyjnym Premiera Tysiąclecia).


Warto mieć na uwadze to, że sposób, w który hejtowani są pracownicy OZ, nie jest w 100% identyczny z tym, w jaki hejtowano ich w 2017. Tzn. może inaczej, owszem, praktycznie wszystkie narracje (poza kanapkami z kawiorem, bo to zostało obśmiane w 2017) się powtarzają, ale pojawiły się również kolejne. Jedną z nich zaprezentował szef TVP Info, o którym warto wspomnieć, że zanim jeszcze dostał fuchę od PiSu, zaśmiecał internety foliarskimi idiotyzmami o tym, że wiadome lobby zaczyna straszyć ludzi tym, że jak się nie będą szczepić, to pewne choroby powrócą (tego z kolei nie oźródłuję z tej prostej przyczyny, że wyżej wymieniony foliarz skasował wszystkie ćwity): ”Nie jest to wygodne, ale też należy o tym mówić, że lekarze nie cieszą się dużą popularnością ostatnio ze względu na podejście do pacjentów w czasie pandemii.”. Fakt faktem, że w niektórych przypadkach dochodziło do lekkiej przesady (kronikarski obowiązek każe wspomnieć, że sławetny kij od napierdalania w parapet [celem uzyskania skierowania/etc.] wynaleziony został w moim rodzinnym Wyimaginowanym Mieście nad Akwenem), ale prawda jest taka, że te teleporady najprawdopodobniej ocaliły życie sporej liczbie Polaków. Biorąc pod rozwagę to, w jaki sposób rozprzestrzenia się covid (jak ktoś chory „naoddycha” w zamkniętym pomieszczeniu to bardzo szybko się może okazać, że reszta przebywających w tymże pomieszczeniu nieświadomie brała udział w korona-party), gdyby nie te teleporady, to przychodnie i gabinety lekarzy pierwszego kontaktu zamieniłyby się w centra dystrybucji covidu.  Co prawda Pereira nie napisał wprost, że chodzi o teleporady, ale nie musiał, bo każden jeden wiedział, o co chodziło. Tak, wiem, część przychodni była równie dostępna dla obywateli, co bunkry na Linii Mannerheima dla krasnoarmiejców, niemniej jednak to nie było tak, że osoby pracujące w przychodniach same z siebie sobie nagle wymyśliły te teleporady tak zupełnie bez powodu.


Drugim i ostatnim „ulepszeniem” rządowych gównonarracji była ta, którą zapoczątkował jeden z rządowych dronów-influencerów i która to narracja potem gładko wjechała do rządowych mediów. Tak swoją droga, to miejsce na kolejną dygresję. Mechanizm, o którym przed momentem wspomniałem, Zjednoczona Prawica (czy też PiS, przyznam szczerze, że nie wiem, jak oni się tam teraz nazywają po tym wywaleniu Gowina) zaczęła stosować już w trakcie kampanii prezydenckiej 2015 i od tamtej pory stosuje ją z powodzeniem. Internetowe drony zalewają net pierdylionem narracji, potem spece ważą internet i sprawdzają, które z tych narracji „zażarły”, a następnie skupiają się już tylko i wyłącznie na tych narracjach, które są „wzmacniane”. W 2015 PiS królował w internecie. Potem zaś (tzn. po przejęciu mediów) już nie musiał, bo uzyskał dostęp do milionów odbiorców, którzy nawet nie musieli w nic klikać w internecie – wystarczyło, że włączyli telewizor. Aczkolwiek, jak już wspomniałem, to tylko dygresja. Przejdźmy do meritum. Otóż, dron-influencer był łaskaw napisać ćwit: „Przytoczyłem tutaj analizę red. Gabryela o skutkach ogromnych nakładów na służbę zdrowia w ciągu ostatnich 10 lat. Niemal się podwoiły i osiągnęły 100 MILIARDÓW zł. Efekt ? Żaden. Tylko koledzy Grodzkiego budują trzecie domy i kupują nowe fury #ProtestMedykow”


Śmiem twierdzić, że dron, który tę narrację wymyślił, nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że zupełnym przypadkiem poruszył bardzo istotny problem. Zamysł drona był prosty: ponieważ pracownicy OZ domagają się zwiększenia nakładów na OZ, należy udowodnić, że zwiększanie tychże nakładów jest bezsensowne, bo „lekarze wszystko przeżerają” (wystarczy poczytać wpisy pod tym konkretnym ćwitem, żeby zobaczyć, że rządowe drony momentalnie załapały o co chodzi).  Dron podał nawet konkretną kwotę „100 miliardów”. Kwota sama w sobie jest gigantyczna (no bo to jednak jest 1428,5 Sasina) i epatowanie tą kwotą ma na celu przekonanie odbiorcy, że skoro tak bardzo wzrosły te nakłady, to one pewnie wzrosły w stopniu wystarczającym i ta nasza polska OZ działałaby dobrze, gdyby nie ci lekarze, którzy sobie kupują nowe lexusy/etc./etc. Pytanie, które warto by było sobie w tym miejscu zadać brzmi następująco: czy te 100 miliardów to aby na pewno wystarczająca kwota? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta: Ni chuja. I przyznaje to nawet sam rząd, który twierdzi, że chce zwiększyć wydatki na OZ do 7% PKB. Żeby osadzić w kontekście tę gigantyczną kwotę podaną przez drona pozwolę sobie podliczyć, ile wydalibyśmy na OZ w 2020, gdybyśmy (jako państwo) już wtedy przeznaczali na OZ 7% PKB. Otóż, byłaby to kwota rzędu 162 miliardów.


Przyznam się w tym miejscu do tego, że nie mam pojęcia, jakie w Polsce powinny być nakłady na OZ, żeby była ona, że tak to ujmę, „na bieżąco” (tzn., żeby w kolejkach do specjalistów, bądź też na zabiegi,, nie trzeba było czekać latami/etc.), ale nawet moje „nie mam pojęcia” wystarczy do tego, żeby stwierdzić, że te 7% PKB należałoby traktować raczej jako początek zwiększania nakładów na OZ, a nie jako jakiś piękny cel, po osiągnięciu którego nie dość, że nie będzie żadnych kolejek, to jeszcze pacjenci będą leżeli w pozłacanych łóżkach. Żeby dojść do takiego wniosku nie trzeba być specem, wystarczy popatrzeć na to, jak w UE kształtują się wydatki na OZ. Nie chciało mi się grzebać za jakimiś super-świeżymi danymi, tak więc skorzystam z tych z 2018 roku (kiedy to Polska przeznaczyła na OZ 6,33% PKB). Ponieważ nie chce mi się tutaj bawić w żonglerkę procentami, pozwolę sobie od razu przejść do liczb. Te nasze 6,33% PKB w 2018 oznaczało 830 euro na jednego mieszkańca. Unijna średnia w 2018 wynosiła 2981 euro na jednego mieszkańca. Jeżeli chodzi o wydatki (na jednego mieszkańca) w 2018 gorzej od nas wypadły jedynie Bułgaria i Rumunia.


W teorii, wystarczyłoby po prostu podwyższyć nakłady na OZ. W praktyce, jak to mawiał jeden z bohaterów filmu, który powinien być znany każdemu szanującemu się koneserowi chujni („Smoleńsk”): „To nie jest proste, a nawet wręcz przeciwnie”. Problem, który ze zwiększeniem nakładów na OZ ma obecna władza (i będzie miała każda kolejna) idealnie oddaje lead artykułu z portalu RMF FM: „Ponad 68 proc. Polaków popiera protest środowiska medycznego, które domaga się wyższych płac i poprawy jakości systemu ochrony zdrowia - wynika z sondażu United Surveys dla RMF FM i "Dziennika Gazety Prawnej". Równocześnie ponad połowa badanych nie jest gotowa płacić wyższych podatków, żeby sfinansować podwyżki dla pracowników służby zdrowia i poprawę jakości ochrony zdrowia.” Na pierwszy rzut oka wygląda to jak jakiś jebany absurd. Tyle, że to nie jest żaden absurd, to po prostu Polska. Polska debata publiczna od dawna jest zdominowana przez dwie narracje (produkowane przez partie opozycyjne [niezależnie od tego, kto akurat jest w opozycji]). Według pierwszej z nich państwo polskie działa tylko teoretycznie, bo jest źle zarządzane. Druga z tych narracji to taka, że każda opozycja zarzuca każdemu rządowi to, że ten podwyższa podatki (a podatki są złe, amen). W ten oto sposób politykom udało się doprowadzić do sytuacji, w której Polacy chcą lepszej OZ, ale nie chcą się do niej dokładać, bo „wiedzą”, że wystarczy po prostu lepiej tym wszystkim zarządzać (+ wystarczy nie kraść), żeby na wszystko wystarczyło.


Warto sobie w tym miejscu zadać jedno, zajebiście ważne pytanie: czy cokolwiek da się z tym fantem zrobić? Owszem, da się, ale wymagałoby to sporych nakładów pracy i nieszczególnie chce mi się wierzyć w to, że którejkolwiek sile politycznej „będzie się chciało”. Punktem wyjścia do tego, żeby cokolwiek zrobić powinno być obliczenie tego, ile brakuje OZ w skali roku oraz tego, jak dużych środków potrzeba do tego, żeby ogarnąć kolejki, które się do tej pory utworzyły. Bez tego ogarnięcia kolejek, nawet gdybyśmy jako kraj przeznaczali na OZ środki wystarczające, żeby sobie te kolejki już nie rosły, to co prawda rosnąć już nie będą, ale nadal będą takie, jakie są teraz (czyli w chuj długie). To zaś wywołałoby kolejną falę politycznych narracji „państwo jest źle zarządzane, bo przeca tyle piniendzy idzie na te OZ”. Wykonanie tego rodzaju obliczeń nie powinno sprawiać trudności komuś (czytaj: partiom), które mają dostęp do konkretnych danych. Czemu więc nikomu się nie chciało tego zrobić? Bo nawet ci politycy, którzy są braćmi w rozumie Marka Suskiego, zdają sobie sprawę z tego, że kwota, która byłaby „wystarczająca” do tego, żeby OZ załatwiała „sprawy bieżące” bez powiększania kolejek, byłaby gigantyczna. A jeżeli dodamy do tego tą, którą trzeba by wyłożyć, żeby „przepracować” kolejki, to będzie już dla polskiego polityka, który „chce zarządzać krajem lepiej” zbyt wiele. Bo nawet polski polityk zrozumie, że nie da się tego załatać w żaden sposób, poza reformą systemu podatkowego. Chciałbym w tym miejscu zaznaczyć, że jeżeli efektem „reformy” zwanej Polskim Ładem miałoby być to, że po tej reformie będziemy przeznaczać na OZ „AŻ” 7% PKB, to eufemizując, będzie gówno, a nie reforma, bo nadal będzie na wszystko brakować. Ludziom trzeba pokazać „trzeba nam tyle i tyle”, trzeba im pokazać konkretne wyliczenia (nie opierać się na danych z Instytutu Danych z Dupy) i powiedzieć, że nie da się tego ogarnąć żadnymi przesunięciami i że jeżeli się tej dziury nie załata, to polska OZ będzie działała coraz gorzej (choćby dlatego, że pielęgniarki i chirurdzy nie będą żyć wiecznie), a my utkniemy na Wstędze Mobiusa, wybrukowanej narracjami o „źle zarządzanym państwie”, „zbyt wysokich podatkach”.


Na sam koniec rozważań związanych z OZ odniosę się do tego, co napisałem na samym początku. Ten konkretny narracyjny „Dzień świstaka” mnie zmęczył o tyle, że tutaj naprawdę nie trzeba było się jakoś specjalnie starać, żeby zaprezentować suwerenowi to, w jaki sposób działa władza.  Wystarczyło zrobić zestawienie tych przepięknych podziękowań i oklasków, którymi rząd traktował pracowników OZ (można było również dorzucić rapsy Prezydenta RP) z dzisiejszymi wypowiedziami i narracjami mediów rządowych, w których to narracjach pracownicy OZ są przedstawiani w wiadomy sposób. Bo ja rozumiem, że betonowy elektorat by się tym nie przejął, ale PiS nie stoi samym „betonem”. I znowuż, nie chciałbym być źle zrozumiany. To nie jest tak, że moim zdaniem taka kampania „przypominająca” sprawiłaby, że: „Kaczyński nie wytrzymuje, wpada na sejmową mównicę, zaczyna krzyczeć i dochodzi do przesilenia”. Taka kampania byłaby po prostu dobrym „startem”. Można by ją było przypominać PiSowi, ilekroć partia ta zaczynałaby się łasić do tej, czy innej grupy zawodowej: „tak, teraz was lubią, ale spróbujcie tylko skrytykować władze, to zrobią z was elity, które w 2015 zostały oderwane od koryta”. To są naprawdę bardzo proste kwestie i dlatego wkurwia mnie niemożebnie poziom jebałpiesizmu po opozycyjnej stronie. Nawiasem mówiąc, w kontekście tegoż jebałpiesizmu, absolutnie nie dziwi mnie to, że w kraju z tak ostrą polaryzacją, nadal sporo jest ludzi, którzy co prawda deklarują, że oni chcą wziąć udział w wyborach, ale jeżeli chodzi o to, na kogo oddadzą głos to są „niezdecydowani”.



UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty



Jeszcze nie tak dawno temu wydawać by się mogło, że absolutnie żadna sytuacja nie jest w stanie skłonić polskich władz do tego, żeby zdecydować się na użycie narzędzia, którym jest stan nadzwyczajny. Skoro bowiem na władzach nie robiły wrażenia dziesiątki tysięcy ofiar covidu, to ciężko sobie było wyobrazić sytuacje, która na polskich władza wrażenie zrobi. A potem u wrót Polski pojawił się kot (być może miał na imię Hannibal) i okazało się, że jak się chce, to można wprowadzić stan wyjątkowy, nawet bez powodu. Choć w sumie to nie do końca tak. Powód był: rządowi bardzo przeszkadzało to, że ktoś ma czelność pokazywać suwerenowi, w jaki sposób rząd traktuje uchodźców i migrantów. W tym miejscu pozwolę sobie na krótką dygresję. Mam świadomość tego, że do granic Polski docierają nie tylko uchodźcy, ale też migranci ekonomiczni. Tyle, że to nie ma praktycznie żadnego znaczenia, bo niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z uchodźcą, czy też z migrantem ekonomicznym, państwa nie powinny grać sobie nimi w ping ponga na granicy. Jeżeli komuś się wydaje, że władze miały podstawy (merytoryczne, rzecz jasna) do wprowadzenia stanu wyjątkowego w terenach przygranicznych, to niech ten ktoś mi wytłumaczy, dlaczego same władze nie były w stanie tego powodu podać? Zamiast konkretnego powodu polskie władze zafundowały nam (jak zwykle) wielonarracje.


Otóż stan wyjątkowy wprowadzono dlatego, że: „odpowiedniki stanu wyjątkowego obowiązują już na Litwie i Łotwie”.  No i wszystko super, ale jak wskazywało sporo osób, tak jednak trochę mniej restrykcyjne to wszystko jest. Poza tym, skoro wprowadzamy stan wyjątkowy dlatego, że „inni tak robią”, to czemu nie wprowadziliśmy go (albo chociaż stanu klęski żywiołowej) wtedy, gdy pierdylion innych krajów go wprowadzał z powodów pandemii? To pytanie powinno padać za każdym razem, gdy któryś z polityków partii rządzącej wizytuje media, których rząd jeszcze nie kontroluje. Czemu więc nie pada? Nie mam, kurwa, pojęcia. Stan wyjątkowy wprowadzono również z innego powodu: „Dlaczego wprowadzono stan wyjątkowy? Prezydencki minister: Sąd nie zgodził się na aresztowanie niszczących urządzenia graniczne”. Ten powód jest szczególnie idiotyczny, bo jeżeli chodzi o to, że sąd się nie zgodził na aresztowanie, to może, nie wiem, nie było po temu żadnych podstaw? Kolejnym powodem dla którego wprowadzono stan wyjątkowy były ćwiczenia ZAPAD: „Ćwiczenia wojskowe o takim wielkim zasięgu obejmujące tak wielką liczbę żołnierzy mogą wiązać się z licznymi prowokacjami”. Być może ja tam jestem jakiś nieogarnięty, ale wydaje mi się, że gdyby faktycznie miało dojść do jakichś prowokacji, to warto by było, żeby na miejscu byli jacyś dziennikarze (nie, pracownicy rządowych mediów się nie liczą), żeby mogli opisać i pokazać to, co się stało. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że ćwiczenia ZAPAD się skończyły i do żadnych (nawet nielicznych) prowokacji nie doszło (no, ale to zapewne dlatego, że Polska wprowadziła stan wyjątkowy na pasie kilku kilometrów, a to, jak wiemy, uniemożliwia wykonanie jakiejkolwiek prowokacji [w tym miejscu powinienem jakoś z tego zażartować, ale, szczerze mówiąc, średnio mnie ten temat bawi]).


Ponieważ dziennikarze zaczęli się dopytywać władzy o to, czy aby na pewno nie można by było wydać im jakichś przepustek, coby mogli przebywać w przygranicznym pasie objętym stanem wyjątkowym, władza odpowiedziała na to pytanie ustami Mariusza Kamińskiego. Kamiński zaczął tłumaczyć, że no w sumie to on nie rozumie, po co tam mieliby się znajdować dziennikarze, bo przecież władza tam teraz pilnuje granic i w ogóle to tam jest sporo uzbrojonych funkcjonariuszy i że w tym niewydawaniu przepustek chodzi o bezpieczeństwo dziennikarzy. Traf chciał, że swoimi mądrościami na temat „dbania o bezpieczeństwo dziennikarzy” Kamiński podzielił się, odpowiadając na pytanie Jacka Czarneckiego, który był korespondentem wojennym. Pozwolę sobie tutaj zacytować jego bio z wiki, żebyście w pełni mogli docenić to, jak bardzo Kamiński się wydurnił: Jacek Czarnecki „po raz pierwszy jako korespondent wojenny pojechał do Jugosławii w 1995, później relacjonował m.in. konflikty w Bośni, Rwandzie, Kosowie, Libanie, Izraelu i Iraku”. Doceniam również fikołek Kamińskiego, który z jednej strony tłumaczył, żeby się nie powoływać na to, że armia USA wydawała przepustki dziennikarzom, bo przecież Polska nie prowadzi żadnej wojny (chyba zapomniał biedaczek, że „jesteśmy w stanie wojny hybrydowej”), ale z drugiej starał się przekonać wszystkich do tego, że w sumie to jest bardzo niebezpiecznie przy granicy. Tym samym wyszło mu tyle, że co prawda Polska nie prowadzi wojny, ale tak w ogóle to w tym pasie przygranicznym jest niebezpieczniej niż na wojnie i dlatego nie można tam wpuścić dziennikarzy. Nie wiem, jak was, ale mnie przekonał. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że kilka dni temu okazało się, że są już pierwsze ofiary śmiertelne ping ponga, w którego władze Białorusi i Polski grają ludźmi (nie, nie ma tu, kurwa, żadnego znaczenia to, „kto zaczął”).


Te ofiary śmiertelne nie robią żadnego wrażenia na partii rządzącej. Nie powinno to nikogo dziwić, bo na naszych władzach nie robiło wrażenia kilkadziesiąt tysięcy ofiar covidu, tak więc co ich tam obchodzą jacyś „obcy”, którzy gdzieś tam sobie umierają z dala od kamer (o co zadbały władze). Każda z tych śmierci będzie traktowana przez polskie władze jako dowód na to, że Łuka jest zły. Co prawda, nie jestem żadnym ekspertem, ale wydaje mi się, że nikogo już nie trzeba przekonywać do tego, że Łukaszenka jest zły. A nawet gdyby kogoś trzeba było do tego przekonać, to raczej nie jest to warte ludzkiego życia. Nie wiadomo, jak duże żniwo zbierze ping pong, w którego grają władze Polski i Białorusi, ale biorąc pod rozwagę to, jakie teraz panują warunki pogodowe i to, że teren przez który przechodzą ci ludzie jest dość trudny, może być ich całkiem sporo. Nikogo nie powinno dziwić to, że w sytuacji, w której coś może postawić polską partię rządzącą w złym świetle, momentalnie odezwały się drony, które zaczęły tłumaczyć, że z tymi ciałami to może być tak, że Białorusini je nam „podrzucili”. Zupełnie bez związku z cała sprawą przypomniało mi się, jak to prawica opowiadała o tym, że (ikoniczne) zdjęcie ciała syryjskiego chłopca, zostało „upozowane”. Fanpejdże z gigantycznymi zasięgami rozpowszechniały fejki, na których „analizowano” to zdjęcie. Czasy się zmieniają, a prawica pozostaje taka sama.


Znamienne jest to, że choć na samym początku praktycznie cały komentariat potępiał decyzję o wprowadzeniu stanu wyjątkowego, to po jakimś czasie (khe, khe, po tym, jak pojawiły się pierwsze sondaże) komentariat zaczął się wykruszać. Do tępych komentariackich łbów nie dociera to, że sami sobie fundują powtórkę z 2015 roku, kiedy to brak polityki informacyjnej ówczesnych władz doprowadził do tego, że kawałek debaty publicznej, traktujący o uchodźcach, został zdominowany przez skrajną prawicę (a co za tym idzie, przez rosyjskie narracje [zapewne to wcale nie była wojna hybrydowa]). Komentariat (i spora część „wolnych mediów”) oddaje ten temat „walkowerem”. Rzecz jasna, żodyn nie pomyśli o tym, że jeżeli jedynym przekazem na temat sytuacji przy granicy będzie przekaz rządowy, to ten przekaz siłą rzeczy będzie oddziaływał na ludzi. Ja się w tym miejscu przyznaje, że ja nie wierzę w ani jedno słowo, które pada z ust rządzących (i które sączą się potem z mediów rządowych) na temat tego, co się tam dzieje. Ta władza non stop kłamie i musiałbym być osobą całkowicie wręcz pozbawioną instynktu samozachowawczego, żeby wierzyć w to, że „tym razem jest inaczej”. Wszystkim zaś, którzy tłumaczą, że no ten stan wyjątkowy to może i jest nie do końca dobry, ale „był złem koniecznym” mam do powiedzenia tyle: władza dostała do ręki broń, i właśnie przekonała się o tym, że może z nią robić, co chce. Jeżeli wydaje się wam, że władza tej broni na pewno nie użyje w starciu z innym „wrogiem”, to chyba ostatnich kilka lat przeleżeliście pod lodem. Jeżeli komuś się wydaje, że przesadzam, to chciałbym tego kogoś powiadomić o tym, że zdaniem części komentariatu, partia rządząca „dobrze robi”, że gra w ping ponga ludźmi, bo co prawda powinna rozpatrywać wnioski azylowe, ale konwencja haska, która tenże obowiązek nakłada, jest bardzo stara i nie przystaje to obecnych czasów.  


W trakcie telewizyjnych dyskusji na temat tego, co dzieje się u nas na granicy, doszło do wymiany zdań, która warta jest zacytowania. Na początku września Agnieszka Dziemianowicz-Bąk spotkała się z studiu TVN z byłym kandydatem na RPO z ramienia PiS, Piotrem Wawrzykiem (który jest wiceszefem MZS). W trakcie dyskusji Wawrzyk realizował sobie przekaz dnia, ale w pewnym momencie ADB zastosowała jeden prosty trick i Wawrzykowi (dosłownie) zrzedła mina. Cóż takiego zrobiła posłanka? Otóż: „W pewnym momencie Agnieszka Dziemianowicz-Bąk wyciągnęła telefon i przeczytała z niego pewną wypowiedź. "Należy stworzyć obozy dla uchodźców, w których osoby przechodziłyby weryfikację. Prawdziwi uchodźcy mogliby liczyć na legalny i bezpieczny wjazd do państw członkowskich UE. Taki system odebrałby źródło dochodu przemytnikom, poprzez stworzenie możliwości legalnego wjazdu uchodźców"”. ADB usiłowała kilkukrotnie uzyskać od Wawrzyka odpowiedź na pytanie o to, czyje to słowa, ale ten jakoś niespecjalnie kwapił się do odpowiedzi i usiłował ją „zapyskować”. Po jakimś czasie ADB najwyraźniej znudziła się ta zabawa i sama udzieliła sobie odpowiedzi na pytanie. Okazało się, że autorem tej wypowiedzi był nie kto inny, jak Wawrzyk. Warto obejrzeć ten konkretny fragment nagrania, bo widać wyraźnie moment, w którym w głowie Wawrzyka zaświtała myśl „kurwa, przypał”. Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to do tego, że ADB po tym, jak powiedziała, że autorem słów jest Wawrzyk, nazwała go klakierem Kaczyńskiego. Nie chciałbym być źle zrozumiany, gdybym ja był na miejscu ADB, to pewnie użyłbym znacznie bardziej adekwatnego określenia, chodzi mi jedynie o to, że debatując z politykami Zjednoczonej Prawicy (czy tam PiSu), trzeba pamiętać o tym, że (parafrazując Czarnka) jeżeli chodzi o rozmowę, to ci ludzie nie są równi ludziom normalnym. Ci ludzie wydają kupę kasy na wszelkiej maści szkolenia, dzięki którym „mają wypadać lepiej” przed kamerami/etc.


Jedną z rzeczy, której fachmani uczą tych przemiłych ludzi jest umiejętność „ucieczki” przed dowolną wypowiedzią oponenta. Jest to połączenie taktyki erystycznej, która w polskiej literaturze, że tak to ujmę „przedmiotowej” figuruje pod nazwą „nieistotnego uściślenia” z inną, którą z kolei zwie się „mostami” (a przynajmniej Marek Kochan tak to nazwał). Pierwsza z tych technik sprowadza się do skupiania się na jakimś nieistotnym detalu w wypowiedzi oponenta (celem nie odnoszenia się do meritum), a druga to po prostu zmiana tematu. Jak się je połączy, to otrzymuje się technikę zmieniania tematu w oparciu o najmniej istotny detal. W tym konkretnym przypadku, owym detalem było to, że ADB nazwała Wawrzyka „klakierem”. Ten zamiast w jakiś sposób odnieść się do tego, czemu tak bardzo mu się „odmieniło” zdanie w kwestii uchodźców skupił się na tym, że ADB go „obraziła”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że rządowe mendia momentalnie podchwyciły temat i, na ten przykład, na portalu „Do Rzeczy”, można było zobaczyć artykuł o łamiącym tytule: „Awantura w TVN24. Poseł Lewicy obraziła Piotra Wawrzyka”. Na uwagę zasługuje fakt, że prawica nie będzie używać feminatywów nawet wtedy, gdy ich brak sprawia, że wypowiedź brzmi cokolwiek kuriozalnie. Aczkolwiek, mogło być jeszcze bardziej spektakularnie i ów tytuł mógł brzmieć: „Piotr Wawrzyk obrażony przez posła Lewicy”. No, ale to dygresje tylko są. Istotne jest natomiast to, że jak się chce grillować tych przemiłych ludzi, to nie powinno się im dawać żadnych szans na „ucieczkę”. Gdyby w wypowiedzi ADB nie padło słowo klakier (pamiętajmy o tym, że był to eufemizm), to Wawrzyk musiałby się jakoś odnieść do tego, że mu się „odmieniło”. Zapewne użyłby jakiejś innej techniki, którą wbito mu do łba, ale nie mógłby zagrać karty „zostałeś obrażony – nie musisz odpowiadać na zadane pytanie”. Osobną kwestią jest to, że to, czym zajęła się ADB, powinni robić dziennikarze polityczni. I powinni to robić bez przerwy.  Czemu więc tego nie robią? Nie wiem, ja tu tylko produkuję ściany tekstu.


Ponieważ Przegląd bez wzmianki o szczepieniach, to Przegląd stracony, na pewno nie zgadniecie, o czym będzie ten kawałek. Szczepienia (nadal) idą w naszym Pięknym Kraju nad Wisłą tak rewelacyjnie, że co jakiś czas przez debatę publiczną przewija się kwestia tego, czy aby szczepienia na covid nie powinny być obowiązkowe. Za każdym jebanym razem wypowiadają się w tym temacie członkowie partii rządzącej i robią to w sposób właściwy swej kondycji intelektualnej. Gdybym miał wybrać, któren polityk partii rządzącej jest primus inter dzbanares, to bez cienia wątpliwości wskazałbym Michała Dworczyka, który na początku września powiedział był: „Przymusowe szczepienia przeciwko COVID-19 mogłyby doprowadzić do poważnego zaognienia sytuacji, co w konsekwencji przełożyłoby się negatywnie na cały proces szczepień. To oznacza, że takie działanie przyniosłoby więcej szkody niż pożytku”. Po pierwsze, już samo użycie określenia „przymusowe” pokazuje, że władzy bardzo na sercu leży to, co sobie o niej pomyśli foliarstwo. Po drugie i najważniejsze, ktoś powinien zapytać Dworczyka o to, w jaki, kurwa, sposób obowiązkowe szczepienia na covid miałyby się przełożyć „negatywnie na cały proces szczepień”. Narodowy Program Szczepień (jak wszystko, co wyszło spod ręki Zjednoczonej Prawicy i zostało nazwane „narodowym”) okazał się narodową klęską. Nie chce mi się po raz pierdylionowy przepisywać tutaj dowodów na to, jak bardzo odstajemy od UE (jeżeli ktoś chce się zdołować, link do strony ze statystykami znajdzie w źródłach).


Czy naszym orełom mogło pójść gorzej? Owszem, mogło. Czy wprowadzenie obowiązku szczepień sprawiłoby, że sytuacja „szczepieniowa” byłaby gorsza? Nie, kurwa, bo to niemożliwe. No chyba, że Dworczykowi się wydaje, że jeżeli wprowadzony zostanie obowiązek szczepień, to nagle pojawią się w Polsce jakieś „ujemne szczepienia”, które sprawią, że liczba zaszczepionych będzie się zmniejszać, a liczba niezaszczepionych rosnąć. Spośród wszystkich głupich uzasadnień tego, „czemu nie należy wprowadzać obowiązku szczepień”, to uzasadnienie ma (póki co) mocne pierwsze miejsce. Nie pamiętam już, któren mędrzec (nie jestem w stanie tego wynorać, bo wyszukanie czegokolwiek na temat szczepień jest teraz, no cóż, cokolwiek „problematyczne”), opowiadał o tym, że no my tu nie możemy obowiązkowych szczepień wprowadzać, no bo Francja coś podobnego wprowadziła i teraz tam są protesty. Nieśmiało chciałbym zwrócić uwagę na to, że może i tam są jakieś protesty (nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem), ale jeżeli chodzi o szczepienia, to Francja 15 sierpnia 2021 dojechała do 73.8 % zaszczepionych przynajmniej jedną dawką i 63.9% zaszczepionych obiema. Mógłbym te dane porównać do danych odnoszących się do poziomu wyszczepienia w naszym kraju, ale, parafrazując klasyka „nie warto by było, kurwa”. Być może Dworczyk się pomylił. Chciał powiedzieć, że „obowiązkowe szczepienia na covid przełożyłyby się negatywnie na słupki poparcia”, ale z racji pełnionej funkcji z rozpędu opowiedział o programie szczepień.


W paru poprzednich (głośnych, a jakże) tekstach, zdarzyło mi się wspomnieć o tym, że prawnik związany z pewnym Instytutem, O Którym Nie Można Mówić, Że Nie Można O Nim Mówić Wiecie Czego, reprezentował księdza pedofila w sprawie przeciwko ofierze tego księdza (albowiem ksiądz uznał, że został przez swoją ofiarę pomówiony). Otóż, okazało się, że nie był to jedyny pedofil związany z Kościołem, którego reprezentował prawnik związany z wiadomym instytutem. Tym razem trafiło na „Rycerza Jana Pawła II” (ironia ma w tym przypadku tak dużą gęstość, że nawet gwiazdy neutronowe patrzą na nią z zazdrością). Pozwolę sobie tutaj na kilka słów wyjaśnienia, albowiem bardzo, ale to bardzo nie chciałbym zostać źle zrozumiany. Uważam, że każdemu (tzn. każdemu podejrzanemu) należy się uczciwy proces (a co za tym idzie, dostęp do adwokata). Niemniej jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zaczynam dostrzegać pewną ponurą prawidłowość. Ktoś może powiedzieć „no elo, mordo, to są tylko dwa przypadki”, a ja na to odpowiem: „to są AŻ, dwa przypadki”. Poza tym, chodzi o przypadki, o których wiemy. Tak się bowiem składa, że wiadomy instytut nie ma w zwyczaju chwalenia się tym, że reprezentuje takich, a nie innych ludzi. Tak swoja drogą, zastanawiam się nad tym, czy to reprezentowanie wiadomych ludzi nie ma innego celu poza tym, żeby „pomagać” Kościołowi. Otóż, wydaje mi się, że może chodzić o to, że instytut zajmuje się tym, czym się zajmuje, bo liczy na to, że za którymś razem trafi na jakiegoś „pomawianego” księdza, którego cała prawica będzie mogła potem używać w charakterze niepodważalnego argumentu przemawiającego za tym, że z tą pedofilią w Kościele to jest tak, że złe ludzie pomawiają księży i ludzi związanych z Kościołem. Prawica już jakiś czas temu próbowała grać taką narracje. Pewien Wysoko Postawiony Typ z Mediów Rządowych miał w swoich skasowanych ćwitach również ten, w którym dywagował w temacie tego, czy, jak się okaże, że ksiądz G jest niewinny, to zostanie przeproszony przez tych, którzy go oskarżali o to i owo. Co zrozumiałe, gdy okazało się, że ów ksiądz został skazany na 7 lat za molestowanie nieletnich chłopców w Polsce i na Dominikanie, Bardzo Ważna Osoba, nie pokusiła się o żaden follow up. No, ale to dygresja tylko. Wracając do meritum, będę powtarzał do znudzenia, że żaden człowiek związany z wiadomym instytutem nie powinien nawet stać obok Państwowej Komisji do spraw wyjaśniania przypadków czynności skierowanych przeciwko wolności seksualnej i obyczajności wobec małoletniego poniżej lat 15. Jeżeli ktoś ma odmienne zdanie w tej materii, to prosiłbym o to, żeby taka osoba wykonała bardzo prosty eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że jest sobie kancelaria adwokacka, która ma w swoim portfolio, między innymi, reprezentowanie księży pedofilów i pedofilów związanych z Kościołem. Czy ktoś z takiej kancelarii mógłby zostać członkiem wyżej wymienionej komisji? No nie bardzo, bo byłby to spory konflikt interesów. Dlaczego więc część osób nie dostrzega tego konfliktu w przypadku instytutu wiadomego? Na to pytanie nie znam odpowiedzi, bo, jak już wspomniałem, ja tu tylko produkuje ściany tekstu.


Skoro zaś poruszyliśmy kwestię osób, które nie powinny mieć prawa do robienia tego i owego, to pozwolę sobie tę kwestię pociągnąć dalej. Zapnijcie pasy, bo będzie trzęsło: „Resort edukacji powierzył prowadzenie telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży fundacji prowadzonej przez księdza - psychologa i egzorcystę, przyznając jej 170 tys. złotych dotacji. Ministerstwo nie zorganizowało konkursu, zasłaniając się ustawą covidową.”. Nie, nie regulujcie odbiorników, to co przeczytaliście jest jak najbardziej legitne. Ktoś mógłby w tym momencie zadać pytanie: no zaraz, ale czy na pewno dobrym pomysłem jest dawanie Kościołowi, którego funkcjonariusze mają długą historię wykorzystywania (w wiadomy sposób) dzieciaków i młodzieży w potrzebie, dostępu do tej młodzieży? I takiemu komuś musiałbym przyznać, że zadał zajebiście istotne pytanie. Zastanawiałem się nad tym, o co tak właściwie chodziło resortowi Czarnka (nie, nie nazywajmy tego „resortem edukacji”, bo z edukacją ma to niewiele wspólnego). Ok, mogło chodzić o pieniądze. Tzn. mogło chodzić o to, żeby kolejna kościelna przybudówka mogła się paść na publicznych pieniądzach. Niemniej jednak, w tym konkretnym przypadku, mamy do czynienia z kwotą (dla Kościoła) raczej niewielką. Ja wiem, że ksiądz zawsze schyli się po pieniądze i po dziecko, ale, powtarzam, to jest jednak niewielka kwota. Z drugiej jednakowoż strony bardzo, ale to bardzo chciałbym wierzyć w to, że chodziło jedynie o pieniądze, bo alternatywa jest w chuj ponura. Czemu? Ano temu, że dzięki tej decyzji Kościół uzyskał dostęp do dzieciaków i młodzieży z problemami (i to czasem z ogromnymi problemami), a to z kolei przywodzi na myśl pewne porzekadło o wpuszczaniu lisa do kurnika.

 
Przedostatnią kwestia, którą się zajmiemy, będzie wypowiedź jednego z polityków partii, będącej politycznym odpowiednikiem nowotworu złośliwego. Chodzi, rzecz jasna, o wypowiedź Grzegorza Brauna, który stojąc na mównicy Sejmowej powiedział był do ministra zdrowia, że ów minister niebawem nie utonie. Wypowiedź ta (całkiem słusznie) spotkała się z powszechną krytyką, zaś Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła postępowanie (kierowanie gróźb karalnych). Braun, jak na Brauna przystało, zwrócił się do marszałkini Sejmu o skorygowanie stenogramu. Braunowi chodzi o to, żeby w stenogramie stało, że minister nie utonie „jak Polska wróci”. Jeżeli mam być szczery, cieszy mnie to, że prokuratura zajmie się tym bełkotem. Jednakowoż nie byłbym sobą, gdybym nie zauważył, że wcześniej prokuratura nie była tak wyrywna. Tak samo, jak wyrywny nie był prawicowy mainstream, który teraz oburza się na Brauna. Gdy pewna radna (w owym czasie związana z PiSem) napisała na swoim FB na temat jednej posłanki PO, że: „trzeba to coś złapać i ogolić na łyso”, prokuratura nie dopatrzyła się w tym znamion czynu zabronionego. Było to o tyle zjawiskowe, że owa radna miała (i pewnie nadal ma) związek ze skrajnie prawicowymi organizacjami, które słyną z tego, że jarają się przemocą i dla nich taki komentarz mógł zabrzmieć jak sygnał do „zrobienia porządku z wiadomym elementem”.


Oburzony na Brauna był również Sebastian Kaleta. Jest to o tyle ciekawe, że gdy partyjny kolega Kalety (aka „Vloger Dariusz”) wrzucał na swoje gówno-strony internetowe wywiad z Braunem, który opowiadał o tym, że Donald Tusk powinien trafić „pod ścianę”, to jakoś tak się złożyło, że ani Sebastian Kaleta, ani nikt, kurwa, inny ze Zjednoczonej Prawicy się nie oburzył (a prokuraturze nawet przez myśl nie przeszło, żeby się tym zajmować). Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że Vloger Dariusz „reklamował” wywiad z Braunem takimi słowy: „Grzegorz Braun w Szczecinie, kilka słów o Donaldzie Tusku… zgadzasz się z wypowiedzią? Udostępnij ten film!” (Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że wszystkie linki nadal sobie spokojnie wiszą). Czym się różni jedna wypowiedź od drugiej? Niczym. Stoi za tym taka sama, gówniana logika, w myśl której jak polityczny odpowiednik nowotworu złośliwego przejmie władzę w Polsce (czyli, na szczęście, nigdy), to przywrócona zostanie kara śmierci, a wszyscy „zdrajcy” zostaną tą karą uraczeni. Jedyna różnica polega na tym, że w 2016 Braun opowiadał o tym, że zabić trzeba kogoś, kogo Zjednoczona Prawica, eufemizując, w chuj nienawidzi. Teraz zaś wypowiedział się w podobnym tonie w temacie jednego z polityków Prawa i Sprawiedliwości. I teraz warto sobie zadać pytanie: czy ktokolwiek zwrócił uwagę na te „podwójne standardy” i czy politycy Zjednoczonej Prawicy byli w tym temacie grillowani? No jakoś tak się złożyło, że nie bardzo.  


Na sam koniec zostawiłem sobie pastwienie się nad pewną osoba, która jeszcze jakiś czas temu doskonale odnalazłaby się w towarzystwie Grzegorza Brauna i jego partyjnych kolegów, ale z racji tego, że na jednym marszu krzyczał „kto nie skacze, ten za PiSem”, wszystkie przewiny zostały mu wybaczone (w tym również wskrzeszenie Młodzieży Wszechpolskiej). Mowa tu, rzecz jasna, o Romanie Giertychu. Spora część komentariatu wyznaje zasadę „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”. Ja tam jestem prosty ludź i ja wyznaję zasadę: wróg mojego wroga jest wrogiem mojego wroga i nikim, kurwa, więcej. Najzabawniejsze są wypowiedzi niektórych fanów Giertycha, którzy opowiadają o tym, że „no może i on był nie za dobry, ale teraz się zmienił!”. Tę zmianę bardzo wyraźnie widać, jak się człek przyjrzy jego podejściu do aborcji: „W Teksasie, za zgodą SN, de facto zlikwidowano aborcję. Zmienia się powoli na świecie podejście do tego tragicznego dziedzictwa XX wieku.” Nie będę się pochylał nad tym drobnym szczegółem w postaci tego, że wypowiedź Giertycha jest ahistoryczną bzdurą, bo ćwiterianie już to zrobili (o czym można się przekonać scrollujac komentarze pod jego wpisem). Napiszę jedynie tyle, że Giertych to farbowany narodowiec, tak więc opowiadanie ahistorycznych bzdur jest dla niego równie naturalne co oddychanie.  


Zastanawiałem się nad tym, czy uda mi się kiedyś nieironicznie użyć pewnej frazy. Ten moment właśnie nadszedł. „Jestem tak stary, że pamiętam”, jak w 2003 roku Giertych razem z partyjnymi kolegami z LPR dokonał publicznego, dość spektakularnego aktu zesrańska: „Na wieść o planowanej wizycie statku holenderskiej fundacji Kobiety na Falach posłowie LPR Roman Giertych, Robert Strąk i Gertruda Szumska składają w puckiej prokuraturze rejonowej zawiadomienie o prawdopodobieństwie popełnienia przestępstwa”. Na tym jednakowoż akt zesrańska się nie zakończył, albowiem kilka dni później: „Roman Giertych zwraca się do szefa sejmowej komisji ds. Służb Specjalnych o zbadanie, czy prokurator odstąpił od czynności wobec kapitana statku po interwencji feministek u „wysoko postawionych prokuratorów”. Jeżeli wydaje się wam, że na tym wszystko się skończyło, to macie rację, wydaje się wam, albowiem parę dni później karuzela spierdolenia zamieniła się w ultrawirówkę: „„Langenort” z 11 Polkami wypływa z Władysławowa poza polskie wody terytorialne w rejs edukacyjny. Wypłynięcie było możliwe po wpłaceniu depozytu. Za „Langenortem” rusza statek z działaczami Młodzieży Wszechpolskiej. W Sejmie na pytania posłów o statek-klinikę odpowiadają wiceminister w MSWiA Tadeusz Matusiak i prokurator krajowy Karol Napierski. Roman Giertych zapowiada protest LPR w Holandii.”. Tym zajmował się kilkanaście lat temu „obrońca demokracji”, zaś jego komentarze odnoszące się do kwestii aborcji pokazują dość jasno, że przez te kilkanaście lat bardzo niewiele się panu Romanowi w głowie pozmieniało. Zmienił się jedynie język, którym Giertych się posługuje.



I tym zygotariańskim akcentem zakończę niniejszy Przegląd.


Źródła:

https://www.facebook.com/kreatywnehejterstwo/posts/1788431981224151/

https://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/wystarczy-nie-krasc-dobra-zmiana-szydlo,228,0,2328804.html

https://twitter.com/tvp_info/status/918194349560750081

https://oko.press/podziemie-antywirusowe-dlaczego-musieli-konspirowac/

Artykuł jest za paywallem, ale warto go poczytać, bo tam bardzo szczegółowo opisano tę sytuację z brakującym tlenem.

https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/2113423,1,pacjenci-sie-dusza-kulisy-tragedii-w-poznanskim-szpitalu.read

https://tvn24.pl/polska/protest-ratownikow-medycznych-ratownik-medyczny-ariel-szczotok-o-strajku-i-slowach-mateusza-morawieckiego-5400138

https://wiadomosci.radiozet.pl/7.-Dzien-Tygodnia-w-Radiu-ZET/Protest-ratownikow-medycznych.-Jest-zaproszenie-do-rozmow-w-Palacu-Prezydenckim

https://twitter.com/PolskieRadio24/status/1437385978830860295

https://twitter.com/TadKapla/status/1437143020416212995

https://businessinsider.com.pl/finanse/makroekonomia/wartosc-pkb-polski-w-2020-gus-podal-wstepne-dane/wrv01z2

https://www.gov.pl/web/polski-lad/7-proc-pkb-na-zdrowie

https://300gospodarka.pl/news/wydatki-na-ochrone-zdrowia-eurostat-polska

https://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-polacy-popieraja-protest-medykow-ale-nie-chca-wyzszych-podat,nId,5484148#crp_state=1

https://konkret24.tvn24.pl/swiat,109/odpowiedniki-stanu-wyjatkowego-obowiazuja-juz-na-litwie-i-lotwie-tak-ale-mniej-restrykcyjne,1075967.html

https://www.euractiv.pl/section/bezpieczenstwo-i-obrona/news/koronawirus-ktore-kraje-wprowadzily-stan-wyjatkowy/

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1433018002828677120

https://twitter.com/wPolityce_pl/status/1434607970478923778

https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/kraj/artykuly/8238469,morawiecki-zapad-stan-wyjatkowy-prowokacje.html

https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/stan-wyjatkowy-brak-dziennikarzy-granica-bialorus-smierc

https://twitter.com/JacekCzarnecki1/status/1440265191430635526

https://wiadomosci.wp.pl/politykowi-zrzedla-mina-ostra-wymiana-zdan-na-antenie-6679186003888960a?nil=&src01=f1e45&src02=isgf

https://dorzeczy.pl/opinie/197250/awantura-w-tvn24-dziemianowicz-bak-obrazila-piotra-wawrzyka.html

https://twitter.com/tvp_info/status/1434926563091521544

https://twitter.com/DoRzeczy_pl/status/1435550185652989957

https://www.tvp.info/55726618/koronarwirus-obowiazkowe-szczepienia-przeciwko-covid-19-moglyby-doprowadzic-do-powaznego-zaognienia-sytuacji-co-w-konsekwencji-przelozyloby-sie-negatywnie-na-caly-proces-szczepien-powiedzial-szef-kprm-michal-dworczyk

https://ig.ft.com/coronavirus-vaccine-tracker/?areas=eue&cumulative=1&doses=total&populationAdjusted=1

https://poznan.wyborcza.pl/poznan/7,36001,27539634,rycerz-jana-pawla-ii-skazany-za-pedofilie-dogadal-sie-z-prokuratura.html

https://www.onet.pl/styl-zycia/onetkobieta/ksiadz-poprowadzi-telefon-zaufania-dla-dzieci-i-mlodziezy/gjk0e17,2b83378a

https://tvn24.pl/polska/grzegorz-braun-koryguje-swoje-oswiadczenia-majatkowe-chce-zmian-w-stenogramie-z-posiedzenia-na-ktorym-krzyczal-bedziesz-pan-wisial-5423394

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,24315469,trzeba-to-cos-zlapac-i-ogolic-na-lyso-wyrok-byla-radna-pis.html

https://wydarzenia.interia.pl/polska/news-grzegorz-braun-prokuratura-wszczela-dochodzenie,nId,5488290

https://tvn24.pl/polska/grzegorz-braun-koryguje-swoje-oswiadczenia-majatkowe-chce-zmian-w-stenogramie-z-posiedzenia-na-ktorym-krzyczal-bedziesz-pan-wisial-5423394

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1438497629688590337

https://twitter.com/giertychroman/status/1433340300060250113

Niestety znalazłem jedynie link schowany za paywallem, ale warto się z tym zapoznać, bo ładnie tam zebrano to co się działo w związku z przybyciem statku Langenort do Polski.

https://www.polityka.pl/archiwumpolityki/1856908,1,pod-wiatr.read



1 komentarz:

  1. Z tymi szczepieniami, maseczkami, dystansami itp. to można naprawdę dostać depresji. Foliarską narrację przyjęło też bardzo ludzi z antypisu, zdawałoby się ogarniętych. Przynajmniej u mnie, pd. Podkarpacie, wyszczepienie w okolicach 30%.

    OdpowiedzUsuń