piątek, 27 sierpnia 2021

Hejterski Przegląd Cykliczny #81

Tym razem przyjdzie nam zainaugurować przegląd tematem z gatunku międzynarodowych. Jak się zapewne domyślacie, chodzi o Afganistan. Przyznam, że zastanawiałem się nad tym, czy w ogóle poruszać ten temat. Zastanawiałem się dlatego, że skoro wypowiadali się już w temacie Afganistanu eksperci w rodzaju Karolaka i Najmana, to temat został raczej wyczerpany. Nieco zaś bardziej na serio, media absolutnie nie wyciągnęły żadnej lekcji z tego, co zafundowały nam wszystkim, wrzucając do debaty publicznej (tej odnoszącej się do koronawirusa i szczepień) głosy celebrytów i dobierając je na zasadzie: „im większy kretynizm, tym lepiej dla nas, bo będzie więcej wejść na stronę”. Jednakowoż w momencie, w którym do polskiej debaty publicznej zaczął (po raz kolejny) wjeżdżać temat uchodźców (hurr durr, czeba chronić Bolzge przed uchodźcami!) uznałem, że się w temacie wypowiem na tyle, na ile się znam. Od razu uprzedzam, że temat zostanie potraktowany bardzo skrótowo, bo inaczej się nie da (tzn. da się, ale tu by trzeba było napisać książkę). Zacznę więc od pytania, które rezonuje w debacie dotyczącej Afganistanu: czy decyzja USA: „spadamy stąd” była słuszna, czy też nie. Odpowiedź na to pytanie jest prosta, jak budowa cepa (w tym miejscu mógł się pojawić dowcip odnoszący się do pewnego polityka Zjednoczonej Prawicy, ale się powstrzymałem): to zależy od tego „dla kogo”. Z punktu widzenia samych Stanów Zjednoczonych, była to decyzja ze wszech miar słuszna. Powiedział to (praktycznie wprost) Biden, który stwierdził, że „miszyn akompliszd”, albowiem w tej całej interwencji chodziło o to, żeby zabezpieczyć jego kraj przed atakami terrorystycznymi ze strony wiadomych jegomościów (oraz, of korz, dorwanie Bin Ladena). Osobną kwestią jest to, że ta konkretna wizyta gospodarska trochę USA kosztowała. Tak sobie myślę, że politycy (nie tylko Polscy, ale ci przede wszystkim) powinni sobie wbić do łbów to konkretne przemówienie. Bo o ile mnie pamięć nie myli, jechaliśmy tam do tego Afganistanu, albowiem „war on terror”. Teraz się okazuje, że tam trochę dopisano drobnym druczkiem.


Co będzie dalej z Afganistanem? Nie mam zielonego pojęcia, ale jeżeli weźmie się pod rozwagę współczesną historię tego kraju i to, jakimi przyjemniaczkami są talibowie, to można bezpiecznie założyć, że nie będzie tam zbytnio kolorowo (dosłownie i w przenośni). Jeżeli zaś chodzi o samych talibów, to w ich przypadku zmieniło się to, że nauczyli się nowych mediów i nauczyli się propagandy. Jakiż był mój brak zdziwienia, gdy okazało się, że bardzo niewiele trzeba było, żeby część polskiej prawicy uznała talibów za autorytety. Jak do tego doszło? Ano tak, że rzecznik talibów (tak, wiem, brzmi to cokolwiek abstrakcyjnie, ale trzeba się do takowych abstrakcji przyzwyczaić),którego zapytano o kwestie wolności słowa, odpowiedział był: „Zadajcie to samo pytanie Facebookowi, który cenzuruje kiedy chce”. To wystarczyło, żeby część prawicowego komentariatu zapiała z radości. Zapewne proces decyzyjny (użycie określenia „proces myślowy” byłoby sporym nadużyciem) przebiegał mniej więcej tak: „Skoro talibowie też nie lubią FB, to może nie są aż tak źli, jak się ich maluje?” Nie byłem tym zaskoczony, bo do tego, żeby być cytowanym (i uznawanym za autorytet) przez polską prawicę wystarczy bardzo niewiele (tzn. wystarczy nie lubić tych samych organizacji/osób/etc. co polska prawica). I tak, mieliśmy rządowych mediaworkerów tłumaczących, że AfD jest spoko (bo też nie lubią „niebiałych”, a na dodatek hejtują Merkel). Były również tłumaczenia, że faszyści nie są tacy źli, bo przecież Włochy nie zaatakowały Polski (kontekstem tłumaczeń było to, że narodowcy zapraszali na swoje eventy członków organizacji, które same siebie uważają za faszystowskie). Były (i są) mizianki z otwarcie proputinowskimi partiami politycznymi (ale ci, którzy te mizianki robią, nie są pożytecznymi idiotami Kremla! Pożytecznymi idiotami Kremla są ludzie, którzy uważają, że wpuszczenie 30 osób do Polski jest słuszną decyzją) I tak dalej i tak dalej. Tym razem padło na talibów. Jest to przepiękny fikołek, albowiem ta sama prawica, która teraz się jara talibami tłumaczy nam, że nie można do Polski wpuścić wcześniej wymienionych 30-kilku osób, bo islamizacja i fundamentalizm religijny. Gdzieś tutaj jest pewnie ironia, ale jestem z Podkarpacia i nie potrafię jej znaleźć.


Wróćmy na moment do decyzji o opuszczeniu Afganistanu przez USA. Zarówno decyzja o tym, żeby wjechać do Afganistanu, jak i o tym, żeby go opuścić, były decyzjami amerykańskimi. Do głąbów, które uznały, że warto się „dołączyć” do Ludzi zza Wielkiej Wody nie docierało, że to nie będzie „relacja partnerska”. Owszem, Amerykanie wspierali wojska państw, które im pomagały (polecam książkę Edyty Żemły pt. „Zdradzeni”, książka co prawda traktuje o Nangar Khel, ale tłem do tego wszystkiego jest absolutne nieprzygotowanie polskiej armii do tej misji i to, że amerykańskie wojska non stop musiały polskim wojakom udzielać, że tak to ujmę, „wsparcia technicznego”). Owszem, państwa te mogły same decydować o zmniejszaniu kontyngentów. Jednakowoż prawda jest taka, że gdyby USA postanowiły, że z Afganistanu trzeba się zwinąć, na ten przykład rok po rozpoczęciu misji, to wszystkie inne kraje biorące udział w tej operacji musiałyby się dostosować.


Już po napisaniu powyższego kawałka okazało się, że Stany Zjednoczonej bardzo lubią podkreślać to, że same podejmują decyzje: „Europejczycy nie uzyskali od prezydenta Joe Bidena obietnicy przedłużenia ochrony wojsk USA dla ewakuacji z lotniska w Kabulu” (artykuł datowany na 24-08-2021). To jest bardzo chujowa zagrywka ze strony USA, bo nawet jeżeli państwa chciałyby same sobie załatwić „osłonę”, to przeca wysłanie wojsk do Afganistanu (nawet w ramach jakiejś koalicji), to nie jest pięć minut roboty. Jedną rzecz tutaj wytłumaczę, to nie jest tak, że ja tu zaczynam wjeżdżać z jakąś Putiniadą (do której przyłączyła się ostatnio ochoczo polska prawica) i zaczynam tłumaczyć, że w sumie to nam to USA po chuj i chyba nie warto być z nią w sojuszu (tak, tego rodzaju narracje były produkowane przez obóz rządzący). Ujmę to tak, dla naszego kraju nie ma innej alternatywy niż przebywanie w tzw. „amerykańskiej strefie wpływów”, tzn. w sumie to jest inna alternatywa (do której wzdycha skrajna prawica i pewien instytut, o którym nie wolno było mówić, że nie wolno o nim mówić wiecie czego [nie, to nie pomyłka, w jednym z kolejnych kawałków Przeglądu zostanie to rozwinięte]), ale przebywanie we „Wschodniej” strefie wpływów jest dla większości Polaków mało kuszącą perspektywą. Tyle, że z tego wcale nie wynika, że musimy się angażować w każdą awanturę wywoływaną przez naszego Silnego Kolegę zza Wielkiej Wody. Szczególnie zaś w sytuacji, w której Silny Kolega ma tendencję do wywoływania awantur. Idealnym przykładem takiej awantury było to, co działo się w Iraku (bardzo dobrze opisano to w książce pt. „Fiasko. Amerykańska awantura wojenna w Iraku” Thomasa E. Ricksa). To nie było tak, że nikt tam w USA nie wpadł na to, że ta interwencja może zdestabilizować region. Część ekspertów przed tym ostrzegała, ale, jak się pewnie domyślacie, ich opinie zostały olane. Interwencja zaś (wraz z całą misją „stabilizacyjną”) była przeprowadzona tak zajebiście, że wojskom koalicji udało się zniechęcić do siebie nawet tych Irakijczyków, którzy na samym początku byli im przychylni (powtarzam się w tym miejscu, ale na serio polecam książkę Ricksa, bo on tam całą tę interwencję rozebrał na czynniki pierwsze). Reasumując, mam nadzieję, ze przy następnej awanturze, którą będzie chciał wywołać Silny Kolega, władze innych państw zastanowią się nad tym, czy aby na pewno warto się w to angażować.


Jak już wspomniałem na początku tego Głośnego Tekstu, prawica, która nie potrafi prowadzić polityki w sposób inny niż szczucie i stałe budowanie poczucia zagrożenia (o tym zaś się kiedyś mądrzyłem w swoim innym Głośnym Tekście, który wam zalinkuję w źródłach) stara się przeprowadzić reenacting roku 2015, w którym udało się jej wywołać histerię o niespotykanych dotąd rozmiarach (może inaczej: ja nie widziałem jeszcze takiej histerii, nawet wtedy, gdy wszyscy [dwukrotnie] rzucali się do sklepów kupować cukier, bo jak miał zdrożeć). Z kraju, którego obywatele obawiali się masowej migracji z terenów ogarniętych wojną, zamieniliśmy się w kraj rzygający rasizmem i nienawiścią. Tak, wiem, wcześniej nie było jakoś specjalnie różowo w tej materii, ale w 2015 to zmieniło się tak, że hasła wykrzykiwane wcześniej przez nazioli praktycznie weszły do debaty publicznej jako „wartościowe opinie”. Pozwolę sobie w tym miejscu na dowód anegdotyczny. Obserwowałem to, jak zmieniała się w 2015 opinia wielu moich znajomych (a jak się pewnie domyślacie, raczej nie obracam się w towarzystwie nazioli) odnośnie uchodźców. Obserwowałem płynne przejście od „musimy im pomóc”, do „ok, skoro już byśmy musieli, to tylko kobiety i dzieci, a i to nie wszystkie). Niektórzy z moich znajomych snuli wizję islamizacji Europy, zaś każdy zamach terrorystyczny był dla nich zwiastunem upadku Unii Europejskiej. W tym miejscu chciałbym wyraźnie zaznaczyć, że choć mierziły mnie w chuj te wypowiedzi i wpisy, to jednak byłem w stanie zrozumieć to, że były one efektem strachu. Niemniej jednak moje zrozumienie miało swoje granice i zdarzało mi się ściąć z różnymi znajomymi, którzy wygadywali bzdury.


Od tamtej pory minęło 6 lat. Europa nie upadła i nie została „zislamizowana”. Prawica, która z wytęsknieniem czekała na kolejne zamachy terrorystyczne (rzecz jasna, tylko te, których sprawcy nie byli biali i nie byli katolikami [bo takowe zamachy terrorystyczne w prawicowej optyce nie istnieją]), musiała sobie odpuścić szczucie na uchodźców. Co prawda w 2018 PiS popełnił rasistowski rzyg na finiszu kampanii samorządowej, ale efekt chyba nie był zgodny z zamierzonym, bo pozytywnie na ów rzyg (zwany również „spotem”) zareagował jedynie beton. Ponieważ na granicy Polski pojawili się uchodźcy (których podrzuca tam reżim Łukaszenki) partia rządząca zwietrzyła szansę na reanimację narracji z 2015. Co prawda nie dysponuję żadnymi badaniami, którymi bym się mógł podeprzeć w celu oceny skuteczności działań rządu, ale (uwaga, anecdata po raz kolejny), obserwuję tych samych znajomych, którzy w 2015 byli bardzo blisko chodzenia na protesty przeciwko „nielegalnej imigracji” (ciekawym, czy organizatorzy tych protestów wiedzieli za co polscy pracownicy [a przepraszam, „turyści”] swego czasu dostawali „misie” w paszportach) i widzę, że o ile wtedy mieli wrogi stosunek do „imigrantów ekonomicznych”, to teraz mają wrogi stosunek do rządowych narracji. Niemniej jednak, nawet gdyby była to reakcja, że tak to ujmę „dominująca”, to PiS będzie miał to w dupie, bo w najgorszym przypadku te narracje „mieliśmy rację”, będą sygnałem dla betonowego elektoratu, że Genialny Strateg nigdy się nie myli.


Partia rządząca przyzwyczaiła nas już do tego, że przy każdej okazji stosuje tzw. „wielonarracje”. Tak samo było (i jest) w przypadku uchodźców, którzy z jednej strony „przyjeżdżają po socjal”, z drugiej zaś „nie są ludźmi ubogimi”, z trzeciej strony i jedni i drudzy na pewno będą nas chcieli islamizować (jest to narracja wybitnie kretyńska, jeżeli stosuje się ją do osób, które uciekały z Afganistanu przed talibami). Są też narracje nacjoli, którzy twierdzą, że „hurr durr prace nam milionom Polaków bedo odbierać”. Generalnie, narracji jest sporo i są one ze sobą sprzeczne. O ile w 2015 PiS postawił na przekonywanie wszystkich do tego, że wszyscy, którzy chcą się dostać do Polski są „migrantami ekonomicznymi”, to teraz rządowy agitprop poszedł w drugą stronę. Oddajmy głos Prezydentowi RP: „Trudno ocenić, kim są osoby stojące na granicy polsko-białoruskiej. Według naszych informacji one wcześniej przyleciały do Mińska samolotami, czyli to nie są biedni ludzie”. Na ćwitrze zadałem Prezydentowi RP pytanie, na które zapewne nie doczekam się odpowiedzi: „mam takie pytanko. Czy pańskim zdaniem wszyscy Polacy, którzy w 1939 uciekli z kraju (z wiadomych przyczyn), byli ludźmi biednymi? Czy też może było tak, że nie uciekali z kraju przed biedą, ale z powodu niesprzyjającej atmosfery wywołanej wybuchem wojny?”. Wydaje mi się, że to pytanie powinno się zadawać każdemu politykowi partii rządzącej. Swoją drogą, rzygać mi się chce, jak patrzam na prawicowych kretynów, którzy publikują „demaskatorskie” wpisy opatrzone zdjęciami uchodźców, w których to wpisach tłumaczą, że ten czy inny uchodźca ma „drogie ubrania”.


Ja tam co prawda się nie znam (bo z Podkarpacia jestem), ale wydaje mi się, że jeżeli ktoś spierdala z domu (mając w perspektywie długą i niezbyt wygodną podróż [oraz to, że do tego domu nie wróci]), to zabierze ze sobą wytrzymałe ciuchy i jakieś cenne przedmioty, celem ich późniejszego spieniężenia (gdyby zaszła taka potrzeba). Najwyraźniej prawicowiec, który miałby uciekać z domu, celem odbycia takowej podróży, ubrałby się w najgorsze ciuchy i na wszelki wypadek nie zabrałby ze sobą żadnego telefonu. Nie no, żartuję, prawicowiec by nie uciekał, tylko zostałby na miejscu i rzucał kostką brukową w czołgi, samoloty etc. Prócz tego, prawicowiec „poszedłby do lasu” celem stworzenia partyzantki. Nieco zaś bardziej na serio. Trzeba być jednostką wybitną, żeby rozliczać uchodźców z tego, że niektórzy z nich mają markową odzież (tak, wiem, to mogą być podróbki), telefony/etc. Gdyby nie tragiczny kontekst tych rozważań, to by było nawet zabawne, bo najwyraźniej zdaniem prawicy (która szczyci się wszem i wobec swoją wiedzą historyczną) Polacy, którzy uciekali z terenów ogarniętych wojną, niczego ze sobą nie zabierali. W kontekście powyższego warto się zastanowić nad tym, po chuj im w takim razie były te wszystkie wozy, które korkowały drogi. Domyślam się, że gdy do szkół wjedzie Czarnkologia zamiast historii, młodzież dowie się, że te wszystkie informacje o drogach zakorkowanych wozami uchodźców, to była tylko wroga propaganda, bo Polacy nie uciekają. Ok, tak na serio, to, że tłumy Polaków spierdalały na wozach to jest wiedza na poziomie tak bardzo podstawowym, że nawet prawicowe dzbaneczniki powinny o tym wiedzieć. Ci ludzie nie uciekali przed biedą, tylko przed wojną. Tak samo jest z Afgańczykami: ci ludzie spierdalają przed talibami i przed przemocą, a nie przed biedą.


W ramach fikołków narracyjnych partii rządzącej mogliśmy się dowiedzieć między innymi tego, że Białoruś to w sumie bezpieczny kraj jest. Dowodem tego miało być to, że reżim Łuki dostarcza uchodźców pod granicę: „Wawrzyk z kolei powiedział, że nie ma mowy o prześladowaniu, bo to władze białoruskie przywiozły imigrantów i nie grozi im ze strony Mińska żadne realne zagrożenie.” Jeżeli coś wam to nazwisko mówi, ale nie jesteście pewni o co chodzi, to już śpieszę z wyjaśnieniami: ten typ był kandydatem PiSu na Rzecznika Praw Obywatelskich. Nieśmiało chciałbym w tym miejscu przypomnieć, że reżim, który zdaniem Wawrzyka jest taki zajebisty, zabija i torturuje własnych obywateli, a jakiś czas temu uziemił samolot pasażerski (stosując całkiem realne groźby), celem uprowadzenia z pokładu samolotu opozycjonisty (który potem był torturowany). Ci sami ludzie twierdzą (co akurat jest zgodne z prawdą), że dla Łukaszenki uchodźcy są narzędziem. Tak więc, mamy reżim, który jest śmiertelnym zagrożeniem dla obywateli Białorusi, ale ten reżim jest dobry dla uchodźców, bo traktuje ich przedmiotowo. Tak, to ma sens.


Na sam koniec tych rozważań zostawiłem sobie jedną sprawę. Otóż, nasze władze (jak zwykle) tłumaczą, że to one mają rację. Że tym ludziom nie przysługuje żaden azyl, bo „Białoruś to bezpieczny kraj”. Aż by się chciało zapytać o to, że skoro ten kraj taki zajebisty, to czemu sprinterkę białoruską Polska przyjęła. No, ale to dygresja. Moim skromnym zdaniem podkarpacianina, gdyby polskie władze faktycznie miały rację, to minister Wąsik nie musiałby unieważniać konwencji genewskiej. Gdyby miały rację, SG i wojsko nie musiałyby bawić się w trolling i uniemożliwiać uchodźcom kontaktu z otoczeniem. Gdyby władza miała rację, to po prostu przyjęto by od uchodźców te wnioski o azyl (czy tam podania, czy jak się to nazywa), rozpatrzono je negatywnie, a uchodźców odesłano. Tylko, że wiecie, gdyby władza zdecydowała się na taki krok, to musiałaby odesłać tych ludzi do Afganistanu. No i to by mogło jednak trochę źle na wizerunek władzy zrobić, bo wysyłanie tych ludzi do Afganistanu byłoby dla nich równoznaczne z wyrokiem śmierci. Tak więc władza wpadła na pomysł, że będzie się bawić w trolling i poczeka, aż uchodźcy się wylogują, a winę za to zwalą na reżim Łukaszenki. Jeżeli komuś się wydaje, że przesadzam, to nieśmiało przypominam, że nasze władze miały (i nadal mają) wyjebane na to, że ich światłe decyzje doprowadziły do śmierci kilkudziesięciu tysięcy obywateli naszego kraju. Skoro więc władze miały wyjebane na „swoich”, to niby czemu miałyby się przejmować „obcymi”?


Rzecz jasna, łamanie prawa obecne władze (tak jak zawsze) argumentują „dbaniem o bezpieczeństwo Polek i Polaków”. Gwoli ścisłości, PiS po to walczy o przejęcie sądownictwa, żeby nie musieć się tłumaczyć ze swoich działań. Jeżeli bowiem udałoby się przejąć sądy, to żaden z polityków PiSu już nigdy nie złamałby prawa (gdyby zaś zdarzyło im się złamać prawo międzynarodowe, to Trybunał Przyłębski z przyjemnością orzeknie, że to prawo jest niezgodne z polską konstytucją). Pozwalanie władzy na to, żeby władza (jakakurwakolwiek) łamała prawo i jeszcze się tym chwaliła, to tendencja cokolwiek samobójcza. Ujmując rzecz najprościej jak się da. Dziś władza łamie prawa uchodźców, a jutro może łamać prawa dowolnej osoby, która tejże władzy podpadnie. Zresztą to dzieje się już od jakiegoś czasu. Skala bywa różna. Od tuzów PiSowskich, obruszających się na to, że adwokat kierowcy Seicento ma czelność robić to, co powinien robić obrońca, poprzez szczucie policjantów w cywilu na protestujących (o traktowaniu gazem łzawiącym nie wspominając), aż po sytuacje, w których człowiek, który wjechał w tłum ludzi autem odpowiada za „wykroczenie drogowe”. Jednakowoż nawet w tym kontekście przetrzymywanie na granicy ludzi i czekanie aż umrą, jest pewnym novum i nie powinno się nad tym przechodzić do porządku dziennego. Tak się bowiem składa, że każdy może znaleźć się w sytuacji, w której znaleźli się uchodźcy. Czyli w takiej, w której prawa, zdrowie, a nawet życie takiego kogoś przegrają z doraźnym interesem partyjnym. Rządowy agitprop zadba zaś o to, żeby nikogo to specjalnie nie oburzało i będzie udowadniał, że wszystko jest w porządku, bo chodzi o bezpieczeństwo kraju/etc.


Skoro zaś już jesteśmy przy bezpieczeństwie kraju, warto na moment pochylić się nad kwestią szczepień. Rząd się już jakiś czas temu zorientował, że zjebał tę kwestię, tak więc rządowych mediaworkerów zaprzęgnięto do tworzenia narracji, z w myśl których mieliśmy do czynienia z kolejnym sukcesem. Pozwólcie, że zacytuję wam wpis Michała Adamczyka (jeden z narracyjnych stachanowców z „Wiadomości”): „Styczeń 2021. Pamiętacie polityczną awanturę, że Polska zrezygnowała z zakupu (przewidzianych na IV kwartał tego roku) dodatkowych 15 mln dawek szczepionek? To teraz przypomnijcie sobie kto mówił, że szczepionek na pewno wystarczy a kto rozkręcał histerię, że ich zabraknie” (na końcu była emotka). Ciekaw jestem, czy ten konkretny stachanowiec zdał sobie sprawę z tego, co napisał, czy też nie bardzo. Tak się bowiem składa, że pan Adamczyk sugeruje, że rząd wiedział, że szczepienia w Polsce nie pójdą tak jak trzeba i dlatego nie zamawiał zbyt wielu szczepionek (bo jeszcze by się zmarnowały). A jak nam tak w ogóle idą szczepienia? Wprost rewelacyjnie. Średnia UE jeżeli chodzi o zaszczepionych dwiema dawkami (albo jedną JJ) to 56% w Polsce jest to 48,8% Jeżeli chodzi o zaszczepionych dwiema dawkami + jedną 63,5% (tak więc mają tam jeszcze średnio 7,5% „nadwyżki” [czyli osób, które jeszcze będą się szczepić drugą dawką), w Polsce to 50,3% (tak więc „nadwyżki” mamy 1,5%). Poszło nam więc w chuj dobrze. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że jakiś czas temu trzymaliśmy się blisko średniej UE, ale było tak tylko i wyłącznie dlatego, że umożliwiono szczepienie młodszym rocznikom. Teraz zaś szczepionki są, a chętnych brak. W telewizorni widziałem jakieś spoty promujące szczepienia, ale moim zdaniem to jest too little, too late.


Uwaga! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!


https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Przyszła pora na pochylenie się nad instytutem, o którym nie można było mówić, że nie wolno było o nim mówić wiecie czego. Jak już wspomniałem wcześniej, nie jest to żadna omyłka, albowiem: „Ordo Iuris domaga się od Marty Lempart dodatkowych 50 tys. zł za ujawnienie przez nią sądowego zakazu mówienia o tej organizacji, że są "opłacanymi przez Kreml fundamentalistami””. Nie jestem prawnikiem, tak więc nie wiem, czy są jakieś podstawy do takiego pozwu. Może inaczej: nie wiem, czy faktycznie nie wolno mówić o tym, że się dostało zakaz sądowy mówienia o czymś, ale wydaje mi się, że jest to po prostu kolejny przejaw bullyingu prawniczego, uprawianego przez wiadomy Instytut (swego czasu poświęciłem temuż instytutowi osobną notkę, którą zalinkuję w Źródłach). Mam nadzieję, że dożyję czasów, w których członkowie wyżej wymienionej organizacji staną po drugiej stronie prawniczego bullyingu. W poprzednim Przeglądzie wspomniałem o tym, że Instytut dorobił się własnej uczelni. Byłem całkowitym brakiem zaskoczenia Jacka, gdy przeczytałem, że: „Ministerstwo Edukacji i Nauki chce w 2023 roku wprowadzić obowiązek uczęszczania uczniów na religię lub etykę. By zmniejszyć deficyt nauczycieli etyki, MEiN zleciło kształcenie osób, które obejmują te stanowiska Collegium Intermarium - placówce związanej z Ordo Iuris, która powstała kilka tygodni temu”. To jest informacja, którą suweren powinien być chłostany 24/7, tak więc zrozumiałe jest to, że nikt tego jakoś specjalnie nie nagłaśnia. Obstawiam, że jeżeli Ministerstwu Edukacji Czarnkowej uda się wepchnąć do szkół ludzi „kształconych” przez uczelnię powiązaną z „Instytutem” (oraz innymi uczelniami wyznaniowymi), sporo ludzi się wkurwi i nagle powszechną praktyką stanie się prześwietlanie kwalifikacji etyków (celem ustalenia, czy aby ów etyk, czy etyczka nie jest produktem uczelni wyznaniowej). Potem zaś może się zrobić stosunkowo głośno o tym, że rodzic ma prawo do wychowywania dzieci zgodnie z własnym sumieniem, zaś zmuszanie dzieci do uczęszczania na zajęcia prowadzone przez kogoś, kto został wytresowany (nazywajmy rzeczy po imieniu) przez uczelnie wyznaniową, nie bardzo się w to wpisuje.


Pamiętacie może pewnego typa, który założył sobie „Straż Narodową”, mającą bronić kościołów mimo, że nikt tych kościołów nie chciał atakować? Jakiś czas temu okazało się, że władzom się ten pomysł bardzo spodobał. Jak bardzo? Ano tak bardzo, że: „Dwie organizacje narodowców - Stowarzyszenie Straż Narodowa i Stowarzyszenie Marsz Niepodległości - dostały dwie najwyższe dotacje z Funduszu Patriotycznego. Łącznie przyznano im 3 mln zł”. Ta wiadomość powinna być wszędzie, a mimo tego mało kto się tym zainteresował. Efektem końcowym braku narracji potępiających rząd za to, że ten sobie sponsoruje (nazywajmy rzeczy po imieniu) tituszki, jest normalizacja takich działań. No bo skoro rząd sobie ich sponsoruje i nikogo to nie obchodzi (w domyśle, polityków opozycji, mediów mainstreamowych/etc.), to znaczy, że rząd w sumie nie zrobił niczego nagannego, prawda? Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to nie jest, na ten przykład, jakieś prawackie gówno-wydawnictwo, które dostaje kasę na drukowanie książek, których potem nikt nie czyta. Tutaj mamy sponsorowanie organizacji, które gloryfikują przemoc i bardzo lubią ją stosować. Rzecz jasna, stosują tę przemoc celem „obrony Polski przed wrogami”. Co zrozumiałe, to te organizacje będą decydować o tym, kto jest wrogiem. Ja wiem, że nie powinno mnie dziwić to, że rząd daje kasę takim, a nie innym organizacjom, ale dla mnie to jest na serio, kurwa, za dużo. Bo to trochę tak, jak gdyby w latach 90-tych ktoś zaczął rzucać milionami monet w skinheadów.


Zastanawiam się nad tym, czy nie stoi za tym pewien zamysł. Tak się bowiem składa, że narodowcy co prawda stoją „na prawo od PiS”, ale jeżeli chodzi o nienawiść do lewaków, kobiet, mniejszości narodowych, elgiebetów/etc., to narodowcy stoją dokładnie tam, gdzie stoi PiS. I tak sobie dumam, czy finansowanie tituszek nie ma być przypadkiem sygnałem dla tych, których PiS nie lubi. Chodzi o sygnał „wiecie, możecie sobie protestować i się stawiać, ale zwróćcie uwagę na to, że właśnie daliśmy kupę kasy organizacjom, które uważają was za gorszy rodzaj ludzi, tak więc...”. Tak, wiem brzmi to jak teoria spiskowa (z której jestem dumny, bo to moja własna teoria spiskowa), ale prawda jest taka, że PiS ma komu dawać pieniądze, tak więc nie uwierzę w to, że ktoś tam uznał, że w sumie to dadzą te pieniądze narodowcom, bo mają ich za dużo i im się wysypują. Nie bez znaczenia jest również, że pan szefujący organizacjom, które dostały kasę, pojawia się wszędzie tam, gdzie „trzeba” (z punktu widzenia władzy) i mówi rzeczy, które władza chciałaby powiedzieć, ale się (jeszcze) trochę wstydzi. Na ten przykład, ów przemiły pan pojawił się na granicy i jakoś tak kordon go nie odpychał tak, jak to robił z ludźmi, którzy chcieliby pomóc uchodźcom. Potem zaś okazało się (kolejny totalny brak zaskoczenia), że rządowi mediaworkerzy zaczęli jarać się wypowiedziami tegoż pana i mówić, że „mówi z RiGCzem”.


Przyznam szczerze, że bardzo doceniam wkład polskich duchownych w zniechęcanie Polaków do korpo kościelnego. Duchowni przyzwyczaili się bowiem do tego, że im wolno więcej. Jakiś czas temu jeden z biskupów pozwolił sobie na wypowiedzenie kilku słów prawdy: „Biskup ma być miłosiernym ojcem, jak w opowiadaniu Pana Jezusa daje szansę marnotrawnemu synowi. Sprzeniewierza się swemu powołaniu, gdy staje się prokuratorem donoszącym sądom na grzeszącego syna. Daleka mu jest logika szatana, który oskarża bez oznaki miłosierdzia. Jeżeli nie ma poprawy u grzeszącego księdza, to ksiądz winien wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, a nie miłosierny biskup (…) - Biskupi są karani za grzechy synów, którzy nadużyli ich miłosiernej postawy. Pedofilia jest społecznym problemem”. Tłumacząc to z biskupiego na prosty język: „jebać frajera, co na psach mordę otwiera”. Owszem, biskup został za swoją wypowiedź zjebany na funty (bardzo lubię to określenie) i musiał (zapewne dosłownie musiał) za nią przeprosić. Śmiem twierdzić, że biskup, który tak się ładnie przedstawił przed, nam tutaj w tej chwili słuchaczom, przed milionami słuchaczy (nie mogłem się powstrzymać), najprawdopodobniej nie liczył się z tym, że jego wypowiedź wywoła publiczne zgorszenie. Jestem się w stanie założyć o wiele, że kiedy sobie układał to kazanie (czy jak tam się ta jego pogadanka nazywała) to mu przez myśl nie przeszło, że będzie się musiał potem z niej tłumaczyć. Co prawda, było to typowe non-apology („Ponieważ moja apelowa modlitwa przez część słuchaczy błędnie została zinterpretowana (…) Wszystkich, których dotknęła moja wypowiedź, najserdeczniej przepraszam”), ale zapewne sporo go kosztowało, bo jednak musiał się tłumaczyć przed plebsem. Nawiasem mówiąc, tego rodzaju podejście („nie donoś na prawilnych chłopaków”) musiało być (i pewnie nadal jest) w tym korpo normą. Biorąc pod rozwagę to, jak bardzo Kościołowi nie zależy na tym, żeby ogarnąć tę sprawę (i np. jakoś zacząć chronić dzieci przed pedofilami z kościelnego korpo), skali tego, co się tam działo (i nadal dzieje) zapewne nigdy nie poznamy.


Ciekaw jestem, jakie będą dalsze losy sztandarowego projektu PiSu (aka „Polski Ład”). Okazało się bowiem, że jedno korpo się srogo wkurwiło: „Kościół katolicki nie został uwzględniony wśród kilkudziesięciu podmiotów, z którymi rząd przeprowadza konsultacje publiczne dot. projektu noweli ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych w ramach Polskiego Ładu”. Muszę się wam w tym miejscu przyznać do tego, że w sumie to mnie trochę dziwi to, że PiS nie konsultował niczego z Kościołem, skoro konsultował z nim, na ten przykład, prawo aborcyjne. Dziwi mnie o tyle, że Kościół jest stały w uczuciach, a najbardziej ze wszystkiego kocha pieniądze. Partia rządząca o tym wie, tak więc powinna to uwzględniać w swoich rachubach politycznych. No chyba, że zamysł był taki, że co prawda funkcjonariusze kościelni dorzucą więcej kasy do wspólnej puli, ale potem dostaną pierdylion razy więcej w ramach dofinansowań/etc. Jednakowoż, nawet jeżeli taki był plan, to Kościoła chyba nikt o tym nie poinformował. Nie wiadomo, jak się to wszystko skończy, ale byłbym szczere zdziwiony, gdyby się okazało, że partia rządząca „ukrzywdzi” Kościół w wymiarze finansowym.


Na samym końcu niniejszego Przeglądu pochylimy się nad ostatnim wyczynem lubińskiej policji, która przeprowadzała jedną interwencję z takim zapamiętaniem, że skończyło się to śmiercią jednego obywatela. Chodzi mi, rzecz jasna, o sprawę 34-letniego Bartka. Przyglądam się działaniom policji i prokuratury i mam flashbacki z moich licealnych lat, kiedy to bardzo głośno zrobiło się o śmierci Przemka Czai, który został zabity przez policjanta. Na samym początku usiłowano sprawie ukręcić łeb. W próbie zatuszowania całej sprawy brała udział zarówno policja, jak i prokuratura (nie mam pojęcia, czy ktoś poniósł konsekwencje za to). Ponieważ nie dało się w żaden sposób ukryć tego, że Przemek Czaja stracił życie, usiłowano przyciąć w chuja z wynikami sekcji (i tłumaczono, że chłopak wpadł na słup trolejbusowy uciekając przed policją). W przypadku śmierci Bartka praktycznie od początku pojawiały się (eufemizując) „nieścisłości”. Policja twierdziła, że Bartek zmarł w szpitalu, ale ratownicy twierdzili, że (ujmując rzecz kolokwialnie) wieźli do szpitala nieboszczyka. Pojawiło się trochę komentarzy odnośnie tego, że procedury są inne i że jeżeli stwierdzili zgon, to nie powinni go wieźć karetką. Ja się na tych procedurach nie znam, ale nawet jeżeli autorzy tych wypowiedzi mieli rację, to nie powinni się dziwić temu, że ratownicy nie usiłowali prowadzić dyskusji z grupką policjantów, która właśnie oddaje im „pod opiekę” nieboszczyka i tłumaczy, że typowi w sumie nic nie jest/etc. (nie wiem, czy tak to przebiegało, ale scenariusz ten wydaje mi się być bardzo prawdopodobny). Policja i prokuratura zaczęły tłumaczyć, że Bartek zachowywał się agresywnie i był pod wpływem środków odurzających. Tłumaczono również, że jeżeli chodzi o policję, to zachowała pełną profeskę. Momentalnie pojawiły się komentarze, w których stało, że „no jeżeli typ się naćpał i złapał agresora, to w sumie sam sobie winny” (nie jest to bezpośredni cytat, ale generalnie do tego się sprowadzały te narracje). Nie mam pojęcia jaka była przyczyna zgonu (za jakiś czas znane będą wyniki drugiej sekcji), ale zarówno policja, jak i prokuratura robią wszystko, żeby jak najwięcej osób przyglądających się tej sprawie odniosło wrażenie, że „coś tu śmierdzi”. Na sam koniec jedna uwaga. Czwórka policjantów powinna bezproblemowo dać radę obezwładnić jednego człowieka, niezależnie od tego, jak bardzo był pobudzony. Nieśmiało przypominam, że policjanci nie mieli do czynienia z jakimiś nawciąganym strongmanem. Nie zdziwiłoby mnie ni cholery to, gdyby wszystkiemu było winne chujowe przeszkolenie policjantów, którzy uznali, że skoro ktoś ich nie słucha, to sobie na nim usiądą i poczekają aż się uspokoi.


Miałem w tym Przeglądzie skupić się też na Gowinie i Kukizie, ale doszedłem do wniosku, że lepiej poczekać na ciąg dalszy i dopiero wtedy się nad tym zacząć pastwić.


Źródła:

https://www.whitehouse.gov/briefing-room/speeches-remarks/2021/07/08/remarks-by-president-biden-on-the-drawdown-of-u-s-forces-in-afghanistan/

https://twitter.com/Rybitzky/status/1427697366728122377

https://www.dw.com/pl/szczyt-g7-jeszcze-tylko-tydzie%C5%84-na-ewakuacj%C4%99-z-kabulu/a-58972730?maca=pol-rss-pol-all-1492-xml-mrss

Notka o tym, jak to w 2015 błyskawicznie zmieniła się nasza percepcja odnośnie uchodźców:

http://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2017/06/moderatorzy-strachu-siewcy-histerii.html

https://wiadomosci.radiozet.pl/Polska/Polityka/Andrzej-Duda-o-uchodzcach-na-granicy-z-Bialorusia-wedlug-naszych-informacji-przylecieli-do-Minska-samolotami

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1430269909263691779

https://www.tvp.info/55457289/wiceminister-piotr-wawrzyk-i-dziennikarz-tvn-o-imigrantach-na-granicy-zajrzeli-do-miedzynarodowych-konwencji

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1429528014723895301

https://oko.press/ordo-iuris-przeciw-marcie-lempart-czy-wolno-mowic-czego-nie-wolno-mowic-o-oi/

Notka na temat tego, czym się zajmuje OI:

http://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2020/06/instytut.html

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,27488138,ordo-iuris-wyszkoli-nauczycieli-etyki-za-studia-podyplomowe.html

https://oko.press/narodowcy-od-bakiewicza-z-3-milionami-dotacji-od-rzadowego-funduszu/

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1428729767310811140

https://tvn24.pl/polska/bp-antoni-dlugosz-o-pedofilii-w-kosciele-blazej-kmieciak-i-ks-tadeusz-isakowicz-zaleski-komentuja-5190612?

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,27452454,bp-dlugosz-przeprasza-za-slowa-o-pedofilii-wsrod-ksiezy-jako.html

https://gospodarka.dziennik.pl/news/artykuly/8229569,polski-lad-premier-pieniadze-kosciol-kep.html

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2021-08-20/smierc-36-latka-w-lubinie-wykonano-druga-sekcje-zwlok/

https://polskatimes.pl/nowe-nagranie-z-interwencji-w-lubinie-dzis-pogrzeb-bartka/ar/c1-15764282








2 komentarze:

  1. Co do uchodźców - skoro są zamożni, to znaczy, że nie są migrantami ekonomicznymi i naprawdę uciekają przed talibami. PiS usiłuje wejść do tej samej rzeki z budzeniem nastrojów antyimigranckich. Pytanie, czy się to uda.

    OdpowiedzUsuń