Miałem sobie spokojnie napisać Przegląd. Pozbierałem sobie tematy i linki. Nawet sobie go zacząłem pisać. Niestety (albo stety), będziecie się musieli uzbroić w cierpliwość i na niego poczekać, albowiem w przysłowiowym międzyczasie zaczęła się twitterowa inba, w której część działaczy lewicowych partii brutalnie zderzyła się ze „zlewaczoną” młodzieżą, tak więc niniejsza ściana tekstu będzie traktowała o lewicy jako takiej oraz o przyczynach, dla których doszło do tego zderzenia i cokolwiek absurdalnych wniosków, które z tego zderzenia wyciągnęła część lewicowego komentariatu.
Niniejszy głośny tekst zacznę od rozróżnienia między lewicą parlamentarną i lewicą rozumianą jako publicystyka, komentariat, leftbook etc. Owszem, to wszystko się ze sobą przeplata, ale chyba zgodzicie się z tym, że inne wymagania można mieć względem lewicowych „aktywnych” polityków, a inne względem publicystów oraz shitposterów. O ile bowiem lewicowy publicysta może sobie spokojnie pierdolić co mu tylko ślina na klawiaturę przyniesie (z czego, niestety, część owych publicystów skrzętnie korzysta), o tyle polityk powinien wiedzieć kiedy powinien zamknąć mordę, albo powiedzieć „przepraszam, zjebałem”. Punktem wyjścia dla tych moich dywagacjo-rozważań będzie to, co ostatnio CBOSowi wyszło z badań (aka „młodzież lewaczeje). Wydawać by się mogło, że powinna się z tego cieszyć zarówno lewica „polityczna” i „pozapolityczna” (zaś ta „polityczna” powinna sobie ten fakt momentalnie wkalkulować w swoją strategię polityczno-komunikacyjną).
Przyznam się w tym miejscu, że pomysł na tekst o problemach lewicy „pozapolitycznej” zalęgł się w mej głowie mniej więcej wtedy, gdy głośno zrobiło się o zlewaczeniu młodzieży. Ktoś, kto nie śledzi tego, co dzieje się „po lewej stronie”, bądź też śledzi to pobieżnie, mógłby dojść do wniosku, że ta lewa strona się powinna ucieszyć z takiego obrotu spraw. Jednakowoż jeżeli ktoś obserwuje lewą stronę nieco uważniej, to pewnie po obejrzeniu tego, co CBOS miał do pokazania, taki ktoś sobie pomyślał „kurwa mać, zaraz się zacznie”. No i się zaczęło. Praktycznie zaraz po tym, jak CBOS ogłosił zlewaczenie młodzieży odezwały się głosy, z których wynikało, że ich autorzy nie są tak do końca przekonani, czy ta młodzież, co to deklaruje lewicowe poglądy, to na serio ma lewicowe poglądy. Na pierwszy rzut oka może się to wydawać cokolwiek zabawne (i budzić skojarzenia z „Żywotem Briana”). Tyle, że na dłuższą metę jest to o wiele bardziej męczące (o czym za moment) i szkodliwe (o czym też za moment) niż zabawne. I owszem, problem ten dostrzegany jest również „na zewnątrz” lewicy. Pozwolę sobie zacytować Rafała Matyję (dla niezorientowanych, Matyja to całkiem sensowny politolog), który wyłożył ów problem w artykule dla KryPola:
„Ja sam zresztą bardzo często czuję się w debatach z ludźmi lewicy jak na egzaminie językowym. Z dużą szansą na to, że powiem coś nie tak, odmienię niewłaściwie jakieś słowo, użyję go w kontekście, który pozwoli im zdemaskować moje reakcyjne poglądy. Taka pilnująca językowej poprawności lewicowość jest fajną intelektualną zabawą, ale nie jest projektem politycznym. Z czasem doprowadzi nie tylko do kolejnych wykluczeń, ale też do utraty społecznego słuchu. Do lekko obrażonego zamknięcia się w świecie własnych pojęć i złudzeń, wśród których najpoważniejsze, dodajmy, dotyczy niezrozumienia własnej realnej tożsamości klasowej. I „podkręcania” jej ponad sensowną miarę.”
Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Matyja swój tekst napisał w lipcu 2020, tak więc na długo przed tym, jak CBOS ogłosił zlewaczenie młodzieży. Jednakowoż powyższy cytat idealnie wpasowuje się w oburzenie, które można było zaobserwować w niektórych „lewych” rejonach. Oburzenie wywołane tym, że część młodych ludzi ma czelność określać się mianem lewaków, a przecież nie do końca wiadomo, czy to aby na pewno lewaki. Wspomniałem przed momentem o tym, że to szkodliwe i teraz się nad tym pochylę. Pobawimy się teraz w moją ulubioną zabawę pt. „wyobraźmy sobie, co by było gdyby”. Tak więc, wyobraźmy sobie, co by było, gdyby jakiś młody początkujący lewak (który dopiero co zaczął się utożsamiać z lewackimi poglądami) trafił na leftbooka i na „prawdziwych lewaków”, którzy zaczęliby analizować to, ile procent lewactwa w lewaku. Albo ten sam początkujący lewak trafia na jakąś niezrozumiałą inbę na kilkaset komentarzy, której uczestnicy udowadniają sobie nawzajem, że nie są odpowiednio lewicowi. Może być też tak, że inba jest zrozumiała (bo np. dotyczy elektrowni atomowej), ale biorący w niej udział wyzywają się wzajemnie od kretynów. Nie byłbym sobą, gdybym w tym miejscu nie wspomniał o tym, że wyzywanie się w trakcie dyskusji na tematy związane z energetyką jądrową ma w Polsce dość długą tradycję, bo w 2011 dwóch naukowców tak bardzo się poróżniło, że zaczęli się wyzywać przed kamerami (i wyszli ze studia przed końcem programu). Niemniej jednak, zetknięcie się z kłócącymi się naukowcami raczej nikogo nie zniechęci do zostania naukowcem, zaś w przypadku „początkującego lewaka”, zetknięcie się z „inbą na lewicy” może być cokolwiek zniechęcające. Tak swoją drogą takie „analizowanie”, czy ktoś na pewno jest 100% lewakiem przypomina mi to, co działo się w zamierzchłych czasach, w których starzy metalowcy zobaczyli jakiegoś dzieciaka z koszulce metalowej kapeli. Ponieważ czytają mnie również ludzie młodsi od Entów, pozwolę sobie wyjaśnić: otóż jak takiego dzieciaka „starzy metale” spotkali, to go mogli zacząć odpytywać ze znajomości dyskografii zespołu, którego koszulkę nosił. No, ale to tylko dygresja.
To, na ile zniechęcające dla „początkujących lewaków” może być obserwowanie (i współuczestniczenie) w wewnątrz lewicowych napierdalankach zależy w głównej mierze od tego, z jakich przyczyn ktoś zaczął się utożsamiać z lewakami. Nie mam żadnych „twardych” danych, którymi mógłbym się podeprzeć, ale moim zdaniem to „zlewaczenie” jest przejawem buntu przeciwko chujowej rzeczywistości. Katalizatorem zlewaczenia jest to, co odpierdala Zjednoczona Prawica (instytucjonalna homofobia, odbieranie kobietom praw, spolegliwość względem skostniałej instytucji, którą jest Kościół etc.). Do 2015 prawicy udawało się wprost perfekcyjnie „pozyskiwać” młodzież, bo prawica była wtedy w kontrze do „establishmentu” i non stop pokazywała, że ów establishment kłamie. Owszem, prawica kłamała znacznie częściej, ale nikomu nie chciało się tego prostować. Po 2015 trochę się to wszystko pozmieniało, bo bardzo szybko okazało się, że „antysystemowcom” chodziło głównie o to, żeby się nażreć przy korycie. Samo w sobie nie byłoby to może jakoś strasznie zniechęcające (bo przeca starsze roczniki wytłumaczyłyby młodym, że „koryto to samo, tylko świnie się zmieniają”), ale Zjednoczona Prawica poszła o krok dalej i do Polski, na pełnej kurwie, wjechała religiancka urawniłowka.
W tym miejscu pora na przydługą dygresję. Szczerze zastanawiam się nad tym, po cholerę Zjednoczonej Prawicy te wszystkie religianckie prawa. Tzn. rozumiem, że spora część polityków partii rządzącej to fanatycy religijni. Rozumiem, że partia musi spłacać dług wyborczy Kościołowi. Rozumiem, że część konserw boi się „nowoczesności” (rozumianej jako wszystko to, co nie mieści się w konserwatywnym światopoglądzie [rzecz jasna, chodzi o konserwatyzm w wydaniu polskim], tak więc całkiem sporo rzeczy). Ja to wszystko rozumiem, ale mam również świadomość tego,że Zjednoczona Prawica jest biegła w gierkach politycznych i potrafi nawet coś sobie zaplanować z wyprzedzeniem. Jeżeli chodzi o rozgrywanie opozycji, to przepięknym przykładem było to, co działo się w trakcie głosowań nad projektami „Ratujmy Kobiety”, kiedy to Zjednoczona Prawica głosowała tak, żeby wina za odrzucenie obywatelskiego projektu w pierwszym czytaniu spadła na opozycję (za pierwszym razem się nie udało, ale za drugim przeliczono głosy lepiej, a opozycja nie wyciągnęła wniosków z pierwszego głosowania). W miarę świeższym przykładem jest (zapowiadana przez media) kolejna, bardzo bezpartyjna, kandydatura na urząd RPO z ramienia Zjednoczonej Prawicy. Poprzedni kandydat padł w Senacie, ale ten konkretny może mieć większe szanse, albowiem senator Libicki już teraz zapowiedział, że jakby co, to on poprze Bartłomieja Wróblewskiego. Zazwyczaj traktuje doniesienia medialne (szczególnie te „nieoficjalne”) z dużą dozą podejrzliwości. Niemniej jednak w tym konkretnym przypadku idealnie współgrają one z przesunięciem przez Trybunał Przyłębski rozprawy w sprawie przepisu o kadencji RPO (po co stosować wariant siłowy, skoro można „wygrać” głosowanie?). Moim zdaniem, w tym konkretnym przypadku chodzi o dwie sprawy. Pierwszą jest to, że Zjednoczona Prawica mogłaby wreszcie przejąć stołek RPO. Druga, nie mniej ważna, to taka, że jeżeli senatorowie/senatorki, startujący w ramach tzw. „paktu senackiego” oddadzą stołek RPO Zjednoczonej Prawicy, to kolejny pakt senacki się już raczej nie powtórzy (z przyczyn oczywistych). Już po napisaniu tego kawałka okazało się, że Libicki już w sumie nie jest taki pewny, czy poprze Wróblewskiego, ale to „rozważa” i zadeklarował, że jeżeli go poprze, to zostanie senatorem niezależnym.
No dobrze, mamy więc tę Zjednoczoną Prawicę, która jest raczej biegła w rozgrywaniu opozycji. Z tego by wynikało, że partia rządząca potrafi (przynajmniej częściowo) w ogarnianie rzeczywistości. Mimo tego, zdecydowała się na pójście na zwarcie ze społeczeństwem. O ile bowiem cofnięcie dotowania in vitro i przywrócenie recept na antykoncepcję „awaryjną” nie spotkało się z wielkim sprzeciwem (z tego konkretnego powodu, że nie zakazano tych rzeczy), to próby grzebania przy prawie aborcyjnym wywołały spory wkurw (vide Czarny Protest). Sama Zjednoczona Prawica lawirowała w tym temacie (również dzięki opozycyjnej niemocy), a przecież nie lawirowała dlatego, że lubi subtelne działania. Innymi słowy, partia rządząca zdawała sobie sprawę z zagrożenia, a mimo tego zrobiła to, co zrobiła. Ja wiem, że się już nad tym tematem pochylałem wielokrotnie (w swoich głośnych tekstach), ale nadal nie jestem w stanie wskazać jakiejś jednej przyczyny, dla której Zjednoczona Prawica podjęła taką, a nie inną decyzję. Ale przecież na tym się sprawa nie skończyła. Partia rządząca zobaczyła, że udało się jej wkurwić młodych, a potem uznała, że poradzi sobie z tym poprzez dosypywanie do garnka Czarnka (rym niezamierzony) i Papieża Polaka. Przecież każdy, kto nie jest Przemysławem Czarnkiem musi sobie zdawać sprawę z tego, że skutek tych działań będzie odwrotny. A mimo tego partia rządząca brnie w tą konserwatywną urawniłowkę. Być może Kościół aż tak bardzo naciska, ale nawet tym zakutym pałom dałoby się wytłumaczyć, że wkurwianie suwerena może się skończyć niezbyt dobrze (również w wymiarze finansowym). Zresztą, nawet Kościołowi już wyszło, że jeżeli chodzi o religijność młodych ludzi, to: "jest to zjawisko nowe, które możemy nazwać zaburzeniem międzypokoleniowego przekazu wiary". I znowuż, rozumiem, że fanatyków religijnych i skrajnych konserwatystów takie rzeczy nie obchodzą, bo dla nich najważniejsze jest tu i teraz. Niemniej jednak w Zjednoczonej Prawicy jest trochę ludzi ogarniętych (w wymiarze politycznym) i ludzie ci muszą sobie zdawać sprawę z tego, co się dzieje.
No dobrze, skończmy już tę dygresje, albowiem się nam (to znaczy mnie, ale jako moi czytelnicy, nie jesteście bez winy) rozrosła za bardzo. Wróćmy do naszej zlewaczonej młodzieży, która najprawdopodobniej zlewaczała w ramach buntu (nie oszukujmy się, młodzi mają wiele powodów do wkurwienia). Za tezą o „buntowniczych” przyczynach zlewaczenia przemawia choćby to, że no cóż, doszło do tego zlewaczenia. O ile bowiem poglądy centrowe nie stoją w jawnej sprzeczności z tym, co robi Zjednoczona Prawica, to ustawianie się po „lewej stronie” jest raczej wyraźną formą wyrażenia swojego sprzeciwu. Szczególnie jeżeli weźmiemy pod rozwagę fakt, że w rządowej propagandzie określenia „lewica”, „lewak”, „lewackie” etc. występują w charakterze obelg. Co się stanie, jak taki młody, wkurwiony lewak będzie miał styczność z, eufemizując, „dość skomplikowanymi” relacjami wewnątrz lewicy? Co się stanie w momencie, w którym „na dzień dobry” ktoś tego młodego lewaka, czy też młodą lewaczkę zacznie bombardować przekazem „nie jesteś godzien nosić miana lewaka”? Zapewne będziemy się mogli o tym przekonać. Moim zdaniem może się to skończyć tak, że wszyscy narzekający trafią do jednego wora z innymi, przeciwko którym młodzież się buntuje. Popatrzcie na to z punktu widzenia młodej osoby, która widzi, że otaczająca ją rzeczywistość jest chujowa.
Co sobie taka osoba pomyśli w momencie, w którym natknie się na strażników lewicowej czystości? Co prawda, młodym człowiekiem nie jestem (od dość dawna), ale wydaje mi się, że będzie to coś w rodzaju „no chyba was kurwa, pojebało. Wszystko dookoła się wali, a was interesuje to, czy aby na pewno moje poglądy pokrywają się w 100% z waszymi? Nie macie, kurwa, większych zmartwień?”. Może więc dojść do sytuacji, w której osoby, które tak chętnie (i bardzo często słusznie) stosowały określenie „ok, boomer”, same zostaną nim trafione (albo inszym dziadersem). Jak już „strażnicy lewicowej czystości” trafią do tej, a nie innej szufladki, to mało który młody człek będzie się przejmował tym, co mają do powiedzenia (no chyba, że ktoś będzie to czytał/oglądał dla beki). Tym samym wyżej wymienieni strażnicy mogą właśnie dokonywać dość spektakularnego aktu automarginalizacji.
Tak swoją drogą jednym z powodów, dla których część lewaków z uporem godnym lepszej sprawy zajmuje się analizowaniem zawartości lewactwa w lewakach jest to, że lewica przed dłuższy czas nie odgrywała znaczącej roli w polskiej polityce. Co prawda pochylamy się w tym kawałku tekstu nad lewicą „pozapolityczną” (czyli „nie-parlamentarną”), marginalizacja lewicy parlamentarnej musiała wywrzeć wpływ na całą resztę. Skoro bowiem lewica nie ma na nic wpływu, to można sobie teoretyzować do woli. Nie chciałbym być źle zrozumiany. Ja naprawdę doceniam to, że lewica jest się w stanie kłócić o jakieś pojęcia, czy też o interpretacje różnych zjawisk/etc. Jest to bowiem przejaw tego, że w przeciwieństwie do tego, co dzieje się po prawej stronie, po lewej nie ma próżni intelektualnej i kompulsywnego kopiowania wszystkich antywolnościowych i antyprogresywnych wzorców z Zachodu i Wschodu (swego czasu, u zarania mojej działalności trollskiej obserwowałem, jak zygotariańskie strony ściągały od zachodnich zygotarian memy i katowały swoich followersów brawurowymi tłumaczeniami). Cokolwiek fascynujące obserwowanie komentariatu, który non stop zarzuca lewicy „kopiowanie tego i owego z Zachodu”, który to komentariat praktycznie w ogóle nie zwraca uwagi na to, że naczelnymi kopistami są prawicowcy i konserwatyści (z tym, że oni, jak to już przed momentem wspomniałem, pełnymi garściami czerpią również ze Wschodu). Jednym z najbardziej spektakularnych przypadków kopiowania Zachodu przez prawicę jest jeden z filarów prawicowej debaty publicznej, czyli „walka z poprawnością polityczną”. No, ale to tylko taka dygresja. Z punktu widzenia pragmatyzmu politycznego, prawica doskonale wychodziła do tej pory na kopiowaniu dowolnie idiotycznych pojęć (i działań) z Zachodu. Lewicy zaś w niczym nie pomagał brak próżni intelektualnej.
Mamy więc tę naszą nieszczęsną lewicę, która wegetowała sobie na obrzeżach debaty publicznej. Część z jej przedstawicieli wyspecjalizowała się w różnego rodzaju quasi-intelektualnych prowokacjach, które miały na celu budowanie ich własnej rozpoznawalności. Pozwolę sobie na nie wymienianie nazwisk, celem niewywoływania kolejnej inby na lewicy, w trakcie której ktoś będzie mi udowadniał, że to nie jest tak, że ci ludzie bawią się w klaunów-estradowców, oni po prostu chcą prowokować ludzi do wysiłku intelektualnego. Niektórzy w swoich „prowokacjach” zabrnęli tak daleko, że w nie uwierzyli i nawet udało im się do nich przekonać część lewaków. Chodzi mi tu, rzecz jasna, o tzw. lewicę proPiSowską. Jest to jeden z najbardziej absurdalnych tworów (acz jednym z jeszcze bardziej absurdalnych zajmiemy się w części poświęconej problemom „politycznej” lewicy). Zwolennicy tezy, w myśl której PiS jest partią, którą cechuje wrażliwość społeczna i w sumie to jest najbardziej lewicowa partia rządząca, która do tej pory rządziła w Polsce, żyją w swojej własnej mikrobańce i dzielnie ignorują wszelkie znaki na niebie i ziemi, wskazujące na to, że PiS jest partią skrajnie prawicowo-konserwatywną, która po prostu zapożyczyła sobie od lewicy część postulatów i rozwiązań, bo wyszło jej z badań to, że jest to dla niej opłacalne politycznie. Nie jest to pierwsza skrajnie prawicowa partia w historii, która sięga po takie rozwiązania i na pewno nie będzie ostatnia. Nawiasem mówiąc, gdyby „najbardziej lewicowej partii” z badań wyszło, że po zlikwidowaniu 500+ zdobędzie większość konstytucyjną, to minutę później rządowe media zaczęłyby opowiadać o tym, że ludzie pobierający to świadczenie jeżdżą nad morze i srają na wydmach. Czasem dochodzi do takich sytuacji, których nie da się zignorować i trzeba się jakoś wypowiedzieć (tak było w przypadku zaostrzenia prawa aborcyjnego przez Zjednoczoną Prawicę). Aczkolwiek nawet w tych, bardzo rzadkich, przypadkach proPiSowska lewica doskonale radzi sobie z usuwaniem dysonansu poznawczego i zwalaniem winy za to, co odjebał PiS na kogoś innego.
Przy okazji zaostrzenia prawa aborcyjnego szpagat narracyjny lewicy proPiSowskiej był wprost cudowny. Z jednej bowiem strony zwalono winę na liberałów, którzy dopuścili do tego, że w 1993 roku zaostrzono prawo aborcyjne (+ wrzucono do TK ludzi pokroju Zolla). Z drugiej zaś strony wszystkiemu winna była lewica (chodzi o tę „polityczną”), bo powinna współpracować z PiSem (bo dzięki tej współpracy PiS dałoby się stopować przed robieniem złych rzeczy). W tym konkretnym przypadku poczęstuję was nazwiskiem, albowiem tezę o „winie lewicy” ukuł Rafał Woś. W przypadku tej konkretnej odmiany lewicy jedno jest pocieszające. Młodzi ludzie, którzy zaczęli się identyfikować z lewicą w ramach buntu przeciwko działaniom Zjednoczonej Prawicy – niespecjalnie będą się przejmować tym, co mają do powiedzenia zwolennicy partii rządzącej (niezależnie od samoidentyfikacji tychże zwolenników). Jest to w sumie dość ciekawy casus, bo całkiem prawdopodobny jest scenariusz, w ramach którego osoby tak chętnie analizujące „ilość lewactwa w lewaku” (a trzeba wam wiedzieć, że najchętniej zajmuje się tym lewica proPiSowska), może przez tych młodych lewaków i lewaczki zostać uznana za prawicowe oszołomstwo, które z bliżej nieokreślonych przyczyn identyfikuje się z lewicą.
Ponieważ zlewaczenie młodzieży zostało wywołane przez czynniki prawicowe (tak więc, cokolwiek zewnętrzne względem lewicy [sprawdzić, czy nie redaktor Woś]), owa lewica mogła się czuć cokolwiek zaskoczona tym, że nagle jest jej więcej. Niemniej jednak mogłaby się ta lewica łaskawie zastanowić nad pozytywami takiej sytuacji, zamiast skupiać się na dokonywaniu analiz ilościowych na młodych lewakach i lewaczkach. Jednym z takich pozytywów jest to, że lewica ma szansę na wydostanie się z obrzeży debaty publicznej. Prawica ze swojej szansy skorzystała i potrafiła zajebać praktycznie całe soszjale wszelkiej maści logikami i innymi cebulami. To, co na początku było pospolitym ruszeniem, bardzo szybko się sprofesjonalizowało (dlatego też PiS w 2015 miał tak skuteczną kampanię w internetach). Aczkolwiek, jeżeli ktoś chce wierzyć w to, że Vloger Dariusz, który zawiaduje pierdylionem fanpejdży, grup i profili jest wyjątkiem, a nie regułą, to ja się z kimś takim kłócić nie zamierzam, bo z wiarą nie da się dyskutować. Nie chciałbym być źle zrozumiany, to nie jest tak, że ja tu zachęcam lewicę do produkcji pierdylionów „farm” etc. Sugeruję jedynie, że zasadnym byłoby wypełnienie próżni, którą mamy po lewej stronie. Ta próżnia sobie po lewej stronie egzystuje od dłuższego czasu (dlatego też debata publiczna odnośnie uchodźców była tak bardzo przechylona w prawą stronę), ale teraz może być znacznie bardziej dostrzegalna. Parafrazując klasyka: lewico, musisz!
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Zanim przejdę do pastwienia się nad lewicą „polityczną” pozwolę sobie na poruszenie jeszcze jednej kwestii. Pisząc ten tekst zastanawiałem się nad tym, jak bardzo odklejeni od rzeczywistości muszą być ci wszyscy strażnicy „lewicowej czystości”, czy tam innej czujności rewolucyjnej, którzy odbieraliby karty lewaka każdemu, kto przejawia dowolne odchylenie od ich własnego wyobrażenia tego, jak powinien wyglądać „prawdziwy lewak”. Głównym kryterium oceny „lewackości” jest podejście do kwestii transferów socjalnych oraz czegoś, co można od bidy nazwać „kwestiami klasowymi” (nie, naprawdę nie chce mi się tutaj pochylać nad teoriami klas/etc., tak samo, jak wam nie chciałoby się tego czytać). Ludzie ci są tak bardzo zafiksowani w swoich poglądach, że nie dociera do nich to, że w 2021 roku lewica może (tzn. w sumie to nie tyle „może” co „powinna”) zajmować się również innymi kwestiami. Takimi, jak, na ten przykład, prawa człowieka. Wcześniej napisałem, że proPiSowska lewica ignoruje pewne działania PiSu, ale teraz zdałem sobie sprawę z tego, że zapewne jest to tylko częściowa prawda. Tzn. część z tych osób pewnie dzielnie to ignoruje, ale reszta pewnie ma to po prostu w dupie. Oni nie muszą udawać, że nie widzieli rasistowskiej nagonki na uchodźców, nie muszą udawać, że nie widzą instytucjonalnej homofobii/etc. Oni to widzą, ale mają na to wyjebane. Jedną z takich osób jest redaktor Woś, który kwestie praw człowieka (rozumianych, na ten przykład, jako równe prawa dla wszystkich obywateli, niezależnie od orientacji seksualnej) traktuje jak jakąś fanaberię. Dla niego walka mniejszości o równe prawa to element „wojny kulturowej”. Rzecz jasna, nie pokusił się nigdzie o napisanie, co rozumie pod pojęciem tej „wojny kulturowej”. Trochę szkoda, bo gdyby to zrobił, to pewnie okazałoby się, że byłaby to intelektualna uczta, porównywalna do tej, którą było czytanie wynurzeń Doktora Chłopaka z Biedniejszej Rodziny, definiującego „ideologię LGBT”. Niezwykle zabawne są fikołki w wykonaniu niektórych proPiSowskich lewaków, którzy z jednej strony śmieszkują z liberałów, utyskujacych na to, że „Nowy Ład” będzie, najprawdopodobniej, oznaczał podwyższenie podatków dla najbogatszych (napisałem „najprawdopodobniej”, bo ze Zjednoczoną Prawicą nigdy nic nie wiadomo), a z drugiej zapada w sen, ilekroć Zjednoczona Prawica zaczyna pierdolić, że podatki złe, a oni w przeciwieństwie do PO to obniżali te podatki (któż jeszcze pamięta o tym, że Zjednoczona Prawica hejtowała Platformę za podwyższenie VATu?)
No, ale znowu w dygresjach ugrzęzłem. Wróćmy więc do tych naszych „nowych lewaków”. Jeżeli ktoś już musi „analizować” to, czy te nowe lewaki są 100% lewakami, to niech łaskawie zwróci uwagę na to, że praktycznie od 89 roku w Polsce dominują narracje, w myśl których podatki = zło, zaś „transfery socjalne = rozdawnictwo (czytaj: jeszcze większe zło). Dokonując analizy ilościowej „nowych lewaków” trzeba brać poprawkę na ten fakt. No chyba, że komuś bardzo zależy na byciu przedstawicielem marginalnej grupy, która nie ma wpływu na nic i zajmuje się głównie dbaniem o „czystość” poglądów. Jeżeli chodzi o moją opinię na temat tego, „komu nie powinno się dawać kart lewaków”, to odpowiedź byłaby prosta: ludziom, którzy olewają prawa człowieka. Niemożliwe jest bowiem jednoczesne olewanie praw człowieka i posiadanie wrażliwości społecznej. Nie chcę się tu bawić w jakieś głowologizowanie, ale mam niejasne wrażenie, że popieranie transferów społecznych przez niektórych ludzi to forma rytuału. Ponieważ wmówili sobie, że popieranie tych transferów jest warunkiem niezbędnym do „bycia prawdziwym lewakiem”, popierają je. Nie stoi za tym żaden głębszy zamysł i żadna refleksja. Dlatego tak bardzo tym osobom przeszkadza to, że dla kogoś punktem wyjścia do zostania lewakiem był, na ten przykład, antyklerykalizm.
No dobrze, skoro kwestię związaną z chłostaniem lewicy „pozapolitycznej” mamy już za sobą, to teraz możemy się pochylić nad tą lewicą, która teraz działa w polityce aktywnie (w ramach posłowania/etc.). Przyznam się wam w tym momencie, że wiele kosztowało mnie powstrzymanie się przed rzuceniem suchara „skoro wstęp mamy już za sobą, możemy przejść do istotnych kwestii”. Doceńcie to. Ponieważ CBOS ogłosił to, co ogłosił, wszyscy z zapartym tchem czekali na kolejne sondaże, żeby zobaczyć, jak się te słupki CBOSowe mają do słupków poparcia. Okazało się, że mają się nijak (co nie powinno dziwić nikogo, bo przeca młodzież nie zlewaczała w przeciągu jednego dnia), bo słupki lewicy nie drgnęły. Co zrozumiałe, prawa strona zaczęła heheszkować, że niby ta młodzież taka lewicowa, a nie chce głosować na lewicę. Jeżeli ktoś jest ciekaw, jak to możliwe, że lewicowa młodzież nie chce głosować na lewicę, to trafił w odpowiednie miejsce (jeżeli ktoś nie jest tego ciekaw, to też trafił w odpowiednie miejsce, bo to po prostu jest odpowiednie miejsce). Zapewne najstarsi z was (którzy byli ze mną od początku tego tekstu) pamiętają, że wspomniałem coś o zderzeniu części lewicy z młodzieżą, które to zderzenie dokonało się na ćwitrze (a potem rozlało się po soszjalach [i po części mediów]). Ponieważ część z was cała sprawa mogła ominąć opiszę ją w telegraficznym skrócie. Otóż, okazało się, że doradczynią Macieja Koniecznego została osoba, którą na zachodzie określa się mianem terf-a. Kim jest taka osoba? W telegraficznym skrócie: transfobem. Czemu więc ukuto osobny termin? Ano temu, że odnosi się to do osób, które twierdzą, że ta transfobia im się wzięła z powodu, że feminizm. Przyznam się szczerze, że idea hejtowania osób transpłciowych z pozycji feministycznych jest dla mnie równie bzdurna, jak prawicowy zlepek słowny „feminazizm”. Gdyby bowiem te „poglądy” terfowskie skompilować, uzyskalibyśmy coś w rodzaju „płeć to konstrukt społeczny, no chyba że jesteś osobą transpłciową, to wtedy nie”.
Dla nikogo nie będzie niespodzianką to, że gdy informacja o tym, że taka, a nie inna osoba jest doradczynią lewicowego posła się potwierdziła, na leftbooku (i w lewicowych rejonach ćwitra) cokolwiek zawrzało. Dla każdego, kto ma jakiekolwiek pojęcie o tym, jak działają media społecznościowe i jak powinien działać „polityczny pijar” i w ogóle komunikacja polityczna, jasne było, że ów polityk i jego bezpośrednie otoczenie, powinien momentalnie zareagować na to, co się działo. No i zareagował, tyle że na forum wewnętrznym. Jestem przekonany o tym, że powodem, dla którego Konieczny zdecydował się na opublikowanie oświadczenia na forum wewnętrznym partii było to, że bardzo zależało mu na tym, żeby treść oświadczenia poznali również ludzie spoza partii. Na pewno mu na tym zależało, bo w nowojorską sekundę po tym, jak pojawiło się ono na forum wewnętrznym, zaczęło śmigać po soszjalach. Oświadczenie było pomniejszą ścianą tekstu, z której wynikało, że: proszę się odpierdolić od mojej doradczyni, a poza tym japa, lewaki, bo 99% ludzi i tak nie ma pojęcia, o co chodzi w tej inbie (tak, w oświadczeniu padło określenie „inba”). Jedyne, czego w tym oświadczeniu brakowało (żeby było combo) to jakiejś wrzutki o tym, że „chłop przebrany za babę, hehehe, ale śmieszne”. Gdybym był złośliwy, napisałbym, że Konieczny najprawdopodobniej zapomniał o tym, że reprezentuje lewicowy elektorat, a nie polskie kabarety. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, odniosę się do tych 99%, które nic nie rozumją (przepraszam, jestem z Podkarpacia i nie mogłem się powstrzymać). Co prawda, nie mam żadnych „twardych” danych, ale być może jest tak, jak Konieczny napisał. Być może 99% osób, które zetknęły się z terminem „terf” i całą tą sprawą nie wie, o co chodzi. Tylko że wiecie co? To nie ma, kurwa, żadnego znaczenia, bo ten 1% był tym zainteresowany (skoro Konieczny lubi bawić się w procenty to: 100% z tych, którzy byli zainteresowani wiedziało, o co chodzi). A teraz zadajmy sobie jedno, zajebiście ważne pytanie: kto wkurwił się na Koniecznego (a co za tym idzie, na jego partię)? Sądząc po komentarzach śmiem twierdzić, że byli to młodzi ludzie. Wiecie, ci sami, którzy w najprawdopodobniej w ramach wkurwu na otaczającą ich rzeczywistość deklarują lewicowe poglądy. Doskonałym pomysłem było więc olanie ich i zasugerowanie, że mogą sobie pospierdalać. Doskonałym pomysłem jest wkurwianie już wkurwionych ludzi. Pozwolę sobie jeszcze na moment zatrzymać się przy tych 99% osób, dla których (zdaniem Koniecznego) ta cała gównoburza to była abstrakcja. Tak się bowiem składa, że przynajmniej w założeniu, Konieczny ma w Sejmie reprezentować między innymi mniejszości (aczkolwiek mogę się mylić, bo jestem jedynie podkarpackim blogerem). Z tego by wynikało, że niezależnie od tego, czy rozmowa o terfach jest dla kogoś abstrakcją, dla samego Koniecznego tą abstrakcją być nie powinna.
W momencie, w którym osobom obserwującym to, co się działo, zaczęło się wydawać, że gorzej być nie może, na pełnej kurwie wjechały teorie spiskowe. Jedną z nich były sugestie, że cała sprawę rozkręcili ludzie z „Wiosny” (była kiedyś taka partia), żeby przywalić się do doradczyni Koniecznego, bo zarówno ona, jak i on są „proatomowi”. W myśl kolejnej teorii spiskowej za wszystkim stoi „wielki biznes”. Potem zaczęto zwracać uwagę na to, że „jak to jest, że część kont, które się wypowiadają w temacie, została założona w tym a tym roku". Jak tak się wczytywałem w te kolejne teorie, to mi się (rzecz jasna, zupełnie bez związku z całą sprawą) przypomniała kwestia „azjatyckich botów”, które miały psuć biednej prawicy sondy internetowe. Dla niezorientowanych, „azjatyckimi botami” były osoby, które miały w awatarach zdjęcia K-poperów. Tym, co umyka większości analityków polskiego ćwitra politycznego, jest ten drobny szczegół, że ów polityczny ćwiter, choć ma spore rozmiary, jest bańką. Bańka ta ma swoją dynamikę, do której wszyscy są przyzwyczajeni. Jednakowoż, czasem dochodzi do Koniunkcji Sfer i na ćwiter polityczny wjeżdżają na ten przykład k-poperki siejąc zamęt i zniszczenie. Ujmując rzecz innymi słowy, przychodzą takie różne ludzie na tego politycznego ćwitra i mu, kurwa, temu ćwitru zaburzają homeostazę (ja pierdole, właśnie użyłem w tekście słowa „homeostaza”). Praktycznie przy każdej takiej Koniunkcji Sfer, (w trakcie której na ćwitr polityczny wjeżdżają ludzie, którzy zazwyczaj stronią od polityki) pojawiają się mniej lub bardziej bzdurne teorie spiskowe. Wcześniej produkował je prawy sektor, teraz zaś dołączył do niego lewoskrętny komentariat. A wszystko dlatego, że ktoś nie jest w stanie pogodzić się z tym, że młodzi ludzie (bo to oni przeważnie urządzają te rajdy) mają zupełnie inną mentalność i, co za szok, dla nich kwestia tego, jak traktowane są osoby transpłciowe, może być, no nie wiem, ważna, albo coś w ten deseń.
Pora na kolejną dygresję. W całej tej sprawie szkoda mi było młodych razemitów, którzy musieli świecić oczami za Koniecznego. Jedno w tym wszystkim było pocieszające, a mianowicie to, że okręgi razemickie zaczęły się odcinać od jebałpiesizmu Koniecznego, zaś w soszjalach razemici (przy użyciu swoich prywatnych profili) opisywali dość szczegółowo to, co sądzą na temat postępowania Koniecznego. To „świecenie oczami” jest jednym z powodów, dla których nigdy, ale to, kurwa, nigdy nie wstąpię do żadnej partii. Bo wszystko fajnie, ale w każdej partii (składającej się z większej liczby osób niż 1+ kanapa) może się trafić ktoś, kto coś odjebie. Niezależnie od tego, czy partia zdecyduje o tym, że trzeba względem takiej osoby wyciągnąć konsekwencje, czy też należy sprawę zamilczeć (dla dobra partii [czy tam „for the greater good”]), szeregowy członek tejże partii musi czekać na jakieś wytyczne, żeby przypadkiem nie zrobić/powiedzieć czegoś, co mogłoby zaszkodzić wizerunkowi partii. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że już po napisaniu tego kawałka tekstu okazało się, że doradczyni Koniecznego katapultowała się ze stanowiska bóldupiąc przy okazji, że jest ofiarą nagonki/etc./etc.
Przy okazji dyskusji o terfach (nie tylko przy okazji tychże, ale akurat nad tym się pochylamy), zawsze, ale to zawsze, pojawiają się głosy, z których wynika, że ta lewica to jest pojebana, bo kopiuje wszystko „z Zachodu”. Przy tej ostatniej było podobnie. Śmiem twierdzić, że jednym z powodów, dla których część lewicowego komentariatu zaczęła produkować teorie spiskowe było to, że zapewne ta część doszła do wniosku, że skoro pojęcie jest anglojęzyczne (trans-exclusionary radical feminism/feminist), to problem ten nie występuje w Polsce, tak więc jeżeli ktoś na ten problem (rzecz jasna, nieistniejący!) zwraca uwagę, to znaczy, że ma w tym jakiś interes. Czy wy jesteście, kurwa, poważni? Przecież to nie jest tak, że ktoś sobie wziął jakieś pojęcie „z Zachodu” i zaczął w Polsce szukać dziury w całym. Po prostu na tym zgniłym Zachodzie ktoś wcześniej dostrzegł problem. Co jest niespecjalnie dziwne, bo w czasach, w których powstawał ten termin, w Polsce tematyka osób transpłciowych w debacie publicznej praktycznie nie istniała. Od tamtego czasu trochę się pozmieniało, a po lewej stronie, niestety, pojawiło się trochę osób, których zachowanie idealnie opisuje pojęcie „terf”. Ujmując rzecz innymi słowy. To nie jest tak, że ktoś sobie szuka na siłę problemów. Po prostu część ludzi dostrzega u nas te problemy, które na Zachodzie już dawno temu zostały zmierzone i zważone. Dla porównania, prawica z Zachodu ściąga jakieś idiotyzmy o „islamizacji Europy” (właśnie, jak tam ta islamizacja? Urosła? Zmalała?),o tym, że biała rasa wygina (nie, nie przeproszę za ten suchar), o wcześniej wzmiankowanej „poprawności politycznej”, albo jakieś totalne brednie o „marksizmie kulturowym”. Jeżeli chodzi o to ostatnie pojęcie, to część prawicy definiuje ów „marksizm kulturowy” jako (między innymi) zapożyczanie różnych pojęć z Zachodu. Coś mi mówi, że tę konkretną definicję sponsorowała literka „i”, jak ironia. Tak sobie myślę, że jeżeli komentariat chce szukać kogoś, kto bawi się w kalki pojęciowe z Zachodu i dorabia sobie do nich ideologię, to niech łaskawie spojrzy w prawą stronę.
To, w jaki sposób rozwijała się cała akcja związana z doradczynią Koniecznego, bardzo dobrze obrazuje główny problem lewicy, którym jest praktycznie nieistniejąca polityka informacyjna w wykonaniu tej siły politycznej. W takich sytuacjach reaguje się od razu, a nie czeka chuj wie na co. Jeżeli dodamy sobie do tego fakt, że najmłodsze lewaki są tym pokoleniem, które nie uważa, że problemy należy „zamilczeć”, to możemy zacząć dostrzegać przyczyny, dla których lewicy „nie urosło” mimo, że młodzież deklaruje się jako lewicowa. Tak, lewica zorganizowała była konwencję, na której wypowiadali się głównie młodzi ludzie (która to konwencja tak bardzo nikogo nie obchodziła, że rozmawiano o niej przez kilka dni), ale, no właśnie, to był pojedynczy „pik”, a nie element jakichś ciągłych działań. Lewica (tym razem chodzi mi, rzecz jasna, o tę „polityczną”), nadal nie wpadła na to, że może by tak jakoś skontrować zygotariańską akcję billboardową (mimo że internety wypowiadają się na temat tej akcji w sposób jednoznaczny). Ja rozumiem, że tam się teraz na lewicy waży dużo spraw (bo Czarzasty bardzo uwiera „swetry” [musiałem]) i w ogóle połączenie partii ma się odbyć/etc. Tyle, że to nie jest, kurwa, żadne wytłumaczenie. Tzn. jest, ale chujowe. Przy okazji rządowej niemocy związanej z walką z pandemią (jaka tam niemoc panie, toż już kilka razy tę pandemię pokonaliśmy), tematów, nad którymi lewica powinna się pochylać, jest od cholery. Można by było, na ten przykład pochylić się nad tym, jakie rozwiązania Zjednoczona Prawica wprowadzała w ramach „tarcz”, można by było się pochylić nad tym, czy ktokolwiek robi cokolwiek w sprawie ludzi, którzy mają problemy ze względu na powikłania pocovidowe. Można się pochylić nad tym, że dla rządu ważniejsze są symbole „no nie, nie nazwiemy tego lockdownu lockdownem, bo powiedzieliśmy, że go nie wprowadzimy”. Można poruszać kwestię dziecięcej psychiatrii i pomocy psychologicznej dla dzieciaków, które większą część roku szkolnego spędzą przed ekranami komputerów (nie, nie krytykuję nauczania zdalnego, chodzi mi jedynie o to, że Zjednoczona Prawica woli pierdolić o genderze i wyklętych, zamiast zająć się realnymi problemami). Można się skupić na tym, że Zjednoczona Prawica „straciła kontakt z bazą” i wprowadza lockdowny w pojedynczych województwach (bo wiadomo, że te województwa są od siebie oddzielone nieprzekraczalnymi barierami, prawda?). Na tym przerwę tę wyliczankę, choć kwestii okołocovidowych, nad którymi mogłaby się pochylić lewica (w sumie to cała opozycja by mogła, ale ten tekst poświęciłem lewicy) jest od cholery, tak samo jak innych tematów, którymi lewica powinna się zająć ( Gwoli ścisłości „zająć się” nie oznacza „wysłać posłankę, posła do mediów, żeby powiedział kilka zdań, a potem zapomnieć o całej sprawie”.) Jednym z takich „innych tematów” jest choćby to, jak wielki wpływ na rzeczywistość w Polsce mają teraz organizacje zrzeszające fundamentalistów religijnych. Czy tak wielkim, kurwa, problemem byłoby przyjrzenie się ich działalności i złożenie obietnicy, że jeżeli Lewica będzie współrządziła, to zrobi wszystko, żeby organizacje te zostały prześwietlone (ich finanse, powiązania zagraniczne/etc.). Wydaje mi się, że młodzież, której (eufemizując) nie do końca podoba się konserwatywno-religijna urawniłowka, raczej przychylnie popatrzyłaby na takie działania i obietnice.
Ja na serio staram się być wyrozumiały dla lewicowych polityków. Zdaję sobie bowiem sprawę z tego, że przyszło im działać w cokolwiek niesprzyjających okolicznościach. Prawica ma swoje media, strona „liberalna” zaś może liczyć na przychylność mediów (aczkolwiek, co zrozumiałe, nie są to te same media). Lewica zaś może liczyć tylko i wyłącznie na swoją siebie samą i na to, że może czasem jakieś medium się na nią powoła, bo akurat przypierdoliła komuś, kogo konkretne medium nie lubi. Tylko tyle i aż tyle. Tyle że to jest, że tak to ujmę „sytuacja zastana”, a z tego zaś wynika tyle, że powinno się ją wkalkulować w swoje plany polityczne. Absolutnie nikt nie wyciągnął żadnych wniosków z tego, w jaki sposób Zjednoczona Prawica wygrała wybory w 2015. Rzecz jasna, nie odnosi się to tylko i wyłącznie do Lewicy (tak sobie pomyślałem, że jak będę to pisał dużą literą, to nie będę musiał doprecyzowywać, że chodzi mi o tę, co to akurat w parlamencie siedzi), ale, jak to już zaznaczyłem, w niniejszym (głośnym) tekście, pastwię się tu głównie nad lewicą. Był moment, w którym partia Razem zaczęła ostro napierdalać w soszjalach, ale ten moment minął. Za Lewicę w mediach społecznościowych napierdala się teraz pospolite ruszenie (w tym kupa młodych ludzi) i wszystko pięknie, ale nie przekłada się to w żaden sposób na słupki. O tym, czym skończyła się kampania prezydencka Roberta Biedronia wspominać chyba nie trzeba. A to przecież nie był jakiś random pokroju Magdaleny Ogórek. To człowiek, który sporo się w swoim życiu nalewaczył i mógł się bić o dobry wynik. Jego problemem na pewno nie był brak rozpoznawalności (swoją droga, tak sobie myślę, że w przypadku Magdaleny Ogórek brak rozpoznawalności był akurat jednym z jej największych atutów). Jak to więc, kurwa, możliwe że Biedroń tak bardzo poległ? Ano tak to, że jego kampania była chujowa.
Ktoś może powiedzieć, „no dobrze, ale przecież Lewica musi się bić w bardzo niesprzyjających warunkach”. Tyle, że to byłaby jedynie część prawdy. Tak się bowiem składa, że Lewica nie zrobiła nic, żeby tę rzeczywistość zmienić. Zamiast jakiegoś konkretnego planu i zamysłu, mamy do czynienia z jakimiś niezbornymi ruchami (czasem coś „chwyci”, czasem nie, ale nikt z tego nie wyciąga żadnych wniosków). Na użytek niniejszego kawałka tekstu załóżmy, że siła sprawcza Lewicy jest na tyle niewielka, że nie była ona w stanie nawiązać równorzędnej walki ze Zjednoczoną Prawicą i Koalicją Obywatelską. No i ok, ale chciałbym nieśmiało przypomnieć, że w przysłowiowym międzyczasie pojawił się Szymon Hołownia, który mimo tego, że startował praktycznie od zera, teraz wlazł na pudło w sondażach i minął Lewicę mimo tego, że (ja przepraszam, ale bez capslocka się nie obędzie), ŻE 30% LUDZI W WIEKU 18-24 DEKLARUJE LEWICOWE POGLĄDY. Jeżeli to, co dzieje się z młodzieżą, to nie są sprzyjające warunki, to ja nie wiem, co ja uważam. W wymiarze stricte politycznym, Zjednoczona Prawica dała Lewicy zajebisty prezent, wkurwiając młodych ludzi do tego stopnia, że ci oflagowali się jako „lewacy”. Lewica powinna więc zadbać o to, żeby ci młodzi nie uznali w pewnym momencie, że „nie warto było, kurwa”. Niemoc lewicy sprawia, że wszędzie pełno „analityków” twierdzących, że „nie no, panie, Lewica to już maksymalne możliwe poparcie wykręciła w wyborach 2019”. Lewica robi wszystko, żeby okazało się, że ci pożal się nieistniejący bycie transcendentny analitycy mieli rację. Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem w tym miejscu nieco niesprawiedliwy, bo użycie słowa „robi” w kontekście lewicy może nosić znamiona nadużycia semantycznego. Na moment jeszcze chciałbym wrócić do kwestii niesprzyjających warunków. Bo ok, na pierwszy rzut oka te warunki są niesprzyjające (choćby ze względu na, że tak to ujmę „realia medialne”), ale czy naprawdę niesprzyjającymi warunkami dla Lewicy jest to, że Polską rządzi partia elit (w tym finansowych) i to w dodatku partia prawicowych elit, które już dawno temu straciły jakikolwiek kontakt z rzeczywistością? Tak, wiem o tym, że Zjednoczona Prawica wydaje kupę kasy na wszelkiej maści badania i analizy (nie chodzi tu o sondaże poparcia), ale chaotyczne i nieprzemyślane decyzje, które podejmują jej członkowie sugerują, że „czynniki decyzyjne” mają do tych badań/analiz stosunek raczej „letni”. Owszem, Zjednoczona Prawica potrafi kombinować i planować, ale w trakcie swoich rządów podjęła tyle chujowych (z punktu widzenia zwykłego obywatela) decyzji i potknęła się już tyle razy, że odsunięcie jej od władzy w 2019 powinno być formalnością. No, ale cóż z tego, że partia rządząca popełnia od cholery błędów, skoro nikt nie jest w stanie tego wykorzystać?
Pozwolę sobie zakończyć niniejszy (głośny) tekst apelem do lewicowych polityków. Apel będzie bardzo krótki:
Ogarnijcie się.
Źródła:
https://www.rp.pl/Spoleczenstwo/210209465-Sondaz-CBOS-Mlodziez-ostro-skreca-na-lewo.html
https://krytykapolityczna.pl/kraj/lewica-partia-udanej-transformacji-sektor-publiczny-rafal-matyja/
https://tvn24.pl/polska/kto-panu-dal-tytul-wiesniakowi-jednemu-ra164427-3517071
https://tvn24.pl/polska/raport-kosciol-w-polsce-drastyczny-spadek-religijnosci-mlodziezy-5036606
https://twitter.com/rafalwos/status/1319552566817075200
https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/504901-patryk-jaki-czy-ideologia-lgbt-istnieje
https://www.rp.pl/Polityka/210319984-Sondaz-PiS-na-czele-Mlodzi-glosuja-na-Polske-2050-i-Lewice.html
https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=292961209010390&id=114791630160683
Dobrze, to zapytam następująco: czy pani asystentka posła Koniecznego rzeczywiście dopuściła się jakichś wypowiedzi, które OBIEKTYWNIE mogą uchodzić za transfobiczne, czy raczej mamy do czynienia z kolejną edycją MacCartyzmu? Bo jakoś nie dostrzegam takowych w sporze pt. "Kobieta vs. osoba z macicą". Sorry, ale to już jest naprawdę wyraz olbrzymiej nadwrażliwości, czepiać się tego, że ktoś użył słowa "kobieta" w wypowiedzi publicznej.
OdpowiedzUsuń1) Zlewaczenie najprawdopodobniej jest właśnie objawem antykonserwatywnego buntu. Co to oznacza. Ano to, że ci młodzi to zasadniczo lewica obyczajowa, a nie gospodarcza. Może się okazać, że poglądowo to oni mają bliżej do Lubnauer niż do Zandberga.
OdpowiedzUsuń2) Pytanie czemu ZP robi rzeczy bezsensowne z punktu widzenia własnych interesów jest błędne. Pytać trzeba o motywację Kaczyńskiego. A na moje on czuje, że nie ma za wiele czasu, żeby zostać tym emerytowanym zbawicielem Polski.
Wnioskuję, aby Zjednoczoną Prawicę skracać w tekstach do ZjePa. Będzie wtedy spójnie z KO i innymi zlepkami. A dodatkowo ciekawie będzie brzmieć wspominanie o posłach tej formacji: posłowie ZjePy.
OdpowiedzUsuńCiekawa myśl.
Usuń