Co prawda
kiedyś już o tym wspominałem (ale nie wiem, czy był to głośny tekst
[tak, nadal mnie to bawi]), ale na wszelki wypadek powtórzę jeszcze raz
(i pewnie rozwinę myśl): policja jest niezbędna, ale jest ona złem
koniecznym. W gigantycznym uproszczeniu jest to służba, której daliśmy
prawo do bicia i zabijania naszych współobywateli, żeby ci
współobywatele nie bili i nie zabijali innych. Takich organizacji jest
kilka (np. wojsko) i każda z nich, z racji „uprawnień”, które otrzymała,
powinna podlegać drobiazgowej kontroli. Prawda jest bowiem taka, że
jeżeli ktoś ma prawo do bicia „niektórych ludzi” (których, na ten
przykład, trzeba powstrzymać przed zrobieniem krzywdy innym), to może
sobie to prawo twórczo rozciągnąć na bicie ludzi, którzy się mu nie
podobają. Co zrozumiałe, z tą kontrolą zawsze były problemy, bo przecież
złożenie zeznań obciążających funfla to by było „donoszenie”. Drugim
problemem było to, że w momencie, w którym dochodziło do konfliktu na
linii obywatel – funkcjonariusz policji, który to konflikt miał swój
finał na sali sądowej, to się często okazywało, że policjant zawsze ma
rację (a co za tym idzie, obywatel kłamie). Jak tak sobie czytam wymiany
ćwitów pomiędzy adwokatami, to (cóż za brak zaskoczenia) okazuje się,
że tego rodzaju mechanizm nadal działa i ma się doskonale. To są takie
„typowe” problemy policyjne, związane z nadużywaniem władzy i powiązane z
ochroną, którą policjantom zapewniały pozostałe odnogi wymiaru
sprawiedliwości.
To jest
nawiasem mówiąc dość skomplikowana kwestia, bo z jednej strony,
doskonale rozumiem dlaczego wymiar sprawiedliwości jakoś tak bardziej
ufa bagieciarni, która znalazła u kogoś w domu kilka kilogramów koksu
niż temu, u kogo ów koks znaleźli, kiedy zaczyna opowiadać o tym, że mu
ten koks policja podrzuciła. Z drugiej zaś strony, wymiar
sprawiedliwości powinien zabezpieczać obywateli przed sytuacjami, w
których policja (czy też inne służby) faktycznie bawią się w podrzucanie
dowodów. Niestety, w sytuacjach niejasnych, obywatel ma praktycznie z
automatu przesrane, bo machina może go rozjechać „w trosce o dobro
wymiaru sprawiedliwości”. Pamiętam doskonale, jak mojego znajomego z
czasów licealnych skazano (acz dostał zawiasy) za „handel narkotykami”.
Cudzysłów został przeze mnie użyty dlatego, że skazano go tylko i
wyłącznie na podstawie zeznań jednej osoby, która to osoba miała już na
koncie prawomocny wyrok za składanie fałszywych zeznań. Już wcześniej
wspomniałem o źle pojętej solidarności zawodowej. Dawno temu zwróciłem
uwagę na pewną zależność. Otóż, gdy policjant opowiadał o
kolizji/wypadku drogowym, w którym udział wzięli zwykli obywatele,
praktycznie od razu podawano przyczynę, dla której doszło do kolizji.
Zupełnie inaczej rzecz się miała gdy w kolizji/wypadku brał udział inny
policjant. Wtedy bowiem okazywało się, że w sumie to nic nie wiadomo, a
sprawa musi zostać wyjaśniona. I wszystko byłoby super, gdyby nie to, że
dokładnie taką samą powściągliwość można było zachować w każdej innej
sytuacji. Najbardziej spektakularną była wypowiedź, która wbiła mi się w
pamięć (niestety, nie dam rady tego oźródłować, bo było to kilkanaście
lat temu). Bodajże w Rzeszowie pewnej nocy doszło do wypadku drogowego.
Kierowca sobie wjechał na skrzyżowanie na zielonym świetle i przyjebał w
niego jakiś kretyn, który uznał, że czerwone światło ogranicza jego
wolność. Kierowca, który wjechał sobie na zielonym zginął na miejscu. Co
na ten temat miał do powiedzenia policjant? Otóż, tego, który wjechał
na zielonym „zabiła rutyna”. Aczkolwiek może po prostu czegoś nie
zrozumiałem i „Rutyna” to było nazwisko idioty, który wjechał na
skrzyżowanie „na czerwonym” z ogromną prędkością.
Ja
sobie doskonale zdaję sprawę z tego, że to nie jest jedyne środowisko,
które ma spore problemy z publicznym przyznaniem się do tego, że ten,
czy inny przedstawiciel tegoż środowiska coś zjebał. Niemniej jednak,
tak się jakoś złożyło, że w przypadku tego konkretnego środowiska, jakoś
tak się wszyscy przyzwyczailiśmy i do zjebywania i do idiotycznych
tłumaczeń (a czasami ordynarnego ściemniania). Pozwolę sobie w tym
miejscu na przypomnienie kilku, dość spektakularnych dokonań polskiej
policji. Od razu nadmieniam, że zacznę od tych dość starych. "14 marca
2000 roku doszło do tragedii. Z klatki cyrku „Korona” wydostały się trzy
tygrysy. Dwa złapano szybko, ale jeden uciekł z terenu cyrku: „Zwierzę
krążyło po okolicy przez prawie dwie godziny. Na miejsce wysłano w
radiowozach dwie załogi; wkrótce nadciągnęły posiłki. Jednocześnie, na
własną rękę, obławę prowadziło kilkunastu pracowników cyrku. (…) Stacje
telewizyjne pokazały potem, jak osaczone w lasku zwierzę wymyka się
obławie. Tygrys przewrócił weterynarza i pobiegł dalej. Podnoszącego się
43-letniego mężczyznę trafiła w głowę kula, którą wystrzelił biegnący
kilka metrów dalej policjant. Weterynarz zmarł w drodze do szpitala.”.
Ja tam specjalistą od strzelectwa nie jestem, ale wydaje mi się, że
jeżeli ktoś strzelał w biegu, to ów ktoś raczej nie powinien mieć prawa
do posługiwania się bronią palną. O tym, że strzelając do tygrysa nie
zwrócił uwagi na weterynarza, wspominać chyba nie trzeba. Jak wyglądały
pierwsze komunikaty policji? Jeżeli pomyśleliście sobie „pewnie
kłamali”, to mieliście rację: „Początkowo policja utrzymywała, że
Ryszarda Karczewskiego zabił tygrys. Jako pierwsza informację o
postrzale w głowę weterynarza podała Prokuratura Rejonowa na
Pradze-Północ.”. Potem policja usiłowała zwalić winę na pogotowie za to,
że „nie przyjechało”. Tę konkretną ściemę debunkował rzecznik
warszawskiego pogotowia (który mógł się podeprzeć dokumentacją [godziny
połączeń, wyjazdu karetki, przyjazdu na miejsce/etc]).
Drugą
sytuacja, którą chciałem przypomnieć jest ta, do której doszło w maju
2004. Tutaj pozwolę sobie na zacytowanie artykułu, który został wtedy
napisany „na świeżo”: „Do tragedii doszło w nocy z czwartku na piątek.
19-letni Łukasz T. i jego rówieśnik Daniel L. wracali z podpoznańskiego
Swarzędza. Ok. godz. 22.30 byli już w Poznaniu. Zatrzymali się osobowym
roverem na czerwonych światłach. Przed nimi stał jeden samochód, za nimi
zahamował drugi. Nagle z obydwu wyskoczyli czterej mężczyźni
z pistoletami w rękach. Dalsze wypadki zrelacjonował prokuraturze
przechodzień: "Rover cofnął się z piskiem opon uderzając w samochód
z tyłu. Potem dał gazu do przodu, ominął pierwszy samochód i zaczął
uciekać. Wtedy mężczyźni zaczęli strzelać. Rover nagle skręcił
i staranował płot jakiejś posesji. Zatrzymał się dopiero na drzewie". W
masce rovera znaleziono 20 dziur po kulach. Łukasz, który siedział za
kierownicą auta, zmarł pomimo reanimacji. Miał przestrzeloną głowę.
Daniel trafił do szpitala w stanie ciężkim. Walczy o życie.” Sprawa
bardzo długo „poniewierała się” po sądach. Jak długo? Chciałoby się
rzec, wystarczająco długo: „Policjanci mogą się bronić, ale nie w każdej
sytuacji. W czasie akcji w Poznaniu nie mieli prawa strzelać - uznał
sąd. Nie skazał ich, bo zarzuty się przedawniły.”. W trakcie trwania
procesu okazało się, że policjanci mieli „blachy”, a poza tym krzyczeli
„stój, policja”. Tyle że cytowany wcześniej świadek (w tekście napisano,
że „zrelacjonował” to, co się stało, ale jestem się w stanie założyć o
wiele, że była to niechlujność autora artykułu i chodziło o złożenie
zeznań) powiedział, że z zewnątrz wyglądało to tak, że z aut wyskoczyło
paru typów z giwerami. Wziąwszy pod rozwagę powyższy opis sytuacyjny,
raczej ciężko się dziwić temu, że kierowca chciał uciekać. Przysłowiową
cebulą na torcie było to, co działo się z policjantami zaraz po całym
zajściu: „Policjanci, którzy przeprowadzili pechową akcję, jeszcze
w piątek trafili na oddział psychiatryczny jednego ze szpitali. Lekarz
nie pozwala ich przesłuchać, bo są w szoku. Wcześniej tłumaczyli, że
uciekający rover jechał wprost na jednego z policjantów, dlatego użyli
broni.- To doświadczeni funkcjonariusze. Mieli bardzo dobrą opinię -
mówi Ewa Olkiewicz z wielkopolskiej policji.”. Wiecie, ja rozumiem, że
pojedynczy pan bagieta mógłby faktycznie być w szoku. Dobra, może dwóch.
Ale kiedy sobie czytałem (sprawę obserwowałem wtedy na bieżąco), że
wszyscy funkcjonariusze biorący udział w akcji trafili na oddział
psychiatryczny, to się poczułem robiony w chuja. Jestem się w stanie
założyć o bardzo wiele, że cała akcja z „trafieniem na oddział
psychiatryczny” miała na celu kupienie trochę czasu po to, żeby ustalić
zeznania, bo raczej wiadome było, że wpakowanie kilku magazynków w
przypadkowe auto, zabicie kierowcy i ciężkie zranienie pasażera, musi
się skończyć srogim przypałem. Rzecz jasna, jakoś tak się złożyło, że w
oficjalnych komunikatach, płynących ze strony policji brakło choćby
wzmianki o tym, że być może mogło dojść do jakichś nieprawidłowości.
Wydawać
by się mogło, że po takiej akcji w policji zostaną ogarnięte jakieś
sensowne procedury i szkolenia, które sprawią, że tego rodzaju „zabójcze
pomyłki” (to nie ja, to tytuł artykułu, który został napisany „na
świeżo” przez redaktorów Interii) nie będą się powtarzać, prawda? Tylko,
że wcale nie. W styczniu 2015 doszło do kolejnej pomyłki, która nie
okazała się zabójcza tylko i wyłącznie dlatego, że policjanci chujowo
strzelali: „W trakcie zorganizowanej w styczniu tego roku przez policję
obławy na podpalaczy jednej z gdańskich kancelarii pomyłkowo zatrzymano
pana Macieja. Wieczorem do zaparkowanego auta, w którym siedział
mężczyzna podbiegło kilku mężczyzn. W kominiarkach, w cywilnym ubraniu z
pistoletami. Wybili szybę w aucie. – Jeden z nich oślepił mnie latarką
tak, że nie widziałem co się dzieje, widziałem tylko jakichś
nieumundurowanych mężczyzn – opowiada mężczyzna. Kazali mu wysiadać,
przestraszył się, że to złodzieje, którzy chcą ukraść jego auto, więc
zaczął uciekać. Policjanci ruszyli za nim w pościg, zaczęli strzelać.
Kule trafiły w auto pana Macieja cztery razy. – Jedna w koło samochodu,
trzy pozostałe w fotele – pasażera, tylną kanapę i bagażnik –mówi pan
Maciej. (…) To była pomyłka. Po kilku miesiącach postępowanie
zakończono. Śledczy przyznali, że mężczyznę zatrzymano niesłusznie.
Usłyszał jednak zarzuty napaści na policjantów, ale prokuratura umorzyła
postępowanie. Za poniesione straty nie ma kto zapłacić, a naprawa
ostrzelanego auta kosztowała mieszkańca Gdańska kilkanaście tysięcy
złotych.”. Uwaga natury ogólnej, biorąc pod rozwagę rozmach polskiej
policji, do podobnych sytuacji (nieumundurowani policjanci zatrzymujący
omyłkowo nie tych ludzi, co trzeba) prawie na pewno dochodziło w trakcie
11 lat, które upłynęły od zastrzelenia kierowcy w 2004 do próby
zastrzelenia kierowcy w 2015, niemniej jednak skupiam się tutaj na tych
dokonaniach policmajstrów, które utkwiły mi w pamięci.
Wszystkie
wyżej wymienione sytuacje łączy to, że policja „nie przyznawała się do
winy” i usiłowała zwalać tę winę na kogoś innego (głównie na ofiary,
choć w przypadku zastrzelonego weterynarza próbowano jeszcze zwalić winę
na pogotowie). Wiecie, ja rozumiem, że jak już pan bagieta ląduje na
ławie oskarżonych, to niekoniecznie będzie musiał mówić prawdę, prawdę i
tylko prawdę, bo takie jego prawo, jako oskarżonego. Nawiasem mówiąc,
policjantom w takiej sytuacji kłamanie może przychodzić znacznie
łatwiej, niż zwykłym obywatelom, bo są przyzwyczajeni do tego, że ich
słowo „waży” więcej od tego wypowiedzianego przez przeciętnego zjadacza
chleba. To jest dla mnie zrozumiałe. Niemniej jednak przez dłuższy czas
nie byłem w stanie pojąć tego, jak bardzo policja (jako instytucja) ma
wyjebane na naprawianie tego, co zjebała i w ogóle nie przejmuje się
swoim wizerunkiem. Czy instytucja przyznając się do winy czymkolwiek
ryzykuje? Chyba tylko tym, że ktoś zacznie ją postrzegać lepiej, niż
bandę kombinatorów, która robi wszystko byle tylko „ochronić swojego”.
Dopiero gdy zacząłem sobie pisać ten tekst, dotarło do mnie to, że
policja mogła mieć wyjebane na swój wizerunek, ze względu na to, że jest
niezbędna (aka „zło konieczne”) i jej funkcjonariusze są tego świadomi
(obstawiam, że to pracownicy „firmy” najczęściej tworzą komentarze:
teraz hejtujesz policję, ale jak coś się stanie, to będziesz po nią
dzwonił!!!!111). To zaś, że jest niezbędna sprawia, że kwestie
wizerunkowe stają się dla otoczenia zewnętrznego cokolwiek drugorzędne.
Policmajstry doskonale zdają sobie z tego sprawę i dlatego w momencie, w
którym pojawia się dylemat „chronić funfla”, czy „dbać o dobre imię
policji”, to praktycznie nie ma żadnego dylematu. Zanim mi tu ktoś
wyskoczy, że „nie wszyscy policjanci”, to ja takiej osobie powiem, że ja
sobie z tego zdaję sprawę, tyle, że to nie ma żadnego znaczenia, bo
wystarczy, że takie podejście mają złole w mundurach i ich bezpośrednie
otoczenie (które wie o tym, że to złole, ale to ich koledzy, tak
więc...).
To, co dla każdej innej organizacji byłoby PR-owym
koszmarem (również dla Kościoła, któremu teraz wszystko przypominane
jest hurtowo), w przypadku policji okazało się być bez znaczenia z
jeszcze jednej przyczyny. Otóż pozwolę sobie na pewną generalizację (tak
więc, znowu będą anecdaty), ale z perspektywy kogoś, kto wychował się
na zadupiu wygląda to tak, że po prostu się do tego przyzwyczailiśmy.
Prawdą bowiem było to, że żeby „spisywanie” zamieniło się w „noc na
dołku”, wystarczyło krzywe spojrzenie na pana bagietę albo wyrażenie
krytycznej opinii (np. „może zamiast spisywać ludzi, zajęlibyście się
tym, czy owym”). Od razu nadmieniam, że mnie się takowa sytuacja nie
przydarzyła, ale osobom z mojego otoczenia już owszem (mnie to ominęło,
bo bardzo szybko uczyłem się na cudzych błędach). Tym samym, jak tak
patrzyłem na wysrywy Rafała Wosia, który po ostatnich wyskokach policji
(napierdalanie pokojowo protestujących [przejdziemy do tego w dalszej
części tekstu]/etc.) był łaskaw napisać: „Widzę, że mieszczaństwo
dowiaduje się z pewnym opóźnieniem tego, co kibice oraz raperzy
wiedzieli o policji już dość dawno temu #28.09.97” (do ćwita dołączony
był link do utworu Molesty, którego tytuł Woś wrzucił w hashtagu [w
dalszej części tekstu odniosę się do treści tego utworu, w
telegraficznym skrócie, chodzi tam, między innymi o przemoc policyjną]),
to mnie przysłowiowy chuj strzelił. Tak się bowiem składa, że żeby
doświadczyć „niedelikatności” policji nie trzeba było być kibolem, ani
raperem – wystarczyło być młodym człowiekiem, który trafił na nudzącego
się pana bagietę. Gdyby Woś miał, kurwa, jakiekolwiek pojęcie o tym, jak
wyglądało życie poza jego przeintelektualizowaną banieczką, to w życiu
nie napisałby takiego idiotyzmu. Ciekawym, ile razy „reprezentujący lud”
Woś (ciekawe, czy on sobie w ogóle, kurwa, zdaje sprawę z tego, że sam
jest „mieszczaninem”?) został „spisany” tylko i wyłącznie dlatego, że
pan bagieta miał taki, a nie inny kaprys. Nie chciałbym być źle
zrozumiany. To nie jest tak, że ja uważam „spisanie” za przejaw
brutalności policji (no bo, kurwa, szanujmy się). Niemniej jednak,
„spisywanie” bez żadnego trybu, jest przejawem lekkiego nadużywania
władzy, którą pan bagieta ma nad zwykłym obywatelem. Poza tym, w trakcie
spisywania policjanci często (najprawdopodobniej) celowo doprowadzali
(używam czasu przeszłego, bo nie wiem, jak to teraz wygląda) do
powstania, że tak to ujmę, konfliktowej sytuacji, śmieszkując sobie ze
spisywanego np. „hehehe, no to skoro pan zdał maturę i jeszcze nie
zdawał egzaminów na studia, to hehehe, pan jest bezrobotny, hehehe”
(mogło być gorzej i pan bagieta mógł mnie nazwać pasożytem społecznym). I
znowuż takie śmieszkowanie nikomu krzywdy nie robi, ale drugiej strony mam świadomość tego, że te heheszki miały na celu doprowadzenie to tego, żeby "spisywany" się zdenerwował, bo jak się zdenerwuje, to może powie słowo za dużo, albo zrobi coś głupiego, a jak już zrobi, o będzie można z nim inaczej zatańczyć.
Kiedyś
zostaliśmy z kolegą „spisani” tylko i wyłącznie dlatego, że w nocy
wracaliśmy z akademika (wcale nie był to akademik w okolicach Ronda
Matecznego w Krakowie), do średnio wyremontowanego mieszkania tegoż
kolegi. Bagiety zajechały nam drogę i zaczęły nas „spisywać”, w trakcie
spisywania zaczęli się dopytywać „co mamy w bagażach”. Podczas
okazywania zawartości bagaży, kumpel się trochę wkurwił i na pytanie „co
pan ma w tej mniejszej reklamówce, którą ma pan w plecaku” odpowiedział
„brudne majtki”. Zanim pan bagieta zdążył się wkurwić na chamstwo
gówniarza, kolega dokonał okazania bielizny, którą faktycznie miał w
reklamówce (słowo wyjaśnienia: ponieważ kolegi mieszkanie było
niewyremontowane [łazienka składała się głównie z betonu i miednicy],
kolega się mył po znajomości w akademiku). Czasem dochodziło do wątków
humorystycznych i np. policjantów bardzo interesowało to, czy nie możemy
spać. Kontekstem tegoż pytania będzie to, że siedzieliśmy sobie ze
znajomym na jakichś betonowych płytach i prowadziliśmy (jak na średnio
trzeźwych ludzi przystało) debatę filozoficzną. W pewnym momencie
podjechała pod nas bagieciarnia i pan bagieta zapytał (z racji tego, że
byłem nie do końca trzeźwy, nie pamiętam, czy zapytał z troską w
głosie), czy nie możemy spać. Po tym, jak grzecznie zapytałem pana
bagietę o to, czy jesteśmy może zbyt głośno, pan bagieta powiedział, że w
sumie to on nie powiedział, że jesteśmy głośno i sobie pojechał (z
wrażenia zapomniał nas „spisać). Kiedyś pan policjant sprawdził mi
liczbę punktów karnych. Niby standardowa procedura, ale chyba nie w
przypadku kogoś, kto siedzi na tylnym siedzeniu samochodu (albowiem
byłem podwożony do domu). Jeszcze innym razem, kiedy ujebano mi lusterko
w starym oplu, popełniłem ten błąd, że zadzwoniłem na policję (bo mnie
kolega namówił, bo przecież trzeba zgłosić, bo to, bo sramto). Policja
przyjechała, popatrzyła, powiedziała „no tak, ujebane lusterko” i
zaczęli jakieś kwity sobie pisać. W pewnym momencie padło pytanie o to,
„ile takie lusterko”. Ponieważ ni cholery nie wiedziałem, odparłem, że
gdzieś tak z 500 zeta z montażem. No i wtedy się zaczęło, że gdzie tam,
to stare auto przeca i na pewno byłoby taniej. Dopiero po jakimś czasie
się zorientowałem, że kwota, którą ostatecznie sobie tam wpisali w
papiery była mniejsza od tej, powyżej której wykroczenie zamienia się w
przestępstwo. Moje przygody z policją nie były spektakularne (czytaj:
nie dostałem nigdy wpierdolu), ale głównie dlatego, że wiedziałem, że
jak człowieka w nocy spisują, to trzeba się zachowywać bardzo spokojnie i
nie komentować, nawet jeżeli pan bagieta pozwala sobie na jakieś
docinki. Gdybym uczył się wolniej, to pewnie moje doświadczenia z
policją byłyby znacznie bardziej efektowne.
Zanim przejdę do
dalszej części tekstu, chciałbym się jeszcze pochylić nad wiekopomnym
ćwitem Wosia. Otóż, ma on trochę racji: tak, policjanci traktowali
kiboli ostro. Uwaga natury ogólnej, redaktor Woś, tak samo, jak inni
jego koledzy uprawiający kibolomanię, celowo używa określenia „kibic”,
opisując środowiska kibolskie. W teorii, główny zainteresowany
tłumaczyłby to pewnie tak, że jak się mówi kibol, to mamy do czynienia z
klasizmem/etc. W praktyce, chodzi o to, żeby urabiać odbiorcę i
próbować go przekonać do tego, że policja brutalnie traktuje zwykłych
kibiców (zapewne to te same rodziny z dziećmi, które ganiały kobiety i
demolowały miasto 11 listopada). No, ale to dygresja. Paradoksalnie,
odklejenie Wosia sprawiło, że nieco łatwiej będzie opisać przyczyny, dla
których policja zachowywała się tak, a nie inaczej względem tych
środowisk. Otóż, zdaniem Wosia, linkowany utwór Molesty dowodzi tego, że
policja jest brutalna. Tym, co Wosiowi umknęło całkowicie (co mnie
nieszczególnie dziwi) było to, że piosenka zaczyna się od opisu tego, że
podmiot liryczny razem z ziomkami przemierza dzielnicę (wszyscy mają
łamigłówki) celem spuszczenia komuś wpierdolu. Potem zostają zatrzymani
przez bagieciarnie i obici na komendzie policji. Zanim ktoś pierdolnie
na zawał: nie, to, że jakieś bandosy chciały kogoś obić brechami nie
oznacza, że powinno się tychże bandosów napierdalać na komendzie. Osobną
kwestią jest to, że tego rodzaju „przygody” na komendach spotykały nie
tylko bandosów, ale tego kibolomaniak Woś raczej nie ogarnia. Jeszcze
bardziej osobną kwestią jest to, że piosenka, którą zacytował Woś, nijak
się kurwa ma do opisu reakcji policjantów na protesty przeciwko decyzji
Trybunału Przyłębskiego. Owszem, to co dzieje się teraz, mogło mieć
swoją genezę w tym, że obywatelom łatwiej jest zaakceptować obijanie
ludzi na komendzie, kiedy spotyka to przedstawicieli agresywnych
subkultur. Przyznam się w tym miejscu szczerze, że choć wiem, że to, co
robiła (i nadal robi) policja jest chujowe, to bardzo ciężko mi
współczuć usterydzonym brysiom, które napierdalają przypadkowych ludzi
„dla hecy”. Niestety, milcząca akceptacja tego rodzaju działań policji
to coś w rodzaju pułapki myślowej. Jeżeli bowiem odpowiednio długo
będziemy trwali w przeświadczeniu, że policja „bije tylko złych, więc
zwykli ludzie nie mają się czego bać”, to potem bardzo łatwo będzie nas
przekonać do tego, że skoro policja kogoś bije, to ten ktoś pewnie jest
zły. Dotychczasowym rządom (poza tymi sprzed 1989) niespecjalnie
zależało na budowaniu takich narracji, ale po 2015 życie w Polsce
zmieniło się w wielu wymiarach i to był jeden z nich (o czym więcej
napiszę w dalszej części tekstu). Dlatego też rządowe media (i politycy
partii rządzącej z Doktorem Chłopakiem z Biedniejszej Rodziny na czele)
rzucili się do flekowania Rzecznika Praw Obywatelskich, Adama Bodnara,
który zwrócił uwagę na to, że być może policja przesadziła w trakcie
przesłuchania Jakuba A., podejrzanego o zamordowanie 10-letniej
dziewczynki. TVP Info rzuciło wtedy artykuł o łamiącym tytule: „Bodnar
broni interesów mordercy dziecka?”
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Jeżeli
chodzi o moje przygody z nudzącą się bagieciarnią, to skończyły się one
wtedy, gdy moja morda zrobiła się nieco bardziej zakazana z racji mojego
przesuwania się na osi czasu (jeżeli ktoś woli bardziej literackie
wyjaśnienie: im więcej czasu spędzałem na podkarpackich stepach, tym
dłużej wiatr smagał moje lico podkarpackiego intelektualisty).
Skłaniałbym się więc ku tezie takiej, że nudząca się bagieciarnia jakoś
tak chętniej zaczepia młodych ludzi. W szczególności zaś takich, którzy
nie wyglądają na osobników mogących stanowić zagrożenie dla szukającego
rozrywki stróża prawa. Moje doświadczenia związane ze stróżami prawa
były takie, a nie inne (zaś z wiarygodnych źródeł wiedziałem, że bywa
znacznie gorzej). Poza tym, w czasie, w którym kształtował się mój
szeroko pojęty światopogląd na sprawy różne, mogłem zaobserwować to, co
policja zrobiła w Słupsku w styczniu 1998, kiedy to policjant zabił
młodego kibica, a prokuratura i policja zaczęły tłumaczyć, że w sumie to
on się sam wtedy zabił, bo uderzył głową w słup trolejbusowy. W miarę
przybierania na wiosnach, w głowie gromadziło mi się coraz więcej tego
rodzaju „wspomnień”. Niemniej jednak, kiedy przeczytałem o tym, że
policja zabiła kierowcę, który usiłował uciec przed nieumundurowanymi
typami, wymachującymi giwerami, trochę mnie to zaskoczyło. Nie
zaskoczyło mnie jednakże to, że policja od początku zaczęła kombinować
(vide „wszyscy w szoku”).
Tak na dobrą sprawę to, co
napisałem powyżej, to był bardzo długi wstęp, który miał osadzić w
odpowiednim kontekście właściwą część tekstu. Do tej pory mieliśmy
bowiem do czynienia z sytuacją, w której policja, przyzwyczajona do
tego, że „wolno jej więcej”, korzystała z tego (nieformalnego) prawa.
Jeżeli zaś „firma” potrafiła bronić swoich nawet wtedy, gdy ci
ewidentnie coś zjebali, to pomyślcie sobie tylko, jak to musiało
wyglądać w sytuacjach „niemedialnych”. Aczkolwiek to jedynie dygresja.
Reasumując, do 2015 mieliśmy do czynienia z organizacją, która od czasu
do czasu srogo przeginała. Po 2015 zmieniło się tyle, że przegina
znacznie bardziej, ale nie musi się bać o jakiekolwiek konsekwencje,
jeżeli przegina w odpowiednią stronę. Sama zaś policja, które już
wcześniej nie radziła sobie z problemami natury wizerunkowej (bo miała
to w dupie) teraz zalicza spektakularny meltdown. Spadek zaufania do tej
instytucji można mierzyć słupkami sondażowymi: „W przypadku zaufania do
policji mamy do czynienia z ogromnym spadkiem. Jeszcze w 2016 r.
formacji tej ufało aż 70 proc. Polaków. Rok później nastąpił spadek,
jednak nie tak duży jak obecnie. W ciągu czterech lat zaufanie do
policji spadło aż o 25 pkt proc.”. Jednakże znacznie lepszym narzędziem
analitycznym nastrojów panujących w społeczeństwie może być to, że na
portalu „Magazyn Bieganie” pojawił się artykuł pt: „Jak uciec przed
pościgiem. Poradnik taktyczny”, który to artykuł zaczynał się od leadu:
„Czasy mamy niepewne, a może być jeszcze gorzej. Na ulicach coraz
częściej można spotkać bandytów z pałkami teleskopowymi. Dlatego, w
trosce o naszych czytelników, przedstawiamy poradnik taktyczny: ucieczka
przed pościgiem oraz sposoby przygotowania.”. Jeżeli kogoś nie
przekonują te pałki teleskopowe, to w tekście znalazł się taki fragment:
„Jeśli napastnik jest dodatkowo obciążony – czy to kilogramami mięśni
czy ekwipunkiem typu kamizelka albo tarcza – jego możliwości manewrowe
na dystansie dłuższym niż 20-40 metrów są praktycznie żadne.” (w tym
miejscu chciałbym podziękować koledze Marcinowi za podesłanie tekstu).
Warto
w tym miejscu wspomnieć o tym, że władze, które teraz tak bardzo
starają się wszystkich przekonać do tego, że policja jest spoko i „bije
tych złych”, wcześniej (czytaj, przed przejęciem władzy i na krótko po
jej przejęciu, czyli zanim udało się wprowadzić nowe porządki do całej
policji) miały inne zdanie na ten temat. Doskonałym przykładem będzie
to, co się działo po tym, jak posłowie Prawa i Sprawiedliwości wdali się
w przepychanki ze służbami mundurowymi w pierwszą rocznicę katastrofy
smoleńskiej. W trakcie całego zajścia politycy partii Jarosława
Kaczyńskiego, między innymi, przeskakiwali przez barierki i dzierżąc w
dłoniach legitymacje poselskie, próbowali taranować mundurowych (warto
sobie to zapamiętać). Po całym zajściu działy się takie rzeczy: „Trzy
sejmowe komisje na wniosek posłów PiS będą w czwartek debatować nad
incydentami, które miały miejsce przed Pałacem Prezydenckim 10 i 11
kwietnia. Chodzi m.in. o poturbowanie - według PiS - dwóch posłanek tej
partii podczas obchodów rocznicy katastrofy smoleńskiej. Sprawą
zajmować się będą połączone komisje: administracji i spraw wewnętrznych,
sprawiedliwości i praw człowieka oraz regulaminowa i spraw poselskich.
"Posiedzenie odbędzie się na wniosek posłów PiS. To głośna sprawa,
należy ją wyjaśnić. Od tego są komisje sejmowe" - powiedział PAP
przewodniczący komisji administracji i spraw wewnętrznych Marek
Biernacki (PO).” . Drugim, równie dobrym przykładem może być to, co
działo się po zatrzymaniu zachowującej się agresywnie córki ówczesnej
gdańskiej radnej PiS, Anny Kołakowskiej (tej samej Anny Kołakowskiej,
która potem wzywała do ogolenia na łyso posłanki PO [prokuratura się
wtedy, rzecz jasna, nie dopatrzyła znamion czynu zabronionego]). W
Zjednoczonej Prawicy nastąpiło wtedy masowe oburzenie. Oddajmy głos
ówczesnemu szefowi MSWiA, Mariuszowi Błaszczakowi: „"powalenie na
ziemię, przyduszanie kolanem i krępowani rąk to wykorzystanie
nieadekwatnych środków do sytuacji, ponieważ tak policja powinna
traktować opryszków i bandytów (…) Policja powinna być silna wobec
silnych, a nie silna wobec słabych, a taki obraz widziałem w Gdańsku (…)
To jest niezwykle ważne - obywatele muszą czuć się bezpiecznie, a więc
muszą czuć się w ten sposób, że jeżeli oczekują pomocy ze strony
policji, to mają mieć pewność tego, że ta pomoc zostanie udzielona.
A nie, że zostaną skrzywdzeni.”. Zapowiedział również, że: „Po zajściu w
Gdańsku wydałem polecenie Komendantowi Głównemu Policji, żeby były
konkretne szkolenia wobec policjantów. Policja nie może w taki sposób
postępować. To jest barbarzyńskie”. Biorąc pod rozwagę to, co odjebuje
policja w trakcie protestów przeciwko decyzji Trybunału Przyłębskiego,
strach pomyśleć na czym polegały te szkolenia. Ci sami posłowie
(wspierani przez młode dzbany z Solidarnej Polski), opowiadają o tym, że
posłanki, które zostały potraktowane gazem dlatego, że wyciągnęły
legitymacje poselskie, to są same sobie winne, bo immunitet poselski nie
znaczy, że im wolno więcej. Jestem naprawdę bardzo ciekaw, co by się
działo, gdyby policja w trakcie tych przepychanek (w źródłach
znajdziecie krótki filmik, na którym widać wyraźnie co się wtedy
odjebywało) w 2011 zrobiła politykom PiSu to, co teraz robi posłankom.
Obstawiam, że byłoby to coś w rodzaju „rząd tego ryżego chuja chce
używać policji do zabójstw politycznych”. Tak swoją drogą, jak
obejrzycie ten filmik, to się pewnie zaczniecie zastanawiać nad tym,
czemu on nie został przerobiony na spot albo też czemu stacje
telewizyjne nie puszczają go za każdym razem, gdy jakiś idiota z partii
rządzącej opowiada o tym, że „posłanki są same sobie winne, bo coś tam”.
Niestety, nie jestem w stanie odpowiedzieć na takie pytanie, ponieważ
nie jestem ani politykiem opozycji, ani też polskimi mediami.
Mimo
tego, że moje zdanie o polskiej policji jest takie, a nie inne, kiedy
kątem ucha usłyszałem, że policjanci użyli „środków przymusu”, bo
jednego z nich zaatakowano w trakcie protestu, uwierzyłem w to.
Uwierzyłem, albowiem na protesty przychodzą różni ludzie i kogoś po
prostu mogło ponieść (bo atmosfera była bardzo nerwowa [również dzięki
Pewnemu Prezesowi, który wezwał do napierdalanek ulicznych w imię obrony
kościołów, których nikt nie atakował]). Potem zaś, kiedy miałem trochę
czasu na szeroko pojęte internetowanie i zobaczyłem „jak było”, okazało
się, że policja (ustami swojego rzecznika) po raz kolejny usiłowała
zaklinać rzeczywistość. Jedno trzeba policji przyznać: błyskawicznie
dostosowywała swoje ściemy do kolejnych filmików, które wpadały do
internetów. Najpierw tłumaczyli, że „ktoś zaatakował policjanta”, więc
pomogli mu koledzy, którzy capnęli napastnika, a potem bronili się przed
ludźmi, którzy usiłowali odbić tegoż napastnika. Potem, kiedy okazało
się, że „atak” był próbą odebrania pałki teleskopowej, zaczęli
tłumaczyć, że to właśnie tę próbę odebrania pałki teleskopowej mieli na
myśli, kiedy mówili o ataku, policjant zaś miał prawo się bronić.
Następnie, kiedy okazało się, że typ szedł z rozłożoną pałką w tłumie i
zaczęły się pojawiać sugestie, że ludzie mogli poczuć się zagrożeni
(patrz, wcześniejsze orędzie do sebixów autorstwa szeregowego
wicepremiera), zaczęli tłumaczyć, że no może i szedł z tą pałką, ale
jest bagietą, więc ma prawo. Co zrozumiałe, pytania o to, czy
nieumundurowany policjant, który idąc w tłumie w pewnym momencie
rozkłada pałkę teleskopową aby na pewno działał tak, jak należy – były
zbywane mową-trawą, zaś cała rządowa machina propagandowa starała się
przekonać ludzi do tego, że skoro policjant bił, to znaczy, że bity
musiał sobie na to zasłużyć (bo przecież policja nie bije „tych
dobrych”). Jeszcze bardziej potem okazało się, że choć oficjalnie nikt
nie próbował podważać tego, że nieumundurowany policjant z pałką
teleskopową zrobił coś nie tak, ale nieoficjalne wyjaśnienie (z
obowiązkowym obwinianiem ofiary) pojawiło się na oficjalnym fanpejdżu
polskiej policji. Mógłbym wam pokazać od razu to, co się tam pojawiło,
ale pozwolę sobie zastosować jeden sprytny trick (chcący dowiedzieć o co
chodzi, nienawidzą mnie), żebyście mogli w pełni docenić skalę
policyjnego zedzbanienia.
Ponieważ zbierałem sobie linki do
notki, zwracałem uwagę na różne wzmianki o policji. Razu pewnego
natrafiłem na artykuł (datowany na 31 października 2020) pt.: „Policjant
"Nie jest twoim wrogiem". Ruszyła ogólnopolska akcja opolskiego
mundurowego”. Nie czytając artykułu wrzuciłem go sobie do linkowni,
gdzie czekał w kolejce tekstów „do przeczytania”. Jednakowoż moja
reakcja na tytuł tekstu była taka, że w sumie ok, ja rozumiem wszystko,
ale jeżeli ktoś nie chce być traktowany jak wróg, to niech się
przestanie zachowywać jak wróg. Tekst sobie chwilę poczekał na swoją
kolej, a potem go przeczytałem. Zupełnie bez związku ze wszystkim
chciałbym w tym miejscu przypomnieć pewne hasło, którym zaczęto
podsumowywać wpisy ludzi, tłumaczących pod każdą informacją o przemocy
wobec kobiet, że „not all men”. Tym hasłem jest „not all men but
definitely this fucking guy” (w piknikowym tłumaczceniu: nie wszyscy
mężczyźni, ale na pewno, kurwa, ten koleś). Pozwólcie, że zacytuje lead
artykułu o braku wroga w policji: „Opolski policjant Piotr Chwastowski, w
internecie znany jako twórca youtubowego kanału Psy Dają Głos,
zainicjował akcję "Nie jestem twoim wrogiem". Nawiązuje w ten sposób do
ataków - słownych i fizycznych - na mundurowych pilnujących porządku na
odbywających się ostatnio w całej Polsce protestach. - Agresja względem
nas jest nieuzasadniona. Nie służymy jednej czy drugiej stronie sporu,
pomagamy wszystkim bez wyjątku - mówi policjant.”. Ponieważ nie wszyscy
wiedzą co, to za zjawisko te „Psy Dają Głos”, krótkie wyjaśnienie. W
internetach funkcjonuje zarówno kanał na YT, jak i fanpejdż, który to
fanpejdż można porównać poziomem chyba tylko i wyłącznie do „Dzielnego Taty”. Muszę się wam w tym miejscu przyznać do tego, że byłem, kurwa,
prawie absolutnie pewien, że to PDG prowadzi jakiś anonimowy stróż
prawa. Do łba by mi nie przyszło, że ktoś może tak bardzo odpierdalać i
jeszcze się do tego przyznawać. Aczkolwiek, skoro już ustaliliśmy, że
„policji wolno więcej”, to chyba niespecjalnie nas to powinno dziwić.
Pan bagieta prowadzący fanpejdż zajmuje się, między innymi,
tłumaczeniem, dlaczego policja zawsze ma rację (takie działanie wywołuje
u mnie całe Ziobro zdziwienia). Jednakowoż nawet wziąwszy pod rozwagę
to, co tutaj do tej pory napisałem (i pokłady informacji na temat
bagieciarni, które mi się we łbie zebrały) to, co pan bagieta odjebał,
żeby wytłumaczyć dlaczego to protestujący są winni temu, że agresywny
kark z pałką teleskopową zaczął ich napierdalać, to jest po prostu,
kurwa, szczere złoto. Postanowiłem zacytować wpis w całości, bo jest,
kurwa, niesamowite:
„Czego oczekuje osoba, która usiłuje komuś wyrwać z ręki pałkę teleskopową?
Idziesz sobie ulicą. Widzisz wielkiego faceta z pałką teleskopową. I co robisz?
Nie
ważne czy pałkę trzyma policjant czy prowokator zadymiarz. On ją po coś
przyniósł i po coś ją trzyma. Jeśli chcesz mu ją odebrać to on jej
użyje. Gwarantuję ci.
Jeśli jest policjantem to zrobi to zgodnie z prawem bo nie wolno policjantowi siłą nic odbierać.
Jeśli jest bandziorem to on tej pałki użyje bo lubi.
Finalny efekt jest taki sam. Próbując odebrać komuś pałkę teleskopową najprawdopodobniej poznasz jej moc.
Kasjerki
w banku są uczone, że jak jest napad to mają oddać hajs i ratować
życie. Dlaczego ludzie na ulicy tego nie rozumieją i proszą się o
kłopoty?
Ten post nie broni ani nie tłumaczy zachowania pałkarza. To
post wyrażający zdumienie, że ludzie nie mają instynktu samozachwawczego
i próbują się naparzać z kimś większym i uzbrojonym.
Grasz w głupie gry? Wygrywasz głupie nagrody!”
Tak
więc, moi drodzy, widzicie. Jeżeli widzicie na ulicy karka,
spacerującego sobie z rozłożoną pałką teleskopową, to powinniście się go
bać. Powinniście się go bać, bo nie ma tu znaczenia to, czy jest to
bandyta, czy też policjant – jeżeli spróbujecie go rozbroić, to
dostaniecie wpierdol. Pan bagieta tłumaczy ponadto, że jeżeli wpierdol
dostaniecie od policjanta, to będzie wasza wina. Bardzo rzadko bawię się
w swoich tekstach w głowologię (a jeżeli już to robię, to wyraźnie
„oflagowane”), ale teraz muszę. Jak bardzo trzeba nie rozumieć
rzeczywistości, żeby będąc policjantem napisać coś tak durnego? Jak
można, kurwa, napisać, że jak się widzi typa z niebezpiecznym narzędziem
(btw, nie wiem, czy pałka teleskopowa wyczerpuje znamiona
niebezpiecznego narzędzia, tak więc nie traktujcie tego, jak definicji
prawnej), to w sumie lepiej nic nie robić, bo „on po coś to narzędzie
niesie”, nie zdając sobie sprawy z tego, że dla obserwatora istotne może
być właśnie to „po coś”. Jeżeli bowiem widzę kogoś z niebezpiecznym
narzędziem, to moim pierwszym skojarzeniem nie będzie to, że to
uczestnik policyjno-gangsterskiej rewii mody, ale to, że pewnie będzie
chciał komuś zrobić krzywdę. W teorii można by było pewnie zadzwonić na
policję, ale w praktyce, zanim policja przyjedzie to kark zdąży na kimś
tę pałkę połamać. Osobną kwestią jest to, że ten konkretny kark szedł z
tą pałką w tłumie ludzi. Istotne jest również to, że działo się to po
tym, jak Szeregowy Wicepremier wystosował swoje Orędzie do Sebixów i
uczestnicy protestu widząc karka z pałką teleskopową mogli dojść do
wniosku, że to właśnie jakiś patriota jebnięty, który postanowił
odpowiedzieć (czynem) na wezwanie do bicia kobiet. Jeżeli osadzimy karka
z pałką teleskopowym w takim kontekście (warto w tym miejscu zaznaczyć,
że ten konkretny kark powinien zostać osadzony gdzie indziej) to
nietrudno odgadnąć, że obserwator mógł sobie pomyśleć, że to jest
ostatni moment na próbę rozbrojenia typa, bo ten pewnie zaraz zacznie
napierdalać ludzi. Już mi się nie chce wspominać o tym, że tekst
„Próbując odebrać komuś pałkę teleskopową najprawdopodobniej poznasz jej
moc.” brzmi jak coś, co zostało napisane jedną ręką. Już sam fakt, że
autorem tego wpisu jest policjant, powinien sprawić zapalenie się wielu
lampek alarmowych. Niemniej jednak sprawa jest o wiele bardziej
spektakularna, albowiem wpis ten został udostępniony na oficjalnym
fanpejdżu Komendy Głównej Policji. Najwyraźniej naszym stróżom prawa
bardzo zależy na tym, żeby przeciętny obywatel nie dostrzegał zbyt wielu
różnic między policjantem, a zwykłym bandytą. Ale pamiętajcie o tym, że
pan bagieta, który napisał o „poznawaniu mocy pałki teleskopowej” nie
jest waszym wrogiem. Jednym z większych absurdów jest to, że zarówno
panu bagiecie, który „nie jest naszym wrogiem”, jak i ludziom
odpowiedzialnym za rzecznikowanie policji wydaje się, że tego rodzaju
eventy można przykryć wrzutkami, które można podsumować: patrzcie,
policjanci robią to, co do nich należy! Widzicie?! Jesteśmy tymi
dobrymi! (No chyba, że któryś z nas popierdala z pałką teleskopową po
ulicy, bo wtedy to lepiej załóżcie, że jesteśmy tymi złymi! Tak dla
własnego bezpieczeństwa).
Przyznam szczerze, że po akcji z
karkami napierdalającymi obywateli na proteście, byłem po raz pierwszy
trochę ukontentowany tym, jak zadziałały media w Polsce (tzn. te, które
nie były rządowe). Stało się tak dlatego, że bardzo szybko udało im się
wynorać bardzo, ale to bardzo dużo informacji na temat tego, co się
odjebało. Nie będę tu cytował wszystkich tych informacji, bo jest ich
tyle, że dałoby się na ten temat napisać książkę pt. „Policjo, serio,
kurwa?”, skupię się więc na tych co bardziej spektakularnych. Gdybym
mógł sobie pozwolić na gdybanie, to bym sobie wygdybał, że mnogość
informacji, do których dotarli dziennikarze mogła się wziąć stąd, że nie
wszyscy w „firmie” są zadowoleni z tego, co się dzieje. Niemniej
jednak, w kontekście tego, czego mogliśmy się dowiedzieć, było to,
kurwa, too little too late. Szczerze się przyznam, że to, co się
wydostało na powierzchnie to taki clusterfuck, że nie bardzo wiedziałem
od czego zacząć. Ponieważ jednak od czegoś trzeba było, toteż zaczniemy
od tego, że to nie była zwykła nasterydowana bagieciarnia w cywilu, to
byli antyterroryści. Innymi słowy, czynniki decyzyjne uznały, że
pokojowo protestujący obywatele są na tyle groźni, że trzeba ich spacyfikować przy
użyciu ludzi, którzy są szkoleni do tego, żeby zajmować się
najniebezpieczniejszymi bandosami.
Zastanawiałem się nad
tym, kto wpadł na idiotyczny pomysł, coby wysłać w tłum ludzi, bez
żadnych „oznaczeń” (nie, opaska założona na ramię po tym, jak zaczęło
się napierdalanie obywateli się nie liczy). Miałem swoje podejrzenia
odnośnie tego, że nie był to przypadek. Okazało się, że tym razem
przeczucie mnie nie zawiodło, ale nie doceniłem skali spierdolenia.
Pozwólcie, że wrzucę tu krótki cytat z artykułu z GW: „Cywilni
funkcjonariusze wchodzący w tłum z pałkami teleskopowymi są ściągnięci z
wydziałów antyterrorystycznych. Włączeni w skład oddziałów prewencji
nazywają się "wydziałem Chaos”. To jest bardzo krótki fragment, ale po
jego przeczytaniu wyjebało mi skalę. Okazuje się bowiem, że ktoś w
policji uznał, że to, że banda karków nazywa się „wydziałem chaos”, to
całkiem normalna sprawa. Co prawda nie mam pewności, ale wydaje mi się,
że wiem skąd wzięła się taka, a nie inna nazwa (było to moje pierwsze
skojarzenie). Pamiętacie może taki film jak „Fight Club”? Otóż w filmie
tym w pewnym momencie powstał tzw. „Project Mayhem”, jak sobie to
wrzucicie w google translatora, to wam wyjdzie „Projekt Chaos”. z racji
tego, co odpierdalali ci konkretni bagieciarze, jestem prawie pewien, że
były to kolejne ofiary własnego niezrozumienia tego, o czym był film.
Aczkolwiek są to tylko i wyłącznie moje dywagacje. Niezależnie od tego,
jaka była przyczyna, dla której karki nazwały się tak, a nie inaczej,
sam fakt nazwania się „Wydziałem Chaos” powinien sprawić, że każdemu w
otoczeniu tych jegomościów powinny się odezwać w głowie dzwonki
alarmowe. Nieśmiało bowiem przypominam, że prewencja to nie jest, kurwa,
jakiś oddział zajmujący się organizowaniem akcji dywersyjnych na tyłach
wroga. Gdyby się nazwali „wydział prawa i porządku”, dałoby się to
jakoś zrozumieć (choć trąciłoby to dramatyzmem), ale nazwa „Wydział
Chaos” w policji brzmi równie naturalnie, jak gdyby gdzieś powstało
przedszkole imienia Trynkiewicza (bądź też jacyś wychowawcy
wczesnoszkolni założyliby sobie stowarzyszenie o nazwie „wydział
pedofilia”).
Na uwagę zasługuje również fakt, że o
informacje o „Wydziale Chaos” wypłynęły dopiero wtedy, gdy kultyści
Khorne'a zaczęli napierdalać ludzi na ulicach. Wcześniej jakoś tak
nikomu to nie przeszkadzało, a przynajmniej nie na tyle, żeby podzielić
się tym z otoczeniem. No ale, jak mniemam, na funfli się nie donosi,
prawda? Być może przemawia przeze mnie jakiś tam idealizm (młodzieńczym
go nie nazwę z przyczyn oczywistych), ale wydaje mi się, że z policji
powinien na zbity pysk wylecieć cały „Wydział Chaos”. Zaraz za nim
powinni wylecieć również wszyscy oficerowie, którzy o nim wiedzieli i go
tolerowali. Wspomnieć trzeba również o tym, że „Wydział Chaos” składał
się z ludzi o właściwych poglądach. Tym samym, można mieć pewność, że
jeżeli „Wydział Chaos” napierdalał ludzi na ulicach, to robił to na
czyjeś wyraźne polecenie.
Na tym jednakowoż spierdolenie się
nie kończy. Oko Press wykopało trochę informacji na temat karka, od
którego wszystko się zaczęło: „Dziennikarze OKO.press nagrali jak
mężczyzna po cywilnemu bije pałką i przewraca uczestników protestu
Strajku Kobiet. Ustaliliśmy, że jest antyterrorystą. W przeszłości miał
już problemy związane z nadużyciem przemocy: domagając się zwrotu
pieniędzy, złamał komuś nos (…) Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że
mężczyzna miał już w przeszłości problemy z powodu krewkiego charakteru.
Kilka lat temu miał złamać komuś nos, domagając się – w imieniu innej
osoby – zwrotu pieniędzy. Wówczas prokuratura umorzyła warunkowo
postępowanie w jego sprawie. Również na pytanie o tę sprawę nie
dostaliśmy dotąd odpowiedzi z KSP.”. Od razu dorzucę do tego kawałek z Gazety pl: „Ten, który pierwszy użył pałki, jest znany z problemów z
agresją. Kiedy ma obezwładnić bandziora, to nie jest to problemem, bo
nikt się nie przejmie tym, że próba oporu zostanie przerwana przy pomocy
kolby. No ale na demonstracji kobiet?”. Informatora szanuję za
szczerość. Z wypowiedzi wynika bowiem, że miałem trochę racji w tym, do
czego może doprowadzić pobłażaniew wyżywaniu się policjantów na
„złolach”. Aczkolwiek to tylko dygresja. Wróćmy do meritum, którym jest
fakt, że antyterrorystą był typ, który zajmował się odzyskiwaniem długów
(nie, nie uwierzę w to, że wtedy jak złamał komuś nos, to był ten
jeden, jedyny raz, jak robił takie rzeczy). W kontekście tego, że
„Wydział Chaos” składa się z ludzi o odpowiednich poglądach nikogo nie
powinno dziwić to, że prokuratura umorzyła postępowanie. Absolutnie nie
zdziwiło mnie to, że informatorzy (którzy rozmawiali z Oko Press i
Gazetą.pl) mówili o tym, że typ ma problemy z agresją. To było, kurwa,
widać na nagraniu. On tam nie poszedł po to, żeby zabezpieczać
cokolwiek. Znowu sobie pozwolę na dygresję głowologiczną, albowiem mam
przeczucie graniczące z pewnością, że część ludzi wybiera sobie taki, a
nie inny zawód dlatego, że wiedzą, że będą tam mogli stosować przemoc i
nie ponosić za to żadnych konsekwencji. Taki człowiek, co prawda, może
chodzić na treningi sportów walki, ale nie będzie za nimi jakoś
specjalnie przepadał, bo tam zachodzi ryzyko dostania wpierdolu (bowiem
zawsze się może trafić ktoś lepszy). Poza tym, na treningach nie można
bezkarnie napierdalać ludzi (albowiem w przeważającej większości
przypadków ktoś, kto by tego próbował, zostałby wyjebany z treningów
przez trenera). Szczerze wątpię w to, żeby ten konkretny kark był równie
wyrywny zabezpieczając np. Marsz Niepodległości. Co innego napierdalać
przypadkowych ludzi, a co innego tłuc się z ziomeczkami, którzy dla
sportu napierdalają się po ryjach na ustawkach. Co innego odreagować
sobie na ludziach, którzy unikają przemocy. Ciekaw jestem, jakie by były
wyniki toksykologii, gdyby ją zrobiono bohaterskim bagietom zaraz po
tym, jak tłukli ludzi na protestach. Coś mi mówi, że pewnie niejeden
warszawski kierowca autobusu popatrzyłby na te wyniki z uznaniem. No
ale, przecież nikt nie będzie robił takich badań bohaterom dzielnie
broniącym swojego prawa do napierdalania obywateli o nieprawilnych
poglądach, prawda?
Zastanawiam się nad tym, czy kretyni,
którzy zawiadują bagieciarnią (niezależnie od tego, czy chodzi o
kretynów z „firmy”, czy też o kretynów cywilnych) rozmyślają nad tym, co
się stanie, jeżeli nadal będą utrzymywać, że agresywne karki
napierdalające ludzi „miały rację”, zaś tego rodzaju sytuacje będą się
powtarzać. Czy tym kretynom wydaje się, że w ten sposób uspokoją
nastroje społeczne? Czy też może wydaje im się, że im więcej wpierdolu,
tym bardziej ludzie będą szanować policję (o rządzie nie wspominając)?
Ja być może mam skrzywioną perspektywę, którą wyniosłem z Podkarpacia,
ale wydaje mi się, że to się może skończyć w nieco inny sposób. Zanim
napiszę o jaki sposób chodzi, opowiem wam historię z czasów studiów.
Kiedy męczyłem się z moim pierwszym kierunkiem studiów, którego nie
skończyłem (aczkolwiek można powiedzieć, że skończyłem go dwa razy),
mieszkałem na stancji z góralem (na użytek niniejszej notki załóżmy, że
góral miał na imię Andrzej). Z takim prawdziwym, który pochodził z
najwyżej położonej wioski w Polsce. Mimo skrajnie różnych poglądów,
mieszkało nam się ze sobą dobrze. Kiedyś Andrzej opowiadał mi o tym, jak
to sobie czekał przy jakiejś budzie na kurczaka z rożna, a nieopodal
przechodziła grupa dresów, które zaczęły mu, że tak to ujmę, głośno
urągać. Andrzej miał instynkt samozachowawczy, tak więc nie wdawał się w
jakieś rozmowy z grupą dresów. Dalej sobie spokojnie czekał na strawę.
Zupełnie bez związku z sytuacją rozejrzał się był dookoła i powiedział,
że jak się zorientował, że niedaleko leży kilka cegieł, to mu się trochę
raźniej czekało, bo wiedział, że w sytuacji, w której dresy
zdecydowałyby się na to, żeby przejść od słów do czynów, pewnie by się
dzięki tym cegłom obronił. Morał z tej historii jest taki, że ludzie
potrafią się szybko zaadaptować. Innymi słowy, jeżeli rządzący nadal
będą szczuli na ludzi „Wydział Chujos”, to za którymś razem może się
okazać, że rozłożenie pałki w tłumie skończy się dla tego, czy innego
spizganego karka na ten przykład tym, że ktoś mu zaparkuję cegłówkę w
potylicy. Znacznie mniej spektakularne efekty napierdalania obywateli
będą się przejawiać w tym, że ci mogą zacząć traktować policję jak
bandytów. Wtedy zaś wszelka współpraca na linii obywatele - policja
będzie cokolwiek, kurwa, utrudniona. No ale, jak to napisał pewien pan,
którego wpis policja tak chętnie udostępniła: „Grasz w głupie gry?
Wygrywasz głupie nagrody!”
Niestety, w ramach niniejszej
notki nie możemy się skupić tylko i wyłącznie na dokonaniach „Wydziału
Chujos” (to już ostatni raz, obiecuję), albowiem nie tylko ów wydział
ostatnio dokazuje. Okazuje się bowiem, że jak da się polskiemu
policjantowi puszkę z dużą ilością gazu łzawiącego, do taki pampolicjant
będzie się czuł bardzo zagrożony. Jak bardzo? Tak bardzo, że będzie
nim napierdalał naokoło. Za Wielką Wodą mają takie określenie, jak
„trigger happy” (ma to kilka znaczeń: ktoś impulsywny, ktoś lubujący się
w agresji, ktoś kto bardzo chętnie używa broni palnej), określenie to
idealnie opisuje polskich stróżów prawa (niebawem będzie to jeden z
najkrótszych dowcipów o policji). Rzecz jasna, policja traktująca gazem
posłanki (na tyle P O T Ę Ż N E, że policja się ich boi [ale obywatel
nie powinien się bać steryda z pałką teleskopową, prawda?]) za to, że te
okazały legitymacje poselskie, nie ma sobie nic do zarzucenia. Rzecz
jasna, plejada prawicowych zjebów tłumaczy, że „policja miała rację”
(każdego z tych ludzi należałoby odpytać, kurwa, na wizji na żywo, co
powinna zrobić policja wtedy, gdy ich partyjni koledzy dokazywali na
Krakowskim Przedmieściu i patrzeć jak się pocą przed kamerami). Już samo
to, że Zjednoczona Prawica tak zapamiętale broni policjantów, którzy
ewidentnie przeginają pałę (gra słów niezamierzona) sugeruje, że to nie
jest tak, że ci policjanci robią to, co robią sami z siebie (poza
„Wydziałem Chujos” [tak, wiem, tamten raz miał być tym ostatnim, ale nie
dałem Słowa Podkarpacianina, więc się nie liczy]) Tzn. owszem, pewnie
chętnie traktowaliby gazem obywateli (ale pamiętajcie, oni nie są
naszymi wrogami!), ale posłankom jednak by odpuścili, bo tu ryzyko
przypału jest spore. No chyba, że ktoś im, kurwa, powie, że posłanki
powinny np. dostać za swoje. Jestem prawie pewny, że to, w jaki sposób
policja reaguje na posłanki wzięło się stąd, że pewien kieszonkowy
dyktator został przez nie okrzyczany w Sejmie i pewnie do tej pory boli
go z tego powodu ego (a jak wiadomo, ego kogoś, kto potrafi drzeć w
Sejmie ryj o tym, że opozycja ma „zdradzieckie mordy”, jest bardzo
wrażliwe). Nie ma innego powodu. Tylko i wyłącznie krysza, którą ktoś
obieca bagieciarni może sprawić, że ci zaczną tak bardzo przeginać. To
się nie skończy dobrze, bo nie może się skończyć. Ja wiem, że czynniki
decyzyjne doszły pewnie do wniosku, że skoro na protesty chodzi znacznie
mniej ludzi niż na samym początku, to znaczy, że można się już z
protestującymi nie liczyć i można ich „złamać” (a dodatkowo pokazać
posłankom lewicynco czeka każdego, kto podniesie głos na Genialnego
Stratega). Tyle, że to pokazuje jedynie to, jak bardzo elity
Zjednoczonej Prawicy są oderwane od rzeczywistości.
Na
samiutki koniec tej i tak już przydługiej notki (która byłaby znacznie
dłuższa, gdybym poruszył tu wszystkie wątki, które poruszyć chciałem
[np. to, że policja próbowała zastraszać nastolatków biorących udział w
protestach]) postanowiłem coś wyjaśnić na wypadek, gdyby na mój lewacki
blog zabłądził jakiś stróż prawa. Ja wiem, że takowy stróż może uznać,
że obraz policji, który to namalowałem literami jest jednostronny,
tendencyjny/etc. Chciałbym w tym momencie takiemu stróżowi prawa
oznajmić, że bardzo mi z tego powodu wszystko jedno. Mam takie, a nie
inne doświadczenia związane z policją (które to doświadczenia nie były
jakoś specjalnie spektakularne, bo wiedziałem czego nie należy robić jak
się spotka znudzonego pana bagietę) i tego nie zmieni to, że ktoś się
może poczuć „urażony” tym, że na ich podstawie wyrobiłem sobie opinie na
temat policji. Ja rozumiem, że to nie jest łatwa, lekka i przyjemna
robota, ale nie zamierzam się „stawiać na miejscu policjanta, żeby go
zrozumieć”. Zamiast tego chciałbym takiemu policjantowi zaproponować
postawienie się w roli kogoś, kto policjantem nie jest. Mój syn póki co
jest na tyle młody, że może sobie spokojnie wierzyć w to, że policjanci
są zawsze „tymi dobrymi” (takie tam Prachettowskie „kłamstwa dla
dzieci”) . Jednakowoż za jakiś czas trzeba będzie mu zacząć tłumaczyć,
że owszem, policjant powinien być dobry, ale czasem (szczególnie w
godzinach nocnych), można trafić na znudzonego pana bagietę i wtedy
trzeba na siebie bardzo uważać, tak na wszelki wypadek, bo przecież sama
policja wychodzi z założenia, że dla obywatela różnica między bandytą, a
policjantem nie istnieje, bo zarówno jeden, jak i drugi może nam
spuścić wpierdol. Będę mu również musiał opowiedzieć o tym, że, owszem,
ma prawo do protestowania, ale prawda jest taka, że może to być problem,
bo policja uważa, że ma prawo do napierdalania ludzi biorących w
protestach (i do zastraszania młodzieży licealnej). Bardzo nie chcę mu
tego mówić, ale będę musiał, tak na wszelki wypadek. Owszem, do tej pory
zawiadowca w Warszawie może się zmienić i przez policję przejdzie
miotła (która wymiecie tych, których być tam nie powinno), tylko że
widzicie, spolegliwość policji sugeruje, że gdyby po jeszcze lepszej
zmianie do władzy doszedł jakiś kolejny wannabe emerytowany zbawca
narodu, to policja może znowu wrócić do tych samych „wzorców”, którymi
jara się teraz. Gdybym był naiwny, to pewnie bym się łudził tym, że być
może policja wyciągnie wnioski z tego, co teraz się dzieje i w
przyszłości, w momencie próby nie będzie tak chętnie bawiła się w
zbrojne przedłużenie woli partii rządzącej. Gdybym był jeszcze bardziej
naiwny, łudziłbym się, że policja zrozumie, że zatrudnianie typów
mających problemy z agresją (czy tam z „krewkim charakterem”), którzy
potem wyładowują się na obywatelach (czy to na ulicach, czy to na
komendach) to średni pomysł. O tym, że policja mogłaby tak sama z siebie
dokonać samooczyszczenia i pozbyć się ze swoich szeregów ludzi, którzy
od pospolitych bandytów różnią się tylko i wyłącznie tym, że czasem
noszą mundur, pisać nawet nie będę, bo to by już nie była naiwność,
tylko wiara w cuda. Ponieważ naiwny nie jestem i w cuda nie wierzę, wolę
dmuchać na zimne.
Źródła:
https://wiadomosci.wp.pl/proces-policjanta-strzelal-do-tygrysa-zabil-lekarza-6108997176517249a?c=336&src01=f1e45
https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,164950,25454833,weterynarz-zginal-o-oblawie-na-tygrysa-byl-jednym-ktory-wiedzial.html
https://wydarzenia.interia.pl/wielkopolskie/news-zabojcza-pomylka-policji,nId,1125062
https://wyborcza.pl/1,75398,17360812,Sad_o_uzyciu_broni_przez_policjantow__Mieli_odskoczyc_.html
https://twitter.com/RafalWos/status/1329716594977730561
https://www.tvp.info/43153745/bodnar-broni-interesow-mordercy-dziecka
https://pl.wikipedia.org/wiki/Zamieszki_w_S%C5%82upsku
https://www.magazynbieganie.pl/jak-uciec-przed-poscigiem-poradnik-taktyczny/
Link do filmiku, na którym
dokazują posłowie
PiS:
https://twitter.com/mart801/status/1332996806536519680
https://twitter.com/PiknikNSG/status/1333398771762401280
https://twitter.com/PiknikNSG/status/1333397118623625217
https://tvn24.pl/pomorze/gdansk-umorzenie-w-sprawie-wpisu-kolakowskiej-ra752769-2501725
https://www.facebook.com/psydajaglos/posts/734385193835632
https://www.facebook.com/PolicjaPL/posts/3899701666717624
https://wyborcza.pl/7,75398,26527953,wydzial-chaos-w-akcji-kim-sa-policjanci-w-cywilu-ktorzy.html
https://twitter.com/PiknikNSG/status/1330248281981653000
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz