Ponieważ na protestach (w wiadomym temacie) pojawiało się bardzo dużo młodych ludzi, w internetach pojawiło się jeszcze więcej wielce uczonych analiz pt. „jak do tego doszło”. Wyjątkowo zabawne są te analizy w wykonaniu ludzi, którzy do tej pory (przy każdej możliwej okazji) tłumaczyli, jakie to młode pokolenie jest chujowe, jak bardzo nie obchodzi tego pokolenia to, co dzieje się w kraju/etc./etc. Jednakowoż w notce skupię się na komentarzach wyprodukowanych przez prawy sektor, albowiem są one o wiele bardziej spektakularne. Osobną kwestią jest to, że praktycznie cały komentariat patrzy na młodych, jak na osobny gatunek, którego nie da się tak do końca poznać (acz o tym będę się wymądrzał w dalszej części tekstu). Zanim przejdę do mojej autorskiej oceny tego „skąd wzięła się woda na terenach zalewowych”, pochylę się nad narracjami prawicowej części komentariatu (w tym funkcjonariuszy Kościoła), bo celność spostrzeżeń prawicowych tuzów można porównać do tej, z której słynęli Szturmowcy. Lojalnie uprzedzam, że nie będę zachowywał chronologii, bo nie ma ona najmniejszego znaczenia.
Na pierwszy ogień pójdzie combo Wybranowski&Wachowiak (jeden z kapelanów Twittera). Ponieważ prawica od początku protestu usiłowała narzucić swoją narrację „te młodzie są niepoważne”, toteż usilnie szukała na to dowodów. Wybranowski wrzucił filmik, na którym młodzi ludzie pląsają i powtarzają „jebać PiS”. Dorzucił do tego komentarz: „To mówicie, że chodzi o dramat kobiet czy o imprezę?”. Kapelan Twittera momentalnie podchwycił temat i dodał od siebie: „Pokolenie, które nie odrywa oczu od telefonu nawet, gdy spotyka się ze sobą, przeżywa stłumione pragnienia tworzenia czegoś wspólnie. Jest to uwłaczające, ale poranione pokolenie tylko tak umie być razem. Świat emotikonek nie wyuczył ich, że w realu pewne emocje są niebezpieczne.”. Do kwestii „nieodrywania oczu od telefonu” przejdę w dalszej części tekstu, teraz skupię się na całej reszcie, bo jest to wręcz cudowny (eufemizując) wysryw. Szczególnie urzekł mnie fragment końcowy: „Jest to uwłaczające, ale poranione pokolenie tylko tak umie być razem. Świat emotikonek nie wyuczył ich, że w realu pewne emocje są niebezpieczne.” Zacznę od końca. To jest, kurwa, niesamowite, jak bardzo kapelanowi Twittera przeszkadza śpiewanie „jebać PiS” i jak bardzo wcześniej nie przeszkadzało mu to, że wcześniej w Polsce odbywały się rasistowskie spędy, na których hejtowano uchodźców i np. śpiewano piosenkę o Auschwitz. Piosenka ta powstała co prawda wcześniej, ale w tym konkretnym kontekście było to nawiązanie do prawicowego mema, na którym było zdjęcie obozu zagłady i dopisek, że w sumie to możemy przyjąć uchodźców, bo infrastrukturę już mamy (sporo prawackich pejów spadło wtedy z rowerka [admini, rzecz jasna, płakali, że cenzura i że oni nie wiedzą, o co chodzi). Wtedy jakoś, kurwa, żaden klecha na ćwitrze nie napisał, że to negatywne emocje i że „w realu mogą być niebezpieczne”. Nie było to również uwłaczające. Tak samo, jak spędy nacjospierdolin, które chodzą poobwieszane neonazistowską symboliką. Tamto pokolenie jest w porządku, tak więc nie ma sensu tego komentować, prawda? Równie spektakularny, co niezrozumiały był fragment, w którym kapelan Twittera narzekał na to, że młodsze pokolenie: „nawet gdy spotka się ze sobą, przeżywa stłumione pragnienia tworzenia czegoś wspólnie”. Jeżeli mam być szczery, to pragnienie ogarnięcia wspólnie protestu wyszło temu pokoleniu bardzo dobrze i nie wyglądało na „stłumione”. W przeciwieństwie do spędów nacjo-inceli, którzy potem polowali na kobiety w Warszawie. Żadnego pragnienia „tworzenia czegoś wspólnie” nie było również wtedy, gdy Idiotenkopf zaczęło się zbierać pod kościołami, celem chronienia ich przed kobietami. Nie, nie. Z zakochanymi w przemocy (w tym domowej [bo skądś się to zamiłowanie do bicia kobiet musiało wziąć]) sebixami najwyraźniej wszystko jest w porządku. Zupełnie inaczej rzecz się ma w przypadku młodzieży, która nie przepada za partią rządzącą. Odnoszę wrażenie (zapewne mylne), że krytyka ze strony kapelana Twittera spadła na młodzież dlatego, że (w przeciwieństwie do duchownych) nie kochają Zjednoczonej Prawicy.
Teraz przejdziemy do kolejnego combosa, którym będzie duet Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny (aka Patryk Jaki) i Joachim Brudziński. Jaki zbóldupił na filmik, na którym młoda kobieta wypowiada swoją niepochlebną opinię w temacie bełkotu Kai Godek (aka „Kafar Episkopatu”) o tym, że po wyroku TK nie będzie można zabijać Muminków (warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że wypowiedź Kai Godek doczekała się odpowiedzi z oficjalnego fanpeja Muminków). Zanim przejdę do meritum, poczynię pewną dygresję. Nie, to, że Patryk Jaki ma dziecko z zespołem downa, nie czyni z niego jakiegokolwiek autorytetu w kwestii prawa wyboru, ani też aborcji, z tej prostej przyczyny, że jego dziecko urodziło się mimo braku zakazu aborcji. Osobną kwestią jest to, że jeżeli syn Patryka Jakiego będzie potrzebował jakiejś rehabilitacji, to Patryka Jakiego będzie na nią stać. Warto przy okazji tej dygresji przytoczyć fragment wypowiedzi Doktora Chłopaka z Biedniejszej Rodziny, który to fragment pokazuje, jaka zajebista dulszczyzna panuje wśród polskich konserwatystów. Otóż, Patryk Jaki trochę narzekał na to, że znajomi się dziwowali jemu i jego małżonce, że „nie usunęli”. I teraz ogłaszam konkurs bez nagród: w jakim towarzystwie obraca się Patryk Jaki? Liberalnym, lewicowym, czy też prawicowo-konserwatywnym? No, ale to dygresja. Tak sobie myślę, że jeżeli Jaki chciał się czymś przejmować, to tym czymś powinny być idiotyczne pytania, które jakiś mediaworker zadawał tej młodej kobiecie (nie wiem, czy to nie jest jakiś ziom typa, który kiedyś paradował ze sztuczną brodą pod budynkiem TVP [wtedy, gdy doszło do brutalnego braku ataku na Magdalenę Ogórek], ale mam niejasne przeczucie, że to koledzy po fachu). Reakcja Patryka Jakiego wyglądała następująco: „Nawet nie mam siły tego komentować. Młodzież wychowana przez media 3RP i ich autorytety. Nie dziwę się, że wartości, o których naucza Kościół są dla nich kompletnie niezrozumiałe.”. Gdybym był złośliwy, to napisałbym, że właśnie dzięki zaniedbaniom (na płaszczyźnie edukacyjnej) III RP Patryk Jaki zawdzięcza swoją oszałamiającą (jak na swoją kondycję intelektualną), karierę. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, napiszę, że jednym z wielu zaniedbań nowej, odrodzonej Rzeczypospolitej było całkowite olanie tego kawałka edukacji, który powinien odpowiadać za nauczanie młodych ludzi krytycznego myślenia i odporności na wypowiedzi „autorytetów” w rodzaju biskupów, aktorów czy innych celebrytów, których media pytają o zdanie przy każdej nadarzającej się okazji, nie zwracając uwagi na to, czy aby na pewno odpytywani mają wiedzę potrzebną do tego, żeby sensownie odpowiedzieć na pytanie. Nie, to się nie zaczęło od tego, że Najman i Kowalski zostali ekspertami ds. Stanów Zjednoczonych – to jest po prostu ostatnie stadium choroby, która toczyła naszą debatę publiczną od dłuższego czasu. Jednym z symptomów tego ostatniego stadium było również to, że za autorytet uchodzi również osoba pokroju Patryka Jakiego. Owszem, nie tylko Polska choruje na tę chorobę (khe, khe, Trump, khe, khe), ale skupiamy się teraz na naszym własnym podwórku.
Mam niejasne przeczucie, że ból dupy Patryka Jakiego na tle pokolenia, które ma w dupie „wartości, o których naucza Kościół” (w kontekście raportu watykańskiego i programu o Dziwiszu, te wartości brzmią wyjątkowo złowieszczo), nie jest zwykłym marudzeniem „na młodych”. Dla nikogo tajemnicą nie jest to, że grupą docelową Doktora Chłopaka z Biedniejszej Rodziny jest skrajnie konserwatywny elektorat, który zahacza o szurię (Jaki kiedyś propsował Justynę Sochę i narzekał na obowiązkowe szczepienia). W trafianiu do elektoratu pomaga Jakiemu podpieranie się „autorytetem” Kościoła (i, rzecz jasna, Polakiem Papieżem). Dlatego też Jaki przejebał wybory w Warszawie, nikt nie nabrał się na wizerunek „Jakiego – normalsa”. Ten religijny „rdzeń” jest Jakiemu potrzebny do tego, żeby budować na nim cały wizerunkowy domek z kart. A teraz Jaki zobaczył na własne oczy, że jest olbrzymia grupa młodych ludzi, którzy mają wyjebane na to, co usiłuje im narzucić Kościół (religijny zamordyzm). Z odrzucenia „wartości” kościelnych przez młodych nie wynika więc dla Jakiego nic dobrego. Moja opinia na temat jego kondycji intelektualnej jest raczej znana, niemniej jednak zdaję sobie sprawę z tego, że Jaki jest bardzo cwanym politykiem. Na tyle cwanym, żeby zrozumieć konsekwencje tego, co się dzieje z młodym pokoleniem. Polscy konserwatyści sobie przez pewien czas wmawiali to, że młodzież jest teraz konserwatywna (o przyczynach, dla których tak się stało, wspomnę później) i praktycznie cały swój przekaz do młodzieży opakowali w konserwatywno-przaśne sreberka. A teraz dostali niepodważalny dowód na to, że te ich rachuby były mocno chujowe. Postawcie się teraz na miejscu Patryka Jakiego. Owszem, Jaki dostał się do Europarlamentu i będzie sobie tam siedział przez kilka najbliższych lat. Owszem, zarabia tam kupę kasy, ale co dalej? O głosach młodych ludzi może zapomnieć, a o te, które już ma (czyli o szuriat, który karmi swoimi narracjami), będzie się musiał napierdalać z Konfederacją. Zmagania te, z punktu widzenia młodzieży, będą wyglądały jak plebiscyt na to „kto jest bardziej popierdolony”. Potencjalna „utrata” młodych jest dużym problemem dla stosunkowo młodego polityka, którego ulubionym medium jest internet (a o zasięgi dba armia dronów i influencerów).
Ponieważ mowa była o duecie, przyszła pora na pochylenie się nad wypowiedzią Brudzińskiego. Ów, zafrasowany tym, co napisał Patryk Jaki, dodał od siebie: „Biedne, naprawdę biedne odhumanizowane dzieciaki. Nie potępiam myślę,że my rodzice , nauczyciele, kościół, wychowawcy, coś przeoczyliśmy zostawiajac młodych sam na sam z internetem.”. Tym razem zacznę od końca, albowiem jakoś tak się nie złożyło, żeby Brudziński narzekał na zostawianie młodych sam na sam z internetem, w czasach, w których media społecznościowe były zdominowane przez Zjednoczoną Prawicę i jej drony/influencerów. Narzekanie na internety zaczęło się wtedy, gdy Zjednoczona Prawica zaczęła w nich zbierać straszliwy wpierdol. Owszem, drony usiłują to jakoś równoważyć kompulsywnym napierdalaniem komentarzami „najlepszy rząd na świecie”, lajkowaniem i favami, ale w porównaniu z liczbą krytycznych komentarzy, wygląda to cokolwiek mizernie. Zrozumiałe jest więc to, że internet jest znowu „zły”. O takich drobnostkach jak to, że Brudziński słowem nie zająknął się o dehumanizacji wtedy, gdy Zjednoczona Prawica nazywała ludzi zarazą, wirusem etc. wspominać nie trzeba. Tak, wiem, Brudziński użył określenia „odhumanizowane”, ale nie można w ciemno zakładać, że wie, co tak właściwie napisał, bo to jednak Joachim Brudziński. Poza tym, mamy w ćwicie utyskiwania na to, że wszyscy „zawiedli” młodych. Warto w tym miejscu zauważyć, że Brudziński razem z kolegami ma w dupie młodych ludzi, ale bardzo go boli to, że młodzi nie chcą na niego głosować, a patrząc na trend wśród młodzieży, kolejne roczniki, które będą miały prawo do głosowania w kolejnych wyborach, raczej nie opowiedzą się po stronie Zjednoczonej Prawicy. Tak po prawdzie, sporą część wpisu Brudzińskiego można by było zastąpić czymś takim: „dzieciaki okazały się odporne na religijno-konserwatywną urawniłowkę, zawiedliśmy”.
Kolejną próbę przeanalizowania problemu podjął duet rządowych mediaworkerów Przemysław Wenerski & Dan Liszkiewicz (ten drugi, to ekspert od udowadniania, że jak Sebixy napierdalają młodzież, to tak naprawdę nikt nikogo nie pobił, bo to wszystko na niby). Pierwszą dogłębną analizę przeprowadził Wenerski: „Ktoś tych młodych ludzi teoretycznie wychowywał. Ale nie wpoił im kulturowego kodu. Nie wytłumaczył, że pewnych rzeczy (publicznego bluzgania, profanacji świątyń, obsceny) po prostu nie wypada robić. To porażka systemu edukacji, ale przede wszystkim klęska rodziców tej hałastry.”. We wpisie Wenerskiego najbardziej urzekło mnie to pierdolenie, że młodych nie wychowano bo obscena, bo bluzganie publiczne/etc. Ok, rozumiem, że komuś takie rzeczy mogą na serio przeszkadzać, ale przypominam, że żyjemy w kraju, w którym od dłuższego czasu (ze 30 lat będzie) kibole wypinają dupy do kamer, machają kutachami w miejscach publicznych, katują wszystkich swoimi chujowymi przyśpiewkami, w których przeciętna liczba wulgaryzmów jest znacznie większa od tej, z którą macie do czynienia czytając moje najdłuższe teksty, w kraju, w którym skrajna prawica napierdala ludzi na ulicach, wiesza podobizny polityków na szubienicach, śpiewa piosenki o Auschwitz/etc. Gdyby więc Wenerski był faktycznie takim arbitrem elegancji, za jakiego stara się uchodzić, to nie czekałby ze swoim oburzeniem do momentu, w którym hasło „wypierdalaj” padnie ze strony ludzi, których nie lubi. Z naszym prawym sektorem jest tak, że dostrzega pewne zjawiska dopiero wtedy, gdy pojawiają się one po „przeciwnej” stronie. Jeżeli to „ich” strona bluzga, obnaża się publicznie, bądź też napierdala „nieprawilnych”, wszystko jest w porządku (a czasem nawet się tę stronę wesprze, bo to przecież kolejne pokolenie AK, patrioci/etc.). Jeżeli zaś ktoś, kogo nie lubią (bo np. nie jest fanem religijnego zamordyzmu) głośno powie „wypierdalać”, to zaczyna się kręcenie nosem i pytania „gdzie byli rodzice”.
Do analizy Wenerskiego przyłączył się Liszkiewicz i napisał: „Rodzice już dawno stracili kontrolę nad dziećmi, którą przejęła sieć. Facebookowe grupy dla gimbazy liczące po kilkaset tysięcy członków, Youtube'owi patostreamerzy którzy stali się bohaterami, influencerzy pokazujący jak żyć. Większość rodziców nawet nie ma o tym pojęcia.”. Gdybym był złośliwy (a doskonale zdajecie sobie sprawę z tego, że nie jestem), to napisałbym, że dość osobliwie wygląda krytyka „patostreamingu” w wykonaniu pracownika największego patostreamu w historii Polski (aka - „media narodowe”). Ponadto, mamy tu do czynienia z dokładnie tym samym schematem, który opisałem wcześniej. Liszkiewiczowi nie przeszkadzały różne gówno-telewizje internetowe w rodzaju „wRealu24”. Nie przeszkadzało mu również to, że w Ministerstwie Sprawiedliwości zatrudniano (nie wiem, czy nadal jest zatrudniany i stąd czas przeszły) typa, który prowadził jeden z bardziej pokurwionych pato-prawicowych portali (+ kanał na YT) i który dysponuje kilkudziesięcioma fanpejdżami (khe, khe, Vloger Dariusz). Liszkiewiczowi to nie przeszkadzało, bo choć prawy internet publikuje straszne gówno, to jednak jest to gówno prawicowe, a takowe Liszkiewiczowi nie śmierdzi. Liszkiewiczowi nie przeszkadzało również to, że mendia narodowe zapraszały i zapraszają (w charakterze ekspertów) ludzi w rodzaju Marcina Roli, Cejrowskiego, Najmana, Mariana Kowalskiego (generalnie są to osoby, dla których nie ma przeciwwagi po „lewej stronie”). Reasumując: wszystkiemu winien internet (ale, rzecz jasna, nie ten prawicowy).
Kolejną osobą, nad którą przyjdzie mi się pastwić, będzie Przemysław Czarnek. Tutaj niespodzianek nie ma, bowiem z racji powierzonego mu ministerstwa wiadome było, że pan Przemysław będzie winił za wszystko oświatę: „sytuacje, które widzimy na ulicach jeżą włos na głowie. To są rzeczy, z którymi się nie spotykaliśmy. Jest to niestety efekt porażki części systemu oświaty z ostatnich kilkudziesięciu lat”. Przyznam się szczerze, że nie jestem biegły w Czarnkologii, ale coś mi się wydaje, że kiedy kibole, narodowcy i inna sebixiada rozpierdalali miasta, tłukli ludzi na ulicach i generalnie zachowywali się „be”, to Czarnkowi włos na głowie się nie jeżył. Gdyby tak było, to najprawdopodobniej wspomniałby o tym, że znacznie gorsze rzeczy działy się u nas już wcześniej. W tym miejscu pora na kolejną dygresję. Ja sobie doskonale zdaję sprawę z tego, że spora część prawicowego bólu dupy na tle tego, co robią młodzi ludzie, bierze się stąd, że młodzi mają wyjebane na Kościół (wspominałem o tym przy okazji pastwienia się nad Jakim). Boli ich to nie dlatego, że młodzi zachowują się źle, ale dlatego, że kościelna machina propagandowa (wspierająca prawicę od dawna) będzie się robiła coraz mniej skuteczna (z przyczyn, że tak to ujmę, stricte biologicznych). Owszem, część fundamentalistów trochę piecze to, że młodzi mają inne poglądy, ale większość z nich znacznie bardziej piecze to, co wynika z tych innych poglądów (malejące poparcie). Jeżeli zaś chodzi o Czarnka, to ów wpadł na genialny pomysł, który NA PEWNO pomoże złapać konserwom lepszy kontakt z młodszym pokoleniem. Otóż: „Co do nauki dzieci i młodzieży w szkołach podstawowych i średnich - absolutnie tak. Nauczanie historii, ostateczne zakończenie tej pedagogiki wstydu, która towarzyszyła naszej edukacji przez kilkadziesiąt lat, i dzisiaj mamy tego efekty również, i jednoznaczne poprawienie podręczników, zwłaszcza w tym obszarze, o którym mówił pan redaktor, bo w wielu miejscach podręczniki nie pasują do podstawy programowej”, oraz: „Jeśli słyszę dziś, że w wielu polskich uczelniach odmawia się prawa doktorantom do cytowania św. Jana Pawła II, a także św. Tomasza z Akwinu, mówiąc, że to nie byli naukowcy, to jest niestety zgnilizna naszego systemu szkolnictwa wyższego, z którą będziemy musieli kończyć, poprzez wprowadzanie również do kanonu lektur dzieł Jana Pawła II, zwłaszcza w tych starszych rocznikach”. Pozwolę sobie w tym miejscu zauważyć, że wszystkie osoby, które opowiadają brednie o tzw. „pedagogice wstydu”, są ofiarami pedagogiki debilizmu. W tym miejscu przyznać muszę, że zacietrzewienie części polityków znajduję cokolwiek zjawiskowym. W opinii tych ludzi: Polska i Polacy byli tylko i wyłącznie ofiarami i nigdy nie zdarzyło się nic, czego Polacy powinni się wstydzić. Niesamowite jest to, że ludzie, którzy non stop domagają się (rzekomo, w imieniu Polski) przeprosin od wszystkich dookoła (bo nas przecież skrzywdzili, zdradzili i rozbiory nam zrobili, potopy/etc.), nie są w stanie pogodzić się z tym, że niektórzy mogą takich samych przeprosin oczekiwać od Polaków. W prawicowej optyce: wszyscy Niemcy są odpowiedzialni za nazizm, ale żaden Polak nie był odpowiedzialny za to, co stało się w Jedwabnem, albo za pogrom kielecki. Narracje, które prawica serwuje w ramach „obrony dobrego imienia” Polski, to są wyżyny spierdolenia. Cebulą na torcie tegoż były tłumaczenia Anny Zalewskiej (w owym czasie była szefową MEN), która starała się odpowiedzieć na pytanie „kto odpowiada za to, co stało się w Jedwabnem: „To fakt historyczny, w którym doszło do wielu nieporozumień, do wielu bardzo tendencyjnych opinii – mówiła. - Dramatyczna sytuacja, która miała miejsce w Jedwabnem, jest kontrowersyjna. Wielu historyków, wybitnych profesorów, pokazuje zupełnie inny obraz - tłumaczyła. - Zostawmy to historykom i książkom historycznym”. Równie spektakularne były jej tłumaczenia odnośnie tego, co się stało w Kielcach: „Różne były zawiłości historyczne - powiedziała Zalewska. Według niej, za tamtą zbrodnię odpowiadali "antysemici", ale nie Polacy. - Nie do końca "Polak" równa się "antysemita"”. Czemu Zalewska nie mogła powiedzieć o tym, kto odpowiada za Jedwabne i pogrom kielecki? Bo wtedy, moi drodzy, to by była „pedagogika wstydu”. Ktoś może powiedzieć: „ale zaraz, to nie jest żadna "pedagogika wstydu", tylko historia”. Taki ktoś będzie miał rację, ale niech ktoś taki nie liczy na zrozumienie ze strony prawego sektora. Tym samym „odejście od pedagogiki wstydu” będzie oznaczać próbę napisania historii od nowa. Jeżeli zaś chodzi o wrzucenie JP2 do kanonu lektur, to życzę powodzenia każdemu, komu się wydaje, że w ten sposób sprawi, że młodzież dzięki temu zacznie się przejmować tym, co ma do powiedzenia Kościół (aczkolwiek z drugiej strony, współczuję młodzieży, które będzie musiała czytać te brednie).
Ponieważ materiału wsadowego („analiz”) było od cholery, musiałem zrobić ostrą selekcję. Tak więc, zanim przejdę do ostatniego przedstawiciela bezmyśli konserwatywnej, pozwolę sobie wspomnieć o tych narracjach, nad którymi nie będę się pastwił drobiazgowo. Dość popularną była ta, z której wynikało, że młodzi protestują, ale tak naprawdę, to nie wiedzą przeciwko czemu są te protesty. Konserwy były tak bardzo zakochane w tej narracji, że za zwrócenie uwagi pewnemu instytutowi, o którym nie można mówić wiecie czego na to, że jeżeli ktoś uważa, że młodzież nie wie, przeciwko czemu protestuje, to chyba sam nie bardzo ogarnia tego, o co chodzi w protestach, dostałem bana. Inną narracją była ta, z której wynikało, że młodzi protestują z nudów (bo nie chodzą do szkoły, knajpy są pozamykane/etc.). Jeszcze inną zbudował Bartłomiej Graczak (pracownik mendiów rządowych), który był tak bardzo dumny ze swojego wpisu, że aż to skasował. Cóż takiego napisał? Ano tylko tyle, że młodzi ludzie dostali za darmo edukację od państwa (i byli zależni od rodziców), a teraz krzyczą „wypierdalać”.
Zgodnie z zapowiedzią, teraz przyszła pora na jednego z tytanów myśli konserwatywnej, Igora Janke, który napisał był długi tekst o młodzieży, z którego to tekstu wynika tylko tyle, że Igor Janke niewiele ogarnia. Nie będę się odnosił do całego tekstu, albowiem zdebunkowanie go wymagałoby kilkudziesięciu stron tekstu (oraz przypisów). Zamiast tego zaserwuję wam cytat i skrótowo się doń odniosę: „To pokolenie wychowane ze smartfonem w ręce, a w każdym razie z nieograniczonym dostępem do internetu od najmłodszych lat. To pierwsze w historii świata pokolenie poddane tak potężnej fali informacji, dezinformacji, prostego dostępu do pornografii, przepisów na produkcję i używanie narkotyków, opisów pięknego nierealnego świata, w którym każdy może mieć piękną brykę, dom z basenem, w którym wszystkie dziewczyny są zgrabne, mają piękne piersi, a wszyscy mężczyźni mają świetne zbudowane torsy. Świata, w którym można mieć kilka żyć i kliknięciem palca przeskoczyć na następny level. Photoshop i gry odrealniły ich świat. Pokolenie poddane potężnej presji marketingowej, przekonaniu, że wszystko mogę mieć tu i teraz w dowolnej ilości.”. Jedyna rzecz, z którą mogę się zgodzić to ta, że młodsze pokolenia mają dostęp do olbrzymiej fali informacji. Nie mogę się jednak zgodzić z sugestią, w myśl której, młodsze pokolenie jest podatne na dezinformację. Może inaczej, każdy jest podatny na dezinformacje, ale mam niejasne przeczucie, graniczące z pewnością, że o wiele bardziej podatne jest pokolenie starsze, które nie było przyzwyczajone do weryfikowania zdobytych informacji ze względu na zaufanie, którymi owo pokolenie darzyło wszelkiej maści autorytety. Z tego właśnie powodu starszemu pokoleniu znacznie łatwiej było „zmieniać poglądy”. Wystarczyło bowiem przeskoczyć z jednego autorytetu na drugi. W sytuacji, w której ktoś nie przejmuje się autorytetami, ciężko kogoś zbajerować metodą na „gadające głowy”. Poza tym, nie da się takiej osoby zbajerować metodą na nadautorytet (czyli – Kościół). W przeciwieństwie do starszego pokolenia, które wychodziło z założenia, że kłamią tylko „wrogie” media, młodsze pokolenie wychodzi z założenia, że media generalnie nie mówią całej prawdy, więc trzeba weryfikować większość informacji. Jeżeli ktoś jest ciekaw tego, do jakich ekstremalnych sytuacji doprowadza ślepa wiara w autorytety, to polecam filmik Gonciarza pt. „Prawdziwy atak na polskie rodziny” (uprzedzam, że to jest bardzo mocno dołujący materiał).
Wydaje mi się, że właśnie w tym podążaniu (przez starsze pokolenie) za autorytetami można upatrywać przyczyn, dla których przedstawiciele tegoż pokolenia (w tym pracownicy kościelnego korpo), z uporem godnym lepszej sprawy powtarzają narrację, w myśl której młodzież nie jest homofobiczna dlatego, że się naoglądała Netflixa. Jeżeli ktoś całe swoje życie (bądź też znaczną jego część) zmarnował na skakaniu z autorytetu na autorytet, to nie będzie w stanie wyjść ze swojego pudełka i uznać, że ktoś może mieć takie, a nie inne poglądy dlatego, że sam sobie do nich jakoś doszedł, a nie dlatego, że ktoś (NETFLIX!) mu te poglądy w jakiś sposób narzucił. Jednym z większych absurdów jest to, że ludzie ślepo podążający za autorytetami, każdemu oponentowi zarzucają, że (a jakże) „nie myśli samodzielnie”. Stąd pewnie wzięło się to przywiązanie do nazwisk. Bo nie może być tak, że ktoś chce państwa opiekuńczego, bo uważa, że jest ono lepsze od państwa, które ma obywateli w dupie. Nic z tych rzeczy. Ten ktoś ma takie poglądy, bo się „naczytał Marksa” (a jak Marks, to wiadomo, że Stalin, Pol Pot, Mao i druga wojna światowa). Ci sami ludzie, którzy zarzucają innym „nieumiejętność samodzielnego myślenia”, będą klepać bzdury o tym, że dwie lesbijki nie powinny mieć prawa do zawarcia związku małżeńskiego, „bo prawo naturalne”.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Zastanawiałem się czy w tym miejscu walnąć jedną dygresję anecdatyczną i pewnie domyślacie się, jaki był rezultat tego mojego zastanawiania się. Jeden z takich przypadków, o których wspomniał Gonciarz, mam w swojej rodzinie. Osoba ta przeszła bardzo daleką drogę od czasów, w których cieszyła się z tego, że AWS przegrał wybory, poprzez czasy, w których uważała (całkiem słusznie), że Prawo i Sprawiedliwość jest groźną partią, aż do czasów, w których uważa, że Matka Kurka jest spoko, covid nie istnieje, a szczepionki powodują autyzm (o spisku wielkich koncernów farmaceutycznych i wierze w ziębizm wspominać chyba nie trzeba, prawda?). Dyskusja z tą osobą jest praktycznie awykonalna, bo jakakolwiek próba podważenia jej argumentów jest „odbijana”: „mówisz TVN-em”. To jest dość daleka rodzina (tak więc kontakty były już wcześniej mocno sporadyczne) niemniej jednak można sobie z tego przypadku wysnuć wnioski, jakim pierdolonym piekłem może być życie z kimś takim pod jednym dachem (szczególnie zaś w sytuacji, w której takowa osoba może uskuteczniać przemoc ekonomiczną wobec „nieprawilnych”, członków rodziny).
No, ale to tylko taka przydługa dygresja. Wracajmy do cytatu. Co prawda na temat przyczyn, dla których woda znalazła się na terenach zalewowych, miałem się wymądrzać nieco później, ale będę musiał zrobić lekki spoiler przy okazji omawiania kolejnego fragmentu wiekopomnej analizy Igora Janke. Konkretnie zaś tego fragmentu, w którym Igor Janke zaczął tłumaczyć, że ci młodzi, którzy teraz protestują, mieli wcześniej styczność z potężna falą „opisów pięknego nierealnego świata, w którym każdy może mieć piękną brykę, dom z basenem”. W dalszej części tekstu (której już mi się nie chce cytować), Janke twierdzi, że ci „zbajerowani” młodzi potem przeżyli brutalne zderzenie z rzeczywistością i stąd ten wkurw. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że Janke (zapewne omyłkowo) opisał to, co stało się udziałem mojego pokolenia (które raczej ciężko określić mianem „młodego”). To nam, urodzonym w czasie wyżu demograficznego wmawiano, że powinniśmy się grzecznie uczyć, kończyć studia i jak je skończymy, to praca będzie na nas czekała. To nam wmawiano, że jeżeli będziemy posłuszni i nie będziemy podskakiwać, to będzie się nam lepiej żyło (bo „pokorne ciele dwie matki ssie” i tego rodzaju bzdury). To nam wmawiano, że jeżeli tylko się postaramy, to osiągniemy wszystko, co sobie zaplanujemy (teraz coś takiego nazywamy coachingiem i mamy z tego bekę, ale wtedy to się nazywało „wychowanie”). Wmawiano nam całe mnóstwo rzeczy, których „wyuczenie się” sprawiło, że mieliśmy przejebane. W tym miejscu chciałbym wyraźnie zaznaczyć, że kluczowe w powyższym fragmencie jest słowo „wmawiano”. Nie było bowiem tak, że ktoś nas celowo okłamywał. Nic z tych rzeczy, pokolenie naszych rodziców na serio wierzyło w to, co nam przekazywało i robiło to „w dobrej wierze”.
Nikt nie pomyślał o tym, że właśnie wpaja młodszemu pokoleniu przekonania, które będą gówno warte w momencie, w którym owo pokolenie wejdzie w dorosłość i na rynek pracy. Władze zupełnie nie przejmowały się tym, „co się stanie, jak kupa młodych ludzi wejdzie na rynek pracy”. Nie zrobiono absolutnie nic, żeby ów rynek pracy na to przygotować. Zamiast tego, rząd Jerzego Buzka zajmował się reformą edukacji (wprowadzenie gimbaz, które teraz prawica rozjebała), reformą emerytalną (która oznaczała obciążenie finansowe dla ZUSu [a co za tym idzie, dla budżetu krajowego] i którą to reformę rozjebali liberałowie razem z prawicą), reformą ochrony zdrowia (którą potem zlikwidowało SLD) i reformą administracyjną (którą zaszkodziła biedniejszym regionom [bo, cóż za brak zaskoczenia, z połączenia kilku biedniejszych województw nie powstało województwo bogate]). Zajmowano się tym wszystkim i na ogarnięcie sytuacji z wyżem demograficznym, wchodzącym na rynek pracy, po prostu nie starczyło czasu. Dobra, żartowałem, po prostu władze miały to w dupie i najprawdopodobniej uwierzyły w to, że slow market wszystko wyreguluje pięknie. No i wyregulował. Części pracodawców odjebało do tego stopnia, że na byle jakie stanowisko wymagano „ukończonych studiów wyższych”. Doskonale pamiętam suchar, który wtedy usłyszałem „niebawem do tego, żeby kopać rowy, potrzebny będzie doktorat z geologii” [jako niegdysiejszy kopacz rowów mogę autorytatywnie stwierdzić, że wiedza z zakresu geologii jest zbędna, byle tylko odróżniać glinę od zwykłej ziemi]). To, w połączeniu z wpajaną nam pokorą sprawiło, że nasze pokolenie było tak bardzo dymane przez pracodawców, że, jak to powiedział klasyk, nawet „platforma nas tak nie wyruchała”. Im biedniejszy region, tym bardziej odpierdalało pracodawcom. Nadgodziny, za które nikt nie płacił, mycie auta szefowi (bo przecież szlachta nie zrobi tego sama, a do myjni to niby można pojechać, ale piniendzy szkoda), gnojenie podwładnych na wiele różnych sposobów, gówniane wypłaty i tak dalej i tak dalej. Jak się w takich realiach żyło ludziom, którym wmówiono, że mogą wszystko, że wystarczy, że będą się uczyli i praca się znajdzie, że jeżeli ktoś nie może znaleźć pracy, to jest jebanym leniem i po prostu źle szuka, że trzeba być „pokornym”? Eufemizując, chujowo się żyło. Takim ludziom najłatwiej było wmówić, że wszystkiemu winny jest „spisek elit okrągłego stołu”, które rozkradły państwo. Prawda jest niestety taka, że nikt nie spiskował, po prostu wszyscy mieli to pokolenie w dupie (chyba nawet się na ten temat wymądrzałem kiedyś już). Niemniej jednak, przyjebanie w rzeczywistość przeorało mentalność mojego pokolenia. Jak to się więc stało, że prawicowi tytani intelektu praktycznie w ogóle o tym nie wspominali (zdarzało się to sporadycznie, o czym jeszcze wspomnę)? Ano tak to się stało, że oni też mieli to w dupie. Czasem udawali, że mają to nieco mniej w dupie, ale tylko po to, żeby móc się przyjebać do przeciwników politycznych. W tym miejscu muszę się przyznać do tego, że moje dywagacje w kwestii tego, co się odjebuje z moim pokoleniem wzięły się z tego, że obserwowałem (również w swoim bliskim otoczeniu) moich rówieśników, którzy z pozycji mocno umiarkowanych przeszli na jaranie się Bosakami, Zjednoczonymi Prawicami i Konfederacjami, Ruchami Narodowymi etc. Wydaje mi się, że tu właśnie (w zaczadzeniu mojego pokolenia skrajną prawicą) można upatrywać przyczyn, dla których prawicowi intelektualiści (tak, wiem, to instant oxymoron) mieli w dupie to pokolenie. Do pewnego momentu nie chcieli się wypowiadać na ten temat, bo nawet do bardziej tępych z nich docierało to, że ich pokolenie wychujało następne. Potem zaś wychujane pokolenie zaczęło zerkać w stronę prawicy (która opowiadała o tym, że to, co spotkało młodych, to wina spisków/etc. i wskazali winnych), tak więc po prawej stronie dyskusja na temat tego „co się stało”, została zastąpiona narracją „winny okrągły stół”. Odpowiedzialność za taki stan rzeczy ponoszą w głównej mierze ci, którzy przez wiele lat tłumaczyli, że „nic się nie stało” i wypierali z debaty publicznej problem pokolenia, dla którego, w praktyce, nie ma miejsca w Polsce (i które masowo wypierdalało za granicę). Prawica (która miała młodych tak samo w dupie) po prostu wykorzystała sposobność do pozyskania elektoratu. Gdyby państwo nie zawiodło mojego pokolenia, narracje o „zdrajcach” rezonowałyby po skrajnie prawicowych środowiskach. Ponieważ zaś było tak, jak było, te brednie weszły do mainstreamowej debaty publicznej. Gwoli ścisłości, jest to sytuacja praktycznie „nienaprawialna”, bo wstępem do jej poprawienia musiałoby być przyznanie się starszego pokolenia do tego, że miało w dupie to, co się dzieje z młodymi, bo „wiedziało lepiej”, a tego raczej nie doczekamy, bo dla czynnych polityków ze starszego pokolenia, byłoby to polityczne samobójstwo.
Wydaje mi się, że w tym momencie możemy przestać pastwić się nad analizami autorstwa prawego sektora. Wszystkie te mądrości zostały przelane na papier (bądź też wypowiedziane na antenie) tylko i wyłącznie dlatego, że młodzi skandowali „Jebać PiS” (działo się to również na Krupówkach i w wielu miejscach, po których raczej byśmy się tego nie spodziewali). Z wszystkich tych analiz wyziera niezrozumienie tego, „co się tak właściwie dzieje” (przykrywane narracjami „to młodzi nie wiedzą przeciwko czemu protestują) oraz strach. Strach przed tym, że straciło się (najprawdopodobniej bezpowrotnie) kontakt z młodymi. To, co teraz odpierdala Czarnek, jest dolewaniem oliwy do ognia, ale w optyce skrajnych konserwatystów to jest po prostu jedyne wyjście z sytuacji: skoro młodzi nie chcą nas słuchać po dobroci, to zmusimy ich do posłuszeństwa. Skończy się to, rzecz jasna, spektakularną porażką, z przyczyn, które wymieniali wcześniej prawie wszyscy „analitycy”. Te przyczyny to „internet” i „smartfony”, dzięki którym młodzi wiedzą, że nie są odosobnionymi przypadkami w swojej walce z konserwatywnym spierdoleniem.
Trochę zabawne jest to utyskiwanie Czarnka (i ludzi, którzy dali mu to stanowisko), który tłumaczy, że do tej pory edukacja wyglądała chujowo/etc. (tzn. owszem, wyglądała, ale Czarnkowi nie o to chodzi). Narracja Czarnka i jego mocodawców jest taka, że od 89 roku nikt nie zadbał o należyte wychowanie młodych ludzi. No i wszystko fajnie, ale nieśmiało przypominam, że Zjednoczona Prawica rządzi od 2015 roku (a wcześniej przez prawie 2 lata rządziła Polską tzw. „moherowa koalicja”). Gdyby potraktować narracje Czarnka dosłownie, to trzeba by było się pogodzić z tym, że właśnie ostro skrytykował on Zjednoczoną Prawicę za to, że ta zawaliła sprawę. Nieśmiało przypominam, że głowy w Zjednoczonej Prawicy spadały za znacznie mniejsze przewiny, zaś Czarnka na razie wszyscy wychwalają. Jego kariera jest możliwa tylko i wyłącznie dlatego, że Czynniki Decyzyjne w Zjednoczonej Prawicy (i w polskim Kościele) uznały, że tylko i wyłącznie w ten sposób będzie można zabetonować władzę i nie przejebać wyborów w 2023. Bo wiecie, wszystko fajnie, suweren by większość rzeczy im wybaczył, ale tego, że ludzie teraz umierają całymi setkami, firmy bankrutują (a ludzie lądują na bezrobociu) może już nie wybaczyć i może się domagać kar więzienia. Przyznacie chyba, że dla polityka Zjednoczonej Prawicy nie jest to przyjemna perspektywa.
Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o tym, że jeżeli chodzi o młodych ludzi, to PiSowskie podejście do tychże przypominało sinusoidę. Do 2015 było hejtowanie „młodych wykształconych z większych ośrodków”, po 2015 się to zmieniło, bo PiS wygrał również wśród młodszych wyborców (głównie za sprawą skutecznych działań w internecie) i ktoś tam przestawił wajchę, na „młodzi są fajni”. Jednocześnie zaczęto hejtować starsze pokolenie (i stąd te wszystkie ubeckie wdowy, oderwani od koryt, stare baby z KODu/etc.). Jestem się w stanie założyć, że ktoś tam w Zjednoczonej Prawicy popełnił dwa zajebiście wielkie błędy. Pierwszym było to, że ktoś wyszedł z błędnego założenia, że skoro PiS wygrał we wszystkich grupach wiekowych, to znaczy, że młodzi są konserwatywni, a to znaczy, że można spokojnie grzebać przy prawie aborcyjnym (efektem tej konkretnej pomyłki był Czarny Protest). Drugim błędem było przeświadcznie, że skoro się raz wygrało, to znaczy, że wygrywać się będzie już zawsze (bo „znalazło się dobry kontakt z młodymi”), zaś poparcie w młodszych elektoratach będzie tylko i wyłącznie rosło. Stąd przeca wziął się pomysł, żeby Prezydent RP, który ośmieszał się na ćwitrze, zaczął się udzielać na TikToku. Gdyby rację miał Igor Janke (i wszyscy ci, którzy twierdzą, że młodzi są zmanipulowani i że w ogóle to bajecznie łatwo ich zmanipulować), to zarówno PiS, jak i obecny Prezydent RP biliby rekordy popularności wśród młodych. W rzeczywistości Zjednoczona Prawica jest przez młodych bezlitośnie chłostana (zasłużenie, rzecz jasna). Nawiasem mówiąc, utyskiwania prawego sektora na młodych, których „łatwo zmanipulować”, przypominają marudzenie części komentariatu antyPiSowskiego, który nieumiejętność ogarnięcia się przez opozycję tłumaczy tym, że elektorat został zmanipulowany.
Wcześniej zapowiadałem, że poruszę temat „pochylania się” nad młodszym pokoleniem i jego problemami przez prawicowe elity. Ponieważ trollowaniem w internecie zajmuję się już od dość długiego czasu, zdarzyło mi się praktycznie na początku mojej działalności hejterskiej pastwić nad artykułem Kalifa Researchu, Rafała Ziemkiewicza, który w październiku 2012 z właściwą swej kondycji intelektualnej wrażliwością opisał to, co dzieje się z młodym pokoleniem. Wiadomo, że Ziemkiewicz to Ziemkiewicz i jego wysrywy mają niewielki kontakt z „bazą”, niemniej jednak jest to również człowiek, który w owym czasie dzielnie wspierał PiS (i hejtował PO), tak więc nawet jeżeli jego teksty miały niewielki związek z rzeczywistością, to jednakowoż dobrze oddawały stan ducha prawego sektora. Pozwolę sobie wrzucić kilka cytatów z tekstu, ale nie będę się nad nimi zbyt szczegółowo pastwił, bo po pierwsze, potrzebowałbym do tego bardzo dużo liter, a po drugie, przypierdalałem się do tego tekstu „na bieżąco” (jeżeli ktoś będzie chciał poczytać, to linki w Źródłach znajdzie). Tytuł notki był cholernie mylący, albowiem „Śmieciowa generacja” mogłaby sugerować, że Ziemkiewicz pochylił się nad problemem ludzi zatrudnionych na umowach śmieciowych. Owszem, wzmianka o tych umowach też się pojawia, ale generalnie w „śmieciowej generacji” chodzi o to, że generacja jest po prostu (zdaniem Ziemkiewicza) chujowa. Oto garść cytatów: „„Przywykłem już do opowieści o "młodych wykształconych", ze świeżo zdobytymi dyplomami, którym myli się Chopin i Schopenhauer, a pytani, kto to Platon, odpowiadają pytaniem: proszek do prania? (…)„Przywykłem, jako się rzekło, do takich opowieści - profesorów, nauczycieli czy innych ludzi z racji swego zawodu obcujących z najnowszą produkcją naszego systemu edukacyjnego i rwących sobie nad nią resztki włosów z głów. (…) Ale od pewnego czasu coraz częściej słyszę analogiczne opowieści od praktyków biznesu i menedżmentu. Oni opowiadają już nie o tym, że absolwenci szkół wyższych, nierzadko uważanych za prestiżowe, nie wiedzą nic o kulturze, historii, współczesności nawet - ale że nie mają pojęcia o swoich wąskich, wyuczonych jakoby i potwierdzonych dyplomem specjalnościach. Nie potrafią napisać oferty handlowej, nie potrafią zrobić prostej analizy, nie potrafią odpowiedzieć na najprostsze nawet pytanie, jeśli nie mają a, b i c do zakreślenia i dostępu do gugla. - Kompletni analfabeci - podsumował pewien egzekutiw, po odbyciu szeregu rozmów kwalifikacyjnych z posiadaczami stosownych dyplomów i zaświadczeń o odbytych stażach. (…) Może się Państwu wydać, że pobrzmiewa w tym felietonie brzydka radość z cudzego nieszczęścia, takie zgredowskie "o dobrze wam, a nie mówiłem, że tak będzie?". Nie, nie cieszy mnie ta sytuacja. Lekcja udzielona milionowi gówniarzy, którzy okazali się tak podatni na prymitywną socjotechnikę władzy, nie była warta szkód, jakie wyrządzili Polsce Tusk i jego ferajna”
Szczegółowo pastwić się nad tym nie zamierzam, ale nie obiecywałem, że wrzucę to gówno na bloga i w ogóle się do tego nie odniosę. Przyjdzie mi zainaugurować przypierdalanie się do tego tekstu od końca. Winę za to, że generacja (do której się zaliczam) jest chujowa, ponosi rzecz jasna Tusk, który „zbajerował” młodych i kazał im iść na studia. Słowem się Ziemkiewicz nie zająknął, że przekonanie o tym, że jak się skończy studia, to znalezienie roboty będzie formalnością, było nam wpajane na długo przed przejęciem władzy przez PO. Ziemkiewicz nie wspomniał również o pojebanych wymaganiach, stawianych ludziom ubiegającym się o robotę. W momencie, w którym Ziemkiewicz napisał te swoje bzdury, spora część ludzi, którzy „szli na studia” szła tam nie dlatego, że ktoś im wmówił, że „po studiach na pewno znajdą pracę”, ale dlatego, że w pewnym momencie znalezienie pracy (nie mając „pleców”) bez wyższego wykształcenia było cokolwiek, eufemizując, trudne (stąd też cały pierdylion prywatnych uczelni, na których można było zdobyć dyplom, bo przekazywaniem wiedzy nikt się tam nie zajmował). Osobną kwestią jest to, że tekst Ziemkiewicza miał na celu udowodnienie, że młodzi są kretynami i są nimi na swoje własne życzenie (bo dali się zbajerować Tuskowi i nie chcieli głosować na wiadomą partię). Ponieważ te narracje były raczej mało „chodliwe”, potem je pozmieniano. Już nie narzekano na młodych (którzy robili się coraz starsi), ale tłumaczono im, że to, co ich spotkało, było winą „elit okrągłostołowych”, które potem stały się „elitami III RP”. Niestety, Zjednoczonej Prawicy, wspieranej przez całą rzeszę „niezależnych” blogerów/mediaworkerów/etc. udało się te narracje narzucić części mojego pokolenia (rzecz jasna, nie tylko mojego, niemniej jednak tu jest to najbardziej widoczne). Dlatego też Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny praktycznie wszędzie, gdzie tylko może wspomina, że ten, czy inny problem wziął się z winy „elit III RP”. Owszem, w tym konkretnym przypadku była to wina tych elit, ale Jaki (i jego koledzy/koleżanki) zapominają wspomnieć o tym, że część ich starszych kolegów partyjnych również należy do elit wyprodukowanych przez III RP (khe, khe, Jarosław Kaczyński) i zajmowała się polityką w czasie, w którym „można było coś zrobić”, ale zamiast tego zajmowali się chuj-wie-czym. Gwoli ścisłości, od bardzo dawna miałem niejasne przeczucie, że w całej tej walce z „elitami III RP” nie chodziło o to, że owe elity (- członkowie PC i inni koledzy i koleżanki Jarosława Kaczyńskiego) działają na szkodę kraju, ale o to, że politycy pokroju Kaczyńskiego, którzy na początku lat 90-tych zaczęli się dorabiać (tak samo, jak przeklinana przez nich „uwłaszczona nomenklatura”) nie zarobili tyle, ile chcieli. To moje „przeczucie” potwierdziło się w momencie, w którym dowiedziałem się o tym, że Jarosław Kaczyński chciał sobie wybudować dwa wieżowce. Tak okołotematowo, jednym z największych sukcesów PiSu było wmówienie sporej części społeczeństwa, że Zjednoczona Prawica to „ludzie tacy, jak my”, którzy „walczą z elitami”. Tylko i wyłącznie dzięki temu, osoby pokroju Patryka Jakiego, które miesięcznie zarabiają ponad 37 tysięcy zeta na rękę, mogą opowiadać o tym, że „walczą z elitami” i nikt ich przy okazji wygłaszania tych bredni nie zabija śmiechem.
No dobrze, miało być o tym, czemu młodzież się wkurwila, a było o wszystkim, tylko nie o tym. Tak więc przyszła pora na tę część wymądrzania się. Ja się już dawno temu przyzwyczaiłem do tego, że mam bardzo dobrą pamięć (nie mam co prawda tzw. „pamięci eidetycznej”, ale jest ona na tyle dobra, że, na ten przykład, bardzo ułatwia mi ona trollowanie [i np. przypomnienie sobie, że tyle i tyle lat temu, ten czy inny dzban napisał ten, czy inny tekst]). Czemu w ogóle wspominam o pamięci? Bo tejże właśnie zabrakło we wszystkich tych z dupy wyjętych „analizach”. Prawda jest bowiem taka, że do tego, żeby zrozumieć „dlaczego młodzi się wkurwili”, wystarczy przypomnieć sobie to, „jak to jest być młodym w Polsce” (tak, wiem, w innych krajach też nie jest za wesoło, ale skupiamy się tu na naszym podwórku). Otóż, być młodym jest chujowo (w tym miejscu chciałbym zauważyć, że ta konkretna kategoria „młodych” oznacza czasy licealne i nieco późniejsze). To jest ten moment, w którym człowiek zaczyna sobie zdawać sprawę ze skali spierdolenia otaczającej go rzeczywistości. Samo to nie byłoby jeszcze takie złe, ale w połączeniu z tym, że w praktyce nic nie da się zrobić z wyżej wymienionym spierdoleniem, daje mieszankę wybuchową. Zdaję sobie sprawę z tego, że młodzież miewa sporo głupich pomysłów, albowiem pamiętam, jak to jest być młodym i mieć głupie pomysły (jednocześnie chciałbym wyraźnie zaznaczyć, że nigdy nie zdarzyło mi się popierać Korwina i jego idiotyzmów). Tyle, że zdaję sobie sprawę również z tego, że bardzo często argument „jesteś młody, chuja rozumiesz”, jest używany przez starsze pokolenia w charakterze karty „wychodzisz wolny z więzienia”, gdy nie mają innych argumentów.
Pozwolę sobie na krótką historię z czasów mojej młodości. Kościół miał wtedy gigantyczny kredyt zaufania (który spektakularnie przepierdolił). Ponieważ w czasach, w których byłem w podstawówce był „okres przejściowy”, dało się wtedy zaobserwować błyskawiczne nawrócenia i np. w momencie, w którym szedłem do komunii, część dzieciaków była chrzczona w trybie ekspresowym, byle tylko „zdążyć”. Mniej więcej w 7/8 klasie dotarło do mnie z pełną mocą to, że wszystko fajnie z tym Kościołem, ale jakoś tak się składa, że ci najbardziej wierzący, którzy wymagają od innych przestrzegania nakazów religijnych, sami ich nie przestrzegają, o totalnej wręcz bucerze księży/zakonnic, z którymi miałem styczność wspominać nie trzeba. Z perspektywy czasu patrząc, ta bucera nie powinna nikogo zaskakiwać, Kościół wtedy mógł prawie wszystko, a jego pracownicy doskonale sobie z tego faktu zdawali sprawę. Jednym z bardziej spektakularnych duchownych, na których trafiłem, był ksiądz, zapiekły antysemita, który młodzieży będącej w 8 klasie (obstawiam, że nie tylko, ale ja wtedy byłem w tejże) opowiadał, że powinni przekonywać rodziców, żeby nie głosowali na Kwaśniewskiego ze względu na to, że (cytuje) „jest Żydem”. Do tego doszła cała litania idiotyzmów, które kilka lat później słowo w słowo opowiadał mi kolega z osiedla, który zapisał się do Młodzieży Wszechpolskiej. No, ale to dygresja jedynie. Tak więc, uznałem, że Kościół nie jest mi do niczego potrzebny. Czy zmieniło to cokolwiek w moim życiu? No tak trochę niewiele, bo nadal byłem posyłany do kościoła (aczkolwiek nigdy do niego nie trafiałem), poszedłem również do bierzmowania (tak się złożyło, że odbywało się ono w 1 klasie szkoły średniej). Z tym bierzmowaniem to też była taka zabawna historia, że ksiądz, z którym mieliśmy religię powiedział, że on nas nie będzie odpytywał z formułek, tylko prosi nas o to, żebyśmy napisali, „co sądzimy o bierzmowaniu”. No to napisałem, że generalnie to uważam, że to pusty gest, a jeżeli chodzi o moje zdanie na temat religii, to ja swoim dzieciom dam wybór i jeżeli będą chciały, to się ochrzczą po ukończeniu 18 roku życia (czyli po uzyskaniu „prawnej” dorosłości). Jak tak teraz sobie to przypominam, to jestem ze swojego młodego siebie trochę, kurwa, dumny. Efekt tego był taki, że mało brakło, a bym bierzmowany nie był. Swoją drogą, w liceum miałem po raz pierwszy styczność z nauczycielem, który był zadeklarowanym antyklerykałem i był w stanie ten swój antyklerykalizm uzasadnić. Wpływ na mój światopogląd miało to taki, że wreszcie przekonałem się o tym, że „nie jestem sam” ze swoimi poglądami i że nie jest tak, że „jak dorosnę, to mi przejdzie”. Jego argumentacja była bardzo zbliżona do mojej (hipokryzja, skrajna zarozumiałość wierzących i kleru/etc.). W liceum przemęczyłem się z religią dwa lata, a w trzeciej klasie po prostu przestałem na nią chodzić. Rodzice zaś już na tyle dobrze ogarnęli mój charakter, że wyszli z założenia, że nie będą mnie do tego zmuszać (bo pewnie skończyłoby się to tym, że chodziłbym na wagary).
Czemu miał służyć ten trip down memory lane? Ano temu, żeby pokazać, że wiem, jak bardzo nikt nie przejmował się młodymi i ich zdaniem. Jeżeli już ktoś nie usiłował młodzieży przekonywać na siłę do czegoś, to otwarcie mówił o tym, że młodzież sobie może myśleć co chce, ale ma się, kurwa, stosować do poleceń i tyle. Miałem w tym miejscu napisać, że „co prawda podejście do młodych ludzi trochę się zmieniło od tamtej pory ze względu na zmianę pokoleniową (...)”, ale w trakcie pisania zdałem sobie sprawę z tego, że wcale tak być nie musi. Może inaczej o ujmę. O ile, na ten przykład, zmianie uległo podejście do stosowania kar cielesnych w ramach „procesu wychowawczego”, niemniej jednak nie mam zielonego pojęcia, czy „słuchanie młodych” się jakoś poprawiło znacznie. Te moje wspominki miały jeszcze jeden cel. Pamiętam bowiem doskonale to, ile dla mnie znaczył fakt, że „ktoś dorosły” myśli tak samo, jak ja. Gdyby w owym czasie istniały media społecznościowe, a dostęp do internetu byłby równie powszechny, jak teraz, to (nie, nadal jestem przekonany o tym, że nie popierałbym Korwina), znacznie wcześniej zorientowałbym się, że „nie jestem sam”. Tym samym, prawy sektor ma trochę racji w tym, że widzi zagrożenie (dla siebie) w „internecie” i „smartfonach”, ale to jest skutek, a nie przyczyna. To nie jest tak, że ktoś „zbajerował młodzież” i ta robi się coraz bardziej areligijna. Po prostu młodzież ma w dupie to, co Kościół „sprzedaje”, a dzięki mediom społecznościowym ma świadomość tego, że nie jest w swoich poglądach odosobniona. W kontekście powyższego, wybitnie idiotyczna jest strategia, na którą zdecydowała się Zjednoczona Prawica, tzn. podkręcanie prawicowo-konserwatywnej inżynierii społecznej i wmuszanie w młodych konserwatywno-chujowych poglądów. Jest to pomysł po prostu genialny, do tej pory się nie udawało, to teraz się na pewno uda, prawda? Cała ta religijna urawniłowka szła do tej pory siłą rozpędu. No chuj, wezmę ślub kościelny, żeby rodzina się nie przypierdalała. Ok, ochrzczę dziecko, żeby babci nie było przykro/etc./etc. Tak to przynajmniej wyglądało w przypadku mojego pokolenia. Teraz zaś przyszło „nowe” i temu „nowemu” nie zależy na zachowywaniu pozorów.
Chciałbym w tym momencie wrócić do tego, co napisałem o moim pokoleniu, które zostało spektakularnie wychujane, bowiem nasi rodzice przygotowali nas do życia w rzeczywistości, która nigdy nie nadeszła. Nie chciałbym być źle zrozumiany, to nie jest tak, że uważam, że „moje pokolenie miało najgorzej”, bo młodsi mają równie przejebane, ale w nieco inny sposób. Ponieważ trochę to pogmatwałem, podam prosty przykład. Wśród młodszych ode mnie o jakieś 7-8 lat (tak więc roczniki 1988/1989) panowało przekonanie (przynajmniej na moim zadupiu), że wszystko fajnie z tymi studiami, ale tak po prawdzie to będzie wyglądało tak, że jeżeli chodzi o perspektywy po studiach, to „trzy miesiące na bezrobociu, a potem wyjazd za granicę”. Tym samym ich podejście było już skrajnie odmienne od naszego. Co prawda młodszym wmawiano to samo, ale oni już mogli zaobserwować (na naszym przykładzie) to, jak wygląda rzeczywistość, tak więc średnio wierzyli w te wszystkie opowieści o tym, że jak się chce, to można. Z moich obserwacji, których, rzecz jasna, nie mogę potwierdzić żadnymi danymi statystycznymi wynika tyle, że im młodsze pokolenie, tym bardziej krytycznie jest ono nastawione do status quo. I w tym miejscu, wchodzi prawica, cała na brunatno (choć wydaje się jej, że na biało-czerwono) i zaczyna opowiadać te swoje kretynizmy o zarazie, niszczeniu rodzin etc. Co zrozumiałe, konserwatywna prawica nie jest przyzwyczajona do tego, że cokolwiek musi komukolwiek tłumaczyć, bo też i prawicowi konserwatyści nie nabyli swoich poglądów na drodze dyskusji. Po prostu robili coś na tyle długo, aż uwierzyli, że „tak powinno być”. Tym samym, próby przekonania młodzieży przez Kościół i prawy sektor do czegokolwiek kończą się na żenujących bredniach o „prawie naturalnym” albo tłumaczeniu, że w Polsce nie można wprowadzić związków partnerskich, bo w Konstytucji stoi, że tylko i wyłącznie mężczyzna i kobieta mogą zawrzeć związek małżeński (primo, nawet przygłupi bloger z Podkarpacia wie, że nie o to chodzi w kawałku Konstytucji, na który powołuje się prawy sektor. Secundo, nawet gdyby tak było [a nie jest] to nie ma tam słowa na temat związków partnerskich, więc wypierdalać). Inną próbą (skazaną na porażkę), jest próba wytłumaczenia młodzieży, że w zaostrzeniu prawa aborcyjnego chodzi o coś więcej, niż tylko religijny zamordyzm, który wprowadza się tylko i wyłącznie po to, żeby spłacić Kościołowi dług wyborczy. Jednakowoż, nie można się spodziewać sensownej argumentacji po środowisku, które parę lat temu było łaskawe twierdzić, że letalna wada płodu to taka, która się może samoczynnie cofnąć (a poza tym, nauka idzie do przodu tak bardzo, że kimże jesteśmy, żeby oceniać, czy jakaś wada jest letalna [nie, nie ja to wymyśliłem]). Kiedy ktoś zaczyna podnosić argument „jak to możliwe, że prawie wszędzie indziej terminacja ciąży jest legalna”, prawy sektor zaczyna pierdolić TO MOŻE OD RAZU ZALEGALIZOWAĆ KRADZIEŻE/MORDERSTWA i of korz, nie odpowiada na zadane pytanie.
Kolejnym srogim przypałem, który staje się udziałem prawego sektora jest straszenie „Zachodem”. Tzn. tłumaczenie ludziom, że jak się tutaj nie ogarniemy, to będzie u nas to samo, co na Zachodzie. Ten rodzaj gówno-argumentacji mógł chwycić w 2015 roku, kiedy w EU szalało sobie ISIS, a media w pogoni za clickbaitozą dały od cholery paliwa wszelkiej maści środowiskom, które zajmują się fearmongeringiem, ale używanie tej samej argumentacji (POLSKO, OBUDŹ SIĘ, etc.) w odniesieniu do związków partnerskich/małżeństw jednopłciowych, to idiotyzm. Szczególnie, jeżeli chce się w ten sposób do czegokolwiek przekonać pokolenie, które od dłuższego czasu nawiązuje bezproblemowo kontakty z szeroko pojętą zagranicą. Te same „kontakty zagraniczne” sprawiają, że młodzież nieszczególnie się jara całym tym patridiotycznym pierdoleniem (nie mylić z patriotyzmem, czyli np. z płaceniem podatków i faktycznym dbaniem o swój kraj) i wyklętozą.
Z powodów, które wymieniłem (i to, na wasze nieszczęście, wielokrotnie) w powyższej notce, nasze władze nie są w stanie w żaden sposób przekonać do siebie młodzieży. Młodzież ma wyjebane na ich „autorytety”, łącznie z tymi kościelnymi (skutkiem czego, ksiądz, który chciał opierdolić młode protestujące kobiety, został przez nie zjebany na funty i musiał sobie pójść [prawica się straszliwie zesrała na punkcie tego filmiku]). Żeby podjąć próbę przekonania młodych do czegokolwiek, trzeba by było z nimi prowadzić dialog, a prawica nie potrafi w dialog (bo potrafi jedynie szczuć). Jeżeli nawet komentarze w rodzaju „młodzież jest głupia i nie wie przeciwko czemu protestuje”, skierowane były do „własnego” elektoratu, to ich autorzy powinni wziąć pod rozwagę to, że do młodych to również dotrze i że ją to wkurwi straszliwie. Nie podejmuję się w tym miejscu prognozowania tego „jaki to wszystko będzie miało wpływ na realia polityczne w naszym kraju”, bo nie mam zielonego pojęcia. Można bezpiecznie założyć, że młodzież raczej nie będzie chciała popierać partii, która chce wszystkich trzymać za mordę, a młodym ma do powiedzenia tyle, że „jak dorośniecie to nas zrozumiecie”. Jednakowoż z tego nie wynika wcale, że młodzież rzuci się do głosowania na obecną opozycję, albowiem tak, jak to wcześniej już zaznaczyłem, do tego potrzebny jest dialog (nie, to nie oznacza, że nagle stałem się fanem Hołowczyca [owszem, musiałem]). Co prawda moje podejście jest stronnicze, ale wydaje mi się, że najłatwiej by było ów dialog z młodzieżą prowadzić lewicy (ze względu na najbardziej proludzki program). Jednakowoż otwartą kwestią pozostaje to, czy lewica się w ogóle podejmie prowadzenia tego dialogu.
Tak na samo zakończenie chciałbym dodać, że bardzo mnie cieszy to, że młodzież się wreszcie wkurwiła tak bardzo. Nie cieszy mnie to, że są powody, dla których młodzież się wkurwia, ale że owa młodzież reaguje na te powody inaczej, niż wcześniejsze młodzieżowe roczniki. Dotarło do mnie to, że gdyby moje pokolenie się swego czasu wkurwiło i wyszło na ulicę, to mogło by przykryć czapkami potencjalnych krytyków. Powody do wkurwienia były (a z roku na rok pojawiało się ich coraz więcej), ale samo wkurwienie się nie pojawiało (a nawet jeśli, to nie miało charakteru masowego). Po części działo się tak dlatego, że jakoś tak średnio się interesowaliśmy polityką. Po części zaś dlatego, że wierzyliśmy w to, że jeżeli się „postaramy”, to „będzie dobrze”. Potem zaś wmawiano nam, że jeżeli komuś nie jest dobrze, to „no cóż, każdy jest kowalem własnego losu, tak więc to jego wina”. Jeszcze bardziej potem, gdy części z nas udało się gdzieś znaleźć pracę, a inni wyjechali za granicę (ktoś jeszcze pamięta to, jak bardzo PiS miał w dupie emigrację zarobkową w latach 2005-2007?), to tak po prawdzie nie było komu protestować. Część z nas dała się potem zbajerować prawicowym spindoktorom. Przynajmniej jedna osoba, która mimo sporego farta (a może właśnie z powodu świadomości tegoż) nadal jest wkurwiona i od paru ładnych lat katuje swoich czytelników ścianami tekstu, real time shitpostingiem na ćwitrze i okazjonalnymi memami. Jeżeli mam być szczery, to trochę racji mieli wszyscy ci, którzy mówili „dorośniesz i zrozumiesz”. Otóż dorosłem i zrozumiałem, że powinienem protestować dwadzieścia lat temu. Dlatego budującym znajduję to, że dzisiejsza młodzież potrafi głośno wyrazić swoje niezadowolenie, bo najwyraźniej ta młodzież dorosła i zrozumiała to wszystko znacznie wcześniej ode mnie.
Źródła:
https://twitter.com/DanielWachowiak/status/1321493396800897024
https://twitter.com/jbrudzinski/status/1321869298336473089
https://aszdziennik.pl/131241,sukces-obroncy-jasnej-gory-marcina-najmana-zostal-ekspertem-tvp-od-usa
https://twitter.com/PatrykJaki/status/1321855037845491714
https://twitter.com/PiknikNSG/status/1320450799542161408
https://twitter.com/jbrudzinski/status/1321869298336473089
https://twitter.com/PiknikNSG/status/1320450799542161408
https://twitter.com/PolskieRadio24/status/1322579219445145602
https://tvn24.pl/polska/kto-odpowiada-za-pogrom-kielecki-rozne-byly-zawilosci-historyczne-ra660799
https://twitter.com/rzeczpospolita/status/1322229932253204483
https://twitter.com/PiknikNSG/status/1324386751318761472
https://twitter.com/napalonywikary/status/1323244428245504002
Gonciarz:
https://www.youtube.com/watch?v=YgcYyNVdv5s
https://pl.wikipedia.org/wiki/Program_czterech_reform
https://www.spidersweb.pl/rozrywka/2020/06/22/andrzej-duda-tiktok-instagram-komentarze-lgbt/
Mój dwuodcinkowy rant na artykule
Ziemkiewicza:
https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2012/10/te-gopje-stodenty-cd-doniesienia-z.html
Notka, w której pastwiłem się
nad jednym z zygotariańskich
projektów
https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2013/09/aborcja-w-krainie-absurdu-i-gupoty.html
Cóż, dopiero teraz odnalazłam tego bloga. Ta notka była pierwszą jaką w całości przeczytałam. Blog jest ciekawy, teksty (jak sam zauważyłeś) są bardzo długie. To co piszesz jest naprawdę sensowne. Potwierdza jedynie moją teorię: bądź pewny, tego co umieszczasz w internecie. (Patrzę się na wpisy chociażby Patryka Jakiego, jak jesteśmy we własnym ogródku). Nigdy nie wiadomo czy jakiś ktoś tego nie wyśmieje. Niby takie oczywiste, a jednak.
OdpowiedzUsuńTeraz, wracając do tematu, znów trwają protesty przeciwko zakazowi aborcji w przypadku wad płodu. Ciekawe czy znowu wyleje się taka fala hejtu na ich uczestników. Chociaż będzie można się pośmiać z głupoty hejtujących.
Pozdrawiam