Z napisaniem notki na temat bijatyki wewnątrz „Zjednoczonej” Prawicy chciałem poczekać, aż wszystko się skończy, ale gdzieś tak w środę wieczorem uznałem, że chuj wie, ile ten tasiemiec jeszcze potrwa, bo jedyne czego się można dowiedzieć, to tego, czego się będzie można dowiedzieć i kto nam to powie (potem zaś wychodził ten czy inny rzecznik i informował, że w sumie to niczego się nie dowiemy). Media zaś, z uporem godnym lepszej sprawy, informowały nas 24/7 o tym, że (na ten przykład): „W środę wieczorem doszło do kolejnego spotkania prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego z szefem Solidarnej Polski Zbigniewem Ziobro - poinformowały media. Wcześniej tego dnia odbyło się spotkanie kierownictwa PiS, a także posiedzenie zarządu Solidarnej Polski”. Zaś 33 minuty później mogliśmy się dowiedzieć, że: „W środę wieczorem zakończyło spotkanie Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry. Doszło do niego w należącej do Kancelarii Prezydenta willi przy ul. Bacciarellego, tej samej, w której politycy spotkali się w poniedziałek wieczorem. Wcześniej odbyły się niezależne narady obu partii.”. Media sprowadziły się do roli przekaźników między kłócącymi się koalicjantami. Przy pomocy mediów PiS przekazał Solidarnej Polsce, że jak się członkowie tej drugiej partii nie ogarną, to oni mają już pierdylion chętnych na miejsce Zbigniewa Ziobry. Ziobro zaś przekazał PiSowi, że jak się nie dogadają, to on z przyjemnością opowie o nieznanych faktach/etc. Oczywiście, przekazywali to sobie przy pomocy „źródeł zbliżonych do partii”/etc.
Tak na dobrą sprawę w momencie, w którym zacząłem dłubać przy tym tekście, pewna jest w sumie tylko jedna rzecz: ta napierdalanka była na serio. Ponieważ zaś była na serio, w trakcie trwania tejże napierdalanki można było się sporo dowiedzieć, trzeba było tylko wiedzieć, gdzie patrzeć. Nie chodzi mi, rzecz jasna o to, co dostarczały nam media (bo to podsumowałem we wstępie), ale o to, co się wymykało napierdalającym się działaczom partyjnym (którym zdarzały się chwile rozbrajającej szczerości) i tym, których przeraziło widmo rozpadu koalicji. Przykładowo, na ćwitrze można było trafić na influencerskie „prawe” konta, które klęły na PiS po tym, jak Suski oznajmił, że w sumie to koalicji już nie ma. Można było przeczytać np. o tym, że jak będą wybory, to oni już nie zagłosują na PiS ni cholery. Wierzę w to, że ci ludzie pisali prawdę. Czemu? Bo byłbym się gotów założyć, że konta te prowadzą ludzie, którzy dostali jakieś stołki w ramach koalicji. Jeżeli taki ktoś dostał stołek (bo był, na ten przykład, z Solidarnej Polski), to wyleciałby z niego, gdyby koalicja się rozpadła i głosowanie na PiS w przedterminowych wyborach nie miałoby dla takiej osoby sensu (bo stołek by od tego nie wrócił). Gdyby partie opozycyjne (albo np. jakieś media) zajmowały się (na serio) monitorowaniem tego, co dzieje się w sieci, to w ciągu 24 godzin po tym, jak Suski powiedział to, co powiedział, mogłyby ogarnąć sobie praktycznie kompletną siatkę powiązań kont influencerskich z konkretnymi partiami (bądź politykami). Ponieważ zaś to, co dzieje się w soszjalach #nikogo, szansa została zaprzepaszczona. Być może będzie kolejna (jeżeli towarzystwo się faktycznie rozpadnie [na co się w środę wieczorem nie zanosiło], albo zejdzie i potem znowu zacznie napierdalać o kasę i stołki).
Starając się samemu doinformować w temacie tego „co się dzieje”, śledziłem sobie wymiany uprzejmości między działaczami Zjednoczonej Prawicy i trafiłem na taką, którą można uznać za żyłę złota. Patryka Jakiego (aka Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny) nikomu przedstawiać nie trzeba. Wojciech Wybranowski jest być może mniej znany (tworzy [Edycja: tworzył, bo parę miesięcy temu sobie poszedł] w „Do Rzeczy”, jara się Narodowymi Siłami Zbrojnymi i jest jednym z wielu medialnych cyngli Zjednoczonej Prawicy). Między tymi dwoma milusińskimi wywiązała się dyskusja, którą przytoczę w całości, a potem skupię się na tym, czego można się było dowiedzieć z tej wymiany zdań. Wszystko zaczęło się od wpisu Doktora Chłopaka z Biedniejszej Rodziny:
„Czytam, że Gowin zostaje a Ziobro leci, bo jako Prokurator Generalny nie chciał się zgodzić na ustawę o bezkarności. Słuchajcie, to musi być #FakeNews ZP musi przetrwać dla (w tym miejscu była polska flaga)”
Wybranowski odpisał mu tak: „To rzeczywiście jest fejk nius. W pewnym sensie Wiewiórki ćwierkają bowiem, że Ziobro się zgadzał na ustawę covidowa. A później uległ młodym współpracownikom z resortu, którym wydawało się, że umieją w politycznego pokera. Zalicytowali i skończyło się jak w 2011”
Patryk Jaki: Byłem przy rozmowie dotyczącej tej ustawy. Więc proszę nie udawać, że wie Pan więcej o rozmowie niż jej uczestnik.
Wybranowski: Proszę nie udawać, że jest Pan w tej sprawie bezstronnie rzetelny. Swoją drogą myślałem, że od 2011 roku w SolPolu wyleczyliście się z mocarstwowych mrzonek Pati. A jednak nie.
PJ: Nawet nie wiem jak Panu odpisać. Pan coś pisze o tym co ktoś Panu powiedział - a ja brałem udział we wszystkich rozmowach, są dokumentu pokazujące kto co ws. tej ustawy więc z sympatii do Pana proszę, aby Pan nie brnął.
W: I to jest właśnie ten sam problem, który ciągnie się za Panem od 2011 roku, od akcji ze słynnym sondażem, z którego wynikało, że SolPol się nikomu z niczym nie kojarzy. Do momentu, w którym ZZ nie uświadomiono, że bez ustawy ma bata na ludzi premiera i Mario, był za.
PJ: O roku 2011 i SP możemy porozmawiać osobo. To kwestia oceny. Ostatni raz jak SP startowała sama miał 4%. Natomiast co do ustawy każdy kolejny Pana wpis (i tu była emotka sugerująca, że Jaki załamał się tak, jak autor niniejszej notki, kiedy po raz pierwszy przeczytał wysrywy Jakiego o tym, że ów był pochodził z biedniejszej rodziny)
W: Panie Europośle trochę za daleko zabrnął Pan w swoich manipulacjach. "Kiedy SolPol startowała oddzielnie miała 4 proc" - pisze Pan. SolPol nigdy nie startowała oddzielnie do Sejmu. A żeby porównywać wybory do PE z krajowymi to trzeba (tu były 3 heheszkowe emotki)
PJ: Pisałem o „ostatnich wyborach, w których startowała samodzielnie” a nie „do sejmu” . Więc nie wiem, gdzie tu manipulacja. Pozdrawiam
W: Manipulacja w porównywaniu warunków wyborczych do PE w 2014 i sejmowych.”
(uwaga natury ogólnej, w powyższej wymianie zdań poprawiłem literówki, bo mnie za bardzo wkurwiały).
Wymiana ćwitów zaczęła się od czegoś, co Patryk Jaki opanował do perfekcji. Otóż, ilekroć ów przemiły jegomość się z kimś skonfliktuje, bądź też po prostu chce kogoś przeczołgać medialnie – tylekroć zaczyna się produkować w „soszjalach”. Bywają też sytuacje, w których np. zalicza wtopę w trakcie jakiegoś wywiadu (co nie jest specjalnie trudne, wystarczy, że dziennikarz zacznie go odrobinę grillować) i do akcji wkraczają „zaprzyjaźnieni” influencerzy, którzy z wywiadu wyciągają jakiś krótki fragment, po czym wrzucają go z komentarzem „Jaki zaorał”, ale to tylko dygresja. Standardową metodą stosowaną przez Jakiego jest próba ośmieszenia kogoś, kogo obrał na swój cel. Przykładowo, gdy Adam Bodnar (który działał tak, jak powinien działać Rzecznik Praw Obywatelskich) upomniał się o typa, którego policja potraktowała tak, żeby w mediach można było pokazać, że Zjednoczona Prawica się nie pierdoli w tańcu z mordercami, Jaki postanowił ośmieszyć Bodnara, wrzucając „prześmiewczą” listę „pomysłów Bodnara”. Innym razem „zażartował” sobie z TVNu i tłumaczył, że stacja ta nie jest bezstronna, bo nie robią materiałów o Soku z Buraka, a o Małej Emi mówili dużo. Rzecz jasna, każda z tych wrzutek wykręcała duży zasięg, dzięki czemu Jaki mógł pielęgnować swój wizerunek „ulubieńca suwerena”. Co prawda, te duże zasięgi były wykręcane głównie dzięki wsparciu rządowych dronów/influencerów, ale to nie miało znaczenia, bo przecież nikt do tych jego wpisów nie dołączał statystyk „tyle i tyle % polubień zapewniła strona rządowa”. Poza tym, trudno się dziwić temu, że sporo ludzi wierzyło w to, że te zasięgi są oddolne, skoro w swą „potęgę” internetową uwierzył również Patryk Jaki. Zanim ktoś zapyta „ale skąd wiesz, że uwierzył”, odpowiem: bo usiłował zastosować tę samą metodę w starciu z Prawem i Sprawiedliwością i napisał „prześmiewczy” ćwit, z którego wynikało, że przecież to nie może być prawda, że chcą wywalić Zbyszka, bo on się jedynie nie chciał zgodzić na „ustawę o bezkarności”. Gdyby dotychczasowe zasięgi Patryk Jaki zawdzięczał zapatrzonemu weń suwerenowi, to jego wpis zebrałby pewnie więcej favów niż te, które produkował w takcie „Bitwy Warszawskiej”. Ponieważ zaś nie są to „oddolne” zasięgi, wpis cieszył się umiarkowanym zainteresowaniem (obstawiam, że mógł liczyć na wsparcie tylko i wyłącznie „swoich” internautów). Na uwagę zasługuje niemierzalna bezmyślność i zarozumiałość Jakiego, który próbował swojego popisowego numeru w tym konkretnym starciu. Jeżeli bowiem popatrzymy na to z nieco innej perspektywy, to wyjdzie na to, że Patryk Jaki usiłował bawić się w przepychanki z PiSem w mediach społecznościowych mimo tego, że to PiSowi zawdzięcza lwią część swoich zasięgów.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Niemniej jednak to, co napisałem powyżej to jedynie przygrywka, bo prawdziwą bombę atomową zdetonował Wojciech Wybranowski, który w pewnym momencie napisał, że: „Do momentu, w którym ZZ nie uświadomiono, że bez ustawy ma bata na ludzi premiera i Mario, był za.”. W tym momencie poczynię pewną dygresję. Kiedy trafiłem na tę wymianę ćwitów i na to konkretne zdanie, od razu zrobiłem sobie screeny, bo uznałem, że jak się obaj panowie ogarną, to cała ta dyskusja zostanie wypierdolona z ćwitra. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że do tej pory się nie ogarnęli. Czemu to zdanie jest tak bardzo istotne? Z wielu przyczyn, które z przyjemnością wam wymienię.
Po pierwsze, jeżeli ktoś zastanawiał się nad tym, czy rządowi mediaworkerzy wierzą w to, że ich pracodawcy są kryształowi, zaś wszystkie krytyczne materiały medialne na ich temat są po prostu wytworem wyobraźni pracowników „polskojęzycznych mediów”, czy też po prostu kłamią w żywe oczy, wiedząc o tym, że ich pracodawcy robią gigantyczne wały, to taki ktoś może się już przestać zastanawiać. Oni to wszystko wiedzą, a bełkot o „niepolskich mediach, które krytykują najlepszy rząd”, jest, no cóż, zasłoną dymną i niczym więcej. Żeby w pełni zrozumieć, jak bardzo Wybranowski się wysypał, trzeba najpierw zastanowić się nad tym, co się musi stać, żeby Ziobro miał „bata” na kogokolwiek. Zacznę od tego, że funkcja Ziobry, jako capo di tutti capi prokuratury jest przeceniana, bo co prawda może on umarzać postępowania, ale gdyby chciał poszczuć prokuratorów na „swoich” (którzy nic nie zrobili), to pewnie z miejsca zostałby wypierdolony, a postępowania zostałyby umorzone (to, czy przez prokuratorów Ziobry, czy też przez tych, którzy zajęliby ich miejsca, jest w tym miejscu bez znaczenia). Próba ruszenia niewinnego „swojaka” mogłaby się również skończyć dla niego i jego podwładnych (biorących w tym udział) zarzutami za fabrykowanie dowodów/etc. (nie wiem, jak to wygląda od strony prawnej, ale na pewno są na to jakieś paragrafy). Owszem, mogłoby to pociągnąć za sobą rozpad koalicji i ponowne wybory, ale póki co PiS i tak jest na prowadzeniu, tak więc partia ta na pewno brałaby udział w powoływaniu kolejnego oberprokuratora. Ziobro, owszem, może przeczołgać kogoś, kogo jedyną przewiną było to, że wkurwił kogoś ze Zjednoczonej Prawicy, ale tylko pod warunkiem, że jest to ktoś z zewnątrz (przeczołgać „swojego” może tylko wtedy, gdy dostanie zielone światło od Najważniejszych Czynników Decyzyjnych). Prawdziwa siła oberprokuratora polega na tym, że może on (niebezpośrednio, of korz) umarzać postępowania. Ponieważ zaś nie wolno mu ruszać swoich, którzy niczego nie zrobili, chodzi o te postępowania, w trakcie których ucierpieć mogliby „swojacy”, mający swoje za uszami. Co zrozumiałe, postępowania sobie można umarzać, ale czasem można go też nie umorzyć, bo np. do mediów trafi przeciek, który rzuci na sprawę tyle światła, że ciężko by to było umorzyć nie ryzykując wkurwienia suwerena. Podsumowując, ów „bat” Ziobro ma tylko i wyłącznie wtedy, gdy mamy do czynienia z realnymi wałami. Gdyby przepchnięto ustawę bezkarnościową, Ziobro nie miałby nic do gadania i nie byłby potrzebny do umarzania śledztw. Nawiasem mówiąc, ta ustawa byłaby kartą „wychodzisz wolny z więzienia” praktycznie dla każdego znajomego królika, bo biorąc pod rozwagę dotychczasowe podejście Zjednoczonej Prawicy do prawa – okazałoby się pewnie, że praktycznie każdy wał miał związek z „walką z covidem”, tak więc Zbyszku, dupa, cicho, twoje usługi są niepotrzebne. Warto również mieć na uwadze to, że gdyby ustawa weszła w życie, to media mogłyby sobie pisać do usranej śmierci (albo innej repolonizacji) o wałach, bo „nie ma wału, jak ktoś walczy z covidem”.
Po drugie, mamy potwierdzenie tego, że w przypadku, ekhm, „walki z covidem” dochodziło do wałów. Nie mam pojęcia, czy mediom udało się już wykopać wszystko w temacie tych wałów, ale biorąc pod rozwagę rozmach Zjednoczonej Prawicy, można bezpiecznie założyć, że może nas czekać jeszcze parę „niespodzianek”. Osobną kwestią jest to, że ustawa bezkarnościowa nie miałaby „daty ważności”, więc w praktyce jej wejście w życie oznaczałoby możliwość robienia jeszcze większych wałów, tym razem już w świetle jupiterów, bo „chuja nam zrobicie”.
Po trzecie, czarno na białym (czy jakie tam komu się kolory na ćwitrze wyświetlają) mamy napisane, że prokuratura jest wykorzystywana do walki politycznej. Niby nie powinno to nikogo dziwić, ale przypominam, że to jest rządowy mediaworker. Gdyby napisał to jakiś polityk opozycyjny, albo dziennikarz niePiSowski, to miałoby to znacznie inną wagę, bo byłyby to tylko podejrzenia. Rządowy mediaworker nie musi niczego podejrzewać, bo on to po prostu wie.
Po czwarte, w Zjednoczonej Prawicy panuje olbrzymie napięcie wewnętrzne. Co prawda, to było jasne od dawna (dla każdego, kto interesuje się politykę na tyle, żeby wiedzieć, że w polityce żadna partia/koalicja nie jest monolitem), ale teraz zostało to potwierdzone przez „czynniki wewnętrzne”. Napięcie to jest na tyle duże, że prokuratura jest wykorzystywana do wewnątrzkoalicyjnych rozgrywek. Wydaje mi się, że opozycja mogłaby próbować jakoś rozgrywać te napięcia, ale zapewne się mylę, bo nie jestem politykiem opozycji, tylko blogerem z Podkarpacia.
Po piąte, dla obu panów to, o czym rozprawiali, to są takie oczywiste oczywistości, że Patryk Jaki nawet nie próbował zachowywać pozorów i w jakikolwiek sposób zaprzeczyć. Odniósł się jedynie do tego, że to wcale nie tak z tą ustawą, ale nie zaprzeczył temu, że prokuratura jest wykorzystywana do walki politycznej. Panowie byli ze sobą szczerzy i chyba zapomnieli, że czytają ich inni ludzie.
Nie mam pojęcia o tym, ile tego rodzaju złotonośnych dyskusji przetoczyło się przez ćwitra, ale jestem się w stanie złożyć o wiele, że ta nie była jedyna. Tekst kończyłem pisać w czwartek wieczorem i (co za brak zaskoczenia) nadal nie było wiadomo „co dalej”. Jakieś plotki o tym, że być może Prezes Polski wejdzie do rządu, że chyba się dogadali, ale bez gwarancji miejsc na listach (co byłoby bardzo dobrym rozwiązaniem dla PiSu – wykorzystać głosy przystawek, a potem wyciąć członków SP i Porozumienia za pięć dwunasta, żeby nie wyrobili się z rejestracją własnych list). Media nadal zapierdalają za każdym politykiem ze Zjednoczonej Prawicy, byle tylko móc zreferować, że „w sumie to się chyba dogadali, ale trzeba poczekać, tak więc nic nie wiadomo na pewno”.
Tak na sam koniec pozwolę sobie na dywagowanie na temat tego „co to będzie” i „dlaczego”. Część komentariatu (na początku politycznego tasiemca, który funduje nam Zjednoczona Prawica) twierdziła, że jak Solidarna Polska wyleci z koalicji, to w sumie nic się nie stanie, bo po pierwsze rząd mniejszościowy może hulać (tylko, że nie, bo opozycja nawalałaby jednym wotum nieufności za drugim [tak jak w 2007]), a taka, na ten przykład, Solidarna Polska to jest już na tyle rozpoznawalna, że sobie bezproblemowo przekroczy próg wyborczy w przypadku wyborów. Moim zdaniem, Solidarna Polska miałaby czysto „matematyczne szanse” na to, żeby samodzielnie przekroczyć próg wyborczy. Czemu? Bo ok, teraz może i łapią jakieś 3-4% w sondażach, ale rozpad koalicji skończyłby się dla nich tym, że napierdalałaby w nich machina propagandowa, z której usług teraz sami korzystają. W internecie też by specjalnie nie poszaleli, ze względu na to, że ich dotychczasowi koalicjanci zaczęliby ich zwalczać (i skończyłyby się duże zasięgi). Kolejnym problemem byłoby to, że Solidarna Polska musiałaby walczyć o skrajny elektorat z Konfederacją, którą ciężko przebić jeżeli chodzi o poziom oszołomstwa (nawet ziobroidom byłoby ciężko). Ktoś (np. jakiś „dziennikarz”) może powiedzieć „no ale Ziobro ma haki i nie zawaha się ich użyć”. Tylko, że to działa w dwie strony. Jeżeli normą w Zjednoczonej Prawicy było używanie prokuratury do rozgrywek wewnętrznych, to nie uwierzę w to, że PiS nie ma haków na Solidarną Polskę. Chciałbym również nieśmiało przypomnieć o tym, że tych umorzonych postępowań było sporo, a bohaterami części z nich byli politycy Solidarnej Polski, ja zaś naprawdę wątpię w lojalność prokuratorów od Ziobry, którzy w razie rozpadu koalicji zostaliby bez kryszy. Warto również pamiętać o tym, co już zasygnalizowałem wcześniej. Gdyby Zjednoczona Prawica się rozpadła, to Solidarna Polska zostałaby bez mediów. Haki zebrane przez Ziobrę na niewiele by się zdały, bo nie docierałyby one do ich elektoratu (dlatego, że ich publikowaniem zajmowałyby się jedynie media niePiSowskie, zaś te PiSowskie tłumaczyłyby, że to ściema). Prawda jest taka, że jedyną kartą przetargową Solidarnej Polski są głosy, które SP wnosi do Zjednoczonej Prawicy. Wiadomo było, że po tym, jak SP powiększyła stan posiadania w Sejmie (kosztem PiSu) ziobroidy będą się domagać większego kawałka koryta. Ponieważ liczba stołków nie jest nieskończona (mimo starań Zjednoczonej Prawicy) musiało się to skończyć konfliktem. Wybranowski napisał, że do konfliktu doszło, bo Ziobro posłuchał swoich młodych podwładnych, którym wydawało się, że potrafią w politykę. Wydaje mi się, że to tak właśnie było. Te młode typy nie mają zbyt dużo doświadczenia w polityce i najprawdopodobniej uwierzyli w to, że ich wizerunki, pompowane przez rządowe media przekładają się na ich siłę sprawczą (casus Jakiego, który próbował przepychanek z PiSem to potwierdza). Młode Dzbany wiedzą, że bez ich głosów PiS sobie nie poradzi, ale zupełnie umknęło im to, że jeżeli wkurwią Zakon PC, to ten jest w stanie zaryzykować samodzielny start w wyborach, byle tylko pozbyć się z koalicji ludzi, którym „zerwało beretki”. Nie wiadomo jak skończy się ten konflikt, ale jeżeli efekt końcowy będzie taki, że PiS dogada się z przystawkami i elementem tej umowy nie będą „gwarancje miejsc na listach”, to raczej ciężko będzie to uznać za zwycięstwo Zbigniewa Ziobry i jego młodych przydupasów. Jak już wspomniałem wcześniej, ten konkretny konflikt, w trakcie którego dotychczasowi koalicjanci lali się sztachetami po mordach w mediach społecznościowych, był idealnym momentem na obserwację. Co w międzyczasie robiła największa partia opozycyjna? Złożyła wniosek o wotum nieufności dla Zbigniewa Ziobry. Pozwolę sobie tego nie skomentować, bo chyba wyczerpałem limit wulgaryzmów przysługujących mi na jedną notkę (co prawda nie mam takowego, ale brzmi to lepiej niż kolejne „to jest dramat, kurwa”).
Źródła:
https://twitter.com/JNizinkiewicz/status/1307565145120485376
https://twitter.com/miko_ala/status/1306914154385674242
https://wpolityce.pl/polityka/451735-patryk-jaki-drwi-z-pomyslow-bodnara
https://dorzeczy.pl/kraj/136994/patryk-jaki-kpi-z-tvn-fajna-stacja-super-sa-tam-wywiady.html
https://twitter.com/wybranowski/status/1307792576691437569
https://dorzeczy.pl/kraj/154723/rmf-fm-solidarna-polska-i-porozumienie-bez-gwarancji-ws-list.html
Pytanie, czy ZZ mógłby się przykleić do Konfederacji. Rozwiązałoby to obu stronom problem konkurencji, a elektoraty są raczej sumowalne. No i ZZ miałby alternatywne zasięgi, bo KWiN w internety umie.
OdpowiedzUsuńTaka fuzja jest możliwa, ale obstawiam, że towarzystwo by się pewnie pożarło o miejsca na listach, bo obie partie usiłowałyby prowadzić negocjacje z pozycji siły.
UsuńPonadto, niestety napierdalanka jest jedynym sposobem na to, żeby nawiązać równorzędną walkę z partią, która ma po swojej stronie dwa molochy zajmujące się propagandą (pierwszym są rządowe media, drugim Kościół), które to molochy działają w myśl zasady kto nie z Mieciem, tego zmieciem. Nie da się ignorować rzeczywistości. Tzn. da się, ale efekt będzie ten sam: przejebywane wybory + obiecywanie sobie, że „następnym razem się uda” i czekanie na to, że Zjednoczona Prawica się rozleci sama z siebie. Jak to powiedział klasyk, „to jest dramat, kurwa”.
OdpowiedzUsuńW sedno