Ponieważ zaliczyłem spory poślizg z Przeglądami (można powiedzieć, że są to hejterskie poślizgi cykliczne), pozwolę sobie zacząć od wstępu, który poprzedzi kolejny wstęp, coby naświetlić czemu tenże poślizg się mi przydarzył. Otóż, ilekroć siadałem do pisania o opozycji (której poświęciłem spory kawałek Przeglądu), tylekroć (eufemizując) przechodziła mi ochota. Co prawda (uwaga, spoilery) w pewnym momencie potwierdziło się coś, o czym wiedziałem od dość dawna, ale nie dało rady o tym pisać, bo były to anecdaty, jednakowoż jakoś tak, kurwa, niespecjalnie mnie to ucieszyło (i was pewnie też średnio będzie to cieszyć).
Niniejszy Przegląd zacznę od tematu poruszanego przeze mnie już pierdylion razy, czyli od totalnego nieogarnięcia opozycji. Przyznać muszę, że temat ten wywołuje u mnie mieszane uczucia, albowiem z jednej strony wkurwia mnie on straszliwie, a z drugiej nuży. Idealnym przykładem tego, jak bardzo opozycja nie umie w bycie opozycją, było głosowanie w sprawie podwyżek (dla posłów, ministrów/etc.). Nad samym pomysłem (i tym, że opozycja w ogóle ów pomysł poparła) się pastwiłem, tak więc nie będę się powtarzał, bo pewnie czytaliście uważnie. Po tym fuckupie opozycji czekałem już tylko na sondaże, z których wyniknie, że cała ta sprawa odbije się najbardziej na słupkach opozycji, a Zjednoczonej Prawicy to w ogóle nie zaszkodzi. Kiedy te sondaże się pojawiły, byłem zszokowany swoim brakiem bycia zszokowanym takimi, a nie innymi rezultatami. I nie, nie jest to mądrość post factum (no bo przeca wcześniej nie napisałem, że tak będzie, to może sobie dorabiam ideologię do tego teraz?). Spodziewałem się takich, a nie innych słupków dlatego, że przez ostatnie pięć lat przyzwyczaiłem się do tego, że Zjednoczona Prawica może robić co jej się podoba, a słupki sondażowe (które potem przekładały się na wygrane wybory) na to praktycznie nie reagują. Było kilka sondaży (i to prawilnych, nie zaś CBOSowych albo innych Social Changesowych), w których „było blisko”, ale partia rządząca zawsze potrafiła to ogarnąć. Ktoś pamięta jeszcze o tym, że kiedyś była taka partia jak „Nowoczesna”? Otóż, pod koniec roku 2015 (który w wymiarze politycznym był dla Polski takim małym rokiem 2020), Nowoczesna najpierw dogoniła PiS w sondażach, a potem go przegoniła. Idealną pointą do tych sondaży będzie pytanie: gdzie jest teraz Nowoczesna i Ryszard Petru? Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że spora część komentariatu wieszczyła wtedy rychły „koniec PiSu”. W tym miejscu warto sobie zadać pytanie: ile razy myślałem/łam, że ta, czy inna afera/sytuacja/etc., to będzie „koniec PiSu”? Jeżeli odpowiedź na to pytanie brzmi: sporo, to nie powinniście mieć do siebie pretensji najmniejszych. Zjednoczona Prawica przetrwała pierdylion sytuacji, które zdmuchnęłyby każdą władzę, która nami zawiadywała po roku 1989. Przypominam, że na ten przykład SLD zostało zmiecione przez „aferę Rywina”. Gdyby podobna sytuacja zdarzyła się teraz (i gdyby umoczeni w nią byli członkowie partii rządzącej), to rządowe media zrobiłyby z Rywina bohatera (pewnie dostałby jakiś medal od oberprokuratora za wspieranie polskiej gospodarki), zaś słupki sondażowe PiSu nawet by nie drgnęły. Dlatego też, kiedy (na ten przykład) usłyszałem o tym, jak to sobie oberprokurator umorzył (tak, wiem, on tylko „nadzorował”) postępowanie we własnej sprawie, to sobie pomyślałem, że pewnie #nikogo. W telegraficznym skrócie wygląda to wszystko tak, że Zjednoczona Prawica może sobie pozwolić na praktycznie wszystko. Jak to możliwe? Po części dlatego, że obecne władze „może i kradną, ale się dzielą” (z narzucenia tej narracji bardzo cieszyły się rządowe drony), po części dlatego, że ludzie głosują na PiS, bo to dla nich „mniejsze zło”. Część wyborców to beton, który głosowałby na swoją ukochaną partię nawet, gdyby usiłowała zalegalizować pedofilię, ale nie jest to większość wyborców partii rządzącej, tym samym, nie można „betonem” tłumaczyć wysokich słupków. Czym więc można? Chujowością opozycji, która nie potrafi wykorzystywać fuckupów partii rządzącej. Nie chce się tu bawić w jakieś psychologizowanie, ale wydaje mi się, że politycy opozycji doszli do wniosku, że oni się nie będą przemęczać. Nie będą, bo przecież afery Zjednoczonej Prawicy na pewno doprowadzą do tego, że słupki im same spadną. Ja bym takie podejście rozumiał gdzieś tak przed półmetkiem pierwszej kadencji Zjednoczonej Prawicy i Prezydenta RP, bo wtedy słupki potrafiły skakać jak pojebane i można było z tego wyciągnąć wniosek taki, że jeżeli dojdzie do wyborów, to suweren będzie już na tyle wkurwiony, że wykopie Zjednoczoną Prawicę. Tylko, że potem słupki były już takie, a nie inne i powinna się opozycji zapalić lampka alarmowa. Wyniki wszystkich wyborów (poza Senatem) od 2015 nie pozostawiają złudzeń odnośnie tego, czy się ta wyżej wymieniona lampka zapaliła. Nie lubię głowologizowania, ale mam przeczucie graniczące z pewnością, że proces decyzyjny u przeciętnego polityka opozycji wygląda mniej więcej tak: O! Kolejna afera Zjednoczonej Prawicy, tym razem na pewno się ludzie na nich wkurwią, dzięki czemu mojej partii uda się wygrać wybory, tak więc nie muszę nic robić. Ufff, bycie w opozycji to ciężki kawałek chleba”. Nie wrzucenie przed wyborami listy pierdyliona afer, której to listy nikt nie będzie chciał czytać, bo jest, kurwa, za długa, nie wystarczy. Tak, wiem, po 1989 nie było w Polsce władzy, która stosowałaby tak agresywną retorykę i to na tak wielką skalę. Tyle, że temu to się można było dziwić na początku bytności Pereirów i innych prawicoidów w mediach rządowych, potem była to już sytuacja zastana. Zastana, czyli taka, którą należało wkalkulować w swoje plany polityczne (kampanijne, przedkampanijne/etc.). Jeżeli bowiem się tego w swoich planach nie uwzględnia, to równie dobrze można sobie te plany wsadzić tam, gdzie partia rządząca ma zdanie opozycji. Poza tym, warto pamiętać o tym, że PiS przed 2015 nie zawiadywał mediami o takim zasięgu, a jednak potrafił się przebić ze swoim przekazem. Obecna opozycja nawet nie próbuje przebić się ze swoim. Ponieważ nieogarnięcie opozycji zaczyna wywoływać spory dysonans po tej stronie elektoratu, która, eufemizując, nie przepada za Zjednoczona Prawicą, ludzie starają sobie to jakoś wytłumaczyć. Na ten przykład, spotkałem się wielokrotnie w rozmowach z narracją „opozycja nie chciała wygrać, bo wie, że budżet jest w złym stanie i że w ogóle będzie przejebane”. Z tą narracją jest jeden, spory problem. Gdyby opozycja faktycznie „planowała” przejebanie wyborów, to kierownictwo w PO by się nie zmieniło. No bo ok, przejebaliśmy wybory, ale przecież taki był plan, więc nie ma podstaw do zmiany kierownictwa. Ponieważ zaś kierownictwo zostało zmienione...
Temat się rozrósł mi był, więc go podzieliłem. W tym kawałku pochylę się nad tym, co zasygnalizowałem we wstępie, czyli na anecdatach, które się potwierdziły. Otóż, anecdaty te były spójne i trafiały do mnie praktycznie od 2015. W skrócie chodziło w nich o to, że do największej partii opozycyjnej dobijali się spece od marketingu politycznego, PR-u/etc., którzy widzieli, że „źle się dzieje” i oferowali swoją pomoc (całkowicie nieodpłatnie). Scenariusz był zawsze taki sam: spec dowiadywał się od jakiegoś działacza, że w sumie to wszystko fajnie, ale oni mają to ogarnięte, więc niech sobie jednak pospierdala (kronikarski obowiązek każe wspomnieć w tym miejscu, że anecdaty nie odnosiły się tylko do PO, ale o nich było tych anecdat najwięcej). W teorii, można było o tym napisać, ale w praktyce, ciężko oźródłować anecdatę. I w tym momencie wchodzi Rafał Trzaskowski, cały na biało (mimo, że to już po drugiej aferze Czajki) i publikuje na swoim FB coś takiego: „Kiedy PiS uruchomił stronę z licznikiem ścieków, które w ostatnich dniach zmuszeni jesteśmy kierować do Wisły - sugerując, że to strona mojego nowego ruchu - dostałem tysiąc pomysłów w jaki sposób na to odpowiedzieć. Najmocniejszy z nich zakładał uruchomienie strony, na której pokazalibyśmy licznik ze ściekami, które lały się do Wisły w trakcie kadencji Lecha Kaczyńskiego. Nawet wyliczono mi ile litrów ścieków wpłynęło do Wisły w tym czasie. Oczywiście kusząca propozycja. Pewnie jeszcze klika lat temu ochoczo bym na to przystał. Przecież nie ma większej satysfakcji w polityce niż się odwinąć. Uderzają w Ciebie ściekami, obrzuć ich tym samym. I tak od lat. I tak bez końca. (...) Ale ja nie dam rządzącym tej satysfakcji. Nie wejdę w polityczną walkę na poziomie ścieków. Oni marzą o tym, żeby ściągnąć mnie do tego poziomu i wykończyć doświadczeniem, ale ja wiem, że nie warto kłócić się z głupcem, bo po jakimś czasie ktoś, kto się temu przygląda, czyli nasz wyborca, przestanie dostrzegać między nami różnice.” Chciałbym w tym miejscu podziękować Rafałowi Trzaskowskiemu za to, że swoim wpisem potwierdził wszystkie te anecdaty. Nawiasem mówiąc, jeżeli zastanawialiście się kiedyś nad tym, czy politycy czytają wasze komentarze (z jakimiś np. poradami) albo wpisy na blogach, albo jakiekolwiek litery, w których ktoś proponuje jakieś rozwiązania, to właśnie uzyskaliście odpowiedź: owszem, czytaja, ale mają to w dupie, bo „wiedzą lepiej”. To jest na serio, kurwa, zjawiskowe. Elektorat Trzaskowskiego oczekuje od niego tego, żeby wreszcie się odwinął, a ten ma to w dupie, bo wie lepiej. Przypomina mi to pewną historię z wyimaginowanego miasta nad akwenem. Otóż, wyobraźcie sobie sytuacje taką. Dzieją się wybory na prezydenta miasta i urzędujący prezydent praktycznie na pewniaka idzie po reelekcję (a miejscowi komentatorzy twierdzą, że wygra dlatego, że „nie ma z kim przegrać”). Zarozumiałość i pycha skończyły się tym, że do drugiej tury wszedł z drugiego miejsca (i naprawdę niewiele brakło, żeby typ, który zajął trzecie miejsce „na pudle” go minął). Jak na to zareagował urzędujący prezydent? Otóż, doszedł on do wniosku, że to nie jest tak, że mieszkańcy już nie chcą, żeby był prezydentem. Nic z tych rzeczy. Po prostu ten elektorat dał mu „żółtą kartkę” w pierwszej turze. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że zaklinanie rzeczywistości skończyło się dla prezydenta wyimaginowanego miasta nad akwenem srogą porażką w drugiej turze. Wpis Trzaskowskiego sugeruje podobne oderwanie od rzeczywistości. Wiem, że się powtarzam, ale JEGO WŁASNY ELEKTORAT sugeruje mu rozwiązania (bo ma dosyć patrzenia na to, jak Zjednoczona Prawica wyciera posadzki kolejnymi osobami), ale on wie lepiej. Generalnie różnica między partią rządzącą, a opozycją polega również na tym, że Zjednoczona Prawica potrafi rozkręcić inbę z byle powodu, zaś opozycja nie potrafi rozkręcić inby w ogóle (nawet jeżeli są po temu zajebiste powody). Idealnym przykładem rozkręcania inby z byle powodu niech będzie oburzenie prawego sektora na to, że Trzaskowski domagał się zmiany muzyki imprezując w jakimś klubie. Rządowe media i rządowe drony internetowe domagały się, między innymi, dymisji Trzaskowskiego, zarzucały mu to, że Czajka rozpierdolona, a ten se imprezuje. Jeden z rządowych mediaworkerów, Wojciech Biedroń, zaczął się martwić, no bo co by było, gdyby w Wawie coś się stało, kiedy prezydent miasta był najebany w klubie? To ostatnie mnie szczególnie urzekło. Primo, widać w tym, jak bardzo medialna ekipa Zjednoczonej Prawicy ma zryte banie. Oni już tak długo tkwią w systemie wodzowskim (jedna osoba decyduje o wszystkim), że nie potrafią inaczej patrzeć na rzeczywistość. Nawet niewielkim miastem (takim, jak wyimaginowane miasto nad akwenem) nikt nie będzie rządził samojeden. Po pierwsze ma zastępców, po drugie, nawet gdyby ich nie miał, to ma odpowiednie wydziały/referaty, które zajmują się konkretnymi sprawami. Nie jest więc tak, że jak prezydent/burmistrz dostanie grypy żołądkowej i coś się w tym samym czasie stanie w mieście, to miasto jebnie, bo nikt nie będzie mógł niczego zrobić bez zgody Tej Najważniejszej Osoby. Innymi słowy, miasta nie działają tak, jak Zjednoczona Prawica. Gwoli ścisłości, wodzowski system partii był pewnie jedną z przyczyn, dla których kandydaci Zjednoczonej Prawicy nie cieszyli się zbyt dużym poparciem w wyborach na prezydentów/burmistrzów miast. Prawda jest bowiem taka, że taki włodarz nie byłby samodzielny, bo nawet gdyby sobie coś tam wymyślił, to musiałoby to przejść przez wyższe szarże. Gdyby zaś okazało się, że Najwyższy Czynnik Decyzyjny chciałby, żeby coś się w danym mieście zadziało, to włodarz miałby wyjebane na opinie obywateli. No, ale to tylko dygresja w dygresji. Druga sprawa, na miejscu rządowych mediaworkerów nie skupiałbym się na tym, że ktoś tam był nawalony, bo ktoś mógłby (zupełnie bez związku ze sprawą) przypomnieć, jak to korespondent mediów narodowych w Berlinie, najebany w trzy dupy (typ się zataczał i bełkotał walcząc ze szczękościskiem) wyszedł przed kamery, żeby relacjonować to, co się działo po zamachu terrorystycznym. No ale, jak mniemam te sytuacje są nieporównywalne, bo korespondent chlał dla Polski, a prezio Wawy imprezował, bo nie szanuje ojczyzny. Generalnie rzecz ujmując, w Trzaskowskiego rzucano wszystkim, czym się dało. Gdyby Polska odpowiedź na Równinę Dzbanów (aka Solidarna Polska) nadal lansowała się na reprywatyzacji (jakoś tak wszystko ucichło ostatnio w tym temacie, prawda?), to pewnie wspomniano by o tym, że Trzaskowski imprezuje w mieście, w którym działali czyściciele kamienic, tak więc wstyd w chuj. Ja rozumiem, że ktoś może mi w tym momencie napisać, że no ok, ale jak opozycja będzie się napierdalać z partią rządzącą, używając tych samych metod, to będzie źle, bo debata publiczna. No więc, jak już wielokrotnie to hejtowałem, debata publiczna w Polsce ma niemierzalne poziomy, bo żadne urządzenia pomiarowe nie są w stanie dotrzeć tak głęboko. Ponadto, niestety napierdalanka jest jedynym sposobem na to, żeby nawiązać równorzędną walkę z partią, która ma po swojej stronie dwa molochy zajmujące się propagandą (pierwszym są rządowe media, drugim Kościół), które to molochy działają w myśl zasady kto nie z Mieciem, tego zmieciem. Nie da się ignorować rzeczywistości. Tzn. da się, ale efekt będzie ten sam: przejebywane wybory + obiecywanie sobie, że „następnym razem się uda” i czekanie na to, że Zjednoczona Prawica się rozleci sama z siebie. Jak to powiedział klasyk, „to jest dramat, kurwa”.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
W jednym z poprzednich Przeglądów pastwiłem się nad kwestią podwyżek. W trakcie pastwienia się, wspomniałem o tym, że tłumaczenia „musimy płacić więcej, żeby do rządu chcieli przyjść fachowcy”, są, jak to się mawiało za czasów mojej młodości „o kant chuja rozbić”. Nikomu bowiem nie będzie zależało na zatrudnianiu fachowców, bo taki fachowiec będzie miał swoją opinię i nie będzie się bał jej wyartykułować. Minęło trochę czasu i zastępca rzecznika prasowego Prawa i Sprawiedliwości potwierdził to, co napisałem. Zjednoczona Prawica (po raz kolejny) była grillowana za obsadzanie Spółek Skarbu Państwa członkami rodzin, znajomymi/etc. Radosław Fogiel uznał, że tak dalej być nie może i postanowił uciąć wszelkie spekulacje: „Z podobnym problemem mierzyliśmy się, kiedy sprawowaliśmy władzę w latach 2005-2007. Wtedy poszliśmy w kierunku eksperckim, w kierunku otwartych konkursów. Wtedy do zarządów spółek trafiali eksperci z rynku, osoby z tytułami naukowymi. Problem okazał się taki, że ich sposób myślenia o gospodarce i o zarządzaniu był zupełnie sprzeczny z tym, co Prawo i Sprawiedliwość ma w swoim programie”. Tłumacząc to z rzecznikowego na polski: obsadzamy stołki rodzinami, bo fachowcy uważają nas za kretynów. Trzeba przyznać, że Fogiel jest kolejną po Beacie Mazurek osobą, która wprost idealnie nadaje się do pełnienia funkcji. Gdyby Fogiel był strażakiem, gasząc pożar klatki schodowej w bloku przy okazji zburzyłby całe osiedle. Nie dość bowiem, że ni chuja nie wyjaśnił dlaczego Zjednoczona Prawica bawi się w nepotyzm, to jeszcze otworzył drugi front „fachowcy się z nami nie zgadzają”. Powinniśmy być wdzięczni za te nieliczne chwile szczerości działaczy Zjednoczonej Prawicy. Żeby nie było tak różowo w ramach pointy dodam od siebie, że opozycja i tak nie będzie w stanie tego wykorzystać w żaden sposób.
Czytelników uprasza się o założenie odzieży ochronnej, gdyż przyjdzie nam teraz pochylić się nad Rzecznikiem Praw Skrajnej Prawicy (wcześniej: Rzecznik Praw Dziecka), który jest spektakularnym przypadkiem skrajnie prawicowego foliarstwa. Będzie trochę achronologicznie, albowiem chciałem zacząć do najbardziej efektownego tematu. Otóż, RPSP w trakcie rozmowy z dziennikarzem wyraził swoją opinię na temat edukacji seksualnej: „Panie redaktorze, a czy pan zagwarantuje, że wpuścimy edukatorów seksualnych do 20 tysięcy szkół i oni będą wprowadzali takie treści, jak chociażby w Poznaniu, gdzie wychwytują dziecko gdzieś rozchwiane, zaniedbane, i któremu dają ci edukatorzy, z tych środków [finansowych - red.], jakieś środki farmakologiczne, żeby zmieniać jego płeć? Bez wiedzy jego rodziców i lekarzy!” Co zrozumiałe, wypowiedź ta została potraktowana tak, jak powinna być, czyli jako przykład foliarstwa. Pawlak bazował bowiem na artykule z jednej z rządowych gadzinówek, który to artykuł bazował na zapisie czatu. Ponieważ Pawlak został wyśmiany, zgłosił całą sprawę do prokuratury (jestem się w stanie założyć o wiele, że gdyby jego wypowiedź spotkała się z innym przyjęciem, darowałby sobie prokuraturę). Ponieważ sprawa nie chciała przyschnąć, RPSP zaczął się bronić: „Dobro naszych dzieci, które są naszą przyszłością, jest ważniejsze. Dzieciom trzeba pokazywać prawdziwe wartości i ja to będę robić (…) chodzi o istniejący w zamkniętym, hermetycznym środowisku proceder nakłaniania dzieci do zażywania leków hormonalnych i ich nielegalną sprzedaż, poza kontrolą lekarską”. - Nigdzie nie powiedziałem, że to się dzieje w szkołach”. To drugie jest typowym dupochronem. Bo owszem, Rzecznik nie powiedział, że dzieje się to w szkołach, ale jego intencje były raczej, kurwa, jednoznaczne, bo słowa te padły w trakcie rozmowy o edukacji seksualnej. To po pierwsze. Po drugie zaś, wypowiedź była raczej jednoznaczna: „Panie redaktorze, a czy pan zagwarantuje, że wpuścimy edukatorów seksualnych do 20 tysięcy szkół i oni będą wprowadzali takie treści, jak chociażby w Poznaniu, gdzie (...)”. Z tego co prawda nie wynika, że Rzecznik powiedział, że to „dzieje się w szkołach”, ale że „nie da się wykluczyć, że do tego nie będzie w szkołach dochodzić”. To jest kolejny przykład tego, jak dobrze przeszkoleni są przedstawiciele skrajnej prawicy. Gdyby Rzecznik powiedział, że do tego doszło w szkole, musiałby podać jakieś konkrety (bo np. ktoś ze szkoły by mu zasugerował, że albo powie o chuj chodzi, albo może się nadziać na pozew). Ponieważ zaś powiedział, że „nie da się wykluczyć, że”, no cóż. Sprawa miała ciąg dalszy, bo tego rodzaju tłumaczenia przekonać mogły jedynie Solidarną Polskę i jej wyznawców, tak więc Rzecznik Praw Skrajnej Prawicy postanowił wytłumaczyć się raz jeszcze. Tym razem powiedział, że: „wypowiedź w takim ferworze z redaktorem Piaseckim jest skrótowa” i dodał, że: „Dzieciom sprzedaje się środek farmakologiczny będący syntetycznym odpowiednikiem estradiolu, czyli hormonu, który działa za pośrednictwem swoistych receptorów na narządy płciowe, gruczoł sutkowy, podwzgórze, przysadkę warunkując drugo- i trzeciorzędne cechy płciowe”. Moim zdaniem byłoby to lepsze, bo w pierwotnej wypowiedzi mamy wzmiankę o tym, że coś się dziecku daje, a tutaj jest wzmianka o sprzedawaniu. Przyznacie chyba, że to spora różnica. Nawiasem mówiąc, ciekaw jestem, czy gdyby Rzecznik opowiadał tę historię nie mając na twarzy maseczki, to czy na jego twarzy dałoby się dostrzec rumieniec w momencie, w którym wypowiadał słowo „sutkowy”? Nieco później Mikołaj Pawlak po raz pierdylionowy usiłował się wytłumaczyć ze swoich słów: „Chodzi o środek farmakologiczny, estrogen. Moje zgłoszenie miało miejsce na podstawie zgłoszenia rodzica. To, czy dotyczy to transaktywistów, czy edukatorów, bada prokuratura. Podobnie jak to, z jakich serwerów korzystali i w jaki sposób dzieciom te środki [na zmianę płci] pakowali. Widziałem takie plecaki z tymi środkami - odpowiedział Pawlak.”. Od czego by tu zacząć? Może od tego, że Pawlak twierdzi, że widział „plecaki”, potem zaś dopowiada, że zgłoszenie miało miejsce na podstawie zgłoszenia rodzica. Ileż plecaków miała latorośl tego rodzica i jak dużo piguł mu tam „pakowali”? Poza tym, w chuj wiarygodnie brzmi wersja o „pakowaniu” środków do plecaków, w kontekście tego, że dwa dni wcześniej RPSP mówił, o tym, że dzieciom się te środki sprzedaje (jak pamiętamy, było to dla niego trudne, bo musiał publicznie użyć słowa „sutkowy”). Nie znam się na cenach leków, ale wydaje mi się, że nawet gdyby dzieciakowi napakowali do plecaka (plecaków?) aspiryny, to nie byłaby to tania impreza. Na koniec rozbijania tego cytatu na części składowe, zostawiłem sobie fragment, w którym Mikołaj Pawlak powiedział: „To, czy dotyczy to transaktywistów, czy edukatorów, bada prokuratura.”. I wszystko pięknie, tyle że w swojej inicjalnej wypowiedzi Pawlak stwierdził, że byli to edukatorzy. Jak to więc możliwe, że Pawlak mówił o edukatorach, skoro dopiero prokuratura będzie to wyjaśniać? Ktoś złośliwy zapewne powiedziałby, że Pawlak kłamał, ale zapewne chodziło o to, że on po prostu przedstawiał „alternatywne fakty”.
Ponieważ trochę się rozpisałem w temacie Rzecznika, konieczne było podzielenie wątków. W tym pochylimy się nad jego ćwiterową twórczością. Zapewne nikt nie będzie zaskoczony tym, że człowiek o mentalności foliarza (który czerpie swoją wiedzę z filmików z żółtymi napisami) na ćwitrze publikuje kłamliwe i agresywne wpisy. Pod koniec sierpnia doszło do wymiany ćwitów między Sylwią Spurek i oficjalnym kontem Rzecznika Praw Skrajnej Prawicy (nie wiem, czy on to prowadzi sam, czy nastąpił outsourcing i konto obsługuje mu jakiś inny foliarz). Zacytuję wam tę wymianę ćwitów. Sylwia Spurek napisała była: „Rzecznik Praw Dziecka usprawiedliwia dawanie dzieciom klapsa, jest przeciw edukacji seksualnej w szkołach. Pełnomocniczka Rządu ds. Równego Traktowania kwestionuje prawa człowieka. Czy tak powinny wyglądać standardy sprawowania urzędów publicznych?” (ćwit ten był komentarzem do wypowiedzi pełnomocniczki ds. równego traktowania, która ochoczo przyłączyła się do hejtowania mniejszości seksualnych przez rząd). Na koncie rzecznika pojawiła się następująca odpowiedź: „Pani kłamie! Tak wyglądają standardy lewackiego europarlamentarzysty”. Ten wpis doczekał się odpowiedzi Sylwii Spurek: „Panie Rzeczniku, a co jest nieprawdą w tym, co napisałam? Nie występował Pan przeciwko edukacji seksualnej w szkołach, nie tłumaczył dawania klapsów dzieciom? Zamiast się oburzać, proszę się zająć realną obroną praw dzieci, a nie tylko pewnej ideologii.”. I w tym momencie mogliśmy (po raz pierdylionowy) zaobserwować typowo prawicową techniką obrony, czyli tłumaczenie, że nie powiedziało się tego, co się powiedziało: „Pani kłamie w każdym zdaniu. W wywiadzie dla DGP powiedziałem: „Absolutnie nie wolno bić dzieci. I to jest bezwzględne. Koniec pieśni”. Edukacja seksualna jest w szkole, nie chcę seksedukatorów LGBT. Pełnomocnik rządu walczy o prawa wszystkich. Pani to skrajna lewica, czyli lewak”. Nie będę się pochylał nad wypocinami odnoszącymi się do edukacji seksualnej (bo o tym traktował wcześniejszy kawałek Przeglądu), skupię się na cytacie. Owszem, prawdą jest, że Mikołaj Pawlak powiedział, że „Absolutnie nie wolno bić dzieci”. Zapomniał jedynie wspomnieć o tym (co zostało mu przypomniane w ćwitach pod wpisem), że zacytował wybiórczy fragment wywiadu. Zacytuję cała wymianę zdań między nim a dziennikarką (bo jest krótka):
„Magdalena Rigamonti: Może to był tylko klaps. Pan jest za klapsem?
Mikołaj Pawlak: Klaps nie zostawia wielkiego śladu.
MR: Skąd pan wie? A jaki ślad zostawia?
MP: Trzeba rozróżnić, czym jest klaps, a czym jest bicie.
MR: A da się rozróżnić?
MP: Wiele osób nawet podniesienie głosu może uznać za przemoc.
MR: Pytam pana o klaps, a nie podniesienie głosu.
MP: Absolutnie nie wolno bić dzieci. I to jest bezwzględne. Koniec pieśni.”
Czy Pawlak powiedział, że dzieci nie należy bić? Owszem. Jednakowoż powiedział również, że „trzeba rozróżnić, czym jest klaps, a czym jest bicie”. Z tego zaś z kolei wynika tyle, że zdaniem Rzecznika Praw Skrajnej Prawicy klaps biciem nie jest. Można się czepiać tego, że Spurek powiedziała, że Pawlak „zachwalał” dawanie klapsów, jednakowoż moim zdaniem, jeżeli ktoś pełniący taką, a nie inną funkcję, bawi się w rozróżnianie klapsów od bicia, to wypowiedź Spurek była uprawniona. Reasumując, Pawlak (bądź też osoba obsługująca oficjalne konto urzędu) kłamał. Tak swoją drogą, miarą upadku wszelkiej maści państwowych urzędów pod wodzą Zjednoczonej Prawicy jest to, że na oficjalnym koncie Rzecznika Praw Skrajnej Prawicy pojawiają się wpisy godne tępego trolla internetowego, który wszystko, co nieprawilne, będzie wyzywał od „lewactwa”. Tak sobie myślę, że po pięciu latach zamieniania państwa z tektury w państwo z odchodów nie powinno mnie to dziwić, ale jednak trochę dziwi. Powołanie osoby, która wypowiada się publicznie w ten, a nie inny sposób, byłoby samobójcze dla praktycznie każdej władzy. Praktycznie, bo tej to zapewne ni chuja nie zaszkodzi, albowiem opozycja musiałaby zacząć coś robić. I nie, nie chodzi o to, żeby składać glejty o odwołanie RPSP, bo o ile PiS nie będzie chciał odwołać tego człowieka, to coś mi mówi, że takowe odwołanie się raczej nie uda. Chodzi o doprowadzenie do takiej sytuacji, w której PiS sam z siebie złożyłby takowy wniosek. Dałoby się to osiągnąć, gdyby opozycja w ogóle, kurwa, kontaktowała się ze społeczeństwem w sensowny sposób. Ponieważ zaś opozycja jest taka, a nie inna...
23 sierpnia w Katowicach odbył się spęd skrajnej prawicy. Jeden z uczestników spędu hajlował sobie stojąc kilka metrów od policjantów ładujących się do bagietowozu. Być może nic by mu się nie stało (zapowiadało się na to, albowiem hajlujący nie został zatrzymany na gorącym uczynku), gdyby nie to, że jego performance został uwieczniony na zdjęciach, które doczekały się reakcji (między innymi) oficjalnego konta Muzeum Auschwitz. Ponieważ sprawa zaczęła bardzo śmierdzieć, nacjo-sebix został zatrzymany następnego dnia, zaś wiceminister MSWiA, Paweł Szefernaker, (aka „tańczący z dronami”) powiedział, że w sumie to bagiety zareagowały jak trzeba, a jak ktoś je krytykuje, to niech przestanie bo nie tak było: „Prosiłbym, żeby nie komentować i nie szafować argumentami, że policja powinna tak czy inaczej zachować się w pewnej sytuacji, dlatego że nie wiemy, jak było na miejscu, ilu było funkcjonariuszy w tym dokładnym momencie, czym oni się zajmowali (…) być może w momencie, w którym ta osoba wykonywała ten gest, nie było takiej ilości policjantów". Zupełnie bez związku z całą sprawą przypomniało mi się, jak na lokalnym forum w Wyimaginowanym Mieście Nad Akwenem (forum również było wyimaginowane), dawno temu pojawił się wpis wkurwionego mieszkańca. Mieszkaniec opisał sytuację, w której blisko jakiegoś placu zabaw chlała sobie spora grupa kiboli, która to grupa zachowywała się bardzo głośno. Komentujący napisał, że kontaktował się z właściwymi służbami, ale jedyną reakcją było przyjęcie zgłoszenia (kibole zaś pochlali sobie jeszcze kilka godzin i rozeszli się do domów). Momentalnie odezwał się inny użytkownik forum, który zaczął tłumaczyć, że pewnie było tak, że bagiety tam po kryjomu przyjechały i narobiły zdjęć i pewnie potem zatrzymali wszystkich, tak więc wszystko odbyło się tak, jak trzeba. Ponieważ jego wpis spotkał się z negatywnym odbiorem, zaczął tłumaczyć, że policjanci nie zatrzymali nikogo na miejscu, bo pewnie nie chcieli doprowadzić do „eskalacji”/etc. Moim skromnym zdaniem to jest po prostu dupochron, którego używają mundurowi. Prawda jest bowiem taka, że argumentu o tym, że ktoś nie chciał, żeby „doszło do eskalacji” można użyć nawet, jeżeli mamy do czynienia z jednym pijanym typem. Bo to wiadomo na kogo się trafi? Sam kiedyś widziałem, jak na osiedlu (nadal mówimy o wyimaginowanym mieście) pięciu policjantów ledwie sobie poradziło z jednym pijanym typem, którego cudem udało im się zapakować do bagietowozu. Przeca gdyby było ich mniej, to po prostu by ich sprał i poszedł do domu trzeźwieć. Jeżeli, na ten przykład, ktoś dzwoni po bagiety i mówi im, że gdzieś siedzi tylu, a tylu kiboli, to bagiety powinny wybrać się na miejsce dysponując odpowiednimi, że tak to ujmę, siłami. Czemu tak być powinno? Bo od tego, kurwa, są bagiety. Już mi się nawet nie chce pisać o tym, że gdyby w opisywanej przeze mnie sytuacji ktoś faktycznie najebał zdjęć tym chlejącym kibolom, to gówno by im zrobiono, bo kibol mógłby powiedzieć, że no co prawda miał butelkę, ale tam nie było alkoholu/etc. Żyję już trochę lat na tym łez padole i napatrzyłem się na to, kiedy bagiety są wyrywne, a kiedy nie są. W telegraficznym skrócie, wyrywne są wtedy, gdy trzeba się zająć ludźmi, których się nie boją (bo jak się boją, to wtedy „nie chcą doprowadzić do eskalacji”). Nie wspominając już o tym, że służby mundurowe mają tendencję do przypierdalania się do ludzi bez powodu, w myśl zasady, że może się takowy powód znajdzie. Przyznam szczerze, że w czasach, w których byłem młodszy o jakieś 20 kilogramów i nie miałem jeszcze wyglądu typowego podkarpackiego intelektualisty (+ miałem długie włosy) byłem „spisywany” pierdylion razy, przeważnie za to, że było ciemno, a ja gdzieś szedłem. Raz spisano mnie (i trójkę znajomych) za to, że byliśmy nietrzeźwi i znajoma (trzeźwa) nas odwoziła autem do domu. Bagieciarnia była tak sumienna, że nawet sprawdzili ile mam punktów karnych (nie wiem tylko po chuj, bo siedziałem na tylnym siedzeniu [nie pytałem po co to robili, bo już wtedy byłem nauczony tego, że dociekliwość, szczególnie kiedy jest się nietrzeźwym, może się źle skończyć]). Of korz kierowczyni nie musiała dmuchać, więc równie dobrze mogła być najebana jak szpadel (i po prostu wyglądać na trzeźwą). Tego rodzaju interakcji z mundurowymi miałem naprawdę w chuj i do tej pory nie wiem, czemu miały one służyć. Rozpisałem się trochę, bo wkurwia mnie tego rodzaju zachowanie, szczególnie w kontekście bierności mundurowych w sytuacjach, w których wypadałoby jednakowoż jakoś zareagować. Taką sytuacją jest, na ten przykład, hajlujący kilka metrów od policjantów nacjo-Sebix. Jedyny powód, dla którego ten człowiek nie został zatrzymany na miejscu to taki, że policjantom nie chciało się go zatrzymywać. Nawiasem mówiąc o tym, że tacy ludzie mogą liczyć na pobłażliwość organów ścigania, może zaświadczyć to, jak sprawa się dalej potoczyła: „mężczyzna jest podejrzany o publiczne propagowanie faszyzmu, usłyszał już zarzut z art. 256 par.1 kk, przyznał się, wyraził skruchę i dobrowolnie poddał karze”. Jestem się w stanie założyć o wiele, że hajlujący „wyraził skruchę” dlatego, że ktoś mu zasugerował, że tak będzie lepiej. Nie, nie wierzę w to, że ktoś na tyle, że tak to ujmę, sprytny, żeby hajlować stojąc kilka metrów od bagietowozu, był na tyle przebiegły, żeby samemu wpaść na to, że jak wyrazi skruchę, to sprawa się może po kościach rozejść.
Jeszcze przed rekonstrukcją rządu doszło do wymiany na stołku szefa MSZ, albowiem Czaputowicz katapultował się z rządu. Jego następcą został Zbigniew Rau. Ciężki przypadek, który w trakcie kampanii rzygał na Zachód, bredził o cywilizacji śmierci/etc. Ciekawiło mnie to, jak na ten wybór zareagują drony. Wszedłem więc na prawe konto i w sumie to narracja dronów była spójna. Można ją streścić w sposób następujący „może i Rau się nie nadaje, ale w sumie chuj tam z polityką zagraniczną, najważniejsze, że lewactwo boli dupa” (pozwolę sobie nie linkować tych wysrywów w Źródłach). Po tym, jak Czaputowicz przestał być ministrem powiedział, co sądzi na temat MSZ: „Na poziomie ministra i wiceministrów nie ma obecnie w MSZ nikogo, kto przeszedł przez szkołę dyplomatyczną, szczeble kariery czy był choćby na jakiejś placówce.”. Wspominał również o tym, że on to w sumie chciał czasami coś podziałać, ale mu nie pozwolili. Większość komentarzy odnoszących się do tych wypowiedzi można by skompresować do „skoro było mu tak chujowo, to czemu tam siedział?” Ja również wychodzę z podobnego założenia. Jeżeli bowiem ktoś tkwił w jakimś układzie, który mu ewidentnie nie odpowiadał, to, no cóż, po co w nim tkwił? Warto również pamiętać o tym, że Czaputowicz został kiedyś srogo przeczołgany. Działo się to w październiku 2018, kiedy to polskie władze szarpały się z TSUE, a oberprokurator stwierdził, że on pierdoli TSUE i że Trybunał Przyłębski (niegdyś Trybunał Konstytucyjny) ma stwierdzić, czy te traktaty unijne to w ogóle są zgodne z Konstytucją. MSZ przyjebało wtedy dość boleśnie w to, co wyprodukował z siebie Ziobro: „Trybunał Konstytucyjny nie bada konstytucyjności unijnych Traktatów", "tylko Trybunał Sprawiedliwości UE może decydować o swoich kompetencjach", "SN miał prawo zawiesić stosowanie ustawy”. Kilkanaście dni później Czaputowicz oznajmił: „W pełni popieram wniosek Zbigniewa Ziobry do TK”. Gdyby Czaputowicz nie cierpiał na Gowinozę, to primo, nie dałoby się go zmusić do publicznej rejterady, względnie oznajmiłby, że „ok, podpiszę to gówno, ale potem stąd spierdalam i bawcie się sami”. Znamienne było to, że dokument, w którym MSZ pastwiło się nad bzdurami Ziobry, miał 12 stron i było w nim sporo rzeczowych argumentów. Trzeba być człowiekiem pozbawionym RiGCzu, żeby potem to wszystko zanegować przyznając racje komuś, kto jej, kurwa, ewidentnie nie miał i nie ma. Być może Czaputowicz faktycznie miał jakieś inne pomysły na polską dyplomację, ale nieszczególnie dało się to odczuć, on zaś doskonale wiedział na co się pisze, albowiem, do kurwy nędzy, jego poprzednikiem był Witold Waszczykowski, który powiedziałby i napisał wszystko, czego tylko zażyczyłyby sobie Najwyższe Czynniki Decyzyjne w Zjednoczonej Prawicy.
Wspominałem kiedyś o tym, że bardzo długo wzbraniałem się przed uwierzeniem w to, że praktycznie wszystkie wyskoki polskiego Kościoła, który przyłączał się do nagonki na mniejszości seksualne, biorą się stąd, że Kościół stara się odwrócić uwagę od tego, że nie radzi sobie z pedofilią wśród duchownych. 28 sierpnia KEP opublikował wysryw, w którym stało między innymi, że w sumie to Kościół popiera „leczenie” osób homoseksualnych (ciekawym, czy zwolennicy tego zabobonu uwierzyliby, gdyby ktoś im powiedział, że odpowiednią terapią można kogoś „wyleczyć” z heteroseksualizmu). Coś mi zaświtało w głowie i odpaliłem przeglądarkę. Jakiż był mój brak zdziwienia, kiedy okazało się, że kilka dni wcześniej: „Diecezja tarnowska przyznaje się do zaniechań ws. księdza pedofila. Przerzucany do innych parafii, krzywdził kolejne dzieci”. Co prawda diecezja przyznała się do tego naście lat za późno, niemniej jednak przyznała. Nikogo więc nie powinno dziwić to, że kilka dni później biskupi opublikowali to, co opublikowali. Praktycznie każdy tego rodzaju wysryw poprzedzony jest jakąś „problematyczną” sytuacją, w której opinia publiczna była zapoznawana z dokonaniami jakiegoś duchownego pedofila. Ponieważ po filmach Sekielskiego atmosfera wokół Kościoła zaczęła się zagęszczać, Kościół zaczął bardzo zajadle i zapamiętale gnoić mniejszości seksualne. Ze względu na to, że ludzi to nieszczególnie przekonuje, Kościół popada w coraz cięższą duginozę (a razem z nim praktycznie cała polska prawica). W kontekście tego, jak bardzo gnojone są teraz mniejszości seksualne małą pociechą jest to, że Kościół prędzej czy później poniesie konsekwencje swoich działań.
Już po napisaniu Przeglądu dowiedziałem się tego, że Zjednoczona Prawica pożarła się o stołki na tyle bardzo, że Metatron Najważniejszych Czynników Decyzyjnych, Ryszard Terlecki oznajmił, co następuje: „Prezes odniósł się do sytuacji negocjacji z naszymi koalicjantami, stwierdzając, że w tej sytuacji nie mają one sensu, skoro nasi czasowi koalicjanci występują z innym programem i pomysłami niż cały klub - dodał Terlecki.". Zaznaczył też, że: "jeżeli sytuacja do tego zmusi, rekonstrukcja rządu nastąpi bez uzgodnień z koalicjantami. Podkreślił, że rząd mniejszościowy jest niemożliwy, ale jeżeli zajdzie taka sytuacja, to PiS pójdzie do wyborów sam.”. Najważniejsze Czynniki Decyzyjne miały również grozić wypierdoleniem ze stołka każdemu, kto złamałby dyscyplinę partyjną w trakcie głosowań. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że scenariusz ten przypomina trochę to, co się działo w trakcie pierwszych rządów PiSu, kiedy to PiS (w trakcie prowadzenia rozmów koalicyjnych) postraszył LPR i Samoobronę tym, że albo się dogadają, albo będą przedterminowe wybory. Ironia losu polegała na tym, że LPR i Samoobrona do koalicji weszły, a przedterminowe wybory i tak się odbyły (acz odbyły się później). Ciekaw jestem, jak potoczy się cała ta sprawa. Prawdą bowiem jest, że Ziobro coraz bardziej się panoszy po prawej stronie (powoływanie ciężkich przypadków foliarstwa na wysokie stanowiska tego dowodzi). Niemniej jednak widać wyraźnie, że panu Zbyszku mało i chciałby więcej. Z drugiej jednakowoż strony PiS nie może się cofać w nieskończoność. Oznaczałoby to bowiem odstąpienie stołków Ziobrystom, a to może wkurwić doły partyjne. Poza tym, na tego rodzaju „cofaniu się” cierpi kult Prezesa. Coraz trudniej bowiem będzie tłumaczyć suwerenowi, że Kaczyński jest Genialnym Strategiem i że on sobie to wszystko zaplanował. Z trzeciej zaś strony, przystawki zdają sobie doskonale sprawę z tego, że co prawda bez nich nie ma samodzielnych rządów, ale bez PiSu w Sejmie nie będzie przystawek. Gdyby bowiem doszło do rozłamu i przedterminowych wyborów, to rządowe media rozjechałyby swoich niedawnych koalicjantów (którzy to koalicjanci nie dysponowaliby żadnym wsparciem medialnym). Jeszcze inną kwestią jest to, że nie wiadomo na ile lojalni okazaliby się stołkobiorcy z przystawek. Mogło by się bowiem okazać, że zupełnym przypadkiem nastąpiłyby transfery personalne z przystawek do PiSu. Z czwartej strony, Ziobro naprawdę wkurwia Najważniejsze Czynniki Decyzyjne i może się okazać, że Prezes zaryzykuje te wcześniejsze wybory, byle tylko odegrać się na Ziobrze. Nie mam pojęcia jak to się dalej potoczy. Do tej pory Zjednoczonej Prawicy udawało się dogadywać. Do spięć dochodziło, ale nie były one tak poważne jak to, które możemy obserwować teraz.
Tak na sam koniec chciałbym wystosować krótki apel do polityków i działaczy opozycji: OGARNIJCIE SIĘ (Would you kindly).
Źródła:
https://www.newsweek.pl/polska/sondaz-ibris-poparcie-dla-partii-nowoczesna-wyprzedza-pis/2mjp0hf
https://www.facebook.com/rafal.trzaskowski/posts/10158285202676091?__tn__=K-R
https://twitter.com/WBiedron/status/1305415235852029953
https://tvn24.pl/polska/rzecznik-praw-dziecka-mikolaj-pawlak-o-lgbt-i-margot-4680086
https://wyborcza.pl/7,82983,26289564,senat-wznowil-obrady-informacja-rzecznika-praw-dziecka.html
https://twitter.com/RPDPawlak/status/1298908132534616064
https://twitter.com/RPDPawlak/status/1299004940745166848
https://www.rp.pl/Polityka/308309973-Jacek-Czaputowicz-Premier-strona-w-sporze-z-Ziobra.html
https://oko.press/biskupi-chca-leczyc-z-homoseksualnosci-siegaja-po-niebezpieczna-pseudonauke/
Uwaga,
spoilery do pierwszego
Bioshocka:
https://bioshock.fandom.com/wiki/Would_You_Kindly
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz