Moja opinia na temat partii rządzącej jest znana każdemu czytelnikowi niniejszego bloga. Niemniej jednak, gdyby coś się popsuło i nie było mnie słychać, to powtórzę jeszcze raz: jeszcze nigdy tak nieliczni nie mieli tak bardzo wyjebane na tak wielu. Mimo tego, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak wyglądają rządy Zjednoczonej Prawicy i z racji tego, że staram się być w miarę na bieżąco z twórczością tegoż ugrupowania, udało im się mnie, kurwa, zaskoczyć. Decyzja o otwarciu przedszkoli/żłobków to jeden z największych crossoverów w historii. W jednym miejscu zebrały się: tupolewizm, jebałpiesizm, propaganda sukcesu, brak planowania strategicznego, olewanie zdrowia Polaków oraz traktowanie ich jak pionki na szachownicy, których można poświęcić ile wlezie, byle tylko wygrać partię. Tak, przed rozpoczęciem lektury niniejszego tekstu należy zapiąć pasy.
Zacznę od tego, że do bardzo niedawna wydawało mi się, że szkoły, przedszkola i żłobki się już w tym roku szkolnym raczej nie otworzą. Wypowiedzi Szumowskiego, który opowiadał o tym, że być może w maskach będziemy łazić przez rok, utwierdzały mnie w tym przekonaniu. Co prawda, 16 kwietnia Mateusz Morawiecki produkował się w temacie tego, że: „Przewidywany jest też stopniowy powrót do szkół. W klasach 1-3 ma zostać zorganizowana opieka nad dziećmi po wcześniejszym ustaleniu maksymalnej liczby dzieci w sali. To samo dotyczy żłobków i przedszkoli.”, ale 24 kwietnia Piontkowski powiedział, że: „obecne warunki epidemiczne nie pozwalają na to, abyśmy odwiesili działalność szkół, przedszkoli i żłobków. Dlatego zdecydowaliśmy o dalszym ograniczeniu działalności tych placówek na znacznie dłuższy termin, bo do 24 maja.”. Wypowiedź ta była na tyle jednoznaczna, że raczej ciężko byłoby ją interpretować w sposób inszy, niż taki, z którego wynikało, że do 24 maja nie ma mowy o uruchamianiu żłobków i przedszkoli. Potem zaś Piontkowski produkował się w Gazecie Polskiej Codziennie: „Czy szkoły wznowią stacjonarne zajęcia w tym roku szkolnym? - Jest to jeden z wariantów, które bierzemy pod uwagę. Decyzję podejmiemy pod koniec maja, kiedy będziemy wiedzieli więcej na temat sytuacji epidemicznej (…) Chodzi głównie o ewentualne zapewnienie opieki dzieciom najmłodszym, tym, których samych zostawić w domu nie można, tak aby rodzice mogli wrócić do pracy. Czy i kiedy jednak to wprowadzimy, poinformujemy za kilka dni, wtedy powinniśmy mówić o tym szerzej". Jestem się w stanie założyć o wiele, że po tej wypowiedzi większość głównych zainteresowanych (rodziców dzieci uczęszczających do żłobków/przedszkoli) zaczęła sobie zdawać pytanie „co do chuja? Przecież wcześniej mówiliście, że przed 24 maja nie otworzycie przedszkoli i żłobków”. I wtedy (29 kwietnia) wszedł Morawiecki, cały na biało: „Zgodnie z zapowiedzią premiera, od 6 maja nastąpi otwarcie żłobków i przedszkoli. – Decyzję o tym otwarciu podejmą organy założycielskie, a otwarcie będzie obowiązywało zgodnie z wymaganiami sanitarnymi. Zapewnimy środki dezynfekcyjne w dodatkowych ilościach – poinformował szef rządu.”. Warto zapamiętać fragment, w którym stoi, że „decyzje o tym otwarciu podejmą organy założycielskie”, bo przyda się on nam niebawem.
Co zrozumiałe, po wypowiedzi Morawieckiego, eufemizując, gówno wpadło w wentylator, bo wszyscy „główni zainteresowani” chcieli się czegoś dowiedzieć. Od razu zastrzegam, że będę się tutaj powoływał na informacje, których (z przyczyn, które się staną zrozumiałe za moment), nie da się oźródłować. Rodzice zaczęli wydzwaniać do przedszkoli i żłobków, żeby się czegokolwiek dowiedzieć. Bardzo szybko stało się jasne, że w ludzie pracujący w przedszkolach wiedzą tyle, ile rodzice, bo o wszystkim dowiedzieli się z konferencji prasowej. Jeżeli ktoś sobie w tym momencie pomyślał, że pracownicy przedszkoli nic nie wiedzieli, bo nie usiłowali się dowiedzieć, to ten ktoś były w błędzie. Praktycznie zaraz po wystąpieniu Morawieckiego, pracownicy przedszkoli/żłobków zaczęli wydzwaniać do sanepidów. W trakcie tych rozmów dowiedzieli się jedynie tego, że sanepidy nic nie wiedzą i nie mają absolutnie żadnych wytycznych, którymi mogłyby się podzielić. Wierzcie mi, ja bym chciał sobie w tym momencie raźnie konfabulować, albo publicystyczyć, jak jakiś Ziemkiewicz, ale prawda jest niestety taka, że sanepidy również dowiedziały się o wszystkim z konferencji Morawieckiego. Skoro zaś już jestem przy sanepidach, to pozwolę sobie na króciutki rant w ramach dygresji. Czasem zerkam sobie na komentarze pod artykułami traktującymi o koronawirusie (robię to rzadko, bo od momentu, w którym partyjne drony uznały, że każdy artykuł jest dobry do spamowania, komentarze przypominają coś rodem z prozy Lovecrafta) i okazuje się, że generalnie rzecz ujmując, wszystkiemu winne są sanepidy, tak więc chwdp tymże. Jeżeli chodzi o moją opinię na ten temat, to ja nieśmiało przypominam, że sanepidy (tak jak cała budżetówka [z wyłączeniem stanowisk kierowniczych w SSP]) są niedofinansowane i mają za mało kadr (o tym, że zarabia się tam chujowo, wspominać chyba nie trzeba?). A teraz sobie warto zadać pytanie: co się stanie, gdy niedofinansowaną organizację (z brakami kadrowymi) wrzucimy w sam środek pandemii i dlaczego stanie się to, że będzie przejebane, bo nie ma najmniejszych szans na to, żeby organizacja była wydolna? Winę za to, co się teraz dzieje w sanepidach, ponoszą praktycznie wszystkie kolejne władze odnowionej, demokratycznej Rzeczpospolitej Polskiej, które uznawały, że w sumie to po chuj dawać pieniądze na ten sanepid? A może by tak przyoszczędzić i polikwidować laboratoria? I tak dalej i tak dalej. Aż w pewnym momencie pojawia się pandemia i nagle się okazuje, że olewana do tej pory organizacja, która powinna nadzorować walkę z pandemią – ni chuja nie jest w stanie wyrobić. Zrozumiałym jest więc, że w takiej sytuacji obywatele powinni hejtować sanepid, a nie ludzi, którzy doprowadzili do tego, że sanepidy nie miały szans na to, żeby to wszystko ogarnąć. Nawiasem mówiąc, casus sanepidów to idealny przykład na to, do czego prowadzą oszczędności na bezpieczeństwie. No bo wiadomo, że w czasie, w którym sanepidy traciły laboratoria, nikt nawet nie przypuszczał, że w 2020 jebnie w nas pandemia i się nagle okaże, że te laboratoria by się przydały (bo im więcej laboratoriów, tym więcej testów można wykonać). Tylko, że wiecie co? Chuj mnie to obchodzi, że wtedy nikt o tym nie wiedział. Trzeba było finansować te laboratoria, nawet gdyby wykonywały one pół testu miesięcznie. Trzeba było to robić, właśnie dlatego, że kiedyś może się okazać, że będą one bardzo potrzebne. No, ale to tylko dygresja była, wracajmy do wątku głównego.
O skali tego, jak bardzo nikt niczego nie wiedział (i jak bardzo decyzja o otwarciu żłobków/przedszkoli była „z dupy”) może zaświadczyć to, że wytyczne odnośnie tego „jak to ma wyglądać” pojawiły się na stronach Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej (oraz GISowskich) 30 kwietnia. O tym, że wytyczne, które wyprodukował GIS przypominają coś, co mógłby wyprodukować uczeń, który zapomniał o tym, że ma do przygotowania pracę zaliczeniową i przepisał ją od kilku kolegów jednocześnie (nie przejmując się tym, że praca miała być z matematyki, a on przepisuje od kolegów geografię i historię), wspominać chyba nie trzeba. Rzecz jasna, na pewno nie jest to efekt tego, że przed ogłoszeniem przez Morawieckiego „otwarcia” przedszkoli, nikt nie miał pojęcia o tym, że rząd planuje je otworzyć (być może, z Morawieckim włącznie, bo nie można wykluczyć tego, że wytyczne dostał na kilka chwil przed konferencją). Jeżeli ktoś chce się pośmiać (acz uprzedzam, że mamy tu do czynienia z wisielczym humorem), to polecam lekturę całości dokumentu z wytycznymi, ja tutaj pozwolę sobie zacytować jedynie moją ulubioną: „W sali, w której przebywa grupa należy usunąć przedmioty i sprzęty, których nie można skutecznie uprać lub dezynfekować (np. pluszowe zabawki). Jeżeli do zajęć wykorzystywane są przybory sportowe (piłki, skakanki, obręcze itp.), należy je dokładnie czyścić lub dezynfekować”. Na Onecie pojawił się tekst o tym, co na temat wytycznych sądzą dyrektorzy żłobków/przedszkoli, w którym to tekście odnoszono się do wyżej wymienionej wytycznej: „Z przedszkoli i żłobków mają zniknąć rzeczy, których nie da się zdezynfekować, np. pluszowe misie. Dotyczy to też wykładziny dywanowej. Jak zerwać ją w dwa dni, kiedy pod spodem jest betonowa wylewka?". Pojawiły się również dywagacje odnośnie tego, czy „puzzle, kredki, albo kartka papieru są takimi zabawkami”, których nie da się zdezynfekować. Najgorsze jest w tym wszystkim to, że to nie są jakieś, kurwa, akademickie rozważania. Autorzy wytycznych zadbali bowiem o to, żeby były one wieloznaczne i żeby ich interpretacja sprawiała problemy. Czemu, moim zdaniem, ktoś zadał sobie trud skonstruowania takich wytycznych? Przyczyny są, w mojej opinii, dwie. Po pierwsze, gdyby wytyczne były klarowne, gdyby zostały skonstruowane na tyle jednoznacznie, żeby nie było możliwości „złego zinterpretowania przepisów”, to twórca wytycznych musiałby wziąć za nie odpowiedzialność. Konkretnie zaś musiałby wziąć odpowiedzialność za potencjalne zakażenia w przedszkolach/żłobkach (przy założeniu, że wszystkie wytyczne zostały ogarnięte przesz te placówki). Ponieważ zaś wytyczne skonstruowano tak, a nie inaczej, jeżeli okaże się, że uruchomienie żłobków/przedszkoli przełoży się na wzrost zachorowań, to Zjednoczona Prawica będzie mogła za to zjebać samorządy (no bo „nie dostosowały się do wytycznych” [do których dostosować się nie mogły ze względu na ich niejednoznaczność]). Po drugie, im bardziej niejednoznaczne wytyczne, tym większe prawdopodobieństwo tego, że samorządy nie uruchomią przedszkoli/żłobków i będzie je można za to napierdalać paskami w TVP.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Jeżeli ktoś ma jakiekolwiek złudzenia odnośnie tego, czy obecne władze potraktowały kwestię uruchamiania żłobków i przedszkoli „na poważnie”, to ja pozwolę sobie zacytować kawałek z wytycznych ze strony MRPiPS „dla instytucji opieki nad dziećmi do lat 3”: „Na ile jest to możliwe, wyjaśnij dzieciom, jakie zasady w instytucji obowiązują i dlaczego zostały wprowadzone. Przekazuj komunikat w formie pozytywnej, aby wytworzyć w słuchaczach poczucie bezpieczeństwa i odpowiedzialności za swoje zachowanie, a nie lęku.”. Przypominam, to były wytyczne dla żłobków. Autor wytycznych równie dobrze mógł tam napisać, że przy okazji można wytłumaczyć dzieciom, o co chodzi w rachunku całkowym, fizyce kwantowej i w „Revolverze” Guya Ritchiego. Warto również przypomnieć konferencję prasową, w trakcie której zapytano Szumowskiego: „Czy po otwarciu przedszkoli, dzieci będą musiały nosić w nich maseczki i co z zachowaniem dystansu w żłobkach i przedszkolach”? (pytanie zadała pracowniczka mediów rządowych). Szumowski odparł, że: „nie, nie będą musiały nosić maseczek, w żłobkach zachowanie dystansu, trudno odpowiedzieć na to pytanie” (widać było wyraźnie, że pytanie go rozbawiło). W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję. Czasem się mnie niektórzy z was pytają, czemu się nie zakręciłem przy jakiejś redakcji, no bo zasięg byłby większy, a i dałoby się czasem zgrillować tego, czy owego polityka. Pozwolę sobie odpowiedzieć na to pytanie przy pomocy mojej ulubionej zabawy w eksperyment myślowy. Wyobraźcie sobie, że wyżej wymieniona konferencja odbyła się z udziałem dziennikarzy (tutaj pytania zadawał ktoś, kto czytał pytania przesłane przez dziennikarzy). Wyobraźcie sobie, że polazłem na taką konferencję i na żywo mogłem się przekonać, że ministra ewidentnie rozbawiło pytanie o zachowanie dystansu. A teraz spróbujcie sobie odpowiedzieć na pytanie: co by się stało, gdybym po takich heheszkach ministra zadał tzw. „follow-up question” w rodzaju: „Ciebie to na serio, kurwa, śmieszy, typie?”. Teraz zaś sobie wyobraźcie, co stałoby się z osobą, która zadała takie pytanie. Mam nadzieję, że ów eksperyment myślowy będzie zadowalającą odpowiedzią na wcześniej wymienione pytanie. Bo wiecie, ja rozumiem przepychanki słowne, ja rozumiem, że polityk, któremu zada się niewygodne pytanie, będzie się starał kluczyć. Przyznam, że czasem lubię sobie popatrzeć na takie „kluczenie”. Tyle, że w sytuacji, w której przedmiotem pytania jest czyjeś bezpieczeństwo, takie kluczenie mnie po prostu wkurwia. Owszem, pytanie było trochę podchwytliwe (choć, jak już wspomniałem, padło ono z własnego okopu), ale to nie znaczy, że można je było olać. Wiadomo, że małe dzieci będą miały wyjebane na dystans społeczny, a opieka nad nimi będzie wymagała od opiekunów wielokrotnego „naruszenia” tegoż dystansu. Tylko, że z tego wcale, kurwa, nie wynika, że to powinien być przedmiot do żartów. Bo to „trudno odpowiedzieć na to pytanie” brzmi jak: „wiem, że brak dystansu może zwiększyć ryzyko wystąpienia zakażeń koronawirusem, ale mam to w dupie, więc dajcie następne pytanie”. Nie można w tym wątku pominąć tego, że w wytycznych dla żłobków autorzy umieścili przepiękny dupochron. We fragmencie „najważniejsze wytyczne dla organów prowadzących instytucje opieki nad najmłodszymi dziećmi” możemy przeczytać o tym, że bardzo istotne jest: „przekazanie rodzicom informacji o czynnikach ryzyka COVID-19 zarówno u dziecka, jego rodziców lub opiekunów, jak i innych domowników oraz o odpowiedzialności za podjętą decyzję związaną z wysłaniem dziecka na zajęcia, jak i dowożeniem dziecka do instytucji.” Pozwolę sobie w tym miejscu zacytować klasyka: urocze.
Ponieważ lubię się przypierdalać konstruktywnie, tedy napiszę, co powinny zrobić odpowiedzialne władze, gdyby pomysł otwieraniu przedszkoli/żłobków był pomysłem „na serio”. Primo, byłoby to widać po lekturze wytycznych. Inne wytyczne dostałyby województwa, w których jest dużo zachorowań (ostrzejszy reżim sanitarny), a inne dostałyby te, w których zachorowań jest mniej (łagodniejszy reżim sanitarny). Co zrozumiałe, województwa, w których reżim sanitarny miałby być łagodniejszy, zostałyby poinformowane o tym, że muszą się (na wszelki wypadek) przygotować do wprowadzenia ostrzejszego reżimu, gdyby liczba zachorowań wzrosła. Secundo, różne województwa dostałyby różne rekomendacje. To nie wyglądałoby tak, że „no, to se teraz, kurwa, możecie otwierać te przedszkola! POWODZENIA!”. Wprowadzono by stopniowe otwieranie przedszkoli w zależności od liczby zachorowań. Jeżeli dysponuje się szczegółowymi i dokładnymi danymi o liczbie zachorowań można na ich podstawie stworzyć sobie mapę, na której zaznaczone by były „bezpieczne” regiony oraz te, które są strefami „no-go”. No chyba, że się wie o tym, że testów się robi za mało i że dane na temat liczby zachorowań są (eufemizując) chuja warte, tak więc opieranie na nich czegokolwiek (poza decyzją o przeprowadzeniu wyborów, rzecz jasna) jest cokolwiek bezsensowne. Tertio, decyzja o otwarciu przedszkoli powinna zapaść na długo przed wyznaczonym terminem otwarcia tychże. Przykładowo w Holandii podjęto decyzję o tym, że 11 maja otwarte zostaną (między innymi) przedszkola i żłobki. Gdyby Holandią rządziła partia, która uczyni Holandię znowu wielką, to decyzję tę ogłoszono by pewnie dzisiaj. Ponieważ zaś Holandii już nie ma, ogłoszono ją 21 kwietnia. Tego samego dnia ogłoszono, że jeżeli chodzi o wytyczne, to będą one dopracowywane w przeciągu nadchodzących tygodni, bo różne szkoły mogą wymagać różnych środków zaradczych (w oryginale było po prostu measures, ale kontekst jest raczej jednoznaczny). Innymi słowy, dopracowano by te wytyczne w oparciu o to, jakie uwagi zgłosiłyby żłobki/przedszkola. Zamiast tego, mamy jakieś planowanie, które jest oderwane od realiów znacznie bardziej, niż partia rządząca, która upiera się przy majowym terminie wyborów. Nie wspominając już o tym, że osoby odpowiedzialne za stworzenie tychże wytycznych, najprawdopodobniej nie mają pojęcia o tym, jak zachowują się dzieci i dlaczego część wytycznych jest po prostu idiotyczna. Quatro, minister powiedziałby wprost, że nawet jeżeli przedszkola/żłobki wypełnią wszystkie wytyczne i będą w 100% przestrzegać reżimu sanitarnego, to przybytki te nie będą w 100% bezpieczne. Zamiast takiej deklaracji, mieliśmy do czynienia z wcześniej cytowanym dupochronem oraz z wypowiedzią Szumowskiego, który powiedział rodzicom: „Jeżeli nie musicie posyłać dzieci do przedszkoli i żłobków, to rekomenduję by zostać w domu”. Gdyby Szumowski był poważnym ministrem, to zaraz po tym, powiedziałby dlaczego rekomenduje zostawienie dzieci w domu. Ponieważ zaś Szumowski jest ministrem zmęczonym, rodzice sami muszą się domyślać, o co chodziło. Quinto, gdyby rządzili nami ludzie, którzy nie muszą się ze wszystkim, kurwa, wyrywać tylko po to, żeby pracownicy mediów rządowych mogli potem nawalać paskami „Polska przodowniczką Europy w walce z koronawirusem”, „Ministrowie wykonali 130% normy!”, to zrobiono by rzecz następującą. Ogłoszono by, że rząd zastanawia się nad tym, czy przedszkola i żłobki otworzyć. Powiedziano by również, że z decyzją o tym „czy i kiedy” rząd wstrzymuje się do momentu, w którym będzie widać, czy w Holandii, otworzenie żłobków i przedszkoli nie przełożyło się na wzrost zachorowań. Jeżeli się nie przełoży, to polscy ministrowie poproszą swoich holenderskich odpowiedników o przesłanie wytycznych (opisu reżimów sanitarnych/etc.) i będą je wprowadzać w Polsce. No ale, jak się ma rząd, który żywi się głównie tłumaczeniem suwerenowi, że Zachód ma popsute zęby i śmierdzą mu stopy, to przeca „godnośc człowieka” takiego rządu nie pozwoli na to, żeby czegokolwiek się dowiadywać od takiego Zachodu, bo taki Zachód trzeba wyprzedzać. Przeszło mi przez myśl, że być może rząd obserwuje to, co dzieje się w Danii (tam część żłobków i przedszkoli otwarto 15 kwietnia [pozostałe dostały więcej czasu na dostosowanie się do reżimu sanitarnego]), ale gdyby tak było, to 24 kwietnia Piontkowski nie opowiadałby o tym, że wyżej wymienione instytucje opiekuńczo-wychowawcze będą zamknięte jeszcze przez najbliższy miesiąc.
Nieco wcześniej wspomniałem, że w całej tej akcji, moim zdaniem, chodziło między innymi o przyjebanie się do samorządów. O ile zaraz po odpaleniu protokołu „uruchamiamy żłobki i przedszkola” nie było to takie oczywiste, to już po kilku wypowiedziach ludzi ze Zjednoczonej Prawicy intencje tejże formacji zrobiły się cokolwiek oczywiste. Reakcja samorządów, które nagle dowiedziały się o tym, że za kilka dni mają uruchomić żłobki/przedszkola, a w ciągu tych kilku dni mają zrealizować pierdylion zaleceń, z których część wymagałaby, na ten przykład, dobudowania paru pomieszczeń do budynku przedszkoli (na wypadek, gdyby trafił się ktoś z podejrzeniem koronawirusa i trzeba by go było odseparować od innych), remontu (rwanie wykładzin/etc.) oraz przeszkolenia kadry w kwestii tego „jak w przedszkola i żłobki w trakcie pandemii”, była raczej łatwa do przewidzenia. Tak więc, raczej nikogo nie zdziwiło to, że część samorządów zakomunikowała partii rządzącej, że chyba ją pojebało (rzecz jasna, użyto innych słów). Zarzut najczęściej formułowany przez samorządy odnosił się do tego, że rząd dał im za mało czasu na ogarnięcie tego, co rząd na nich zrzucił. Prezydent Częstochowy zwrócił się do Ministerstwa Zdrowia w sprawie testów dla pracowników oświaty, którzy mieliby pracować z dziećmi w otwartych żłobkach/przedszkolach. To kolejna rzecz, o której Wyprzedzająca Wszystkich Swoim Geniuszem partia rządząca nie pomyślała. Teraz, zanim przejdę dalej, zaproponuję wam kolejny eksperyment myślowy. Wyobraźcie sobie, że Zjednoczona Prawica odniosła sukces w trakcie wyborów samorządowych 2018 i że „wzięła” miasta. Tzn., że prezydentem Wawy został Chłopak z Biedniejszej Rodziny, że w Krakowie rządzi Małgorzata Wasserman i tak dalej. A teraz, odpowiedzcie sobie na pytania: czy ci ludzie „zablokowali” by decyzję o otwarciu przedszkoli 6 maja, czy też otworzyliby je (mając wyjebane na to, że nie udało się ogarnąć do tego czasu reżimu sanitarnego)? Warto w tym miejscu przypomnieć, jak to hejtowano Warszawę za Czajkę i tłumaczono, że to koronny argument za tym, żeby jednak te samorządy były trochę mniej samorządne, bo „sobie nie radzą” i że władze centralne to jednak są najlepsze. Teraz zaś mamy do czynienia z sytuacją, w której władze centralne przestały ogarniać do tego stopnia, że ich decyzje stanowią (literalnie) zagrożenie dla zdrowia i życia obywateli. Co zrozumiałe, ówcześni krytycy samorządów, które sobie „nie radzą”, nie proponują zaorania władz centralnych i nadal napierdalają w samorządy. Ponieważ sporo samorządów się postawiło, nawet prezydent Stalowej Woli (który bez mrugnięcia okiem podrzucił Poczcie Polskiej dane mieszkańców, mimo że podstawa prawna była cokolwiek, ekhm, wątpliwa) wolał się zapytać (na FB) mieszkańców o to, czy otwierać przedszkola/żłobki (do momentu, w którym napisałem ten kawałek tekstu, decyzja o tym, czy Stalowa Wola otwiera żłobki/przedszkola nie zapadła). Jestem się w stanie założyć o wiele, że gdyby Zjednoczona Prawica wzięła odpowiednią liczbę miast, to pewnie wszyscy ich włodarze dostaliby wytyczne z Nowogrodzkiej, w których by stało, że mają podjąć samodzielną decyzję o otwarciu żłobków/przedszkoli i nikt by się nie postawił. Najprawdopodobniej postawiliby się jedynie włodarze, którzy nie mieliby związków z partią rządzącą, ale nietrudno byłoby ich przedstawić jako grupkę wichrzycieli.
No dobrze, samorządy się znarowiły, bo nie mają ochoty na narażanie życia obywateli. Dla każdego, kto nie jest skończonym dzbanem, byłby to wyraźny sygnał (ale też i okazja) do tego, żeby się jednak cofnąć. Można było przecież powiedzieć, że w związku z informacjami spływającymi z samorządów podjęto decyzję o przesunięciu terminu otwarcia przedszkoli/żłobków. Wiadomo, że sytuacja jest napięta i że każdy się może pomylić/etc. No chyba, że chodziło o to, żeby móc się przypierdalać do samorządów, prawda? Na reakcje Zjednoczonej Prawicy nie trzeba było długo czekać. Najbardziej spektakularne były wpisy i wypowiedzi szefa MEN, Dariusza Piontkowskiego: „Prezydenci dużych miast związani z Platformą Obywatelską, bez konsultacji z RODZICAMI mówią, że się „nie da”. My jesteśmy gotowi pomóc samorządom w otwieraniu przedszkoli.” Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że jeżeli ktoś w tym układzie zrobił coś bez konsultacji z RODZICAMI (nie mogłem się powstrzymać) to chyba jednak rząd, ale ponieważ złośliwy nie jestem, napiszę jedynie tyle, że gdyby w tym wszystkim chodziło o obywatela (to taka inna nazwa suwerena), to nikt nie walnąłby taką decyzją z kilkudniowym wyprzedzeniem, nie uprzedzając o niej nawet służb sanitarnych (które potem są jebane w komentarzach za to, że niczego nie ogarniają). Nie wspominając już o tym, że może warto by było wyjaśnić, czemu najpierw tłumaczono, że nie ma szans na to, żeby otworzyć przedszkola i żłobki przed 24 maja, a po kilku dniach okazało się, że jednak jest już na tyle zajebiście, że można je otworzyć 18 dni wcześniej. Jeżeli komuś wydaje się, że poziomu bezczelności w tym wpisie Piontkowskiego nie da się przeskoczyć, to taki ktoś się myli, bo Piontkowski bardzo szybko udowodnił, że się da. Na jednej z konferencji prasowych szef MEN był łaskaw zrzygać się na samorządy twierdząc, że no oni co prawda doprecyzowali te swoje wytyczne (of korz, nawet po „doprecyzowaniu” te wytyczne były niejednoznaczne), ale: „wydawało nam się, że samorządy dlatego są samorządne, że potrafią na podstawie ogólnych zapisów wywieść także i procedury szczegółowe”. Jeżeli mam być szczery, to za ten konkretny przejaw bezczelności samorządy powinny być wdzięczne Piontkowskiemu, bo tutaj już czarno na białym stoi, że Zjednoczona Prawica miała wyjebane na procedury i chciała to wszystko zrzucić na samorządy. Niemniej jednak, warto się na moment pochylić nad tą wypowiedzią. Taki, na ten przykład Trzaskowski, ma możliwości i dostęp do specjalistów (epidemiologów/etc.), którzy pomogą mu ten burdel ogarnąć. W zupełnie innym położeniu są włodarze niewielkich miast, którzy mogą liczyć tylko i wyłącznie na pomoc lokalnych sanepidów (które to sanepidy mają cała kupę problemów). Najbardziej absurdalne jest to, że sanepidy, dopytywane przez samorządowców i tak musiałyby się zwrócić do GIS/ministerstw odnośnych z prośbą o doprecyzowanie tego „co autor wytycznych miał na myśli”. Ujmując rzecz innymi słowy, Piontkowski przypierdalał się do samorządów, nie mając najmniejszych podstaw do przypierdalania się (nie, przekaz dnia, który się dostało w mailu/smsie się nie liczy). Równie bezczelną wypowiedzią była wzmianka o tym, że: „prezydenci dużych miast mówią, że się ""nie da", tylko dlatego, że decyzję wydał rząd”. Pozwolę sobie w tym miejscu na parafrazę: „prezydenci dużych miast mówią, że się nie da tylko dlatego, że decyzja rządu jest idiotyczna i nieprzemyślana” (teraz wygląda to znacznie lepiej).
Piontkowski próbował również zastosować metodę „na zapłakaną kuzynkę”: „Prezydent Białegostoku o godz. 9-10 rano w czwartek powiedział, że na pewno nie otworzy przedszkoli do 24 maja. Nie zapytał ani jednego nauczyciela czy rodzica, czy są zainteresowani tą opieką. Tuż po tym, jak prezydent miasta to zapowiedział, otrzymałem SMS-a od nauczycielki: "Załamałam się. Już cieszyłam się, że 6 maja wracamy do pracy" – stwierdził.”. Potem Piontkowski strzelił sobie spektakularnie w stopę, cytując też wiadomość od „jednego z burmistrzów”, „który napisał do niego: "Otwieram przedszkola od 6 maja. Myślę, że około 20 proc. rodziców wyśle dzieci. Dobra decyzja".” Aż dziw bierze, że Piontkowski nie zapytał (nieistniejącego burmistrza) o to, „czemu tylko 20%?” i nie dodał „Polacy, to jednak niewdzięczny naród”. Rzecz jasna, po tym, jak wydano rozkaz „do boju”, flekowaniem samorządów zajęły się również drony w rodzaju Błażeja Pobożego, który na swoim ćwitrze napisał: „Pan Trzaskowski znowu biadoli. Nie potrafił wysłać straży miejskiej na patrole w celu kontroli zgromadzeń, nie potrafił wprowadzić ograniczenia w liczbie pasażerów komunikacji miejskiej, dziś narzeka że nie uruchomi żłobków i przedszkoli. Kwintesencja platformianego „niedasizmu”.” Tego rodzaju wartościowych „opinii” prawy sektor wyprodukował całe mnóstwo. Wygłaszające te opinie drony mają całkowicie wyjebane na to, że mamy do czynienia z pandemią i otwieranie przedszkoli (ogłaszane z kilkudniowym wyprzedzeniem), może nie być najtrafniejszą decyzją. Wielokrotnie zdarzały się (w trakcie rządów Zjednoczonej Prawicy) momenty, w których bez pudła dałoby się ustalić to, czy konkretny influencer jest faktycznie zwykłym internautą, który sympatyzuje z partią rządzącą, czy też jest dronem, który będzie propsował każdą decyzję partii rządzącej, bo przecież Zjednoczona Prawica jest nieomylna. Gdyby drony nie były dronami, to na ich kontach stałoby coś w rodzaju „no elo, mordy, ja was generalnie popieram, ale teraz to was chyba nieco pojebało”. Nie uwierzę bowiem w to, że ktoś niebędący kretynem z własnej woli popierałby decyzję, która naraża zdrowie i życie wielu osób.
Tak swoją drogą, dopiero po tym, jak się rozpisałem, dotarło do mnie to, jak bardzo nieprzemyślaną (pod kątem bezpieczeństwa Polaków) decyzję podjęła Zjednoczona Prawica. Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby po decyzji o otwarciu żłobków/przedszkoli rodzice wszystkich dzieci uczęszczających do przedszkoli/żłobków uznali, że to doskonały pomysł i postanowili, że ich dzieci wrócą do wyżej wymienionych przybytków 6 maja (czy też w momencie, w którym samorządy je otworzą). Jak wyglądałoby „odstawianie” dzieci do przedszkoli/żłobków i jak bardzo mało wspólnego miałoby to z zachowaniem bezpiecznego dystansu? O tym, że spora część żłobków/przedszkoli miałaby zajebisty problem z powierzchnią, bo jeżeli, na ten przykład, grupa przedszkolna liczyła 25 dzieci, to zgodnie z wytycznymi (12-osobowe grupy, zaś w wyjątkowych przypadkach 14-osobowe) przedszkole potrzebowałoby dwóch sal, zamiast jednej. Co powinna zrobić placówka wychowawczo-opiekuńcza, której nie wystarczyłoby sal? Nie wiadomo, bo władza o tym nie pomyślała (członkowie Zjednoczonej Prawicy zapewne uznali, że budynki przedszkoli/żłobków to takie Torby Przechowywania). Choć z drugiej strony, może to i dobrze, że władza nie zaczęła nad tym dumać, bo jeszcze by wydumała, że przedszkola i żłobki powinny pracować w systemie „czterobrygadowym” (rzecz jasna, żeby ułatwić rodzicom powrót do pracy). Jak już wspomniałem na samym początku tekstu, mimo tego, że jestem na bieżąco z dokonaniami Zjednoczonej Prawicy, to jednak decyzja o otwarciu żłobków/przedszkoli ogłoszona z kilkudniowym wyprzedzeniem (przez co wszyscy mieli aż trzy dni robocze, żeby się przygotować), mnie zaskoczyła. Spodziewałem się tego, że „odmrażanie gospodarki” w wykonaniu Zjednoczonej Prawicy będzie straszliwym fuckupem, niemniej jednak, nie spodziewałem się tego, że partia rządząca będzie miała aż tak bardzo no to wyjebane. Wydaje mi się, że odpowiednią dla tego tekstu pointą będzie parafraza jednego z haseł, Zjednoczonej Prawicy: wara od naszych dzieci, bando bezmyślnych kretynów.
Źródła:
Zacznę od tego, że do bardzo niedawna wydawało mi się, że szkoły, przedszkola i żłobki się już w tym roku szkolnym raczej nie otworzą. Wypowiedzi Szumowskiego, który opowiadał o tym, że być może w maskach będziemy łazić przez rok, utwierdzały mnie w tym przekonaniu. Co prawda, 16 kwietnia Mateusz Morawiecki produkował się w temacie tego, że: „Przewidywany jest też stopniowy powrót do szkół. W klasach 1-3 ma zostać zorganizowana opieka nad dziećmi po wcześniejszym ustaleniu maksymalnej liczby dzieci w sali. To samo dotyczy żłobków i przedszkoli.”, ale 24 kwietnia Piontkowski powiedział, że: „obecne warunki epidemiczne nie pozwalają na to, abyśmy odwiesili działalność szkół, przedszkoli i żłobków. Dlatego zdecydowaliśmy o dalszym ograniczeniu działalności tych placówek na znacznie dłuższy termin, bo do 24 maja.”. Wypowiedź ta była na tyle jednoznaczna, że raczej ciężko byłoby ją interpretować w sposób inszy, niż taki, z którego wynikało, że do 24 maja nie ma mowy o uruchamianiu żłobków i przedszkoli. Potem zaś Piontkowski produkował się w Gazecie Polskiej Codziennie: „Czy szkoły wznowią stacjonarne zajęcia w tym roku szkolnym? - Jest to jeden z wariantów, które bierzemy pod uwagę. Decyzję podejmiemy pod koniec maja, kiedy będziemy wiedzieli więcej na temat sytuacji epidemicznej (…) Chodzi głównie o ewentualne zapewnienie opieki dzieciom najmłodszym, tym, których samych zostawić w domu nie można, tak aby rodzice mogli wrócić do pracy. Czy i kiedy jednak to wprowadzimy, poinformujemy za kilka dni, wtedy powinniśmy mówić o tym szerzej". Jestem się w stanie założyć o wiele, że po tej wypowiedzi większość głównych zainteresowanych (rodziców dzieci uczęszczających do żłobków/przedszkoli) zaczęła sobie zdawać pytanie „co do chuja? Przecież wcześniej mówiliście, że przed 24 maja nie otworzycie przedszkoli i żłobków”. I wtedy (29 kwietnia) wszedł Morawiecki, cały na biało: „Zgodnie z zapowiedzią premiera, od 6 maja nastąpi otwarcie żłobków i przedszkoli. – Decyzję o tym otwarciu podejmą organy założycielskie, a otwarcie będzie obowiązywało zgodnie z wymaganiami sanitarnymi. Zapewnimy środki dezynfekcyjne w dodatkowych ilościach – poinformował szef rządu.”. Warto zapamiętać fragment, w którym stoi, że „decyzje o tym otwarciu podejmą organy założycielskie”, bo przyda się on nam niebawem.
Co zrozumiałe, po wypowiedzi Morawieckiego, eufemizując, gówno wpadło w wentylator, bo wszyscy „główni zainteresowani” chcieli się czegoś dowiedzieć. Od razu zastrzegam, że będę się tutaj powoływał na informacje, których (z przyczyn, które się staną zrozumiałe za moment), nie da się oźródłować. Rodzice zaczęli wydzwaniać do przedszkoli i żłobków, żeby się czegokolwiek dowiedzieć. Bardzo szybko stało się jasne, że w ludzie pracujący w przedszkolach wiedzą tyle, ile rodzice, bo o wszystkim dowiedzieli się z konferencji prasowej. Jeżeli ktoś sobie w tym momencie pomyślał, że pracownicy przedszkoli nic nie wiedzieli, bo nie usiłowali się dowiedzieć, to ten ktoś były w błędzie. Praktycznie zaraz po wystąpieniu Morawieckiego, pracownicy przedszkoli/żłobków zaczęli wydzwaniać do sanepidów. W trakcie tych rozmów dowiedzieli się jedynie tego, że sanepidy nic nie wiedzą i nie mają absolutnie żadnych wytycznych, którymi mogłyby się podzielić. Wierzcie mi, ja bym chciał sobie w tym momencie raźnie konfabulować, albo publicystyczyć, jak jakiś Ziemkiewicz, ale prawda jest niestety taka, że sanepidy również dowiedziały się o wszystkim z konferencji Morawieckiego. Skoro zaś już jestem przy sanepidach, to pozwolę sobie na króciutki rant w ramach dygresji. Czasem zerkam sobie na komentarze pod artykułami traktującymi o koronawirusie (robię to rzadko, bo od momentu, w którym partyjne drony uznały, że każdy artykuł jest dobry do spamowania, komentarze przypominają coś rodem z prozy Lovecrafta) i okazuje się, że generalnie rzecz ujmując, wszystkiemu winne są sanepidy, tak więc chwdp tymże. Jeżeli chodzi o moją opinię na ten temat, to ja nieśmiało przypominam, że sanepidy (tak jak cała budżetówka [z wyłączeniem stanowisk kierowniczych w SSP]) są niedofinansowane i mają za mało kadr (o tym, że zarabia się tam chujowo, wspominać chyba nie trzeba?). A teraz sobie warto zadać pytanie: co się stanie, gdy niedofinansowaną organizację (z brakami kadrowymi) wrzucimy w sam środek pandemii i dlaczego stanie się to, że będzie przejebane, bo nie ma najmniejszych szans na to, żeby organizacja była wydolna? Winę za to, co się teraz dzieje w sanepidach, ponoszą praktycznie wszystkie kolejne władze odnowionej, demokratycznej Rzeczpospolitej Polskiej, które uznawały, że w sumie to po chuj dawać pieniądze na ten sanepid? A może by tak przyoszczędzić i polikwidować laboratoria? I tak dalej i tak dalej. Aż w pewnym momencie pojawia się pandemia i nagle się okazuje, że olewana do tej pory organizacja, która powinna nadzorować walkę z pandemią – ni chuja nie jest w stanie wyrobić. Zrozumiałym jest więc, że w takiej sytuacji obywatele powinni hejtować sanepid, a nie ludzi, którzy doprowadzili do tego, że sanepidy nie miały szans na to, żeby to wszystko ogarnąć. Nawiasem mówiąc, casus sanepidów to idealny przykład na to, do czego prowadzą oszczędności na bezpieczeństwie. No bo wiadomo, że w czasie, w którym sanepidy traciły laboratoria, nikt nawet nie przypuszczał, że w 2020 jebnie w nas pandemia i się nagle okaże, że te laboratoria by się przydały (bo im więcej laboratoriów, tym więcej testów można wykonać). Tylko, że wiecie co? Chuj mnie to obchodzi, że wtedy nikt o tym nie wiedział. Trzeba było finansować te laboratoria, nawet gdyby wykonywały one pół testu miesięcznie. Trzeba było to robić, właśnie dlatego, że kiedyś może się okazać, że będą one bardzo potrzebne. No, ale to tylko dygresja była, wracajmy do wątku głównego.
O skali tego, jak bardzo nikt niczego nie wiedział (i jak bardzo decyzja o otwarciu żłobków/przedszkoli była „z dupy”) może zaświadczyć to, że wytyczne odnośnie tego „jak to ma wyglądać” pojawiły się na stronach Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej (oraz GISowskich) 30 kwietnia. O tym, że wytyczne, które wyprodukował GIS przypominają coś, co mógłby wyprodukować uczeń, który zapomniał o tym, że ma do przygotowania pracę zaliczeniową i przepisał ją od kilku kolegów jednocześnie (nie przejmując się tym, że praca miała być z matematyki, a on przepisuje od kolegów geografię i historię), wspominać chyba nie trzeba. Rzecz jasna, na pewno nie jest to efekt tego, że przed ogłoszeniem przez Morawieckiego „otwarcia” przedszkoli, nikt nie miał pojęcia o tym, że rząd planuje je otworzyć (być może, z Morawieckim włącznie, bo nie można wykluczyć tego, że wytyczne dostał na kilka chwil przed konferencją). Jeżeli ktoś chce się pośmiać (acz uprzedzam, że mamy tu do czynienia z wisielczym humorem), to polecam lekturę całości dokumentu z wytycznymi, ja tutaj pozwolę sobie zacytować jedynie moją ulubioną: „W sali, w której przebywa grupa należy usunąć przedmioty i sprzęty, których nie można skutecznie uprać lub dezynfekować (np. pluszowe zabawki). Jeżeli do zajęć wykorzystywane są przybory sportowe (piłki, skakanki, obręcze itp.), należy je dokładnie czyścić lub dezynfekować”. Na Onecie pojawił się tekst o tym, co na temat wytycznych sądzą dyrektorzy żłobków/przedszkoli, w którym to tekście odnoszono się do wyżej wymienionej wytycznej: „Z przedszkoli i żłobków mają zniknąć rzeczy, których nie da się zdezynfekować, np. pluszowe misie. Dotyczy to też wykładziny dywanowej. Jak zerwać ją w dwa dni, kiedy pod spodem jest betonowa wylewka?". Pojawiły się również dywagacje odnośnie tego, czy „puzzle, kredki, albo kartka papieru są takimi zabawkami”, których nie da się zdezynfekować. Najgorsze jest w tym wszystkim to, że to nie są jakieś, kurwa, akademickie rozważania. Autorzy wytycznych zadbali bowiem o to, żeby były one wieloznaczne i żeby ich interpretacja sprawiała problemy. Czemu, moim zdaniem, ktoś zadał sobie trud skonstruowania takich wytycznych? Przyczyny są, w mojej opinii, dwie. Po pierwsze, gdyby wytyczne były klarowne, gdyby zostały skonstruowane na tyle jednoznacznie, żeby nie było możliwości „złego zinterpretowania przepisów”, to twórca wytycznych musiałby wziąć za nie odpowiedzialność. Konkretnie zaś musiałby wziąć odpowiedzialność za potencjalne zakażenia w przedszkolach/żłobkach (przy założeniu, że wszystkie wytyczne zostały ogarnięte przesz te placówki). Ponieważ zaś wytyczne skonstruowano tak, a nie inaczej, jeżeli okaże się, że uruchomienie żłobków/przedszkoli przełoży się na wzrost zachorowań, to Zjednoczona Prawica będzie mogła za to zjebać samorządy (no bo „nie dostosowały się do wytycznych” [do których dostosować się nie mogły ze względu na ich niejednoznaczność]). Po drugie, im bardziej niejednoznaczne wytyczne, tym większe prawdopodobieństwo tego, że samorządy nie uruchomią przedszkoli/żłobków i będzie je można za to napierdalać paskami w TVP.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Jeżeli ktoś ma jakiekolwiek złudzenia odnośnie tego, czy obecne władze potraktowały kwestię uruchamiania żłobków i przedszkoli „na poważnie”, to ja pozwolę sobie zacytować kawałek z wytycznych ze strony MRPiPS „dla instytucji opieki nad dziećmi do lat 3”: „Na ile jest to możliwe, wyjaśnij dzieciom, jakie zasady w instytucji obowiązują i dlaczego zostały wprowadzone. Przekazuj komunikat w formie pozytywnej, aby wytworzyć w słuchaczach poczucie bezpieczeństwa i odpowiedzialności za swoje zachowanie, a nie lęku.”. Przypominam, to były wytyczne dla żłobków. Autor wytycznych równie dobrze mógł tam napisać, że przy okazji można wytłumaczyć dzieciom, o co chodzi w rachunku całkowym, fizyce kwantowej i w „Revolverze” Guya Ritchiego. Warto również przypomnieć konferencję prasową, w trakcie której zapytano Szumowskiego: „Czy po otwarciu przedszkoli, dzieci będą musiały nosić w nich maseczki i co z zachowaniem dystansu w żłobkach i przedszkolach”? (pytanie zadała pracowniczka mediów rządowych). Szumowski odparł, że: „nie, nie będą musiały nosić maseczek, w żłobkach zachowanie dystansu, trudno odpowiedzieć na to pytanie” (widać było wyraźnie, że pytanie go rozbawiło). W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję. Czasem się mnie niektórzy z was pytają, czemu się nie zakręciłem przy jakiejś redakcji, no bo zasięg byłby większy, a i dałoby się czasem zgrillować tego, czy owego polityka. Pozwolę sobie odpowiedzieć na to pytanie przy pomocy mojej ulubionej zabawy w eksperyment myślowy. Wyobraźcie sobie, że wyżej wymieniona konferencja odbyła się z udziałem dziennikarzy (tutaj pytania zadawał ktoś, kto czytał pytania przesłane przez dziennikarzy). Wyobraźcie sobie, że polazłem na taką konferencję i na żywo mogłem się przekonać, że ministra ewidentnie rozbawiło pytanie o zachowanie dystansu. A teraz spróbujcie sobie odpowiedzieć na pytanie: co by się stało, gdybym po takich heheszkach ministra zadał tzw. „follow-up question” w rodzaju: „Ciebie to na serio, kurwa, śmieszy, typie?”. Teraz zaś sobie wyobraźcie, co stałoby się z osobą, która zadała takie pytanie. Mam nadzieję, że ów eksperyment myślowy będzie zadowalającą odpowiedzią na wcześniej wymienione pytanie. Bo wiecie, ja rozumiem przepychanki słowne, ja rozumiem, że polityk, któremu zada się niewygodne pytanie, będzie się starał kluczyć. Przyznam, że czasem lubię sobie popatrzeć na takie „kluczenie”. Tyle, że w sytuacji, w której przedmiotem pytania jest czyjeś bezpieczeństwo, takie kluczenie mnie po prostu wkurwia. Owszem, pytanie było trochę podchwytliwe (choć, jak już wspomniałem, padło ono z własnego okopu), ale to nie znaczy, że można je było olać. Wiadomo, że małe dzieci będą miały wyjebane na dystans społeczny, a opieka nad nimi będzie wymagała od opiekunów wielokrotnego „naruszenia” tegoż dystansu. Tylko, że z tego wcale, kurwa, nie wynika, że to powinien być przedmiot do żartów. Bo to „trudno odpowiedzieć na to pytanie” brzmi jak: „wiem, że brak dystansu może zwiększyć ryzyko wystąpienia zakażeń koronawirusem, ale mam to w dupie, więc dajcie następne pytanie”. Nie można w tym wątku pominąć tego, że w wytycznych dla żłobków autorzy umieścili przepiękny dupochron. We fragmencie „najważniejsze wytyczne dla organów prowadzących instytucje opieki nad najmłodszymi dziećmi” możemy przeczytać o tym, że bardzo istotne jest: „przekazanie rodzicom informacji o czynnikach ryzyka COVID-19 zarówno u dziecka, jego rodziców lub opiekunów, jak i innych domowników oraz o odpowiedzialności za podjętą decyzję związaną z wysłaniem dziecka na zajęcia, jak i dowożeniem dziecka do instytucji.” Pozwolę sobie w tym miejscu zacytować klasyka: urocze.
Ponieważ lubię się przypierdalać konstruktywnie, tedy napiszę, co powinny zrobić odpowiedzialne władze, gdyby pomysł otwieraniu przedszkoli/żłobków był pomysłem „na serio”. Primo, byłoby to widać po lekturze wytycznych. Inne wytyczne dostałyby województwa, w których jest dużo zachorowań (ostrzejszy reżim sanitarny), a inne dostałyby te, w których zachorowań jest mniej (łagodniejszy reżim sanitarny). Co zrozumiałe, województwa, w których reżim sanitarny miałby być łagodniejszy, zostałyby poinformowane o tym, że muszą się (na wszelki wypadek) przygotować do wprowadzenia ostrzejszego reżimu, gdyby liczba zachorowań wzrosła. Secundo, różne województwa dostałyby różne rekomendacje. To nie wyglądałoby tak, że „no, to se teraz, kurwa, możecie otwierać te przedszkola! POWODZENIA!”. Wprowadzono by stopniowe otwieranie przedszkoli w zależności od liczby zachorowań. Jeżeli dysponuje się szczegółowymi i dokładnymi danymi o liczbie zachorowań można na ich podstawie stworzyć sobie mapę, na której zaznaczone by były „bezpieczne” regiony oraz te, które są strefami „no-go”. No chyba, że się wie o tym, że testów się robi za mało i że dane na temat liczby zachorowań są (eufemizując) chuja warte, tak więc opieranie na nich czegokolwiek (poza decyzją o przeprowadzeniu wyborów, rzecz jasna) jest cokolwiek bezsensowne. Tertio, decyzja o otwarciu przedszkoli powinna zapaść na długo przed wyznaczonym terminem otwarcia tychże. Przykładowo w Holandii podjęto decyzję o tym, że 11 maja otwarte zostaną (między innymi) przedszkola i żłobki. Gdyby Holandią rządziła partia, która uczyni Holandię znowu wielką, to decyzję tę ogłoszono by pewnie dzisiaj. Ponieważ zaś Holandii już nie ma, ogłoszono ją 21 kwietnia. Tego samego dnia ogłoszono, że jeżeli chodzi o wytyczne, to będą one dopracowywane w przeciągu nadchodzących tygodni, bo różne szkoły mogą wymagać różnych środków zaradczych (w oryginale było po prostu measures, ale kontekst jest raczej jednoznaczny). Innymi słowy, dopracowano by te wytyczne w oparciu o to, jakie uwagi zgłosiłyby żłobki/przedszkola. Zamiast tego, mamy jakieś planowanie, które jest oderwane od realiów znacznie bardziej, niż partia rządząca, która upiera się przy majowym terminie wyborów. Nie wspominając już o tym, że osoby odpowiedzialne za stworzenie tychże wytycznych, najprawdopodobniej nie mają pojęcia o tym, jak zachowują się dzieci i dlaczego część wytycznych jest po prostu idiotyczna. Quatro, minister powiedziałby wprost, że nawet jeżeli przedszkola/żłobki wypełnią wszystkie wytyczne i będą w 100% przestrzegać reżimu sanitarnego, to przybytki te nie będą w 100% bezpieczne. Zamiast takiej deklaracji, mieliśmy do czynienia z wcześniej cytowanym dupochronem oraz z wypowiedzią Szumowskiego, który powiedział rodzicom: „Jeżeli nie musicie posyłać dzieci do przedszkoli i żłobków, to rekomenduję by zostać w domu”. Gdyby Szumowski był poważnym ministrem, to zaraz po tym, powiedziałby dlaczego rekomenduje zostawienie dzieci w domu. Ponieważ zaś Szumowski jest ministrem zmęczonym, rodzice sami muszą się domyślać, o co chodziło. Quinto, gdyby rządzili nami ludzie, którzy nie muszą się ze wszystkim, kurwa, wyrywać tylko po to, żeby pracownicy mediów rządowych mogli potem nawalać paskami „Polska przodowniczką Europy w walce z koronawirusem”, „Ministrowie wykonali 130% normy!”, to zrobiono by rzecz następującą. Ogłoszono by, że rząd zastanawia się nad tym, czy przedszkola i żłobki otworzyć. Powiedziano by również, że z decyzją o tym „czy i kiedy” rząd wstrzymuje się do momentu, w którym będzie widać, czy w Holandii, otworzenie żłobków i przedszkoli nie przełożyło się na wzrost zachorowań. Jeżeli się nie przełoży, to polscy ministrowie poproszą swoich holenderskich odpowiedników o przesłanie wytycznych (opisu reżimów sanitarnych/etc.) i będą je wprowadzać w Polsce. No ale, jak się ma rząd, który żywi się głównie tłumaczeniem suwerenowi, że Zachód ma popsute zęby i śmierdzą mu stopy, to przeca „godnośc człowieka” takiego rządu nie pozwoli na to, żeby czegokolwiek się dowiadywać od takiego Zachodu, bo taki Zachód trzeba wyprzedzać. Przeszło mi przez myśl, że być może rząd obserwuje to, co dzieje się w Danii (tam część żłobków i przedszkoli otwarto 15 kwietnia [pozostałe dostały więcej czasu na dostosowanie się do reżimu sanitarnego]), ale gdyby tak było, to 24 kwietnia Piontkowski nie opowiadałby o tym, że wyżej wymienione instytucje opiekuńczo-wychowawcze będą zamknięte jeszcze przez najbliższy miesiąc.
Nieco wcześniej wspomniałem, że w całej tej akcji, moim zdaniem, chodziło między innymi o przyjebanie się do samorządów. O ile zaraz po odpaleniu protokołu „uruchamiamy żłobki i przedszkola” nie było to takie oczywiste, to już po kilku wypowiedziach ludzi ze Zjednoczonej Prawicy intencje tejże formacji zrobiły się cokolwiek oczywiste. Reakcja samorządów, które nagle dowiedziały się o tym, że za kilka dni mają uruchomić żłobki/przedszkola, a w ciągu tych kilku dni mają zrealizować pierdylion zaleceń, z których część wymagałaby, na ten przykład, dobudowania paru pomieszczeń do budynku przedszkoli (na wypadek, gdyby trafił się ktoś z podejrzeniem koronawirusa i trzeba by go było odseparować od innych), remontu (rwanie wykładzin/etc.) oraz przeszkolenia kadry w kwestii tego „jak w przedszkola i żłobki w trakcie pandemii”, była raczej łatwa do przewidzenia. Tak więc, raczej nikogo nie zdziwiło to, że część samorządów zakomunikowała partii rządzącej, że chyba ją pojebało (rzecz jasna, użyto innych słów). Zarzut najczęściej formułowany przez samorządy odnosił się do tego, że rząd dał im za mało czasu na ogarnięcie tego, co rząd na nich zrzucił. Prezydent Częstochowy zwrócił się do Ministerstwa Zdrowia w sprawie testów dla pracowników oświaty, którzy mieliby pracować z dziećmi w otwartych żłobkach/przedszkolach. To kolejna rzecz, o której Wyprzedzająca Wszystkich Swoim Geniuszem partia rządząca nie pomyślała. Teraz, zanim przejdę dalej, zaproponuję wam kolejny eksperyment myślowy. Wyobraźcie sobie, że Zjednoczona Prawica odniosła sukces w trakcie wyborów samorządowych 2018 i że „wzięła” miasta. Tzn., że prezydentem Wawy został Chłopak z Biedniejszej Rodziny, że w Krakowie rządzi Małgorzata Wasserman i tak dalej. A teraz, odpowiedzcie sobie na pytania: czy ci ludzie „zablokowali” by decyzję o otwarciu przedszkoli 6 maja, czy też otworzyliby je (mając wyjebane na to, że nie udało się ogarnąć do tego czasu reżimu sanitarnego)? Warto w tym miejscu przypomnieć, jak to hejtowano Warszawę za Czajkę i tłumaczono, że to koronny argument za tym, żeby jednak te samorządy były trochę mniej samorządne, bo „sobie nie radzą” i że władze centralne to jednak są najlepsze. Teraz zaś mamy do czynienia z sytuacją, w której władze centralne przestały ogarniać do tego stopnia, że ich decyzje stanowią (literalnie) zagrożenie dla zdrowia i życia obywateli. Co zrozumiałe, ówcześni krytycy samorządów, które sobie „nie radzą”, nie proponują zaorania władz centralnych i nadal napierdalają w samorządy. Ponieważ sporo samorządów się postawiło, nawet prezydent Stalowej Woli (który bez mrugnięcia okiem podrzucił Poczcie Polskiej dane mieszkańców, mimo że podstawa prawna była cokolwiek, ekhm, wątpliwa) wolał się zapytać (na FB) mieszkańców o to, czy otwierać przedszkola/żłobki (do momentu, w którym napisałem ten kawałek tekstu, decyzja o tym, czy Stalowa Wola otwiera żłobki/przedszkola nie zapadła). Jestem się w stanie założyć o wiele, że gdyby Zjednoczona Prawica wzięła odpowiednią liczbę miast, to pewnie wszyscy ich włodarze dostaliby wytyczne z Nowogrodzkiej, w których by stało, że mają podjąć samodzielną decyzję o otwarciu żłobków/przedszkoli i nikt by się nie postawił. Najprawdopodobniej postawiliby się jedynie włodarze, którzy nie mieliby związków z partią rządzącą, ale nietrudno byłoby ich przedstawić jako grupkę wichrzycieli.
No dobrze, samorządy się znarowiły, bo nie mają ochoty na narażanie życia obywateli. Dla każdego, kto nie jest skończonym dzbanem, byłby to wyraźny sygnał (ale też i okazja) do tego, żeby się jednak cofnąć. Można było przecież powiedzieć, że w związku z informacjami spływającymi z samorządów podjęto decyzję o przesunięciu terminu otwarcia przedszkoli/żłobków. Wiadomo, że sytuacja jest napięta i że każdy się może pomylić/etc. No chyba, że chodziło o to, żeby móc się przypierdalać do samorządów, prawda? Na reakcje Zjednoczonej Prawicy nie trzeba było długo czekać. Najbardziej spektakularne były wpisy i wypowiedzi szefa MEN, Dariusza Piontkowskiego: „Prezydenci dużych miast związani z Platformą Obywatelską, bez konsultacji z RODZICAMI mówią, że się „nie da”. My jesteśmy gotowi pomóc samorządom w otwieraniu przedszkoli.” Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że jeżeli ktoś w tym układzie zrobił coś bez konsultacji z RODZICAMI (nie mogłem się powstrzymać) to chyba jednak rząd, ale ponieważ złośliwy nie jestem, napiszę jedynie tyle, że gdyby w tym wszystkim chodziło o obywatela (to taka inna nazwa suwerena), to nikt nie walnąłby taką decyzją z kilkudniowym wyprzedzeniem, nie uprzedzając o niej nawet służb sanitarnych (które potem są jebane w komentarzach za to, że niczego nie ogarniają). Nie wspominając już o tym, że może warto by było wyjaśnić, czemu najpierw tłumaczono, że nie ma szans na to, żeby otworzyć przedszkola i żłobki przed 24 maja, a po kilku dniach okazało się, że jednak jest już na tyle zajebiście, że można je otworzyć 18 dni wcześniej. Jeżeli komuś wydaje się, że poziomu bezczelności w tym wpisie Piontkowskiego nie da się przeskoczyć, to taki ktoś się myli, bo Piontkowski bardzo szybko udowodnił, że się da. Na jednej z konferencji prasowych szef MEN był łaskaw zrzygać się na samorządy twierdząc, że no oni co prawda doprecyzowali te swoje wytyczne (of korz, nawet po „doprecyzowaniu” te wytyczne były niejednoznaczne), ale: „wydawało nam się, że samorządy dlatego są samorządne, że potrafią na podstawie ogólnych zapisów wywieść także i procedury szczegółowe”. Jeżeli mam być szczery, to za ten konkretny przejaw bezczelności samorządy powinny być wdzięczne Piontkowskiemu, bo tutaj już czarno na białym stoi, że Zjednoczona Prawica miała wyjebane na procedury i chciała to wszystko zrzucić na samorządy. Niemniej jednak, warto się na moment pochylić nad tą wypowiedzią. Taki, na ten przykład Trzaskowski, ma możliwości i dostęp do specjalistów (epidemiologów/etc.), którzy pomogą mu ten burdel ogarnąć. W zupełnie innym położeniu są włodarze niewielkich miast, którzy mogą liczyć tylko i wyłącznie na pomoc lokalnych sanepidów (które to sanepidy mają cała kupę problemów). Najbardziej absurdalne jest to, że sanepidy, dopytywane przez samorządowców i tak musiałyby się zwrócić do GIS/ministerstw odnośnych z prośbą o doprecyzowanie tego „co autor wytycznych miał na myśli”. Ujmując rzecz innymi słowy, Piontkowski przypierdalał się do samorządów, nie mając najmniejszych podstaw do przypierdalania się (nie, przekaz dnia, który się dostało w mailu/smsie się nie liczy). Równie bezczelną wypowiedzią była wzmianka o tym, że: „prezydenci dużych miast mówią, że się ""nie da", tylko dlatego, że decyzję wydał rząd”. Pozwolę sobie w tym miejscu na parafrazę: „prezydenci dużych miast mówią, że się nie da tylko dlatego, że decyzja rządu jest idiotyczna i nieprzemyślana” (teraz wygląda to znacznie lepiej).
Piontkowski próbował również zastosować metodę „na zapłakaną kuzynkę”: „Prezydent Białegostoku o godz. 9-10 rano w czwartek powiedział, że na pewno nie otworzy przedszkoli do 24 maja. Nie zapytał ani jednego nauczyciela czy rodzica, czy są zainteresowani tą opieką. Tuż po tym, jak prezydent miasta to zapowiedział, otrzymałem SMS-a od nauczycielki: "Załamałam się. Już cieszyłam się, że 6 maja wracamy do pracy" – stwierdził.”. Potem Piontkowski strzelił sobie spektakularnie w stopę, cytując też wiadomość od „jednego z burmistrzów”, „który napisał do niego: "Otwieram przedszkola od 6 maja. Myślę, że około 20 proc. rodziców wyśle dzieci. Dobra decyzja".” Aż dziw bierze, że Piontkowski nie zapytał (nieistniejącego burmistrza) o to, „czemu tylko 20%?” i nie dodał „Polacy, to jednak niewdzięczny naród”. Rzecz jasna, po tym, jak wydano rozkaz „do boju”, flekowaniem samorządów zajęły się również drony w rodzaju Błażeja Pobożego, który na swoim ćwitrze napisał: „Pan Trzaskowski znowu biadoli. Nie potrafił wysłać straży miejskiej na patrole w celu kontroli zgromadzeń, nie potrafił wprowadzić ograniczenia w liczbie pasażerów komunikacji miejskiej, dziś narzeka że nie uruchomi żłobków i przedszkoli. Kwintesencja platformianego „niedasizmu”.” Tego rodzaju wartościowych „opinii” prawy sektor wyprodukował całe mnóstwo. Wygłaszające te opinie drony mają całkowicie wyjebane na to, że mamy do czynienia z pandemią i otwieranie przedszkoli (ogłaszane z kilkudniowym wyprzedzeniem), może nie być najtrafniejszą decyzją. Wielokrotnie zdarzały się (w trakcie rządów Zjednoczonej Prawicy) momenty, w których bez pudła dałoby się ustalić to, czy konkretny influencer jest faktycznie zwykłym internautą, który sympatyzuje z partią rządzącą, czy też jest dronem, który będzie propsował każdą decyzję partii rządzącej, bo przecież Zjednoczona Prawica jest nieomylna. Gdyby drony nie były dronami, to na ich kontach stałoby coś w rodzaju „no elo, mordy, ja was generalnie popieram, ale teraz to was chyba nieco pojebało”. Nie uwierzę bowiem w to, że ktoś niebędący kretynem z własnej woli popierałby decyzję, która naraża zdrowie i życie wielu osób.
Tak swoją drogą, dopiero po tym, jak się rozpisałem, dotarło do mnie to, jak bardzo nieprzemyślaną (pod kątem bezpieczeństwa Polaków) decyzję podjęła Zjednoczona Prawica. Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby po decyzji o otwarciu żłobków/przedszkoli rodzice wszystkich dzieci uczęszczających do przedszkoli/żłobków uznali, że to doskonały pomysł i postanowili, że ich dzieci wrócą do wyżej wymienionych przybytków 6 maja (czy też w momencie, w którym samorządy je otworzą). Jak wyglądałoby „odstawianie” dzieci do przedszkoli/żłobków i jak bardzo mało wspólnego miałoby to z zachowaniem bezpiecznego dystansu? O tym, że spora część żłobków/przedszkoli miałaby zajebisty problem z powierzchnią, bo jeżeli, na ten przykład, grupa przedszkolna liczyła 25 dzieci, to zgodnie z wytycznymi (12-osobowe grupy, zaś w wyjątkowych przypadkach 14-osobowe) przedszkole potrzebowałoby dwóch sal, zamiast jednej. Co powinna zrobić placówka wychowawczo-opiekuńcza, której nie wystarczyłoby sal? Nie wiadomo, bo władza o tym nie pomyślała (członkowie Zjednoczonej Prawicy zapewne uznali, że budynki przedszkoli/żłobków to takie Torby Przechowywania). Choć z drugiej strony, może to i dobrze, że władza nie zaczęła nad tym dumać, bo jeszcze by wydumała, że przedszkola i żłobki powinny pracować w systemie „czterobrygadowym” (rzecz jasna, żeby ułatwić rodzicom powrót do pracy). Jak już wspomniałem na samym początku tekstu, mimo tego, że jestem na bieżąco z dokonaniami Zjednoczonej Prawicy, to jednak decyzja o otwarciu żłobków/przedszkoli ogłoszona z kilkudniowym wyprzedzeniem (przez co wszyscy mieli aż trzy dni robocze, żeby się przygotować), mnie zaskoczyła. Spodziewałem się tego, że „odmrażanie gospodarki” w wykonaniu Zjednoczonej Prawicy będzie straszliwym fuckupem, niemniej jednak, nie spodziewałem się tego, że partia rządząca będzie miała aż tak bardzo no to wyjebane. Wydaje mi się, że odpowiednią dla tego tekstu pointą będzie parafraza jednego z haseł, Zjednoczonej Prawicy: wara od naszych dzieci, bando bezmyślnych kretynów.
Źródła:
https://gpcodziennie.pl/129890-hipokryzjaprezesaznp.html
A tutaj ciekawostka. W GPC jest oryginalny cytat z Piontkowskiego. W każdym innym medium ów cytat przypisano Szumowskiemu. Bądź tu człowieku mądry i pisz notki.
https://gis.gov.pl/wp-content/uploads/2018/04/Wytyczne-dla-przedszkoli-oddzia%C5%82%C3%B3w-przedszkolnych-w-szkole-podstawowej-i-innych-form-wychowania-przedszkolnego-oraz-instytucji-opieki-nad-dzie%C4%87mi-w-wieku-do-lat-3.pdf
https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/koronawirus-otwarte-zlobki-i-przedszkola-boja-sie-dyrektorzy-nauczyciele-i-rodzice/tqzmdr3
O sanepidzie:
https://zielonagora.wyborcza.pl/zielonagora/1,35182,15056719,Wojewoda_oszczedza__Zamyka_stacje_sanepidu.html
http://www.sejm.gov.pl/sejm7.nsf/InterpelacjaTresc.xsp?key=074C50E3
https://wyborcza.pl/1,75398,13496877,Sanepidy_traca_laboratoria.html
https://gs24.pl/sanepid-likwiduje-laboratoria-w-regionie/ar/5501522
https://www.government.nl/topics/coronavirus-covid-19/news/2020/04/21/measures-to-stop-the-spread-of-coronavirus-extended
https://www.government.nl/topics/coronavirus-covid-19/news/2020/04/21/measures-to-stop-the-spread-of-coronavirus-extended
https://czestochowa.wyborcza.pl/czestochowa/7,48725,25915087,prezydent-czestochowy-pisze-do-ministra-zdrowia-o-testy-dla.html
https://twitter.com/D_Piontkowski/status/1255876304869756929
https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2020-04-30/nie-ma-obowiazku-posylania-dzieci-do-przedszkoli-i-zlobkow-uscisla-szumowski/
https://twitter.com/pobozy/status/1255592821140193280
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz