Zaczniemy od koncentracji mediów przez Zjednoczoną Prawicę. Bardzo niedawno okazało się, że Orlen przejmuje Polskę Press. Ponieważ nie wszyscy muszą wiedzieć, co to takiego ta Polską Press, pozwolę sobie na cytat z artykułu, w którym ktoś to pięknie podsumował: „Grupa działa na terenie całego kraju i ma w swoim portfolio 20 dzienników regionalnych (w Polsce funkcjonuje łącznie 24 takie dzienniki). Jak czytamy na stronach Polska Press, grupa posiada również: Blisko 150 tygodników lokalnych (bezpłatna gazeta naszemiasto.pl, magazyny Nasza Historia, Moto Salon, Moto Salon Classic, Strefa Biznesu, Strefa Agro), 23 regionalne serwisy informacyjne, serwisy tematyczne: strefabiznesu.pl, stronakobiet.pl, strefaagro.pl, sportowy24.pl, gol24.pl, motofakty.pl; 500 witryn internetowych (łącznie), 6 drukarni, Agencję Informacyjną Polska Press (znana jako AIP), największą regionalną agencję informacyjną.”. Podsumowując, Zjednoczona Prawica stała się zawiadowcą ogromnej liczby portali, tygodników/etc. Nikt nie powinien mieć wątpliwości odnośnie tego, po co Zjednoczonej Prawicy te media. Jeżeli zaś ktoś je ma, to wystarczy zwrócić uwagę na to, co o przejęciu mediów miał do powiedzenia szef Orlenu: „(...) Z kolei dostęp do 17,4 milionów użytkowników portali zarządzanych przez Polska Press, skutecznie wzmocni sprzedaż całej Grupy ORLEN, zoptymalizuje koszty marketingowe i umożliwi dalszą rozbudowę narzędzi big data.”. Tak, chodzi o „dostęp do 17,4 milionów użytkowników portali”. Nawet gdyby liczba ta była przeszacowana (żeby poprawić sobie pozycję negocjacyjną i podbić cenę), to i tak mamy do czynienia z olbrzymią liczbą użytkowników. Niby nikt nie powinien mieć wątpliwości, a jednak część komentariatu zaczyna tłumaczyć, że w sumie to może to i lepiej, że ktoś od tego Niemca wziął i odkupił te media, bo zawsze to lepiej, jak będą one w polskich rękach. Jeszcze inni tłumaczą, że w sumie to teraz tym mediom będzie łatwiej patrzyć na ręce władzy/etc. Wszystkim tym mędrcom należałoby zadać jedno, zajebiście ważne pytanie, które ma następującą treść: czy wy jesteście, kurwa, poważni? Tego rodzaju idiotyzmy można było ludziom wciskać zanim Zjednoczona Prawica zamieniła media publiczne w największą polską agencję PR-ową, która zajmuje się spinowaniem dla rządu 24/7. Jeżeli po paru latach obserwowania tego, co się odpierdala w mediach rządowych, ktoś nadal nie ogarnia „po co Zjednoczonej Prawicy media”, to ten ktoś powinien dać sobie spokój z komentowaniem sytuacji politycznej, bo ewidentnie jej nie rozumie i jest niewyuczalny. Inna część komentariatu tłumaczyła, że w sumie to gdzie byli ci, którzy teraz narzekają, gdy Polska Press po kolei kupowała media lokalne/etc? Że w ogóle to trzeba było coś mówić wtedy, gdy zagraniczny kapitał wykupywał te lokalne media i że ich upadek zaczął się dawno temu. I wiecie, ja to wszystko rozumiem i nie chciałbym być źle zrozumiany, ale to nie jest, kurwa, dobry moment na bawienie się w wypominki „a gdzie byliście gdy” (i guilttripowanie ludzi za to, że woleli czytać darmowe treści i nie chcieli w płatne prenumeraty). Tzn. można, ale tak jakby, nie jest to w tym momencie najistotniejsze. Najistotniejsze jest to, że Zjednoczona Prawica powiększyła swoją stajnie rządowych mediów. Nawiasem mówiąc, gdybym był złośliwy (a nie jestem), to bym napisał, że jakoś tak Zjednoczona Prawica w pierwszej kolejności przejęła media publiczne i z nich zrobiła swoją agencję PR, zaś przejmowanie prywatnych mediów trochę potrwało (piszę to jako przeciwnik prywatyzowania wszystkiego, jak leci).
Osobną kwestią jest to, że tego rodzaju utyskiwania (bo wyprzedano media lokalne zagramanicznemu kapitału) mnie nieco irytują, bo, jako człek wychowany na zadupiu, doskonale sobie zdaję sprawę z tego, jak wyglądało wsparcie lokalnych mediów przez Jednostki Samorządu Terytorialnego (jakoś tak się składało, że jedynym źródłem wsparcia finansowego tych mediów były takowe jednostki). Wyglądało to tak, że takie media były całkowicie wręcz spolegliwe względem wspierających. Do tej pory pamiętam jeden „program”, który wyemitowała telewizja miejska w Wyimaginowanym Mieście Nad Akwenem (był on tak wspaniały, że sobie go dawno temu zarchiwizowałem). W trakcie programu pt. „Gość Tygodnia”, tytułowym gościem był ówczesny włodarz miejski, któremu pracownik telewizji miejskiej zadał arcytrudne pytanie: „Często niektórzy zarzucają panu prezydentowi, że podejmuje niepopularne decyzje, w niektórych kwestiach, ale czas pokazuje, że są to dobre decyzje (…) jednak chyba trzeba trochę czasu w społeczeństwie, żeby zrozumieli, że takie zmiany są nam potrzebne”. Przyznam, że było mi po prostu szkoda typa, który zadawał to pytanie, bo nawet gdyby był on wyznawcą ówczesnego włodarza (a takich nie brakowało w jego ekipie), to musiał się czuć trochę chujowo zadając na antenie tego rodzaju „pytanie”. Miłość, którą pałał do tej „stacji” miejski suweren, była tak wielka, że po tym jak jedna (bardzo duża) spółdzielnia mieszkaniowa odcięła u swoich lokatorów dostęp do tej „telewizji”, absolutnie nikt się na tę decyzję nie poskarżył. Czemu wspominam tę (rzecz jasna wymyśloną) sytuację? Ano temu, że w warunkach, które panowały w naszym pięknym kraju, wyjścia dla takowych mediów były dwa. Pierwsze z nich polegało na byciu na garnuszku u miejskiego włodarza (co oznaczało bycie posłusznym), drugie zaś takie, że medium mógł się zaopiekować jakiś zewnętrzny inwestor, który co prawda miał trochę w dupie te regionalne media, ale dzięki temu pracownicy tych mediów nie musieli się bać tego, że jak napiszą coś nie po myśli układu aktualnie panującego w mieście, to im ten układ przykręci kurek i będą mogli sobie szukać innej pracy. Rzecz jasna, na pewno były tam tematy, których nie wolno było poruszać, ale skala zjawiska była na pewno znacznie mniejsza, niż w tych mediach, które były sponsorowane przez „miasto”. Co prawda, można dywagować w kwestii tego, „co by było, gdyby te media były dotowane przez państwo”, ale w praktyce wyglądałoby to tak samo, jak wtedy, gdy były dotowane przez JST, różnica polegałaby na tym, że byłyby wtedy spolegliwe względem władz centralnych (które w „regionie” są reprezentowane przez, na ten przykład, wojewodów). Od siebie dodam, że argumentacja „wcześniej nie protestowaliście, więc teraz japa” przypomina mi trochę pewien mem (będący nawiązaniem do tzw. „dylematu wagonika”), w tej wersji chodziło o to, że wagonik można zatrzymać i jak się go zatrzyma, to nikogo więcej nie rozjedzie, ale nie powinno się go zatrzymywać, bo to by było nie w porządku względem tych, którzy już zostali rozjechani. Serio, komentariacie, nie tędy droga. O narzekaniu na złe społeczeństwo, które wolało darmowe treści/etc. nie chcę mi się nawet pisać, bo to jest bezsens porównywalny z narzekaniem na społeczeństwo za to, że się, na ten przykład, przejebało wybory.
Jeszcze inna część komentariatu twierdziła, że w sumie to „nic się nie stało”, bo tej prasy regionalnej to i tak nikt nie czyta oraz (i tu wstawcie sobie dowolny komentarz bagatelizujący to, co się stało). Na pierwszy rzut oka argument ten wygląda dość legitnie, bo w sumie regionalna prasa sprzedaje się mocno tak sobie, zaś, na ten przykład regionalne fanpejdże, pomimo posiadania sporej liczby lajkowników, nie osiągają sporych zasięgów i tak dalej i tak dalej. Tylko, że jeżeli faktycznie byłoby tak, że ta cała prasa/portale jest bez znaczenia, to Zjednoczona Prawica by tego po prostu nie kupiła, bo już teraz posiada media, których praktycznie nikt nie ogląda i nie czyta (i które utrzymują się na powierzchni tylko i wyłącznie dzięki „pomocy” z budżetu). Tak sobie myślę, że jedną z przyczyn, dla których Zjednoczona Prawica zdecydowała się na przejęcie kolejnych mediów jest to, że spindoktorzy partii rządzącej mają świadomość tego, że „ich” media mają coraz mniejszy wpływ na kształtowanie narracji, w które suweren byłby skłonny uwierzyć. Tym samym, przejęcie mediów, które, w przeciwieństwie do rządowych, są dość wiarygodne, wydaje się być całkiem sensownym pomysłem. Poza tym, nieśmiało przypominam, że choć Zjednoczona Prawica dysponuje największą agencją PR (niegdysiejsze media publiczne), to jednak nie była w stanie ogarnąć sensownej kampanii samorządowej. Owszem, udało się wypromować „znaczek” partyjny na tyle, żeby poszaleć w wyborach do sejmików, ale jeżeli chodzi o wybory włodarzy, to kampania samorządowa skończyła się dla PiSu kompletną katastrofą. Przez jakiś czas sobie dumałem, że to trochę dlatego, że praktycznie wszystkie media rządowe skupiły się na prowadzeniu kampanii Chłopakowi z Biedniejszej Rodziny, który walczył o prezydenturę w Warszawie. Ponieważ zaś media skupiły się na Bitwie Warszawskiej, nie mogły wspierać innych kandydatów. Dopiero teraz dotarło do mnie, że nawet gdyby rządowe media skupiły się na innych kandydatach, nie miałoby to zbyt dużego wpływu na wynik wyborów. Czemu? Z tej prostej przyczyny, że o ile można było na antenie robić kampanię Chłopakowi z Biedniejszej Rodziny praktycznie 24/7 (i spamować rządowe portale/prasę peanami na jego cześć), to jednak nie dałoby się prowadzić w tychże mediach równoległej kampanii wszystkim swoim kandydatom na burmistrzów/prezydentów/wójtów (których w Polsce jest prawie 2.500). Jest to po prostu niemożliwe do zrealizowania. Zupełnie inaczej rzecz by się miała, gdyby się dysponowało regionalną prasą i pierdylionem regionalnych portali/fanpejdży, prawda? Wtedy można robić kampanię kandydatom z większych miast w „dużych mediach”, a tymi z mniejszych miejscowości „zaopiekować się” w mediach regionalnych.
O tym, że mediów regionalnych będzie można użyć do flekowania „nieprawilnych” kandydatów, wspominać chyba nie trzeba. Z tym zaś wiąże się kolejna sprawa. Przejęcie mediów regionalnych oznacza, że „prawilni” politycy (ich rodziny/kontrahenci/etc.) będą mogli liczyć na kryszę. Jeżeli bowiem rządowo-regionalne media przestaną im patrzeć na ręce, to istnieje bardzo małe prawdopodobieństwo tego, że informacja o tym, czy innym wałku dotrze do dużych mediów. Osobną kwestią jest to, że nawet jeżeli dotrze, to te nie będą mogły zająć się każdym takim tematem z tych samych przyczyn, dla których Zjednoczona Prawica nie była w stanie ogarnąć kampanii samorządowej wszystkim swoim kandydatom. Owszem, w niektórych regionach zostaną media prowadzone przez pasjonatów, które nadal będą patrzyły na ręce wszystkim, ale zgodzicie się ze mną kiedy napiszę, że to, czy opinia publiczna zostanie poinformowana o jakimś wałku, nie powinno zależeć od tego, czy w danej miejscowości istnieje, na ten przykład, portal informacyjny prowadzony przez zapaleńca, który nie będzie się obawiał nadepnięcia na odcisk jakiemuś miejscowemu notablowi. Wyimaginowane Miasto nad Akwenem ma to szczęście, że jeden typ prowadzi w nim równie wyimaginowany portal, na którym bezlitośnie przypierdala się do każdej kolejnej władzy. Wieść gminna niesie, że każdy kolejny włodarz twierdzi, że typ, który prowadzi ten portal, to prawie na pewno musi być na usługach „konkurentów” władzy. Tak okołotematowo, to właśnie dzięki temu typowi Polska dowiedziała się o tym, że żeby w Wyimaginowanym Mieście Nad Akwenem uzyskać skierowanie z jednej z przychodni, trzeba napierdalać kijem w parapet. No, ale to dygresja jest tylko. Warto w ty miejscu zauważyć, że przejęcie mediów regionalnych przez partię rządząca nie przełoży się li tylko (dzięki temu, że napisałem „li tylko” tekst od razu dostaje +10 do powagi) na nieinformowanie o wałkach, których autorami są ludzie mający związek z partią rządzącą. Problem będzie dowiedzenie się czegokolwiek na temat ludzi mających związek z tą partią. Pozwolę sobie na przytoczenie pewnego przykładu „z życia wziętego”. Kiedy zacząłem sobie grzebać za materiałami do notki o Chłopaku z Biedniejszej Rodziny, który (tylko i wyłącznie dzięki swojej ciężkiej pracy i dzięki walce z politycznymi elitami) przygotowywał się do startu w wyborach prezydenckich w Warszawie, pierwszym tekstem, na który natrafiłem, był artykuł z Nowej Trybuny Opolskiej (datowany na marzec 2007) o tym, że Ireneusz Jaki został zwolniony ze stanowiska wiceprezydenta Opola: „Jaki - jeszcze do niedawna - należał do najbardziej zaufanych osób prezydenta. Gdy jesienią 2002 roku - tuż po wygranych wyborach - prezydent obejmował ratusz, jako pierwszego zatrudnił właśnie Jakiego. Obaj panowie znają się od wielu lat. Jaki był m.in. szefem gabinetu wojewody, gdy Zembaczyński kierował urzędem wojewódzkim. (…) Rolą Jakiego w ratuszu była pomoc w organizacji pracy prezydenta. Był także dodatkową parą oczu i uszu najważniejszej osoby w urzędzie. Zembaczyński darzył swojego asystenta wielkim zaufaniem i potrafił docenić. W 2002 r. - ledwie po sześciu tygodniach pracy - Jaki dostał od niego 2 tys. zł nagrody. W połowie ubiegłego roku przyznano mu 4 tys. zł dodatkowej gratyfikacji, a na początku 2007 r. jego stanowisko podwyższono do rangi doradcy. - W urzędzie odebrano to jako awans osoby, która i tak zachowywała się, jakby była czwartym wiceprezydentem miasta - opowiada jeden z urzędników.”. Gołym okiem widać, że redakcja NTO niespecjalnie przejmowała się tym, że dość krytycznie opisuje działania ówczesnego prezydenta miasta. Jak bardzo okrojona byłaby ta informacja, gdyby rządowo-regionalny portal miał opisać analogiczną sytuacje, której głównym bohaterem był ktoś, kto może liczyć na „kryszę?” Czy dowiedzielibyśmy się o tym, że zwalniany był „szarą emninencją”, że dostawał nagrody/etc.? Jak to powiedział bohater jednej z polskich komedii „nie wydaje mnie się”. W artykule nie pojawiłaby się żadna informacja, która mogłaby postawić głównego bohatera w złym świetle. Aczkolwiek być może przesadzam. Być może taka informacja w ogóle by się nie pojawiła na portalu rządowo-regionalnym. Jeżeli komuś się wydaje, że przesadzam, to chciałbym takiej osobie oficjalnie pozazdrościć tego, że taka osoba żyje w błogiej nieświadomości odnośnie tego, jak bardzo wyczuleni na swoim punkcie bywają notable. Otóż, tak bardzo, że potrafią się awanturować z zawiadowcami portali tylko i wyłącznie dlatego, że zdjęcia z jakiegoś eventu pojawiły się na nim nie w takiej kolejności, jakby sobie tego życzył notabl.
Część komentariatu pociesza się (to bardzo adekwatne określenie) tym, że przeca uPiSowienie mediów skończy się tym, że po pierwsze, nikt tego nie będzie chciał czytać, a po drugie te wszystkie media będą przynosiły straty. Wielce Szanowny Komentariacie, jakie znaczenie będzie miało to, że te media nie będą na siebie zarabiać? Chciałbym nieśmiało zwrócić uwagę na to, że Zjednoczona Prawica pompuję gigantyczne ilości pieniędzy w TVP, tak więc niespecjalnie liczyłbym na to, że ktoś w partii rządzącej zacznie się przejmować tym, że trzeba będzie dorzucić kolejną kupę kasy mediom regionalnym. Jeżeli zaś chodzi o to, że „nikt tego nie będzie czytał”. W tym miejscu, równie nieśmiało, jak poprzednim razem, chciałbym zauważyć, że TVP Info ma sporą rzeszę wyznawców, tak więc nie zakładałbym, że „nikt nie będzie tego czytał”. Można, co prawda, dywagować w kwestii tego, jak skutecznym narzędziem oddziaływania będą media rządowo-regionalne, ale jak już wspomniałem wcześniej, o wiele większym problemem od tego, o czym będą pisać, będzie to, o czym pisać nie będą (i to, że jeżeli one o tym nie napiszą, to nikt tego nie zrobi).
Ponieważ wątek Polsko-Pressowy rozrósł mi się bardzo, będę zmierzał ku wnioskom końcowym. Dziwi mnie bardzo mocno „letnia” reakcja komentariatu. Zastanawiam się nad tym, czy aby nie jest tak, że taka, a nie inna reakcja podyktowana jest tym, że znaczna część tegoż komentariatu siedzi sobie w stolicy i nie bardzo rozumie, o co w ogóle chodzi z tymi regionalnymi mediami (bo przecież o Warszawie często wspominają „duże” media). O ile samą „letnią” reakcję dałoby się jeszcze jakoś zrozumieć, to tego, że równolegle do niej, Towarzystwo Dziennikarskie wystosowało jakiś gówno apel do dziennikarzy, którzy zostali kupieni razem z redakcjami przez Orlen. Czego dotyczył apel? Otóż, wezwali oni pracowników „kupionych” mediów do stawiania oporu: „Obowiązujące ciągle prawo prasowe gwarantuje Wam dziennikarską autonomię, prawo odmowy publikacji treści, z którymi się nie zgadzacie (…) Nie możemy od nikogo wymagać heroizmu, ale pamiętajcie: możecie stawiać opór. Obowiązujące ciągle prawo prasowe gwarantuje Wam dziennikarską autonomię, prawo odmowy publikacji treści, z którymi się nie zgadzacie. Kiedyś mówiło się „Nic tak nie plami człowieka jak atrament” – Wasze teksty pozostaną. Życzymy Wam, żebyście nie musieli później się ich wstydzić. Towarzystwo Dziennikarskie podejmuje monitoring zwolnień pracowników w mediach zakupionych przez Orlen.”. Tak sobie myślę, że to zajebiście, że TD będzie prowadzić monitoring wypierdoleń. Wypierdalanym na pewno się od tego lżej zrobi, bo sobie pomyślą „no, może i mnie wywalili, a teraz będę mieć problem ze znalezieniem pracy w zawodzie, ale przynajmniej mam świadomość tego, że ktoś monitorował to, że mnie wywalono!”. Wierzyć się, kurwa, nie chce, że ktoś napisał coś takiego na poważnie. W uproszczeniu bowiem chodzi o to, że nikt tu od nikogo nie wymaga heroizmu, ale jednak fajnie by było, gdyby dziennikarze zachowywali się heroicznie. Czy heroizm, którego wcale od nikogo nie oczekuje Towarzystwo Dziennikarskie, ma jakikolwiek sens? Moim zdaniem nie ma żadnego. Dla Zjednoczonej Prawicy nie będzie problemem wyjebanie dowolnej liczby ludzi zatrudnionych w regionalnych mediach. Bezproblemowo zastąpią ich tymi, którzy co prawda nie do końca wiedzą, na czym polega dziennikarstwo, ale za to potrafią rzygać jadem w mediach społecznościowych (vide polityka kadrowa, którą zastosowano w TVP). Gdyby, na ten przykład, do kolejnych wyborów był miesiąc/dwa, to taki opór mógłby mieć trochę sensu, ale nieśmiało przypominam, że po porażce PiSu „zwycięzca bierze wszystko”, łącznie z mediami regionalnymi. No, ale ja sobie tutaj tylko dygresję popełniam. „Letnia” reakcja komentariatu (w tym, dziennikarskiej jego części) sprawiła, że chyba nikt nie wspomina o tym, że robienie porządku z mediami, miało się wiązać z postulowaną przez Zjednoczoną Prawicę potrzebą „dekoncentracji mediów”. Temat dekoncentracji mediów zniknął bardzo niedawno, wszak jeszcze pod koniec sierpnia Joanna Lichocka została ośmieszona przez Elżbietę Rutkowską z Gazety Prawnej (choć w sumie to nie do końca tak było, dziennikarka po prostu zadawała pytania, Lichocka ośmieszyła się sama), broniąc dekoncentracji (i tłumacząc, że TVP nie powinna ona objąć, albowiem, bo ponieważ/etc.). Ponieważ rząd zaczął się bawić w koncentrację mediów (w momencie, w którym pisałem te słowa, głośno się zrobiło o tym, że Orlen ma chętkę na zakup „Rzeczpospolitej” i „Parkietu”), nikogo nie powinno dziwić to, że temat dekoncentracji wyparował z rządowych narracji. Powinno natomiast dziwić to, że nikt nie chce o tym rządowi przypominać. Moja opinia na temat poziomu polskiego dziennikarstwa jest raczej znana, ale nawet wziąwszy to pod rozwagę, nie jestem w stanie zrozumieć tego, czemu dziennikarze nie próbują walczyć o siebie samych. Czy wielkim problemem byłoby odpytywanie polityków partii rządzącej z tego, jak to się stało, że zamiast dekoncentracją, zajęli się oni koncentracją mediów? Odpowiedź na to pytanie znają tylko i wyłącznie polscy dziennikarze.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Skoro temat koncentracji mediów mamy już za sobą, można spokojnie przejść do jednego z większych meltdownów, do którego doszło po prawej stronie. Tak się bowiem złożyło, że Donald Trump przegrał wybory prezydenckie w USA. Wymądrzałem się już w temacie tego, że Zjednoczona Prawica postawiła wszystko na zwycięstwo Trumpa. Praktycznie cała Zjednoczona Prawica wychwalała Trumpa i przekonywała wszystkich dookoła, że on ma gigantyczne poparcie społeczne (bo na jakiś tam event przyszło trochę ludzi), zaś TVP zachowywała się tak, jakby była częścią sztabu wyborczego obecnego prezydenta USA. Im bliżej było wyborów, tym cięższy pierdolec ogarniał Zjednoczoną Prawicę. Kiedy z USA zaczęły spływać pierwsze wyniki, polski prawy sektor odtrąbił zwycięstwo Trumpa. A potem stało się coś, przed czym wcześniej przestrzegał Bernie Sanders (dwa tygodnie przed wyborami). W skrócie telegraficznym: Sanders opowiadał o tym, że z badań wynika, że demokraci będą woleli głosować korespondencyjnie. Ponieważ zaś głosy korespondencyjne będą liczone po „normalnych”, może dojść do sytuacji, w której w stanach takich jak Pensylwania, Wisconsin/etc., według pierwszych wyników będzie wygrywał Trump (który wyjdzie przed kamery i powie, haha! Wygrałem), a potem, w miarę zliczania głosów korespondencyjnych „los może się odwrócić” i wygrać może Biden z czym, rzecz jasna, Trump się nie będzie w stanie pogodzić (hurr durr mówiłem, że sfałszujo te wybory!). Wiecie, gdyby naszym krajem rządzili poważni ludzie, którzy nie odkleili się od rzeczywistości, to ci ludzie doskonale zdawaliby sobie sprawę z tego, o czym mówił Sanders. Nikogo więc nie powinno dziwić to, że Zjednoczona Prawica tego nie ogarnęła. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że nie będę się tutaj pochylał nad teoriami, które w polskich internetach rozpowszechnia ciężki szuriat (z których wynika, że Trump co prawda przegrywa, ale wygrywa, a w ogóle to przegrał po to, żeby ujawnić siatkę agentów powiązanych z Chinami i tak dalej), skupimy się tylko i wyłącznie na zjednoczono-prawicowym mainstreamie.
Najcięższe przydzbanienie przypadło w udziale obecnemu Prezydentowi RP, który najpierw nie złożył gratulacji Bidenowi, a potem pogratulował mu „udanej kampanii”. Kiedy dziennikarze zaczęli się dopytywać o to, czemu tak właściwie Prezydent RP nie pogratulował zwycięstwa, do boju ruszyli podwładni wyżej wymienionego. Najpierw Szczerski: „Dopiero kończy się liczenie głosów w kluczowych stanach. Nie podchodzę do wyborów prezydenckich w USA emocjonalnie – mówił Krzysztof Szczerski w porannej rozmowie w RMF FM. – To pierwsza tura wyborów, drugą będzie batalia sądowa, oby nie doszło do trzeciej, czyli manifestacji na ulicach”. Trochę później dołączył do niego Spychalski: „System wyborów w Stanach Zjednoczonych jest systemem pośrednim. To głosowanie, do którego doszło w ostatnim czasie w Stanach Zjednoczonych, polegało na tym, że mieszkańcy Stanów Zjednoczonych wybierali elektorów w poszczególnych stanach i ci elektorzy dopiero na zgromadzeniu elektorskim będą dokonywali wyboru prezydenta Stanów Zjednoczonych. W związku z tym dopiero wtedy będzie można gratulować oficjalnie wyboru na prezydenta Stanów Zjednoczonych Joe Bidenowi”. Nie trzeba chyba wspominać o tym, że żaden z panów nie wyjaśnił, jak to możliwe, że „ostrożny Prezydent RP” w 2016 nie czekał z gratulacjami do momentu, w którym elektorzy „dokonali wybory prezydenta Stanów Zjednoczonych”. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że być może miało to związek z tym, że w 2020 wygrał kandydat, którego Zjednoczona Prawica nie lubi, a w 2016 wygrał ten, do którego zapałała miłością już w trakcie kampanii. Kronikarski obowiązek (po raz kolejny) każe wspomnieć o tym, że choć Zjednoczona Prawica pokochała Trumpa w 2016, to w ogóle nie liczyła się ze scenariuszem, w którym wygrywa on wybory prezydenckie. Nie jestem tego w stanie oblinkować, bo notka pojawiła się na FB, ale Waszczykowski po wygranej Trumpa zaczął mówić, że MSZ będzie się starało skontaktować ze sztabem zwycięzcy.
Przyznam się wam w tym miejscu szczerze, że o ile na samym początku chciało mi się śmiać z tego, co odpierdalała Zjednoczona Prawica (i pracownicy mediów rządowych) w ramach wypierania przegranej Trumpa, to po jakimś czasie dotarło do mnie, że to wcale nie jest takie śmieszne. Tzn. samo wypieranie, owszem jest, ale jeżeli sobie podumamy na temat przyczyn, dla których doszło do tego wyparcia, to zrobi się mniej śmiesznie. Jak się tak zacząłem zastanawiać nad tym, o chuj chodzi Zjednoczonej Prawicy, to sobie na samym początku pomyślałem, że pewnie mamy do czynienia z klasycznym, prawicowym bólem dupy. Tyle, że to nie tłumaczyło opowiadania bredni o tym, że „Trump ma jeszcze szansę” (media rządowe non stop donosiły o tym, że taki, czy inny pozew został złożony i że to może mieć wpływ na wynik wyborów [na ćwitrze mignął mi nawet screen z Dziennika Telewizyjnego, w którym głosy elektorskie z czterech stanów, w których wygrał Biden, doliczono Trumpowi]). Nie. Gdyby chodziło o zwykły ból dupy, to media nie robiłyby takiej szopki, a podwładni Prezydenta RP nie pierdolili wierutnych bzdur o tym, że „będą batalie sądowe” i że „trzeba czekać na to, co zrobią elektorzy”. Nie, nie można było sugerować się tym, że kiedyś Sąd Najwyższy (w uproszczeniu) rozstrzygał, czy wygrał Bush, czy Gore – bo wtedy wszystko rozbijało się o jeden stan, w którym różnica głosów była bardzo niewielka. Ja mam jak najgorsze zdanie na temat kadr Zjednoczonej Prawicy, ale nawet wśród takiej zbieraniny matołów musiałoby się znaleźć kilka osób, które ogarniały to, jak przebiega proces wyborczy w USA i że Trump sobie może opowiadać te swoje brednie, ale nie zmienia to faktu, że przejebał wybory. Jak to więc możliwe, że Zjednoczona Prawica w to brnęła? Ano tak to, że ci ludzie wierzyli w zwycięstwo Trumpa. Tzn. wierzyli, że uda się mu jakoś przekręcić niekorzystny wynik i jednak wygrać. Nie, nie przemawia do mnie teoria, w której te matoły uwierzyły w to, że „w USA sfałszowano wybory”, bo nieśmiało przypominam, że Republikanie nie przejebali senatu (a przeca, skoro wybory „sfałszowano”, to chyba powinni, co nie?).
No dobrze, jak to więc możliwe, że elity Zjednoczonej Prawicy uwierzyły w to, że Trump się „nie da”? Jedynym sensownym (w mojej nieskromnej, podkarpackiej opinii) wytłumaczeniem jest to, że Zjednoczona Prawica uznała, że Trump zrobił z USA to, co oni z Polską. Najprawdopodobniej wyszli z założenia, że Trump przemeblował aparat państwowy tak bardzo, że nie ma chuja we wsi, żeby ów aparat państwowy pozwolił mu „upaść”. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że sam Trump również w to uwierzył, bo po tym, jak amerykański Sąd Najwyższy odrzucił wniosek o wyjebanie do śmieci głosów w czterech stanach, w których wygrał Biden, Trump zaczął hejtować SCOTUS na ćwitrze tłumacząc, że się zawiódł i że zero odwagi/odpowiedzialności/etc. No, ale to jedynie kolejna dygresja. Jestem prawie pewien, że elity Zjednoczonej Prawicy uznały, że ludzie, których Trump i jego koledzy Republikanie powoływali na różne stanowiska, będą mu ślepo posłuszni. Wydaje mi się, że nie trzeba zbyt wiele miejsca poświęcać na tłumaczenia, skąd się u elit rządzących Polską wzięło takie, a nie inne przekonanie, tak więc skrótowo się nad tym pochylę. To, że Zjednoczona Prawica obsadza większość stołków ludźmi, którzy nie powinni tych stołków zajmować ze względu na niezbyt oszałamiające kwalifikacje ma, moim zdaniem, kilka przyczyn. Pierwszą z nich jest bardzo krótka ławka. Drugą jest niechęć do zatrudniania fachowców. O niechęci tej, z właściwą swej kondycji intelektualnej szczerością, opowiadał Radosław Fogiel: „Z podobnym problemem mierzyliśmy się, kiedy sprawowaliśmy władzę w latach 2005-2007. Wtedy poszliśmy w kierunku bardzo eksperckim, w kierunku otwartych konkursów, jeśli chodzi o rady nadzorcze. Trafiali tam eksperci z rynku, trafiały tam osoby z tytułami naukowymi, z uczelni. Problem okazał się taki, że ich sposób myślenia o gospodarce i zarządzaniu, był zupełnie sprzeczny z tym, co Prawo i Sprawiedliwość ma w swoim programie”. Trzecią (powiązana z drugą) jest to, że czynniki decyzyjne w Zjednoczonej Prawicy doskonale zdają sobie sprawę z tego, jak wierni potrafią być ludzie, którzy mimo braku jakichkolwiek kwalifikacji zostają obdarowani stołkiem. Popatrzmy, na ten przykład, na szefową Trybunału Przyłębskiego. W teorii, powinna mieć wyjebane na to, czego chce od niej Jarek (no ok, wywaliliby Wolfganga z placówki, ale i bez jego fuchy by sobie dali radę), bo przecież nie mogą jej odwołać, prawda? Tylko, że to jest teoria, bo w praktyce, gdyby kieszonkowy dyktator doszedł do wniosku, że Julia Przyłębska już nie powinna zajmować swojego stanowiska, to nagle by się okazało, że da się ją w jakiś sposób odwołać. I co potem zrobiłaby taka pani Przyłębska? Takich ludzi na stołkach jest multum i są oni bardziej niż wierni. Bardzo istotne jest to, że każda z tych osób ma świadomość tego, co ją może spotkać, jak „podpadnie”. Zupełnie inaczej wygląda to w USA, w których, na ten przykład, zdenerwowany i „zawiedziony” Donald Trump może zrobić sędziemu Sądu Najwyższego absolutnie nic (nie, nie jestem specjalistą od USA, ale gdyby mógł coś zrobić, to już by to zrobił).
Wielokrotnie zdarzało mi się wspominać o tym, że sfałszowanie wyborów w Polsce jest praktycznie niemożliwe. Może inaczej, sfałszowanie normalnych wyborów jest praktycznie niemożliwe, bo każdy każdemu patrzy na ręce, ale nie mam pojęcia, jak miałyby wyglądać „bezpieczniki” w wyborach korespondencyjnych w naszym kraju, więc nie będę się na ten temat wymądrzał. Dodam jedynie, że informacje o tym, że w ramach Wyborów Sasina (na które przejebano 70 milionów) wydrukowano 3 miliony kart więcej niż trzeba, jakoś niespecjalnie dobrze robią mi na zaufanie. Tak, wiem, można kombinować z utrudnianiem głosowania (vide, karty wyborcze, które „zagranico” docierały czasami z kilkumiesięcznym opóźnieniem) oraz skręcić trochę głosów w DPSach (nie no 100% poparcie dla któregokolwiek kandydata nie powinno budzić podejrzeń. Nic a nic.), ale dosypywanie głosów (albo np. spierdalanie przez członkinię komisji wyborczej z workiem z kartami do głosowania przez okno, jak u naszego wschodniego sąsiada), jest niemożliwe. Nie jest to więc scenariusz, którego się jakoś specjalnie obawiam. Obawiam się natomiast powodów, dla których Zjednoczona Prawica była przekonana o tym, że Trump wygra wybory mimo tego, że je przejebał. Pobawmy się w eksperyment myślowy. Założeniem tego eksperymentu jest to, że Zjednoczona Prawica przepierdala wybory parlamentarne (niewielką różnicą głosów) i zaczyna się zachowywać jak Trump. Jarosław Kaczyński wychodzi przed kamery i zaczyna mówić o tym, że Zjednoczona Prawica te wybory wygrała, ale po prostu doszło do fałszerstw i dlatego wynik wyborów nie odpowiada rzeczywistości i zapowiada śledztwo/etc. No a teraz trzeba sobie odpowiedzieć na jedno, zajebiście ważne pytanie: co dalej? Wszyscy wiemy co się stało (tzn. w sumie co się dzieje) w USA w analogicznej sytuacji, ale co by się stało, gdyby w podobny sposób zachowała się w Polsce Zjednoczona Prawica? Prawda jest niestety taka, że Polska nie ma bezpieczników, dzięki którym „niechęć do oddania władzy” nie miałaby znaczenia. W tym miejscu krótka dygresja. Na użytek niniejszego eksperymentu myślowego można bezpiecznie założyć, że w Polsce nie powtórzyłby się scenariusz z USA, w którym ktoś mówi o fałszerstwach i nie przedstawia dowodów, bo jestem przekonany o tym, że gdyby zaszła taka potrzeba, to by się okazało, że dowodów znalazłoby się całe mnóstwo (jestem całkowitym brakiem zaufania do mojego państwa). Niestety (dla nas), Zjednoczona Prawica ma bardzo dużo powodów, dla których lepiej byłoby nie oddawać władzy. Tyle samo powodów mają podległe jej służby i spora część wymiaru sprawiedliwości. Nie można zapominać również o całej kupie ludzi, którzy partii rządzącej zawdzięczają olbrzymie zarobki/etc./etc. Bardzo wiele osób powiedziało sobie „chwilo trwaj” i te osoby zrobią wszystko, żeby ta „chwila” nadal trwała. Jedną uwagę w tym miejscu poczynię. Te moje dywagacje (eksperyment myślowy, whateva) odnoszą się do sytuacji, w której Zjednoczona Prawica przegrywa wybory „o włos”. Gdyby przewaliła wybory stosunkiem głosów 35-30 (albo bardziej spektakularnie), to kombinowania by raczej nie było (bo bardzo ciężko byłoby przekręcić taki wynik). Jeżeli komuś się wydaje, że scenariusz „nie oddamy władzy” jest nierealny, to nieśmiało chciałbym przypomnieć o tym, jak to Zjednoczona Prawica chciała „ponownego przeliczenia głosów”, bo wybory do Senatu nie poszły tak, jak sobie tego partia rządząca życzyła. Tak, te ich protesty zostały odrzucone, ale zapewne tylko i wyłącznie dlatego, że ktoś w PiSie uznał, że gra jest niewarta świeczki, bo mając stabilną większość w Sejmie jakoś się z tym Senatem przemęczą (a poza tym, może uda się kupić jakiegoś Senatora, albo dwóch?). Będę się musiał w tym miejscu powtórzyć, ale jak tak sobie słuchałem Terleckiego, który opowiadało tym, że te głosy trzeba ponownie przeliczyć: "tak z ciekawości, ale też dla pewności, że nic nie zostało niewłaściwie policzone", to poziom mojego zaufania do państwa się przez to jakoś specjalnie nie podniósł. Na samo zakończenie tych rozważań chciałbym zaznaczyć, że nie twierdzę, że Zjednoczona Prawica będzie odpierdalać Trumpa. Twierdzę jedynie, że taki scenariusz jest prawdopodobny (biorąc pod rozwagę to, że ci ludzie na serio wierzyli w to, że Trump „wygra”), a co gorsza, Polska nie ma wbudowanych bezpieczników (być może jakieś tam kiedyś były, ale PiS wymontował wszystkie), dzięki którym tego rodzaju działania byłyby równie bezsensowne, co show Trumpa.
Właśnie sobie zdałem sprawę z tego, że choć poruszyłem dopiero dwie kwestie, wystarczyłoby tego na osobną notkę (albo na dwie krótkie). Ponieważ jednak jest to Przegląd, idziemy dalej. Teraz zajmiemy się problemem, z którym od dłuższego czasu mierzy się Zjednoczona Prawica. Problemem tym jest to, że jakoś tak się składa, że konta prawicowych polityków bardzo często padają ofiarami ataków hakerskich, a przynajmniej tak to wygląda w prawicowych narracjach. Mechanizm jest prosty jak budowa cepa (wiele mnie kosztowało powstrzymanie się od żartu na temat pewnego fana Carycy Katarzyny): na koncie prawicowego polityka pojawia się jakiś przegięty wpis, wywołuje on shitstorm, a następnie okazuje się, że autorem wcale nie był właściciel strony (Niesamowite, niesamowite, dekoracja pokoju jest bardzo piękna [tak, wiem, Ziemkiewicz na serio stracił konto na jakiś czas, ale nie zmienia to faktu, że haker wrzucał content na znacznie wyższym poziomie niż właściciel]). Wytłumaczenie „atak hakerów” było stosowane tak często, że jego wiarygodność można spokojnie przyrównać do historii z „zapłakaną kuzynką” w roli głównej (skróconą listę „włamań” znajdziecie w źródłach, dzięki uprzejmości Józefa Monety, który wczoraj o nich przypominał). Wczoraj doszło do kolejnego „włamania”. Tym razem ofiarą padło konto ministry Marleny Maląg, na której oficjalnym fanpeju pojawił się rzyg, z którego wynikało, że kobiety protestujące są be, że w ogóle to przypominają Papuasów (muszę przyznać, że był to bardzo oryginalny przejaw rasizmu) i że powinno się je gdzieś zamknąć, żeby pełniły rolę inkubatorów. Wpis był więc raczej typowym przejawem polsko-prawicowego rasizmu i skrajnej mizoginii. Jednakowoż, jak na wpis na oficjalnym koncie, był on cokolwiek przegięty. Ponieważ momentalnie zrobiło się o nim głośno, bardzo szybko okazało się, że za całą sprawę odpowiedzialny był „atak hakerski”. Ktoś na ćwitrze zwrócił uwagę na to, że te „włamania” są dość ciekawe, albowiem praktycznie za każdym razem jest tak, że na „włamanym” koncie pojawiają się wpisy w sumie zgodne z linią partyjną, ale po prostu przegięte. Moim zdaniem dzieje się tak dlatego, że konta większości polityków i instytucji (pozdro dla Bogdana 607, który prowadzi na ćwitrze konto TVP Info) są prowadzone przez trolle internetowe (czasem trollami są sami właściciele kont), które prowadzą również inne konta. Moim zdaniem, w przeważającej większości przypadków „włamanie” polega na tym, że dzban-admin przygotowuje sobie rzyg na którąś ze swoich troll-stron, a potem zapomina się przelogować i publikuje ją na niewłaściwym fanpejdżu/koncie twitterowym (tak, jak to było z ćwiterowym kontem Polskiego Radia). Kronikarski obowiązek (któryż to już raz w tym tekście) każe wspomnieć o tym, że czasem metoda obrony jest inna i wtedy chodzi o jakiegoś bliżej niesprecyzowanego „asystenta” (tak, jak to było wtedy, gdy na koncie Chłopaka z Biedniejszej Rodziny wylądował mem ze zdjęciem z pogrzebu Sebastiana Karpiniuka [który to mem na ćwitr wrzuciło konto prawie na pewno prowadzone przez kogoś, kogo ojczystym językiem był i jest rosyjski]). Co zrozumiałe, nigdy nie poznajemy personaliów „asystenta” (bo przeważnie jest nim właściciel strony, albo ktoś z jego rodziny, kto współobsługuje jego konto [prawda, panie Doktorze Chłopaku z Biedniejszej Rodziny?]), no dobrze, podygresjowaliśmy sobie, a teraz wracajmy do meritum. Gównoburza była tak wielka, że nawet Ministerstwo Rodziny popierdalało po ćwitrze i tłumaczyło, że HAKIERY TO NAPISALI. Co ciekawe, gdy odpisałem, że raczej troll, który obsługuje kilka kont i się pomylił, ćwit ministerstwa doznał ewaporacji. Można, co prawda, dywagować nad tym, czy wpis, który pojawił się na koncie Marleny Maląg nie był przegięty nawet jak na standardy polskiej gówno-prawicy. Tyle, że to są dywagacje dość jałowe. Po pierwsze dlatego, że PiS dba o to, żeby nie stracić kontaktu z tą mocno pojebaną częścią swojego elektoratu (żeby nie podebrała go Konfederacja), po drugie zaś może chodzić o coś innego. Jeden z ćwiterian zarzucił na swoim koncie teorię, z której wynika, że te „włamania” są robione celowo po to, żeby coraz bardziej podgrzewać atmosferę związaną z protestami przeciwko wprowadzeniu religianckiego zamordyzmu w Polsce. Biorąc pod rozwagę to, że Zjednoczona Prawica robi bardzo wiele, żeby cały czas zaogniać sytuację (przeginanie ze stawianiem zarzutów za udział w protestach, próby zastraszania dzieciaków z liceum, wysyłanie agresywnych karków, żeby ponapierdalali kobiety, szczucie na protestujących/etc./etc.), jest to scenariusz całkiem prawdopodobny. Wiadomym jest, że na mówienie, pisanie pewnych rzeczy polityk „mainstreamowy” nie może sobie pozwolić (no chyba, że jest Vlogerem Dariuszem), ale od czego są patoprawicowe fanpeje? Nawiasem mówiąc nie wiem, ile prawdy jest w tym, że Zjednoczona Prawica chce opublikować wyrok Trybunału Przyłębskiego w wigilię, ale takie działanie by mnie ni cholery nie zdziwiło. Na portalu Wirtualna Polska pojawił się artykuł o tym, że policja potwierdza zhakowanie konta Marleny Maląg i że było ono „odzyskiwane dwa razy” (cokolwiek miałoby to znaczyć), ale, szczerze mówiąc, ze względu na zerową wiarygodność policji, mam to w dupie, bo ta sama formacja tłumaczy od dłuższego czasu, że agresywny kark z pałką teleskopową miał prawo do napierdalania ludzi na proteście.
Już po napisaniu powyższego kawałka, ktoś wrzucił na ćwitr oświadczenie umieszczone na FB Tadeusza Cymańskiego, w którym stało, że ktoś mu pomagał w prowadzeniu konta, ktoś się tamtemu komuś włamał na jego konto i publikował jakieś niecne treści na koncie Cymańskiego. Oświadczenie było spointowane w sposób następujący: „Z relacji medialnych wynika, że to już czwarte przejęcie konta posła Zjednoczonej Prawicy w ciągu ostatnich tygodni.”. W przysłowiowym międzyczasie na Interii pojawił się wywiad z posłem Duszkiem, na którego kontach w soszjalach pojawiły się, ekhm, dość prywatne zdjęcia jego i jego partnerki (we wpisach ktoś sugerował, że to miała być jego asystentka etc.). O ile sama akcja z wrzucaniem zdjęć tego rodzaju z daleka pachniała faktycznym włamem (względnie, zgubionym telefonem [skądś przecież te prywatne zdjęcia się musiały wziać]) etc., to po przeczytaniu wywiadu z Marcinem Duszkiem w mojej głowie kołatała się tylko jedna myśl, którą było „co się tu, kurwa, dzieje”. Najpierw Duszek zaczął opowiadać o tym, że w sumie to już wcześniej jakieś dziwne treści się pojawiły na jego koncie, ale „zbagatelizowałem sprawę, uznawałem to za głupi żart”. Potem zaczęło się tłumaczenie „o co chodziło temu, kto to zrobi”. Pozwolę sobie powycinać kawałki wypowiedzi, żebyście mogli docenić mnogość narracji: „W końcu przyszedł listopad i uderzenie zdjęciami, które miały mnie skompromitować. (…) Cały ten incydent na pewno poważnie nadwątlił naszą relację (Duszka i jego partnerki, przypis mój własny), ale podejrzewam, że atak mógł mieć właśnie taki cel (…) Do tej pory mamy świadomość, że zrobił to ktoś, kto chciał zaszkodzić nam lub ośmieszyć moją formację polityczną (…) Mam podejrzenia, że nasz sprzęt jest szpiegowany”. Podsumowując, ktoś chciał skompromitować posła Duszka, namieszać mu w związku i ośmieszyć jego formację polityczną. W wywiadzie Duszek opowiada jeszcze o konflikcie z kolegą posłem z PiS (w tle jest standardowa przypadłość Zjednoczonej Prawicy: obsadzanie stołków „swojakami). Skłamałbym, gdybym napisał, że wiem, co się tam odjebało. Nie chciałbym być źle zrozumiany, ja nie wykluczam tego, że tym ludziom faktycznie ktoś się może włamywać na konta, ale po pierwsze (o czym już wspominałem) jakoś tak się składa, że przeważnie po „włamaniach” na kontach pojawiają się prawackie narracje „na sterydach”, po drugie zaś, jeżeli faktycznie ktoś się Zjednoczonej Prawicy włamuje na konta i jest to proceder, który trwa już od jakiegoś czasu, to gdzie są, kurwa, służby w „tenkraju”? Ja wiem, że zajmują się, między innymi, pałowaniem kobiet i szykanowaniem obywateli, ale ktoś by chyba potraktował takie zagrożenie poważnie, prawda? No chyba, że sami siebie nawzajem hakują w ramach wewnątrzpartyjnych napierdalanek.
Na sam koniec Przeglądu zostawiłem sobie Polską Policję. O tym, że oficjalny fanpejdż Komendy Głównej Policji lubi udostępniać posty typa, który prowadzi Psy Dają Głos, zapewne już wiecie. O tym, że są to średnio mądre posty, też wiecie. Ja też to wszystko wiem, ale jednak to, co się wczoraj (tzn. we wtorek, bo Przegląd dopisywałem w środę) odjebało na tymże koncie, trochę mnie zaskoczyło. Na PDG pojawił się wpis mutacja „zapłakanej kuzynki”. Tym razem chodziło o to, że jakiś typ chciał iść do policji, ale partnerka nie chciała mu na to pozwolić i kazała wybierać „policja albo ona”. Pointa pewnie nikogo nie zaskoczy „Szkoda, bo miałem bardzo fajną dziewczynę”. A teraz odstawcie żenadometry, bo zaraz wybuchną. Otóż, historia ta była opatrzona zdjęciami atrakcyjnych policjantek w maseczkach i dopiskiem „Panowie nie lękajcie się...” (trochę mnie dziwi to, że Pewien Instytut, O Którym Nie Można Mówić, Wiecie Czego jeszcze nie przyjebał typowi sprawą za obrazę uczuć religijnych, bo to wszak parafraza). Żenadometr jeszcze cały? No to teraz sobie do tego dodajcie fakt, że post ten został udostępniony przez oficjalny fanpej KGP. Ponieważ zjebano ich za to na funty, post zniknął z KGP (nadal wisi na Psach, które Dają Głos). Aż dziw bierze, że nikt jeszcze nie powiedział, że to konto padło ofiarą hakerów. Swoją drogą, ciekaw jestem, kto tym zawiaduje. Jest to bowiem osoba, której twórczość mogłaby się doczekać książki pt. „jak, kurwa, nigdy, ale to nigdy nie prowadzić jakiegokolwiek fanpejdża, podpiętego pod poważną instytucję”. Ja wiem, że to musi być jakiś spektakularny osobnik, ale podziwiam absolutny brak refleksji i udostępnianie gówno-wpisu, którego przekaz w uproszczeniu sprowadza się do „no wiecie, mamy tutaj atrakcyjne kobiety, więc, hehe, se poruchacie, hehehe”. Aczkolwiek pewnie ja się tylko czepiam, bo przecież to usunęli, a to znaczy, że to się nie stało, prawda?
https://nto.pl/szara-eminencja-zwolniona-za-syna/ar/4058083
https://serwisy.gazetaprawna.pl/media/artykuly/1489413,dekoncentracja-mediow-repolonizacja-koncesje-pis-joanna-lichocka.htmlhttps://wyborcza.pl/7,75398,26602797,onet-orlen-chce-kupic-rzeczpospolita-i-parkiet.html
Od
02:40
https://www.youtube.com/watch?v=xyGr_huFMh4
https://twitter.com/Bart_Wielinski/status/1338787065341882369
https://twitter.com/jozefmoneta/status/1338890602071592960
https://twitter.com/jsuchecka/status/1042523218714738688
https://twitter.com/RzecznikPiS/status/1321786417282953216
https://twitter.com/jozefmoneta/status/1338889437359517698
https://twitter.com/PiknikNSG/status/1338824451685834753
https://twitter.com/Lewactwo/status/1338939244828647426
https://wiadomosci.wp.pl/policja-potwierdza-konto-minister-malag-zostalo-zhakowane-6586817801030432a
https://www.facebook.com/cymanskitadeusz/posts/3196055973832525
https://www.facebook.com/psydajaglos/posts/750774212196730