Ponieważ przez internety przewala się fala komentarzy pt. „jak to się stało?” uznałem, że pora na to, żebym wszedł cały na lewacko i dorzucił do tego swoje pięć szekli. Zacznę od tego, że ponieważ nie jestem optymistą, miałem raczej złe przeczucia odnośnie tego, jak skończą się te wybory. Przez moment sobie pozwoliłem na odrobinę optymizmu. Momentem tym było kilka godzin pomiędzy ogłoszeniem exit-poll i late poll. Exit poll był taki, że mogło się to gibnąć w dowolną stronę, late poll pokazał, że gibnęło się w stronę obecnego Prezydenta RP. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że mimo zwycięskiej przemowy Prezydenta RP, jego sztab wcale nie był taki pewny zwycięstwa. Nie jestem w stanie tego oźródłować, ale jeżeli ktoś sobie znajdzie nagrania z wieczoru wyborczego i popatrzy na twarze sztabowców (np. poprzedniczki Premiera Tysiąclecia), to raczej nie zobaczy on tam wielkiej radości. Zamiast tejże dominowała niepewność. Tak, wiem, Premier Tysiąclecia się cieszył, ale jego wystudiowane gesty i mimika popsutego androida jakoś niespecjalnie przekonująco wyglądały.
No dobrze, skoro wstęp mamy już za sobą, to teraz pora na przejście do meritum, czyli do mojego wymądrzania się w temacie tego „how the fuck did we get here?”. Od razu nadmienię, że jest to raczej złożona sprawa, choć spora część tego, co tu przeczytacie, mogliście (wielokrotnie) przeczytać na łamach („łamy”, jak to dumnie brzmi), mojego bloga. Jeżeli chodzi o samą kampanię Trzaskowskiego, to biorąc pod rozwagę to, ile miał czasu, jego kampanię można określić mianem zajebiście zorganizowanej. Gdyby podobną kampanię miał pięć lat temu ówczesny prezydent z ramienia Platformy Obywatelskiej, to nie siedzielibyśmy tutaj i nie zastanawiali się nad tym, jak bardzo tym razem będzie przejebane. No, ale to tylko dygresja. Faktem jest, że w przeciwieństwie do Bronisława „Gajowego” Komorowskiego, Trzaskowski musiał prowadzić kampanię w skrajnie niekorzystnych warunkach. Faktem jest również to, że jego partia (co prawda, raczej nieświadomie, ale to w niczym nie umniejsza jej odpowiedzialności) współtworzyła te warunki. Jeżeli więc już część lewicowego komentariatu musi kogoś biczować za to, że sztab Trzaskowskiego przed drugą turą mizdrzył się do Bosaka i Konfederacji, to uprzejmie podpowiadam, że tym kimś nie powinna być ta część lewicowego elektoratu, która w pierwszej turze zagłosowała na Trzaskowskiego (do tej części lewicowego komentariatu odniosę się w dalszej części).
Punktem wyjściowym mojego wymądrzania się będą wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich, w której to pierwszej turze Prezydent RP wraz z Bosakiem zebrali 50,28%. Dobry wynik Bosaka był o tyle zastanawiający, że Prezydent RP nie stronił od skrajnie prawicowej retoryki. Rzecz jasna, Bosak dzbanił znacznie bardziej, ale jeżeli chodzi o szczucie na mniejszości seksualne, to obaj panowie mówili bardzo podobne rzeczy. Pora na pierwszy w tej notce eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie co by było, gdyby Prezydent RP wygadywał podobne idiotyzmy (o „prawdziwej rodzinie”/etc.) w trakcie kampanii wyborczej 2015. Konkretnie zaś wyobraźmy sobie, jaki byłby tego efekt końcowy. Moim skromnym zdaniem, gdyby ówczesny kandydat Zjednoczonej Prawicy używał tak skrajnej retoryki, to raczej nie wszedłby do drugiej tury, a jeżeli już, to dostałby w niej srogi wpierdol (obstawiam, że byłoby to jakieś 60:40). Prócz tego, zostałby przez większą część suwerena uznany za ciężki przypadek oszołoma. Jak to więc możliwe, że w 2020 „oszołomska” retoryka pozwala na zwycięstwo w wyborach? Ano tak to, że mamy za sobą 5 lat prawicowo-konserwatywnej urawniłowki. Nie wiem, po co Zjednoczona Prawica ją zapoczątkowała (nie uwierzę w to, że „z badań” im wyszło, że stosowanie takiej retoryki nie tylko nie przeszkodzi im w wygrywaniu wyborów, ale wręcz pomoże w ich wygrywaniu), ale praktycznie zaraz po przejęciu mediów publicznych zaczęło się ostre napierdalanie we wszystko, co niekonserwatywne i nieprawilne. Im dłużej trwały rządy Zjednoczonej Prawicy, tym ostrzejsza była retoryka, to się raczej nie zmieni, tak więc lojalnie uprzedzam, że „Inwazja” to nie jest wszystko na co stać media rządowe.
Ktoś może powiedzieć, no dobrze, wszyscy wiemy co odpierdalają rządowe media, ale gdzie tu widzisz winę Platformy Obywatelskiej, lewaku? Ano w tym, że PO zrobiło bardzo niewiele, żeby się temu przeciwstawić. Śladowe ilości progresji można było odnaleźć w obietnicach wyborczych w trakcie wyborów do PE, ale potem PiS tupnął nogą (zaczął szczucie na mniejszości seksualne) i PO sobie odpuściło progresywność, zaś część liberalnego komentariatu w tych śladowych ilościach „postępowości” dopatrywała się przyczyn porażki wyborczej Koalicji Europejskiej. O tym, że była to wierutna bzdura wspominać nie trzeba (bo szkoda na to miejsca). Zamiast tego pozwolę sobie zauważyć, że „postępowość” KE była tak bardzo śladowa, że kiedy Paweł Rabiej powiedział, że: „Najpierw przyzwyczajmy ludzi, że związki partnerskie to nie jest samo zło, że nie niszczą tkanki społecznej i polskiej rodziny. Potem łatwiej będzie o kolejne kroki, o równość małżeńską z adopcją” i wybuchła gigantyczna gównoburza (kręcona głównie przez rządowe media), Rabiejowi oberwało się od praktycznie wszystkich. Cebulą na torcie była wypowiedź Grzegorza Schetyny (gdyby ktoś kiedyś zbadał, jaki odgłos mają spadające słupki sondażowe, to bardzo możliwe, że odgłos ten przypominałby głos Schetyny), który oznajmił z rozbrajającą szczerością, że: „Nie akceptuję wypowiedzi wiceprezydenta Warszawy Pawła Rabieja na temat adopcji dzieci przez pary homoseksualne; to nie jest wypowiedź nikogo z Koalicji Europejskiej ani z Platformy”. Wcześniej w temacie wypowiedzi Rabieja zwymiotował jeden z polityków PSL, który stwierdził, że "Rabiej to se może psa adoptować”. Tego rodzaju wypowiedzi było od cholery i, co znamienne, padały one również z tej „liberalnej” i antyPiSowej strony. To, co działo się po wypowiedzi Rabieja, to idealne egzemplum tego, jak wyglądało ostatnie pięć lat. Gdzieś tam padła jakaś wypowiedź, która na Zachodzie mogłaby paść z ust jakiegoś chadeka, albo konserwatysty (no wiecie, małżeństwa jednopłciowe, adopcja dzieci przez pary jednopłciowe/etc.)? Zjednoczona Prawica momentalnie rozkręcała hejty (że zgniłe lewactwo, że degrengolada i chuj wie, co jeszcze). W momencie, w którym odłamkami zaczynała obrywać PO – jej konserwatywny człon zaczynał się odcinać od jakiegokolwiek „postępu”. Jeżeli nie robili tego członkowie PO, robił to za nich Roman Giertych. Efekt końcowy był taki, że jeżeli chodzi o tematy takie, jak małżeństwa jednopłciowe (i adopcja dzieci prze pary jednopłciowe), to mniejszości seksualne mogły liczyć tylko i wyłącznie na lewicę, która to lewica i jej postulaty była potem flekowana przez rządowe media i konserwatywnych członków PO. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że wygadywaniem idiotyzmów na temat mniejszości seksualnych zajmowało się nie tylko PO. We wrześniu 2016 Ryszard Petru (był kiedyś taki polityk), zawiadowca partii o nazwie „Nowoczesna” (była kiedyś taka partia) powiedział był: „Najgorszą rzeczą jest to ukrywać. Bo człowiek całe życie musi funkcjonować w ukryciu. Dobrze by było, aby w Polsce ludzie, którzy mają inną orientację niż heteroseksualna nie musieli się tego wstydzić, co nie znaczy, że muszą się z tym obnosić”.
W ten oto sposób w ciągu pięciu lat udało się doprowadzić do sytuacji, w której „oszołomem” nie był Prezydent RP, bełkoczący o neobolszewizmie, ideologii i „prawdziwej rodzinie”, ale lewicowi politycy, którzy opowiadali się za równością małżeńską/etc. Pięć lat cofania się, ilekroć Zjednoczona Prawica tupnęła nóżką. Pięć lat pierdolenia, z którego wynikało, że no w sumie to te osoby homoseksualne to niby są „jak ludzie”, ale małżeństw dla nich się nie przewiduje, a o adopcji dzieci niech zapomną. Żaden z tuzów z liberalnego komentariatu nie wpadł na to, że tego rodzaju działania doprowadzą do stanu, w którym znaczna część suwerena uzna, że skoro prawie wszyscy podchodzą do tego tematu, jak pies do jeża, to coś musi być nie tak z tymi elbagietami. Jeżeli ktoś chciałby w tym miejscu zgłosić votum separatum i powiedzieć, że to nie tak, bo Trzaskowski podpisał kartę LGBT, to ja takiej osobie zacytuję Grzegorza Schetynę: „My nie krytykujemy Kościoła. Karta LGBT nie przystaje do naszego programu”. W niczym nie pomagało również to, że część liberalnego komentariatu (i polityków PO) wspierało PiSowską narrację, w myśl której w Polsce mamy, kurwa, jakąś „skrajną lewicę”. Jeżeli bowiem ludzie słyszą o tym, że w Polsce jest jakaś skrajna lewica, a „skrajna lewica” w Polsce to np. Razem, albo inna Wiosna (tak była kiedyś taka partia), to nietrudno przewidzieć, że po jakimś czasie takiego prania mózgów część ludzi dojdzie do wniosku, że postulaty odnoszące się do legalizacji związków partnerskich są „skrajnie lewicowe” (lub „lewackie”). Nawiasem mówiąc, nieco ujmująca jest ta obawa PO przed tym, że ktoś ich nazwie „lewakami”. Choćby dlatego, że proces „ulewaczania” Platformy Obywatelskiej trwał od dłuższego czasu. Potrzebny dowód? Proszę bardzo. Kwiecień 2013, Jarosław Kaczyński komentuje dymisję Jarosława Gowina: „Nie jestem zwolennikiem tego rządu, więc powtórzę, że przydałaby się dymisja całego rządu, ale poszczególne dymisje ministrów specjalnie mnie nie interesują. Nie będę się wtrącał w ich wewnętrzne strony. PO jest już partią nie lewicową, ale lewacką – powiedział Kaczyński pytany o ewentualną dymisję ministra Gowina. Dodał, że w sprawie ewentualnego przyjęcia ministra sprawiedliwości do PiS nie może powiedzieć nic, ponieważ Jarosław Gowin nie zgłosił chęci akcesu.”. PiS swojemu betonowemu elektoratowi od dawna tłumaczył, że PO to „lewaki” (co jest o tyle zabawne, że lejtmotywem PiSowskiej kampanii wyborczej w 2005 roku była „polska solidarna vs. polska liberalna”) i to w żaden sposób nie przekładało się słupki sondażowe obu partii, ani też na ich wyniki wyborcze. Platforma nie przejebała wyborów w 2015 dlatego, że była powszechnie uznawana za „lewaków”, ale dlatego, że zjebała obydwie kampanie wyborcze w tymże roku. Moim zdaniem w chuj ironiczne jest to, że do momentu, w którym politycy Platformy Obywatelskiej (i liberalny komentariat) olewali to, że PiS określał Platformę mianem „lewackiej partii”, PiSowski przekaz trafiał tylko do betonu spod znaku Radia Maryja i księdza Oko, kiedy zaś zaczęto się tym straszliwie przejmować (obstawiam, że były to nieudolne próby zrozumienia przyczyn porażek w 2015), PiSowska narracja okazała się bardzo skuteczna. Im bardziej PO unikało etykietki „lewackiej partii” tym bardziej PiSowi udawało się tę etykietkę przyczepiać. Finałem było to, że Zjednoczonej Prawicy udało się (skutecznie) nastraszyć część wyborców „kartą LGBT”, którą Trzaskowski miałby wprowadzić w Polsce po wygranych wyborach. Przez moment miałem ochotę zapodać w tym miejscu rant na to, że sztab Trzaskowskiego nawet nie próbował tłumaczyć tego, co to tak właściwie jest ta „karta LGBT” (bo może akurat suweren mniej by się jej obawiał, albo co), ale potem do mnie dotarło, że to było awykonalne. Nie da się w przeciągu paru dni nadrobić kilku lat ulegania Zjednoczonej Prawicy, jak przysłowiowemu wrzodowi na przysłowiowej dupie.
No dobrze, ale czy gdyby PO postawiła się Zjednoczonej Prawicy i broniła mniejszości seksualnych, to czy cokolwiek by to zmieniło? Zmieniło by całkiem sporo. Nie jest tajemnicą to, że spora część liberalnego komentariatu przyklaśnie każdemu pomysłowi PO. Gdyby PO stanęło w obronie mniejszości seksualnych (i nie pierdoliło się w tańcu ze Zjednoczoną Prawicą), to liberalny komentariat również by ich bronił, a co za tym idzie, broniłaby ich również część mediów sprzyjających Platformie Obywatelskiej (słowo komentarza „media sprzyjające” to nie to samo, co media zarządzane przez daną partię, to tak na wypadek nagłego ataku centrystów). PO mówi głośno o potrzebie uregulowania kwestii związków partnerskich i małżeństw jednopłciowych, a Zjednoczona Prawica zaczyna bełkotać o genderze, lewakach i niszczeniu rodziny? Politycy PO idą do mediów i mówią o tym, że to w sumie urocze, że PiSowi wydaje się, że to są „lewackie postulaty”, bo w tym i tym i tym kraju wprowadzali je chadecy i konserwatyści (w tym Cameron, który był przeca strategicznym partnerem Genialnego Stratega w UE). Co prawda, trzeba by było zakneblować Giertycha (i odebrać mu hasło do ćwitra), ale byłoby to wykonalne. Zjednoczona Prawica zaczyna bełkotać w mediach o skrajnej lewicy? Politycy PO tłumaczą prostymi słowy, że w Polsce skrajnej lewicy nie ma, jest za to problem ze skrajną prawicą, która robi to, to, to i to. Zjednoczona Prawica zaczyna bełkotać o gejach i neobolszewizmie? Politycy PO idą do mediów i tonem, z którego wynika, że są zatroskani kondycją intelektualną polityków partii rządzącej pytają o to, czemu Zjednoczona Prawica próbuje dzielić Polaków na kategorie? Zjednoczona Prawica opowiada o zagrożeniu zgnilizną moralną, która przychodzi z Zachodu? Politycy PO idą do mediów i mówią, że no wszystko spoko, ale czemu tak właściwie Zjednoczona Prawica opowiada jakieś brednie, które da się znaleźć na stronach pisanych cyrylicą? I tak dalej i tak dalej. Ilekroć Zjednoczona Prawica zaczynałaby bełkotać, dostawałaby po łapach. Jakże, kurwa, odmienna byłaby sytuacja polityczna w naszym kraju, gdyby PO nie było tak straszliwie zesrane? Owszem, media rządowe nadal snułyby swoje fantasmagorie, ale miałyby one o wiele mniejszą siłę rażenia, zaś ich powtarzanie mogłoby się skończyć tym, że naczelny, że tak to ujmę, organ, partii byłby uznawany za coś w rodzaju TV Republiki (której nikt nie oglądał i nikt nie ogląda), albo inszej Frondy.
Na moment odejdźmy od tematu wyborczego i podumajmy w temacie tego „co będzie dalej” ze skrajnie prawicowo-kosnerwatywnymi narracjami i działaniami serwowanymi nam przez Zjednoczoną Prawicę. Jest nad czym dumać, bo w samej Zjednoczonej Prawicy najprawdopodobniej ktoś się zorientował, że srogo przegięto pałę w tej kampanii. Sporo uwagi poświęcono wystąpieniu córki obecnego Prezydenta RP na wieczorze wyborczym. Zacytuję tutaj fragment wypowiedzi: „Chciałabym zaapelować o to, by nikt w naszym kraju nie bał się wyjść z domu. Niezależnie od tego, w co wierzymy, jaki mamy kolor skóry, kogo popieramy i kogo kochamy. Wszyscy jesteśmy równi i wszyscy zasługujemy na szacunek. Nikt nie zasługuje na to, by być obiektem nienawiści, absolutnie nikt”. Od razu nadmienię, że nie wierzę w to, żeby którekolwiek z tych słów było szczere. Komentujący tę wypowiedź podzielili się w głównej mierze na dwa obozy. Jeden twierdzi, że jeżeli córce Prezydenta RP tak bardzo zależało na tym, żebyśmy się wszyscy szanowali wzajemnie, to mogła poruszyć ten temat w trakcie kampanii, kiedy to jej ojciec i jego sztab uprawiali radosne szczucie na mniejszości seksualne. Drugi obóz twierdzi, że w sumie to jest wiekopomna chwila, że to jest wezwanie do pojednania narodowego i że w ogóle propsy dla córki Prezydenta RP, za to, że to powiedziała/etc. Gwoli ścisłości, celem uniknięcia jakichkolwiek nieporozumień, zgadzam się ze stanowiskiem tego pierwszego obozu. Jeżeli komuś faktycznie zależałoby na krzewieniu tolerancji, to ten ktoś nie czekałby do wieczoru wyborczego, ale odezwał się w trakcie kampanii, mając wyjebane na to, jaki wpływ owo odezwanie się miałoby na kampanię ojca tego kogoś. Jeżeli zaś chodzi o obóz drugi (propsy dla córki/etc.) to mam temu obozowi do powiedzenia kilka słów. Czy wy jesteście, kurwa, poważni? Czy wam się wydaje, że ktoś wpuścił córkę Prezydenta RP na mównicę, a wcześniej dał jej wolną rękę w kwestii tego, o czym będzie mówić? Ta wypowiedź została przygotowana przez sztab wyborczy i miała wywołać efekt „ocieplenia wizerunku” Prezydenta RP. Wniosek z tego płynie taki, że swoim oślim zachwytem wspieracie działania spindoktorów Zjednoczonej Prawicy. To, że część z was uważa się za „dziennikarzy”, zakrawa na kpinę. Wspomniałem o tej wypowiedzi właśnie ze względu na to, że została ona przygotowana przez ludzi odpowiedzialnych za kreowanie wizerunku Zjednoczonej Prawicy i Prezydenta RP. Owszem, chodziło o ocieplenie wizerunku, ale należy zwrócić uwagę na to, że część elektoratu Zjednoczonej Prawicy, to ludzie o skrajnych poglądach i im tego rodzaju odezwa mogłaby nie przypaść do gustu szczególnie, że szczuto ich przez ostatnie pięć lat na mniejszości seksualne. Obstawiam, że ułożenie takiej, a nie innej wypowiedzi wzięło się „z badań”. Nie wiem, z jakim wyprzedzeniem Zjednoczona Prawica dorwała się do badań exit-poll, ale jeżeli zrobiła to odpowiednio szybko, to „mózgi” mogły ogarnąć, że obecny Prezydent RP raczej kiepsko wypadł wśród ludzi młodych, a to źle rokuje na przyszłość.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Kolejnym sygnałem sugerującym, że ktoś w Zjednoczonej Prawicy zaczął się zastanawiać nad tym, czy przypadkiem nie nadszedł „czas na zmiany”, był wpis, który pojawił się na koncie Marcina Palade. Ów człowiek jest konserwatywnym betonem, który od dłuższego czasu mocno kibicuje Zjednoczonej Prawicy (nie wiem, czy ma z nią jakieś powiązania natury formalnej, ale w ciemno można założyć, że raczej nie jest outsiderem). Cóż takiego napisał Marcin Palade? „Nieznaczna wygrana PAD z RT powinna dać do myślenia Nowogrodzkiej. Zwłaszcza jak wejdziemy w strukturę wyborców. To była ostatnia kampania, którą PiS mogło wygrać "na Niemca i LGBT". Polska się modernizuje i laicyzuje, rosną aspiracje. Kierunek do 2023 wydaje się więc oczywisty.” Zanim przejdę do meritum pozwolę sobie na dygresję krótką. Ciekawym, czy gdyby wybory prezydenckie wygrał kandydat, który ewidentnie szczułby na katolików (i np. złożył projekt zmiany Konstytucji, w którym stałoby, że katolicy powinni mieć zakaz adopcji dzieci), opowiadałby o tym, że katolicyzm, to taki współczesny neobolszewizm/etc., to czy Marcin Palade, analizując ten rodzaju argumentacji również ograniczyłby się do wzmianki o tym, że ów ktoś wygrał wybory metodą „na katolika”? Sądzę, że wątpię. Skoro zaś już wiemy, jakie podejście do mniejszości seksualnych ma pan Palade, zastanówmy się przez chwilę nad tym, jak bolesna musiała być dla niego świadomość, że być może partia rządząca będzie musiała przystopować. Jestem się w stanie założyć o wiele, że Palade nie jest jedyną osobą z obozu władzy, która dostrzegła ten „problem” (cudzysłów, albowiem jest to problem w ich optyce).
Czy z tego, co napisałem powyżej wynika, że Zjednoczona Prawica się uspokoi? No nie bardzo. Wynika z tego co najwyżej tyle, że „może” się uspokoić. Z jednej bowiem strony Prezydent RP opowiada o tym, że jeżeli ktoś się poczuł urażony, to on przeprasza (swoją drogą, jest to podręcznikowy wręcz przykład „non-apology”), ale z drugiej strony, projektu zmiany Konstytucji nie wycofał. Warto również wspomnieć o tym, że o ile część ludzi w Zjednoczonej Prawicy ogarnia to, że być może czas na zmiany, to jest tam również taka część, która widzi tylko to, że w ten sam sposób (szczucie) udało się wygrać kolejne wybory. Dla takich ludzi przekaz „no dobra, te i poprzednie i jeszcze poprzednie w ten sposób wygraliśmy, ale kolejne możemy przez to przejebać”, będzie zbyt trudny do ogarnięcia. Poza wszystkim innym, nawet gdyby Zjednoczona Prawica doszła do wniosku, że może jednak nie warto (z przyczyn czysto pragmatycznych) szczuć na własnych obywateli, to tego nie da się załatwić za pomocą „przestawienia wajchy”. Nie da się pstryknięciem palców wymazać ludziom z głów pięciu lat masowego szczucia. Warto również wspomnieć o tym, że nawet gdyby Zjednoczona Prawica uznała, że „trzeba przystopować”, to natrafiłaby na dwa problemy. Jednym z nich jest Konfederacja, która po „przystopowaniu” przez Zjednoczoną Prawicę, ochoczo zaczęłaby tłumaczyć wszystkim dookoła, że oni od dawna mówili, że PiS to lewaki, a teraz mają kolejny dowód. Ponadto, Konfederacja równie ochoczo zagospodarowałaby część elektoratu Zjednoczonej Prawicy, która to część byłaby „zniesmaczona” spolegliwością względem zgnilizny moralnej, która przyszła do nas z Zachodu. Drugim problemem, znacznie bardziej istotnym od pierwszego, jest Solidarna Polska. Zjednoczona Prawica jest zlepkiem partii, które mają skrajnie konserwatywne poglądy, ale nawet na tle pozostałych Solidarna Polska się wyróżnia. Jeżeli chodzi o twórczość polityków Solidarnej Polski, to, w telegraficznym skrócie wygląda to tak, że jeżeli widzicie gdzieś wypowiedź, która wskazuje na to, że jej autor jest skrajnie prawicowym szurem i jego nazwisko nic wam nie mówi, to możecie być pewni, (gdzieś tak na 90%), że macie do czynienia z politykiem tej formacji. Takie nazwiska jak Kaleta, Jaki, Matecki, a ostatnio Kowalski wypromowano głównie dzięki skrajnie prawicowej retoryce. Ponieważ skrajność wypowiedzi i zachowań polityków Solidarnej Polski jest tym, co wyróżnia tę partię w Zjednoczonej Prawicy, raczej nie powinniśmy się spodziewać „nawrócenia”. Może inaczej – nawet gdyby Zjednoczona Prawica (większość tejże) uznała, że lepiej się uspokoić, to Solidarna Polska najprawdopodobniej będzie się temu sprzeciwiać. Aczkolwiek, gdyby zaszła taka potrzeba, to politycy tej formacji potrafią udawać, że przeszli przemianę (vide, Patryk Jaki, który udawał spoko ziomka [który już nie lubi mniejszości seksualnych], żeby zwiększyć swoje szanse w wyborach na prezia Wawy).
Kolejnym problemem, z którym musieli się mierzyć wszyscy kontrkandydaci obecnego Prezydenta RP było to, że praktycznie całe państwo zamieniło się w jego sztab. Rządowe media (z TVP Info na czele) były tak bezstronne, że powinno się na nich umieszczać informację: „materiał przygotowany przez sztab obecnego Prezydenta RP, ale sfinansowany z pieniędzy podatnika”. Czy ktokolwiek był tym faktem zaskoczony? Raczej nie. Czy uznaliśmy to za sytuację w miarę normalną (normalną w naszym kraju, pod rządami Zjednoczonej Prawicy)? Owszem. I to jest, moim zdaniem, zajebisty problem, który wziął się stąd, że nic z tym fantem nie zrobiono. Ktoś może powiedzieć, no ale przecież Zjednoczona Prawica trzyma KRRiTV i całe media i nic się z tym faktem nie da zrobić. Owszem, nie da się w żaden sposób „zabrać”mediów rządowych, ale można było zrobić wiele, żeby były one wiarygodne dla znacznie mniejszej liczby ludzi. Nie, powtarzanie, że TVP kłamie nie wystarcza. Trzeba to ludziom pokazać. Media rządowe powinny być debunkowane 24/7. Powinny się doczekać bazy danych, w której przeciętny obywatel mógłby bez problemu znaleźć wszystkie ściemy (bądź też wszystkie narracje „zapożyczone” od Rosjan), które byłyby dokładnie opisane. Można było wykonać badania, w których sprawdzono by „gdzie ludzie oglądają TVP” i zawalić te regiony kampaniami informacyjnymi, w których opisywano by np. to, że „w ciągu tygodnia TVP skłamało tyle i tyle razy (obstawiam, że nie byłaby to liczba mniejsza od 1000), podatnika kosztowało to tyle i tyle, czy naprawdę tego chcesz?” A do tego billboardy, na których opisywano by (w skrócie) najbardziej ordynarne ściemy. Trzeba było, kurwa, zafundować rządowym mediom kampanię, którą swego czasu zafundowano sędziom. Można było robić krótkie filmiki na temat twórczości mediów rządowych. Można było zrobić cokolwiek – nie zrobiono nic. Ja wiem, że debunkowanie samego TVP Info 24/7 wymagałoby ogromnych nakładów finansowych i zaangażowania w to sporej liczby ludzi, ale wydaje mi się, że największa partia opozycyjna nie narzeka na brak jednego i drugiego. Uniewiarygodnienie mediów rządowych nie byłoby na pewno proste, ale dało się zrobić. Zamiast tego mieliśmy jedynie przekaz „TVP kłamie” i zapowiedź likwidacji TVP. No spoko, tylko że dla części suwerena (i nie mam tu na myśli betonu) media, ekhm, „publiczne” są wiarygodne i dla nich ta zapowiedź była równoznaczna zamachem na niezależność telewizji publicznej/etc. Gdyby wcześniej zrobiono kampanię informacyjną z mediami, ekhm, „publicznymi”, to ci sami ludzie domagaliby się zaorania tychże mediów.
Jeżeli chodzi o kwestie stricte kampanijne, to sporo pisano na temat tego (ja również to robiłem), że Zjednoczona Prawica robi reenacting kampanii z 2015 (próbując osadzać Trzaskowskiego w roli nowej odmiany Bronisława Komorowskiego). Praktycznie nikt (ze mną włącznie) nie zwrócił uwagi na to, że Platforma robiła to samo, z tym, że Platformersi usiłowali robić reenacting kampanii PiSu i zdominować internet. Co prawda im się to udało (głównie za sprawą wkurwionego suwerena, który flekował PiS przy każdej okazji), ale to był taki trochę cult cargo – ktoś bowiem uznał, że dominacja w internecie (która jest niezaprzeczalna, bo PiS od jakiegoś czasu jest nieprzerwanie w głębokiej defensywie [powtarzam, chodzi o internet]), wystarczy do wygrania wyborów. Okazało się, że nie bardzo. PiSowi zresztą dominacja w internecie nie jest do niczego potrzebna. Ok, przegrywanie sond i bełkotanie o „koreańskich botach” i „kupionych głosach” jest może trochę czerstwe, ale, jak widać, w niczym nikomu nie przeszkadza. PiS używa internetów w sposób (jak na tę partię) subtelny. Kiedy dochodzi do sytuacji, w której trzeba powiedzieć coś, czego nie może powiedzieć żaden polityk Zjednoczonej Prawicy, PiS (/Zjednoczona Prawica) robi następującą rzecz. Do „zareagowania” w adekwatny sposób oddelegowany zostaje jakiś dron-influencer Zjednocznej Prawicy, a rządowe media potem tę „reakcję” rozpowszechniają. Chcecie przykładu? Proszę bardzo. W trakcie jednej z wielu słownych utarczek na linii Mosbacher – polski rząd, do akcji wkroczyło konto o nazwie Nagroda Złotego Goebbelsa, które zaczęło tłumaczyć, że w sumie to sobie Mosbacherowa pogadała, ale ona się nie zna, bo to, to to i to. Nie obserwuję tego konta i praktycznie nigdy nie ląduje ono na moim TL ćwiterowym. Jak więc się o tym dowiedziałem? A no tak, że na TVP Info pojawił się następujący materiał: „„Nagroda Złotego Goebbelsa” odpowiada ambasador Mosbacher i punktuje manipulacje TVN”. W artykule zaś pojawiła się praktycznie cała „argumentacja” NZG. Po to właśnie PiS działa w internecie. Żeby pokazać, że „internauci” reagują na to i owo. Nie ma tu znaczenia fakt, że owi internauci w 99% przypadków są dronami-influencerami Zjednoczonej Prawicy. Obozowi opozycyjnemu wystarczyło spuszczanie Zjednoczonej Prawicy wpierdolu w internetach i nikt się za bardzo nie przejmował tym, że to, co stało się na ćwitrze, zostało na ćwitrze. Zjednoczona Prawica używa też internetu w jeszcze inszy sposób. Otóż, ilekroć ktoś z obozu „anty PiS” popełni jakiś wysryw, tylekroć media rządowe to pokazują i tłumaczą, że to jest właśnie pogarda liberalnego salonu/etc. Dla porównania, strona przeciwna nie potrafiła wykorzystać przeciw Zjednoczonej Prawicy twórczości Dariusza Mateckiego. Różnica między nim, a jakimś antyPiSowskim influencerem polegała na tym, że on jest, kurwa mać (uwaga CAPS) CZŁONKIEM SOLIDARNEJ POLSKI (a co za tym idzie Zjednoczonej Prawicy). To jest znacznie większy kaliber, niż wpis z internetowego konta Krystyny Jandy albo innej Manueli Gretkowskiej. Opozycja nie wykorzystuje również internetowej twórczości pracowników mediów rządowych, choć byłaby to żyła złota (i zrobiłoby furorę, gdyby ktoś to wydrukował i zrobił z tego outdoorowe materiały), ale to już szczegół.
Nieco wcześniej zasygnalizowałem, że pochylę się nad częścią lewicowego komentariatu, który był niemożebnie skonfundowany tym, że lewica nie ma żelaznego elektoratu. Wiecie, ja rozumiem wkurwienie na kiepski wynik Roberta Biedronia, ale to, co robi część lewicowego komentariatu, jest o wiele bardziej spektakularne od tego, co robi po każdej porażce komentariat liberalny. Otóż różnica polega na tym, że komentariat liberalny hejtuje „wrogi” elektorat, a część komentariatu lewicowego hejtuje swój własny. Powtarzam, podzielam wkurw na zły wynik Biedronia, ale hejtowanie elektoratu, który w pierwszej turze zagłosował na Trzaskowskiego, to nie jest dobry pomysł. Nie jest winą elektoratu to, że Biedroń miał, eufemizując, niezbyt dobrą kampanię. Co w sumie nie jest dziwne, bo SLD raczej nie zależało na tym, żeby miał zbyt dobry wynik (bo to wzmocniłoby jego pozycję negocjacyjną w trakcie rozmów „fuzyjnych” pomiędzy Wiosną i SLD). Wróćmy na moment do argumentacji, z której wynikało, że ta część lewicowego elektoratu, która zagłosowała na Trzaskowskiego w pierwszej turze jest odpowiedzialna za to, że sztab Trzaskowskiego mizdrzył się do Bosaka i niespecjalnie pochylał się nad tym, żeby pozyskać lewicowy elektorat. Ponieważ przychodzicie tu po brutalną szczerość, toteż będę brutalnie szczery: wynik Biedronia nie miał znaczenia. Po pierwsze, ze względu na to, że kredens debaty publicznej został przesunięty tak bardzo w prawo, że żaden z kandydatów, którzy weszli do drugiej tury nie zabiegał o lewicowy elektorat (choć obaj musieli mieć świadomość tego, że „lewaków” jest znacznie więcej, niżby to wynikało z mizernego wyniku Biedronia). W 2010, kiedy debata publiczna jeszcze nie była tak bardzo jebnięta w prawo, Jarosław Kaczyński mizdrzył się do SLD („My się nie boimy żadnych zarzutów. Niech nam mówią, że jesteśmy lewicowi - może i po trosze jesteśmy. Dzisiaj zresztą warto używać tego słowa - lewica, a nie postkomunizm - mówił w Szczecinie (…) Jeśli ktoś mnie zapyta, kim jest Józef Oleksy, to powiem: "jest to polski lewicowy polityk - no powiedzmy sobie - starszo-średniego pokolenia"). Ktoś może podnieść argument, że to dlatego, że Napieralski miał dobry wynik (13,68%), ale, (pozwólcie, że trochę sobie pogdybam) moim zdaniem, nawet gdyby Biedroń miał jakieś 10%, to obecny Prezydent RP nie pochyliłby się nad tym elektoratem (bo, primo, byłoby to sprzeczne z jednym z filarów jego kampanii, a secundo, lewicowy elektorat nie nabrałby się na mutację piosenki „I can change”). Tym samym, lewicowy elektorat miałby mocno ograniczony wybór w drugiej turze, a co za tym idzie, Trzaskowski też niespecjalnie musiałby o ten elektorat zabiegać. Natomiast obaj kandydaci zabiegaliby o elektorat Bosaka i Hołowni. Sorry, taki mamy klimat. Jeżeli lewica chce cokolwiek ugrać, czeka ją tytaniczna wręcz praca, bo warunki są dla lewicy wybitnie niesprzyjające (bardziej niż zazwyczaj). Ktoś może powiedzieć, no ale jak to, przecież sam wcześniej pisałeś, że nawet Zjednoczona Prawica może się ucywilizować ze względu na to, że społeczeństwo się zmienia/etc. Owszem, tylko że warto mieć na uwadze to, że o ten „progresywny” elektorat z lewicą będzie walczyła Platforma Obywatelska, a jak wiadomo „duży może więcej”. Osobną kwestią jest to, że gdyby Zjednoczona Prawica się ucywilizowała, to właśnie po to, żeby spróbować przyciągnąć do siebie ten elektorat. Jeżeli ktoś chce mi tutaj napisać, że to się Zjednoczonej Prawicy na pewno nie uda, to ja uprzejmie przypominam, że nie takie szpagaty się temu ugrupowaniu udawały (głównie dzięki niemocy opozycji).
Na sam koniec zostawiłem sobie troszeczkę miejsca na to, żeby napisać „co dalej” będzie się działo z naszym pięknym krajem nad Wisłą. Pozwolę sobie przytoczyć historię, którą kiedyś opowiedział mi znajomy, który nieco wcześniej przeczytał (bądź obejrzał, nie pamiętam już, bo to dawno temu było) wywiad z jakimś kierowcą rajdowym (tak więc będzie anecdata z anecdaty). Nie wiem, jakie było pytanie dziennikarza, ale z odpowiedzi kierowcy można było wywnioskować, że było to coś w rodzaju „co robić jak się wpadnie w poślizg przy dużej prędkości”. Kierowca odpowiedział, że w takiej sytuacji pozostaje jedynie czekanie na to, „z której strony trafi się coś twardego” (w domyśle, albo jakiś kamień, albo drzewo, albo coś w ten deseń). W chwili obecnej nie pozostaje nam w sumie nic innego. Może się okazać, że jakoś wyjdziemy z tego poślizgu, ale moim skromnym zdaniem, raczej w coś przyjebiemy. Kwestią otwartą jest jedynie to, co to będzie.
Źródła:
https://wybory.gov.pl/prezydent20200628/
No dobrze, skoro wstęp mamy już za sobą, to teraz pora na przejście do meritum, czyli do mojego wymądrzania się w temacie tego „how the fuck did we get here?”. Od razu nadmienię, że jest to raczej złożona sprawa, choć spora część tego, co tu przeczytacie, mogliście (wielokrotnie) przeczytać na łamach („łamy”, jak to dumnie brzmi), mojego bloga. Jeżeli chodzi o samą kampanię Trzaskowskiego, to biorąc pod rozwagę to, ile miał czasu, jego kampanię można określić mianem zajebiście zorganizowanej. Gdyby podobną kampanię miał pięć lat temu ówczesny prezydent z ramienia Platformy Obywatelskiej, to nie siedzielibyśmy tutaj i nie zastanawiali się nad tym, jak bardzo tym razem będzie przejebane. No, ale to tylko dygresja. Faktem jest, że w przeciwieństwie do Bronisława „Gajowego” Komorowskiego, Trzaskowski musiał prowadzić kampanię w skrajnie niekorzystnych warunkach. Faktem jest również to, że jego partia (co prawda, raczej nieświadomie, ale to w niczym nie umniejsza jej odpowiedzialności) współtworzyła te warunki. Jeżeli więc już część lewicowego komentariatu musi kogoś biczować za to, że sztab Trzaskowskiego przed drugą turą mizdrzył się do Bosaka i Konfederacji, to uprzejmie podpowiadam, że tym kimś nie powinna być ta część lewicowego elektoratu, która w pierwszej turze zagłosowała na Trzaskowskiego (do tej części lewicowego komentariatu odniosę się w dalszej części).
Punktem wyjściowym mojego wymądrzania się będą wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich, w której to pierwszej turze Prezydent RP wraz z Bosakiem zebrali 50,28%. Dobry wynik Bosaka był o tyle zastanawiający, że Prezydent RP nie stronił od skrajnie prawicowej retoryki. Rzecz jasna, Bosak dzbanił znacznie bardziej, ale jeżeli chodzi o szczucie na mniejszości seksualne, to obaj panowie mówili bardzo podobne rzeczy. Pora na pierwszy w tej notce eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie co by było, gdyby Prezydent RP wygadywał podobne idiotyzmy (o „prawdziwej rodzinie”/etc.) w trakcie kampanii wyborczej 2015. Konkretnie zaś wyobraźmy sobie, jaki byłby tego efekt końcowy. Moim skromnym zdaniem, gdyby ówczesny kandydat Zjednoczonej Prawicy używał tak skrajnej retoryki, to raczej nie wszedłby do drugiej tury, a jeżeli już, to dostałby w niej srogi wpierdol (obstawiam, że byłoby to jakieś 60:40). Prócz tego, zostałby przez większą część suwerena uznany za ciężki przypadek oszołoma. Jak to więc możliwe, że w 2020 „oszołomska” retoryka pozwala na zwycięstwo w wyborach? Ano tak to, że mamy za sobą 5 lat prawicowo-konserwatywnej urawniłowki. Nie wiem, po co Zjednoczona Prawica ją zapoczątkowała (nie uwierzę w to, że „z badań” im wyszło, że stosowanie takiej retoryki nie tylko nie przeszkodzi im w wygrywaniu wyborów, ale wręcz pomoże w ich wygrywaniu), ale praktycznie zaraz po przejęciu mediów publicznych zaczęło się ostre napierdalanie we wszystko, co niekonserwatywne i nieprawilne. Im dłużej trwały rządy Zjednoczonej Prawicy, tym ostrzejsza była retoryka, to się raczej nie zmieni, tak więc lojalnie uprzedzam, że „Inwazja” to nie jest wszystko na co stać media rządowe.
Ktoś może powiedzieć, no dobrze, wszyscy wiemy co odpierdalają rządowe media, ale gdzie tu widzisz winę Platformy Obywatelskiej, lewaku? Ano w tym, że PO zrobiło bardzo niewiele, żeby się temu przeciwstawić. Śladowe ilości progresji można było odnaleźć w obietnicach wyborczych w trakcie wyborów do PE, ale potem PiS tupnął nogą (zaczął szczucie na mniejszości seksualne) i PO sobie odpuściło progresywność, zaś część liberalnego komentariatu w tych śladowych ilościach „postępowości” dopatrywała się przyczyn porażki wyborczej Koalicji Europejskiej. O tym, że była to wierutna bzdura wspominać nie trzeba (bo szkoda na to miejsca). Zamiast tego pozwolę sobie zauważyć, że „postępowość” KE była tak bardzo śladowa, że kiedy Paweł Rabiej powiedział, że: „Najpierw przyzwyczajmy ludzi, że związki partnerskie to nie jest samo zło, że nie niszczą tkanki społecznej i polskiej rodziny. Potem łatwiej będzie o kolejne kroki, o równość małżeńską z adopcją” i wybuchła gigantyczna gównoburza (kręcona głównie przez rządowe media), Rabiejowi oberwało się od praktycznie wszystkich. Cebulą na torcie była wypowiedź Grzegorza Schetyny (gdyby ktoś kiedyś zbadał, jaki odgłos mają spadające słupki sondażowe, to bardzo możliwe, że odgłos ten przypominałby głos Schetyny), który oznajmił z rozbrajającą szczerością, że: „Nie akceptuję wypowiedzi wiceprezydenta Warszawy Pawła Rabieja na temat adopcji dzieci przez pary homoseksualne; to nie jest wypowiedź nikogo z Koalicji Europejskiej ani z Platformy”. Wcześniej w temacie wypowiedzi Rabieja zwymiotował jeden z polityków PSL, który stwierdził, że "Rabiej to se może psa adoptować”. Tego rodzaju wypowiedzi było od cholery i, co znamienne, padały one również z tej „liberalnej” i antyPiSowej strony. To, co działo się po wypowiedzi Rabieja, to idealne egzemplum tego, jak wyglądało ostatnie pięć lat. Gdzieś tam padła jakaś wypowiedź, która na Zachodzie mogłaby paść z ust jakiegoś chadeka, albo konserwatysty (no wiecie, małżeństwa jednopłciowe, adopcja dzieci przez pary jednopłciowe/etc.)? Zjednoczona Prawica momentalnie rozkręcała hejty (że zgniłe lewactwo, że degrengolada i chuj wie, co jeszcze). W momencie, w którym odłamkami zaczynała obrywać PO – jej konserwatywny człon zaczynał się odcinać od jakiegokolwiek „postępu”. Jeżeli nie robili tego członkowie PO, robił to za nich Roman Giertych. Efekt końcowy był taki, że jeżeli chodzi o tematy takie, jak małżeństwa jednopłciowe (i adopcja dzieci prze pary jednopłciowe), to mniejszości seksualne mogły liczyć tylko i wyłącznie na lewicę, która to lewica i jej postulaty była potem flekowana przez rządowe media i konserwatywnych członków PO. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że wygadywaniem idiotyzmów na temat mniejszości seksualnych zajmowało się nie tylko PO. We wrześniu 2016 Ryszard Petru (był kiedyś taki polityk), zawiadowca partii o nazwie „Nowoczesna” (była kiedyś taka partia) powiedział był: „Najgorszą rzeczą jest to ukrywać. Bo człowiek całe życie musi funkcjonować w ukryciu. Dobrze by było, aby w Polsce ludzie, którzy mają inną orientację niż heteroseksualna nie musieli się tego wstydzić, co nie znaczy, że muszą się z tym obnosić”.
W ten oto sposób w ciągu pięciu lat udało się doprowadzić do sytuacji, w której „oszołomem” nie był Prezydent RP, bełkoczący o neobolszewizmie, ideologii i „prawdziwej rodzinie”, ale lewicowi politycy, którzy opowiadali się za równością małżeńską/etc. Pięć lat cofania się, ilekroć Zjednoczona Prawica tupnęła nóżką. Pięć lat pierdolenia, z którego wynikało, że no w sumie to te osoby homoseksualne to niby są „jak ludzie”, ale małżeństw dla nich się nie przewiduje, a o adopcji dzieci niech zapomną. Żaden z tuzów z liberalnego komentariatu nie wpadł na to, że tego rodzaju działania doprowadzą do stanu, w którym znaczna część suwerena uzna, że skoro prawie wszyscy podchodzą do tego tematu, jak pies do jeża, to coś musi być nie tak z tymi elbagietami. Jeżeli ktoś chciałby w tym miejscu zgłosić votum separatum i powiedzieć, że to nie tak, bo Trzaskowski podpisał kartę LGBT, to ja takiej osobie zacytuję Grzegorza Schetynę: „My nie krytykujemy Kościoła. Karta LGBT nie przystaje do naszego programu”. W niczym nie pomagało również to, że część liberalnego komentariatu (i polityków PO) wspierało PiSowską narrację, w myśl której w Polsce mamy, kurwa, jakąś „skrajną lewicę”. Jeżeli bowiem ludzie słyszą o tym, że w Polsce jest jakaś skrajna lewica, a „skrajna lewica” w Polsce to np. Razem, albo inna Wiosna (tak była kiedyś taka partia), to nietrudno przewidzieć, że po jakimś czasie takiego prania mózgów część ludzi dojdzie do wniosku, że postulaty odnoszące się do legalizacji związków partnerskich są „skrajnie lewicowe” (lub „lewackie”). Nawiasem mówiąc, nieco ujmująca jest ta obawa PO przed tym, że ktoś ich nazwie „lewakami”. Choćby dlatego, że proces „ulewaczania” Platformy Obywatelskiej trwał od dłuższego czasu. Potrzebny dowód? Proszę bardzo. Kwiecień 2013, Jarosław Kaczyński komentuje dymisję Jarosława Gowina: „Nie jestem zwolennikiem tego rządu, więc powtórzę, że przydałaby się dymisja całego rządu, ale poszczególne dymisje ministrów specjalnie mnie nie interesują. Nie będę się wtrącał w ich wewnętrzne strony. PO jest już partią nie lewicową, ale lewacką – powiedział Kaczyński pytany o ewentualną dymisję ministra Gowina. Dodał, że w sprawie ewentualnego przyjęcia ministra sprawiedliwości do PiS nie może powiedzieć nic, ponieważ Jarosław Gowin nie zgłosił chęci akcesu.”. PiS swojemu betonowemu elektoratowi od dawna tłumaczył, że PO to „lewaki” (co jest o tyle zabawne, że lejtmotywem PiSowskiej kampanii wyborczej w 2005 roku była „polska solidarna vs. polska liberalna”) i to w żaden sposób nie przekładało się słupki sondażowe obu partii, ani też na ich wyniki wyborcze. Platforma nie przejebała wyborów w 2015 dlatego, że była powszechnie uznawana za „lewaków”, ale dlatego, że zjebała obydwie kampanie wyborcze w tymże roku. Moim zdaniem w chuj ironiczne jest to, że do momentu, w którym politycy Platformy Obywatelskiej (i liberalny komentariat) olewali to, że PiS określał Platformę mianem „lewackiej partii”, PiSowski przekaz trafiał tylko do betonu spod znaku Radia Maryja i księdza Oko, kiedy zaś zaczęto się tym straszliwie przejmować (obstawiam, że były to nieudolne próby zrozumienia przyczyn porażek w 2015), PiSowska narracja okazała się bardzo skuteczna. Im bardziej PO unikało etykietki „lewackiej partii” tym bardziej PiSowi udawało się tę etykietkę przyczepiać. Finałem było to, że Zjednoczonej Prawicy udało się (skutecznie) nastraszyć część wyborców „kartą LGBT”, którą Trzaskowski miałby wprowadzić w Polsce po wygranych wyborach. Przez moment miałem ochotę zapodać w tym miejscu rant na to, że sztab Trzaskowskiego nawet nie próbował tłumaczyć tego, co to tak właściwie jest ta „karta LGBT” (bo może akurat suweren mniej by się jej obawiał, albo co), ale potem do mnie dotarło, że to było awykonalne. Nie da się w przeciągu paru dni nadrobić kilku lat ulegania Zjednoczonej Prawicy, jak przysłowiowemu wrzodowi na przysłowiowej dupie.
No dobrze, ale czy gdyby PO postawiła się Zjednoczonej Prawicy i broniła mniejszości seksualnych, to czy cokolwiek by to zmieniło? Zmieniło by całkiem sporo. Nie jest tajemnicą to, że spora część liberalnego komentariatu przyklaśnie każdemu pomysłowi PO. Gdyby PO stanęło w obronie mniejszości seksualnych (i nie pierdoliło się w tańcu ze Zjednoczoną Prawicą), to liberalny komentariat również by ich bronił, a co za tym idzie, broniłaby ich również część mediów sprzyjających Platformie Obywatelskiej (słowo komentarza „media sprzyjające” to nie to samo, co media zarządzane przez daną partię, to tak na wypadek nagłego ataku centrystów). PO mówi głośno o potrzebie uregulowania kwestii związków partnerskich i małżeństw jednopłciowych, a Zjednoczona Prawica zaczyna bełkotać o genderze, lewakach i niszczeniu rodziny? Politycy PO idą do mediów i mówią o tym, że to w sumie urocze, że PiSowi wydaje się, że to są „lewackie postulaty”, bo w tym i tym i tym kraju wprowadzali je chadecy i konserwatyści (w tym Cameron, który był przeca strategicznym partnerem Genialnego Stratega w UE). Co prawda, trzeba by było zakneblować Giertycha (i odebrać mu hasło do ćwitra), ale byłoby to wykonalne. Zjednoczona Prawica zaczyna bełkotać w mediach o skrajnej lewicy? Politycy PO tłumaczą prostymi słowy, że w Polsce skrajnej lewicy nie ma, jest za to problem ze skrajną prawicą, która robi to, to, to i to. Zjednoczona Prawica zaczyna bełkotać o gejach i neobolszewizmie? Politycy PO idą do mediów i tonem, z którego wynika, że są zatroskani kondycją intelektualną polityków partii rządzącej pytają o to, czemu Zjednoczona Prawica próbuje dzielić Polaków na kategorie? Zjednoczona Prawica opowiada o zagrożeniu zgnilizną moralną, która przychodzi z Zachodu? Politycy PO idą do mediów i mówią, że no wszystko spoko, ale czemu tak właściwie Zjednoczona Prawica opowiada jakieś brednie, które da się znaleźć na stronach pisanych cyrylicą? I tak dalej i tak dalej. Ilekroć Zjednoczona Prawica zaczynałaby bełkotać, dostawałaby po łapach. Jakże, kurwa, odmienna byłaby sytuacja polityczna w naszym kraju, gdyby PO nie było tak straszliwie zesrane? Owszem, media rządowe nadal snułyby swoje fantasmagorie, ale miałyby one o wiele mniejszą siłę rażenia, zaś ich powtarzanie mogłoby się skończyć tym, że naczelny, że tak to ujmę, organ, partii byłby uznawany za coś w rodzaju TV Republiki (której nikt nie oglądał i nikt nie ogląda), albo inszej Frondy.
Na moment odejdźmy od tematu wyborczego i podumajmy w temacie tego „co będzie dalej” ze skrajnie prawicowo-kosnerwatywnymi narracjami i działaniami serwowanymi nam przez Zjednoczoną Prawicę. Jest nad czym dumać, bo w samej Zjednoczonej Prawicy najprawdopodobniej ktoś się zorientował, że srogo przegięto pałę w tej kampanii. Sporo uwagi poświęcono wystąpieniu córki obecnego Prezydenta RP na wieczorze wyborczym. Zacytuję tutaj fragment wypowiedzi: „Chciałabym zaapelować o to, by nikt w naszym kraju nie bał się wyjść z domu. Niezależnie od tego, w co wierzymy, jaki mamy kolor skóry, kogo popieramy i kogo kochamy. Wszyscy jesteśmy równi i wszyscy zasługujemy na szacunek. Nikt nie zasługuje na to, by być obiektem nienawiści, absolutnie nikt”. Od razu nadmienię, że nie wierzę w to, żeby którekolwiek z tych słów było szczere. Komentujący tę wypowiedź podzielili się w głównej mierze na dwa obozy. Jeden twierdzi, że jeżeli córce Prezydenta RP tak bardzo zależało na tym, żebyśmy się wszyscy szanowali wzajemnie, to mogła poruszyć ten temat w trakcie kampanii, kiedy to jej ojciec i jego sztab uprawiali radosne szczucie na mniejszości seksualne. Drugi obóz twierdzi, że w sumie to jest wiekopomna chwila, że to jest wezwanie do pojednania narodowego i że w ogóle propsy dla córki Prezydenta RP, za to, że to powiedziała/etc. Gwoli ścisłości, celem uniknięcia jakichkolwiek nieporozumień, zgadzam się ze stanowiskiem tego pierwszego obozu. Jeżeli komuś faktycznie zależałoby na krzewieniu tolerancji, to ten ktoś nie czekałby do wieczoru wyborczego, ale odezwał się w trakcie kampanii, mając wyjebane na to, jaki wpływ owo odezwanie się miałoby na kampanię ojca tego kogoś. Jeżeli zaś chodzi o obóz drugi (propsy dla córki/etc.) to mam temu obozowi do powiedzenia kilka słów. Czy wy jesteście, kurwa, poważni? Czy wam się wydaje, że ktoś wpuścił córkę Prezydenta RP na mównicę, a wcześniej dał jej wolną rękę w kwestii tego, o czym będzie mówić? Ta wypowiedź została przygotowana przez sztab wyborczy i miała wywołać efekt „ocieplenia wizerunku” Prezydenta RP. Wniosek z tego płynie taki, że swoim oślim zachwytem wspieracie działania spindoktorów Zjednoczonej Prawicy. To, że część z was uważa się za „dziennikarzy”, zakrawa na kpinę. Wspomniałem o tej wypowiedzi właśnie ze względu na to, że została ona przygotowana przez ludzi odpowiedzialnych za kreowanie wizerunku Zjednoczonej Prawicy i Prezydenta RP. Owszem, chodziło o ocieplenie wizerunku, ale należy zwrócić uwagę na to, że część elektoratu Zjednoczonej Prawicy, to ludzie o skrajnych poglądach i im tego rodzaju odezwa mogłaby nie przypaść do gustu szczególnie, że szczuto ich przez ostatnie pięć lat na mniejszości seksualne. Obstawiam, że ułożenie takiej, a nie innej wypowiedzi wzięło się „z badań”. Nie wiem, z jakim wyprzedzeniem Zjednoczona Prawica dorwała się do badań exit-poll, ale jeżeli zrobiła to odpowiednio szybko, to „mózgi” mogły ogarnąć, że obecny Prezydent RP raczej kiepsko wypadł wśród ludzi młodych, a to źle rokuje na przyszłość.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Kolejnym sygnałem sugerującym, że ktoś w Zjednoczonej Prawicy zaczął się zastanawiać nad tym, czy przypadkiem nie nadszedł „czas na zmiany”, był wpis, który pojawił się na koncie Marcina Palade. Ów człowiek jest konserwatywnym betonem, który od dłuższego czasu mocno kibicuje Zjednoczonej Prawicy (nie wiem, czy ma z nią jakieś powiązania natury formalnej, ale w ciemno można założyć, że raczej nie jest outsiderem). Cóż takiego napisał Marcin Palade? „Nieznaczna wygrana PAD z RT powinna dać do myślenia Nowogrodzkiej. Zwłaszcza jak wejdziemy w strukturę wyborców. To była ostatnia kampania, którą PiS mogło wygrać "na Niemca i LGBT". Polska się modernizuje i laicyzuje, rosną aspiracje. Kierunek do 2023 wydaje się więc oczywisty.” Zanim przejdę do meritum pozwolę sobie na dygresję krótką. Ciekawym, czy gdyby wybory prezydenckie wygrał kandydat, który ewidentnie szczułby na katolików (i np. złożył projekt zmiany Konstytucji, w którym stałoby, że katolicy powinni mieć zakaz adopcji dzieci), opowiadałby o tym, że katolicyzm, to taki współczesny neobolszewizm/etc., to czy Marcin Palade, analizując ten rodzaju argumentacji również ograniczyłby się do wzmianki o tym, że ów ktoś wygrał wybory metodą „na katolika”? Sądzę, że wątpię. Skoro zaś już wiemy, jakie podejście do mniejszości seksualnych ma pan Palade, zastanówmy się przez chwilę nad tym, jak bolesna musiała być dla niego świadomość, że być może partia rządząca będzie musiała przystopować. Jestem się w stanie założyć o wiele, że Palade nie jest jedyną osobą z obozu władzy, która dostrzegła ten „problem” (cudzysłów, albowiem jest to problem w ich optyce).
Czy z tego, co napisałem powyżej wynika, że Zjednoczona Prawica się uspokoi? No nie bardzo. Wynika z tego co najwyżej tyle, że „może” się uspokoić. Z jednej bowiem strony Prezydent RP opowiada o tym, że jeżeli ktoś się poczuł urażony, to on przeprasza (swoją drogą, jest to podręcznikowy wręcz przykład „non-apology”), ale z drugiej strony, projektu zmiany Konstytucji nie wycofał. Warto również wspomnieć o tym, że o ile część ludzi w Zjednoczonej Prawicy ogarnia to, że być może czas na zmiany, to jest tam również taka część, która widzi tylko to, że w ten sam sposób (szczucie) udało się wygrać kolejne wybory. Dla takich ludzi przekaz „no dobra, te i poprzednie i jeszcze poprzednie w ten sposób wygraliśmy, ale kolejne możemy przez to przejebać”, będzie zbyt trudny do ogarnięcia. Poza wszystkim innym, nawet gdyby Zjednoczona Prawica doszła do wniosku, że może jednak nie warto (z przyczyn czysto pragmatycznych) szczuć na własnych obywateli, to tego nie da się załatwić za pomocą „przestawienia wajchy”. Nie da się pstryknięciem palców wymazać ludziom z głów pięciu lat masowego szczucia. Warto również wspomnieć o tym, że nawet gdyby Zjednoczona Prawica uznała, że „trzeba przystopować”, to natrafiłaby na dwa problemy. Jednym z nich jest Konfederacja, która po „przystopowaniu” przez Zjednoczoną Prawicę, ochoczo zaczęłaby tłumaczyć wszystkim dookoła, że oni od dawna mówili, że PiS to lewaki, a teraz mają kolejny dowód. Ponadto, Konfederacja równie ochoczo zagospodarowałaby część elektoratu Zjednoczonej Prawicy, która to część byłaby „zniesmaczona” spolegliwością względem zgnilizny moralnej, która przyszła do nas z Zachodu. Drugim problemem, znacznie bardziej istotnym od pierwszego, jest Solidarna Polska. Zjednoczona Prawica jest zlepkiem partii, które mają skrajnie konserwatywne poglądy, ale nawet na tle pozostałych Solidarna Polska się wyróżnia. Jeżeli chodzi o twórczość polityków Solidarnej Polski, to, w telegraficznym skrócie wygląda to tak, że jeżeli widzicie gdzieś wypowiedź, która wskazuje na to, że jej autor jest skrajnie prawicowym szurem i jego nazwisko nic wam nie mówi, to możecie być pewni, (gdzieś tak na 90%), że macie do czynienia z politykiem tej formacji. Takie nazwiska jak Kaleta, Jaki, Matecki, a ostatnio Kowalski wypromowano głównie dzięki skrajnie prawicowej retoryce. Ponieważ skrajność wypowiedzi i zachowań polityków Solidarnej Polski jest tym, co wyróżnia tę partię w Zjednoczonej Prawicy, raczej nie powinniśmy się spodziewać „nawrócenia”. Może inaczej – nawet gdyby Zjednoczona Prawica (większość tejże) uznała, że lepiej się uspokoić, to Solidarna Polska najprawdopodobniej będzie się temu sprzeciwiać. Aczkolwiek, gdyby zaszła taka potrzeba, to politycy tej formacji potrafią udawać, że przeszli przemianę (vide, Patryk Jaki, który udawał spoko ziomka [który już nie lubi mniejszości seksualnych], żeby zwiększyć swoje szanse w wyborach na prezia Wawy).
Kolejnym problemem, z którym musieli się mierzyć wszyscy kontrkandydaci obecnego Prezydenta RP było to, że praktycznie całe państwo zamieniło się w jego sztab. Rządowe media (z TVP Info na czele) były tak bezstronne, że powinno się na nich umieszczać informację: „materiał przygotowany przez sztab obecnego Prezydenta RP, ale sfinansowany z pieniędzy podatnika”. Czy ktokolwiek był tym faktem zaskoczony? Raczej nie. Czy uznaliśmy to za sytuację w miarę normalną (normalną w naszym kraju, pod rządami Zjednoczonej Prawicy)? Owszem. I to jest, moim zdaniem, zajebisty problem, który wziął się stąd, że nic z tym fantem nie zrobiono. Ktoś może powiedzieć, no ale przecież Zjednoczona Prawica trzyma KRRiTV i całe media i nic się z tym faktem nie da zrobić. Owszem, nie da się w żaden sposób „zabrać”mediów rządowych, ale można było zrobić wiele, żeby były one wiarygodne dla znacznie mniejszej liczby ludzi. Nie, powtarzanie, że TVP kłamie nie wystarcza. Trzeba to ludziom pokazać. Media rządowe powinny być debunkowane 24/7. Powinny się doczekać bazy danych, w której przeciętny obywatel mógłby bez problemu znaleźć wszystkie ściemy (bądź też wszystkie narracje „zapożyczone” od Rosjan), które byłyby dokładnie opisane. Można było wykonać badania, w których sprawdzono by „gdzie ludzie oglądają TVP” i zawalić te regiony kampaniami informacyjnymi, w których opisywano by np. to, że „w ciągu tygodnia TVP skłamało tyle i tyle razy (obstawiam, że nie byłaby to liczba mniejsza od 1000), podatnika kosztowało to tyle i tyle, czy naprawdę tego chcesz?” A do tego billboardy, na których opisywano by (w skrócie) najbardziej ordynarne ściemy. Trzeba było, kurwa, zafundować rządowym mediom kampanię, którą swego czasu zafundowano sędziom. Można było robić krótkie filmiki na temat twórczości mediów rządowych. Można było zrobić cokolwiek – nie zrobiono nic. Ja wiem, że debunkowanie samego TVP Info 24/7 wymagałoby ogromnych nakładów finansowych i zaangażowania w to sporej liczby ludzi, ale wydaje mi się, że największa partia opozycyjna nie narzeka na brak jednego i drugiego. Uniewiarygodnienie mediów rządowych nie byłoby na pewno proste, ale dało się zrobić. Zamiast tego mieliśmy jedynie przekaz „TVP kłamie” i zapowiedź likwidacji TVP. No spoko, tylko że dla części suwerena (i nie mam tu na myśli betonu) media, ekhm, „publiczne” są wiarygodne i dla nich ta zapowiedź była równoznaczna zamachem na niezależność telewizji publicznej/etc. Gdyby wcześniej zrobiono kampanię informacyjną z mediami, ekhm, „publicznymi”, to ci sami ludzie domagaliby się zaorania tychże mediów.
Jeżeli chodzi o kwestie stricte kampanijne, to sporo pisano na temat tego (ja również to robiłem), że Zjednoczona Prawica robi reenacting kampanii z 2015 (próbując osadzać Trzaskowskiego w roli nowej odmiany Bronisława Komorowskiego). Praktycznie nikt (ze mną włącznie) nie zwrócił uwagi na to, że Platforma robiła to samo, z tym, że Platformersi usiłowali robić reenacting kampanii PiSu i zdominować internet. Co prawda im się to udało (głównie za sprawą wkurwionego suwerena, który flekował PiS przy każdej okazji), ale to był taki trochę cult cargo – ktoś bowiem uznał, że dominacja w internecie (która jest niezaprzeczalna, bo PiS od jakiegoś czasu jest nieprzerwanie w głębokiej defensywie [powtarzam, chodzi o internet]), wystarczy do wygrania wyborów. Okazało się, że nie bardzo. PiSowi zresztą dominacja w internecie nie jest do niczego potrzebna. Ok, przegrywanie sond i bełkotanie o „koreańskich botach” i „kupionych głosach” jest może trochę czerstwe, ale, jak widać, w niczym nikomu nie przeszkadza. PiS używa internetów w sposób (jak na tę partię) subtelny. Kiedy dochodzi do sytuacji, w której trzeba powiedzieć coś, czego nie może powiedzieć żaden polityk Zjednoczonej Prawicy, PiS (/Zjednoczona Prawica) robi następującą rzecz. Do „zareagowania” w adekwatny sposób oddelegowany zostaje jakiś dron-influencer Zjednocznej Prawicy, a rządowe media potem tę „reakcję” rozpowszechniają. Chcecie przykładu? Proszę bardzo. W trakcie jednej z wielu słownych utarczek na linii Mosbacher – polski rząd, do akcji wkroczyło konto o nazwie Nagroda Złotego Goebbelsa, które zaczęło tłumaczyć, że w sumie to sobie Mosbacherowa pogadała, ale ona się nie zna, bo to, to to i to. Nie obserwuję tego konta i praktycznie nigdy nie ląduje ono na moim TL ćwiterowym. Jak więc się o tym dowiedziałem? A no tak, że na TVP Info pojawił się następujący materiał: „„Nagroda Złotego Goebbelsa” odpowiada ambasador Mosbacher i punktuje manipulacje TVN”. W artykule zaś pojawiła się praktycznie cała „argumentacja” NZG. Po to właśnie PiS działa w internecie. Żeby pokazać, że „internauci” reagują na to i owo. Nie ma tu znaczenia fakt, że owi internauci w 99% przypadków są dronami-influencerami Zjednoczonej Prawicy. Obozowi opozycyjnemu wystarczyło spuszczanie Zjednoczonej Prawicy wpierdolu w internetach i nikt się za bardzo nie przejmował tym, że to, co stało się na ćwitrze, zostało na ćwitrze. Zjednoczona Prawica używa też internetu w jeszcze inszy sposób. Otóż, ilekroć ktoś z obozu „anty PiS” popełni jakiś wysryw, tylekroć media rządowe to pokazują i tłumaczą, że to jest właśnie pogarda liberalnego salonu/etc. Dla porównania, strona przeciwna nie potrafiła wykorzystać przeciw Zjednoczonej Prawicy twórczości Dariusza Mateckiego. Różnica między nim, a jakimś antyPiSowskim influencerem polegała na tym, że on jest, kurwa mać (uwaga CAPS) CZŁONKIEM SOLIDARNEJ POLSKI (a co za tym idzie Zjednoczonej Prawicy). To jest znacznie większy kaliber, niż wpis z internetowego konta Krystyny Jandy albo innej Manueli Gretkowskiej. Opozycja nie wykorzystuje również internetowej twórczości pracowników mediów rządowych, choć byłaby to żyła złota (i zrobiłoby furorę, gdyby ktoś to wydrukował i zrobił z tego outdoorowe materiały), ale to już szczegół.
Nieco wcześniej zasygnalizowałem, że pochylę się nad częścią lewicowego komentariatu, który był niemożebnie skonfundowany tym, że lewica nie ma żelaznego elektoratu. Wiecie, ja rozumiem wkurwienie na kiepski wynik Roberta Biedronia, ale to, co robi część lewicowego komentariatu, jest o wiele bardziej spektakularne od tego, co robi po każdej porażce komentariat liberalny. Otóż różnica polega na tym, że komentariat liberalny hejtuje „wrogi” elektorat, a część komentariatu lewicowego hejtuje swój własny. Powtarzam, podzielam wkurw na zły wynik Biedronia, ale hejtowanie elektoratu, który w pierwszej turze zagłosował na Trzaskowskiego, to nie jest dobry pomysł. Nie jest winą elektoratu to, że Biedroń miał, eufemizując, niezbyt dobrą kampanię. Co w sumie nie jest dziwne, bo SLD raczej nie zależało na tym, żeby miał zbyt dobry wynik (bo to wzmocniłoby jego pozycję negocjacyjną w trakcie rozmów „fuzyjnych” pomiędzy Wiosną i SLD). Wróćmy na moment do argumentacji, z której wynikało, że ta część lewicowego elektoratu, która zagłosowała na Trzaskowskiego w pierwszej turze jest odpowiedzialna za to, że sztab Trzaskowskiego mizdrzył się do Bosaka i niespecjalnie pochylał się nad tym, żeby pozyskać lewicowy elektorat. Ponieważ przychodzicie tu po brutalną szczerość, toteż będę brutalnie szczery: wynik Biedronia nie miał znaczenia. Po pierwsze, ze względu na to, że kredens debaty publicznej został przesunięty tak bardzo w prawo, że żaden z kandydatów, którzy weszli do drugiej tury nie zabiegał o lewicowy elektorat (choć obaj musieli mieć świadomość tego, że „lewaków” jest znacznie więcej, niżby to wynikało z mizernego wyniku Biedronia). W 2010, kiedy debata publiczna jeszcze nie była tak bardzo jebnięta w prawo, Jarosław Kaczyński mizdrzył się do SLD („My się nie boimy żadnych zarzutów. Niech nam mówią, że jesteśmy lewicowi - może i po trosze jesteśmy. Dzisiaj zresztą warto używać tego słowa - lewica, a nie postkomunizm - mówił w Szczecinie (…) Jeśli ktoś mnie zapyta, kim jest Józef Oleksy, to powiem: "jest to polski lewicowy polityk - no powiedzmy sobie - starszo-średniego pokolenia"). Ktoś może podnieść argument, że to dlatego, że Napieralski miał dobry wynik (13,68%), ale, (pozwólcie, że trochę sobie pogdybam) moim zdaniem, nawet gdyby Biedroń miał jakieś 10%, to obecny Prezydent RP nie pochyliłby się nad tym elektoratem (bo, primo, byłoby to sprzeczne z jednym z filarów jego kampanii, a secundo, lewicowy elektorat nie nabrałby się na mutację piosenki „I can change”). Tym samym, lewicowy elektorat miałby mocno ograniczony wybór w drugiej turze, a co za tym idzie, Trzaskowski też niespecjalnie musiałby o ten elektorat zabiegać. Natomiast obaj kandydaci zabiegaliby o elektorat Bosaka i Hołowni. Sorry, taki mamy klimat. Jeżeli lewica chce cokolwiek ugrać, czeka ją tytaniczna wręcz praca, bo warunki są dla lewicy wybitnie niesprzyjające (bardziej niż zazwyczaj). Ktoś może powiedzieć, no ale jak to, przecież sam wcześniej pisałeś, że nawet Zjednoczona Prawica może się ucywilizować ze względu na to, że społeczeństwo się zmienia/etc. Owszem, tylko że warto mieć na uwadze to, że o ten „progresywny” elektorat z lewicą będzie walczyła Platforma Obywatelska, a jak wiadomo „duży może więcej”. Osobną kwestią jest to, że gdyby Zjednoczona Prawica się ucywilizowała, to właśnie po to, żeby spróbować przyciągnąć do siebie ten elektorat. Jeżeli ktoś chce mi tutaj napisać, że to się Zjednoczonej Prawicy na pewno nie uda, to ja uprzejmie przypominam, że nie takie szpagaty się temu ugrupowaniu udawały (głównie dzięki niemocy opozycji).
Na sam koniec zostawiłem sobie troszeczkę miejsca na to, żeby napisać „co dalej” będzie się działo z naszym pięknym krajem nad Wisłą. Pozwolę sobie przytoczyć historię, którą kiedyś opowiedział mi znajomy, który nieco wcześniej przeczytał (bądź obejrzał, nie pamiętam już, bo to dawno temu było) wywiad z jakimś kierowcą rajdowym (tak więc będzie anecdata z anecdaty). Nie wiem, jakie było pytanie dziennikarza, ale z odpowiedzi kierowcy można było wywnioskować, że było to coś w rodzaju „co robić jak się wpadnie w poślizg przy dużej prędkości”. Kierowca odpowiedział, że w takiej sytuacji pozostaje jedynie czekanie na to, „z której strony trafi się coś twardego” (w domyśle, albo jakiś kamień, albo drzewo, albo coś w ten deseń). W chwili obecnej nie pozostaje nam w sumie nic innego. Może się okazać, że jakoś wyjdziemy z tego poślizgu, ale moim skromnym zdaniem, raczej w coś przyjebiemy. Kwestią otwartą jest jedynie to, co to będzie.
Źródła:
https://wybory.gov.pl/prezydent20200628/
https://www.tvp.info/41763210/polityk-psl-krytykuje-slowa-rabieja-moze-adoptowac-sobie-psa
https://www.tvp.info/41760514/schetyna-nie-akceptuje-wypowiedzi-rabieja-na-temat-adopcji
https://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/602390,schetyna-kosciol-lgbt-wybory.html
https://www.wprost.pl/prime-time/telewizja/397641/kaczynski-po-jest-partia-lewacka.html
https://twitter.com/MarcinPalade/status/1282950852479717376
https://pl.wikipedia.org/wiki/Wybory_prezydenckie_w_Polsce_w_2010_roku
Jarek to czytał chyba przed dzisiejszym wywiadem
OdpowiedzUsuń"Zaznaczył jednocześnie, że Trzaskowski "jest już liderem". - Czy jest to polityk zdolny do tego, by stworzyć wielki obóz polityczny, to tylko Bóg wie, co będzie - ocenił. Dodał, że to "przedstawiciel skrajnej lewicy, po prostu lewactwa"."