środa, 27 maja 2020

Hejterski Przegląd Cykliczny #68

Coś się popsuło i nie było mnie słychać, to powtórzę jeszcze raz... Zaś nieco bardziej na serio, trochę się Przegląd zrobił acykliczny przez tematy okołokoronawirusowe (i to w sumie bardziej acykliczny, niż zazwyczaj). Ponieważ trochę czasu minęło od ostatniego Przeglądu, poza sprawami aktualnymi, będzie trochę archeologii. Wybory się tu za to nie pojawią (najwyżej jako tło do czegoś innego), albowiem kwestie okołowyborcze to temat na osobną notkę. Aczkolwiek lojalnie uprzedzam, że Prezydent RP pojawi się gościnnie w notce.


Przyznam szczerze, że zastanawiałem się od czego zacząć i doszedłem do wniosku, że skoro już zapowiedziałem gościnny występ Prezydenta RP (za moment się będziecie mogli przekonać, że „występ” był sucharowym wordplayem), to ów występ przyda się do inauguracji Przeglądu. O tym, że pracownicy polskiej ochrony zdrowia zostali przez rząd doskonale przygotowani do tego, żeby mieć przejebane, wiedza wszyscy. Ponieważ władze zawiodły, społeczeństwo radzi sobie, jak może. Przykładowo raperzy zorganizowali akcję Hot16challenge („Wyzwanie polegające na nagraniu materiału wideo w którym raper wykonuje tzw. „szesnastkę” (zwrotkę składająca się z 16 wersów) pod dowolny beat, a następnie nominuje innych wykonawców ”), która to akcja jest zbiórką kasy na rzecz personelu medycznego. Tym razem, już na samym początku przyjdzie nam się zmierzyć z moją ulubioną zabawą pt. „eksperyment myślowy”. Otóż, wyobraźcie sobie, że jesteście prezydentem/prezydentką państwa, w którym ochrona zdrowia ledwie dycha. Co prawda, nie możecie sami z siebie wprowadzać ustaw, ale dysponujecie inicjatywą ustawodawczą i macie świadomość tego, że gdybyście jebnęli ustawą, w której zakładano by zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia, to większość parlamentarna musiałaby się poważnie zastanowić nad tą kwestią, bo ujebanie tej ustawy mogłoby się źle skończyć. Co więc robicie? No oczywiście, że zamiast się bawić w jakieś tam, kurwa, ustawy, bierzecie udział w akcji, żeby sobie trochę porapować. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że obecny Prezydent RP puścił się poręczy z tak wielkim impetem, że udało mu się wyprzedzić sondę Voyager-1. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, zamierzam się popastawić nad walorami artystycznymi rapsów Prezydenta RP. Zanim to zrobię, pozwolę sobie na krótką dygresję. W naszym kraju, tego rodzaju inicjatywy (wspieranie ochrony zdrowia przez pospolite ruszenie) są, niestety, potrzebne. Co za tym idzie, nie powinno się hejtować jakości tego, co ludzie sobie tam wyśpiewują (nawet jeżeli krwawią uszy), bo robią to w dobrym celu. Of korz, od tej reguły jest kilka wyjątków. Jednym z nich jest człowiek, który mógłby zrobić dla służby zdrowia znacznie więcej, a zdecydował się na lansik. Innymi słowy, Prezydent RP zasłużył sobie na każde wiadro błota, które zostało (i zostanie) na niego za to wylane. Ad meritum. Produkcja stoi na bardzo wysokim poziomie, na tak wysokim, że bez problemu można sobie wyobrazić, że w scenie, w której Martwybasen (wraz z koleżanką i kolegą) idzie się rozprawić z Franciszkiem, powinno się zastąpić kawałek DMX „X Gon' Give it to Ya” rapsami o ostrym cieniu mgły. Na uwagę zasługuje również warstwa tekstowa. Wyżej wzmiankowany „ostry cień mgły” podbił internet, acz wydaje mi się, że nie o taki rodzaj fejmu chodziło Prezydentowi RP (z jakiegoś powodu skasowano możliwość komentowania pod filmikiem). Rapsy Prezydenta RP były na tyle dobre, że do tej pory nie wiadomo, o co tak właściwie mu chodziło z tym „ostrym cieniem”. Kiedy narodowa beka z Prezydenta RP rozkręciła się na dobre, na ćwitrze odezwał się Hartman, który stwierdził, że to był cytat z Talmudu (ale dodał, że tłumaczenie kulawe). Szczerze mówiąc, nie znam się na Talmudzie (a jeszcze bardziej nie znam się na Talmudzie w oryginale), ale nawet jeżeli Prezydent RP chciał sobie pośpiewać na ten temat, to ja chyba jednak wolałbym Matisyahu. Niestety, nie możemy jeszcze zatrzymać karuzeli żenady, albowiem sprawa Hartmanowego ćwita miała ciąg dalszy. Prezydent w ramach jednej ze swoich sesji Q&A odniósł się do tegoż wpisu (bo pytano go o ten Talmud). Wypowiedź zacytuję w całości, bo to prawdziwy brylant argumentacyjny: „Jak słyszę, że niektórzy dali się nabrać na dość tanią prowokację prof. Hartmana, który lubi rzucić takim tekstem, który jest na zasadzie – uderz w stół, a nożyce się odezwą i ma prowokować antysemickie wypowiedzi i zachowania. Tam razem też się udało – wskazał. – Jestem katolikiem, nie jestem religioznawcą, ale z tego co słyszałem od poważnych ludzi, nie jest to fragment z Talmudu. Jeśli niektórzy dali się naciągnąć na tanią prowokację prof. Hartmana, to mogę tylko wyrazy współczucia przekazać – dodał.”. Urocze, nieprawdaż? Można było po prostu powiedzieć „nie, to nie Talmud”, albo „no generalnie to sam sobie to wymyśliłem, żeby fajnie brzmiało”, „zbieżność jest całkowicie przypadkowa”. Nie, trzeba było zacząć bredzić (a to i tak eufemizm) o tym, że  Hartman chciał na niego poszczuć antysemitów. W tej samej wypowiedzi mamy specyficzny dupochron, bo wybory idą i trzeba walczyć z Bosakiem o elektorat: „jestem katolikiem” i wzmianka o tym, że mądrzejsi od Prezydenta RP twierdzą, że to nie jest cytat z Talmudu. No bo wiecie, Prezydent RP sam z siebie by nie mógł tego sprawdzić, bo przecież jest katolikiem, więc mu nie wolno, prawda, no więc głosujcie na mnie zamiast na Bosaka, plz! Czy jesteście już najedzeni? Zapewne. Czy to znaczy, że możemy zamknąć ten temat? Nic z tych rzeczy, albowiem szachinszach researchu, Rafał Ziemkiewicz po raz kolejny udowodnił, że gdyby na olimpiadzie była konkurencja „chwalenie się informacjami pochodzącymi z iDzD”, to Ziemkiewicz dożywotnio zdobywałby złote medale. Ponieważ beka z prezydenckiego rapu robiła się coraz bardziej spektakularna, ochotnicze internetowe hufce Zjednoczonej Prawicy miały pod górkę z bronieniem go. Najbardziej pod górkę miał jednakowoż Rafał Ziemkiewicz, który w pewnym momencie oświadczył, że ten ostry cień mgły jest (werble) cytatem z Biblii. Ziemkiewicz podparł się (a jakże) obrazkiem znalezionym w internetach. Tym razem Ziemkiewicz zjebał tak bardzo, że nie przeszkodziły mu nawet karawany Dudanitów (aczkolwiek mogło chodzić o aktyw partyjny dowożony na spotkania z prezydentem [jeżeli komuś się wydaje, że takie rzeczy się nie dzieją, to ma rację, wydaje mu się]). Co zrozumiałe, ćwiter momentalnie zaczął Ziemkiewicza wyśmiewać. Co jeszcze bardziej zrozumiałe, ów wyjebał swojego ćwita i nawet nie przeprosił za fejka (tak swoją drogą, czy tym się przypadkiem Ordo Iuris nie powinno zająć? Przeca to na kilometr pachnie obrazą uczuć religijnych). Wyznawcy Ziemkiewicza mieli, mają i będą mieli wyjebane na to, że ich idol non stop ordynarnie ściemnia, albo publikuje niesprawdzone informacje, bo jest, kurwa, zbyt leniwy, żeby użyć przeglądarki.


Kolejnym politykiem, który postanowił się trochę polansować w ramach hot16challenge, był Janusz Korwin Mikke (aka „Waszka G”), który najprawdopodobniej chciał nagrać cover „życia ostrego jak maczeta”, ale zapewne uznał, że lepiej będzie pierdolić o zabijaniu socjalistów. Rzecz jasna, kuce z miejsca zakochali się w rymach Korwina (musiałem). Trochę czasu minęło i jeden typ z Analogsów (o ksywce „Piguła” [przyznaję się w tym miejscu, że o ile Analogs kojarzyłem i parę kawałków znałem, to po ksywach bym ich nie rozpoznał]) przyjebał Korwinowi dissem (link w źródłach znajdziecie). Ponieważ „Piguła” śpiewał o tym, że gdyby mu JKM pomachał scyzorykiem, to wyciągałby go sobie z dupy, kuce momentalnie się obruszyły. Czemu? Odpowiem wam dygresją. Kiedyś mi w internetach mignął krótki tekst (nie wiem, kto był jego autorem), w którym stało, że piosenka „a na drzewach zamiast liści” jest dla kuców fajna, ale jeżeli zastąpi się w niej słowo „komuniści” słowem „korwiniści”, to się nagle okazuje, że lewaki są brutalne i że mamy do czynienia z drugim Katyniem. Tak więc, Korwin śpiewający o mordowaniu socjalistów jest spoko, ale ktoś śpiewający o tym, że gdyby mu pomachano scyzorykiem to machający musiałby się liczyć z uszkodzeniem odbytu, to już przemoc. Nawiasem mówiąc, dobrze, że „Piguła” nie zaśpiewał o tym, że otworzy Korwinowi parasol w dupie, bo pewnie kuce napisałyby donos do prokuratury (albowiem groźby karalne). Po co o tym wszystkim wspominam? Żeby nakreślić wam zajebisty problem, który mamy w Polsce z debatą publiczną. Kredens debaty publicznej jest tak bardzo przesunięty w prawo, że trzeba na tę debatę popatrzeć z zewnątrz, żeby to w ogóle zauważyć. Zadam wam kilka pytań pomocniczych. Pierwsze pytanie brzmi następująco: kto jest w Polsce uznawany za skrajną lewicę? Jak się tak człowiek zastanowi, to mu wychodzi, że generalnie, to mniejszości seksualne, zwolennicy prawa wyboru, progresji podatkowej, ludzie domagający się rozliczenia Kościoła z instytucjonalnego ukrywania pedofilów przed wymiarem sprawiedliwości, zwolennicy edukacji seksualnej, wegetarianie (o weganach nie wspominając), rowerzyści i na tym przerwę wyliczankę, bo niezależnie od tego, jak długa by ta lista nie była, to i tak ogromna większość tejże listy ze „skrajną lewicą” ma tyle wspólnego, co Ziemkiewicz z dziennikarstwem. W telegraficznym skrócie, „skrajną lewicą” może zostać praktycznie każdy. No dobrze, teraz przyszła pora na drugie pytanie pomocnicze. Kto w Polsce jest uznawany za skrajną prawicę? Ultranacjonaliści, neonaziści, faszyści (jeżeli ktoś wskrzesza organizację, która przed wojną była uznawana za faszystowską, to jest faszystą i jebie mnie to, że ów ktoś czuje się tym dotknięty), fundamentaliści religijni, skrajni konserwatyści etc. Lista ta powinna być znacznie dłuższa, ale prawda jest taka, że nie spotkałem się z tym, żeby mianem skrajnej prawicy nie został określony ktoś, kto na to nie zasłużył. Uwaga natury ogólnej, wszyscy, którzy chcą mi tłumaczyć, że (przykładowo) PiS nie jest skrajną prawicą, bo (…), proszeni są o wysyłanie swoich polemik na adres mamtowdupiewiecnicniewysyłaj na gmailu. Pora na kolejne pytanie pomocnicze: które media w Polsce uznawane są za „lewackie”? Tutaj odpowiedź jest raczej prosta: wszystkie, które nie podobają się prawicy. Jednakowoż nie można napisać, że chodzi o media „nieprawicowe”, bo prawicowa szuria ma tendencję do wzajemnego wyzywania się od lewaków. Lista mediów prawicowych byłaby cholernie długa, począwszy od TVP (homofobiczne rzygi, sebixo-nacjonalizm/etc. pozwalają zakwalifikować to medium do kategorii „skrajnie prawicowe”), poprzez wszelkiej maści wreale, pierdylion prawackich portali mających w nazwie „narodowy”, na prawicowej prasie („Do Rzeczy”, „Gazeta Polska”/etc.) kończąc. O kwintylionie prawicowych fanpejów (z których połowę prowadzi Vloger Dariusz) wspominać nie trzeba. Przed nami ostatnia para pytań pomocniczych: jakie poglądy głoszą ludzie, którzy są w Polsce uznawani za skrajną lewicę? Odpowiedziałem na to pytanie wcześniej (progresja podatkowa, dostęp do edukacji seksualnej/etc.). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że od „komuchów” (oraz od skrajnej lewicy) ludzie o wyżej wymienionych poglądach bywaj wyzywani również przez liberalną część komentariatu. No, ale to dygresja tylko.  Jakie poglądy głoszą ludzie uznawani za skrajną prawicę? Zabijanie (zrzucanie z helikopterów, wieszanie, rozstrzeliwanie/etc. i torturowanie ludzi ), propsowanie „oczyszczania białej rasy” (tak więc jaranie się czystkami etnicznymi), najbardziej cywilizowani przedstawiciele skrajnej prawicy wzywają „jedynie” do pobić. Nie będzie zbytnim uproszczeniem stwierdzenie, że skrajna prawica jara się przemocą i owa przemoc jest praktycznie jedynym „pomysłem” skrajnej prawicy na rozwiązywanie większości „problemów”. Owszem, skrajnie prawicowe organizacje miewają również inne pomysły, ale jeżeli ktoś chciałby mnie zrzucić z helikoptera dlatego, że jestem lewakiem, to tak trochę mnie te inne pomysły jebią.


Właśnie nastała historyczna chwila, w której podzieliłem ten sam temat na dwa kawałki (żeby już nikt mi nie mógł zarzucić, że nie umiem w akapity!). No dobrze, skoro mamy to już za sobą, to pora na podsumowanie tego, co udało się ustalić w poprzednim kawałku. W telegraficznym skrócie: w Polsce nie istnieje coś takiego, jak „skrajna lewica”. Zanim ktoś zdąży nabrać powietrza, żeby krzyknąć „no ale Antifa”, uprzejmie taką osobę poinformuję, że nie trzeba być lewakiem, żeby nie lubić sebixów obwieszonych krzyżami celtyckimi. Jednym z największych sukcesów prawicy, było wmówienie sporej części społeczeństwa, że umiarkowane poglądy socjaldemokratyczne to poglądy „skrajnie lewicowe”. Prawicę w tym dziele wspiera ta mniej ogarnięta część liberalnego komentariatu, która widząc propozycję wprowadzenia progresji podatkowej (albo propozycje transferów społecznych), zaczyna pierdolić o gułagach i Wenezueli (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Wenezuela wyjebała się na niskich cenach ropy [tak po prawdzie, w takich warunkach wyjebałby się każdy inny kraj]). Kolejnym (nie mniejszym) sukcesem była normalizacja zachowań, które powinny się kończyć zarzutami i dotkliwymi karami z pierdlem włącznie. Chodzi o bardzo szerokie spektrum zachowań: wieszanie podobizn polityków, groźby (vide, casus byłej radnej PiS, Anny Kołakowskiej), noszenie rasistowskich bannerów  (tzn. najpierw zapowiadano „swift justice”, a potem się okazało, że co prawda ktoś niósł transparent, ale to nie był jego transparent, więc nic się nie dało zrobić), publikowanie rasistowskich (i nie tylko) treści w social media. Czasem sprawa była na tyle jednoznaczna, że trzeba było uruchomić „machinę trywializacyjną” (brzmi to trochę, jak jakaś machina z „Cyberiady”, ale jestem katolikiem, nie jestem religioznawcą, ale z tego co słyszałem od poważnych ludzi, nie jest to fragment z „Cybierady”). Ktoś został spoliczkowany? Doigrał się. Ktoś został pobity? „Sytuacja nie powinna mieć miejsca, ale też ich rozumiem”. Innym razem okazywało się, że to wcale nie było pobicie, tylko ustawka. Dowodem miał być filmik puszczony w tak bardzo zwolnionym tempie, że gdyby ktoś odpalił z taką prędkością filmik z nokautami Tysona, to wyszłoby na to, że to też były ustawki. Nawiasem mówiąc, próba przekonania opinii publicznej do tego, że dokonania skrajnie prawicowych organizacji nie są w sumie takie złe, nie zaczęła się w 2015 roku. Ten proces trwał dość długo. Niemniej jednak do momentu, w którym nie wziął się za to prawicowy mainstream (z Ziemkiewiczami, Pereirami i politykami Prawa i Sprawiedliwości na czele), była ona skazana na porażkę. Osobną kwestią jest to, że dopiero przejęcie kontroli nad prokuraturą sprawiło, że nad skrajną prawicą otwarto parasol ochronny (ok, czasem ktoś oberwie zarzutami, ale to są przypadki, których nie da się zamieść pod dywan w żaden sposób). Jak już wspomniałem, to był długotrwały proces. Jak to wyglądało w praktyce? Ano tak, że z kiboli robiło się AK-owców (tego rodzaju pseudointelektualny wysryw pojawił się w którymś numerze „Frondy” i o ile mnie pamięć nie myli, autorem tegoż był Pereira). Wyglądało to tak, że tolerowało się agresję względem dziennikarzy, o ile agresja była skierowana w odpowiednią stronę. Przykładem niech będzie Marsz Niepodległości 2014, w trakcie którego Bartłomiej Graczak (wtedy Republika, teraz TVP) został obrzucony butelkami. Czemu? Bo rzucającym wydawało się, że jest z TVN-u. Jest nawet filmik, w którym Graczak (stojący na jakimś dachu) mijany jest przez tłum, który się drze „jebać (wiadomą stację)”. Graczak w pewnym momencie nie wytrzymał i zaczął się drzeć: „tutaj nie ma, kurwa, TVNu, tu Republika”. Potem, z uśmiechem na ustach, opowiadał o tym, że tłum na dole pozdrawia stację TVN, a maszerujący myśleli, że on jest z TVNu. Reasumując, Graczak nie miał pretensji o to, że ktoś zachowuje się agresywnie względem mediów, problemem było to, że ktoś wydarł ryj na niego. Takich sytuacji było pierdylion (i dałoby się pewnie napisać na ten temat obszerną książkę). Jaki przyniosły efekt? Co prawda, nie udało przekonać większości społeczeństwa do tego, że bandyci ganiający ludzi po ulicach są bohaterami, ale udało się wprowadzić w Polsce taką nową normalność. Po prostu przyzwyczajono nas do tego, że takie rzeczy się zdarzają, a jak już się zdarzają, to nigdy tak do końca nie wiadomo, czy aby na pewno wydarzyły się z winy bijącego, bo (i tu wstawcie sobie dowolną gówno-wymówke). O tym, że przy okazji tych działań wypromowano całą masę skrajnie prawicowych portali/vlogów wspominać chyba nie trzeba? Prawicy udało się doprowadzić do sytuacji, w której za oszołoma uznawana jest Sylwia Spurek (bo jest weganką), ale oszołomami nie są Braun, Korwin i wszyscy inni jarający się mordami politycznymi. Stało się tak dlatego, że do pierdolenia o mordach politycznych (pobiciach/etc.) po prostu przywykliśmy. Do tej układanki dodajmy jeszcze skretyniały komentariat, który buduje symetrię między (nieistniejącą) skrajną lewicą i skrajną prawicą. Warto sobie w tym miejscu zadać pytanie: czy istnieje jakakurwakolwiek symetria między zachowaniem Sylwii Spurek i zachowaniem JKM? Czy Sylwia Spurek twierdzi, że ludzi jedzących mięso (do których to ludzi się zaliczam) należałoby postawić przed plutonem egzekucyjnym? Jeżeli komuś się wydaje, że trochę to wszystko przejaskrawiam, to ja bym takiemu komuś proponował eksperyment myślowy: co by się stało, gdyby w hot16challenge wziął udział Adrian Zandberg wymachujący maczetą i pistoletem, który to Adrian Zandberg śpiewałby o tym, że prawicowców i kler należy zabijać, bo nie ma innej metody. Potem zaś sobie wyobraźmy, że tenże sam Zandberg opowiadałby przed kamerami o tym, że premier powinien stanąć przed plutonem egzekucyjnym. Ciekawym, jak szybko zajęłyby się nim odpowiednie służby i jak szybko powstałaby narracja o zagrożeniu lewackim ekstremizmem. Czemu więc nie reagujemy w ten sam sposób na wysrywy prawicy? Bo nas tak wytresowano. Na sam koniec tej przydługiej tyrady zostawiłem sobie takie dwa wyimki z mediów rządowych. Swego czasu, na portalu prowadzonym przez vlogera Dariusza, pojawiła się rozmowa z Braunem (ta w której stało, że Tusk powinien stanąć przed plutonem egzekucyjnym). Rozmowa była promowana tym cytatem i tekstem „jeżeli się zgadzasz, to udostępnij”. Obecne władze jebało to tak bardzo, że vloger Dariusz dostał miejsca na listach wyborczych w wyborach samorządowych i parlamentarnych (a zarówno Ziobro, jak i Jaki pompowali mu balonik wizerunkowy w trakcie wyborów). Kilka lat później, tenże sam Braun opowiadał w Sejmie o tym, że jeżeli Polacy zostaną wypuszczeni z kwarantanny, to może Szumowski nie zostanie powieszony na placu Trzech Krzyży. Co ciekawe, tym razem rządowe media nie miały problemu z interpretacją i na portalu TVP Info można było przeczytać artykuł pt.: „Szokujące słowa Brauna (...)”. Jak mniemam, wcześniej redaktorów z TVP Info słowa Brauna nie szokowały, bo mówił o zabijaniu „tych, co trzeba”. 


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


No dobra, miało być o tematach bieżących, a zrobiło się lewackie teoretyzowanie. Wracajmy do teraźniejszości. Trwa odmrażanie gospodarki. Każda „odmrażana” branża musi liczyć się ze sporą liczbą obostrzeń i ograniczeń (co jest akurat całkiem sensowne). Przy okazji „odmrożenia” restauracji, do jednej z nich udał się, z gospodarską wizytą Premier Tysiąclecia i pokazał (po raz kolejny), że polskie władze mają (w stopniu absolutnym) wypierdolone na jakiekolwiek obostrzenia. Odpowiedzialne i rozsądne władze starałyby się dawać dobry przykład, ale polityków partii rządzącej nie można podejrzewać o to, że są odpowiedzialni i rozsądni. „Przy jednym stoliku może przebywać rodzina lub osoby pozostające we wspólnym gospodarstwie domowym - tak brzmi oficjalne i powszechne zalecenie dotyczące klientów restauracji i barów. I w tym kontekście zainteresowanie wzbudziła seria zdjęć Mateusza Morawieckiego z Gliwic, opublikowanych na oficjalnym twitterowym profilu kancelarii premiera. Widać na nich szefa rządu oraz m.in. właścicieli jednej z gliwickich restauracji, którzy skorzystali z rozwiązań zawartych w rządowej tarczy antykryzysowej. Wszyscy siedzą przy jednym stoliku, nikt nie ma na twarzy maseczki ani niczego innego, co zasłaniałoby usta i nos." Dla nikogo nie było niespodzianką to, że media zaczęły grillować Premiera Tysiąclecia w tym temacie. W takiej sytuacji, każdy polityk, niebędący naczyniem gospodarczym o szerokim zastosowaniu, zwykle służącym do przenoszenia (przechowywania) płynów lub drobnoziarnistych materiałów sypkich, zdawałby sobie sprawę z tego, że należałoby przeprosić za fuckup i zadeklarować poniesienie konsekwencji (mandat i te sprawy). Nikogo więc nie powinno dziwić to, że Premier Tysiąclecia zachował się zupełnie inaczej i powiedział, że co prawda: „pewne odległości są zalecane, ale nie są nakazywane”. Ponieważ Premier Tysiąclecia (delikatnie rzecz ujmując) minął się z prawdą, jedynym (sensownym) wyjściem z sytuacji było przeproszenie i zaproponowanie „dobrowolnego poddania się karze”. I znowuż, nikogo nie powinno dziwić, że Premier Tysiąclecia zareagował inaczej. Tzn. w sumie to w ogóle nie zareagował, bo do zareagowania oddelegowany został rzecznik rządu, Piotr Muller, który przeprosił za to, że "z winy politycznego zaplecza" premier Mateusz Morawiecki nie wiedział, że "zalecenie dotyczące zachowania dystansu 1,5 metra w restauracji od osób, z którymi nie mieszka się w jednym gospodarstwie domowym, jest zaleceniem obowiązującym.” Przyznam się w tym miejscu, że kilka razy te wynurzenia czytałem i zastanawiałem się nad tym, dlaczego rzecznik rządu zaserwował wszystkim narracje, z której wynikało, że Premier Tysiąclecia, jest nieogarem, który nie wie, jak wyglądają obostrzenia, które jego ekipa wprowadza w Polsce. A potem mnie olśniło. Jestem się w stanie założyć o wiele, że załatwiono to w ten sposób dlatego, że Premier Tysiąclecia nie chciał się z niczego tłumaczyć plebsowi i za cokolwiek ów plebs przepraszać. Mogło być również tak, że Premier Tysiąclecia chciał wyjść przed kamery i przeprosić, ale podwładni go powstrzymali, bo chciał to zrobić w koszulce z napisem #wyjebane.


Jest sobie w internetach taki komiks jak „niezrozumiały człowiek”. Niestety, komiks ów nie był aktualizowany od dłuższego czasu. Niemniej jednak, autor powinien być dumny, bo doczekał się kontynuatora swojego dzieła i to kontynuatora w randze ministra. Skąd wiedzieliście, że chodzi o Szumowskiego i jego podejście do obowiązku zakrywania twarzy? Można mu darować inicjalne wypowiedzi, w których hejtował noszących maseczki. Tzn., ok, może i wyszedł na nieogara, ale załóżmy, że po prostu nie wiedział, że one jednakowoż trochę mogą pomóc. Potem zdecydowano o tym, że zakrywanie nosa i ust będzie obowiązkowe. Przyznać muszę, że po wejściu w życie tego nakazu (albo, może „zalecenia”? Nie wiem, nie jestem Premierem), bardzo rzadko widywało się kogoś bez maski na twarzy. Policja upominała „lekkoduchów” i te upomnienia nie budziły jakiegoś specjalnego sprzeciwu społecznego. A potem pomału następowało rozprzężenie, które, moim zdaniem wywołane było tym, że władze non stop opowiadały o tym, że w sumie to jest już zajebiście i że wychodzimy na prostą i że w sumie gdyby nie ukryta opcja niemi.., znaczy się Śląsk, to w sumie byłoby po koronawirusie. Zaczęło się od noszenia maseczek na brodzie, potem spora część ludzi w ogóle przestała nosić maski. Co w takiej sytuacji robi odpowiedzialna i rozsądna władza? Zwiększa liczbę patroli, które będą upominały ludzi olewających nakaz zakrywania ust i nosa, wrzuca w media informacje o tym, że te maski to powinniśmy, kurwa, nosić, żeby bezobjawowi nie zarażali innych ludzi. Co robią nasze władze? Ano, noszą się z zamiarem zniesienia nakazu zakrywania ust i nosa. Dopuszczają „regionalizację”, tzn. w tych regionach, które są na tyle nierozsądne, że dalej mają zachorowania (mimo tego, że minister Szumowski się tak bardzo nie wysypiał), nakaz będzie nadal obowiązywał. Warto nadmienić, że zniesienie nakazu będzie dotyczyło „przestrzeni otwartej”, bo w zamkniętych pomieszczeniach nadal będzie on obowiązywał. Pamiętacie może te porady, z których wynikało, że należy unikać dotykania okolic twarzy? Nie wiem, jak wy, ale ja jestem absolutnie wręcz pewien, że wachlowanie się maską w trakcie wchodzenia i wychodzenia ze sklepów, nie przełoży się na to, że ludzie będą się częściej macać po twarzach. Ja wiem, że ja już się wielokrotnie pastwiłem nad tym, że nasze władze są w chuj nieogarnięte, jeżeli chodzi o politykę informacyjną w czasach pandemii, ale to, co teraz się odjebuje w sprawie maseczek, jest przysłowiową cebulą na torcie. Jakiś czas temu Szumowski stwierdził, że w maskach będziemy śmigać, być może, aż do czasu wynalezienia szczepionki. Rozumiem, że wypowiedź ta mogła być efektem tego, że media zamiast zająć się czymś produktywnym, wolały truć dupę Szumowskiemu pytaniami „do kiedy te maski?”. Ok, rozumiem to, ale ta wypowiedź została usłyszana przez bardzo wiele osób. Teraz się okazuje, że albo wynaleziono szczepionkę, ale nikt nam nic o tym nie powiedział, albo nakaz zakrywania zostaje zniesiony dlatego, że w sumie to skoro ludzie nie noszą masek, to równie dobrze można to nienoszenie „zalegalizować”. Genialne, kurwa, w swojej prostocie. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że mniej więcej pod koniec czerwca, polskie szwalnie uszyją 100 milionów maseczek. Tylko, nie bardzo wiadomo, po chuj. Wspominam o tych maseczkach dlatego, że to jest kolejna, dość wyraźna sugestia, że nakaz zakrywania ust i nosa miał być nakazem raczej długoterminowym. Co się więc zmieniło? Nie wiadomo. Władza na wszelki wypadek nie rozmawia o tym z obywatelami, bo przecież to wymagałoby traktowania obywateli po partnersku, a już sam fakt istnienia czegoś takiego, jak TVP pokazuje, że władze nie dorosły do tego, żeby społeczeństwo traktować „na poważnie”.


Od tematu maseczek można gładko przejść do tematu środków ochrony indywidualnej, co niniejszym czynię. Nie wiem, czy wiecie, ale w Polsce mamy coś takiego, jak podziemie antywirusowe, które zaopatruje personel medyczny w środki ochrony indywidualnej. Ktoś może zapytać: jak to możliwe? Przecież polski personel medyczny jest doskonale zaopatrzony w te środki! Tak przynajmniej twierdzą władze, a one by nas nie okłamały. Właśnie dlatego. Ponieważ ochrona zdrowia ma przypominać gigantyczną wioskę potiomkinowską dla suwerena, personel medyczny nie może głośno powiedzieć, że czegoś tam brakuje. Czemu nie może? Miło że pytacie. Traf chciał, że jeden z członków mojej rodziny od lat pracuje w szpitalu. Osoba ta opowiadała o tym, że ich placówka jest chujowo przygotowana, że nie mają praktycznie żadnych środków ochrony indywidualnej (problem z doproszeniem się o testy po tym, jak się okazało, że jeden z pacjentów miał koronę, of korz też był). Osoba ta opowiadała o tym, że tak to ujmę, „nieoficjalnie”, bo gdyby poszła z tym do jakiejś gazety, albo do inszych mediów, to zostałaby wyjebana z roboty. Innymi słowy, w ochronie zdrowia jest tak dobrze, że aż nie wolno o tym opowiadać. Właśnie dlatego ludzie, którzy chcieli zaopatrywać personel medyczny w przyłbice, muszą to robić drogą nieoficjalną. Gdyby bowiem ktoś oficjalnie poprosił o takie rzeczy, to pewnie wyjebanoby go z roboty. Wczujcie się na moment w tę sytuację. Wiecie, że macie kontakt z chorymi. O tym, że choroba jest groźna nikogo nie trzeba przekonywać, bo jest sporo przypadków tego, że wylogowywali się z jej powodu młodzi ludzie, którzy ponoć mieli przechodzić tę chorobę w miarę bezproblemowo. Choroba może również zostawić sporo różnych powikłań. Tym samym od tego, w jaki sposób będziecie chronieni, może zależeć wasze zdrowie i życie. Szpitale nie są w stanie zapewnić wam środków ochrony indywidualnej, bo ich po prostu nie mają. Nie wolno wam głośno o tym mówić, ani też poprosić o te środki, bo będziecie mieli przesrane. Innymi słowy, odebrano wam prawo do tego, żeby dbać o swoje zdrowie (i życie). Pozwolę sobie w tym miejscu na kolejną dygresję. Ja rozumiem, że partia rządząca dba o swój wizerunek i trudno się jej przyznać do tego, że cokolwiek zjebała bez opowiadania o tym, że przez osiem ostatnich lat przed ostatnimi pięcioma latami, to mafie vatowskie jadły ośmiorniczki (czy jakoś tak). Ja to rozumiem, ale nie jestem w stanie zrozumieć bycia chujem na tak wysokim poziomie, że stawia się ludzi przed alternatywą: albo zamkniesz mordę i być może się zarazisz, albo się odezwiesz i być może się nie zarazisz, ale głównie dlatego, że zostaniesz wyjebany z roboty. Jeżeli ktoś jest ciekaw tego, jak wygląda podziemie antywirusowe, to w źródłach znajdziecie link do artykułu, którego lektura może być ekwiwalentem kilku mocnych kaw.


Jakiś czas temu na ćwitrze doszło do wymiany ćwitów, o której bardzo szybko zrobiło się bardzo głośno. Krystyna Pawłowicz popełniła wpis w sprawie radiowej Trójki: „Trujka”... Samooczyszczenie...”. Jej wpis skomentował Radosław Sikorski, który napisał był: „zamknij się, wariatko”. Być może to, co teraz napiszę, będzie dość niepopularne, ale jeżeli mam być szczery, to gdyby Sikorski darował sobie to „wariatko” (a mógł sobie, kurwa, darować, bo osoby z problemami natury psychicznej są u nas stygmatyzowane na każdym kroku), to uznałbym jego wpis za całkiem sensowny. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Sikorski brnął później w dywagacje, że skoro takie, a nie inne słowo istnieje, to chyba po to, żeby z niego korzystać/etc. No więc, kurwa, nie bardzo. No, ale wróćmy do meritum. Czemu zaś, ach czemu ostoja uprzejmości i osoba brzydząca się stosowaniem wulgaryzmów (etc., etc.), czyli niżej podpisany, uznałby wpis „zamknij się”, za sensowny? Bo wiecie, mam już, kurwa, szczerze dosyć tego, że w polskiej debacie publicznej funkcjonują osoby, które są „równiejsze”. Osoby takie mogą sobie pozwolić na praktycznie wszystko (i włos im z głowy za to nie spadnie), ale jeżeli ktoś będzie dla tych ludzi nieuprzejmy, to spotyka się to z powszechnym oburzeniem. Znamienny jest tytuł artykułu z TVP Info „„Wariatka” – Sikorski obraził sędzię TK. Tak jak rok temu”. Jestem, kurwa, przekonany, że gdyby Sikorski kazał się Pawłowicz zamknąć, to tytuł artykułu byłby ten sam, tak więc skupię się na jego drugiej części. Wydaje mi się, że jeżeli osoba o mentalności prymitywnego trolla internetowego zostaje sędzią TK, to taką osobę nadal należy traktować jak prymitywnego trolla internetowego. Jeżeli ktoś zasłużył sobie na brak szacunku, to tym kimś jest właśnie Krystyna Pawłowicz. To, że została sędzią TK niczego nie powinno zmieniać. Zanim ktoś powie „no ale debata publiczna!”. Poziom debaty publicznej w Polsce jest niemierzalny, bo jeszcze żaden ludzki instrument pomiarowy nie dotarł tak głęboko.


Czy w Polsce można dostać rok więzienia za próbę dokonania zamachu terrorystycznego i ani razu nie zostać nazwanym terrorysta? Oczywiście, że można. „Rok bezwzględnego więzienia - taką karę wymierzył sąd małżeństwu z Lublina, które na tamtejszy Marsz Równości przyniosło zrobione w domu materiały wybuchowe. Chcieli obrzucić nimi uczestników marszu. Arkadiusz i Karolina S. mieli przy sobie pojemniki z gazem do zapalniczek, do których taśmą klejąca i drutem przyczepione były petardy. Biegli orzekli, że gdyby te ładunki wybuchły w tłumie, mogłyby spowodować ofiary śmiertelne.” Co prawda chłopakowi i dziewczynie – prawdziwej rodzinie groziło do 8 lat wolności, ale chyba nikt nie jest specjalnie zaskoczony tym, że spotkała ich tak, zajebiście, surowa kara, jak rok pozbawienia wolności, prawda? Dodajmy sobie do tego fragment wyjaśnień składanych przez Arkadiusza S., do których dotarł Onet: „Na koszulce mam krzyż celtycki. Oznacza to, że jestem za Polakami i rodziną. Dla mnie wartości rodzinne to chłopak i dziewczyna”. Mamy więc typa z celtykiem, który razem z żoną zaniósł na Marsz Równości materiały wybuchowe domowej roboty, żeby pozabijać trochę ludzi. Gdybym był złośliwy, to napisałbym, że w sumie to dziwne, że nie dostał medalu od Ministerstwa Sprawiedliwości, ale ponieważ złośliwy nie jestem, napiszę jedynie tyle, że to kolejna odsłona „normalizacji” skrajnej prawicy i jej dokonań. Pora na kolejny eksperyment myślowy: wyobraźcie sobie, co by się działo, gdyby jakiś typ z sierpem i młotem na koszulce został złapany w trakcie próby wniesienia ładunku wybuchowego domowej roboty, na jakiś event religijny. Obstawiam, że pięć minut później Sebastian Kaleta domagałby się zdelegalizowania wszystkich partii lewicowych w Polsce. Ponieważ zaś zamachu terrorystycznego chciał dokonać jakiś skrajny prawak, nikomu się specjalnie nie chciało nad tym pochylać. Na uwagę zasługują też media, które nie nazywają rzeczy po imieniu. Ok, prokuratura nie chciała oskarżać tych ludzi o terroryzm, ale z tego, kurwa, nie wynika, że ci ludzie nie usiłowali dokonać takowego zamachu.


I tym optymistycznym akcentem zakończę niniejszy Przegląd. Miałem tutaj poruszyć znacznie więcej kwestii, ale z racji rozpisania się, raczej by się nie zmieściły. W przyszłym Przeglądzie będzie, między innymi o Ordo Szuris (i coś mi mówi, że spory kawałek tekstu im poświęcę), instrumentalnym traktowaniu przez Zjednoczoną Prawicę ochrony dzieci przed pedofilią, kolejnym radykale z Solidarnej Polski (który dostaje ostatnio sporo czasu antenowego). Będę również hejtował media (nie tylko rządowe) za gówniany research i fejki.  


Źródła:

https://www.wprost.pl/kraj/10325381/prezydent-duda-rapowal-wers-z-talmudu-tania-prowokacja-prof-hartmana.html

https://twitter.com/donald_PL_/status/1261597808018194432

https://www.youtube.com/watch?v=bRMnuOSr42Q

https://tvn24.pl/pomorze/gdansk-umorzenie-w-sprawie-wpisu-kolakowskiej-ra752769-2501725

https://oko.press/to-nie-byl-moj-baner/



https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2017-06-26/sytuacja-nie-powinna-miec-miejsca-ale-tez-ich-rozumiem-beata-mazurek-o-bojce-w-radomiu/

https://www.press.pl/tresc/57970,wiceszef-publicystyki-tvp-info-w-zajsciach-na-marszu-rownosci-w-bialymstoku-dopatrzyl-sie-ustawki

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,16950383,Dziennikarze_TV_Republika_zaatakowani_przez_chuliganow_.html


Zamiast linkować vlogera Dariusza, linkuje swój ćwit, w którym zebrałem jego twórczość.

https://www.tvp.info/47907820/koronawirus-polska-szokujace-slowa-grzegorza-brauna-o-ministrze-zdrowia-byc-moze-nie-zostanie-powieszony-na-latarni-wieszwiecej


https://tvn24.pl/polska/premier-po-wizycie-w-restauracji-zalecenia-to-nie-nakazy-ustawa-istnieje-obowiazek-stosowania-zalecen-4592558

https://www.rp.pl/Koronawirus-SARS-CoV-2/200529616-Rzecznik-rzadu-Premier-nie-wiedzial-ze-to-zalecenie-obowiazuje.html


https://www.gov.pl/web/rozwoj/100-mln-maseczek-z-polskich-szwalni

Podziemie antywirusowe:

https://www.tvp.info/48140710/wariatka-sikorski-obrazil-sedzie-tk-tak-jak-rok-temu

wtorek, 5 maja 2020

Państwo teoretyczne z pandemią w tle – odcinek 4 – tupolewizm

Moja opinia na temat partii rządzącej jest znana każdemu czytelnikowi niniejszego bloga. Niemniej jednak, gdyby coś się popsuło i nie było mnie słychać, to powtórzę jeszcze raz: jeszcze nigdy tak nieliczni nie mieli tak bardzo wyjebane na tak wielu. Mimo tego, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak wyglądają rządy Zjednoczonej Prawicy i z racji tego, że staram się być w miarę na bieżąco z  twórczością tegoż ugrupowania, udało im się mnie, kurwa, zaskoczyć. Decyzja o otwarciu przedszkoli/żłobków to jeden z największych crossoverów w historii. W jednym miejscu zebrały się: tupolewizm, jebałpiesizm, propaganda sukcesu, brak planowania strategicznego, olewanie zdrowia Polaków oraz traktowanie ich jak pionki na szachownicy, których można poświęcić ile wlezie, byle tylko wygrać partię. Tak, przed rozpoczęciem lektury niniejszego tekstu należy zapiąć pasy.


Zacznę od tego, że do bardzo niedawna wydawało mi się, że szkoły, przedszkola i żłobki się już w tym roku szkolnym raczej nie otworzą. Wypowiedzi Szumowskiego, który opowiadał o tym, że być może w maskach będziemy łazić przez rok, utwierdzały mnie w tym przekonaniu. Co prawda, 16 kwietnia Mateusz Morawiecki produkował się w temacie tego, że: „Przewidywany jest też stopniowy powrót do szkół. W klasach 1-3 ma zostać zorganizowana opieka nad dziećmi po wcześniejszym ustaleniu maksymalnej liczby dzieci w sali. To samo dotyczy żłobków i przedszkoli.”, ale 24 kwietnia Piontkowski powiedział, że: „obecne warunki epidemiczne nie pozwalają na to, abyśmy odwiesili działalność szkół, przedszkoli i żłobków. Dlatego zdecydowaliśmy o dalszym ograniczeniu działalności tych placówek na znacznie dłuższy termin, bo do 24 maja.”. Wypowiedź ta była na tyle jednoznaczna, że raczej ciężko byłoby ją interpretować w sposób inszy, niż taki, z którego wynikało, że do 24 maja nie ma mowy o uruchamianiu żłobków i przedszkoli. Potem zaś Piontkowski produkował się w Gazecie Polskiej Codziennie: „Czy szkoły wznowią stacjonarne zajęcia w tym roku szkolnym? - Jest to jeden z wariantów, które bierzemy pod uwagę. Decyzję podejmiemy pod koniec maja, kiedy będziemy wiedzieli więcej na temat sytuacji epidemicznej (…) Chodzi głównie o ewentualne zapewnienie opieki dzieciom najmłodszym, tym, których samych zostawić w domu nie można, tak aby rodzice mogli wrócić do pracy. Czy i kiedy jednak to wprowadzimy, poinformujemy za kilka dni, wtedy powinniśmy mówić o tym szerzej". Jestem się w stanie założyć o wiele, że po tej wypowiedzi większość głównych zainteresowanych (rodziców dzieci uczęszczających do żłobków/przedszkoli) zaczęła sobie zdawać pytanie „co do chuja? Przecież wcześniej mówiliście, że przed 24 maja nie otworzycie przedszkoli i żłobków”. I wtedy (29 kwietnia) wszedł Morawiecki, cały na biało: „Zgodnie z zapowiedzią premiera, od 6 maja nastąpi otwarcie żłobków i przedszkoli. – Decyzję o tym otwarciu podejmą organy założycielskie, a otwarcie będzie obowiązywało zgodnie z wymaganiami sanitarnymi. Zapewnimy środki dezynfekcyjne w dodatkowych ilościach – poinformował szef rządu.”. Warto zapamiętać fragment, w którym stoi, że „decyzje o tym otwarciu podejmą organy założycielskie”, bo przyda się on nam niebawem.


Co zrozumiałe, po wypowiedzi Morawieckiego, eufemizując, gówno wpadło w wentylator, bo wszyscy „główni zainteresowani” chcieli się czegoś dowiedzieć. Od razu zastrzegam, że będę się tutaj powoływał na informacje, których (z przyczyn, które się staną zrozumiałe za moment), nie da się oźródłować. Rodzice zaczęli wydzwaniać do przedszkoli i żłobków, żeby się czegokolwiek dowiedzieć. Bardzo szybko stało się jasne, że w ludzie pracujący w przedszkolach wiedzą tyle, ile rodzice, bo o wszystkim dowiedzieli się z konferencji prasowej. Jeżeli ktoś sobie w tym momencie pomyślał, że pracownicy przedszkoli nic nie wiedzieli, bo nie usiłowali się dowiedzieć, to ten ktoś były w błędzie. Praktycznie zaraz po wystąpieniu Morawieckiego, pracownicy przedszkoli/żłobków zaczęli wydzwaniać do sanepidów. W trakcie tych rozmów dowiedzieli się jedynie tego, że sanepidy nic nie wiedzą i nie mają absolutnie żadnych wytycznych, którymi mogłyby się podzielić. Wierzcie mi, ja bym chciał sobie w tym momencie raźnie konfabulować, albo publicystyczyć, jak jakiś Ziemkiewicz, ale prawda jest niestety taka, że sanepidy również dowiedziały się o wszystkim z konferencji Morawieckiego. Skoro zaś już jestem przy sanepidach, to pozwolę sobie na króciutki rant w ramach dygresji. Czasem zerkam sobie na komentarze pod artykułami traktującymi o koronawirusie (robię to rzadko, bo od momentu, w którym partyjne drony uznały, że każdy artykuł jest dobry do spamowania, komentarze przypominają coś rodem z prozy Lovecrafta) i okazuje się, że generalnie rzecz ujmując, wszystkiemu winne są sanepidy, tak więc chwdp tymże. Jeżeli chodzi o moją opinię na ten temat, to ja nieśmiało przypominam, że sanepidy (tak jak cała budżetówka [z wyłączeniem stanowisk kierowniczych w SSP]) są niedofinansowane i mają za mało kadr (o tym, że zarabia się tam chujowo, wspominać chyba nie trzeba?). A teraz sobie warto zadać pytanie: co się stanie, gdy niedofinansowaną organizację (z brakami kadrowymi) wrzucimy w sam środek pandemii i dlaczego stanie się to, że będzie przejebane, bo nie ma najmniejszych szans na to, żeby organizacja była wydolna? Winę za to, co się teraz dzieje w sanepidach, ponoszą praktycznie wszystkie kolejne władze odnowionej, demokratycznej Rzeczpospolitej Polskiej, które uznawały, że w sumie to po chuj dawać pieniądze na ten sanepid? A może by tak przyoszczędzić i polikwidować laboratoria? I tak dalej i tak dalej. Aż w pewnym momencie pojawia się pandemia i nagle się okazuje, że olewana do tej pory organizacja, która powinna nadzorować walkę z pandemią – ni chuja nie jest w stanie wyrobić. Zrozumiałym jest więc, że w takiej sytuacji obywatele powinni hejtować sanepid, a nie ludzi, którzy doprowadzili do tego, że sanepidy nie miały szans na to, żeby to wszystko ogarnąć. Nawiasem mówiąc, casus sanepidów to idealny przykład na to, do czego prowadzą oszczędności na bezpieczeństwie. No bo wiadomo, że w czasie, w którym sanepidy traciły laboratoria, nikt nawet nie przypuszczał, że w 2020 jebnie w nas pandemia i się nagle okaże, że te laboratoria by się przydały (bo im więcej laboratoriów, tym więcej testów można wykonać). Tylko, że wiecie co? Chuj mnie to obchodzi, że wtedy nikt o tym nie wiedział. Trzeba było finansować te laboratoria, nawet gdyby wykonywały one pół testu miesięcznie. Trzeba było to robić, właśnie dlatego, że kiedyś może się okazać, że będą one bardzo potrzebne. No, ale to tylko dygresja była, wracajmy do wątku głównego.


O skali tego, jak bardzo nikt niczego nie wiedział (i jak bardzo decyzja o otwarciu żłobków/przedszkoli była „z dupy”) może zaświadczyć to, że wytyczne odnośnie tego „jak to ma wyglądać” pojawiły się na stronach Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej (oraz GISowskich) 30 kwietnia. O tym, że wytyczne, które wyprodukował GIS przypominają coś, co mógłby wyprodukować uczeń, który zapomniał o tym, że ma do przygotowania pracę zaliczeniową i przepisał ją od kilku kolegów jednocześnie (nie przejmując się tym, że praca miała być z matematyki, a on przepisuje od kolegów geografię i historię), wspominać chyba nie trzeba. Rzecz jasna, na pewno nie jest to efekt tego, że przed ogłoszeniem przez Morawieckiego „otwarcia” przedszkoli, nikt nie miał pojęcia o tym, że rząd planuje je otworzyć (być może, z Morawieckim włącznie, bo nie można wykluczyć tego, że wytyczne dostał na kilka chwil przed konferencją). Jeżeli ktoś chce się pośmiać (acz uprzedzam, że mamy tu do czynienia z wisielczym humorem), to polecam lekturę całości dokumentu z wytycznymi, ja tutaj pozwolę sobie zacytować jedynie moją ulubioną: „W sali, w której przebywa grupa należy usunąć przedmioty i sprzęty, których nie można skutecznie uprać lub dezynfekować (np. pluszowe zabawki). Jeżeli do zajęć wykorzystywane są przybory sportowe (piłki, skakanki, obręcze itp.), należy je dokładnie czyścić lub dezynfekować”. Na Onecie pojawił się tekst o tym, co na temat wytycznych sądzą dyrektorzy żłobków/przedszkoli, w którym to tekście odnoszono się do wyżej wymienionej wytycznej: „Z przedszkoli i żłobków mają zniknąć rzeczy, których nie da się zdezynfekować, np. pluszowe misie. Dotyczy to też wykładziny dywanowej. Jak zerwać ją w dwa dni, kiedy pod spodem jest betonowa wylewka?". Pojawiły się również dywagacje odnośnie tego, czy „puzzle, kredki, albo kartka papieru są takimi zabawkami”, których nie da się zdezynfekować. Najgorsze jest w tym wszystkim to, że to nie są jakieś, kurwa, akademickie rozważania. Autorzy wytycznych zadbali bowiem o to, żeby były one wieloznaczne i żeby ich interpretacja sprawiała problemy. Czemu, moim zdaniem, ktoś zadał sobie trud skonstruowania takich wytycznych? Przyczyny są, w mojej opinii, dwie. Po pierwsze, gdyby wytyczne były klarowne, gdyby zostały skonstruowane na tyle jednoznacznie, żeby nie było możliwości „złego zinterpretowania przepisów”, to twórca wytycznych musiałby wziąć za nie odpowiedzialność. Konkretnie zaś musiałby wziąć odpowiedzialność za potencjalne zakażenia w przedszkolach/żłobkach (przy założeniu, że wszystkie wytyczne zostały ogarnięte przesz te placówki). Ponieważ zaś wytyczne skonstruowano tak, a nie inaczej, jeżeli okaże się, że uruchomienie żłobków/przedszkoli przełoży się na wzrost zachorowań, to Zjednoczona Prawica będzie mogła za to zjebać samorządy (no bo „nie dostosowały się do wytycznych” [do których dostosować się nie mogły ze względu na ich niejednoznaczność]). Po drugie, im bardziej niejednoznaczne wytyczne, tym większe prawdopodobieństwo tego, że samorządy nie uruchomią przedszkoli/żłobków i będzie je można za to napierdalać paskami w TVP.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Jeżeli ktoś ma jakiekolwiek złudzenia odnośnie tego, czy obecne władze potraktowały kwestię uruchamiania żłobków i przedszkoli „na poważnie”, to ja pozwolę sobie zacytować kawałek z wytycznych ze strony MRPiPS „dla instytucji opieki nad dziećmi do lat 3”: „Na ile jest to możliwe, wyjaśnij dzieciom, jakie zasady w instytucji obowiązują i dlaczego zostały wprowadzone. Przekazuj komunikat w formie pozytywnej, aby wytworzyć w słuchaczach poczucie bezpieczeństwa i odpowiedzialności za swoje zachowanie, a nie lęku.”. Przypominam, to były wytyczne dla żłobków. Autor wytycznych równie dobrze mógł tam napisać, że przy okazji można wytłumaczyć dzieciom, o co chodzi w rachunku całkowym, fizyce kwantowej i w „Revolverze” Guya Ritchiego. Warto również przypomnieć konferencję prasową, w trakcie której zapytano Szumowskiego: „Czy po otwarciu przedszkoli, dzieci będą musiały nosić w nich maseczki i co z zachowaniem dystansu w żłobkach i przedszkolach”? (pytanie zadała pracowniczka mediów rządowych). Szumowski odparł, że: „nie, nie będą musiały nosić maseczek, w żłobkach zachowanie dystansu, trudno odpowiedzieć na to pytanie” (widać było wyraźnie, że pytanie go rozbawiło). W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję. Czasem się mnie niektórzy z was pytają, czemu się nie zakręciłem przy jakiejś redakcji, no bo zasięg byłby większy, a i dałoby się czasem zgrillować tego, czy owego polityka. Pozwolę sobie odpowiedzieć na to pytanie przy pomocy mojej ulubionej zabawy w eksperyment myślowy. Wyobraźcie sobie, że wyżej wymieniona konferencja odbyła się z udziałem dziennikarzy (tutaj pytania zadawał ktoś, kto czytał pytania przesłane przez dziennikarzy). Wyobraźcie sobie, że polazłem na taką konferencję i na żywo mogłem się przekonać, że ministra ewidentnie rozbawiło pytanie o zachowanie dystansu. A teraz spróbujcie sobie odpowiedzieć na pytanie: co by się stało, gdybym po takich heheszkach ministra zadał tzw. „follow-up question” w rodzaju: „Ciebie to na serio, kurwa, śmieszy, typie?”. Teraz zaś sobie wyobraźcie, co stałoby się z osobą, która zadała takie pytanie. Mam nadzieję, że ów eksperyment myślowy będzie zadowalającą odpowiedzią na wcześniej wymienione pytanie. Bo wiecie, ja rozumiem przepychanki słowne, ja rozumiem, że polityk, któremu zada się niewygodne pytanie, będzie się starał kluczyć. Przyznam, że czasem lubię sobie popatrzeć na takie „kluczenie”. Tyle, że w sytuacji, w której przedmiotem pytania jest czyjeś bezpieczeństwo, takie kluczenie mnie po prostu wkurwia. Owszem, pytanie było trochę podchwytliwe (choć, jak już wspomniałem, padło ono z własnego okopu), ale to nie znaczy, że można je było olać. Wiadomo, że małe dzieci będą miały wyjebane na dystans społeczny, a opieka nad nimi będzie wymagała od opiekunów wielokrotnego „naruszenia” tegoż dystansu. Tylko, że z tego wcale, kurwa, nie wynika, że to powinien być przedmiot do żartów. Bo to „trudno odpowiedzieć na to pytanie” brzmi jak: „wiem, że brak dystansu może zwiększyć ryzyko wystąpienia zakażeń koronawirusem, ale mam to w dupie, więc dajcie następne pytanie”. Nie można w tym wątku pominąć tego, że w wytycznych dla żłobków autorzy umieścili przepiękny dupochron. We fragmencie „najważniejsze wytyczne dla organów prowadzących instytucje opieki nad najmłodszymi dziećmi” możemy przeczytać o tym, że bardzo istotne jest: „przekazanie rodzicom informacji o czynnikach ryzyka COVID-19 zarówno u dziecka, jego rodziców lub opiekunów, jak i innych domowników oraz o odpowiedzialności za podjętą decyzję związaną z wysłaniem dziecka na zajęcia, jak i dowożeniem dziecka do instytucji.”  Pozwolę sobie w tym miejscu zacytować klasyka: urocze.


Ponieważ lubię się przypierdalać konstruktywnie, tedy napiszę, co powinny zrobić odpowiedzialne władze, gdyby pomysł otwieraniu przedszkoli/żłobków był pomysłem „na serio”. Primo, byłoby to widać po lekturze wytycznych. Inne wytyczne dostałyby województwa, w których jest dużo zachorowań (ostrzejszy reżim sanitarny), a inne dostałyby te, w których zachorowań jest mniej (łagodniejszy reżim sanitarny). Co zrozumiałe, województwa, w których reżim sanitarny miałby być łagodniejszy, zostałyby poinformowane o tym, że muszą się (na wszelki wypadek) przygotować do wprowadzenia ostrzejszego reżimu, gdyby liczba zachorowań wzrosła. Secundo, różne województwa dostałyby różne rekomendacje. To nie wyglądałoby tak, że „no, to se teraz, kurwa, możecie otwierać te przedszkola! POWODZENIA!”. Wprowadzono by stopniowe otwieranie przedszkoli w zależności od liczby zachorowań.  Jeżeli dysponuje się szczegółowymi i dokładnymi danymi o liczbie zachorowań można na ich podstawie stworzyć sobie mapę, na której zaznaczone by były „bezpieczne” regiony oraz te, które są strefami „no-go”. No chyba, że się wie o tym, że testów się robi za mało i że dane na temat liczby zachorowań są (eufemizując) chuja warte, tak więc opieranie na nich czegokolwiek (poza decyzją o przeprowadzeniu wyborów, rzecz jasna) jest cokolwiek bezsensowne. Tertio, decyzja o otwarciu przedszkoli powinna zapaść na długo przed wyznaczonym terminem otwarcia tychże. Przykładowo w Holandii podjęto decyzję o tym, że 11 maja otwarte zostaną (między innymi) przedszkola i żłobki. Gdyby Holandią rządziła partia, która uczyni Holandię znowu wielką, to decyzję tę ogłoszono by pewnie dzisiaj. Ponieważ zaś Holandii już nie ma, ogłoszono ją 21 kwietnia. Tego samego dnia ogłoszono, że jeżeli chodzi o wytyczne, to będą one dopracowywane w przeciągu nadchodzących tygodni, bo różne szkoły mogą wymagać różnych środków zaradczych (w oryginale było po prostu measures, ale kontekst jest raczej jednoznaczny). Innymi słowy, dopracowano by te wytyczne w oparciu o to, jakie uwagi zgłosiłyby żłobki/przedszkola. Zamiast tego, mamy jakieś planowanie, które jest oderwane od realiów znacznie bardziej, niż partia rządząca, która upiera się przy majowym terminie wyborów. Nie wspominając już o tym, że osoby odpowiedzialne za stworzenie tychże wytycznych, najprawdopodobniej nie mają pojęcia o tym, jak zachowują się dzieci i dlaczego część wytycznych jest po prostu idiotyczna. Quatro, minister powiedziałby wprost, że nawet jeżeli przedszkola/żłobki wypełnią wszystkie wytyczne i będą w 100% przestrzegać reżimu sanitarnego, to przybytki te nie będą w 100% bezpieczne. Zamiast takiej deklaracji, mieliśmy do czynienia z wcześniej cytowanym dupochronem oraz z wypowiedzią Szumowskiego, który powiedział rodzicom: „Jeżeli nie musicie posyłać dzieci do przedszkoli i żłobków, to rekomenduję by zostać w domu”. Gdyby Szumowski był poważnym ministrem, to zaraz po tym, powiedziałby dlaczego rekomenduje zostawienie dzieci w domu. Ponieważ zaś Szumowski jest ministrem zmęczonym, rodzice sami muszą się domyślać, o co chodziło. Quinto, gdyby rządzili nami ludzie, którzy nie muszą się ze wszystkim, kurwa, wyrywać tylko po to, żeby pracownicy mediów rządowych mogli potem nawalać paskami „Polska przodowniczką Europy w walce z koronawirusem”, „Ministrowie wykonali 130% normy!”, to zrobiono by rzecz następującą. Ogłoszono by, że rząd zastanawia się nad tym, czy przedszkola i żłobki otworzyć. Powiedziano by również, że z decyzją o tym „czy i kiedy” rząd wstrzymuje się do momentu, w którym będzie widać, czy w Holandii, otworzenie żłobków i przedszkoli nie przełożyło się na wzrost zachorowań. Jeżeli się nie przełoży, to polscy ministrowie poproszą swoich holenderskich odpowiedników o przesłanie wytycznych (opisu reżimów sanitarnych/etc.) i będą je wprowadzać w Polsce. No ale, jak się ma rząd, który żywi się głównie tłumaczeniem suwerenowi, że Zachód ma popsute zęby i śmierdzą mu stopy, to przeca „godnośc człowieka” takiego rządu nie pozwoli na to, żeby czegokolwiek się dowiadywać od takiego Zachodu, bo taki Zachód trzeba wyprzedzać. Przeszło mi przez myśl, że być może rząd obserwuje to, co dzieje się w Danii (tam część żłobków i przedszkoli otwarto 15 kwietnia [pozostałe dostały więcej czasu na dostosowanie się do reżimu sanitarnego]), ale gdyby tak było, to 24 kwietnia Piontkowski nie opowiadałby o tym, że wyżej wymienione instytucje opiekuńczo-wychowawcze będą zamknięte jeszcze przez najbliższy miesiąc.


Nieco wcześniej wspomniałem, że w całej tej akcji, moim zdaniem, chodziło między innymi o przyjebanie się do samorządów. O ile zaraz po odpaleniu protokołu „uruchamiamy żłobki i przedszkola” nie było to takie oczywiste, to już po kilku wypowiedziach ludzi ze Zjednoczonej Prawicy intencje tejże formacji zrobiły się cokolwiek oczywiste. Reakcja samorządów, które nagle dowiedziały się o tym, że za kilka dni mają uruchomić żłobki/przedszkola, a w ciągu tych kilku dni mają zrealizować pierdylion zaleceń, z których część wymagałaby, na ten przykład, dobudowania paru pomieszczeń do budynku przedszkoli (na wypadek, gdyby trafił się ktoś z podejrzeniem koronawirusa i trzeba by go było odseparować od innych), remontu (rwanie wykładzin/etc.) oraz przeszkolenia kadry w kwestii tego „jak w przedszkola i żłobki w trakcie pandemii”, była raczej łatwa do przewidzenia. Tak więc, raczej nikogo nie zdziwiło to, że część samorządów zakomunikowała partii rządzącej, że chyba ją pojebało (rzecz jasna, użyto innych słów). Zarzut najczęściej formułowany przez samorządy odnosił się do tego, że rząd dał im za mało czasu na ogarnięcie tego, co rząd na nich zrzucił. Prezydent Częstochowy zwrócił się do Ministerstwa Zdrowia w sprawie testów dla pracowników oświaty, którzy mieliby pracować z dziećmi w otwartych żłobkach/przedszkolach. To kolejna rzecz, o której Wyprzedzająca Wszystkich Swoim Geniuszem partia rządząca nie pomyślała. Teraz, zanim przejdę dalej, zaproponuję wam kolejny eksperyment myślowy. Wyobraźcie sobie, że Zjednoczona Prawica odniosła sukces w trakcie wyborów samorządowych 2018 i że „wzięła” miasta. Tzn., że prezydentem Wawy został Chłopak z Biedniejszej Rodziny, że w Krakowie rządzi Małgorzata Wasserman i tak dalej. A teraz, odpowiedzcie sobie na pytania: czy ci ludzie „zablokowali” by decyzję o otwarciu przedszkoli 6 maja, czy też otworzyliby je (mając wyjebane na to, że nie udało się ogarnąć do tego czasu reżimu sanitarnego)? Warto w tym miejscu przypomnieć, jak to hejtowano Warszawę za Czajkę i tłumaczono, że to koronny argument za tym, żeby jednak te samorządy były trochę mniej samorządne, bo „sobie nie radzą” i że władze centralne to jednak są najlepsze. Teraz zaś mamy do czynienia z sytuacją, w której władze centralne przestały ogarniać do tego stopnia, że ich decyzje stanowią (literalnie) zagrożenie dla zdrowia i życia obywateli. Co zrozumiałe, ówcześni krytycy samorządów, które sobie „nie radzą”, nie proponują zaorania władz centralnych i nadal napierdalają w samorządy. Ponieważ sporo samorządów się postawiło, nawet prezydent Stalowej Woli (który bez mrugnięcia okiem podrzucił Poczcie Polskiej dane mieszkańców, mimo że podstawa prawna była cokolwiek, ekhm, wątpliwa) wolał się zapytać (na FB) mieszkańców o to, czy otwierać przedszkola/żłobki (do momentu, w którym napisałem ten kawałek tekstu, decyzja o tym, czy Stalowa Wola otwiera żłobki/przedszkola nie zapadła). Jestem się w stanie założyć o wiele, że gdyby Zjednoczona Prawica wzięła odpowiednią liczbę miast, to pewnie wszyscy ich włodarze dostaliby wytyczne z Nowogrodzkiej, w których by stało, że mają podjąć samodzielną decyzję o otwarciu żłobków/przedszkoli i nikt by się nie postawił. Najprawdopodobniej postawiliby się jedynie włodarze, którzy nie mieliby związków z partią rządzącą, ale nietrudno byłoby ich przedstawić jako grupkę wichrzycieli.


No dobrze, samorządy się znarowiły, bo nie mają ochoty na narażanie życia obywateli. Dla każdego, kto nie jest skończonym dzbanem, byłby to wyraźny sygnał (ale też i okazja) do tego, żeby się jednak cofnąć. Można było przecież powiedzieć, że w związku z informacjami spływającymi z samorządów podjęto decyzję o przesunięciu terminu otwarcia przedszkoli/żłobków. Wiadomo, że sytuacja jest napięta i że każdy się może pomylić/etc. No chyba, że chodziło o to, żeby móc się przypierdalać do samorządów, prawda? Na reakcje Zjednoczonej Prawicy nie trzeba było długo czekać. Najbardziej spektakularne były wpisy i wypowiedzi szefa MEN, Dariusza Piontkowskiego: „Prezydenci dużych miast związani z Platformą Obywatelską, bez konsultacji z RODZICAMI mówią, że się „nie da”. My jesteśmy gotowi pomóc samorządom w otwieraniu przedszkoli.” Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że jeżeli ktoś w tym układzie zrobił coś bez konsultacji z RODZICAMI (nie mogłem się powstrzymać) to chyba jednak rząd, ale ponieważ złośliwy nie jestem, napiszę jedynie tyle, że gdyby w tym wszystkim chodziło o obywatela (to taka inna nazwa suwerena), to nikt nie walnąłby taką decyzją z kilkudniowym wyprzedzeniem, nie uprzedzając o niej nawet służb sanitarnych (które potem są jebane w komentarzach za to, że niczego nie ogarniają). Nie wspominając już o tym, że może warto by było wyjaśnić, czemu najpierw tłumaczono, że nie ma szans na to, żeby otworzyć przedszkola i żłobki przed 24 maja, a po kilku dniach okazało się, że jednak jest już na tyle zajebiście, że można je otworzyć 18 dni wcześniej. Jeżeli komuś wydaje się, że poziomu bezczelności w tym wpisie Piontkowskiego nie da się przeskoczyć, to taki ktoś się myli, bo Piontkowski bardzo szybko udowodnił, że się da. Na jednej z konferencji prasowych szef MEN był łaskaw zrzygać się na samorządy twierdząc, że no oni co prawda doprecyzowali te swoje wytyczne (of korz, nawet po „doprecyzowaniu” te wytyczne były niejednoznaczne), ale: „wydawało nam się, że samorządy dlatego są samorządne, że potrafią na podstawie ogólnych zapisów wywieść także i procedury szczegółowe”. Jeżeli mam być szczery, to za ten konkretny przejaw bezczelności samorządy powinny być wdzięczne Piontkowskiemu, bo tutaj już czarno na białym stoi, że Zjednoczona Prawica miała wyjebane na procedury i chciała to wszystko zrzucić na samorządy. Niemniej jednak, warto się na moment pochylić nad tą wypowiedzią. Taki, na ten przykład Trzaskowski, ma możliwości i dostęp do specjalistów (epidemiologów/etc.), którzy pomogą mu ten burdel ogarnąć. W zupełnie innym położeniu są włodarze niewielkich miast, którzy mogą liczyć tylko i wyłącznie na pomoc lokalnych sanepidów (które to sanepidy mają cała kupę problemów). Najbardziej absurdalne jest to, że sanepidy, dopytywane przez samorządowców i tak musiałyby się zwrócić do GIS/ministerstw odnośnych z prośbą o doprecyzowanie tego „co autor wytycznych miał na myśli”. Ujmując rzecz innymi słowy, Piontkowski przypierdalał się do samorządów, nie mając najmniejszych podstaw do przypierdalania się (nie, przekaz dnia, który się dostało w mailu/smsie się nie liczy). Równie bezczelną wypowiedzią była wzmianka o tym, że: „prezydenci dużych miast mówią, że się ""nie da", tylko dlatego, że decyzję wydał rząd”. Pozwolę sobie w tym miejscu na parafrazę: „prezydenci dużych miast mówią, że się nie da tylko dlatego, że decyzja rządu jest idiotyczna i nieprzemyślana” (teraz wygląda to znacznie lepiej).


Piontkowski próbował również zastosować metodę „na zapłakaną kuzynkę”: „Prezydent Białegostoku o godz. 9-10 rano w czwartek powiedział, że na pewno nie otworzy przedszkoli do 24 maja. Nie zapytał ani jednego nauczyciela czy rodzica, czy są zainteresowani tą opieką. Tuż po tym, jak prezydent miasta to zapowiedział, otrzymałem SMS-a od nauczycielki: "Załamałam się. Już cieszyłam się, że 6 maja wracamy do pracy" – stwierdził.”. Potem Piontkowski strzelił sobie spektakularnie w stopę, cytując też wiadomość od „jednego z burmistrzów”, „który napisał do niego: "Otwieram przedszkola od 6 maja. Myślę, że około 20 proc. rodziców wyśle dzieci. Dobra decyzja".” Aż dziw bierze, że Piontkowski nie zapytał (nieistniejącego burmistrza) o to, „czemu tylko 20%?” i nie dodał „Polacy, to jednak niewdzięczny naród”.  Rzecz jasna, po tym, jak wydano rozkaz „do boju”, flekowaniem samorządów zajęły się również drony w rodzaju Błażeja Pobożego, który na swoim ćwitrze napisał: „Pan Trzaskowski znowu biadoli. Nie potrafił wysłać straży miejskiej na patrole w celu kontroli zgromadzeń, nie potrafił wprowadzić ograniczenia w liczbie pasażerów komunikacji miejskiej, dziś narzeka że nie uruchomi żłobków i przedszkoli. Kwintesencja platformianego „niedasizmu”.”  Tego rodzaju wartościowych „opinii” prawy sektor wyprodukował całe mnóstwo. Wygłaszające te opinie drony mają całkowicie wyjebane na to, że mamy do czynienia z pandemią i otwieranie przedszkoli (ogłaszane z kilkudniowym wyprzedzeniem), może nie być najtrafniejszą decyzją. Wielokrotnie zdarzały się (w trakcie rządów Zjednoczonej Prawicy) momenty, w których bez pudła dałoby się ustalić to, czy konkretny influencer jest faktycznie zwykłym internautą, który sympatyzuje z partią rządzącą, czy też jest dronem, który będzie propsował każdą decyzję partii rządzącej, bo przecież Zjednoczona Prawica jest nieomylna. Gdyby drony nie były dronami, to na ich kontach stałoby coś w rodzaju „no elo, mordy, ja was generalnie popieram, ale teraz to was chyba nieco pojebało”. Nie uwierzę bowiem w to, że ktoś niebędący kretynem z własnej woli popierałby decyzję, która naraża zdrowie i życie wielu osób.


Tak swoją drogą, dopiero po tym, jak się rozpisałem, dotarło do mnie to, jak bardzo nieprzemyślaną (pod kątem bezpieczeństwa Polaków) decyzję podjęła Zjednoczona Prawica. Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby po decyzji o otwarciu żłobków/przedszkoli rodzice wszystkich dzieci uczęszczających do przedszkoli/żłobków uznali, że to doskonały pomysł i postanowili, że ich dzieci wrócą do wyżej wymienionych przybytków 6 maja (czy też w momencie, w którym samorządy je otworzą). Jak wyglądałoby „odstawianie” dzieci do przedszkoli/żłobków i jak bardzo mało wspólnego miałoby to z zachowaniem bezpiecznego dystansu? O tym, że spora część żłobków/przedszkoli miałaby zajebisty problem z powierzchnią, bo jeżeli, na ten przykład, grupa przedszkolna liczyła 25 dzieci, to zgodnie z wytycznymi (12-osobowe grupy, zaś w wyjątkowych przypadkach 14-osobowe) przedszkole potrzebowałoby dwóch sal, zamiast jednej. Co powinna zrobić placówka wychowawczo-opiekuńcza, której nie wystarczyłoby sal? Nie wiadomo, bo władza o tym nie pomyślała (członkowie Zjednoczonej Prawicy zapewne uznali, że budynki przedszkoli/żłobków to takie Torby Przechowywania). Choć z drugiej strony, może to i dobrze, że władza nie zaczęła nad tym dumać, bo jeszcze by wydumała, że przedszkola i żłobki powinny pracować w systemie „czterobrygadowym” (rzecz jasna, żeby ułatwić rodzicom powrót do pracy). Jak już wspomniałem na samym początku tekstu, mimo tego, że jestem na bieżąco z dokonaniami Zjednoczonej Prawicy, to jednak decyzja o otwarciu żłobków/przedszkoli ogłoszona z kilkudniowym wyprzedzeniem (przez co wszyscy mieli aż trzy dni robocze, żeby się przygotować), mnie zaskoczyła. Spodziewałem się tego, że „odmrażanie gospodarki” w wykonaniu Zjednoczonej Prawicy będzie straszliwym fuckupem, niemniej jednak, nie spodziewałem się tego, że partia rządząca będzie miała aż tak bardzo no to wyjebane. Wydaje mi się, że odpowiednią dla tego tekstu pointą będzie parafraza jednego z haseł, Zjednoczonej Prawicy: wara od naszych dzieci, bando bezmyślnych kretynów.


Źródła:



https://gpcodziennie.pl/129890-hipokryzjaprezesaznp.html

A tutaj ciekawostka. W GPC jest oryginalny cytat z Piontkowskiego. W każdym innym medium ów cytat przypisano Szumowskiemu. Bądź tu człowieku mądry i pisz notki.


https://gis.gov.pl/wp-content/uploads/2018/04/Wytyczne-dla-przedszkoli-oddzia%C5%82%C3%B3w-przedszkolnych-w-szkole-podstawowej-i-innych-form-wychowania-przedszkolnego-oraz-instytucji-opieki-nad-dzie%C4%87mi-w-wieku-do-lat-3.pdf

https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/koronawirus-otwarte-zlobki-i-przedszkola-boja-sie-dyrektorzy-nauczyciele-i-rodzice/tqzmdr3


O sanepidzie:


https://zielonagora.wyborcza.pl/zielonagora/1,35182,15056719,Wojewoda_oszczedza__Zamyka_stacje_sanepidu.html

http://www.sejm.gov.pl/sejm7.nsf/InterpelacjaTresc.xsp?key=074C50E3

https://wyborcza.pl/1,75398,13496877,Sanepidy_traca_laboratoria.html



https://czestochowa.wyborcza.pl/czestochowa/7,48725,25915087,prezydent-czestochowy-pisze-do-ministra-zdrowia-o-testy-dla.html


https://twitter.com/D_Piontkowski/status/1255876304869756929

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2020-04-30/nie-ma-obowiazku-posylania-dzieci-do-przedszkoli-i-zlobkow-uscisla-szumowski/

https://twitter.com/pobozy/status/1255592821140193280