Coś się popsuło i nie było mnie słychać, to powtórzę jeszcze raz... Zaś nieco bardziej na serio, trochę się Przegląd zrobił acykliczny przez tematy okołokoronawirusowe (i to w sumie bardziej acykliczny, niż zazwyczaj). Ponieważ trochę czasu minęło od ostatniego Przeglądu, poza sprawami aktualnymi, będzie trochę archeologii. Wybory się tu za to nie pojawią (najwyżej jako tło do czegoś innego), albowiem kwestie okołowyborcze to temat na osobną notkę. Aczkolwiek lojalnie uprzedzam, że Prezydent RP pojawi się gościnnie w notce.
Przyznam szczerze, że zastanawiałem się od czego zacząć i doszedłem do wniosku, że skoro już zapowiedziałem gościnny występ Prezydenta RP (za moment się będziecie mogli przekonać, że „występ” był sucharowym wordplayem), to ów występ przyda się do inauguracji Przeglądu. O tym, że pracownicy polskiej ochrony zdrowia zostali przez rząd doskonale przygotowani do tego, żeby mieć przejebane, wiedza wszyscy. Ponieważ władze zawiodły, społeczeństwo radzi sobie, jak może. Przykładowo raperzy zorganizowali akcję Hot16challenge („Wyzwanie polegające na nagraniu materiału wideo w którym raper wykonuje tzw. „szesnastkę” (zwrotkę składająca się z 16 wersów) pod dowolny beat, a następnie nominuje innych wykonawców ”), która to akcja jest zbiórką kasy na rzecz personelu medycznego. Tym razem, już na samym początku przyjdzie nam się zmierzyć z moją ulubioną zabawą pt. „eksperyment myślowy”. Otóż, wyobraźcie sobie, że jesteście prezydentem/prezydentką państwa, w którym ochrona zdrowia ledwie dycha. Co prawda, nie możecie sami z siebie wprowadzać ustaw, ale dysponujecie inicjatywą ustawodawczą i macie świadomość tego, że gdybyście jebnęli ustawą, w której zakładano by zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia, to większość parlamentarna musiałaby się poważnie zastanowić nad tą kwestią, bo ujebanie tej ustawy mogłoby się źle skończyć. Co więc robicie? No oczywiście, że zamiast się bawić w jakieś tam, kurwa, ustawy, bierzecie udział w akcji, żeby sobie trochę porapować. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że obecny Prezydent RP puścił się poręczy z tak wielkim impetem, że udało mu się wyprzedzić sondę Voyager-1. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, zamierzam się popastawić nad walorami artystycznymi rapsów Prezydenta RP. Zanim to zrobię, pozwolę sobie na krótką dygresję. W naszym kraju, tego rodzaju inicjatywy (wspieranie ochrony zdrowia przez pospolite ruszenie) są, niestety, potrzebne. Co za tym idzie, nie powinno się hejtować jakości tego, co ludzie sobie tam wyśpiewują (nawet jeżeli krwawią uszy), bo robią to w dobrym celu. Of korz, od tej reguły jest kilka wyjątków. Jednym z nich jest człowiek, który mógłby zrobić dla służby zdrowia znacznie więcej, a zdecydował się na lansik. Innymi słowy, Prezydent RP zasłużył sobie na każde wiadro błota, które zostało (i zostanie) na niego za to wylane. Ad meritum. Produkcja stoi na bardzo wysokim poziomie, na tak wysokim, że bez problemu można sobie wyobrazić, że w scenie, w której Martwybasen (wraz z koleżanką i kolegą) idzie się rozprawić z Franciszkiem, powinno się zastąpić kawałek DMX „X Gon' Give it to Ya” rapsami o ostrym cieniu mgły. Na uwagę zasługuje również warstwa tekstowa. Wyżej wzmiankowany „ostry cień mgły” podbił internet, acz wydaje mi się, że nie o taki rodzaj fejmu chodziło Prezydentowi RP (z jakiegoś powodu skasowano możliwość komentowania pod filmikiem). Rapsy Prezydenta RP były na tyle dobre, że do tej pory nie wiadomo, o co tak właściwie mu chodziło z tym „ostrym cieniem”. Kiedy narodowa beka z Prezydenta RP rozkręciła się na dobre, na ćwitrze odezwał się Hartman, który stwierdził, że to był cytat z Talmudu (ale dodał, że tłumaczenie kulawe). Szczerze mówiąc, nie znam się na Talmudzie (a jeszcze bardziej nie znam się na Talmudzie w oryginale), ale nawet jeżeli Prezydent RP chciał sobie pośpiewać na ten temat, to ja chyba jednak wolałbym Matisyahu. Niestety, nie możemy jeszcze zatrzymać karuzeli żenady, albowiem sprawa Hartmanowego ćwita miała ciąg dalszy. Prezydent w ramach jednej ze swoich sesji Q&A odniósł się do tegoż wpisu (bo pytano go o ten Talmud). Wypowiedź zacytuję w całości, bo to prawdziwy brylant argumentacyjny: „Jak słyszę, że niektórzy dali się nabrać na dość tanią prowokację prof. Hartmana, który lubi rzucić takim tekstem, który jest na zasadzie – uderz w stół, a nożyce się odezwą i ma prowokować antysemickie wypowiedzi i zachowania. Tam razem też się udało – wskazał. – Jestem katolikiem, nie jestem religioznawcą, ale z tego co słyszałem od poważnych ludzi, nie jest to fragment z Talmudu. Jeśli niektórzy dali się naciągnąć na tanią prowokację prof. Hartmana, to mogę tylko wyrazy współczucia przekazać – dodał.”. Urocze, nieprawdaż? Można było po prostu powiedzieć „nie, to nie Talmud”, albo „no generalnie to sam sobie to wymyśliłem, żeby fajnie brzmiało”, „zbieżność jest całkowicie przypadkowa”. Nie, trzeba było zacząć bredzić (a to i tak eufemizm) o tym, że Hartman chciał na niego poszczuć antysemitów. W tej samej wypowiedzi mamy specyficzny dupochron, bo wybory idą i trzeba walczyć z Bosakiem o elektorat: „jestem katolikiem” i wzmianka o tym, że mądrzejsi od Prezydenta RP twierdzą, że to nie jest cytat z Talmudu. No bo wiecie, Prezydent RP sam z siebie by nie mógł tego sprawdzić, bo przecież jest katolikiem, więc mu nie wolno, prawda, no więc głosujcie na mnie zamiast na Bosaka, plz! Czy jesteście już najedzeni? Zapewne. Czy to znaczy, że możemy zamknąć ten temat? Nic z tych rzeczy, albowiem szachinszach researchu, Rafał Ziemkiewicz po raz kolejny udowodnił, że gdyby na olimpiadzie była konkurencja „chwalenie się informacjami pochodzącymi z iDzD”, to Ziemkiewicz dożywotnio zdobywałby złote medale. Ponieważ beka z prezydenckiego rapu robiła się coraz bardziej spektakularna, ochotnicze internetowe hufce Zjednoczonej Prawicy miały pod górkę z bronieniem go. Najbardziej pod górkę miał jednakowoż Rafał Ziemkiewicz, który w pewnym momencie oświadczył, że ten ostry cień mgły jest (werble) cytatem z Biblii. Ziemkiewicz podparł się (a jakże) obrazkiem znalezionym w internetach. Tym razem Ziemkiewicz zjebał tak bardzo, że nie przeszkodziły mu nawet karawany Dudanitów (aczkolwiek mogło chodzić o aktyw partyjny dowożony na spotkania z prezydentem [jeżeli komuś się wydaje, że takie rzeczy się nie dzieją, to ma rację, wydaje mu się]). Co zrozumiałe, ćwiter momentalnie zaczął Ziemkiewicza wyśmiewać. Co jeszcze bardziej zrozumiałe, ów wyjebał swojego ćwita i nawet nie przeprosił za fejka (tak swoją drogą, czy tym się przypadkiem Ordo Iuris nie powinno zająć? Przeca to na kilometr pachnie obrazą uczuć religijnych). Wyznawcy Ziemkiewicza mieli, mają i będą mieli wyjebane na to, że ich idol non stop ordynarnie ściemnia, albo publikuje niesprawdzone informacje, bo jest, kurwa, zbyt leniwy, żeby użyć przeglądarki.
Kolejnym politykiem, który postanowił się trochę polansować w ramach hot16challenge, był Janusz Korwin Mikke (aka „Waszka G”), który najprawdopodobniej chciał nagrać cover „życia ostrego jak maczeta”, ale zapewne uznał, że lepiej będzie pierdolić o zabijaniu socjalistów. Rzecz jasna, kuce z miejsca zakochali się w rymach Korwina (musiałem). Trochę czasu minęło i jeden typ z Analogsów (o ksywce „Piguła” [przyznaję się w tym miejscu, że o ile Analogs kojarzyłem i parę kawałków znałem, to po ksywach bym ich nie rozpoznał]) przyjebał Korwinowi dissem (link w źródłach znajdziecie). Ponieważ „Piguła” śpiewał o tym, że gdyby mu JKM pomachał scyzorykiem, to wyciągałby go sobie z dupy, kuce momentalnie się obruszyły. Czemu? Odpowiem wam dygresją. Kiedyś mi w internetach mignął krótki tekst (nie wiem, kto był jego autorem), w którym stało, że piosenka „a na drzewach zamiast liści” jest dla kuców fajna, ale jeżeli zastąpi się w niej słowo „komuniści” słowem „korwiniści”, to się nagle okazuje, że lewaki są brutalne i że mamy do czynienia z drugim Katyniem. Tak więc, Korwin śpiewający o mordowaniu socjalistów jest spoko, ale ktoś śpiewający o tym, że gdyby mu pomachano scyzorykiem to machający musiałby się liczyć z uszkodzeniem odbytu, to już przemoc. Nawiasem mówiąc, dobrze, że „Piguła” nie zaśpiewał o tym, że otworzy Korwinowi parasol w dupie, bo pewnie kuce napisałyby donos do prokuratury (albowiem groźby karalne). Po co o tym wszystkim wspominam? Żeby nakreślić wam zajebisty problem, który mamy w Polsce z debatą publiczną. Kredens debaty publicznej jest tak bardzo przesunięty w prawo, że trzeba na tę debatę popatrzeć z zewnątrz, żeby to w ogóle zauważyć. Zadam wam kilka pytań pomocniczych. Pierwsze pytanie brzmi następująco: kto jest w Polsce uznawany za skrajną lewicę? Jak się tak człowiek zastanowi, to mu wychodzi, że generalnie, to mniejszości seksualne, zwolennicy prawa wyboru, progresji podatkowej, ludzie domagający się rozliczenia Kościoła z instytucjonalnego ukrywania pedofilów przed wymiarem sprawiedliwości, zwolennicy edukacji seksualnej, wegetarianie (o weganach nie wspominając), rowerzyści i na tym przerwę wyliczankę, bo niezależnie od tego, jak długa by ta lista nie była, to i tak ogromna większość tejże listy ze „skrajną lewicą” ma tyle wspólnego, co Ziemkiewicz z dziennikarstwem. W telegraficznym skrócie, „skrajną lewicą” może zostać praktycznie każdy. No dobrze, teraz przyszła pora na drugie pytanie pomocnicze. Kto w Polsce jest uznawany za skrajną prawicę? Ultranacjonaliści, neonaziści, faszyści (jeżeli ktoś wskrzesza organizację, która przed wojną była uznawana za faszystowską, to jest faszystą i jebie mnie to, że ów ktoś czuje się tym dotknięty), fundamentaliści religijni, skrajni konserwatyści etc. Lista ta powinna być znacznie dłuższa, ale prawda jest taka, że nie spotkałem się z tym, żeby mianem skrajnej prawicy nie został określony ktoś, kto na to nie zasłużył. Uwaga natury ogólnej, wszyscy, którzy chcą mi tłumaczyć, że (przykładowo) PiS nie jest skrajną prawicą, bo (…), proszeni są o wysyłanie swoich polemik na adres mamtowdupiewiecnicniewysyłaj na gmailu. Pora na kolejne pytanie pomocnicze: które media w Polsce uznawane są za „lewackie”? Tutaj odpowiedź jest raczej prosta: wszystkie, które nie podobają się prawicy. Jednakowoż nie można napisać, że chodzi o media „nieprawicowe”, bo prawicowa szuria ma tendencję do wzajemnego wyzywania się od lewaków. Lista mediów prawicowych byłaby cholernie długa, począwszy od TVP (homofobiczne rzygi, sebixo-nacjonalizm/etc. pozwalają zakwalifikować to medium do kategorii „skrajnie prawicowe”), poprzez wszelkiej maści wreale, pierdylion prawackich portali mających w nazwie „narodowy”, na prawicowej prasie („Do Rzeczy”, „Gazeta Polska”/etc.) kończąc. O kwintylionie prawicowych fanpejów (z których połowę prowadzi Vloger Dariusz) wspominać nie trzeba. Przed nami ostatnia para pytań pomocniczych: jakie poglądy głoszą ludzie, którzy są w Polsce uznawani za skrajną lewicę? Odpowiedziałem na to pytanie wcześniej (progresja podatkowa, dostęp do edukacji seksualnej/etc.). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że od „komuchów” (oraz od skrajnej lewicy) ludzie o wyżej wymienionych poglądach bywaj wyzywani również przez liberalną część komentariatu. No, ale to dygresja tylko. Jakie poglądy głoszą ludzie uznawani za skrajną prawicę? Zabijanie (zrzucanie z helikopterów, wieszanie, rozstrzeliwanie/etc. i torturowanie ludzi ), propsowanie „oczyszczania białej rasy” (tak więc jaranie się czystkami etnicznymi), najbardziej cywilizowani przedstawiciele skrajnej prawicy wzywają „jedynie” do pobić. Nie będzie zbytnim uproszczeniem stwierdzenie, że skrajna prawica jara się przemocą i owa przemoc jest praktycznie jedynym „pomysłem” skrajnej prawicy na rozwiązywanie większości „problemów”. Owszem, skrajnie prawicowe organizacje miewają również inne pomysły, ale jeżeli ktoś chciałby mnie zrzucić z helikoptera dlatego, że jestem lewakiem, to tak trochę mnie te inne pomysły jebią.
Właśnie nastała historyczna chwila, w której podzieliłem ten sam temat na dwa kawałki (żeby już nikt mi nie mógł zarzucić, że nie umiem w akapity!). No dobrze, skoro mamy to już za sobą, to pora na podsumowanie tego, co udało się ustalić w poprzednim kawałku. W telegraficznym skrócie: w Polsce nie istnieje coś takiego, jak „skrajna lewica”. Zanim ktoś zdąży nabrać powietrza, żeby krzyknąć „no ale Antifa”, uprzejmie taką osobę poinformuję, że nie trzeba być lewakiem, żeby nie lubić sebixów obwieszonych krzyżami celtyckimi. Jednym z największych sukcesów prawicy, było wmówienie sporej części społeczeństwa, że umiarkowane poglądy socjaldemokratyczne to poglądy „skrajnie lewicowe”. Prawicę w tym dziele wspiera ta mniej ogarnięta część liberalnego komentariatu, która widząc propozycję wprowadzenia progresji podatkowej (albo propozycje transferów społecznych), zaczyna pierdolić o gułagach i Wenezueli (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Wenezuela wyjebała się na niskich cenach ropy [tak po prawdzie, w takich warunkach wyjebałby się każdy inny kraj]). Kolejnym (nie mniejszym) sukcesem była normalizacja zachowań, które powinny się kończyć zarzutami i dotkliwymi karami z pierdlem włącznie. Chodzi o bardzo szerokie spektrum zachowań: wieszanie podobizn polityków, groźby (vide, casus byłej radnej PiS, Anny Kołakowskiej), noszenie rasistowskich bannerów (tzn. najpierw zapowiadano „swift justice”, a potem się okazało, że co prawda ktoś niósł transparent, ale to nie był jego transparent, więc nic się nie dało zrobić), publikowanie rasistowskich (i nie tylko) treści w social media. Czasem sprawa była na tyle jednoznaczna, że trzeba było uruchomić „machinę trywializacyjną” (brzmi to trochę, jak jakaś machina z „Cyberiady”, ale jestem katolikiem, nie jestem religioznawcą, ale z tego co słyszałem od poważnych ludzi, nie jest to fragment z „Cybierady”). Ktoś został spoliczkowany? Doigrał się. Ktoś został pobity? „Sytuacja nie powinna mieć miejsca, ale też ich rozumiem”. Innym razem okazywało się, że to wcale nie było pobicie, tylko ustawka. Dowodem miał być filmik puszczony w tak bardzo zwolnionym tempie, że gdyby ktoś odpalił z taką prędkością filmik z nokautami Tysona, to wyszłoby na to, że to też były ustawki. Nawiasem mówiąc, próba przekonania opinii publicznej do tego, że dokonania skrajnie prawicowych organizacji nie są w sumie takie złe, nie zaczęła się w 2015 roku. Ten proces trwał dość długo. Niemniej jednak do momentu, w którym nie wziął się za to prawicowy mainstream (z Ziemkiewiczami, Pereirami i politykami Prawa i Sprawiedliwości na czele), była ona skazana na porażkę. Osobną kwestią jest to, że dopiero przejęcie kontroli nad prokuraturą sprawiło, że nad skrajną prawicą otwarto parasol ochronny (ok, czasem ktoś oberwie zarzutami, ale to są przypadki, których nie da się zamieść pod dywan w żaden sposób). Jak już wspomniałem, to był długotrwały proces. Jak to wyglądało w praktyce? Ano tak, że z kiboli robiło się AK-owców (tego rodzaju pseudointelektualny wysryw pojawił się w którymś numerze „Frondy” i o ile mnie pamięć nie myli, autorem tegoż był Pereira). Wyglądało to tak, że tolerowało się agresję względem dziennikarzy, o ile agresja była skierowana w odpowiednią stronę. Przykładem niech będzie Marsz Niepodległości 2014, w trakcie którego Bartłomiej Graczak (wtedy Republika, teraz TVP) został obrzucony butelkami. Czemu? Bo rzucającym wydawało się, że jest z TVN-u. Jest nawet filmik, w którym Graczak (stojący na jakimś dachu) mijany jest przez tłum, który się drze „jebać (wiadomą stację)”. Graczak w pewnym momencie nie wytrzymał i zaczął się drzeć: „tutaj nie ma, kurwa, TVNu, tu Republika”. Potem, z uśmiechem na ustach, opowiadał o tym, że tłum na dole pozdrawia stację TVN, a maszerujący myśleli, że on jest z TVNu. Reasumując, Graczak nie miał pretensji o to, że ktoś zachowuje się agresywnie względem mediów, problemem było to, że ktoś wydarł ryj na niego. Takich sytuacji było pierdylion (i dałoby się pewnie napisać na ten temat obszerną książkę). Jaki przyniosły efekt? Co prawda, nie udało przekonać większości społeczeństwa do tego, że bandyci ganiający ludzi po ulicach są bohaterami, ale udało się wprowadzić w Polsce taką nową normalność. Po prostu przyzwyczajono nas do tego, że takie rzeczy się zdarzają, a jak już się zdarzają, to nigdy tak do końca nie wiadomo, czy aby na pewno wydarzyły się z winy bijącego, bo (i tu wstawcie sobie dowolną gówno-wymówke). O tym, że przy okazji tych działań wypromowano całą masę skrajnie prawicowych portali/vlogów wspominać chyba nie trzeba? Prawicy udało się doprowadzić do sytuacji, w której za oszołoma uznawana jest Sylwia Spurek (bo jest weganką), ale oszołomami nie są Braun, Korwin i wszyscy inni jarający się mordami politycznymi. Stało się tak dlatego, że do pierdolenia o mordach politycznych (pobiciach/etc.) po prostu przywykliśmy. Do tej układanki dodajmy jeszcze skretyniały komentariat, który buduje symetrię między (nieistniejącą) skrajną lewicą i skrajną prawicą. Warto sobie w tym miejscu zadać pytanie: czy istnieje jakakurwakolwiek symetria między zachowaniem Sylwii Spurek i zachowaniem JKM? Czy Sylwia Spurek twierdzi, że ludzi jedzących mięso (do których to ludzi się zaliczam) należałoby postawić przed plutonem egzekucyjnym? Jeżeli komuś się wydaje, że trochę to wszystko przejaskrawiam, to ja bym takiemu komuś proponował eksperyment myślowy: co by się stało, gdyby w hot16challenge wziął udział Adrian Zandberg wymachujący maczetą i pistoletem, który to Adrian Zandberg śpiewałby o tym, że prawicowców i kler należy zabijać, bo nie ma innej metody. Potem zaś sobie wyobraźmy, że tenże sam Zandberg opowiadałby przed kamerami o tym, że premier powinien stanąć przed plutonem egzekucyjnym. Ciekawym, jak szybko zajęłyby się nim odpowiednie służby i jak szybko powstałaby narracja o zagrożeniu lewackim ekstremizmem. Czemu więc nie reagujemy w ten sam sposób na wysrywy prawicy? Bo nas tak wytresowano. Na sam koniec tej przydługiej tyrady zostawiłem sobie takie dwa wyimki z mediów rządowych. Swego czasu, na portalu prowadzonym przez vlogera Dariusza, pojawiła się rozmowa z Braunem (ta w której stało, że Tusk powinien stanąć przed plutonem egzekucyjnym). Rozmowa była promowana tym cytatem i tekstem „jeżeli się zgadzasz, to udostępnij”. Obecne władze jebało to tak bardzo, że vloger Dariusz dostał miejsca na listach wyborczych w wyborach samorządowych i parlamentarnych (a zarówno Ziobro, jak i Jaki pompowali mu balonik wizerunkowy w trakcie wyborów). Kilka lat później, tenże sam Braun opowiadał w Sejmie o tym, że jeżeli Polacy zostaną wypuszczeni z kwarantanny, to może Szumowski nie zostanie powieszony na placu Trzech Krzyży. Co ciekawe, tym razem rządowe media nie miały problemu z interpretacją i na portalu TVP Info można było przeczytać artykuł pt.: „Szokujące słowa Brauna (...)”. Jak mniemam, wcześniej redaktorów z TVP Info słowa Brauna nie szokowały, bo mówił o zabijaniu „tych, co trzeba”.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
No dobra, miało być o tematach bieżących, a zrobiło się lewackie teoretyzowanie. Wracajmy do teraźniejszości. Trwa odmrażanie gospodarki. Każda „odmrażana” branża musi liczyć się ze sporą liczbą obostrzeń i ograniczeń (co jest akurat całkiem sensowne). Przy okazji „odmrożenia” restauracji, do jednej z nich udał się, z gospodarską wizytą Premier Tysiąclecia i pokazał (po raz kolejny), że polskie władze mają (w stopniu absolutnym) wypierdolone na jakiekolwiek obostrzenia. Odpowiedzialne i rozsądne władze starałyby się dawać dobry przykład, ale polityków partii rządzącej nie można podejrzewać o to, że są odpowiedzialni i rozsądni. „Przy jednym stoliku może przebywać rodzina lub osoby pozostające we wspólnym gospodarstwie domowym - tak brzmi oficjalne i powszechne zalecenie dotyczące klientów restauracji i barów. I w tym kontekście zainteresowanie wzbudziła seria zdjęć Mateusza Morawieckiego z Gliwic, opublikowanych na oficjalnym twitterowym profilu kancelarii premiera. Widać na nich szefa rządu oraz m.in. właścicieli jednej z gliwickich restauracji, którzy skorzystali z rozwiązań zawartych w rządowej tarczy antykryzysowej. Wszyscy siedzą przy jednym stoliku, nikt nie ma na twarzy maseczki ani niczego innego, co zasłaniałoby usta i nos." Dla nikogo nie było niespodzianką to, że media zaczęły grillować Premiera Tysiąclecia w tym temacie. W takiej sytuacji, każdy polityk, niebędący naczyniem gospodarczym o szerokim zastosowaniu, zwykle służącym do przenoszenia (przechowywania) płynów lub drobnoziarnistych materiałów sypkich, zdawałby sobie sprawę z tego, że należałoby przeprosić za fuckup i zadeklarować poniesienie konsekwencji (mandat i te sprawy). Nikogo więc nie powinno dziwić to, że Premier Tysiąclecia zachował się zupełnie inaczej i powiedział, że co prawda: „pewne odległości są zalecane, ale nie są nakazywane”. Ponieważ Premier Tysiąclecia (delikatnie rzecz ujmując) minął się z prawdą, jedynym (sensownym) wyjściem z sytuacji było przeproszenie i zaproponowanie „dobrowolnego poddania się karze”. I znowuż, nikogo nie powinno dziwić, że Premier Tysiąclecia zareagował inaczej. Tzn. w sumie to w ogóle nie zareagował, bo do zareagowania oddelegowany został rzecznik rządu, Piotr Muller, który przeprosił za to, że "z winy politycznego zaplecza" premier Mateusz Morawiecki nie wiedział, że "zalecenie dotyczące zachowania dystansu 1,5 metra w restauracji od osób, z którymi nie mieszka się w jednym gospodarstwie domowym, jest zaleceniem obowiązującym.” Przyznam się w tym miejscu, że kilka razy te wynurzenia czytałem i zastanawiałem się nad tym, dlaczego rzecznik rządu zaserwował wszystkim narracje, z której wynikało, że Premier Tysiąclecia, jest nieogarem, który nie wie, jak wyglądają obostrzenia, które jego ekipa wprowadza w Polsce. A potem mnie olśniło. Jestem się w stanie założyć o wiele, że załatwiono to w ten sposób dlatego, że Premier Tysiąclecia nie chciał się z niczego tłumaczyć plebsowi i za cokolwiek ów plebs przepraszać. Mogło być również tak, że Premier Tysiąclecia chciał wyjść przed kamery i przeprosić, ale podwładni go powstrzymali, bo chciał to zrobić w koszulce z napisem #wyjebane.
Jest sobie w internetach taki komiks jak „niezrozumiały człowiek”. Niestety, komiks ów nie był aktualizowany od dłuższego czasu. Niemniej jednak, autor powinien być dumny, bo doczekał się kontynuatora swojego dzieła i to kontynuatora w randze ministra. Skąd wiedzieliście, że chodzi o Szumowskiego i jego podejście do obowiązku zakrywania twarzy? Można mu darować inicjalne wypowiedzi, w których hejtował noszących maseczki. Tzn., ok, może i wyszedł na nieogara, ale załóżmy, że po prostu nie wiedział, że one jednakowoż trochę mogą pomóc. Potem zdecydowano o tym, że zakrywanie nosa i ust będzie obowiązkowe. Przyznać muszę, że po wejściu w życie tego nakazu (albo, może „zalecenia”? Nie wiem, nie jestem Premierem), bardzo rzadko widywało się kogoś bez maski na twarzy. Policja upominała „lekkoduchów” i te upomnienia nie budziły jakiegoś specjalnego sprzeciwu społecznego. A potem pomału następowało rozprzężenie, które, moim zdaniem wywołane było tym, że władze non stop opowiadały o tym, że w sumie to jest już zajebiście i że wychodzimy na prostą i że w sumie gdyby nie ukryta opcja niemi.., znaczy się Śląsk, to w sumie byłoby po koronawirusie. Zaczęło się od noszenia maseczek na brodzie, potem spora część ludzi w ogóle przestała nosić maski. Co w takiej sytuacji robi odpowiedzialna i rozsądna władza? Zwiększa liczbę patroli, które będą upominały ludzi olewających nakaz zakrywania ust i nosa, wrzuca w media informacje o tym, że te maski to powinniśmy, kurwa, nosić, żeby bezobjawowi nie zarażali innych ludzi. Co robią nasze władze? Ano, noszą się z zamiarem zniesienia nakazu zakrywania ust i nosa. Dopuszczają „regionalizację”, tzn. w tych regionach, które są na tyle nierozsądne, że dalej mają zachorowania (mimo tego, że minister Szumowski się tak bardzo nie wysypiał), nakaz będzie nadal obowiązywał. Warto nadmienić, że zniesienie nakazu będzie dotyczyło „przestrzeni otwartej”, bo w zamkniętych pomieszczeniach nadal będzie on obowiązywał. Pamiętacie może te porady, z których wynikało, że należy unikać dotykania okolic twarzy? Nie wiem, jak wy, ale ja jestem absolutnie wręcz pewien, że wachlowanie się maską w trakcie wchodzenia i wychodzenia ze sklepów, nie przełoży się na to, że ludzie będą się częściej macać po twarzach. Ja wiem, że ja już się wielokrotnie pastwiłem nad tym, że nasze władze są w chuj nieogarnięte, jeżeli chodzi o politykę informacyjną w czasach pandemii, ale to, co teraz się odjebuje w sprawie maseczek, jest przysłowiową cebulą na torcie. Jakiś czas temu Szumowski stwierdził, że w maskach będziemy śmigać, być może, aż do czasu wynalezienia szczepionki. Rozumiem, że wypowiedź ta mogła być efektem tego, że media zamiast zająć się czymś produktywnym, wolały truć dupę Szumowskiemu pytaniami „do kiedy te maski?”. Ok, rozumiem to, ale ta wypowiedź została usłyszana przez bardzo wiele osób. Teraz się okazuje, że albo wynaleziono szczepionkę, ale nikt nam nic o tym nie powiedział, albo nakaz zakrywania zostaje zniesiony dlatego, że w sumie to skoro ludzie nie noszą masek, to równie dobrze można to nienoszenie „zalegalizować”. Genialne, kurwa, w swojej prostocie. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że mniej więcej pod koniec czerwca, polskie szwalnie uszyją 100 milionów maseczek. Tylko, nie bardzo wiadomo, po chuj. Wspominam o tych maseczkach dlatego, że to jest kolejna, dość wyraźna sugestia, że nakaz zakrywania ust i nosa miał być nakazem raczej długoterminowym. Co się więc zmieniło? Nie wiadomo. Władza na wszelki wypadek nie rozmawia o tym z obywatelami, bo przecież to wymagałoby traktowania obywateli po partnersku, a już sam fakt istnienia czegoś takiego, jak TVP pokazuje, że władze nie dorosły do tego, żeby społeczeństwo traktować „na poważnie”.
Od tematu maseczek można gładko przejść do tematu środków ochrony indywidualnej, co niniejszym czynię. Nie wiem, czy wiecie, ale w Polsce mamy coś takiego, jak podziemie antywirusowe, które zaopatruje personel medyczny w środki ochrony indywidualnej. Ktoś może zapytać: jak to możliwe? Przecież polski personel medyczny jest doskonale zaopatrzony w te środki! Tak przynajmniej twierdzą władze, a one by nas nie okłamały. Właśnie dlatego. Ponieważ ochrona zdrowia ma przypominać gigantyczną wioskę potiomkinowską dla suwerena, personel medyczny nie może głośno powiedzieć, że czegoś tam brakuje. Czemu nie może? Miło że pytacie. Traf chciał, że jeden z członków mojej rodziny od lat pracuje w szpitalu. Osoba ta opowiadała o tym, że ich placówka jest chujowo przygotowana, że nie mają praktycznie żadnych środków ochrony indywidualnej (problem z doproszeniem się o testy po tym, jak się okazało, że jeden z pacjentów miał koronę, of korz też był). Osoba ta opowiadała o tym, że tak to ujmę, „nieoficjalnie”, bo gdyby poszła z tym do jakiejś gazety, albo do inszych mediów, to zostałaby wyjebana z roboty. Innymi słowy, w ochronie zdrowia jest tak dobrze, że aż nie wolno o tym opowiadać. Właśnie dlatego ludzie, którzy chcieli zaopatrywać personel medyczny w przyłbice, muszą to robić drogą nieoficjalną. Gdyby bowiem ktoś oficjalnie poprosił o takie rzeczy, to pewnie wyjebanoby go z roboty. Wczujcie się na moment w tę sytuację. Wiecie, że macie kontakt z chorymi. O tym, że choroba jest groźna nikogo nie trzeba przekonywać, bo jest sporo przypadków tego, że wylogowywali się z jej powodu młodzi ludzie, którzy ponoć mieli przechodzić tę chorobę w miarę bezproblemowo. Choroba może również zostawić sporo różnych powikłań. Tym samym od tego, w jaki sposób będziecie chronieni, może zależeć wasze zdrowie i życie. Szpitale nie są w stanie zapewnić wam środków ochrony indywidualnej, bo ich po prostu nie mają. Nie wolno wam głośno o tym mówić, ani też poprosić o te środki, bo będziecie mieli przesrane. Innymi słowy, odebrano wam prawo do tego, żeby dbać o swoje zdrowie (i życie). Pozwolę sobie w tym miejscu na kolejną dygresję. Ja rozumiem, że partia rządząca dba o swój wizerunek i trudno się jej przyznać do tego, że cokolwiek zjebała bez opowiadania o tym, że przez osiem ostatnich lat przed ostatnimi pięcioma latami, to mafie vatowskie jadły ośmiorniczki (czy jakoś tak). Ja to rozumiem, ale nie jestem w stanie zrozumieć bycia chujem na tak wysokim poziomie, że stawia się ludzi przed alternatywą: albo zamkniesz mordę i być może się zarazisz, albo się odezwiesz i być może się nie zarazisz, ale głównie dlatego, że zostaniesz wyjebany z roboty. Jeżeli ktoś jest ciekaw tego, jak wygląda podziemie antywirusowe, to w źródłach znajdziecie link do artykułu, którego lektura może być ekwiwalentem kilku mocnych kaw.
Jakiś czas temu na ćwitrze doszło do wymiany ćwitów, o której bardzo szybko zrobiło się bardzo głośno. Krystyna Pawłowicz popełniła wpis w sprawie radiowej Trójki: „Trujka”... Samooczyszczenie...”. Jej wpis skomentował Radosław Sikorski, który napisał był: „zamknij się, wariatko”. Być może to, co teraz napiszę, będzie dość niepopularne, ale jeżeli mam być szczery, to gdyby Sikorski darował sobie to „wariatko” (a mógł sobie, kurwa, darować, bo osoby z problemami natury psychicznej są u nas stygmatyzowane na każdym kroku), to uznałbym jego wpis za całkiem sensowny. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Sikorski brnął później w dywagacje, że skoro takie, a nie inne słowo istnieje, to chyba po to, żeby z niego korzystać/etc. No więc, kurwa, nie bardzo. No, ale wróćmy do meritum. Czemu zaś, ach czemu ostoja uprzejmości i osoba brzydząca się stosowaniem wulgaryzmów (etc., etc.), czyli niżej podpisany, uznałby wpis „zamknij się”, za sensowny? Bo wiecie, mam już, kurwa, szczerze dosyć tego, że w polskiej debacie publicznej funkcjonują osoby, które są „równiejsze”. Osoby takie mogą sobie pozwolić na praktycznie wszystko (i włos im z głowy za to nie spadnie), ale jeżeli ktoś będzie dla tych ludzi nieuprzejmy, to spotyka się to z powszechnym oburzeniem. Znamienny jest tytuł artykułu z TVP Info „„Wariatka” – Sikorski obraził sędzię TK. Tak jak rok temu”. Jestem, kurwa, przekonany, że gdyby Sikorski kazał się Pawłowicz zamknąć, to tytuł artykułu byłby ten sam, tak więc skupię się na jego drugiej części. Wydaje mi się, że jeżeli osoba o mentalności prymitywnego trolla internetowego zostaje sędzią TK, to taką osobę nadal należy traktować jak prymitywnego trolla internetowego. Jeżeli ktoś zasłużył sobie na brak szacunku, to tym kimś jest właśnie Krystyna Pawłowicz. To, że została sędzią TK niczego nie powinno zmieniać. Zanim ktoś powie „no ale debata publiczna!”. Poziom debaty publicznej w Polsce jest niemierzalny, bo jeszcze żaden ludzki instrument pomiarowy nie dotarł tak głęboko.
Czy w Polsce można dostać rok więzienia za próbę dokonania zamachu terrorystycznego i ani razu nie zostać nazwanym terrorysta? Oczywiście, że można. „Rok bezwzględnego więzienia - taką karę wymierzył sąd małżeństwu z Lublina, które na tamtejszy Marsz Równości przyniosło zrobione w domu materiały wybuchowe. Chcieli obrzucić nimi uczestników marszu. Arkadiusz i Karolina S. mieli przy sobie pojemniki z gazem do zapalniczek, do których taśmą klejąca i drutem przyczepione były petardy. Biegli orzekli, że gdyby te ładunki wybuchły w tłumie, mogłyby spowodować ofiary śmiertelne.” Co prawda chłopakowi i dziewczynie – prawdziwej rodzinie groziło do 8 lat wolności, ale chyba nikt nie jest specjalnie zaskoczony tym, że spotkała ich tak, zajebiście, surowa kara, jak rok pozbawienia wolności, prawda? Dodajmy sobie do tego fragment wyjaśnień składanych przez Arkadiusza S., do których dotarł Onet: „Na koszulce mam krzyż celtycki. Oznacza to, że jestem za Polakami i rodziną. Dla mnie wartości rodzinne to chłopak i dziewczyna”. Mamy więc typa z celtykiem, który razem z żoną zaniósł na Marsz Równości materiały wybuchowe domowej roboty, żeby pozabijać trochę ludzi. Gdybym był złośliwy, to napisałbym, że w sumie to dziwne, że nie dostał medalu od Ministerstwa Sprawiedliwości, ale ponieważ złośliwy nie jestem, napiszę jedynie tyle, że to kolejna odsłona „normalizacji” skrajnej prawicy i jej dokonań. Pora na kolejny eksperyment myślowy: wyobraźcie sobie, co by się działo, gdyby jakiś typ z sierpem i młotem na koszulce został złapany w trakcie próby wniesienia ładunku wybuchowego domowej roboty, na jakiś event religijny. Obstawiam, że pięć minut później Sebastian Kaleta domagałby się zdelegalizowania wszystkich partii lewicowych w Polsce. Ponieważ zaś zamachu terrorystycznego chciał dokonać jakiś skrajny prawak, nikomu się specjalnie nie chciało nad tym pochylać. Na uwagę zasługują też media, które nie nazywają rzeczy po imieniu. Ok, prokuratura nie chciała oskarżać tych ludzi o terroryzm, ale z tego, kurwa, nie wynika, że ci ludzie nie usiłowali dokonać takowego zamachu.
I tym optymistycznym akcentem zakończę niniejszy Przegląd. Miałem tutaj poruszyć znacznie więcej kwestii, ale z racji rozpisania się, raczej by się nie zmieściły. W przyszłym Przeglądzie będzie, między innymi o Ordo Szuris (i coś mi mówi, że spory kawałek tekstu im poświęcę), instrumentalnym traktowaniu przez Zjednoczoną Prawicę ochrony dzieci przed pedofilią, kolejnym radykale z Solidarnej Polski (który dostaje ostatnio sporo czasu antenowego). Będę również hejtował media (nie tylko rządowe) za gówniany research i fejki.
Źródła:
https://www.wprost.pl/kraj/10325381/prezydent-duda-rapowal-wers-z-talmudu-tania-prowokacja-prof-hartmana.html
Przyznam szczerze, że zastanawiałem się od czego zacząć i doszedłem do wniosku, że skoro już zapowiedziałem gościnny występ Prezydenta RP (za moment się będziecie mogli przekonać, że „występ” był sucharowym wordplayem), to ów występ przyda się do inauguracji Przeglądu. O tym, że pracownicy polskiej ochrony zdrowia zostali przez rząd doskonale przygotowani do tego, żeby mieć przejebane, wiedza wszyscy. Ponieważ władze zawiodły, społeczeństwo radzi sobie, jak może. Przykładowo raperzy zorganizowali akcję Hot16challenge („Wyzwanie polegające na nagraniu materiału wideo w którym raper wykonuje tzw. „szesnastkę” (zwrotkę składająca się z 16 wersów) pod dowolny beat, a następnie nominuje innych wykonawców ”), która to akcja jest zbiórką kasy na rzecz personelu medycznego. Tym razem, już na samym początku przyjdzie nam się zmierzyć z moją ulubioną zabawą pt. „eksperyment myślowy”. Otóż, wyobraźcie sobie, że jesteście prezydentem/prezydentką państwa, w którym ochrona zdrowia ledwie dycha. Co prawda, nie możecie sami z siebie wprowadzać ustaw, ale dysponujecie inicjatywą ustawodawczą i macie świadomość tego, że gdybyście jebnęli ustawą, w której zakładano by zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia, to większość parlamentarna musiałaby się poważnie zastanowić nad tą kwestią, bo ujebanie tej ustawy mogłoby się źle skończyć. Co więc robicie? No oczywiście, że zamiast się bawić w jakieś tam, kurwa, ustawy, bierzecie udział w akcji, żeby sobie trochę porapować. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że obecny Prezydent RP puścił się poręczy z tak wielkim impetem, że udało mu się wyprzedzić sondę Voyager-1. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, zamierzam się popastawić nad walorami artystycznymi rapsów Prezydenta RP. Zanim to zrobię, pozwolę sobie na krótką dygresję. W naszym kraju, tego rodzaju inicjatywy (wspieranie ochrony zdrowia przez pospolite ruszenie) są, niestety, potrzebne. Co za tym idzie, nie powinno się hejtować jakości tego, co ludzie sobie tam wyśpiewują (nawet jeżeli krwawią uszy), bo robią to w dobrym celu. Of korz, od tej reguły jest kilka wyjątków. Jednym z nich jest człowiek, który mógłby zrobić dla służby zdrowia znacznie więcej, a zdecydował się na lansik. Innymi słowy, Prezydent RP zasłużył sobie na każde wiadro błota, które zostało (i zostanie) na niego za to wylane. Ad meritum. Produkcja stoi na bardzo wysokim poziomie, na tak wysokim, że bez problemu można sobie wyobrazić, że w scenie, w której Martwybasen (wraz z koleżanką i kolegą) idzie się rozprawić z Franciszkiem, powinno się zastąpić kawałek DMX „X Gon' Give it to Ya” rapsami o ostrym cieniu mgły. Na uwagę zasługuje również warstwa tekstowa. Wyżej wzmiankowany „ostry cień mgły” podbił internet, acz wydaje mi się, że nie o taki rodzaj fejmu chodziło Prezydentowi RP (z jakiegoś powodu skasowano możliwość komentowania pod filmikiem). Rapsy Prezydenta RP były na tyle dobre, że do tej pory nie wiadomo, o co tak właściwie mu chodziło z tym „ostrym cieniem”. Kiedy narodowa beka z Prezydenta RP rozkręciła się na dobre, na ćwitrze odezwał się Hartman, który stwierdził, że to był cytat z Talmudu (ale dodał, że tłumaczenie kulawe). Szczerze mówiąc, nie znam się na Talmudzie (a jeszcze bardziej nie znam się na Talmudzie w oryginale), ale nawet jeżeli Prezydent RP chciał sobie pośpiewać na ten temat, to ja chyba jednak wolałbym Matisyahu. Niestety, nie możemy jeszcze zatrzymać karuzeli żenady, albowiem sprawa Hartmanowego ćwita miała ciąg dalszy. Prezydent w ramach jednej ze swoich sesji Q&A odniósł się do tegoż wpisu (bo pytano go o ten Talmud). Wypowiedź zacytuję w całości, bo to prawdziwy brylant argumentacyjny: „Jak słyszę, że niektórzy dali się nabrać na dość tanią prowokację prof. Hartmana, który lubi rzucić takim tekstem, który jest na zasadzie – uderz w stół, a nożyce się odezwą i ma prowokować antysemickie wypowiedzi i zachowania. Tam razem też się udało – wskazał. – Jestem katolikiem, nie jestem religioznawcą, ale z tego co słyszałem od poważnych ludzi, nie jest to fragment z Talmudu. Jeśli niektórzy dali się naciągnąć na tanią prowokację prof. Hartmana, to mogę tylko wyrazy współczucia przekazać – dodał.”. Urocze, nieprawdaż? Można było po prostu powiedzieć „nie, to nie Talmud”, albo „no generalnie to sam sobie to wymyśliłem, żeby fajnie brzmiało”, „zbieżność jest całkowicie przypadkowa”. Nie, trzeba było zacząć bredzić (a to i tak eufemizm) o tym, że Hartman chciał na niego poszczuć antysemitów. W tej samej wypowiedzi mamy specyficzny dupochron, bo wybory idą i trzeba walczyć z Bosakiem o elektorat: „jestem katolikiem” i wzmianka o tym, że mądrzejsi od Prezydenta RP twierdzą, że to nie jest cytat z Talmudu. No bo wiecie, Prezydent RP sam z siebie by nie mógł tego sprawdzić, bo przecież jest katolikiem, więc mu nie wolno, prawda, no więc głosujcie na mnie zamiast na Bosaka, plz! Czy jesteście już najedzeni? Zapewne. Czy to znaczy, że możemy zamknąć ten temat? Nic z tych rzeczy, albowiem szachinszach researchu, Rafał Ziemkiewicz po raz kolejny udowodnił, że gdyby na olimpiadzie była konkurencja „chwalenie się informacjami pochodzącymi z iDzD”, to Ziemkiewicz dożywotnio zdobywałby złote medale. Ponieważ beka z prezydenckiego rapu robiła się coraz bardziej spektakularna, ochotnicze internetowe hufce Zjednoczonej Prawicy miały pod górkę z bronieniem go. Najbardziej pod górkę miał jednakowoż Rafał Ziemkiewicz, który w pewnym momencie oświadczył, że ten ostry cień mgły jest (werble) cytatem z Biblii. Ziemkiewicz podparł się (a jakże) obrazkiem znalezionym w internetach. Tym razem Ziemkiewicz zjebał tak bardzo, że nie przeszkodziły mu nawet karawany Dudanitów (aczkolwiek mogło chodzić o aktyw partyjny dowożony na spotkania z prezydentem [jeżeli komuś się wydaje, że takie rzeczy się nie dzieją, to ma rację, wydaje mu się]). Co zrozumiałe, ćwiter momentalnie zaczął Ziemkiewicza wyśmiewać. Co jeszcze bardziej zrozumiałe, ów wyjebał swojego ćwita i nawet nie przeprosił za fejka (tak swoją drogą, czy tym się przypadkiem Ordo Iuris nie powinno zająć? Przeca to na kilometr pachnie obrazą uczuć religijnych). Wyznawcy Ziemkiewicza mieli, mają i będą mieli wyjebane na to, że ich idol non stop ordynarnie ściemnia, albo publikuje niesprawdzone informacje, bo jest, kurwa, zbyt leniwy, żeby użyć przeglądarki.
Kolejnym politykiem, który postanowił się trochę polansować w ramach hot16challenge, był Janusz Korwin Mikke (aka „Waszka G”), który najprawdopodobniej chciał nagrać cover „życia ostrego jak maczeta”, ale zapewne uznał, że lepiej będzie pierdolić o zabijaniu socjalistów. Rzecz jasna, kuce z miejsca zakochali się w rymach Korwina (musiałem). Trochę czasu minęło i jeden typ z Analogsów (o ksywce „Piguła” [przyznaję się w tym miejscu, że o ile Analogs kojarzyłem i parę kawałków znałem, to po ksywach bym ich nie rozpoznał]) przyjebał Korwinowi dissem (link w źródłach znajdziecie). Ponieważ „Piguła” śpiewał o tym, że gdyby mu JKM pomachał scyzorykiem, to wyciągałby go sobie z dupy, kuce momentalnie się obruszyły. Czemu? Odpowiem wam dygresją. Kiedyś mi w internetach mignął krótki tekst (nie wiem, kto był jego autorem), w którym stało, że piosenka „a na drzewach zamiast liści” jest dla kuców fajna, ale jeżeli zastąpi się w niej słowo „komuniści” słowem „korwiniści”, to się nagle okazuje, że lewaki są brutalne i że mamy do czynienia z drugim Katyniem. Tak więc, Korwin śpiewający o mordowaniu socjalistów jest spoko, ale ktoś śpiewający o tym, że gdyby mu pomachano scyzorykiem to machający musiałby się liczyć z uszkodzeniem odbytu, to już przemoc. Nawiasem mówiąc, dobrze, że „Piguła” nie zaśpiewał o tym, że otworzy Korwinowi parasol w dupie, bo pewnie kuce napisałyby donos do prokuratury (albowiem groźby karalne). Po co o tym wszystkim wspominam? Żeby nakreślić wam zajebisty problem, który mamy w Polsce z debatą publiczną. Kredens debaty publicznej jest tak bardzo przesunięty w prawo, że trzeba na tę debatę popatrzeć z zewnątrz, żeby to w ogóle zauważyć. Zadam wam kilka pytań pomocniczych. Pierwsze pytanie brzmi następująco: kto jest w Polsce uznawany za skrajną lewicę? Jak się tak człowiek zastanowi, to mu wychodzi, że generalnie, to mniejszości seksualne, zwolennicy prawa wyboru, progresji podatkowej, ludzie domagający się rozliczenia Kościoła z instytucjonalnego ukrywania pedofilów przed wymiarem sprawiedliwości, zwolennicy edukacji seksualnej, wegetarianie (o weganach nie wspominając), rowerzyści i na tym przerwę wyliczankę, bo niezależnie od tego, jak długa by ta lista nie była, to i tak ogromna większość tejże listy ze „skrajną lewicą” ma tyle wspólnego, co Ziemkiewicz z dziennikarstwem. W telegraficznym skrócie, „skrajną lewicą” może zostać praktycznie każdy. No dobrze, teraz przyszła pora na drugie pytanie pomocnicze. Kto w Polsce jest uznawany za skrajną prawicę? Ultranacjonaliści, neonaziści, faszyści (jeżeli ktoś wskrzesza organizację, która przed wojną była uznawana za faszystowską, to jest faszystą i jebie mnie to, że ów ktoś czuje się tym dotknięty), fundamentaliści religijni, skrajni konserwatyści etc. Lista ta powinna być znacznie dłuższa, ale prawda jest taka, że nie spotkałem się z tym, żeby mianem skrajnej prawicy nie został określony ktoś, kto na to nie zasłużył. Uwaga natury ogólnej, wszyscy, którzy chcą mi tłumaczyć, że (przykładowo) PiS nie jest skrajną prawicą, bo (…), proszeni są o wysyłanie swoich polemik na adres mamtowdupiewiecnicniewysyłaj na gmailu. Pora na kolejne pytanie pomocnicze: które media w Polsce uznawane są za „lewackie”? Tutaj odpowiedź jest raczej prosta: wszystkie, które nie podobają się prawicy. Jednakowoż nie można napisać, że chodzi o media „nieprawicowe”, bo prawicowa szuria ma tendencję do wzajemnego wyzywania się od lewaków. Lista mediów prawicowych byłaby cholernie długa, począwszy od TVP (homofobiczne rzygi, sebixo-nacjonalizm/etc. pozwalają zakwalifikować to medium do kategorii „skrajnie prawicowe”), poprzez wszelkiej maści wreale, pierdylion prawackich portali mających w nazwie „narodowy”, na prawicowej prasie („Do Rzeczy”, „Gazeta Polska”/etc.) kończąc. O kwintylionie prawicowych fanpejów (z których połowę prowadzi Vloger Dariusz) wspominać nie trzeba. Przed nami ostatnia para pytań pomocniczych: jakie poglądy głoszą ludzie, którzy są w Polsce uznawani za skrajną lewicę? Odpowiedziałem na to pytanie wcześniej (progresja podatkowa, dostęp do edukacji seksualnej/etc.). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że od „komuchów” (oraz od skrajnej lewicy) ludzie o wyżej wymienionych poglądach bywaj wyzywani również przez liberalną część komentariatu. No, ale to dygresja tylko. Jakie poglądy głoszą ludzie uznawani za skrajną prawicę? Zabijanie (zrzucanie z helikopterów, wieszanie, rozstrzeliwanie/etc. i torturowanie ludzi ), propsowanie „oczyszczania białej rasy” (tak więc jaranie się czystkami etnicznymi), najbardziej cywilizowani przedstawiciele skrajnej prawicy wzywają „jedynie” do pobić. Nie będzie zbytnim uproszczeniem stwierdzenie, że skrajna prawica jara się przemocą i owa przemoc jest praktycznie jedynym „pomysłem” skrajnej prawicy na rozwiązywanie większości „problemów”. Owszem, skrajnie prawicowe organizacje miewają również inne pomysły, ale jeżeli ktoś chciałby mnie zrzucić z helikoptera dlatego, że jestem lewakiem, to tak trochę mnie te inne pomysły jebią.
Właśnie nastała historyczna chwila, w której podzieliłem ten sam temat na dwa kawałki (żeby już nikt mi nie mógł zarzucić, że nie umiem w akapity!). No dobrze, skoro mamy to już za sobą, to pora na podsumowanie tego, co udało się ustalić w poprzednim kawałku. W telegraficznym skrócie: w Polsce nie istnieje coś takiego, jak „skrajna lewica”. Zanim ktoś zdąży nabrać powietrza, żeby krzyknąć „no ale Antifa”, uprzejmie taką osobę poinformuję, że nie trzeba być lewakiem, żeby nie lubić sebixów obwieszonych krzyżami celtyckimi. Jednym z największych sukcesów prawicy, było wmówienie sporej części społeczeństwa, że umiarkowane poglądy socjaldemokratyczne to poglądy „skrajnie lewicowe”. Prawicę w tym dziele wspiera ta mniej ogarnięta część liberalnego komentariatu, która widząc propozycję wprowadzenia progresji podatkowej (albo propozycje transferów społecznych), zaczyna pierdolić o gułagach i Wenezueli (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Wenezuela wyjebała się na niskich cenach ropy [tak po prawdzie, w takich warunkach wyjebałby się każdy inny kraj]). Kolejnym (nie mniejszym) sukcesem była normalizacja zachowań, które powinny się kończyć zarzutami i dotkliwymi karami z pierdlem włącznie. Chodzi o bardzo szerokie spektrum zachowań: wieszanie podobizn polityków, groźby (vide, casus byłej radnej PiS, Anny Kołakowskiej), noszenie rasistowskich bannerów (tzn. najpierw zapowiadano „swift justice”, a potem się okazało, że co prawda ktoś niósł transparent, ale to nie był jego transparent, więc nic się nie dało zrobić), publikowanie rasistowskich (i nie tylko) treści w social media. Czasem sprawa była na tyle jednoznaczna, że trzeba było uruchomić „machinę trywializacyjną” (brzmi to trochę, jak jakaś machina z „Cyberiady”, ale jestem katolikiem, nie jestem religioznawcą, ale z tego co słyszałem od poważnych ludzi, nie jest to fragment z „Cybierady”). Ktoś został spoliczkowany? Doigrał się. Ktoś został pobity? „Sytuacja nie powinna mieć miejsca, ale też ich rozumiem”. Innym razem okazywało się, że to wcale nie było pobicie, tylko ustawka. Dowodem miał być filmik puszczony w tak bardzo zwolnionym tempie, że gdyby ktoś odpalił z taką prędkością filmik z nokautami Tysona, to wyszłoby na to, że to też były ustawki. Nawiasem mówiąc, próba przekonania opinii publicznej do tego, że dokonania skrajnie prawicowych organizacji nie są w sumie takie złe, nie zaczęła się w 2015 roku. Ten proces trwał dość długo. Niemniej jednak do momentu, w którym nie wziął się za to prawicowy mainstream (z Ziemkiewiczami, Pereirami i politykami Prawa i Sprawiedliwości na czele), była ona skazana na porażkę. Osobną kwestią jest to, że dopiero przejęcie kontroli nad prokuraturą sprawiło, że nad skrajną prawicą otwarto parasol ochronny (ok, czasem ktoś oberwie zarzutami, ale to są przypadki, których nie da się zamieść pod dywan w żaden sposób). Jak już wspomniałem, to był długotrwały proces. Jak to wyglądało w praktyce? Ano tak, że z kiboli robiło się AK-owców (tego rodzaju pseudointelektualny wysryw pojawił się w którymś numerze „Frondy” i o ile mnie pamięć nie myli, autorem tegoż był Pereira). Wyglądało to tak, że tolerowało się agresję względem dziennikarzy, o ile agresja była skierowana w odpowiednią stronę. Przykładem niech będzie Marsz Niepodległości 2014, w trakcie którego Bartłomiej Graczak (wtedy Republika, teraz TVP) został obrzucony butelkami. Czemu? Bo rzucającym wydawało się, że jest z TVN-u. Jest nawet filmik, w którym Graczak (stojący na jakimś dachu) mijany jest przez tłum, który się drze „jebać (wiadomą stację)”. Graczak w pewnym momencie nie wytrzymał i zaczął się drzeć: „tutaj nie ma, kurwa, TVNu, tu Republika”. Potem, z uśmiechem na ustach, opowiadał o tym, że tłum na dole pozdrawia stację TVN, a maszerujący myśleli, że on jest z TVNu. Reasumując, Graczak nie miał pretensji o to, że ktoś zachowuje się agresywnie względem mediów, problemem było to, że ktoś wydarł ryj na niego. Takich sytuacji było pierdylion (i dałoby się pewnie napisać na ten temat obszerną książkę). Jaki przyniosły efekt? Co prawda, nie udało przekonać większości społeczeństwa do tego, że bandyci ganiający ludzi po ulicach są bohaterami, ale udało się wprowadzić w Polsce taką nową normalność. Po prostu przyzwyczajono nas do tego, że takie rzeczy się zdarzają, a jak już się zdarzają, to nigdy tak do końca nie wiadomo, czy aby na pewno wydarzyły się z winy bijącego, bo (i tu wstawcie sobie dowolną gówno-wymówke). O tym, że przy okazji tych działań wypromowano całą masę skrajnie prawicowych portali/vlogów wspominać chyba nie trzeba? Prawicy udało się doprowadzić do sytuacji, w której za oszołoma uznawana jest Sylwia Spurek (bo jest weganką), ale oszołomami nie są Braun, Korwin i wszyscy inni jarający się mordami politycznymi. Stało się tak dlatego, że do pierdolenia o mordach politycznych (pobiciach/etc.) po prostu przywykliśmy. Do tej układanki dodajmy jeszcze skretyniały komentariat, który buduje symetrię między (nieistniejącą) skrajną lewicą i skrajną prawicą. Warto sobie w tym miejscu zadać pytanie: czy istnieje jakakurwakolwiek symetria między zachowaniem Sylwii Spurek i zachowaniem JKM? Czy Sylwia Spurek twierdzi, że ludzi jedzących mięso (do których to ludzi się zaliczam) należałoby postawić przed plutonem egzekucyjnym? Jeżeli komuś się wydaje, że trochę to wszystko przejaskrawiam, to ja bym takiemu komuś proponował eksperyment myślowy: co by się stało, gdyby w hot16challenge wziął udział Adrian Zandberg wymachujący maczetą i pistoletem, który to Adrian Zandberg śpiewałby o tym, że prawicowców i kler należy zabijać, bo nie ma innej metody. Potem zaś sobie wyobraźmy, że tenże sam Zandberg opowiadałby przed kamerami o tym, że premier powinien stanąć przed plutonem egzekucyjnym. Ciekawym, jak szybko zajęłyby się nim odpowiednie służby i jak szybko powstałaby narracja o zagrożeniu lewackim ekstremizmem. Czemu więc nie reagujemy w ten sam sposób na wysrywy prawicy? Bo nas tak wytresowano. Na sam koniec tej przydługiej tyrady zostawiłem sobie takie dwa wyimki z mediów rządowych. Swego czasu, na portalu prowadzonym przez vlogera Dariusza, pojawiła się rozmowa z Braunem (ta w której stało, że Tusk powinien stanąć przed plutonem egzekucyjnym). Rozmowa była promowana tym cytatem i tekstem „jeżeli się zgadzasz, to udostępnij”. Obecne władze jebało to tak bardzo, że vloger Dariusz dostał miejsca na listach wyborczych w wyborach samorządowych i parlamentarnych (a zarówno Ziobro, jak i Jaki pompowali mu balonik wizerunkowy w trakcie wyborów). Kilka lat później, tenże sam Braun opowiadał w Sejmie o tym, że jeżeli Polacy zostaną wypuszczeni z kwarantanny, to może Szumowski nie zostanie powieszony na placu Trzech Krzyży. Co ciekawe, tym razem rządowe media nie miały problemu z interpretacją i na portalu TVP Info można było przeczytać artykuł pt.: „Szokujące słowa Brauna (...)”. Jak mniemam, wcześniej redaktorów z TVP Info słowa Brauna nie szokowały, bo mówił o zabijaniu „tych, co trzeba”.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
No dobra, miało być o tematach bieżących, a zrobiło się lewackie teoretyzowanie. Wracajmy do teraźniejszości. Trwa odmrażanie gospodarki. Każda „odmrażana” branża musi liczyć się ze sporą liczbą obostrzeń i ograniczeń (co jest akurat całkiem sensowne). Przy okazji „odmrożenia” restauracji, do jednej z nich udał się, z gospodarską wizytą Premier Tysiąclecia i pokazał (po raz kolejny), że polskie władze mają (w stopniu absolutnym) wypierdolone na jakiekolwiek obostrzenia. Odpowiedzialne i rozsądne władze starałyby się dawać dobry przykład, ale polityków partii rządzącej nie można podejrzewać o to, że są odpowiedzialni i rozsądni. „Przy jednym stoliku może przebywać rodzina lub osoby pozostające we wspólnym gospodarstwie domowym - tak brzmi oficjalne i powszechne zalecenie dotyczące klientów restauracji i barów. I w tym kontekście zainteresowanie wzbudziła seria zdjęć Mateusza Morawieckiego z Gliwic, opublikowanych na oficjalnym twitterowym profilu kancelarii premiera. Widać na nich szefa rządu oraz m.in. właścicieli jednej z gliwickich restauracji, którzy skorzystali z rozwiązań zawartych w rządowej tarczy antykryzysowej. Wszyscy siedzą przy jednym stoliku, nikt nie ma na twarzy maseczki ani niczego innego, co zasłaniałoby usta i nos." Dla nikogo nie było niespodzianką to, że media zaczęły grillować Premiera Tysiąclecia w tym temacie. W takiej sytuacji, każdy polityk, niebędący naczyniem gospodarczym o szerokim zastosowaniu, zwykle służącym do przenoszenia (przechowywania) płynów lub drobnoziarnistych materiałów sypkich, zdawałby sobie sprawę z tego, że należałoby przeprosić za fuckup i zadeklarować poniesienie konsekwencji (mandat i te sprawy). Nikogo więc nie powinno dziwić to, że Premier Tysiąclecia zachował się zupełnie inaczej i powiedział, że co prawda: „pewne odległości są zalecane, ale nie są nakazywane”. Ponieważ Premier Tysiąclecia (delikatnie rzecz ujmując) minął się z prawdą, jedynym (sensownym) wyjściem z sytuacji było przeproszenie i zaproponowanie „dobrowolnego poddania się karze”. I znowuż, nikogo nie powinno dziwić, że Premier Tysiąclecia zareagował inaczej. Tzn. w sumie to w ogóle nie zareagował, bo do zareagowania oddelegowany został rzecznik rządu, Piotr Muller, który przeprosił za to, że "z winy politycznego zaplecza" premier Mateusz Morawiecki nie wiedział, że "zalecenie dotyczące zachowania dystansu 1,5 metra w restauracji od osób, z którymi nie mieszka się w jednym gospodarstwie domowym, jest zaleceniem obowiązującym.” Przyznam się w tym miejscu, że kilka razy te wynurzenia czytałem i zastanawiałem się nad tym, dlaczego rzecznik rządu zaserwował wszystkim narracje, z której wynikało, że Premier Tysiąclecia, jest nieogarem, który nie wie, jak wyglądają obostrzenia, które jego ekipa wprowadza w Polsce. A potem mnie olśniło. Jestem się w stanie założyć o wiele, że załatwiono to w ten sposób dlatego, że Premier Tysiąclecia nie chciał się z niczego tłumaczyć plebsowi i za cokolwiek ów plebs przepraszać. Mogło być również tak, że Premier Tysiąclecia chciał wyjść przed kamery i przeprosić, ale podwładni go powstrzymali, bo chciał to zrobić w koszulce z napisem #wyjebane.
Jest sobie w internetach taki komiks jak „niezrozumiały człowiek”. Niestety, komiks ów nie był aktualizowany od dłuższego czasu. Niemniej jednak, autor powinien być dumny, bo doczekał się kontynuatora swojego dzieła i to kontynuatora w randze ministra. Skąd wiedzieliście, że chodzi o Szumowskiego i jego podejście do obowiązku zakrywania twarzy? Można mu darować inicjalne wypowiedzi, w których hejtował noszących maseczki. Tzn., ok, może i wyszedł na nieogara, ale załóżmy, że po prostu nie wiedział, że one jednakowoż trochę mogą pomóc. Potem zdecydowano o tym, że zakrywanie nosa i ust będzie obowiązkowe. Przyznać muszę, że po wejściu w życie tego nakazu (albo, może „zalecenia”? Nie wiem, nie jestem Premierem), bardzo rzadko widywało się kogoś bez maski na twarzy. Policja upominała „lekkoduchów” i te upomnienia nie budziły jakiegoś specjalnego sprzeciwu społecznego. A potem pomału następowało rozprzężenie, które, moim zdaniem wywołane było tym, że władze non stop opowiadały o tym, że w sumie to jest już zajebiście i że wychodzimy na prostą i że w sumie gdyby nie ukryta opcja niemi.., znaczy się Śląsk, to w sumie byłoby po koronawirusie. Zaczęło się od noszenia maseczek na brodzie, potem spora część ludzi w ogóle przestała nosić maski. Co w takiej sytuacji robi odpowiedzialna i rozsądna władza? Zwiększa liczbę patroli, które będą upominały ludzi olewających nakaz zakrywania ust i nosa, wrzuca w media informacje o tym, że te maski to powinniśmy, kurwa, nosić, żeby bezobjawowi nie zarażali innych ludzi. Co robią nasze władze? Ano, noszą się z zamiarem zniesienia nakazu zakrywania ust i nosa. Dopuszczają „regionalizację”, tzn. w tych regionach, które są na tyle nierozsądne, że dalej mają zachorowania (mimo tego, że minister Szumowski się tak bardzo nie wysypiał), nakaz będzie nadal obowiązywał. Warto nadmienić, że zniesienie nakazu będzie dotyczyło „przestrzeni otwartej”, bo w zamkniętych pomieszczeniach nadal będzie on obowiązywał. Pamiętacie może te porady, z których wynikało, że należy unikać dotykania okolic twarzy? Nie wiem, jak wy, ale ja jestem absolutnie wręcz pewien, że wachlowanie się maską w trakcie wchodzenia i wychodzenia ze sklepów, nie przełoży się na to, że ludzie będą się częściej macać po twarzach. Ja wiem, że ja już się wielokrotnie pastwiłem nad tym, że nasze władze są w chuj nieogarnięte, jeżeli chodzi o politykę informacyjną w czasach pandemii, ale to, co teraz się odjebuje w sprawie maseczek, jest przysłowiową cebulą na torcie. Jakiś czas temu Szumowski stwierdził, że w maskach będziemy śmigać, być może, aż do czasu wynalezienia szczepionki. Rozumiem, że wypowiedź ta mogła być efektem tego, że media zamiast zająć się czymś produktywnym, wolały truć dupę Szumowskiemu pytaniami „do kiedy te maski?”. Ok, rozumiem to, ale ta wypowiedź została usłyszana przez bardzo wiele osób. Teraz się okazuje, że albo wynaleziono szczepionkę, ale nikt nam nic o tym nie powiedział, albo nakaz zakrywania zostaje zniesiony dlatego, że w sumie to skoro ludzie nie noszą masek, to równie dobrze można to nienoszenie „zalegalizować”. Genialne, kurwa, w swojej prostocie. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że mniej więcej pod koniec czerwca, polskie szwalnie uszyją 100 milionów maseczek. Tylko, nie bardzo wiadomo, po chuj. Wspominam o tych maseczkach dlatego, że to jest kolejna, dość wyraźna sugestia, że nakaz zakrywania ust i nosa miał być nakazem raczej długoterminowym. Co się więc zmieniło? Nie wiadomo. Władza na wszelki wypadek nie rozmawia o tym z obywatelami, bo przecież to wymagałoby traktowania obywateli po partnersku, a już sam fakt istnienia czegoś takiego, jak TVP pokazuje, że władze nie dorosły do tego, żeby społeczeństwo traktować „na poważnie”.
Od tematu maseczek można gładko przejść do tematu środków ochrony indywidualnej, co niniejszym czynię. Nie wiem, czy wiecie, ale w Polsce mamy coś takiego, jak podziemie antywirusowe, które zaopatruje personel medyczny w środki ochrony indywidualnej. Ktoś może zapytać: jak to możliwe? Przecież polski personel medyczny jest doskonale zaopatrzony w te środki! Tak przynajmniej twierdzą władze, a one by nas nie okłamały. Właśnie dlatego. Ponieważ ochrona zdrowia ma przypominać gigantyczną wioskę potiomkinowską dla suwerena, personel medyczny nie może głośno powiedzieć, że czegoś tam brakuje. Czemu nie może? Miło że pytacie. Traf chciał, że jeden z członków mojej rodziny od lat pracuje w szpitalu. Osoba ta opowiadała o tym, że ich placówka jest chujowo przygotowana, że nie mają praktycznie żadnych środków ochrony indywidualnej (problem z doproszeniem się o testy po tym, jak się okazało, że jeden z pacjentów miał koronę, of korz też był). Osoba ta opowiadała o tym, że tak to ujmę, „nieoficjalnie”, bo gdyby poszła z tym do jakiejś gazety, albo do inszych mediów, to zostałaby wyjebana z roboty. Innymi słowy, w ochronie zdrowia jest tak dobrze, że aż nie wolno o tym opowiadać. Właśnie dlatego ludzie, którzy chcieli zaopatrywać personel medyczny w przyłbice, muszą to robić drogą nieoficjalną. Gdyby bowiem ktoś oficjalnie poprosił o takie rzeczy, to pewnie wyjebanoby go z roboty. Wczujcie się na moment w tę sytuację. Wiecie, że macie kontakt z chorymi. O tym, że choroba jest groźna nikogo nie trzeba przekonywać, bo jest sporo przypadków tego, że wylogowywali się z jej powodu młodzi ludzie, którzy ponoć mieli przechodzić tę chorobę w miarę bezproblemowo. Choroba może również zostawić sporo różnych powikłań. Tym samym od tego, w jaki sposób będziecie chronieni, może zależeć wasze zdrowie i życie. Szpitale nie są w stanie zapewnić wam środków ochrony indywidualnej, bo ich po prostu nie mają. Nie wolno wam głośno o tym mówić, ani też poprosić o te środki, bo będziecie mieli przesrane. Innymi słowy, odebrano wam prawo do tego, żeby dbać o swoje zdrowie (i życie). Pozwolę sobie w tym miejscu na kolejną dygresję. Ja rozumiem, że partia rządząca dba o swój wizerunek i trudno się jej przyznać do tego, że cokolwiek zjebała bez opowiadania o tym, że przez osiem ostatnich lat przed ostatnimi pięcioma latami, to mafie vatowskie jadły ośmiorniczki (czy jakoś tak). Ja to rozumiem, ale nie jestem w stanie zrozumieć bycia chujem na tak wysokim poziomie, że stawia się ludzi przed alternatywą: albo zamkniesz mordę i być może się zarazisz, albo się odezwiesz i być może się nie zarazisz, ale głównie dlatego, że zostaniesz wyjebany z roboty. Jeżeli ktoś jest ciekaw tego, jak wygląda podziemie antywirusowe, to w źródłach znajdziecie link do artykułu, którego lektura może być ekwiwalentem kilku mocnych kaw.
Jakiś czas temu na ćwitrze doszło do wymiany ćwitów, o której bardzo szybko zrobiło się bardzo głośno. Krystyna Pawłowicz popełniła wpis w sprawie radiowej Trójki: „Trujka”... Samooczyszczenie...”. Jej wpis skomentował Radosław Sikorski, który napisał był: „zamknij się, wariatko”. Być może to, co teraz napiszę, będzie dość niepopularne, ale jeżeli mam być szczery, to gdyby Sikorski darował sobie to „wariatko” (a mógł sobie, kurwa, darować, bo osoby z problemami natury psychicznej są u nas stygmatyzowane na każdym kroku), to uznałbym jego wpis za całkiem sensowny. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Sikorski brnął później w dywagacje, że skoro takie, a nie inne słowo istnieje, to chyba po to, żeby z niego korzystać/etc. No więc, kurwa, nie bardzo. No, ale wróćmy do meritum. Czemu zaś, ach czemu ostoja uprzejmości i osoba brzydząca się stosowaniem wulgaryzmów (etc., etc.), czyli niżej podpisany, uznałby wpis „zamknij się”, za sensowny? Bo wiecie, mam już, kurwa, szczerze dosyć tego, że w polskiej debacie publicznej funkcjonują osoby, które są „równiejsze”. Osoby takie mogą sobie pozwolić na praktycznie wszystko (i włos im z głowy za to nie spadnie), ale jeżeli ktoś będzie dla tych ludzi nieuprzejmy, to spotyka się to z powszechnym oburzeniem. Znamienny jest tytuł artykułu z TVP Info „„Wariatka” – Sikorski obraził sędzię TK. Tak jak rok temu”. Jestem, kurwa, przekonany, że gdyby Sikorski kazał się Pawłowicz zamknąć, to tytuł artykułu byłby ten sam, tak więc skupię się na jego drugiej części. Wydaje mi się, że jeżeli osoba o mentalności prymitywnego trolla internetowego zostaje sędzią TK, to taką osobę nadal należy traktować jak prymitywnego trolla internetowego. Jeżeli ktoś zasłużył sobie na brak szacunku, to tym kimś jest właśnie Krystyna Pawłowicz. To, że została sędzią TK niczego nie powinno zmieniać. Zanim ktoś powie „no ale debata publiczna!”. Poziom debaty publicznej w Polsce jest niemierzalny, bo jeszcze żaden ludzki instrument pomiarowy nie dotarł tak głęboko.
Czy w Polsce można dostać rok więzienia za próbę dokonania zamachu terrorystycznego i ani razu nie zostać nazwanym terrorysta? Oczywiście, że można. „Rok bezwzględnego więzienia - taką karę wymierzył sąd małżeństwu z Lublina, które na tamtejszy Marsz Równości przyniosło zrobione w domu materiały wybuchowe. Chcieli obrzucić nimi uczestników marszu. Arkadiusz i Karolina S. mieli przy sobie pojemniki z gazem do zapalniczek, do których taśmą klejąca i drutem przyczepione były petardy. Biegli orzekli, że gdyby te ładunki wybuchły w tłumie, mogłyby spowodować ofiary śmiertelne.” Co prawda chłopakowi i dziewczynie – prawdziwej rodzinie groziło do 8 lat wolności, ale chyba nikt nie jest specjalnie zaskoczony tym, że spotkała ich tak, zajebiście, surowa kara, jak rok pozbawienia wolności, prawda? Dodajmy sobie do tego fragment wyjaśnień składanych przez Arkadiusza S., do których dotarł Onet: „Na koszulce mam krzyż celtycki. Oznacza to, że jestem za Polakami i rodziną. Dla mnie wartości rodzinne to chłopak i dziewczyna”. Mamy więc typa z celtykiem, który razem z żoną zaniósł na Marsz Równości materiały wybuchowe domowej roboty, żeby pozabijać trochę ludzi. Gdybym był złośliwy, to napisałbym, że w sumie to dziwne, że nie dostał medalu od Ministerstwa Sprawiedliwości, ale ponieważ złośliwy nie jestem, napiszę jedynie tyle, że to kolejna odsłona „normalizacji” skrajnej prawicy i jej dokonań. Pora na kolejny eksperyment myślowy: wyobraźcie sobie, co by się działo, gdyby jakiś typ z sierpem i młotem na koszulce został złapany w trakcie próby wniesienia ładunku wybuchowego domowej roboty, na jakiś event religijny. Obstawiam, że pięć minut później Sebastian Kaleta domagałby się zdelegalizowania wszystkich partii lewicowych w Polsce. Ponieważ zaś zamachu terrorystycznego chciał dokonać jakiś skrajny prawak, nikomu się specjalnie nie chciało nad tym pochylać. Na uwagę zasługują też media, które nie nazywają rzeczy po imieniu. Ok, prokuratura nie chciała oskarżać tych ludzi o terroryzm, ale z tego, kurwa, nie wynika, że ci ludzie nie usiłowali dokonać takowego zamachu.
I tym optymistycznym akcentem zakończę niniejszy Przegląd. Miałem tutaj poruszyć znacznie więcej kwestii, ale z racji rozpisania się, raczej by się nie zmieściły. W przyszłym Przeglądzie będzie, między innymi o Ordo Szuris (i coś mi mówi, że spory kawałek tekstu im poświęcę), instrumentalnym traktowaniu przez Zjednoczoną Prawicę ochrony dzieci przed pedofilią, kolejnym radykale z Solidarnej Polski (który dostaje ostatnio sporo czasu antenowego). Będę również hejtował media (nie tylko rządowe) za gówniany research i fejki.
Źródła:
https://www.wprost.pl/kraj/10325381/prezydent-duda-rapowal-wers-z-talmudu-tania-prowokacja-prof-hartmana.html
https://twitter.com/donald_PL_/status/1261597808018194432
https://www.youtube.com/watch?v=bRMnuOSr42Q
https://tvn24.pl/pomorze/gdansk-umorzenie-w-sprawie-wpisu-kolakowskiej-ra752769-2501725
https://oko.press/to-nie-byl-moj-baner/
https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2017-06-26/sytuacja-nie-powinna-miec-miejsca-ale-tez-ich-rozumiem-beata-mazurek-o-bojce-w-radomiu/
https://www.press.pl/tresc/57970,wiceszef-publicystyki-tvp-info-w-zajsciach-na-marszu-rownosci-w-bialymstoku-dopatrzyl-sie-ustawki
https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,16950383,Dziennikarze_TV_Republika_zaatakowani_przez_chuliganow_.html
Zamiast
linkować vlogera Dariusza, linkuje swój ćwit, w którym zebrałem
jego twórczość.
https://www.tvp.info/47907820/koronawirus-polska-szokujace-slowa-grzegorza-brauna-o-ministrze-zdrowia-byc-moze-nie-zostanie-powieszony-na-latarni-wieszwiecej
https://tvn24.pl/polska/premier-po-wizycie-w-restauracji-zalecenia-to-nie-nakazy-ustawa-istnieje-obowiazek-stosowania-zalecen-4592558
https://www.rp.pl/Koronawirus-SARS-CoV-2/200529616-Rzecznik-rzadu-Premier-nie-wiedzial-ze-to-zalecenie-obowiazuje.html
Podziemie antywirusowe:
https://oko.press/podziemie-antywirusowe-dlaczego-musieli-konspirowac/
https://twitter.com/sikorskiradek/status/1262995897375428609