Zaczniemy od tematu mocno bieżącego, którym jest reprywatyzacja, który to temat powinien przestać być bieżący pierdylion lat temu. Czemu tak się nie stało? Pozwolę sobie zacytować pointę artykułu, który sobie przeczytałem na OKO Press, albowiem jest ona bardzo dobrym podsumowaniem: “Kres takim sytuacjom przynieść może jedynie uchwalenie kompleksowej ustawy reprywatyzacyjnej, czego nie udało się skutecznie dokonać od 30 lat. Polska pozostaje jedynym krajem postkomunistycznym, który tego nie zrobił.”. W ciągu ostatniej kadencji, temat reprywatyzacji pojawiał się w mediach głównie za sprawą Chłopaka z Biedniejszej Rodziny (aka Patryk Jaki), który szefował tzw. “Komisji Weryfikacyjnej” (aka: “Komisja do spraw usuwania skutków prawnych decyzji reprywatyzacyjnych dotyczących nieruchomości warszawskich, wydanych z naruszeniem prawa”), która powinna się nazywać “Komisją do spraw kreowania wizerunku polityków, którzy w niej zasiadają”. Chłopak z Biedniejszej Rodziny robił to, czego oczekiwali od niego jego przełożeni. Bywało więc tak, że w mediach łamiące newsy dotyczące reprywatyzacji pojawiały się ciurkiem. Nie chciałbym być źle zrozumiany. Dla mnie to, co się odjebywało w kwestii reprywatyzacji, to była (cytując klasyka) jakaś pierdolona porażka. W Nowej Odrodzonej Rzeczypospolitej można było odzyskać kamienicę z lokatorami, a potem wynająć zbójów w celu wypierdolenia tychże lokatorów. Można było też zabić kogoś, kto nie dawał się zastraszyć i nie ponieść za to żadnych konsekwencji (albowiem “winnych nie ustalono”), ale to tylko dygresja. Gdybym miał jakoś podsumować dotychczasowe działania kolejnych rządów (po 89-tym), jeżeli chodzi o kwestie reprywatyzacji, to bym napisał, że wszystkie te kolejne rządy miały totalnie wyjebane na reprywatyzację. Nie inaczej jest ze Zjednoczoną Prawicą. Na pierwszy rzut oka, taka Komisja Weryfikacyjna była i jest potrzebna. Tylko, że zaraz po pierwszym rzucie następuje drugi i wtedy w nazwie komisji można dostrzec kluczowe “wydanych z naruszeniem prawa”. Cebulą na torcie jest to, że do komisji, która miała oceniać, czy w trakcie reprywatyzacji nie doszło do naruszenia prawa, oddelegowano ludzi, którzy na temat prawa mieli raczej niewielkie pojęcie (mimo że przynajmniej jeden z jej członków ma wykształcenie prawnicze). O tym, jak bardzo komisja nie ogarnia prawa mogliśmy się przekonać w trakcie przesłuchania jednego ze świadków, który “zszokował” komisję tym, że jego zeznania różnią się od wyjaśnień, które składał jako podejrzany. Moim zdaniem skład komisji wybrano nieprzypadkowo (bo w PiSie i okolicach na pewno znalazłoby się kilku dobrych prawników). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że w komisji zasiadali posłowie różnych formacji, ale Zjednoczona Prawica zadbała o to, żeby mieć w tej komisji większość (tak więc, nawet gdyby posłowie innych formacji zaczęli wierzgać, nie miałoby to najmniejszego znaczenia). Gdyby w komisji zasiadali ludzie ogarnięci, to wyglądałoby to tak: prawnicy wykopują błędy proceduralne, do których doszło przy reprywatyzacji takiej, a takiej kamienicy i uchylają decyzję. Of korz, sprawa ma swój finał w sądzie, zaś sąd podziela opinię komisji, ze względu na naruszenia prawa/etc. No nie da się tu zbyt dużej inby zrobić. Zupełnie inaczej wygląda to w sytuacji, w której komisja robi gargantuicznych rozmiarów show, w trakcie którego wybiera sobie reprywatyzacje, w których doszło do naruszenia prawa na zasadzie “ene due rike fake”. Wtedy bowiem sąd uchyli decyzję komisji, która uchyliła decyzję o reprywatyzacji. No tutaj narracja sama się pcha w ręce, bo “sądy stoją po stronie mafii reprywatyzacyjnej”. No bo skoro Patryk Jaki robił sobie zdjęcie w pokoju, w którym było BARDZO DUŻO PAPIERÓW, to znaczy, że sprawę zbadano dogłębnie i że decyzja o uchyleniu reprywatyzacji (naruszenie prawa/etc.) musiała być słuszna, prawda? Dzięki takim narracjom można sobie spokojnie budować wizerunek kogoś, kto “chciał coś zmienić, ale mu mafie/elity/etc. nie pozwoliły”. Sama zaś Zjednoczona Prawica mogła dzięki temu tłumaczyć, że jest pierwszą władzą, która pochyliła się nad problemem. Tylko, że to bzdura. Gdyby Zjednoczonej Prawicy zależało na tym, żeby kwestie reprywatyzacji jakoś ogarnąć, to ustawa reprywatyzacyjna powstałaby jeszcze zanim Chłopak Z Biedniejszej Rodziny pomyślał o tym, że mógłby w komisji zasiąść. Ponadto, komisja celowo skupia się na przypadkach, w których doszło do złamania prawa, bo dzięki temu można odciągnąć uwagę suwerena od tego, że w Polsce nie trzeba było prawa łamać, żeby zreprywatyzować cokolwiek, bo w tym zakresie prawo w Polsce po prostu, kurwa, nie działa. To znacznie większy problem niż to, że niewielkiej części reprywatyzacji dokonano z naruszeniem prawa (bo po co naruszać prawo, skoro nawet nie trzeba go naginać?). Z tą ustawą reprywatyzacyjna to też jest ciekawa sprawa. Ostatnio, w ramach wypełniania obowiązków trollskich grzebałem sobie za wypowiedziami Chłopaka z Biedniejszej Rodziny (w temacie repry) i trafiłem na wypowiedź z 9 lutego 2018. Zapewniał, że ustawa już gotowa i że trzeba ją tylko przegłosować. Rzecz jasna, moment, w którym to ogłosił nie miał absolutnie nic wspólnego z faktem, że w Zjednoczonej Prawicy trwała wtedy przepychanka pt. “kto będzie kandydatem na prezia Wawy”. W lipcu 2018 Patryk Jaki powiedział, że: “Obiecaliśmy, że przygotujemy projekt ustawy reprywatyzacyjnej i go przygotowaliśmy. Decyzja należy do premiera”, po czym dodał, że ustawa jest gotowa do przyjęcia. Dwa miesiące później mogliśmy się dowiedzieć od Chłopaka z Biedniejszej Rodziny, że: “o ustawę reprywatyzacyjną trzeba pytać w kancelarii premiera”. Prócz tego dodał, że on zrobił wszystko, co od niego należało. Potem były wybory samorządowe, w trakcie których Patryk Jaki zebrał straszliwy wpierdol i kwestie reprywatyzacyjne na jakiś czas przycichły. W styczniu 2019 GW odpaliło temat “Taśm Kaczyńskiego” (temat, rzecz jasna, miał obalić PiS). W trakcie trwania inby złożono wniosek o odwołanie Jakiego ze stołka przewodniczącego komisji. Jaki odparł wtedy, że: “Jeśli ktoś chce odwołać mnie z komisji weryfikacyjnej, to staje po stronie mafii reprywatyzacyjnej”. Gdybym był złośliwy (a nie jestem), to zapytałbym o to, po czyjej stronie stanął Patryk Jaki, kiedy objął mandat europosła i zrezygnował z funkcji przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej. W styczniu 2019 mogliśmy się również dowiedzieć tego, że “nie wiadomo kiedy skończą się konsultacje” nad ustawą reprywatyzacyjną, zaś w kwietniu 2019 ogłoszono, że w tej kadencji PiS jednak się nad tym problemem nie pochyli. W przysłowiowym międzyczasie Jaki ogłosił, że startuje w wyborach do Parlamentu Europejskiego również po to, żeby pokazać w Brukseli jak wyglądała reprywatyzacja w Polsce. Jakby to powiedział klasyk: Urocze. Widać więc, kurwa, dość wyraźnie, że (ujmując rzecz kolokwialnie) po stronie Zjednoczonej Prawicy nie było woli politycznej, żeby tę ustawę przegłosować. Ujmując rzecz nieco mniej kolokwialnie, Zjednoczona Prawica ma to w dupie. Tzn. ok, jak trzeba było pompować kandydaturę Jakiego w Wawie, to się tłumaczyło, że “konsultacje” i te sprawy, żeby Jaki mógł mówić, że “walczy o ustawę”, ale potem uznano, że ważniejsze od ustawy reprywatyzacyjnej jest np. szczucie na mniejszości seksualne.
Poprzedni kawałek Przeglądu można uznać za wstęp do niniejszego kawałka. Tak się bowiem stało, że NAGLE cała Zjednoczona Prawica (z Prezydentem RP włącznie) zainteresowała się znowu tematem reprywatyzacji. Jak do tego doszło? Jan Śpiewak został skazany za “pomówienie mecenas Bogumiły Górnikowskiej-Ćwiąkalskiej”. Prezydent RP zapowiedział, że jeżeli trafi do niego wniosek o ułaskawienie, to sprawa zostanie wnikliwie zbadana. Niemniej jednak wypowiedzią, z której wprost idealnie można bezproblemowo wyczytać przyczyny, dla których Zjednoczona Prawica w ogóle zainteresowała się sprawą Śpiewaka, jest wypowiedź Sebastiana Kalety: “Wyrok w sprawie Jana Śpiewaka budzi wątpliwości, jeśli chodzi o elementarne poczucie sprawiedliwości. Sądy miały negatywny udział w sprawie reprywatyzacji”. Jeżeli ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości, to podpowiem: chodzi o narrację “sądy chuje”, bo w tle jest tzw. “ustawa kagańcowa”, więc trzeba pokazać suwerenowi, że w tym starciu słuszność ma (jak zwykle) władza. Jeżeli zaś chodzi o samą sprawę Jana Śpiewaka, to wyrok sądu mnie absolutnie nie dziwi. Czemu? Pozwólcie, że po raz kolejny zabiorę was na wycieczkę do mojego ulubionego (rzecz jasna wymyślonego) miasta nad akwenem. Wyobraźmy sobie, że w takim mieście jest pewien Zakład Pracy, do którego wysyła się zasłużonych, żeby mogli się odkuć (mowa tu o wypłatach rzędu nastu tysięcy zetów miesięcznie). Wyobraźmy sobie, że w trakcie jednej z poprzednich kadencji zasłużeni, prócz zajebiście wysokich wypłat, dostawali jeszcze większe nagrody/premie. Teraz zaś wyobraźmy sobie, że ktoś to zwęszył i postanowił poinformować o tym opinię publiczną. Problemy tego kogoś zaczęły się w momencie, w którym (zapewne z powodu wkurwu) użył w wypowiedzi niezbyt przemyślanych słów i wyszło na to, że ktoś wyprowadzał pieniądze z Zakładu Pracy. Nietrudno sobie wyobrazić, co było dalej. Jeżeli jednak ktoś sobie nie może wyobrazić, to podpowiem, że chodziło o przejebanie procesu. O ile bowiem de facto, przyznawanie takich premii można było potraktować, jako wyprowadzanie pieniędzy, to już de iure, nie można było, bo wszystko odbywało się zgodnie z prawem. A przeca wystarczyło, że bohater (tej wymyślonej historii) po prostu opisałby całą sprawę bez dodawania, że było to wyprowadzanie pieniędzy. Sprawa, o którą wyjebał się Śpiewak jest bardzo podobna. Jeżeli faktycznie odbyło się to tak, że ustanowiono kuratora dla 120-latka, to trzeba było zwrócić uwagę na to, że tego rodzaju praktyka była zgodna z prawem (z artykułu na OKO press sobie wyczytałem, że dopiero w 2016 roku “do Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego wprowadzono jednoznaczny zapis zakazujący ustanowienia kuratora dla ochrony praw osoby, jeżeli istnieją przesłanki uznania jej za zmarłą”). Osobną kwestią jest to, że nie dało się również jednoznacznie ustalić ile lat miał ten ktoś (bo w 2008 mógł mieć od 89 do 140 lat). Na uwagę zasługuje też fakt, że w optyce Zjednoczonej Prawicy artykuł 212 kodeksu karnego, to coś w rodzaju kota Schrödingera. Jak oberwał nim Wojciech Biedroń, to było źle. Jak Wielki Deweloper pozwał Wyborczą, to się nagle okazało, że ten artykuł jest całkiem spoko. No, ale to dygresja tylko. Sam Śpiewak w trakcie jednej wypowiedzi stwierdził, że: “Sąd skazał mnie, czepiając się słówek”. Cytuję te słowa nie dlatego, że chce się z nich nabijać, ale dlatego, że w gigantycznym uproszczeniu są one prawdziwe. Jedyne, co bym w nich zmienił to to, że zamiast “czepiając się słówek” napisałbym “zwracając uwagę na słówka”. Sądy od dłuższego czasu zajmują się tego rodzaju sprawami (acz przeważnie są to pozwy cywilne). Sytuacje, w których polityk rozjechany przez jakieś media (albo oponentów politycznych) pozywa kogoś za to, że w obszernym materiale (np. 10-stronicowym), na jednej ze stron pojawiło się zdanie, które może nie mieć pokrycia w faktach, wygrywa w sądzie, a potem opowiada o tym, że udowodnił, że dziennikarze kłamią, to nie jest political fiction. Niestety, mówiąc, bądź pisząc o jakimś polityku/etc. trzeba się liczyć z takim scenariuszem, tak więc trzeba pilnować dosłownie każdego słowa (trochę brawurowo stylistycznie mi to wyszło, ale raczej się już do tego zdążyliście przyzwyczaić). Na swoje nieszczęście, Śpiewak słów nie pilnował i jego (krótki, bo to ćwiter był) wpis sugerował, że w trakcie odzyskiwania kamienicy przez Bogumiłę Górnikowską-Ćwiąkalską, doszło do jakiegoś przekrętu, mimo że wszystko odbyło się zgodnie z obowiązującymi przepisami. Tym, co mnie w tej sprawie wkurwia najbardziej jest nagłe zainteresowanie Zjednoczonej Prawicy kwestiami reprywatyzacji. Tej samej Zjednoczonej Prawicy, która nie potrafiła przez cztery ostatnie lata (tak, musiałem) napisać i przegłosować ustawy reprywatyzacyjnej. Ok, może ta napisana przez Jakiego&co była chujowa, ale przecież ktoś inny się mógł tym zająć, prawda? Przypominam, że mówimy tu o formacji, której lider opowiadał publicznie o tym, że ważny prawnik będzie pisał od nowa traktaty unijne (swoją drogą, ciekawe jak mu idzie). Ta sama formacja nie była w stanie ogarnąć tematu reprywatyzacji. Tzn., może inaczej. Temat reprywatyzacji ogarniała bardzo dobrze, ale tylko wtedy, gdy było jej to potrzebne do zrealizowania jakiegoś innego celu, tak jak teraz. Trzeba pokazać, że sędziowie są chujami? Proszę bardzo – PATRZCIE CO ZROBIONO ZE ŚPIEWAKIEM! Samej ustawy reprywatyzacyjnej Zjednoczona Prawica nie rusza, bo jej to do niczego niepotrzebne (wszak kolejne wybory w Wawie dopiero w 2023 będą).
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Skoro zaś poruszyłem temat “ustawy kagańcowej”, to pociągnę temat dalej, bo można było zobaczyć, co się dzieje, kiedy dojdzie do starcia prawnika z kimś, kto skończył prawo (aka Sebastian Kaleta). Ponieważ Sebastian Kaleta jest wannabe Patrykiem Jakim, toteż będzie o nim raczej głośno w obecnej kadencji (dlatego, że stosuje dokładnie takie same metody autopromocji, jak Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny), acz to dygresja znowu. Kaleta zapomniał o tym, że Twitter to nie messenger i różni ludzie mogą się zapoznać z jego twórczością. Kiedy Borys Budka skrytykował “ustawę kagańcową”, Sebastian Kaleta napisał, że: “to skopiowanie przepisów obowiązujących we Francji :) O ile mi wiadomo Francja jest UE, w UE są również Niemcy, w których sędziów powołują bezpośrednio politycy. Kwalifikowanie naszych partnerów z UE jako państw autorytarnych jest nie na miejscu!”. Heheszkom nie było końca, aż tu nagle pojawił się jakiś Laurent Pech (ze swoim pi ejcz di), który specjalizuje się w prawie UE/etc. i w kilkunastu ćwitach wytłumaczył, dlaczego wpis Kalety, delikatnie rzecz ujmując, mija się z prawdą. Na samym początku Kaleta zapewne chciał olać te ćwity, ale ponieważ w pewnym momencie okazało się, że zasięg tych ćwitów jest znacznie większy od jego heheszków, postanowił zareagować. Zrobił to metodą na Patryka Jakiego: „None of your tweets refers to regulations which are in force or are in the recently presented bill. Unfortunetaly someone misleaded you and abused your expert position. (...)”. Nie mam najmniejszych wątpliwości odnośnie tego, że ćwit Kalety był tłumaczony przez profesjonalnych tłumaczy, więc nie będę krytykował (nieistniejących) błędów językowych. Skupię się za to na dwóch sprawach. Pierwsza to taka, że jak się już komuś mówi „no elo, ale nie masz racji”, to wypadałoby trochę szczegółów podać. Jak się twierdzi (tzn. usiłuje twierdzić), że krytykowane rozwiązania ustawowe „nie istnieją”, to warto by było napisać coś o tych, które obowiązują. Druga sprawa to to, że Kaleta zastosował metodę, do której mogliśmy się przyzwyczaić w trakcie ostatniej kadencji. O którą metodę chodzi? Pozwólcie, że posłużę się przykładem (grillowałem to w jednym z poprzednich Przeglądów, ale warto się nad tym pochylić po raz kolejny). Wszyscy pamiętają Czarne Protesty. Zygotariański projekt ustawy autorstwa Ordo Iuris wkurwił wszystkich do tego stopnia, że kupa ludzi wyszła na ulice (zaś w internetach po raz pierwszy od dłuższego czasu drony PiSu zostały po prostu rozjechane). Projekt był wkurwiający sam w sobie, ale tym, co ludzi rozdrażniło najbardziej, była propozycja karania za nielegalną aborcję. W jaki sposób Ordo Iuris broniło swojego projektu? W skrócie: hurr durr, takie rozwiązania są np. w Hiszpanii. Byłaby wielka szkoda, gdyby ktoś sobie poszukał tych „rozwiązań” prawda? Na moje szczęście można było sobie poczytać o tych ustawach po angielsku (bo tak to bym musiał zawracać dupę komuś, kto mówi językami). Jakiż był mój brak zdziwienia, gdy się okazało, że, owszem, w Hiszpanii nielegalna aborcja jest karana, ale prócz tego, zalegalizowano tam aborcję na życzenie do 12 tygodnia ciąży + jest tam trochę wyjątków (tzn. umożliwiających terminację ciąży po 12 tygodniu). Kiedy zwróciłem na to uwagę Jednemu Panu z Ordo Iuris, ów odparł, że ja nie rozumiem o co chodzi i skończył dyskusję. W przypadku ustawy Kagańcowej (i wielu innych) prawica stosowała dokładnie tę samą metodę. Zbierano jakieś kawałki ustaw z różnych krajów, a potem twierdzono, że „no elo, ale to przecież tak samo, jak w Niemczech, Francji, Holandii/etc.”. Cała ta narracja rozjebałaby się o jedno bardzo proste pytanie: w którym państwie obowiązują regulacje identyczne z tymi, które chcecie wprowadzić? Można by było do tego pytania dodać pytanie pomocnicze: czy jeżeli skopiujemy przecinek z ustawy obowiązującej w Niemczech, to czy można twierdzić, że ustawa jest taka sama, jak ta, z której skopiowaliśmy przecinek? Wydaje mi się, że wiem, jak na pytanie pomocnicze odpowiedziałby Sebastian Kaleta, ale pewności mieć nie mogę. Tak swoją drogą, znamienne jest to, że Zjednoczona Prawica (oraz inne Ordo Iurisy) stosują tę samą metodę od dłuższego czasu i ani oponenci polityczni, ani też dziennikarze nie nauczyli się z tym walczyć, choć to banalnie proste w dzisiejszych czasach. Wyobraźmy sobie sytuację, w której przed kamery wychodzi Sebastian Kaleta, albo jakiś inny Patryk Jaki wannabe i opowiada o tym, że „no elo, ta nasza ustawa, to taka sama jak w kraju tym i tym”. Czy skontaktowanie się z politykami z tych krajów, bądź też z dziennikarzami, którzy specjalizują się w prawie i ustalenie, czy takie rozwiązania faktycznie obowiązują, byłoby problemem? Tzn., ja wiem, że to jest od ponad 4 lat problem nie do przeskoczenia, ale przy odrobinie chęci, dałoby się to zrobić. Teraz sobie wyobraźmy, że dziennikarz, który zrobił research, zaprasza do studia wcześniej wzmiankowanego wannabe Patryka Jakiego i odpytuje go z tego, jak bardzo proponowane rozwiązania rozmijają się z ustawami, które wprowadzano w krajach, o których wannabe Patryk Jaki wspominał. Potem zaś można by było obserwować przepiękny meltdown polityka, który usiłowałby tłumaczyć, że czarne jest jednak białe. Niestety, w naszych okolicznościach przyrody, przeczołgiwaniem Sebastianów Kaletów zajmować się muszą profesory zagramaniczne. Sorry, taki mamy klimat.
W poprzednich Przeglądach pastwiłem się nad tym, jakich kandydatów Zjednoczona Prawica chciała oddelegować do Trybunału Konstytucyjnego. W pewnym momencie dałem sobie spokój, bo sama Zjednoczona Prawica nie bardzo wiedziała kogo (prócz Pawłowicz i Piotrowicza) chce wrzucić do TK (ostatecznie padło na Jakuba Stelinę, który był dopiero trzecim kandydatem). Rzecz jasna, Prezydent RP przyjął ślubowanie od całej trójki, ale chyba się nie cieszył, bo na zaprzysiężeniu nie było mediów. Z tego z kolei płynie wniosek taki, że miałem trochę racji, kiedy się wymądrzałem w temacie tego, że nikt z Prezydentem RP nie konsultował tych kandydatur i pewnie się o nich z mediów dowiedział. Jestem przekonany o tym, że decyzja o niezaproszeniu mediów była decyzją Prezydenta RP, który doskonale sobie zdawał sprawę z tego, że byłby to idealny spot wyborczy dla jego kontrkandydatów (a wybory już niebawem). Jeszcze zanim się okazało, że media nie będą mogły sfilmować przyjęcia przez Prezydenta RP ślubowania od Towarzysza Antykomunisty (aka, Stanisław Piotrowicz) dało się odczuć, że sytuacja jest raczej napięta. Media zaczęły lekko grillować prezydenta twierdząc, że cała ta akcja z Piotrowiczem to test “antykomunizmu” Prezydenta RP. W tym miejscu pora na dygresję. Ja to już powtarzałem kilka razy (a przynajmniej tak się mi wydaje), jednakże powtórzę jeszcze raz (na wypadek, gdyby coś się popsuło i nie było mnie słychać). Otóż, mnie naprawdę jebie to, czy ktoś był w PZPR i co ktoś robił za czasów PRLu. Tzn., może inaczej – jeżeli ten ktoś nie łamał opozycjonistom palców w szufladach, nie robił im ścieżek zdrowia i nie zajmował się szeroko pojętym gnojeniem opozycji, to mógłby sobie być nawet chuj-wie-jak-wysoko-postawionym PZPR-owcem (albo innym esbekiem). Moja upierdliwość w temacie Piotrowicza bierze się stąd, że partia, która od początku swojego istnienia pierdoli o tym, że wszystko i wszystkich trzeba dekomunizować, przytuliła kogoś z takim, a nie innym życiorysem. Mało tego. Typ najpierw został oddelegowany do “reformowania sądownictwa” (of korz, w ramach dekomunizowania tegoż), a potem wcisnęli go do Trybunału Konstytucyjnego. Cebulą na torcie (to już druga) było to, w jaki sposób przedstawiano kandydatów w Sejmie. Gdyby ktoś usłyszał laurkę, którą tam wygłoszono pod adresem Piotrowicza i gdyby ten ktoś nie wiedział, o kogo chodzi, to taki ktoś były w stanie pomyśleć, że ów kandydat był (co najmniej) jednym z najważniejszych działaczy antykomunistycznych przed 89-tym rokiem i bez niego pewnie “Solidarność” by w ogóle nie powstała. Dla mnie to, że Zjednoczona Prawica traktuje hasła antykomunizmu instrumentalnie, nie jest najmniejszym zaskoczeniem (dawno temu się w tym temacie wymądrzałem [jak kto ciekaw, to link do notki w Źródłach znajdzie]). Niemniej jednak załamuje mnie to, że nikt (ani politycy, ani dziennikarze) nie potrafi ich w tym temacie solidnie zgrillować. Jeżeli już jakieś próby są podejmowane, to wyglądają one tak: “Patryk Jaki o tym, czy poparłby całą trójkę kandydatów PiS do TK: nad jedną z osób bardzo poważnie bym się zastanawiał”. Cebulą na torcie (trzecią z kolei) był fakt, że Jaki nie powiedział, o którą osobę chodzi, a dziennikarz taktownie nie próbował się tego dowiedzieć. Gdyby dziennikarz przygotował się do rozmowy (pewnie był zarobiony i nie dał rady), to mógłby Patrykowi Jakiemu zacytować jego własne słowa sprzed paru lat: “Ja wiem po co ja przyszedłem do polityki. Ja przyszedłem do polityki po to, by zerwać te postkomunistyczne kajdany z Polski, aby Polska, która w tej chwili jest państwem skolonizowanym przez różnego rodzaju grupy interesów, aby wreszcie sprawić, żeby nasza ojczyzna mogła normalnie oddychać, panie redaktorze”. Po zacytowaniu, można by było zapytać Jakiego o to, czy zagłosowałby za Piotrowiczem w ramach „zrywania postkomunistycznych kajdan z Polski”, no ale to tylko dygresja. Wróćmy do Prezydenta RP, który mimo buzi pełnej antykomunistycznych frazesów (i mimo paradowania w ciuchach marki Red is Bad), bez szemrania przyjął ślubowanie od Piotrowicza. Obóz prezydencki usiłował się bronić tym, że w sumie to prezydent ma niewiele do gadania, bo jak Sejm podejmie decyzje, to prezydent musi przyjąć ślubowania. Kiedy przypomniano, że już raz nie przyjął, obóz prezydencki odbił piłeczkę: no ale wtedy to Sejm anulował wcześniejszą decyzję/etc. Wyobraźmy sobie rzecz niewyobrażalną, a mianowicie to, że Prezydent RP nie cierpi na daleko posuniętą Gowinozę, która sprawia, że prócz niezaproszenia mediów nie zrobił nic, żeby pokazać, że kandydatury mu nie pasują (choć ewidentnie mu one nie podchodziły). Owszem, ślubowania musiał przyjąć, ale mógł zrobić srogą inbe. Tzn. od momentu, w którym dowiedział się tego, kogo, ekhm, obóz „antykomunistyczny”, chce wsadzić do TK, powinien srogo inbić do mediów w temacie tego, że jemu ta kandydatura nie pasuje. Sejm zrobiłby i tak to samo, ale wtedy Prezydent RP mógłby zorganizować konferencję prasową przed zaprzysiężeniem i w trakcie tejże opowiedzieć o tym, że jego zdaniem w TK nie powinno być miejsca dla takich ludzi, ale, niestety, musi uszanować decyzję Sejmu. Jeżeli mam być szczery, cieszy mnie to, że Prezydent RP nie zrobił czegoś takiego, bo mógłby w ten sposób zapunktować przed wyborami. Na sam koniec tej tyrady pozwolę sobie na zacytowanie słów Piotrowicza, który odnosząc się do krytyki pod adresem jego kandydatury do TK stwierdził: „Naruszyłem interesy establishmentu III RP”. Od siebie chciałbym dodać do tej wypowiedzi tyle, że Piotrowicz zaczął „naruszać interesy establishmentu III RP” na długo przed powstaniem III RP.
Niestety, nie możemy na tym zakończyć tematu „dekomunizacji” sądownictwa, bo Zjednoczona Prawica sobie ostatnio przepięknie strzeliła w biodro (nie, to nie był strzał w stopę). Jakiś czas temu TSUE się wypowiedziało w temacie tego, co się u nas odpierdala z sądownictwem. Nie będę się tu pochylał nad kwestiami prawnymi dlatego, że się na nich, kurwa, nie znam. Pochylę się nad tym, w jaki sposób Zjednoczona Prawica usiłowała temat spinować: „Portal wPolityce.pl dysponuje pełną listą sędziów nominowanych przez Radę Państwa PRL (na liście znalazło się też kilka nazwisk sędziów, którzy znajdują się obecnie w stanie spoczynku). Wystąpił o nią prof. Kamil Zaradkiewicz, sędzia Izby Cywilnej Sądu Najwyższego i za jego zgodą publikujemy ją w całości.” (…) TSUE zwrócił bowiem uwagę na kwestie związane z niezależnością Krajowej Rady Sądownictwa i ogólnie, z niezależnością sędziowską. Czy Rada Państwa PRL była organem bardziej niezależnym i apolitycznym, niż dzisiejsza KRS? To retoryczne pytanie to pułapka dla „kasty” sędziowskiej.” Cytat pochodzi z mojego ukochanego portalu „w Polityce”. Temat „siedmiuset sędziów” nabrał w pewnym momencie rozpędu i podchwyciły go osoby w rodzaju Sebastiana Kalety: „Protestujący sędziowie widzą problem w tym, że dziś demokratyczny KRS wybiera sędziów. Ale nie widzą problemu w tym, że mamy 746 sędziów, którzy rozstrzygają sprawy Polaków, a do sądów zostali powołani przed Radę Państwa PRL z Wojciechem Jaruzelskim na czele”. A potem się okazało, że ta konkretna narracja była zajebiście nieprzemyślana. Czemu? Albowiem na „liście Zaradkiewicza” powinna się znaleźć również obecna prezeska Trybunału Konstytucyjnego, Julia Przyłębska. To jest swoją drogą trochę fascynujące, bo autor listy musiał wiedzieć, że powinna się ona na niej znaleźć. Nie bez przyczyny napisałem „autor”, bo Zaradkiewicz mógł tę listę jedynie firmować własnym nazwiskiem (a przygotowaniem tejże mógł się zająć jakiś usłużny ghost writer). Ciekaw jestem, co sobie myślał autor. Że nikt tego nie sprawdzi? Ok, być może polskie dziennikarstwo (i politycy niePiSu) nie powala sumiennością jeżeli chodzi o debunki narracji Zjednoczonej Prawicy, ale zawsze istnieje ryzyko, że ktoś będzie pamiętał bio Przyłębskiej i zwróci uwagę na to, że na liście brakuje jej nazwiska. W tym miejscu warto zaznaczyć, że choć budowanie tej narracji było dość głupie, to jednak najprawdopodobniej nikomu nie będzie się chciało tego jakoś specjalnie wykorzystywać w celu grillowania Zjednoczonej Prawicy. A potem dziennikarze i politycy (ci, którzy nie należą do Zjednoczonej Prawicy) będą się głośno zastanawiać nad tym, jak to możliwe, że Zjednoczona Prawica może tak bezczelnie ściemniać.
W poprzednim Przeglądzie pastwiłem się nad Doktorem Chłopakiem z Biedniejszej Rodziny, który zarabiając ponad 200 tysięcy złotych rocznie był zbyt biedny, żeby było go stać na procesy. W ramach pastwienia się, zwróciłem uwagę na to, że to trochę dziwne, że Patryk Jaki wiedząc, jak wysokie są opłaty sądowe nie zrobił nic, aby je obniżyć. Tak, robiłem sobie po prostu jaja, bo zdaje sobie sprawę z tego, że Jaki miał w głębokim poważaniu wysokość opłat sądowych. Obstawiam, że nie chciało mu się wywalać pieniędzy w błoto na wytaczanie procesów, których raczej nie wygra. Teraz, mając kasę europosła, może sobie na to pozwolić (a potem, jak już przejebie, tłumaczyć, że przegrał przez Elity III RP albo inny spisek lewactwa). Przypominam to wszystko, albowiem okazało się, że sprawa jest jeszcze bardziej absurdalna, niżby się to mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Otóż, jeden z ćwiternautów zwrócił moją uwagę na fakt, że w czasie, w którym Patryk Jaki był wiceministrem (i „nie było go stać na procesy”) podjęto decyzję o podwyższeniu opłat sądowych (jeżeli kogoś interesuje ten temat, to link do artykułu znajdzie w Źródłach). Co prawda, Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny z racji katapultowania się do Brukseli, nie brał udziału w ostatnim głosowaniu nad tymi zmianami, ale projekt wpłynął do Sejmu w styczniu 2019, a wtedy Doktor Jaki jeszcze sobie wiceministrował w najlepsze. Ponieważ zaś projekt nowelizacji kpc (oraz innych ustaw) był projektem rządowym, Patryk Jaki nie mógł o nim nie wiedzieć (a być może nawet brał udział w tworzeniu tegoż projektu). A teraz proszę was wszystkich o chwilę zadumy nad bezczelnością kogoś, kto wie o tym, że w trakcie jego urzędowania w ministerstwie, forsowano nowelizację, która podwyższała opłaty sądowe, a mimo tego, ten ktoś (zarabiając pieniądze nieosiągalne dla przeciętnego suwerena) opowiada o tym, że nie było go stać na procesy. O tym, że Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny powinien zostać zgrillowany w tym temacie, wspominać nie trzeba. Tak samo, jak o tym, że nikt go nie zgrillował.
Pora na kolejny follow up. W jednym z poprzednich Przeglądów wspomniałem o tym, jak niewiele brakowało do tego, żeby polska prawica mogła odfajkować achievement w postaci zamachu terrorystycznego. Chodzi, rzecz jasna, o małżeństwo, które chciało wyrazić swoją dezaprobatę wobec lubelskiego Marszu Równości. Problem polegał na tym, że owo małżeństwo swoją dezaprobatę chciało wyrazić przy użyciu materiałów wybuchowych: „Domowej roboty ładunki wybuchowe były śmiertelnie groźne. To wnioski z finalnej opinii biegłego, dotyczącej wydarzeń z ostatniego Marszu Równości w Lublinie.” Na uwagę zasługuje inny fragment tekstu: „Wpłynęła już do nas finalna opinia biegłego w tej sprawie. Wynika z niej, że zabezpieczone przy podejrzanych przedmioty stanowiły przyrządy wybuchowe, groźne dla zdrowia i życia wielu osób – wyjaśnia prokurator Frąk.W tej sytuacji śledczy nie zmieniają zarzutów pod adresem Karoliny i Arkadiusza S. Małżonkowie odpowiedzą za nielegalne wytwarzanie i posiadanie urządzeń wybuchowych. Grozi za to od pół roku do ośmiu lat więzienia. Aktu oskarżenia w tej sprawie można się spodziewać w najbliższych tygodniach.”. Kurde, wydaje mi się, że czegoś tu brakuje, ale nie jestem pewien, co to takiego. A, już wiem, może, kurwa, wzmianki o tym, że to była próba dokonania zamachu terrorystycznego? Bo to nie jest tak, że policja wjechała temu małżeństwu do domu i znalazła tam domowej roboty materiały wybuchowe – ci ludzie przynieśli to na kontrmanifestacje i raczej nie po to, żeby się pochwalić pomysłowością. Co znamienne, w przeważającej większości artykułów, odnoszących się do tego tematu, słowo „terroryzm” ni chuja nie pada. Jeżeli zaś chodzi o zarzuty, to to jest na serio absurdalne, bo w przypadku 41-latka, który chciał kontrmanifestować Marsz Równości we Wrocławiu – wymachując nożami (przy okazji darł ryja „Allah Akbar”) „śledczy uznali, że popełnił przestępstwo o charakterze terrorystycznym”. Aczkolwiek, może ja patrzę na to ze złej strony. Tzn., może powinniśmy się cieszyć z tego, że chociaż ten typ oberwał „terroryzmem”, bo przecież śledczy mogli uznać, że „nielegalne posiadanie noży”. Tak, wiem, typ wymachiwał nożami, a miłe małżeństwo z Lublina niosło te bomby domowej roboty w plecakach, ale, do kurwy nędzy, przynieśli je w konkretne miejsce w konkretnym celu i udawanie, że jest inaczej, jest cokolwiek niepoważne.
W lipcowym Przeglądzie opisywałem dość pojebaną sytuację, do której doszło w czerwcu w Pabianicach: „W ubiegły czwartek w Zespole Szkół numer 3 w Pabianicach przeprowadzono realistyczne szkolenie z udziałem grupy antyterrorystów (gdzie indziej przeczytałem, że byłych antyterrorystów)- informuje lokalny portal "Życie Pabianic", który nagłośnił sprawę. Grupa uzbrojonych mężczyzn z kominiarkami na głowach i z pistoletami maszynowymi w rękach wtargnęła do jednej z sal. W tym czasie obradowała w niej rada pedagogiczna, w której brało udział około trzydziestu nauczycieli.” Praktycznie nikt nie wiedział o tym, że ktokolwiek planuje jakieś „realistyczne szkolenie”: „„W chwili ataku jeden z robotników, który pracował w drugim budynku szkoły, zadzwonił na policje i zgłosił podejrzenie ataku terrorystycznego. Policjanci przyjęli zgłoszenie, bo nie zostali wcześniej poinformowano o tym, że atak na szkołę jest pozorowany.” Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że w trakcie „szkolenia” w szkole znajdowali się jedynie nauczyciele. Na szczęście nikomu nic się nie stało (choć kilka osób wpadło w panikę, a jedna straciła przytomność). Co zrozumiałe, sprawa wywołała gigantyczną gównoburzę. Wydawać by się mogło, że taka gównoburza sprawi, że raczej nikt już nie wpadnie na tego rodzaju genialny pomysł, prawda? Otóż nieprawda. Dyrektorka (teraz już była dyrektorka) jednej ze szkół w Barczewie uznała, że to był jednak bardo dobry pomysł. Różnica polegała na tym, że o ile w Pabianicach w „realistycznym szkoleniu” wzięli udział antyterroryści, to w Barczewie „do zabawy” zaproszono kogo innego: „Mężczyźni – jak się okazało członkowie organizacji paramilitarnych - "ubrani byli w moro, na głowach mieli kominiarki, byli uzbrojeni w pistolety, w budynku używali materiałów wybuchowych". Co zrozumiałe, nikt nie został poinformowany o „szkoleniu” i w szkole wybuchła panika (jeden z uczniów uciekł przez okno [na szczęście z parteru]). Wkurw rodziców był tak duży, że doprowadzili do wyjebania z roboty dyrektorki. Na tym konsekwencje się nie skończyły, bo ze stołka wyleciał również komendant policji. Okazało się bowiem, że policja została poinformowana o tym, co się będzie działo w szkole, ale zupełnie nic z tym faktem nie zrobiono. Nie wiadomo, czy sprawa nie skończy się dla tego duetu zarzutami. Zastanawiam się nad tym, czy te dwa fuckupy wystarczą, czy też za jakiś czas przeczytamy o kolejnym.
Na tym zakończę niniejszy Przegląd. Co prawda nie napiszę wam, kiedy będzie następny, ale będzie w piątek. Nie napiszę wam również tego, o czym będzie ten następny Przegląd i dlaczego między innymi o Hołowni, biedowaniu za 9 tysięcy, moim ulubionym duecie Jaki&Kaleta oraz o redaktorze “Newsweeka”, który zaczął opowiadać Petersonizmy.
Źródła:
https://wiadomosci.onet.pl/kraj/patryk-jaki-projekt-ustawy-reprywatyzacyjnej-jest-juz-gotowy-do-przyjecia/3dgbhnt
Poprzedni kawałek Przeglądu można uznać za wstęp do niniejszego kawałka. Tak się bowiem stało, że NAGLE cała Zjednoczona Prawica (z Prezydentem RP włącznie) zainteresowała się znowu tematem reprywatyzacji. Jak do tego doszło? Jan Śpiewak został skazany za “pomówienie mecenas Bogumiły Górnikowskiej-Ćwiąkalskiej”. Prezydent RP zapowiedział, że jeżeli trafi do niego wniosek o ułaskawienie, to sprawa zostanie wnikliwie zbadana. Niemniej jednak wypowiedzią, z której wprost idealnie można bezproblemowo wyczytać przyczyny, dla których Zjednoczona Prawica w ogóle zainteresowała się sprawą Śpiewaka, jest wypowiedź Sebastiana Kalety: “Wyrok w sprawie Jana Śpiewaka budzi wątpliwości, jeśli chodzi o elementarne poczucie sprawiedliwości. Sądy miały negatywny udział w sprawie reprywatyzacji”. Jeżeli ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości, to podpowiem: chodzi o narrację “sądy chuje”, bo w tle jest tzw. “ustawa kagańcowa”, więc trzeba pokazać suwerenowi, że w tym starciu słuszność ma (jak zwykle) władza. Jeżeli zaś chodzi o samą sprawę Jana Śpiewaka, to wyrok sądu mnie absolutnie nie dziwi. Czemu? Pozwólcie, że po raz kolejny zabiorę was na wycieczkę do mojego ulubionego (rzecz jasna wymyślonego) miasta nad akwenem. Wyobraźmy sobie, że w takim mieście jest pewien Zakład Pracy, do którego wysyła się zasłużonych, żeby mogli się odkuć (mowa tu o wypłatach rzędu nastu tysięcy zetów miesięcznie). Wyobraźmy sobie, że w trakcie jednej z poprzednich kadencji zasłużeni, prócz zajebiście wysokich wypłat, dostawali jeszcze większe nagrody/premie. Teraz zaś wyobraźmy sobie, że ktoś to zwęszył i postanowił poinformować o tym opinię publiczną. Problemy tego kogoś zaczęły się w momencie, w którym (zapewne z powodu wkurwu) użył w wypowiedzi niezbyt przemyślanych słów i wyszło na to, że ktoś wyprowadzał pieniądze z Zakładu Pracy. Nietrudno sobie wyobrazić, co było dalej. Jeżeli jednak ktoś sobie nie może wyobrazić, to podpowiem, że chodziło o przejebanie procesu. O ile bowiem de facto, przyznawanie takich premii można było potraktować, jako wyprowadzanie pieniędzy, to już de iure, nie można było, bo wszystko odbywało się zgodnie z prawem. A przeca wystarczyło, że bohater (tej wymyślonej historii) po prostu opisałby całą sprawę bez dodawania, że było to wyprowadzanie pieniędzy. Sprawa, o którą wyjebał się Śpiewak jest bardzo podobna. Jeżeli faktycznie odbyło się to tak, że ustanowiono kuratora dla 120-latka, to trzeba było zwrócić uwagę na to, że tego rodzaju praktyka była zgodna z prawem (z artykułu na OKO press sobie wyczytałem, że dopiero w 2016 roku “do Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego wprowadzono jednoznaczny zapis zakazujący ustanowienia kuratora dla ochrony praw osoby, jeżeli istnieją przesłanki uznania jej za zmarłą”). Osobną kwestią jest to, że nie dało się również jednoznacznie ustalić ile lat miał ten ktoś (bo w 2008 mógł mieć od 89 do 140 lat). Na uwagę zasługuje też fakt, że w optyce Zjednoczonej Prawicy artykuł 212 kodeksu karnego, to coś w rodzaju kota Schrödingera. Jak oberwał nim Wojciech Biedroń, to było źle. Jak Wielki Deweloper pozwał Wyborczą, to się nagle okazało, że ten artykuł jest całkiem spoko. No, ale to dygresja tylko. Sam Śpiewak w trakcie jednej wypowiedzi stwierdził, że: “Sąd skazał mnie, czepiając się słówek”. Cytuję te słowa nie dlatego, że chce się z nich nabijać, ale dlatego, że w gigantycznym uproszczeniu są one prawdziwe. Jedyne, co bym w nich zmienił to to, że zamiast “czepiając się słówek” napisałbym “zwracając uwagę na słówka”. Sądy od dłuższego czasu zajmują się tego rodzaju sprawami (acz przeważnie są to pozwy cywilne). Sytuacje, w których polityk rozjechany przez jakieś media (albo oponentów politycznych) pozywa kogoś za to, że w obszernym materiale (np. 10-stronicowym), na jednej ze stron pojawiło się zdanie, które może nie mieć pokrycia w faktach, wygrywa w sądzie, a potem opowiada o tym, że udowodnił, że dziennikarze kłamią, to nie jest political fiction. Niestety, mówiąc, bądź pisząc o jakimś polityku/etc. trzeba się liczyć z takim scenariuszem, tak więc trzeba pilnować dosłownie każdego słowa (trochę brawurowo stylistycznie mi to wyszło, ale raczej się już do tego zdążyliście przyzwyczaić). Na swoje nieszczęście, Śpiewak słów nie pilnował i jego (krótki, bo to ćwiter był) wpis sugerował, że w trakcie odzyskiwania kamienicy przez Bogumiłę Górnikowską-Ćwiąkalską, doszło do jakiegoś przekrętu, mimo że wszystko odbyło się zgodnie z obowiązującymi przepisami. Tym, co mnie w tej sprawie wkurwia najbardziej jest nagłe zainteresowanie Zjednoczonej Prawicy kwestiami reprywatyzacji. Tej samej Zjednoczonej Prawicy, która nie potrafiła przez cztery ostatnie lata (tak, musiałem) napisać i przegłosować ustawy reprywatyzacyjnej. Ok, może ta napisana przez Jakiego&co była chujowa, ale przecież ktoś inny się mógł tym zająć, prawda? Przypominam, że mówimy tu o formacji, której lider opowiadał publicznie o tym, że ważny prawnik będzie pisał od nowa traktaty unijne (swoją drogą, ciekawe jak mu idzie). Ta sama formacja nie była w stanie ogarnąć tematu reprywatyzacji. Tzn., może inaczej. Temat reprywatyzacji ogarniała bardzo dobrze, ale tylko wtedy, gdy było jej to potrzebne do zrealizowania jakiegoś innego celu, tak jak teraz. Trzeba pokazać, że sędziowie są chujami? Proszę bardzo – PATRZCIE CO ZROBIONO ZE ŚPIEWAKIEM! Samej ustawy reprywatyzacyjnej Zjednoczona Prawica nie rusza, bo jej to do niczego niepotrzebne (wszak kolejne wybory w Wawie dopiero w 2023 będą).
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Skoro zaś poruszyłem temat “ustawy kagańcowej”, to pociągnę temat dalej, bo można było zobaczyć, co się dzieje, kiedy dojdzie do starcia prawnika z kimś, kto skończył prawo (aka Sebastian Kaleta). Ponieważ Sebastian Kaleta jest wannabe Patrykiem Jakim, toteż będzie o nim raczej głośno w obecnej kadencji (dlatego, że stosuje dokładnie takie same metody autopromocji, jak Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny), acz to dygresja znowu. Kaleta zapomniał o tym, że Twitter to nie messenger i różni ludzie mogą się zapoznać z jego twórczością. Kiedy Borys Budka skrytykował “ustawę kagańcową”, Sebastian Kaleta napisał, że: “to skopiowanie przepisów obowiązujących we Francji :) O ile mi wiadomo Francja jest UE, w UE są również Niemcy, w których sędziów powołują bezpośrednio politycy. Kwalifikowanie naszych partnerów z UE jako państw autorytarnych jest nie na miejscu!”. Heheszkom nie było końca, aż tu nagle pojawił się jakiś Laurent Pech (ze swoim pi ejcz di), który specjalizuje się w prawie UE/etc. i w kilkunastu ćwitach wytłumaczył, dlaczego wpis Kalety, delikatnie rzecz ujmując, mija się z prawdą. Na samym początku Kaleta zapewne chciał olać te ćwity, ale ponieważ w pewnym momencie okazało się, że zasięg tych ćwitów jest znacznie większy od jego heheszków, postanowił zareagować. Zrobił to metodą na Patryka Jakiego: „None of your tweets refers to regulations which are in force or are in the recently presented bill. Unfortunetaly someone misleaded you and abused your expert position. (...)”. Nie mam najmniejszych wątpliwości odnośnie tego, że ćwit Kalety był tłumaczony przez profesjonalnych tłumaczy, więc nie będę krytykował (nieistniejących) błędów językowych. Skupię się za to na dwóch sprawach. Pierwsza to taka, że jak się już komuś mówi „no elo, ale nie masz racji”, to wypadałoby trochę szczegółów podać. Jak się twierdzi (tzn. usiłuje twierdzić), że krytykowane rozwiązania ustawowe „nie istnieją”, to warto by było napisać coś o tych, które obowiązują. Druga sprawa to to, że Kaleta zastosował metodę, do której mogliśmy się przyzwyczaić w trakcie ostatniej kadencji. O którą metodę chodzi? Pozwólcie, że posłużę się przykładem (grillowałem to w jednym z poprzednich Przeglądów, ale warto się nad tym pochylić po raz kolejny). Wszyscy pamiętają Czarne Protesty. Zygotariański projekt ustawy autorstwa Ordo Iuris wkurwił wszystkich do tego stopnia, że kupa ludzi wyszła na ulice (zaś w internetach po raz pierwszy od dłuższego czasu drony PiSu zostały po prostu rozjechane). Projekt był wkurwiający sam w sobie, ale tym, co ludzi rozdrażniło najbardziej, była propozycja karania za nielegalną aborcję. W jaki sposób Ordo Iuris broniło swojego projektu? W skrócie: hurr durr, takie rozwiązania są np. w Hiszpanii. Byłaby wielka szkoda, gdyby ktoś sobie poszukał tych „rozwiązań” prawda? Na moje szczęście można było sobie poczytać o tych ustawach po angielsku (bo tak to bym musiał zawracać dupę komuś, kto mówi językami). Jakiż był mój brak zdziwienia, gdy się okazało, że, owszem, w Hiszpanii nielegalna aborcja jest karana, ale prócz tego, zalegalizowano tam aborcję na życzenie do 12 tygodnia ciąży + jest tam trochę wyjątków (tzn. umożliwiających terminację ciąży po 12 tygodniu). Kiedy zwróciłem na to uwagę Jednemu Panu z Ordo Iuris, ów odparł, że ja nie rozumiem o co chodzi i skończył dyskusję. W przypadku ustawy Kagańcowej (i wielu innych) prawica stosowała dokładnie tę samą metodę. Zbierano jakieś kawałki ustaw z różnych krajów, a potem twierdzono, że „no elo, ale to przecież tak samo, jak w Niemczech, Francji, Holandii/etc.”. Cała ta narracja rozjebałaby się o jedno bardzo proste pytanie: w którym państwie obowiązują regulacje identyczne z tymi, które chcecie wprowadzić? Można by było do tego pytania dodać pytanie pomocnicze: czy jeżeli skopiujemy przecinek z ustawy obowiązującej w Niemczech, to czy można twierdzić, że ustawa jest taka sama, jak ta, z której skopiowaliśmy przecinek? Wydaje mi się, że wiem, jak na pytanie pomocnicze odpowiedziałby Sebastian Kaleta, ale pewności mieć nie mogę. Tak swoją drogą, znamienne jest to, że Zjednoczona Prawica (oraz inne Ordo Iurisy) stosują tę samą metodę od dłuższego czasu i ani oponenci polityczni, ani też dziennikarze nie nauczyli się z tym walczyć, choć to banalnie proste w dzisiejszych czasach. Wyobraźmy sobie sytuację, w której przed kamery wychodzi Sebastian Kaleta, albo jakiś inny Patryk Jaki wannabe i opowiada o tym, że „no elo, ta nasza ustawa, to taka sama jak w kraju tym i tym”. Czy skontaktowanie się z politykami z tych krajów, bądź też z dziennikarzami, którzy specjalizują się w prawie i ustalenie, czy takie rozwiązania faktycznie obowiązują, byłoby problemem? Tzn., ja wiem, że to jest od ponad 4 lat problem nie do przeskoczenia, ale przy odrobinie chęci, dałoby się to zrobić. Teraz sobie wyobraźmy, że dziennikarz, który zrobił research, zaprasza do studia wcześniej wzmiankowanego wannabe Patryka Jakiego i odpytuje go z tego, jak bardzo proponowane rozwiązania rozmijają się z ustawami, które wprowadzano w krajach, o których wannabe Patryk Jaki wspominał. Potem zaś można by było obserwować przepiękny meltdown polityka, który usiłowałby tłumaczyć, że czarne jest jednak białe. Niestety, w naszych okolicznościach przyrody, przeczołgiwaniem Sebastianów Kaletów zajmować się muszą profesory zagramaniczne. Sorry, taki mamy klimat.
W poprzednich Przeglądach pastwiłem się nad tym, jakich kandydatów Zjednoczona Prawica chciała oddelegować do Trybunału Konstytucyjnego. W pewnym momencie dałem sobie spokój, bo sama Zjednoczona Prawica nie bardzo wiedziała kogo (prócz Pawłowicz i Piotrowicza) chce wrzucić do TK (ostatecznie padło na Jakuba Stelinę, który był dopiero trzecim kandydatem). Rzecz jasna, Prezydent RP przyjął ślubowanie od całej trójki, ale chyba się nie cieszył, bo na zaprzysiężeniu nie było mediów. Z tego z kolei płynie wniosek taki, że miałem trochę racji, kiedy się wymądrzałem w temacie tego, że nikt z Prezydentem RP nie konsultował tych kandydatur i pewnie się o nich z mediów dowiedział. Jestem przekonany o tym, że decyzja o niezaproszeniu mediów była decyzją Prezydenta RP, który doskonale sobie zdawał sprawę z tego, że byłby to idealny spot wyborczy dla jego kontrkandydatów (a wybory już niebawem). Jeszcze zanim się okazało, że media nie będą mogły sfilmować przyjęcia przez Prezydenta RP ślubowania od Towarzysza Antykomunisty (aka, Stanisław Piotrowicz) dało się odczuć, że sytuacja jest raczej napięta. Media zaczęły lekko grillować prezydenta twierdząc, że cała ta akcja z Piotrowiczem to test “antykomunizmu” Prezydenta RP. W tym miejscu pora na dygresję. Ja to już powtarzałem kilka razy (a przynajmniej tak się mi wydaje), jednakże powtórzę jeszcze raz (na wypadek, gdyby coś się popsuło i nie było mnie słychać). Otóż, mnie naprawdę jebie to, czy ktoś był w PZPR i co ktoś robił za czasów PRLu. Tzn., może inaczej – jeżeli ten ktoś nie łamał opozycjonistom palców w szufladach, nie robił im ścieżek zdrowia i nie zajmował się szeroko pojętym gnojeniem opozycji, to mógłby sobie być nawet chuj-wie-jak-wysoko-postawionym PZPR-owcem (albo innym esbekiem). Moja upierdliwość w temacie Piotrowicza bierze się stąd, że partia, która od początku swojego istnienia pierdoli o tym, że wszystko i wszystkich trzeba dekomunizować, przytuliła kogoś z takim, a nie innym życiorysem. Mało tego. Typ najpierw został oddelegowany do “reformowania sądownictwa” (of korz, w ramach dekomunizowania tegoż), a potem wcisnęli go do Trybunału Konstytucyjnego. Cebulą na torcie (to już druga) było to, w jaki sposób przedstawiano kandydatów w Sejmie. Gdyby ktoś usłyszał laurkę, którą tam wygłoszono pod adresem Piotrowicza i gdyby ten ktoś nie wiedział, o kogo chodzi, to taki ktoś były w stanie pomyśleć, że ów kandydat był (co najmniej) jednym z najważniejszych działaczy antykomunistycznych przed 89-tym rokiem i bez niego pewnie “Solidarność” by w ogóle nie powstała. Dla mnie to, że Zjednoczona Prawica traktuje hasła antykomunizmu instrumentalnie, nie jest najmniejszym zaskoczeniem (dawno temu się w tym temacie wymądrzałem [jak kto ciekaw, to link do notki w Źródłach znajdzie]). Niemniej jednak załamuje mnie to, że nikt (ani politycy, ani dziennikarze) nie potrafi ich w tym temacie solidnie zgrillować. Jeżeli już jakieś próby są podejmowane, to wyglądają one tak: “Patryk Jaki o tym, czy poparłby całą trójkę kandydatów PiS do TK: nad jedną z osób bardzo poważnie bym się zastanawiał”. Cebulą na torcie (trzecią z kolei) był fakt, że Jaki nie powiedział, o którą osobę chodzi, a dziennikarz taktownie nie próbował się tego dowiedzieć. Gdyby dziennikarz przygotował się do rozmowy (pewnie był zarobiony i nie dał rady), to mógłby Patrykowi Jakiemu zacytować jego własne słowa sprzed paru lat: “Ja wiem po co ja przyszedłem do polityki. Ja przyszedłem do polityki po to, by zerwać te postkomunistyczne kajdany z Polski, aby Polska, która w tej chwili jest państwem skolonizowanym przez różnego rodzaju grupy interesów, aby wreszcie sprawić, żeby nasza ojczyzna mogła normalnie oddychać, panie redaktorze”. Po zacytowaniu, można by było zapytać Jakiego o to, czy zagłosowałby za Piotrowiczem w ramach „zrywania postkomunistycznych kajdan z Polski”, no ale to tylko dygresja. Wróćmy do Prezydenta RP, który mimo buzi pełnej antykomunistycznych frazesów (i mimo paradowania w ciuchach marki Red is Bad), bez szemrania przyjął ślubowanie od Piotrowicza. Obóz prezydencki usiłował się bronić tym, że w sumie to prezydent ma niewiele do gadania, bo jak Sejm podejmie decyzje, to prezydent musi przyjąć ślubowania. Kiedy przypomniano, że już raz nie przyjął, obóz prezydencki odbił piłeczkę: no ale wtedy to Sejm anulował wcześniejszą decyzję/etc. Wyobraźmy sobie rzecz niewyobrażalną, a mianowicie to, że Prezydent RP nie cierpi na daleko posuniętą Gowinozę, która sprawia, że prócz niezaproszenia mediów nie zrobił nic, żeby pokazać, że kandydatury mu nie pasują (choć ewidentnie mu one nie podchodziły). Owszem, ślubowania musiał przyjąć, ale mógł zrobić srogą inbe. Tzn. od momentu, w którym dowiedział się tego, kogo, ekhm, obóz „antykomunistyczny”, chce wsadzić do TK, powinien srogo inbić do mediów w temacie tego, że jemu ta kandydatura nie pasuje. Sejm zrobiłby i tak to samo, ale wtedy Prezydent RP mógłby zorganizować konferencję prasową przed zaprzysiężeniem i w trakcie tejże opowiedzieć o tym, że jego zdaniem w TK nie powinno być miejsca dla takich ludzi, ale, niestety, musi uszanować decyzję Sejmu. Jeżeli mam być szczery, cieszy mnie to, że Prezydent RP nie zrobił czegoś takiego, bo mógłby w ten sposób zapunktować przed wyborami. Na sam koniec tej tyrady pozwolę sobie na zacytowanie słów Piotrowicza, który odnosząc się do krytyki pod adresem jego kandydatury do TK stwierdził: „Naruszyłem interesy establishmentu III RP”. Od siebie chciałbym dodać do tej wypowiedzi tyle, że Piotrowicz zaczął „naruszać interesy establishmentu III RP” na długo przed powstaniem III RP.
Niestety, nie możemy na tym zakończyć tematu „dekomunizacji” sądownictwa, bo Zjednoczona Prawica sobie ostatnio przepięknie strzeliła w biodro (nie, to nie był strzał w stopę). Jakiś czas temu TSUE się wypowiedziało w temacie tego, co się u nas odpierdala z sądownictwem. Nie będę się tu pochylał nad kwestiami prawnymi dlatego, że się na nich, kurwa, nie znam. Pochylę się nad tym, w jaki sposób Zjednoczona Prawica usiłowała temat spinować: „Portal wPolityce.pl dysponuje pełną listą sędziów nominowanych przez Radę Państwa PRL (na liście znalazło się też kilka nazwisk sędziów, którzy znajdują się obecnie w stanie spoczynku). Wystąpił o nią prof. Kamil Zaradkiewicz, sędzia Izby Cywilnej Sądu Najwyższego i za jego zgodą publikujemy ją w całości.” (…) TSUE zwrócił bowiem uwagę na kwestie związane z niezależnością Krajowej Rady Sądownictwa i ogólnie, z niezależnością sędziowską. Czy Rada Państwa PRL była organem bardziej niezależnym i apolitycznym, niż dzisiejsza KRS? To retoryczne pytanie to pułapka dla „kasty” sędziowskiej.” Cytat pochodzi z mojego ukochanego portalu „w Polityce”. Temat „siedmiuset sędziów” nabrał w pewnym momencie rozpędu i podchwyciły go osoby w rodzaju Sebastiana Kalety: „Protestujący sędziowie widzą problem w tym, że dziś demokratyczny KRS wybiera sędziów. Ale nie widzą problemu w tym, że mamy 746 sędziów, którzy rozstrzygają sprawy Polaków, a do sądów zostali powołani przed Radę Państwa PRL z Wojciechem Jaruzelskim na czele”. A potem się okazało, że ta konkretna narracja była zajebiście nieprzemyślana. Czemu? Albowiem na „liście Zaradkiewicza” powinna się znaleźć również obecna prezeska Trybunału Konstytucyjnego, Julia Przyłębska. To jest swoją drogą trochę fascynujące, bo autor listy musiał wiedzieć, że powinna się ona na niej znaleźć. Nie bez przyczyny napisałem „autor”, bo Zaradkiewicz mógł tę listę jedynie firmować własnym nazwiskiem (a przygotowaniem tejże mógł się zająć jakiś usłużny ghost writer). Ciekaw jestem, co sobie myślał autor. Że nikt tego nie sprawdzi? Ok, być może polskie dziennikarstwo (i politycy niePiSu) nie powala sumiennością jeżeli chodzi o debunki narracji Zjednoczonej Prawicy, ale zawsze istnieje ryzyko, że ktoś będzie pamiętał bio Przyłębskiej i zwróci uwagę na to, że na liście brakuje jej nazwiska. W tym miejscu warto zaznaczyć, że choć budowanie tej narracji było dość głupie, to jednak najprawdopodobniej nikomu nie będzie się chciało tego jakoś specjalnie wykorzystywać w celu grillowania Zjednoczonej Prawicy. A potem dziennikarze i politycy (ci, którzy nie należą do Zjednoczonej Prawicy) będą się głośno zastanawiać nad tym, jak to możliwe, że Zjednoczona Prawica może tak bezczelnie ściemniać.
W poprzednim Przeglądzie pastwiłem się nad Doktorem Chłopakiem z Biedniejszej Rodziny, który zarabiając ponad 200 tysięcy złotych rocznie był zbyt biedny, żeby było go stać na procesy. W ramach pastwienia się, zwróciłem uwagę na to, że to trochę dziwne, że Patryk Jaki wiedząc, jak wysokie są opłaty sądowe nie zrobił nic, aby je obniżyć. Tak, robiłem sobie po prostu jaja, bo zdaje sobie sprawę z tego, że Jaki miał w głębokim poważaniu wysokość opłat sądowych. Obstawiam, że nie chciało mu się wywalać pieniędzy w błoto na wytaczanie procesów, których raczej nie wygra. Teraz, mając kasę europosła, może sobie na to pozwolić (a potem, jak już przejebie, tłumaczyć, że przegrał przez Elity III RP albo inny spisek lewactwa). Przypominam to wszystko, albowiem okazało się, że sprawa jest jeszcze bardziej absurdalna, niżby się to mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Otóż, jeden z ćwiternautów zwrócił moją uwagę na fakt, że w czasie, w którym Patryk Jaki był wiceministrem (i „nie było go stać na procesy”) podjęto decyzję o podwyższeniu opłat sądowych (jeżeli kogoś interesuje ten temat, to link do artykułu znajdzie w Źródłach). Co prawda, Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny z racji katapultowania się do Brukseli, nie brał udziału w ostatnim głosowaniu nad tymi zmianami, ale projekt wpłynął do Sejmu w styczniu 2019, a wtedy Doktor Jaki jeszcze sobie wiceministrował w najlepsze. Ponieważ zaś projekt nowelizacji kpc (oraz innych ustaw) był projektem rządowym, Patryk Jaki nie mógł o nim nie wiedzieć (a być może nawet brał udział w tworzeniu tegoż projektu). A teraz proszę was wszystkich o chwilę zadumy nad bezczelnością kogoś, kto wie o tym, że w trakcie jego urzędowania w ministerstwie, forsowano nowelizację, która podwyższała opłaty sądowe, a mimo tego, ten ktoś (zarabiając pieniądze nieosiągalne dla przeciętnego suwerena) opowiada o tym, że nie było go stać na procesy. O tym, że Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny powinien zostać zgrillowany w tym temacie, wspominać nie trzeba. Tak samo, jak o tym, że nikt go nie zgrillował.
Pora na kolejny follow up. W jednym z poprzednich Przeglądów wspomniałem o tym, jak niewiele brakowało do tego, żeby polska prawica mogła odfajkować achievement w postaci zamachu terrorystycznego. Chodzi, rzecz jasna, o małżeństwo, które chciało wyrazić swoją dezaprobatę wobec lubelskiego Marszu Równości. Problem polegał na tym, że owo małżeństwo swoją dezaprobatę chciało wyrazić przy użyciu materiałów wybuchowych: „Domowej roboty ładunki wybuchowe były śmiertelnie groźne. To wnioski z finalnej opinii biegłego, dotyczącej wydarzeń z ostatniego Marszu Równości w Lublinie.” Na uwagę zasługuje inny fragment tekstu: „Wpłynęła już do nas finalna opinia biegłego w tej sprawie. Wynika z niej, że zabezpieczone przy podejrzanych przedmioty stanowiły przyrządy wybuchowe, groźne dla zdrowia i życia wielu osób – wyjaśnia prokurator Frąk.W tej sytuacji śledczy nie zmieniają zarzutów pod adresem Karoliny i Arkadiusza S. Małżonkowie odpowiedzą za nielegalne wytwarzanie i posiadanie urządzeń wybuchowych. Grozi za to od pół roku do ośmiu lat więzienia. Aktu oskarżenia w tej sprawie można się spodziewać w najbliższych tygodniach.”. Kurde, wydaje mi się, że czegoś tu brakuje, ale nie jestem pewien, co to takiego. A, już wiem, może, kurwa, wzmianki o tym, że to była próba dokonania zamachu terrorystycznego? Bo to nie jest tak, że policja wjechała temu małżeństwu do domu i znalazła tam domowej roboty materiały wybuchowe – ci ludzie przynieśli to na kontrmanifestacje i raczej nie po to, żeby się pochwalić pomysłowością. Co znamienne, w przeważającej większości artykułów, odnoszących się do tego tematu, słowo „terroryzm” ni chuja nie pada. Jeżeli zaś chodzi o zarzuty, to to jest na serio absurdalne, bo w przypadku 41-latka, który chciał kontrmanifestować Marsz Równości we Wrocławiu – wymachując nożami (przy okazji darł ryja „Allah Akbar”) „śledczy uznali, że popełnił przestępstwo o charakterze terrorystycznym”. Aczkolwiek, może ja patrzę na to ze złej strony. Tzn., może powinniśmy się cieszyć z tego, że chociaż ten typ oberwał „terroryzmem”, bo przecież śledczy mogli uznać, że „nielegalne posiadanie noży”. Tak, wiem, typ wymachiwał nożami, a miłe małżeństwo z Lublina niosło te bomby domowej roboty w plecakach, ale, do kurwy nędzy, przynieśli je w konkretne miejsce w konkretnym celu i udawanie, że jest inaczej, jest cokolwiek niepoważne.
W lipcowym Przeglądzie opisywałem dość pojebaną sytuację, do której doszło w czerwcu w Pabianicach: „W ubiegły czwartek w Zespole Szkół numer 3 w Pabianicach przeprowadzono realistyczne szkolenie z udziałem grupy antyterrorystów (gdzie indziej przeczytałem, że byłych antyterrorystów)- informuje lokalny portal "Życie Pabianic", który nagłośnił sprawę. Grupa uzbrojonych mężczyzn z kominiarkami na głowach i z pistoletami maszynowymi w rękach wtargnęła do jednej z sal. W tym czasie obradowała w niej rada pedagogiczna, w której brało udział około trzydziestu nauczycieli.” Praktycznie nikt nie wiedział o tym, że ktokolwiek planuje jakieś „realistyczne szkolenie”: „„W chwili ataku jeden z robotników, który pracował w drugim budynku szkoły, zadzwonił na policje i zgłosił podejrzenie ataku terrorystycznego. Policjanci przyjęli zgłoszenie, bo nie zostali wcześniej poinformowano o tym, że atak na szkołę jest pozorowany.” Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że w trakcie „szkolenia” w szkole znajdowali się jedynie nauczyciele. Na szczęście nikomu nic się nie stało (choć kilka osób wpadło w panikę, a jedna straciła przytomność). Co zrozumiałe, sprawa wywołała gigantyczną gównoburzę. Wydawać by się mogło, że taka gównoburza sprawi, że raczej nikt już nie wpadnie na tego rodzaju genialny pomysł, prawda? Otóż nieprawda. Dyrektorka (teraz już była dyrektorka) jednej ze szkół w Barczewie uznała, że to był jednak bardo dobry pomysł. Różnica polegała na tym, że o ile w Pabianicach w „realistycznym szkoleniu” wzięli udział antyterroryści, to w Barczewie „do zabawy” zaproszono kogo innego: „Mężczyźni – jak się okazało członkowie organizacji paramilitarnych - "ubrani byli w moro, na głowach mieli kominiarki, byli uzbrojeni w pistolety, w budynku używali materiałów wybuchowych". Co zrozumiałe, nikt nie został poinformowany o „szkoleniu” i w szkole wybuchła panika (jeden z uczniów uciekł przez okno [na szczęście z parteru]). Wkurw rodziców był tak duży, że doprowadzili do wyjebania z roboty dyrektorki. Na tym konsekwencje się nie skończyły, bo ze stołka wyleciał również komendant policji. Okazało się bowiem, że policja została poinformowana o tym, co się będzie działo w szkole, ale zupełnie nic z tym faktem nie zrobiono. Nie wiadomo, czy sprawa nie skończy się dla tego duetu zarzutami. Zastanawiam się nad tym, czy te dwa fuckupy wystarczą, czy też za jakiś czas przeczytamy o kolejnym.
Na tym zakończę niniejszy Przegląd. Co prawda nie napiszę wam, kiedy będzie następny, ale będzie w piątek. Nie napiszę wam również tego, o czym będzie ten następny Przegląd i dlaczego między innymi o Hołowni, biedowaniu za 9 tysięcy, moim ulubionym duecie Jaki&Kaleta oraz o redaktorze “Newsweeka”, który zaczął opowiadać Petersonizmy.
Źródła:
https://wiadomosci.onet.pl/kraj/patryk-jaki-projekt-ustawy-reprywatyzacyjnej-jest-juz-gotowy-do-przyjecia/3dgbhnt
https://wpolityce.pl/polityka/377299-jacek-sasin-dla-wpolscepl-kandydatem-pis-na-prezydenta-warszawy-bedzie-patryk-jaki-lub-stanislaw-karczewski-decyzja-zapadnie-w-ciagu-kilku-tygodni-wideo
https://www.polskieradio24.pl/9/299/Artykul/2183840,Patryk-Jaki-o-ustawe-reprywatyzacyjna-trzeba-pytac-w-kancelarii-premiera
https://www.gazetaprawna.pl/artykuly/1394906,jaki-jesli-ktos-chce-odwolac-mnie-z-komisji-weryfikacyjnej-staje-po-stronie-mafii.html
https://twitter.com/Radio_TOK_FM/status/1206840040036458498
https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/jaroslaw-kaczynski-zawiadomil-prokurature-o-tekstach-gazety-wyborczej-chce-sledztwa-z-art-212-kodeksu-karnego
https://www.prawo.pl/prawnicy-sady/kaczynski-wazny-prawnik-pracuje-nad-traktatami-dla-ue,66659.html
https://mobile.twitter.com/sjkaleta/status/1205792547077066752
http://www.tokfm.pl/Tokfm/7,103087,25428547,pis-znow-zmienia-zdanie-ws-kandydatow-do-tk-i-wycofuje-poparcie.html
https://twitter.com/AndrzejDuda/status/1199275292625424384
https://polskieradio24.pl/5/1222/Artykul/2414158,Sebastian-Kaleta-w-Polsce-orzeka-ponad-700-sedziow-powolanych-w-PRL
Notka, w której wymądrzałem się w sprawie “antykomunizmu” w wykonaniu PiS http://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2015/12/antykomunistyczna-sciema-pis.html
Notka, w której wymądrzałem się w sprawie “antykomunizmu” w wykonaniu PiS http://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2015/12/antykomunistyczna-sciema-pis.html
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,25488607,na-liscie-zaradkiewicza-brakuje-julii-przylebskiej.html
https://www.rp.pl/W-sadzie-i-urzedzie/305049989-Oplaty-sadowe-w-sprawach-cywilnych-Bedzie-drozej-czyli-lepiej.html
Tekst o podwyższaniu opłat sądowych:
https://tvn24.pl/wroclaw,44/wroclaw-zarzuty-dla-mezczyzny-ktory-szedl-z-nozami-na-uczestnikow-marszu-rownosci,975345.html
http://www.tokfm.pl/Tokfm/7,103085,25480252,atak-terrorystow-na-szkole-w-barczewie-uczniowie-wpadli-w.html?
https://wiadomosci.radiozet.pl/Polska/Barczewo-Komendant-policji-stracil-prace-po-symulacji-ataku-terrorystycznego-w-szkole.-Panika-uczniow
https://tvn24.pl/pomorze,42/barczewo-policja-wiedziala-o-planowanej-symulacji-ataku-terrorystycznego-w-szkole,991775.html
Mała uwaga edytorska: "wobec lubelskiego Marszu Równości." a nie "wobec lublińskiego Marszu Równości."
OdpowiedzUsuńPoprawione! :)
UsuńBardzo długi, ale ciekawy wpis. Duża dawka wiedzy
OdpowiedzUsuń