wtorek, 19 listopada 2019

Hejterski Przegląd Cykliczny #60

Przyglądam się polskiej debacie publicznej (tu powinien się znaleźć jakiś wymuszony dowcip odnośnie poziomu tej debaty, ale mi się nie chciało) i moją uwagę przyciągnęły trzy tematy, acz każdy z innych powodów. Pierwszym, nad którym się będę pastwił, będzie temat najbardziej hardkorowy, czyli temat bezpieczeństwa na drodze, konkretnie zaś temat bezpieczeństwa pieszych, którzy są rozjeżdżani na przejściach dla pieszych . Temat jest hardkorowy z dwóch przyczyn. Pierwsza jest raczej zrozumiała, no bo heloł, ludzie są rozjeżdżani na przejściach dla pieszych, tu chyba za dużo nie trzeba tłumaczyć. Drugą przyczyną jest to, że część biorących udział w dyskusjach wychodzi z założenia, że no ok, nie powinno się rozjeżdżać ludzi, ale piesi też nie są bez winy! Komentujących nie obchodzą statystyki, z których wynika, że piesi są rozjeżdżani głównie z winy kierowców, a nie dlatego, że namiętnie rzucają się pod koła przejeżdżających samochodów. Większość komentarzy (hejtujących pieszych) sprowadza się do tego, że gdyby piesi uważali, to by się im nic nie działo. Of korz, część komentujących zapodaje anecdaty, z których wynika, że piesi stanowią ogromne zagrożenie. Tak sobie pomyślałem, że może i ja spróbuję w te anecdaty. Prawo jazdy mam od lat nastu i sporo się już najeździłem, tak więc napatrzyłem się na różnego rodzaju zachowania. A to (najprawdopodobniej) najebany facet szedł sobie nieoświetloną drogą (acz, dla własnego bezpieczeństwa szedł po linii przerywanej oddzielającej dwa pasy do jazdy pod górę). O tym, że pieszy miał pełen kamuflaż (tzn. zero odblasków) wspominać nie trzeba. A to jakiś młody człowiek w wieku szkolnym usiłował szybko przejechać przez osiedlową drogę i wyjebał mi się spektakularnie przed maską. A to jedna kobieta chciała sobie przejść przez drogę na przystanek i wyszła mi przed maskę spomiędzy aut stojących w korku na sąsiednim pasie. Innym razem środkiem pasa (po nocy, zero odblasków) podążały dwie osoby, w tym jedna pchająca wózek z dzieckiem). Takich historii mógłbym opisać jeszcze trochę (acz nie tak znowu dużo). Gdybym jednak chciał opisać wszystkie historie, w którym zabić mnie usiłował inny zmotoryzowany uczestnik ruchu, to bym tu, kurwa, książkę napisać musiał chyba. Wyprzedzanie na trzeciego, wymuszanie pierwszeństwa (w tym wyjeżdżanie tyłem z drogi podporządkowanej i moje ulubione – wymuszanie pierwszeństwa na aucie, które wyprzedza sznur aut, bo się wymuszającemu nie chciało w lusterko zerknąć), jazda po lewej stronie wysepki, przejeżdżanie przejazdu kolejowego lewą stroną, skręcanie w lewo bez kierunkowskazu, wyprzedzanie pojazdu sygnalizującego skręt w lewo, jechanie pierdylion na godzinę motocyklem, coby kierowca miał niewielkie szanse na to, żeby zobaczyć jednoślad w lusterku. Przejeżdżanie na czerwonym świetle z prędkością grubo ponad 100 km/h. Do każdej z tych kategorii mógłbym napisać tutaj zylion historyjek. Rzecz jasna, historii o tym, jak zmotoryzowany użytkownik ruchu drogowego chciał rozjechać mnie albo kogoś z mojej rodziny, też by było od cholery. Raz, na ten przykład, złapałem za fraki moją siostrę, która chciała wejść na przejście dla pieszych na zielonym świetle. Problemem było to, że jakiś kierowca dostawczaka uznał, że sygnalizacja świetlna jest zbyt arbitralna i odbiera mu swobody obywatelskie. Mnie z kolei rozjechać usiłował typ, który wyjeżdżał sobie z miejsca parkingowego pod marketem (szedłem tak jak trza, po lewej stronie) i potem tłumaczył, że to moja wina, bo (werble) miałem słuchawki w uszach. Mam świadomość tego, że to wszystko co tu napisałem to anecdata, jednakowoż, dziwnym trafem wpasowuje się ona wręcz idealnie w statystyki, z których wynika, że kierowcom zdarza się przydzbanić znacznie częściej niż pieszym. Z tego by z kolei wynikało (tzn. ze statystyk), że w celu poprawienia sytuacji, pasowałoby się skupić na kierowcach głównie. Moim lewackim zdaniem, duży nacisk powinno się położyć na to, czego uczy się nowych kierowców, coby im zdrowych nawyków nakłaść do głów. O ile bowiem nic się nie zmieniło od czasu, w którym robiłem prawo jazdy, to uczy się ich głównie tego, „jak zdać egzamin na prawo jazdy” (w tym, nieśmiertelnej „jazdy po łuku”). Nie chciałbym być źle zrozumiany. Ja nie mam pretensji do szkół jazdy, bo to nie one są odpowiedzialne za to, jak wygląda egzamin. Dodatkowo te szkoły muszą skupić się na zdawalności, bo jeżeli tego nie zrobią, to bardzo szybko przestaną mieć kursantów. Pamiętam, że na moim kursie typ, który prowadził teorię (i robił to w sposób, który potrafił zainteresować kursantów [co zakrawa na cud, biorąc pod rozwagę treści, które nam przedstawiał]), powiedział wprost, że oni nas nie nauczą jazdy, bo to za mało godzin – uczyć się będziemy, jak zdamy egzamin. Domyślam się, że pomysłodawcy egzaminu nie mają sobie nic do zarzucenia, bo przecież w testach w każdym pytaniu, w którym stoi „zachować szczególną ostrożność” trzeba taką odpowiedź zaznaczyć, więc wszystko jest w porządku. Premier Tysiąclecia zapowiedział, że teraz to „koniec z piractwem drogowym” i zapowiedział kompleksowy plan poprawy bezpieczeństwa na drogach, ale obawiam się, że może to być kolejne „chcemy aby”, względnie „potrzebne są rozwiązania systemowe”. Na sam koniec niniejszego kawałku podzielę się z wami jeszcze jedną anecdatą. Otóż, jakem robił jazdy przygotowujące do egzaminu, to się na mnie prawie wydarł instruktor, że po chuj ja się zatrzymuje przed każdym przejściem dla pieszych (nie zwrócił uwagi na to, że za każdym jebanym razem, jak się zatrzymywałem, jakiś pieszy czekał przed przejściem, coby go ktoś puścił wreszcie). Potem jednakowoż równowaga mocy została przywrócona, bo egzaminator stwierdził, że dobrze robię zatrzymując się przed przejściami. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że niedługo potem instruktor przestał być instruktorem, bo ponoć było na niego sporo skarg.


Zanim przejdę do kolejnego tematu, któren moją uwagę przyciągnąl, pozwolę sobie na krótki wstęp. Jak na to, jak dużo się w Polsce mówi o lewicy, zaskakująco mało osób ogarnia, czym się taka lewica zajmuje. Ostatnio obserwowałem gównoburzę, z której wynikało, że spora cześć gównoburzujących jest oburzona na lewicę za to, że lewica nie chce głosować tak, jak PO. Jeden typ, którego nie zamierzam linkować, oznajmił nawet, że w 2015 roku: „ludzie przeklinali, że lewica się nie dostała do Sejmu, a niedługo będą przeklinać to, że się dostała”. Co prawda, nie powinno to jakoś specjalnie dziwić, bo żyjemy w kraju, w którym ludzie potrafili pisać (całkowicie na poważnie) komentarze, z których wynikało, że Nowoczesna (tak, była kiedyś taka partia) to lewacka partia, bo krytykują 500+. Ciekawym, czy antyPiS, który hejtuje teraz lewicę bardziej niż wcześniej, zdaje sobie sprawę z tego, że powiela prawackie narrację. Wszak to prawica wymyślała (i nadal wymyśla) narracje, w myśl których hurr-durr-wszystko-co-złe-to-lewica. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że prawica od pewnego czasu rozdaje karty lewaka. Nie wierzycie? Zostańcie na chwilę i posłuchajcie. Dawno temu mignął mi na YT filmik (nie będę go linkował w imię zasad), w którym rozmawiali ze sobą dwaj prawicowi tytani intelektu. Sławomir Jastrzębowski i Marcin Rola. W pewnym momencie zaczął się rant na lewicę i Rola powiedział coś, co czasem się pojawia po prawej stronie. Zaczęło się od tego, że Sławomir Jastrzębowski (aka Triceps Wyklęty) nawiązał do tego, że się chwalił tym, że robił Triceps Dla Polski i że pół Polski się śmiało. Rola odparł: „szczególnie, ta, lewica się przywaliła, lewactwo, bo lewicą bym tego nie nazwał”. Niestety, w dalszej części „wywiadu” nie pojawiła się definicja lewicy, tak więc nie wiem, co Rola „nazwałby lewicą”. Prawica nauczyła się od Trumpa tego, żeby katować ludzi jak największą liczbą narracji (w tym, rzecz jasna, takimi, które są ze sobą sprzeczne). Z narracjami odnoszącymi się do lewicy jest podobnie. Z jednej strony lewica jest przepotężna, stoją za nią gigantyczne pieniądze i usiłuje ona „zniszczyć Polskę”. Z drugiej zaś strony „lewica zajmuje się pierdołami”. Z trzeciej strony, za każdym razem, kiedy lewica zajmuje się „pierdołami” (of korz, w ujęciu prawicowym), na prawicy występuje gigantyczny incydent kałowy. Nie inaczej było w przypadku dyskusji dotyczącej feminatywów. Ta sama prawica, która będzie twierdzić, że to są bzdury, którymi zajmują się lewaki, bo nie wiedzą czym się powinna zajmować lewica, potrafi pisać sążniste artykuły o tym, że „feministki próbują popsuć polszczyznę” (ciekawym, jak długo autor tytułu płakał, będąc zmuszony użyć słowa „polszczyzna”). Warto w tym miejscu zauważyć, że z feminatywami walczy nie tylko prawica, albowiem walczy z nimi również spora część komentariatu antyPiSowego (który jest co prawda liberalny, ale raczej wybiórczo). Najbardziej absurdalne, moim zdaniem, są wynurzenia komentatorek, które klarują, że no ok, feminatywy, ale nie wszędzie, bo no przecież można nazwać kobietę „politykiem”, które to komentatorki mają w ćwiterowych bio „dziennikarka”. Ktoś kiedyś napisał, że walka z feminatywami jest o tyle ciekawa, że nikt nie protestuje przeciwko „przedszkolankom”, „sekretarkom”, „sprzątaczkom”, „nauczycielkom”, ale „polityczka”, „chirurżka”, ”prezeska”, ”ministra”/etc. bardzo przeszkadzają. Bierze się to stąd, że konserwatyści mają wdrukowany w głowy podział na lepszy i gorszy sort zajęć. Jeżeli chodzi o gorszy sort, czyli zajęcia, które w ujęciu konserwatywnym nie są „poważne”, to tam sobie mogą feminatywy być, ale od „poważnych” zajęć, czyli od lepszego sortu, wara wam, bo to psucie języka polskiego. Nie można nie wspomnieć o tym, że dyskusje (liczba mnoga, bo powtarzają się co jakiś czas) na temat feminatywów, mają mocno charakterystyczną dynamikę. Otóż zaczyna się od tego, że jakaś lewaczka/lewak powie coś w temacie tego, że może by np. nazywać kobietę-chirurga chirurżką, kobietę-polityka polityczką/etc., po czym w okopach konserwatywnych następuję incydent kałowy pt. „kurwa, pojebało tych lewaków, chcą niszczyć Polskę”, równocześnie zaczyna się głośne śpiewanie Bogurodzica.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


O tym, jak bardzo część antyPiSu nie ogarnia, że lewica może mieć własną agendę, która niekoniecznie musi się zgadzać z agendą PO wspomniałem przed momentem. Można to potraktować jako wstęp do tego, co się dzieje w kontekście głosowania nad zniesieniem limitu 30-krotności składek na ZUS. Jeżeli ktoś nie wie o co biega, to pozwolę sobie zacytować: „jeśli ktoś zarobi w ciągu roku więcej niż 30-krotność prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce, powyżej tej sumy nie musi płacić składek na ZUS”  (tak więc, jest to taka progresja, tylko w drugą stronę). Marcelina Zawisza (Razemitka) powiedziała, że Razem mogłoby poprzeć projekt, pod warunkiem, że jednocześnie wprowadzona zostałaby emerytura maksymalna. Kiedy sobie te słowa pisałem, nie było jeszcze wiadomo, kto i jak zagłosuje, bo np. Gowin (aka Reed Richards) zapowiadał, że jego klub nie poprze tego projektu, zaś rzecznik Prezydenta RP powiedział, że ma nadzieje, że ustawa nie trafi na biurko prezydenta, ale jednocześnie zapowiedział, że jeżeli trafi, to Prezydent RP najprawdopodobniej ją zawetuje. Tym samym, dyskusja na temat tejże ustawy może się okazać dość bezprzedmiotowa. Jednakowoż nie byłbym sobą, gdybym się trochę nie powymądrzał. Otóż, zarówno sam pomysł zniesienia limitu, jak i ustalanie maksymalnej emerytury znajduję jako kiepski pomysł. Zanim ktoś pierdolnie na zawał albo wykreśli mnie z listy lewaków, proszę o poczytanie do końca. Zapewne nie będzie dla was zaskoczeniem to,  że jestem zwolennikiem podatków progresywnych. W deklaracji Razemitki dostrzegam pewną taką dozę progresji, ale imho, nie powinno się tego robić w ten sposób. Jeżeli państwo klarowało ludziom od dłuższego czasu, że emerytura się bierze stąd, że kapitał początkowy, to wprowadzanie w pewnym momencie zastrzeżeń „no co prawda emerytura ma być powiązana z kapitałem początkowym, ale nie dla wszystkich”, to średni pomysł, bo to będzie podważać już i tak nieistniejące zaufanie do tegoż państwa. Poza tym, to idealny argument dla wszelkiej maści typów, którzy opowiadają o tym, że ZUS nas okrada, że w ogóle piramida finansowa i że PIENIĄDZE SIĘ KOŃCZĄ. Popełnię w tym miejscu kolejną dygresję, bowiem nieco mnie rozbawiło utyskiwanie części antyPiSu, który to antyPiS tłumaczył, że pomysł wprowadzenia emerytury maksymalnej przez lewicę to „naruszenie umowy społecznej”. Ja bym dwie uwagi popełnił do tego. Po pierwsze, to nie była „umowa społeczna”,  bo o tym, w jaki sposób będą przeliczane „nowe” emerytury zdecydowały (o ile mnie pamięć nie myli) AWS i UW.  Po drugie, chuj z taką umową, w myśl której, w teorii każdy ma prawo do bezpłatnej opieki zdrowotnej, ale w praktyce, jak się nie ma pieniędzy, to trzeba sobie trochę poczekać. To jest, swoją drogą, niesamowite, że do niektórych dociera już to, że trzeba pokombinować z podatkami, ale zamiast powiedzieć „no chyba jednak ta progresja będzie potrzebna”, wolą się bawić w podnoszenie składek emerytalnych (nie, nie piję w tym miejscu do Razemów, bo oni się nie kryją z tym, że progresja potrzebna). Część komentujących twierdzi, że pomysł ze zniesieniem limitu ma za zadanie pompowanie balonu wizerunkowego Prezydenta RP, bo wszak wybory za pasem. Nie można tego wykluczyć, jednakowoż jeżeli się to zniesienie limitu osadzi w kontekście wypowiedzi Prezesa Polski o spowolnieniu gospodarczym („bo nie chcę używać słowa kryzys”), to narracja ustawkowa robi się znacznie mniej prawdopodobna. Co prawda, zniesienie limitu oznaczałoby problemy za x-lat (kiedy trzeba by było wypłacać wysokie emerytury), ale, z czego sobie obecna władza doskonale zdaje sprawę, nie będzie to już jej problem.


Arcybiskupa Jędraszewskiego (aka „Heinrich”), niestety, nikomu nie trzeba przedstawiać. Tak samo, jak nikomu nie trzeba przypominać o tym, dlaczego stał się on idolem prawicy, która dostała na jego punkcie prawdziwego pierdolca. Równie żenujący jest sam Kościół, który zamiast odciąć się od typa rzygającego nienawiścią, stanął w jego obronie (ani kroku w tył i te sprawy) i w ramach bronienia go, używa coraz bardziej kuriozalnych porównań. Jakiś czas temu rzecznik KEP (Gądecki) powiedział, że Jędraszewski to prawie Popiełuszko i już wtedy wyjebało skalę. Teraz zaś okazuje się, że niepotrzebnie tę skalę naprawiałem, bo prawica postanowiła zawstydzić KEP. Tygodnik „Do Rzeczy” od 2013 przyznaje nagrodę „Strażnik Pamięci”. Jeżeli ktoś prześledzi sobie to, kto dostawał tę nagrodę (w kategorii „twórca”), to raczej nietrudno będzie ustalić klucz, według którego są one przyznawane. 2017 – Jarosław Marek Rymkiewicz (którego skrajna prawica uznała za  „Nowego Mickiewicza i największego wroga lewicy”, w 2018 nagrodę dostał prof. Marek Jan Chodakiewicz (jeżeli lubicie mocne wrażenia, to sobie wyguglajcie typa [nie polecam]). Dla nikogo więc nie będzie zaskoczeniem to, że w 2019 nagrodę dostał Jędraszewski (acz on dostał nagrodę specjalną). Gdyby chodziło tylko o tę nagrodę, po prostu bym to olał. Bo co mi do tego, że politycy prawicy dają nagrodę politykowi prawicy? Tyle, że na tym się nie skończyło. Laudację wygłosił jakiś typ, który według internetów jest doktorem historii i nazwał Jędraszewskiego „kurierem z Krakowa”. Przyznam, że w pierwszej chwili uznałem, że to nawiązanie do „Kuriera z Warszawy” (Jan Nowak Jeziorański), ale potem okazało się, że chodziło o innego kuriera (Wacław Felczak). Niemniej jednak chodziło o kogoś, kto w trakcie II Wojny Światowej ryzykował tym, że jeżeli zostanie złapany, to w najlepszym wypadku po prostu zostanie zastrzelony (po drodze mogły być jeszcze tortury, celem wyciągnięcia jakichś informacji). To zupełnie jak Jędraszewski, prawda? Typ, za którym stoi jedna z najpotężniejszych korporacji (dysponująca gigantycznym budżetem i olbrzymimi wpływami na władze w naszym kraju). Zastanawiam się nad tym, do kogo jeszcze porównany zostanie Jędraszewski i na wszelki wypadek nie naprawiam skali.


Na początku listopada mogliśmy się przekonać o tym, że racje miała prawica, która ostrzegała nas w 2015 roku przed fundamentalistami religijnymi, którzy będą chcieli wprowadzać w Polsce strefy szariatu: „Policyjna interwencja w kościele w Bełchatowie. Księża wezwali mundurowych do 13-latka, bo bali się profanacji. Chłopiec wypluł hostię i włożył ją do kieszeni”. O tym, że tego, kto zdecydował, że „no tak, to jest poważna sytuacja, trzeba tam wysłać patrol”, należałoby zapytać, czy aby na pewno nie ma przesunięcia w fazie, wspominać nie trzeba. Zachowanie księży, którzy nie pozwolili 13-latkowi iść do domu (bo przecież policja się nie mogła teleportować, więc trzeba było na nią poczekać) skrytykowali nawet ich koledzy z korpo. Najmniejszym zaskoczeniem świata jest to, że księdza bronili głównie ci ludzie, którzy w 2015 mieli najwięcej do powiedzenia w sprawie fundamentalistów. Autarcha Researchu stwierdził, że w sumie to pewnie 13-latek chciał w jakiś okultyzm i kiedyś to były czasy, bo ojciec mógłby mu wpierdolić (13-latkowi, nie Ziemkiewiczowi), a teraz to już nie ma czasów. Pokłosiem całej sprawy było wyznanie jednego duchownego, Grzegorza Kramera, który uchodził za „liberalnego”. Zapnijcie pasy: „Pytanie, które zadaję sobie, i jak zauważyłem – nie tylko ja, brzmi: Gdybym miał do wyboru w jednym momencie ratować (konsekrowaną) hostię i człowieka, to co bym wybrał? Nie wiem, na serio nie wiem, co bym zrobił. Kiedyś ta odpowiedź byłaby dla mnie oczywista i szybka. Dziś nie potrafię publicznie i w ogóle zadeklarować, co bym zrobił”. W tym miejscu muszę zaznaczyć, że wypowiedź ta mnie w najmniejszym stopniu nie szokuje, aczkolwiek to dlatego, że mam swoje zdanie na temat „liberalnych duchownych” i brzmi ono następująco: tacy duchowni nie istnieją. Niemniej jednak wdzięczny jestem funkcjonariuszom kościoła, którym przydarzają się tego rodzaju chwile szczerości. 


12 listopada odbyło się pierwsze posiedzenie Senatu i głosowanie nad tym, kto będzie marszałkiem. Został nim kandydat opozycji, tak więc, ta bitwa o Senat rozstrzygnęła się na niekorzyść PiSu. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że w tym samym dniu, w którym wybierano marszałka, SN odrzucił ostatnie dwa protesty PiSu (aka „przeliczmy głosy jeszcze raz, dla pewności”). Najprawdopodobniej nigdy nie dowiemy się tego, czy protesty te były blefem (mającym pomóc PiSowi w negocjacjach z senatorami opozycji), czy też ktoś tam na serio wpadł na pomysł wyjebania stolika. No, ale to tylko dygresja. Warto pamiętać o tym, że z tego, że opozycja ma marszałka, nie wynika, że PiS sobie dał spokój z przeciąganiem senatorów. O tym, że w obozie Zjednoczonej Prawicy trwa ostra napierdalanka powyborcza, wiedzą wszyscy. Wydaje mi się, że to, co stało się kilka dni przed pierwszym posiedzeniem Senatu, było pokłosiem tej napierdalanki. Otóż, do RMFu przyszedł prof. Waldemar Paruch z Centrum Analiz Strategicznych KPRM i oznajmił, że jego zdaniem, Ministerstwo Sportu zostało nieobsadzone dlatego, że Ministrem Sportu może zostać ktoś z opozycji. Nie wydaje mi się, żeby ta wypowiedź była efektem „grillowania”, bo z Paruchem rozmawiał Krzysztof Ziemiec (który ma kilkadziesiąt tysięcy powodów do tego, żeby nie grillować nikogo z rządu). Mniej więcej w tym samym czasie, w którym Paruch powiedział to, co powiedział, część rządowych dronów zaczęła się chwalić tym, że PiS jednak weźmie Senat. Potem zaś można było zaobserwować ciekawą prawidłowość. Im więcej czasu upłynęło od wywiadu z Paruchem (i im bliżej było do głosowania) tym bardziej markotniały rządowe drony internetowe. W dniu, w którym miało się odbyć głosowanie, ci sami „przypadkowi internauci”, którzy jeszcze kilka dni wcześniej świętowali „odbicie Senatu” zaczęli tłumaczyć, że oni już nie wierzą w to, że PiS weźmie Senat. O tym, jak bardzo Zjednoczona Prawica się zakiwała, niech zaświadczy to, kto ostatecznie został tym ministrem: „Mateusz Morawiecki został oficjalnie powołany na Prezesa Rady Ministrów oraz urząd ministra sportu”. No ale, może ja się po prostu nie znam, zaś Premier Tysiąclecia chciał po prostu odfajkować kolejny achievment.


Skoro Senat mamy już za sobą, to teraz możemy przejść do cebuli na torcie. Czasem mam styczność z wywiadami, których nie chce się mi czytać już po jednym cytacie. Nie inaczej było, kiedy zobaczyłem zajawkę wywiadu z Sylwestrem Chruszczem. Ów przemiły Pan poniewierał się po różnych fringe prawicowych organizacjach (Młodzież Wszechpolska, LPR [europoseł], Ruch Narodowy/etc.). Chruszcz dostał się do Sejmu w 2015 (startował, of korz, od Kukiza). W 2019 startował z list PiS, ale się nie dostał. Ten wstęp był potrzebny, żebyście w pełni mogli docenić cytat: „Jeżeli dzisiaj w Polsce nie ma silnych grup nazistowskich czy faszystowskich, to w dużej mierze zasługa Młodzieży Wszechpolskiej, która kształtowała dzieciaki w duchu narodowo-katolickim, a nie nacjonalistyczno-terrorystycznym”. Tak więc widzicie. To, że w Polsce organizowane są koncerty neonazistowskich kapel, że na Marsze Niepodległości zapraszani są (na ten przykład) włoscy faszyści, że niemalże wszystkie polskie organizacje skrajnie prawicowe mają powiązania z neonazistowskimi organizacjami zagranicznymi/etc./etc., to zasługa Młodzieży Wszechpolskiej. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że moim, kurwa, zdaniem to, że skrajnie prawicowe organizacje przestały się za bardzo obnosić z neonazistowską (i nazistowską) symboliką  wzięło się stąd, że prokuratury (sprawdzić, czy nie prokuratura białostocka i azjatycki symbol szczęścia) i sądy przestały się pierdolić z naziolkami i za hajlowanie można było wyłapać wyrok. Owszem, teraz się to trochę pozmieniało, bo prokuratury bardzo się starają nie urazić uczuć neonazistowskich skrajnej prawicy i np. nie ścigają ludzi, którzy, co prawda targali transparent z jakimś rasistowskim napisem, ale powiedzieli, że to nie był ich transparent, niemniej jednak przed 2015 tego rodzaju zachowania niosły ze sobą spore ryzyko. Teraz wróciliśmy do czasów, w których można było tłumaczyć, że hajlowanie to zamawianie pięciu piw. No chyba, że kogoś przekonują tłumaczenia Sośnierza i Berkowicza, którzy twierdzą, że co prawda hajlowali, ale dla żartu. 


W poprzednim Przeglądzie wspomniałem o tym, że PiS wystawił troje kandydatów na stołki w TK: Pawłowicz, Piotrowicz, Chojna-Duch. Od tamtego czasu trochę się pozmieniało. Jedna z tych osób już nie jest kandydatką do TK. Stało się tak najprawdopodobniej dlatego, że PiS uznał, że osoba ta jest nieco zbyt hardkorowa i jej powołanie do TK mogłoby mieć negatywny wpływ na... dobra, i tak już przeciągnąłem ten dowcip. No oczywiście, że kandydatką nie będzie Chojna-Duch. Żebyście w pełni mogli docenić to, co PiS zrobił, pozwolę sobie zacytować ćwita Janusza Schwertnera: „To jest hit. Elżbieta Chojna-Duch o tym, że nie jest jednak kandydatką PiS do TK dowiedziała się... z Onetu. "Czemu zmienili zdanie na temat mojej kandydatury? Nie mam pojęcia" - mówi nam”. Zastanawia mnie to, czy kandydatura Chojny-Duch padła ze względu na to, że miała najsłabsze plecy, czy też w ramach wewnątrzZjednoczonoPrawicowej napierdalanki (acz mogło chodzić o obie te rzeczy naraz). Jeżeli ktoś lubi tego rodzaju rozrywkę (ja lubię, bo jestem koneserem chujni), to warto obserwować to, co się dzieje w kontekście kandydatur Pawłowicz i Piotrowicza. Pamiętacie, jak PiS atakując Sąd Najwyższy, klarował, że jak sędzia skończy 65 lat, to powinien spierdalać, bo jest za stary i się już nie nadaje? No więc, można mieć 67 lat ( tak jak Pawłowicz i Piotrowicz) i się nadawać. Najbardziej mnie w tym bawi to, że Krystyna Pawłowicz, która najostrzej atakowała sędziów SN tłumacząc, że 65 lat, to już wiek zaawansowany, bo nawet lekarze tak mówią i wypierdalać, teraz tłumaczy, że: „Przepis o 65 latach,po osiągnięciu których sędzia SN przechodzi z ustawy w stan spoczynku NIE MA przy tym jednak charakteru bezwzględnego,bo na wniosek tego sędziego można mu PRZEDŁUŻYĆ jeszcze o kilka lat czas wykonyw.funkcji sędziowskiej.(...)”. Wartym nadmienienia jest również to, że „antykomunistyczny” PiS musi bronić Stanisława Piotrowicza, bo ten miał raczej średnio wygodną przeszłość. Pozwolę sobie więc zakończyć niniejszy Przegląd pointą, którą będzie cytat z Jacka Sasina. Sasin, grillowany w temacie przeszłości Piotrowicza powiedział był: „On nie był żadnym aparatczykiem partyjnym. Nie był w kierownictwie PRL-owskiego państwa, nie decydował o jego polityce. Był prokuratorem tak, jak bardzo wiele osób i się bardzo przyzwoicie zachowywał”.


Źródła:


https://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/likwidacja-30-krotnosci-skladek-na-zus-kamil-bortniczuk-z-porozumienia-o-projekcie,985309.html



https://www.pch24.pl/nowy-mickiewicz-prawicy-i-najwiekszy-wrog-lewicy--kim-jest-jaroslaw-marek-rymkiewicz-,70741,tv.html


https://twitter.com/R_A_Ziemkiewicz/status/1190261800706748417


https://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-sad-najwyzszy-dwa-ostatnie-protesty-wyborcze-pis-bez-dalszeg,nId,3331209

https://wiadomosci.radiozet.pl/Polska/Polityka/Nowy-rzad-Mateusza-Morawieckiego.-Premier-ministrem-sportu



https://twitter.com/PolsatNewsPL/status/1195010591670362113




https://twitter.com/SchwertnerPL/status/1195365452500946944


3 komentarze:

  1. "W książce „Dzisiaj narysujemy śmierć” reporter Wojciech Tochman przytacza relację świadka – polskiego wojskowego, który twierdzi między innymi, że w dniu masakry księża podjęli decyzję o ratowaniu... najświętszego sakramentu przed profanacją zamiast ratowania ludzi."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozwolę sobie tego nie skomentować, bo chyba wyczerpałem limit wulgaryzmów.

      Usuń
  2. A Patryk Jaki znowu "zabłysnął".
    Co się zaś tyczy Rwandy, to nie tylko katoliccy duchowni tam się "popisali", także np. adwentyści (Elizaphan Ntakirutimana czy anglikanie (biskup Samuel Musabyimana).
    Mam takie wrażenie, że wśród osób, które miały być i były sądzone przez Międzynarodowy Trybunał Karny mieliśmy do czynienia z nadreprezentacją duchownych różnych wyznań.

    OdpowiedzUsuń