Zastanawiałem się nad tym, od czego zacząć niniejszy tekst i uznałem, że najlepszy będzie następujący eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że polski Kościół jest bezlitosny w walce z pedofilią wśród duchownych. Każdy przypadek (gwałt, molestowanie seksualne/etc.), o którym dowiadują się duchowni, jest od razu zgłaszany organom ścigania. Ponadto Kościół wypłaca odszkodowania ofiarom sam z siebie i nikt nie musi się z nim o to procesować. Jeżeli okazuje się, że ktoś „krył” jakiegoś pedofila, to wobec takiej osoby wyciągane są surowe konsekwencje/etc./etc. Powyższy eksperyment był nam potrzebny dlatego, że hejtująca film Sekielskiego polska prawica (w tym politycy partii rządzącej) zdaje się egzystować w takiej właśnie rzeczywistości. W rzeczywistości tej, takowy film faktycznie można by odbierać, jako próbę przypierdalania się na siłę. No bo ok, udało się znaleźć kilka przypadków takich i owych, ale przecież te przypadki to wyjątki, a nie reguła. Tylko że, kurwa, nie bardzo. Prawda jest bowiem taka, że polski Kościół nie robi w tej sprawie absolutnie nic (poza tuszowaniem spraw). Nie, organizowanie PR-owych eventów w formie jakichś konferencji, na których wzywa się do przebaczenia sprawcom, nie wpisuje się w „skuteczną walkę z pedofilią”. Acz przyznać muszę, że znacznie bardziej od tych rzygów wkurwiają mnie niezwykle-pouczające-wypowiedzi ludzi pokroju Jarosława Gowina :„Uważam, że Kościół w tej sprawie nie zdał egzaminu”. Nie, szanowny, kurwa mać, panie wieczny ministrze (czasy się zmieniają, a Gowin zawsze w ministerstwach) – egzaminu nie zdało państwo, które pozwalało na to, żeby jedna z działających na jego terenie organizacji ukrywała przed wymiarem sprawiedliwości swoich członków, którzy łamią prawo.
Tak nawiasem mówiąc. Zastanawiam się nad tym, jak przebiegał proces decyzyjny u purpuratów, którzy zdecydowali o tym, że mogą mieć wyjebane na ten problem. Ok, do pewnego momentu Kościołowi było w Polsce wszystko wolno „bo za komuny”, ale to się zaczęło pomału zmieniać i jasnym stało się, że to nie jest karta „wychodzisz wolny z więzienia” i że suweren się pomału zaczyna wkurwiać. Zamiast sensownych działań Kościół organizował jakieś (eufemizując) gówno warte konferencje, w przerwie których ich uczestnicy (np. abp Michalik) tłumaczyli, że z pedofilią to jest tak, że dzieci wciągają w nią dorosłych. Prócz tego, Kościół do perfekcji opanował dwie taktyki. Jedną z nich jest, wcześniej wzmiankowane, „chowanie”, drugą „wyparcie”. Opiszę obie te taktyki opierając się na przypadkach, o których było głośno w mediach, a dopiero potem przejdę do filmu. Zacznę od „chowania”. W listopadzie 2013 roku jeden z księży zrobił spektakularną karierę medialną. Otóż w ferworze dyskusji o pedofilii, ksiądz dr Ireneusz Bochyński był łaskaw powiedzieć, że: „Mamy i dzieci 10-letnie, trochę starsze i znam przypadki, gdzie ich życie intymne potrzebowało wcześniejszego zaspokojenia. Same dzieci wchodziły do łóżek dorosłych, chcąc być spełnionym. I to był wybór dziecka” (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że ks. Ireneusz był zwolennikiem stosowania kar cielesnych). Ponieważ tego rodzaju argumentacji („dziecko samo chciało”) używają głównie ludzie, którzy tłumaczą się organom ścigania z tego, dlaczego dopuścili się czynów pedofilskich, wypowiedź księdza rozniosła się wszędzie. Potem wydarzyło się kilka rzeczy. Po pierwsze, suweren się wkurwił, bo wypowiedź Bochyńskiego to był swoisty follow-up do wypowiedzi Michalika (tej o lgnięciu). Po drugie, księdzem zainteresowały się organy ścigania (o tym zaraz). Po trzecie, Kościół postanowił schować Bochyńskiego (o czym też zaraz). Po czwarte, Bochyński przeprosił... (werble) Kościół. Dobrze przeczytaliście, albowiem Bochyński oświadczył, że: „przepraszam za zło wyrządzone Kościołowi moim nieodpowiedzialnym zachowaniem”. W międzyczasie (w dniu, w którym Bochyński udzielił wywiadu) kuria wydała: „komunikat, w którym podkreśliła, ze ks. Bochyński udzielił wywiadu bez zgody przełożonych.”. Proces „chowania” Bochyńskiego zaczął się od zwolnienia go z funkcji rektora Kościoła Akademickiego Panien Dominikanek w Piotrkowie Trybunalskim, potem odsunięto go od nauczania religii w szkołach, a potem został katapultowany ze swojej parafii i przez jakiś czas mieszkał w domu księży emerytów. Szybkość, z jaką go schowano sugeruje, że jego zapatrywania na kwestie przyzwolenia były doskonale znane. Problemem stały się one dla Kościoła w momencie, w którym Bochyński zwierzył się z nich w wywiadzie. Wcześniej miał bezproblemowy dostęp do młodzieży. Kiedy przeczytałem o tym, że prokuratura wszczęła postępowanie wyjaśniające w sprawie jego słów, nie było wątpliwości co do tego, jak się owo postępowanie skończy: „prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie słów, które padły podczas wywiadu. Podczas przesłuchania ksiądz na niektóre pytania prokuratora nie odpowiedział, powołując się na kanoniczny zakaz ujawniania informacji pozyskanych w czasie spowiedzi.” Innymi słowy, wiem, ale nie powiem, więc wypierdalać. W tym miejscu pora na dłuższą dygresję. Prawica uwielbia przekonywać, że ksiądz to zawód jak każdy inny (nauczyciel, murarz/etc.). Wyobraźmy sobie teraz sytuację, w której jakiś nauczyciel mówi o tym, że słyszał, że gdzieś tam 10-letnie dzieci do łóżek wchodziły komuś/etc. Prokuratura wszczyna postępowanie, a w trakcie postępowania nauczyciel powołuje się na „tajemnicę nauczycielską”, która gwarantuje mu prawo do nieudzielania odpowiedzi na pytania „skąd ma takie informacje”. Może to być również „tajemnica murarska” albo tajemnica związana z dowolnym innym zawodem (bo prawicy wszystko jedno). To jest w ogóle zajebista sprawa. Na świadka nie można powołać obrońcy lub adwokata, oraz osoby duchownej, która się dowiedziała o tym i owym w ramach spowiedzi. (178 Kpk). Of korz adwokata/obrońcę można zwolnić z tajemnicy („gdy jest to niezbędne dla dobra wymiaru sprawiedliwości, a okoliczność nie może być ustalona na podstawie innego dowodu”). Duchownego się, kurwa, nie da. Jeżeli ktoś szuka „nadzwyczajnej kasty”, to ja z przyjemnością wskażę jedną. No dobrze, wracajmy do naszego milusińskiego. Nieco światła na to, czemu Bochyński przejawiał tak daleko idącą nonszalancję (która wskazywała na to, że nie obawia się on poniesienia jakichkolwiek konsekwencji) rzuca pewna historia: „Z czasem światło dzienne ujrzały sprawy z przeszłości księdza Irka (kurwa, szanuję autora artykułu jak pojebany za tego „Irka”). Chodziło o postępowanie łódzkiej prokuratury z 1999 roku, dotyczące sprawy o charakterze seksualnym, w którym przewijało się nazwisko księdza Ireneusza Bochyńskiego. Doniesienie dotyczyło innych czynności seksualnych, których miał dopuścić się ksiądz wobec 16-letniego chłopaka. Śledczy sprawę wówczas umorzyli ze względu na... znikomą szkodliwość społeczną czynu. Choć prokuratura po latach ponownie zajęła się sprawą, śledztwo umorzono ze względu na... przedawnienie.” Widać więc wyraźnie, że Bochyński miał plecy (i musiał być tego świadom), z jakiegoś powodu bowiem łódzka prokuratura umorzyła to postępowanie. Rzuca to też trochę światła na to, dlaczego tak szybko go schowano. Przypominam, że mimo tej „łódzkiej sprawy”, Bochyński nauczał religii i miał styczność z młodzieżą. Jestem się w stanie założyć o wiele, że gdyby nie jego performance z 2013 roku, włos by mu z głowy nie spadł.
„Chowanie” już było, teraz pora na „wyparcie” (rozumiane, jako „mienie w dupie” odpowiedzialności za to co robią duchowni). Metodę tą stosuje się wtedy, gdy „chowanie” się nie sprawdzi. Lojalnie uprzedzam, że historia, którą tu przytoczę, przeznaczona jest dla ludzi o mocnych nerwach. Historia owa została opisana szczegółowo przez Justynę Kopińską w książce pt. „Z nienawiści do kobiet”. W 2008 roku, jedna z pracownic świetlicy środowiskowej usłyszała od podopiecznej historię o tym, że przez ponad rok była wieziona przez kapłana. W czasie tym, była przez niego wielokrotnie gwałcona, bita, poniżana, zmuszana do zażywania jakichś psychotropów. Kiedy dziewczynka zaszła w ciążę ginekolog (znajoma księdza) dokonała aborcji. Przez cały ten czas, nikt nie reagował na to, co się działo. Nikt nie reagował również na to, że ksiądz przywoził ją ze sobą na plebanię i nocowała w jego pokoju. Kiedyś kazał się jej wyspowiadać, zaś wyrozumiały spowiednik „nazwał ją kurwą i nie dał rozgrzeszenia”. W przysłowiowym międzyczasie, dziewczynka uczęszczała do gimnazjum salezjańskiego przy ulicy Witkiewicza w Szczecinie (do którego zapisał ją ksiądz). Jak to się stało, że dziewczynka trafiła do księdza? Otóż obiecał on jej rodzicom (oboje byli alkoholikami), że się nią zaopiekuje i jej pomoże, pomocą miało być „zabranie córki do szkoły z internatem”. Tym samym, nie można mieć wątpliwości co do tego, że ksiądz swoją ofiarę wybrał z rozmysłem. Pracownica świetlicy środowiskowej powiadomiła o tym, co usłyszała organy ścigania. Dla nikogo nie będzie niespodzianką to, co usiłowało zrobić Towarzystwo Chrystusowe, kiedy okazało się, że prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie ks. Romana. Tak, zgadliście, usiłowano go przenieść. Mogliście się jedynie pomylić w kwestii tego gdzie. Nie próbowano go bowiem katapultować do innej parafii w Polsce, ale do Anglii. Ksiądz nie zdążył wyjechać, bo został zatrzymany przez policję. O tym, że na jego laptopie znaleziono treści pedofilskie i ustalono, że prowadził korespondencje z innymi dziećmi, wspominać chyba nie trzeba. W chwili zatrzymania (czerwiec 2008) ks. Roman miał 32 lata. Zastanawiam się nad tym, czy prawica (i partia rządząca) uznałyby go za geja, czy też za SB-ka? No, ale to tylko dygresja. W tym miejscu pozwolę sobie zacytować artykuł z „Newsweeka” (albowiem nie mam pod ręką książki Kopińskiej): „W lutym 2009 roku sędzia Mariusz Jasion z Sądu Rejonowego w Stargardzie skazał ks. Romana na osiem lat bezwzględnego więzienia. W tym samym miesiącu Kasia próbowała się zabić. Rozprawa nasiliła tendencje samobójcze, samookaleczenia wymagające interwencji chirurgicznej, koszmary nocne. W sumie dziewczynka próbowała odebrać sobie życie cztery razy. Zdiagnozowano u niej zespół stresu pourazowego oraz zespół depresyjny z objawami psychotycznymi.”. Jakie konsekwencje wyciągnęło względem księdza Romana Towarzystwo Chrystusowe? Głównie takie, że zrzuciło się wraz z rodziną na jego obrońców. Kiedy nad sprawą pochylał się sąd drugiej instancji, dyrektor placówki, w której przebywała ofiara księdza Romana: „złożył doniesienie, że jedna z opiekunek znęca się nad dziewczyną wykorzystując jej doświadczenia i próbując namówić do odwołania zeznań.” Nie wiem, jak dalej potoczyła się ta sprawa, ale zajebistym przypadkiem byłaby sytuacja, w której jedna z opiekunek sama z siebie robi tego rodzaju rzeczy. W wyniku apelacji karę obniżono księdzu z 8 lat więzienia do 4,5 roku leczenia psychiatrycznego na oddziale szpitalnym w zakładzie karnym. W 2012 roku ksiądz Roman wyszedł z więzienia. Co działo się z nim potem? "Ksiądz Roman od czasu zakończenia odbywania zasądzonej kary więzienia przebywa w domu zakonnym naszego zgromadzenia w Puszczykowie. Jest to dom księży emerytów i ks. Roman pomaga tam starszym współbraciom spełniając codzienne posługi" - informował w styczniu 2017 r. generał chrystusowców ks. Ryszard Głowacki”. Koniec końców, ksiądz Roman został wydalony ze stanu duchownego (i ze zgromadzenia). Czemu tak się stało? Bo Watykan się wkurwił i kazał Towarzystwu przeprowadzić odpowiednie postępowanie. Przełożeni księdza Romana sami z siebie na to nie wpadli.
„Chowanie” już było, teraz pora na „wyparcie” (rozumiane, jako „mienie w dupie” odpowiedzialności za to co robią duchowni). Metodę tą stosuje się wtedy, gdy „chowanie” się nie sprawdzi. Lojalnie uprzedzam, że historia, którą tu przytoczę, przeznaczona jest dla ludzi o mocnych nerwach. Historia owa została opisana szczegółowo przez Justynę Kopińską w książce pt. „Z nienawiści do kobiet”. W 2008 roku, jedna z pracownic świetlicy środowiskowej usłyszała od podopiecznej historię o tym, że przez ponad rok była wieziona przez kapłana. W czasie tym, była przez niego wielokrotnie gwałcona, bita, poniżana, zmuszana do zażywania jakichś psychotropów. Kiedy dziewczynka zaszła w ciążę ginekolog (znajoma księdza) dokonała aborcji. Przez cały ten czas, nikt nie reagował na to, co się działo. Nikt nie reagował również na to, że ksiądz przywoził ją ze sobą na plebanię i nocowała w jego pokoju. Kiedyś kazał się jej wyspowiadać, zaś wyrozumiały spowiednik „nazwał ją kurwą i nie dał rozgrzeszenia”. W przysłowiowym międzyczasie, dziewczynka uczęszczała do gimnazjum salezjańskiego przy ulicy Witkiewicza w Szczecinie (do którego zapisał ją ksiądz). Jak to się stało, że dziewczynka trafiła do księdza? Otóż obiecał on jej rodzicom (oboje byli alkoholikami), że się nią zaopiekuje i jej pomoże, pomocą miało być „zabranie córki do szkoły z internatem”. Tym samym, nie można mieć wątpliwości co do tego, że ksiądz swoją ofiarę wybrał z rozmysłem. Pracownica świetlicy środowiskowej powiadomiła o tym, co usłyszała organy ścigania. Dla nikogo nie będzie niespodzianką to, co usiłowało zrobić Towarzystwo Chrystusowe, kiedy okazało się, że prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie ks. Romana. Tak, zgadliście, usiłowano go przenieść. Mogliście się jedynie pomylić w kwestii tego gdzie. Nie próbowano go bowiem katapultować do innej parafii w Polsce, ale do Anglii. Ksiądz nie zdążył wyjechać, bo został zatrzymany przez policję. O tym, że na jego laptopie znaleziono treści pedofilskie i ustalono, że prowadził korespondencje z innymi dziećmi, wspominać chyba nie trzeba. W chwili zatrzymania (czerwiec 2008) ks. Roman miał 32 lata. Zastanawiam się nad tym, czy prawica (i partia rządząca) uznałyby go za geja, czy też za SB-ka? No, ale to tylko dygresja. W tym miejscu pozwolę sobie zacytować artykuł z „Newsweeka” (albowiem nie mam pod ręką książki Kopińskiej): „W lutym 2009 roku sędzia Mariusz Jasion z Sądu Rejonowego w Stargardzie skazał ks. Romana na osiem lat bezwzględnego więzienia. W tym samym miesiącu Kasia próbowała się zabić. Rozprawa nasiliła tendencje samobójcze, samookaleczenia wymagające interwencji chirurgicznej, koszmary nocne. W sumie dziewczynka próbowała odebrać sobie życie cztery razy. Zdiagnozowano u niej zespół stresu pourazowego oraz zespół depresyjny z objawami psychotycznymi.”. Jakie konsekwencje wyciągnęło względem księdza Romana Towarzystwo Chrystusowe? Głównie takie, że zrzuciło się wraz z rodziną na jego obrońców. Kiedy nad sprawą pochylał się sąd drugiej instancji, dyrektor placówki, w której przebywała ofiara księdza Romana: „złożył doniesienie, że jedna z opiekunek znęca się nad dziewczyną wykorzystując jej doświadczenia i próbując namówić do odwołania zeznań.” Nie wiem, jak dalej potoczyła się ta sprawa, ale zajebistym przypadkiem byłaby sytuacja, w której jedna z opiekunek sama z siebie robi tego rodzaju rzeczy. W wyniku apelacji karę obniżono księdzu z 8 lat więzienia do 4,5 roku leczenia psychiatrycznego na oddziale szpitalnym w zakładzie karnym. W 2012 roku ksiądz Roman wyszedł z więzienia. Co działo się z nim potem? "Ksiądz Roman od czasu zakończenia odbywania zasądzonej kary więzienia przebywa w domu zakonnym naszego zgromadzenia w Puszczykowie. Jest to dom księży emerytów i ks. Roman pomaga tam starszym współbraciom spełniając codzienne posługi" - informował w styczniu 2017 r. generał chrystusowców ks. Ryszard Głowacki”. Koniec końców, ksiądz Roman został wydalony ze stanu duchownego (i ze zgromadzenia). Czemu tak się stało? Bo Watykan się wkurwił i kazał Towarzystwu przeprowadzić odpowiednie postępowanie. Przełożeni księdza Romana sami z siebie na to nie wpadli.
Ponieważ „schowanie” nie zadziałało, Towarzystwo Chrystusowe postanowiło zastosować metodę wyparcia, aka „tak bardzo wyjebane”. Jeżeli słyszeliście/czytaliście o sprawie, w której ofiara księdza pedofila domagała się w sądzie milionowego odszkodowania za to, co ją spotkało, to była właśnie ta sprawa. Ponieważ sąd zadecydował o tym, że odszkodowanie się ofierze należy (a sąd w drugiej instancji wyrok utrzymał), Towarzystwo Chrystusowe wniosło kasację do sądu Najwyższego. Towarzystwo Chrystusowe argumentuje, że: „na gruncie obowiązujących przepisów prawa w Polsce", nie można przenosić odpowiedzialności za czyny karalne ze sprawcy na kościelne osoby prawne.” (wrócę do tego w późniejszej części tekstu). Jednakowoż, skalę wyjebało co innego. Otóż: „Chrystusowcy zwracają też uwagę na fakt, że Roman B. nie jest już członkiem ich zgromadzenia. Co prawda po wyjściu z więzieniu trafił do domu księży emerytów pod Poznaniem. Ale po procesie kościelnym B. przestał być księdzem.” Chrystusowcy zapomnieli jedynie wspomnieć o tym, że Roman B. przestał być księdzem tylko i wyłącznie dlatego, że domagał się tego Watykan. Zapomnieli również wspomnieć o tym, że wcześniej dorzucali się do adwokatów (domyślam się, że nie byli to obrońcy z „dolnej półki”). Najpierw Chrystusowcy bronili go pazurami (mimo, że próba katapultowania go do Anglii jasno pokazuje, że doskonale wiedzieli, że jest winny), a w momencie, w którym trzeba ponieść konsekwencje tego, co zrobił, włączają narrację „to nie nasz duchowny, takiego duchownego można kupić w każdym sklepie z dewocjonaliami”. Nie chce mi się wspominać o tym, że Towarzystwo Chrystusowe powinno w tym konkretnym przypadku wypłacić odszkodowanie samo z siebie. W analogicznej sytuacji pewnie niejedno korpo zdecydowałoby się na taki krok, byle tylko zaoszczędzić sobie „problemów wizerunkowych” (nawet w sytuacji, w której na horyzoncie majaczyłaby wygrana). Chrystusowcy mają to w dupie.
Warto w tym miejscu przytoczyć również sprawę księdza Wojciecha G., który został skazany za pedofilię na 7 lat więzienia. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że G. przyznał się do winy i sam zaproponował taką, a nie inną karę. Zanim do tego doszło, media referowały to, w jaki sposób tłumaczył się G: „Jeżeli przepraszam, to przepraszam za moją naiwność, mój brak odpowiedzialności, że tym ludziom za bardzo zaufałem.” (...)”Ja mogę powiedzieć, że jestem niewinny i te oskarżenia, które chłopiec o imieniu Carlo kieruje pod moim adresem, są całkowicie zmyślone. Z jakiego względu - nie wiem. Kto za tym wszystkim stoi, kto tym kieruje, też nie wiem. Wiem jedynie, że jeśli jest to jego jakiś wewnętrzny żal, to za to, że do Polski nie poleciał, a wydaje mi się, że może tak być – wyjaśnił.(…) G. dopuszcza też możliwość zemsty za jego działalność w wiosce, która mogła komuś się nie podobać. Opowiada, że w Juncalito zaczął wprowadzać zmiany i walczyć z narkotykami.”. W tym miejscu pozwolę sobie na odrobinę gdybania, albowiem wydaje mi się, że bezczelność księdza G., który bronił się (w mediach) w taki, a nie inny sposób, musiała być podyktowana jego wewnętrznym przekonaniem o tym, że Kościół go w jakiś sposób ochroni. No ale, wracajmy do meritum. Znajomi księdza tłumaczyli (w wywiadzie udzielonym „Newsweekowi”), że ksiądz był wrabiany. Księdza G. zaczęli bronić również prawicowi dziennikarze. Między innymi, nie kto inny, jak Samuel Pereira, który po obejrzeniu filmu „Jagten” dywagował o tym, czy jak już G. zostanie uniewinniony, to czy media go przeproszą (niestety, nie zrobiłem screena ćwita, a Pereira był łaskaw wywalić w pewnym momencie wszystkie swoje wpisy). [EDYCJA, dzięki uprzejmości jednego z czytelników, link ze screenem z Pereiry możecie znaleźć w Źródłach] Cebulą na torcie była wypowiedź ówczesnego rzecznika KEP, Józefa Klocha. Rzecznik zaczął w pewnym momencie tłumaczyć, że jeżeli się okaże, że ksiądz G. jest niewinny, to wówczas powinny go przeprosić wszystkie media. Potem: „Ksiądz Kloch powiedział, że przy tego rodzaju podejrzeniach najważniejsze jest dobro dzieci. - Nie wolno dopuścić, aby zostały skrzywdzone po raz drugi - podkreślił duchowny zwracając uwagę, że powinni o tym pamiętać dziennikarze informując o przypadkach pedofilii.”. Tak więc, widzicie dziennikarze, nie wolno wam wspominać o pedofilii, bo krzywdzicie dzieci. Co zrozumiałe, po tym, jak okazało się, że G jest winny, Józef Kloch nie przeprosił mediów za swoje słowa.
Wyżej opisane (ok, raczej „przypomniane”) historie doskonale obrazują „kontekst”, w którym należy osadzić film Sekielskiego. Of korz, tego rodzaju sytuacji było znacznie więcej, ale gdybym chciał przypomnieć ich więcej, to niniejsza notka pojawiłaby się pewnie za jakiś miesiąc, jak już bym ogarnął research. Rzecz jasna, zapewne nigdy nie dowiemy się tego, ile podobnych sytuacji zostało „wyciszonych” na tyle skutecznie, że nie dowiedziały się o nich media/dziennikarze śledczy. Tych kilka przypadków doskonale obrazuje poziom zdegenerowania polskiej prawicy (i polityków partii rządzącej), którzy komentując film „Tylko nie mów nikomu” pierdolą głupoty o ataku na Kościół. Warto pamiętać o ich reakcjach i warto im je przypominać, kiedy następnym razem zaczną opowiadać o tym, że się troszczą o dzieci. Dla prawicowych degeneratów wrogiem nie są pedofile. Dla nich wrogiem jest Sekielski, który nakręcił film o pedofilii w Kościele, a nie na ten przykład o stężeniu pyłków kwiatowych w Meksyku, względnie o wyznaczaniu momentu bezwładności wahadła Oberbecka. Gdybym był złośliwy (a nie jestem), to napisałbym, że wszyscy ci, którzy pierdolą „ej, a czemu Sekielski nie nakręci filmu o pedofilii wśród nauczycieli” byliby pierwszymi, którzy (gdyby ktoś zdecydował się na nakręcenie takiego dokumentu) zaczęliby drzeć mordy: „ALE NIE RÓBCIE FILMU O KATECHETACH”. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, to napiszę coś, co zostało już napisane wiele razy. Film Sekielskiego nie jest „filmem o pedofilii”, ale filmem o instytucjonalnej ochronie, na którą mogą liczyć nieświeccy pedofile.
Zanim przejdę do samego filmu, podzielę się z wami pewną obserwacją. Ciekaw byłem, w jaki sposób na „Tylko nie mów nikomu” zareagują rządowi influencerzy, którzy mają w zwyczaju napierdalanie komentarzami/wpisami przy praktycznie każdej okazji. Kilka godzin po premierze filmu uruchomiłem swoje „prawe” konto na ćwitrze i udałem się na spacer po prawicowych kontach. Jakie były ich inicjalne reakcje? Otóż, kurwa, żadne. Co było dość zjawiskowe, jeżeli weźmiemy pod rozwagę dotychczasowy czas reakcji rządowych dronów. Najprawdopodobniej chodziło o to, że nie było żadnych wytycznych. To z kolei sugeruje, że jakieś mózgi uznały, że filmu Sekielskiego nikt nie obejrzy, więc nie warto się nad nim pochylać. W momencie, w którym piszę ten kawałek tekstu, licznik filmu przekroczył 17 milionów (tak, wiem, to się nie przekłada na „obejrzenia” w skali 1:1, ale każdy się chyba zgodzi z tym, że jak na 2-godzinny film, jest to olbrzymia liczba), tak więc nadzieje okazały się płonne. Późniejsza biegunka narracyjna, której zwieńczeniem było twitterowe konto ze stockowym zdjęciem, które klarowało, że: „byłem ministrantem i nikt mnie nie molestował, to moje świadectwo” (najprawdopodobniej ktoś uznał, że „zapłakana kuzynka wracająca z kościoła” może nie być dobrym pomysłem), była próbą „nadrobienia” zaległości. Co zrozumiałe, partia rządząca (i ta mniej cywilizowana część Kościoła, czyli Głódzie i inne Knabity) poszła na zwarcie. Bardzo szybko okazało się, że to nie był dobry pomysł, bo wkurwienie u suwerena narasta. Mniej cywilizowana część Kościoła zaczęła się wycofywać (Głódź przeprosił za swoje słowa o tym, że „nie ogląda byle czego”, a Knabit stwierdził, że obejrzał film, więc usuwa wcześniejszy wpis [w którym się na film zrzygał, of korz]), partia rządząca nadal nie odpuszcza.
Warto w tym miejscu przytoczyć również sprawę księdza Wojciecha G., który został skazany za pedofilię na 7 lat więzienia. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że G. przyznał się do winy i sam zaproponował taką, a nie inną karę. Zanim do tego doszło, media referowały to, w jaki sposób tłumaczył się G: „Jeżeli przepraszam, to przepraszam za moją naiwność, mój brak odpowiedzialności, że tym ludziom za bardzo zaufałem.” (...)”Ja mogę powiedzieć, że jestem niewinny i te oskarżenia, które chłopiec o imieniu Carlo kieruje pod moim adresem, są całkowicie zmyślone. Z jakiego względu - nie wiem. Kto za tym wszystkim stoi, kto tym kieruje, też nie wiem. Wiem jedynie, że jeśli jest to jego jakiś wewnętrzny żal, to za to, że do Polski nie poleciał, a wydaje mi się, że może tak być – wyjaśnił.(…) G. dopuszcza też możliwość zemsty za jego działalność w wiosce, która mogła komuś się nie podobać. Opowiada, że w Juncalito zaczął wprowadzać zmiany i walczyć z narkotykami.”. W tym miejscu pozwolę sobie na odrobinę gdybania, albowiem wydaje mi się, że bezczelność księdza G., który bronił się (w mediach) w taki, a nie inny sposób, musiała być podyktowana jego wewnętrznym przekonaniem o tym, że Kościół go w jakiś sposób ochroni. No ale, wracajmy do meritum. Znajomi księdza tłumaczyli (w wywiadzie udzielonym „Newsweekowi”), że ksiądz był wrabiany. Księdza G. zaczęli bronić również prawicowi dziennikarze. Między innymi, nie kto inny, jak Samuel Pereira, który po obejrzeniu filmu „Jagten” dywagował o tym, czy jak już G. zostanie uniewinniony, to czy media go przeproszą (niestety, nie zrobiłem screena ćwita, a Pereira był łaskaw wywalić w pewnym momencie wszystkie swoje wpisy). [EDYCJA, dzięki uprzejmości jednego z czytelników, link ze screenem z Pereiry możecie znaleźć w Źródłach] Cebulą na torcie była wypowiedź ówczesnego rzecznika KEP, Józefa Klocha. Rzecznik zaczął w pewnym momencie tłumaczyć, że jeżeli się okaże, że ksiądz G. jest niewinny, to wówczas powinny go przeprosić wszystkie media. Potem: „Ksiądz Kloch powiedział, że przy tego rodzaju podejrzeniach najważniejsze jest dobro dzieci. - Nie wolno dopuścić, aby zostały skrzywdzone po raz drugi - podkreślił duchowny zwracając uwagę, że powinni o tym pamiętać dziennikarze informując o przypadkach pedofilii.”. Tak więc, widzicie dziennikarze, nie wolno wam wspominać o pedofilii, bo krzywdzicie dzieci. Co zrozumiałe, po tym, jak okazało się, że G jest winny, Józef Kloch nie przeprosił mediów za swoje słowa.
Wyżej opisane (ok, raczej „przypomniane”) historie doskonale obrazują „kontekst”, w którym należy osadzić film Sekielskiego. Of korz, tego rodzaju sytuacji było znacznie więcej, ale gdybym chciał przypomnieć ich więcej, to niniejsza notka pojawiłaby się pewnie za jakiś miesiąc, jak już bym ogarnął research. Rzecz jasna, zapewne nigdy nie dowiemy się tego, ile podobnych sytuacji zostało „wyciszonych” na tyle skutecznie, że nie dowiedziały się o nich media/dziennikarze śledczy. Tych kilka przypadków doskonale obrazuje poziom zdegenerowania polskiej prawicy (i polityków partii rządzącej), którzy komentując film „Tylko nie mów nikomu” pierdolą głupoty o ataku na Kościół. Warto pamiętać o ich reakcjach i warto im je przypominać, kiedy następnym razem zaczną opowiadać o tym, że się troszczą o dzieci. Dla prawicowych degeneratów wrogiem nie są pedofile. Dla nich wrogiem jest Sekielski, który nakręcił film o pedofilii w Kościele, a nie na ten przykład o stężeniu pyłków kwiatowych w Meksyku, względnie o wyznaczaniu momentu bezwładności wahadła Oberbecka. Gdybym był złośliwy (a nie jestem), to napisałbym, że wszyscy ci, którzy pierdolą „ej, a czemu Sekielski nie nakręci filmu o pedofilii wśród nauczycieli” byliby pierwszymi, którzy (gdyby ktoś zdecydował się na nakręcenie takiego dokumentu) zaczęliby drzeć mordy: „ALE NIE RÓBCIE FILMU O KATECHETACH”. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, to napiszę coś, co zostało już napisane wiele razy. Film Sekielskiego nie jest „filmem o pedofilii”, ale filmem o instytucjonalnej ochronie, na którą mogą liczyć nieświeccy pedofile.
Zanim przejdę do samego filmu, podzielę się z wami pewną obserwacją. Ciekaw byłem, w jaki sposób na „Tylko nie mów nikomu” zareagują rządowi influencerzy, którzy mają w zwyczaju napierdalanie komentarzami/wpisami przy praktycznie każdej okazji. Kilka godzin po premierze filmu uruchomiłem swoje „prawe” konto na ćwitrze i udałem się na spacer po prawicowych kontach. Jakie były ich inicjalne reakcje? Otóż, kurwa, żadne. Co było dość zjawiskowe, jeżeli weźmiemy pod rozwagę dotychczasowy czas reakcji rządowych dronów. Najprawdopodobniej chodziło o to, że nie było żadnych wytycznych. To z kolei sugeruje, że jakieś mózgi uznały, że filmu Sekielskiego nikt nie obejrzy, więc nie warto się nad nim pochylać. W momencie, w którym piszę ten kawałek tekstu, licznik filmu przekroczył 17 milionów (tak, wiem, to się nie przekłada na „obejrzenia” w skali 1:1, ale każdy się chyba zgodzi z tym, że jak na 2-godzinny film, jest to olbrzymia liczba), tak więc nadzieje okazały się płonne. Późniejsza biegunka narracyjna, której zwieńczeniem było twitterowe konto ze stockowym zdjęciem, które klarowało, że: „byłem ministrantem i nikt mnie nie molestował, to moje świadectwo” (najprawdopodobniej ktoś uznał, że „zapłakana kuzynka wracająca z kościoła” może nie być dobrym pomysłem), była próbą „nadrobienia” zaległości. Co zrozumiałe, partia rządząca (i ta mniej cywilizowana część Kościoła, czyli Głódzie i inne Knabity) poszła na zwarcie. Bardzo szybko okazało się, że to nie był dobry pomysł, bo wkurwienie u suwerena narasta. Mniej cywilizowana część Kościoła zaczęła się wycofywać (Głódź przeprosił za swoje słowa o tym, że „nie ogląda byle czego”, a Knabit stwierdził, że obejrzał film, więc usuwa wcześniejszy wpis [w którym się na film zrzygał, of korz]), partia rządząca nadal nie odpuszcza.
W tym miejscu muszę się powtórzyć. Film Sekielskiego jest filmem o instytucjonalnym „chowaniu” pedofilów przed wymiarem sprawiedliwości. Prawica stara się to zawrzeszczeć tłumacząc, że „więcej pedofilów jest wśród murarzy/etc.”. Jak mniemam, partia rządząca będzie się domagać surowego ukarania Konferencji Murarzy Polski za przenoszenie murarzy-pedofilów na inną budowę (nie wiem, kto jest autorem tego suchara, ale chylę czoła)... a nie, czekajcie, nie można ukarać żadnej instytucji zrzeszającej murarzy, która ukrywa pedofilów, bo jej, kurwa, nie ma. „Tylko nie mów nikomu” jest również filmem o instytucji, która nie robi absolutnie nic w celu zabezpieczenia dzieci przed kontaktami ze skazanymi pedofilami. Żeby w pełni zobrazować to, jak bardzo Kościół ma wyjebane, pozwolę sobie na kolejny eksperyment myślowy. Od razu nadmieniam, że jest to (niedosłowny) cytat z jednego z komentarzy, który pojawił się pod filmem. Wyobraźmy sobie, nauczyciela WF-u, który był pedofilem. Został skazany i poszedł siedzieć, prócz tego ów nauczyciel miał dożywotni zakaz sądowy z dziećmi. Wyobraźmy sobie, że tenże nauczyciel, po wyjściu z więzienia, wraca do uczenia dzieci. Jak już sobie wyobraziliśmy taką sytuację, to ja z przyjemnością zaprezentuję wam cytat, w którym dość dokładnie opisane jest to, dlaczego sytuacja nauczycielem WF-u, który po wyjściu z pierdla wraca do pracy z dziećmi, jest praktycznie nierealna: „Kary za przestępstwa seksualne wobec małoletnich nie ulegają zatarciu, a każdy pedagog musi przedstawić zaświadczenie o niekaralności, w związku z tym nie ma szans, by pracę w szkole dostała osoba skazana za taki czyn. Jak przypomina ZNP, odpowiednie przepisy zawiera też Karta Nauczyciela, Usuwaniu takich osób ze środowiska nauczycielskiego służą rozwiązania prawne zawarte nie tylko w przepisach prawa karnego, ale również w ustawie Karta Nauczyciela - art. 85t KN obliguje dyrektora szkoły do odsunięcia nauczyciela od pracy, jeżeli istnieje podejrzenie, że popełnił on czyn naruszający prawa lub dobro dziecka. Z kolei komisja dyscyplinarna może zastosować karę wydalenia nauczyciela z zawodu.”. Jak to wygląda w Kościele? Przedstawiam wam jednego z bohaterów filmu „Tylko nie mów nikomu”, księdza Dariusza O. (nie, to nie ten, o którym pomyśleliście). Ksiądz Dariusz został skazany za pedofilię na karę więzienia i dożywotni zakaz pracy z dziećmi. Tenże sam ksiądz Dariusz mógł bez problemu prowadzić rekolekcje dla dzieci (zostało to uwiecznione na filmie Sekielskiego). Muszę się w tym miejscu przyznać, że o ile sam fakt dopuszczenia go do dzieci jest jebanym skandalem, to znacznie większym było to, co mówił dzieciakom. Otóż, ksiądz Dariusz, w trakcie rekolekcji, utyskiwał na to, że teraz to już prawie nikt nie chce zostać księdzem, bo księża są hejtowani i oskarżani o najgorsze rzeczy/etc. Nie chcę się bawić w tanie psychologizowanie, ale wydaje mi się, że ks. Dariusz potraktował swój wyrok za pedofilie tak, jak część kierowców traktuje mandat za przekroczenie prędkości „wszyscy to, kurwa, robią, a mnie złapali, to nie jest sprawiedliwe”. Sprawa księdza Dariusza miała ciąg dalszy. Mój najulubieńśzy rządowy portal, wPolityce, opublikował łamiące słowa proboszcza (wywiad przeprowadziła TV Malbork), w którego parafii ksiądz Dariusz prowadził rekolekcje. Zgadnijcie, kogo obarczył odpowiedzialnością za to, co się stało i dlaczego był to Sekielski. Otóż: „Na temat filmu nie będę się wypowiadał, bo uważam, że to było trochę zmanipulowane. Chociażby dlatego, że w Białymstoku pan Sekielski podszedł do tamtejszego proboszcza i pokazał mu dokument zakaz obejmujący księdza Olejniczaka. Do mnie, do mojego wikariusza, nikt nie przyszedł z taką informacją. Gdyby przyszedł to gwarantuję, że natychmiast zakończyłbym rekolekcje, a ekipa mogłaby to nawet sfilmować. Bez względu na to czy byłaby to Msza Św., czy kazanie zakończyłbym rekolekcje”. Dodał również, że: „Gdybym miał odrobinę, cień podejrzenia, że ten człowiek ma preferencja takie, już nie mówiąc o wyroku, w życiu w Malborku nikt, by go nie zobaczył”. Fragment filmu poświęcony ks. Dariuszowi (i późniejszą wypowiedź proboszcza) powinny wykuć na blachę wszystkie jebane prawicowe ameby, które klarują, „hurr durr, a czemu nie ma filmu o nauczycielach?!?!?!”. Otóż filmu na temat instytucjonalnego chowania pedofilów-nauczycieli i dopuszczania ich do pracy z dziećmi nie będzie, bo takie sytuacje nie mają miejsca. Szkoła, jako instytucja, jest bowiem wyposażona w „bezpieczniki”, które chronią dzieci przed nauczycielskimi odpowiednikami księdza Dariusza. To jest, kurwa, znamienne, że instytucja, której członkowie (w swojej opinii) są głosem bytu transcendentnego na ziemi, nie zapożyczyła tych „bezpieczników” od instytucji, która zajmuje się pracą z dziećmi. Mam niejasne przeczucie (graniczące z pewnością), że tego rodzaju „zaniedbania” absokurwalutnie nie są przypadkowe. Dzięki brakowi tych „bezpieczników” (nie ma potrzeby pokazywania komukolwiek glejtu o niekaralności/etc.) proboszcze/etc. mają gotową wymówkę „o niczym nie mieliśmy pojęcia”. Brak tych bezpieczników powoduje również totalną bezkarność duchownych, którzy dopuszczają do dzieci innych „księży Dariuszów”. Konsekwencje złamania zakazu ponosi jedynie „główny zainteresowany” (o ile, rzecz jasna, ktokolwiek się dowie o tym, że ów zakaz został złamany).
Już wcześniej pastwiłem się nad wypowiedzią Jarosława Gowina, który stwierdził, że: „Kościół w tej sprawie nie zdał egzaminu”. Tak sobie myślę, że skoro Kościół nie zdał egzaminu, to państwo powinno mu w tym pomóc. W tym miejscu pora na kolejny cytat z malborskiego proboszcza, który w trakcie wywiadu powiedział, że sytuacja z ks. Dariuszem: „to nauka dla mnie i dla innych proboszczów. Zapraszając księży, których się nie zna, trzeba sprawdzić czy nie występują w rejestrze pedofilów. Tyle”. Zastanawiam się nad tym, czy proboszcz był tak bardzo bezczelny, czy tak bardzo nieogarnięty. W tzw. rejestrze pedofilów, próżno szukać księdza Dariusza. Na „miejsce na liście”, nie zasłużył sobie również ksiądz Roman, o którym już było w tej notce. Według OKO Press, (artykuł z 05-05-2019) na tejże liście znajdował się jedynie jeden ksiądz: „To 28-letni ksiądz Marcin Ł. prawomocnie skazany 30 października 2018 za trzykrotne zgwałcenie 14-latki”. Z tym rejestrem to jest w ogóle zajebiście ciekawa sprawa. Na początku 2018 roku wybuchła sroga gównoburza, kiedy okazało się, że w „rejestrze pedofilów” nie ma księży. Sebastian Kaleta, Jeden z ziomków Patryka Jakiego, tłumaczył, że: „księży, tak jak każdego innego obowiązują te same przepisy. Nikogo rejestr pedofilów nie chroni. Fakt, że nie znajdują się tam księża (w rejestrze jawnym) oznacza, że księża nie popełniali najbrutalniejszych przestępstw (tam się kwalifikują brutalne gwałty).” Taka również była narracja Ministerstwa Sprawiedliwości. Ja mam w tym miejscu jedno malutkie pytanko. Ja rozumiem, że „księży, tak jak każdego innego obowiązują te same przepisy”, ale, do kurwy nędzy, kto te przepisy tak skonstruował? Czy aby nie brali w tym udziału pracownicy ministerstwa (w tym, Patryk Jaki, który, z niewyjaśnionych przyczyn, jest zajebiście dumny ze swoich osiągnięć [aczkolwiek, Jaki był dumny również ze swojej ustawy o IPN, więc nie można od niego zbyt wiele wymagać]). Nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych, ale w tym miejscu jestem się w stanie założyć o to, że autorzy ustawy dysponowali odpowiednimi danymi na temat skazań/etc. i dostosowali do nich ustawę. Gdyby autorom faktycznie chodziło o czyjekolwiek bezpieczeństwo (a nie o to, żeby się pochwalić ustawą), to rejestr skonstruowano by tak, żeby znalazło się na nim miejsce również dla byłego księdza Romana i dla księdza Dariusza (of korz, byłoby tam również miejsce dla „nieduchownych” pedofilów, skazanych za analogiczne przestępstwa). Ja się w tym miejscu przyznam, że nie wiem, na ile skuteczne są wszelkie listy „sex offenders” (tzn. czy przekładają się na mniejszą liczbę ataków na dzieci/etc.), ale jeżeli już ktoś sobie wykombinował, że chce taką listę wprowadzać, to mógł sobie, kurwa, jaj nie robić.
Państwo mogłoby zrobić bardzo wiele, żeby przywołać Kościół do porządku (przy akompaniamencie braw suwerena), ale partia rządząca zdecydowała, że państwo nie zrobi nic. Nie, zapowiedziane zaostrzenie kar za czyny pedofilskie i podniesienie wieku przyzwolenia, absokurwalutnie niczego nie zmieni w sprawie instytucji, której standardowe postępowanie w wiadomych sprawach ogranicza się do przenoszenia księży do innej parafii. Of korz, partia rządząca zareagowała na krytykę w sposób standardowy, czyli spuściła drony ze smyczy. Drony zaczęły klarować, że krytykom rozwiązania proponowanego przez partię rządzącą chodzi o uprawianie seksu z 15-latkami (niniejszym informuje, że powstrzymałem się od skomentowania tego w wiadomy sposób, bo na chuj mi pozew). W teorii, zmiany w kodeksie karnym, konkretnie zaś zmiany artykułu 240 („karalne niezawiadomienie o czynie zabronionym”) miały być „game changerem”, bo w myśl nowelizacji, ten kto nie zgłosi przestępstwa pedofilii musi się liczyć z karą do 3 lat pozbawienia wolności. W praktyce, Kościół jest na tę okoliczność przygotowany, bo duchowni mogą zagrać kartą „wychodzisz wolny z więzienia” aka „tajemnica spowiedzi”. Jak już wspomniałem, państwo mogłoby zrobić wiele. Przykładowo, mogłoby zmusić Kościół do zaimplementowania „bezpieczników”, które działają w systemie edukacji. Jeżeli wymagałoby to zmian w konkordacie, to ja uprzejmie przypominam, że ów dokument może być zmieniony. Państwo mogłoby również zmienić obowiązujący stan prawny, który sprawia, że „na gruncie obowiązujących przepisów prawa w Polsce", nie można przenosić odpowiedzialności za czyny karalne ze sprawcy na kościelne osoby prawne.”. Ja wiem, że to by było trudniejsze niż jakieś pozorne zmiany, które partia będzie wprowadzać, ale w przeciwieństwie do tych zmian – ta konkretna mogłaby skłonić Kościół do zwalczania pedofilii wśród duchownych. Jednakże, co istotniejsze, zmiana ta mogłaby skłonić Kościół do zapobiegania przypadkom pedofilii. Można bezpiecznie założyć, że po takich zmianach, Kościół zapałałby miłością do wcześniej wymienionych „bezpieczników” i postarałby się o wprowadzenie ich sam z siebie. Państwo mogłoby również wprowadzić przepisy, które dotkliwie karałyby osoby/instytucje (w tym, finansowo), ukrywające sprawców czynów pedofilskich przed organami ścigania. Koniec końców, wstające z kolan państwo polskie (ciekawym, czy hasło to będzie prorocze), mogłoby w końcu postarać się o implementacje standardów w edukacji seksualnej (made by WHO), dzięki którym dzieci potrafiłyby rozpoznawać zagrożenia i informować o nich osoby, którym ufają. To jest, kurwa, napisane tam praktycznie wprost, ale prawicowe ameby wolą się koncentrować na tym, czego tam nie ma (aka „nauka masturbacji”). Gwoli ścisłości, każde województwo/etc., które będzie walczyło z tymi standardami w edukacji seksualnej można spokojnie nazywać „województwem przyjaznym pedofilom”. Nie, państwo polskie nie powinno liczyć na to, że Kościół sam z siebie „zda egzamin”, bo Kościół już wielokrotnie udowadniał, że nie ma najmniejszej ochoty na to, żeby ów egzamin zdać. Państwo powinno chronić swoich obywateli. Nie wydaje mi się, żebyśmy po obecnych władzach mogli się spodziewać podjęcia się takiego zadania. Partii rządzącej za bardzo zależy na głosach, które gwarantuje jej Kościół. Stąd też histeryczne tony usłużnych mediaworkerów, którzy tłumaczą, że pojawienie się tego filmu przed wyborami sugeruje, że jest on narzędziem walki politycznej. Autorzy tej idiotycznej narracji chyba nie do końca zdają sobie sprawę z tego, że ich wypowiedzi mogą zaszkodzić ich chlebodawcom. Z tej narracji wynika niemalże wprost, że partia rządząca nie zrobi absolutnie nic, żeby „pomóc Kościołowi zdać egzamin”, ergo, wina za bezkarność Kościoła spadnie na partię rządzącą. Z czego, of korz Sekielski sobie zdawał sprawę i dlatego zdecydował się na taką, a nie inną datę premiery/etc./etc. Na sam koniec napiszę coś, o czym pomyślała pewnie większość ludzi w trakcie oglądania filmu Sekielskiego. Wstydem dla całego państwa (o Kościele nie wspominam, bo instytucji tej wstyd jest z natury rzeczy obcy) jest to, że taki film w ogóle musiał powstać. Wstydem dla państwa jest to, że tak bardzo nie zdało egzaminu z ochrony swoich obywateli. Wstydem dla państwa jest to, że nawet, kurwa, nie próbowało.
Już wcześniej pastwiłem się nad wypowiedzią Jarosława Gowina, który stwierdził, że: „Kościół w tej sprawie nie zdał egzaminu”. Tak sobie myślę, że skoro Kościół nie zdał egzaminu, to państwo powinno mu w tym pomóc. W tym miejscu pora na kolejny cytat z malborskiego proboszcza, który w trakcie wywiadu powiedział, że sytuacja z ks. Dariuszem: „to nauka dla mnie i dla innych proboszczów. Zapraszając księży, których się nie zna, trzeba sprawdzić czy nie występują w rejestrze pedofilów. Tyle”. Zastanawiam się nad tym, czy proboszcz był tak bardzo bezczelny, czy tak bardzo nieogarnięty. W tzw. rejestrze pedofilów, próżno szukać księdza Dariusza. Na „miejsce na liście”, nie zasłużył sobie również ksiądz Roman, o którym już było w tej notce. Według OKO Press, (artykuł z 05-05-2019) na tejże liście znajdował się jedynie jeden ksiądz: „To 28-letni ksiądz Marcin Ł. prawomocnie skazany 30 października 2018 za trzykrotne zgwałcenie 14-latki”. Z tym rejestrem to jest w ogóle zajebiście ciekawa sprawa. Na początku 2018 roku wybuchła sroga gównoburza, kiedy okazało się, że w „rejestrze pedofilów” nie ma księży. Sebastian Kaleta, Jeden z ziomków Patryka Jakiego, tłumaczył, że: „księży, tak jak każdego innego obowiązują te same przepisy. Nikogo rejestr pedofilów nie chroni. Fakt, że nie znajdują się tam księża (w rejestrze jawnym) oznacza, że księża nie popełniali najbrutalniejszych przestępstw (tam się kwalifikują brutalne gwałty).” Taka również była narracja Ministerstwa Sprawiedliwości. Ja mam w tym miejscu jedno malutkie pytanko. Ja rozumiem, że „księży, tak jak każdego innego obowiązują te same przepisy”, ale, do kurwy nędzy, kto te przepisy tak skonstruował? Czy aby nie brali w tym udziału pracownicy ministerstwa (w tym, Patryk Jaki, który, z niewyjaśnionych przyczyn, jest zajebiście dumny ze swoich osiągnięć [aczkolwiek, Jaki był dumny również ze swojej ustawy o IPN, więc nie można od niego zbyt wiele wymagać]). Nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych, ale w tym miejscu jestem się w stanie założyć o to, że autorzy ustawy dysponowali odpowiednimi danymi na temat skazań/etc. i dostosowali do nich ustawę. Gdyby autorom faktycznie chodziło o czyjekolwiek bezpieczeństwo (a nie o to, żeby się pochwalić ustawą), to rejestr skonstruowano by tak, żeby znalazło się na nim miejsce również dla byłego księdza Romana i dla księdza Dariusza (of korz, byłoby tam również miejsce dla „nieduchownych” pedofilów, skazanych za analogiczne przestępstwa). Ja się w tym miejscu przyznam, że nie wiem, na ile skuteczne są wszelkie listy „sex offenders” (tzn. czy przekładają się na mniejszą liczbę ataków na dzieci/etc.), ale jeżeli już ktoś sobie wykombinował, że chce taką listę wprowadzać, to mógł sobie, kurwa, jaj nie robić.
Państwo mogłoby zrobić bardzo wiele, żeby przywołać Kościół do porządku (przy akompaniamencie braw suwerena), ale partia rządząca zdecydowała, że państwo nie zrobi nic. Nie, zapowiedziane zaostrzenie kar za czyny pedofilskie i podniesienie wieku przyzwolenia, absokurwalutnie niczego nie zmieni w sprawie instytucji, której standardowe postępowanie w wiadomych sprawach ogranicza się do przenoszenia księży do innej parafii. Of korz, partia rządząca zareagowała na krytykę w sposób standardowy, czyli spuściła drony ze smyczy. Drony zaczęły klarować, że krytykom rozwiązania proponowanego przez partię rządzącą chodzi o uprawianie seksu z 15-latkami (niniejszym informuje, że powstrzymałem się od skomentowania tego w wiadomy sposób, bo na chuj mi pozew). W teorii, zmiany w kodeksie karnym, konkretnie zaś zmiany artykułu 240 („karalne niezawiadomienie o czynie zabronionym”) miały być „game changerem”, bo w myśl nowelizacji, ten kto nie zgłosi przestępstwa pedofilii musi się liczyć z karą do 3 lat pozbawienia wolności. W praktyce, Kościół jest na tę okoliczność przygotowany, bo duchowni mogą zagrać kartą „wychodzisz wolny z więzienia” aka „tajemnica spowiedzi”. Jak już wspomniałem, państwo mogłoby zrobić wiele. Przykładowo, mogłoby zmusić Kościół do zaimplementowania „bezpieczników”, które działają w systemie edukacji. Jeżeli wymagałoby to zmian w konkordacie, to ja uprzejmie przypominam, że ów dokument może być zmieniony. Państwo mogłoby również zmienić obowiązujący stan prawny, który sprawia, że „na gruncie obowiązujących przepisów prawa w Polsce", nie można przenosić odpowiedzialności za czyny karalne ze sprawcy na kościelne osoby prawne.”. Ja wiem, że to by było trudniejsze niż jakieś pozorne zmiany, które partia będzie wprowadzać, ale w przeciwieństwie do tych zmian – ta konkretna mogłaby skłonić Kościół do zwalczania pedofilii wśród duchownych. Jednakże, co istotniejsze, zmiana ta mogłaby skłonić Kościół do zapobiegania przypadkom pedofilii. Można bezpiecznie założyć, że po takich zmianach, Kościół zapałałby miłością do wcześniej wymienionych „bezpieczników” i postarałby się o wprowadzenie ich sam z siebie. Państwo mogłoby również wprowadzić przepisy, które dotkliwie karałyby osoby/instytucje (w tym, finansowo), ukrywające sprawców czynów pedofilskich przed organami ścigania. Koniec końców, wstające z kolan państwo polskie (ciekawym, czy hasło to będzie prorocze), mogłoby w końcu postarać się o implementacje standardów w edukacji seksualnej (made by WHO), dzięki którym dzieci potrafiłyby rozpoznawać zagrożenia i informować o nich osoby, którym ufają. To jest, kurwa, napisane tam praktycznie wprost, ale prawicowe ameby wolą się koncentrować na tym, czego tam nie ma (aka „nauka masturbacji”). Gwoli ścisłości, każde województwo/etc., które będzie walczyło z tymi standardami w edukacji seksualnej można spokojnie nazywać „województwem przyjaznym pedofilom”. Nie, państwo polskie nie powinno liczyć na to, że Kościół sam z siebie „zda egzamin”, bo Kościół już wielokrotnie udowadniał, że nie ma najmniejszej ochoty na to, żeby ów egzamin zdać. Państwo powinno chronić swoich obywateli. Nie wydaje mi się, żebyśmy po obecnych władzach mogli się spodziewać podjęcia się takiego zadania. Partii rządzącej za bardzo zależy na głosach, które gwarantuje jej Kościół. Stąd też histeryczne tony usłużnych mediaworkerów, którzy tłumaczą, że pojawienie się tego filmu przed wyborami sugeruje, że jest on narzędziem walki politycznej. Autorzy tej idiotycznej narracji chyba nie do końca zdają sobie sprawę z tego, że ich wypowiedzi mogą zaszkodzić ich chlebodawcom. Z tej narracji wynika niemalże wprost, że partia rządząca nie zrobi absolutnie nic, żeby „pomóc Kościołowi zdać egzamin”, ergo, wina za bezkarność Kościoła spadnie na partię rządzącą. Z czego, of korz Sekielski sobie zdawał sprawę i dlatego zdecydował się na taką, a nie inną datę premiery/etc./etc. Na sam koniec napiszę coś, o czym pomyślała pewnie większość ludzi w trakcie oglądania filmu Sekielskiego. Wstydem dla całego państwa (o Kościele nie wspominam, bo instytucji tej wstyd jest z natury rzeczy obcy) jest to, że taki film w ogóle musiał powstać. Wstydem dla państwa jest to, że tak bardzo nie zdało egzaminu z ochrony swoich obywateli. Wstydem dla państwa jest to, że nawet, kurwa, nie próbowało.
UWAGA!!! Artykuł sponsorowany przez suwerena:
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Źródła:
Film Sekielskiego:
https://www.youtube.com/watch?v=BrUvQ3W3nV4
Justyna Kopińska „Z nienawiści do kobiet”
https://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/ks-bochynski-odwolany-z-funkcji-rektora-odsuniety-od-nauczania-religii,369987.html
https://www.wprost.pl/motoryzacja/424157/10-latki-same-wchodza-do-lozek-prokuratura-przeslucha-duchownego.html
https://www.wprost.pl/motoryzacja/424157/10-latki-same-wchodza-do-lozek-prokuratura-przeslucha-duchownego.html
https://www.newsweek.pl/polska/pedofilia-w-kosciele-gwalcil-dziecko-nadal-odprawia-msze/m0bpr13
https://www.tvn24.pl/poznan,43/milionowe-odszkodowanie-zgromadzenie-chrystusowcow-wnioslo-kasacje,906725.html
https://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/581334,ofiara-kosciol-pedofilia-gwalt-ksiadz-chrystusowcy-proces-wyrok.html
https://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/ks-gil-wrobiony-w-pedofilie,358375.html
https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/446484-o-leon-pyta-sekielskiego-czy-zalezy-panu-na-dobru-dzieci
https://polskatimes.pl/o-leon-knabit-przeprasza-za-slowa-o-filmie-sekielskich-tylko-nie-mow-nikomu/ar/c1-14136159
https://polskatimes.pl/o-leon-knabit-przeprasza-za-slowa-o-filmie-sekielskich-tylko-nie-mow-nikomu/ar/c1-14136159
Nie od wczoraj, myślę, że kiedyś w tym kraju będą płonąć kościoły.
OdpowiedzUsuń