Jestem się w stanie założyć o wiele, że tytułowe „ale jak to?” kołatało się po głowach sporej części komentatorów/polityków po tym, jak zobaczyli wyniki sondażu exit poll. Of korz, rano (po tym, jak PKW przeliczyło już większość głosów), „ale jak to?” zostało zastąpione przez „o, kurwa”, ale to już osobna kwestia. No dobrze, ale jak to się stało, że wybory wygrała Zjednoczona Prawica, a nie Koalicja Europejska? Dotychczasowi apologeci Zjednaczania Opozycji zaczęli to „wyjaśniać” już po ogłoszeniu wyników exit poll. Tymi „wyjaśnieniami” zajmę się w dalszej części, teraz mogę jedynie zaspoilerować, że sposób, w który „wyjaśniali” porażkę (budowane przez nich narracje) był jedną z przyczyn, dla których Zjednoczona Prawica te wybory wygrała (nie, nie mamy tu do czynienia z żadnym zapętleniem czasowym, oni po prostu piszą to samo od paru lat).
Powróćmy do tytułowego pytania. Ale jak to się stało? Przecież sondaże były mocno niejednoznaczne, przecież nawet rządowe media klarowały, że ZP i KE idą „łeb w łeb”. Przecież cześć prorządowych publicystów zaczęła tłumaczyć, że może i lepiej te wybory przegrać, ale dzięki temu wygrać jesienne. Nie wierzycie? Przedstawiam wam Eryka Mistewicza (kronikarski obowiązek każe wspomnieć, że ów jegomość praktycznie za każdym razem jest prorządowym komentatorem): „Jest za to w marketingu politycznym bardzo ciekawy mechanizm, który sprawia, że mądry chciałby te wybory niewielką różnicą głosów... przegrać. Niewielką – jeden procent, półtora. Odstąpić glorię i chwałę zwycięzcy stronie przeciwnej. Ustąpić miejsca. Lepiej stracić jedno miejsce w Parlamencie Europejskim teraz, ale rozegrać perfekcyjnie, na swoją korzyść, jesienne wybory, mobilizując wówczas tych, którzy teraz do wyborów nie pójdą. A to następne wybory zadecydują o kierunku rozwoju kraju.”. Jeszcze inni, ci, którzy teraz najgłośniej nawijają „a nie mówiłem”, dołączali do swoich „analiz” przedwyborczych taki jeden, niewinny dodatek. Przeważnie było to coś w rodzaju „eurowybory są dla PiSu najtrudniejsze”. Ten niewinny dodatek był najzwyklejszym w świecie dupochronem dla kogoś, kto chce mieć zawsze rację. Dzięki temu dodatkowi, po zwycięstwie Zjednoczonej Prawicy można powiedzieć „a nie mówiłem, że wygrają?”. Po porażce zaś można by było powiedzieć „a nie mówiłem, że eurowybory są dla nich najtrudniejsze?”. Równie dobrze ja mógłbym napisać, że „26 maja będzie słoneczna pogoda”, a potem dodać, że „ale pamiętajcie o tym, że bywały takie lata, w których 26 maja padało!”. Podsumowując, nikt tak do końca nie wiedział kto wygra, ale niektórzy starali się sprawiać wrażenie takich, którzy wiedzą co się stanie.
No dobrze, ale co tak właściwie się stało? W telegraficznym skrócie? Stała się polityka. W trakcie kampanii widać było wyraźnie, że PiSowi/Zjednoczonej Prawicy bardzo zależy na zwycięstwie, zaś KE nie miałaby nic przeciwko temu, żeby wygrać. W mniej telegraficznym skrócie (a domyślam się, że spodziewaliście się czegoś więcej od „zwyciężył lepszy”). Gdybyśmy mieli podsumować (najprościej jak się da), przekaz obu głównych graczy, to w przypadku ZP byłoby to prawie na pewno coś związanego z 500+ (względnie, jakieś inne transfery społeczne). Z kolei w przypadku KE byłoby to coś w rodzaju „jebać PiS” (+ obietnica rozliczenia PiSu). Warto w tym miejscu przypomnieć o tym, że publicyści z anty-PiSu sami (z uporem godnym lepszej sprawy) non stop przypominają o tych transferach społecznych (rzecz jasna, robią to z właściwą swej kondycji intelektualnej delikatnością), no ale to tylko dygresja. Jeżeli zaś chodzi o obietnice, to ZP obiecywało dalsze transfery społeczne (Reed Richards Zjednoczonej Prawicy – Jarosław Gowin twierdził co prawda, że on ma nadzieje, że już ich nie będzie, ale chyba nikt nie ma złudzeń co do tego, że Gowin ma tam generalnie niewiele do gadania), jednocześnie strasząc, że „ich przeciwnicy to pewnie zabiorą, albo będą tak chujowo rządzić, że pieniędzy nie wystarczy”, zaś narracja KE sprowadzała się do tego, że „chyba raczej nie zabierzemy tego co oni dali”. „Chyba” jest kluczowe dlatego, że w obrębie koalicji opinie były mocno podzielone, zaś każda taka „różnica zdań” była momentalnie nagłaśniana przez rządowe media i drony (i ciężko mieć do nich pretensje o to, skoro oponent sam dostarczał amunicję). Teraz należy sobie zadać pytanie, który z tych przekazów jest bardziej atrakcyjny dla Polaków? Pozwolę sobie w tym miejscu na odrobinę teoretyzowania. Wydaje mi się, że część osób, które zagłosowały na ZP, to ludzie wkurwieni na tę koalicję (względnie ludzie, którzy - eufemizując - nie do końca identyfikują się z tym, co ten podmiot polityczny wyrabia), ale głosują na nią ze względu na to, iż boją się, że po ewentualnej porażce tej partii następcy poupierdalają transfery społeczne/etc. I nie, nie, to nie jest teoria oparta na danych IDzD (Instytut Danych z Dupy), ale na tym, czemu exit poll różnił się tak bardzo od ostatecznych wyników. Skąd się wzięła ta różnica (która sprawiła, że Konfederacja wyjebała się na progu)? Stąd, że: „13 proc. ludzi odmówiło udziału w ankiecie.”. Fachman z IPSOSu tłumaczył, że oni są przygotowani na odmowy i używają potem specjalnych algorytmów, ale tym razem coś ewidentnie poszło nie tak, bo niedoszacowana była tylko i wyłącznie Zjednoczona Prawica, cała reszta była przeszacowana. Z jakiegoś powodu ludzie nie chcieli się przyznać do tego, że głosują na ZP i tym powodem na pewno nie była duma. Osobną kwestią jest to, że praktycznie żaden z komentatorów nie zwrócił uwagi na to, że część ludzi, która głosowała na ZP w wyborach do PE, mogła głosować na „mniejsze zło”.
Co się zaś tyczy samych sondaży. Można bezpiecznie założyć, że część pospolitego ruszenia głosujących na PiS/ZP jako „mniejsze zło” zawdzięczamy sondażom przedwyborczym (tym sprzed samiuteńkich wyborów), które wskazywały na to, że KE może wygrać. Z drugiej zaś strony, te same sondaże mogły zdemotywować wyborców, którzy mieli głosować na KE „byle nie wygrał PiS”. No bo skoro PiS i tak przegra, to po chuj ja mam iść głosować na KE? Nie jestem w stanie znaleźć źródła, ale pamiętam, że w trakcie kampanii 2007 Jarosław Kaczyński najpierw cieszył się tym, że PiS prowadzi w sondażach, ale w pewnym momencie zaczął mówić o tym, że te sondaże to celowo są tak robione, żeby mobilizować „wrogi” elektorat. JK musiał doskonale pamiętać to, co stało się w 2005 kiedy sondażowe prowadzenie PO/Tuska nie przełożyło się absokurwalutnie na rezultat wyborów.
Dobra, dosyć pastwienia się nad sondażami. Teraz przyszła pora na to, żebym po raz kolejny posypał głowę obierkami cebuli. W jednej z notek przedwyborczych napisałem byłem o tym, że PiS budował sobie mocno proeuropejską narrację, ale pewnie coś strasznego im wyszło w badaniach, bo w pewnym momencie z powrotem zaczął się pierdolec: Europa zła, CHWDP Niemcom i tak dalej. Nawet Krystynie Pawłowicz się oberwało i się od niej Beata Mazurek „odcięła”. Innymi słowy, uznałem, że narracyjny szpagat był wywołany jakimiś czynnikami zewnętrznymi. No bo przecież oni nie mogli tak sami z siebie, prawda? Przecież te sprzeczne narracje, to musiała być „potrzeba chwili”, prawda? Owszem, prawda, ale ta trzecia Tischnerowska. W trakcie wyborów prezydenckich PiS „kopiował” niektóre pomysły sztabu Obamy. Przykładem może tu byś spot, w którym kandydat Prawa i Sprawiedliwości czytał hejterskie wpisy na swój temat. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że takie „pożyczanie” to w polskiej polityce norma, tak więc nie chodzi o wypominanie którejkolwiek opcji politycznej tego, że korzysta ze skutecznych technik. Ponieważ po Obamie nastał Trump, można bezpiecznie założyć, że szpece od marketingu politycznego będą próbowali kopiować jego sposób prowadzenia kampanii. Najbardziej charakterystyczne dla Trumpa jest to, że jego wypowiedzi są zajebiście chaotyczne. Na pierwszy rzut oka wygląda to tak, że stoi sobie jakiś typ przed wyborcami i pierdoli co mu ślina na język przyniesie. W najlepszym przypadku mamy do czynienia ze zbiorem niepowiązanych ze sobą „wrzutek”, w najgorszym jest to chaotyczny zbiór „wrzutek”, które są ze sobą sprzeczne. Skoro więc jest to bełkot, to jak to, kurwa, możliwe, że Trump wygrał wybory? Bo każda z tych pojedynczych „wrzutek” skierowana jest do innej „banieczki”. To jest coś w rodzaju szwedzkiego stołu (przy założeniu, że byłyby na nim jedynie annoying orange's [musiałem] z narracjami). Owszem, jak się to zbierze do kupy, to to nie ma sensu, ale kto ma, kurwa, czas na to, żeby nad tym ślęczeć? PiS podchwycił tę konkretną technikę bardzo szybko. Pamiętacie „wybory Króla Europy”, które odbyły się w marcu 2017? Tak, chodzi o te, które skończyły się spektakularnym zwycięstwem moralnym 1:27. Otóż, po tychże „wyborach” popełniłem notkę, w której zebrałem większość (wszystkich mi się nie udało) narracji/wrzutek, którymi PiS raczył suwerena przed tymiż „wyborami”. Moja lista składała się z 46 różnych narracji/wrzutek (z których, of korz, część się wykluczała wzajemnie), a i tak potem się okazało, że nie udało mi się zebrać wszystkich i czytelnicy dopisywali na fanpeju kolejne. Jak się to zebrało do kupy, to wyszedł z tego jeden, pierdolony bełkot. Tylko, że te narracje nie pojawiały się w kupie. Znowuż, był to szwedzki stół z narracjami/wrzutkami i każdy sobie mógł tam znaleźć coś dla siebie. Podobnie było w trakcie kampanii do PE. Część wyborców (albo ludzi, którzy „może by zagłosowali” [na pewno są takie badania]) wkurwiały rzygi Pawłowicz? No to patrzcie, odcinamy się od niej! No ale przecież część wyborców PiSu to jej fani! Nic się nie stało. Co prawda się od niej odcięliśmy, ale nadal jest w naszym klubie i nie zabraliśmy jej hasła do konta Twitterowego, więc to „odcinanie się” to tak z przymrużeniem oka. Część wyborców PiSu to ludzie o „proeuropejskich” poglądach? Patrzcie na nasze hasło! Jesteśmy Sercem Europy! Część wyborców gardzi UE i uważa tę organizację za ZSRR? Patrzcie! Krytykujemy ich za to, że nas zmuszają do „seksualizacji dzieci” i w ogóle to niech Niemcy się nie odzywają! Wiemy, że większa część społeczeństwa była wkurwiona po tym, co zobaczyła w „Tylko nie mów nikomu?” Patrzcie na nas! Chcemy te wszystkie sprawy badać i walczyć z pedofilią! Część naszych wyborców to tzw. „beton”, który będzie popierał Kościół i ma wyjebane na to, że organizacja ta kryła pedofilów? Będziemy tłumaczyć, że to atak na Kościół i wmawiać ludziom, że więcej pedofilów jest wśród murarzy! I tak dalej i tak dalej. Nie trzeba chyba wspominać o tym, że walka z partią, która stosuje takie tricki jest w chuj trudna? Ok, może uda się „rozjechać” kilka z tych narracji, ale partia ma ich w chuj więcej, bo „u nas narracji mnogo”. Można by np. zrobić listę i próbować odpytywać polityków partii rządzącej z tego, czy przypadkiem nie dostrzegają sprzeczności w tym, co partia serwuje suwerenowi. Tyle, że ciężko sobie wyobrazić program, w którym ktoś czyta z kartki 46 różnych wrzutek. Biorąc pod rozwagę to, jaką charyzmą dysponuje większość polityków partii opozycyjnej, widzowie zasnęli by mniej więcej w okolicach dziesiątej, a mniej więcej w połowie szefostwo stacji telewizyjnej uznałoby, że program trzeba zdjąć z anteny, bo prowadzących popierdoliło, a słupek oglądalności jest ujemny. Tym niemniej, „nie ma takiej rury na świecie, której nie można odetkać”, tak więc przy odrobinie dobrej woli (które, kurwa, ewidentnie zabrakło), na pewno dałoby się wymyślić jakiś kamień na te nożyce. W tym miejscu poczynię pewną dygresję. Jak bardzo opozycji się „nie chce”, że nikt na to nie zwrócił uwagi? To są partie z milionowymi budżetami, które potrafią wydawać ciężkie miliony na to, żeby zajebać ulice billboardami. Żadnej z tych partii nie chciało się na moment przysiąść i podumać „z czym my się tak właściwie napierdalamy?”.
W niniejszej notce nie może zabraknąć pastwienia się nad narracjami fanboyów antyPiSu. Of korz, nie będę się pastwił nad wszystkimi, ale nad dwiema, które są moimi ulubionymi. Pierwszą z nich jest „sprzedały się chuje za pincet złoty” łamane przez „socjal wystarcza! Ich nie obchodzi nic poza tym”. Z całym, kurwa, należnym brakiem szacunku, jeżeli komuś brakowało kasy tak bardzo, że czasami nie dojadał, to bym miał szczerze wyjebane na politykę. W pewnym momencie pojawia się PiS, który dopierdala transferami społecznymi, dzięki którym sytuacja finansowa się poprawia. Ok, ci ludzie nadal nie są bogaczami, ale być może już nie muszą się zastanawiać nad tym czy zapłacić rachunek za prąd, czy też zostać przy opcji „wolę trzy posiłki dziennie do końca miesiąca”. I w tym momencie wchodzą fanboye antyPiSu, cali na biało, i zaczynają wyzywać tych ludzi od pierdolonych nierobów, pasożytów/etc. Potem, po zwycięstwie wyborczym PiSu, zaczynają tłumaczyć, że jestem tępym chamem, którego głos kosztuje 500 złotych. Budowanie tego rodzaju narracji po pierwsze świadczy o ujemnej wrażliwości społecznej, po drugie zaś może doprowadzić do tego, że część ludzi zagłosuje na ZP/PiS, żeby zrobić, kurwa, na złość autorom tych idiotyzmów. Jest to o tyle prawdopodobne, że te wypowiedzi są bardzo szeroko kolportowane po internetach. W tym miejscu pozwolę sobie na krótką anecdatę. Najpierw zacznę od tekstu, który pojawił się na portalu Natemat (lipiec 2016). Tytuł artykułu był następujący: „To nie jest program wspierania rodzin. To jest program rozdawania pieniędzy. 500 plus idzie na samochody, nie dla dzieci”, a potem był genialny lead: „Aż 78 proc. klientów portalu z używanymi samochodami przyznało, że na zakup auta przeznaczy pieniądze z programu "500 plus". – Ja tego nie akceptuję! – mówi dr Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka Konfederacji Lewiatan. To kolejny dowód na to, że pieniądze z budżetu trafiają do osób, które nie powinny ich dostawać.”. Nie mam pewności, ale wydaje mi się, że politycy to podchwycili. W każdym razie – ten rzyg wyszedł daleko poza bańkę natematową. Skąd o tym wiem? Albowiem jedna osoba z mojej rodziny się na to natknęła i prawie ją rozjebało z oburzenia. Opowiedziała mi o znajomych, którzy tak, jak owa osoba mieszkali na takim dość zadupiu i z racji swojego niezmotoryzowania, ilekroć mieli jechać z dzieckiem do lekarza, musieli prosić znajomych o podwiezienie autem (bo transport publiczny kuleje, bo, jak już wspomniałem, zadupie). Po tym, jak wprowadzono 500+, tę rodzinę było stać na to, żeby sobie kupić jakąś „używkę”. I teraz sobie wyobraźmy, że taka rodzina trafia gdzieś w internetach (albo oglądając telewizornie) na wywody jakiegoś dzbana/dzbanicy, z których wynika, że tę rodzinę popierdoliło, bo „pieniądze na dzieci wydają na samochód”. PiS zresztą bardzo dobrze rozgrywa fanboyów, bo domyślam się, że celowo często wspomina o tym, że oni to właśnie ten 500+ wprowadzili, a nie kto inny. Tzn. robią to celowo, żeby z nor powyłazili ludzie i zaczęli pierdolić, że „skurwesyny za moje podatki darmozjadom/etc./etc.”. Takie wypowiedzi można potem pozbierać i rozrzucić po internetach. Nie, nie mam najmniejszych pretensji o to, że ktoś te wypowiedzi cytuje, pretensję powinni mieć do siebie ich autorzy.
Teraz przejdźmy do drugiej mojej najulubieńszej narracji. Otóż, w myśl tejże, ludzie głosują na PiS dlatego, że są po prostu tępi/głupi/chujowo wykształceni/etc. i w ogóle to daleko im do arystokracji rozumu (która wysrywa z siebie te mądrości). Na moment załóżmy, że to prawda. Tzn., że jest tak, jak twierdzi arystokracja rozumu, że na PiS głosują tylko i wyłącznie ludzie głupi/etc. Ja mam w tym miejscu jedno pytanie. Czemu głosują na PiS, a nie na PO? Przecież to debile! Przecież takiemu debilowi wszystko jedno, kto go bajeruje. Czemu więc PiSowi to wychodzi, a PO nie? Nie chciałbym być źle zrozumiany. Ja sobie doskonale zdaje sprawę z tego, że część osób popiera Prawo i Sprawiedliwość dlatego, że są osoby te są ordynarnie robione w chuja. Tylko widzicie, czym innym jest próba wyjaśnienia komuś, że jest robiony w chuja, a czym innym atakowanie go narracją „głosujesz na PiS, bo jesteś idiotą”. Arystokracja rozumu, która wygłasza te mądrości prosi się o odpowiedź z gatunku „sam spierdalaj”. Insza inszość to fakt, że ta sama arystokracja rozumu tłumaczyła, że po wprowadzeniu 500+ budżet momentalnie jebnie. Śmiem twierdzić, że suweren może mieć problemy z zaufaniem komuś, kto się tak „delikatnie” omylił. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że również politycy obozu rządzącego nie mieli pojęcia, jakie efekty będzie miało wprowadzenie 500+. Wszak sam Premier Tysiąclecia w czasach, w których był Wicepremierem, utyskiwał, że to wszystko na kredyt jest. I znowuż, wypowiedzi, w których arystokracja rozumu hejtuje wyborców Prawa i Sprawiedliwości, są skrupulatnie zbierane i rozrzucane po internetach.
Ktoś może powiedzieć, no dobrze, ale PiS to partia populistyczna, więc o czym tu w ogóle mowa? Z przyjemnością takiej osobie zacytuję kawałek narracji z 2007. Narracji autorstwa PO. „W ramach wyrównania szans Platforma zapowiada m.in. wsparcie biedniejszych rodzin, równy dostęp do edukacji, walkę z dyskryminacją w pracy, zmniejszenie dystansu cywilizacyjnego wieś- miasto, prorodzinne ulgi podatkowe (równe na każde dziecko), program wsparcia dla rodzin wielodzietnych, system tanich żłóbków i przedszkoli, przedłużenie urlopu macierzyńskiego z 18 do 22 tygodni, pomoc kobietom w powrocie do pracy.”. Gdybym był złośliwy (a jak już wielokrotnie wspominałem, nie jestem), to bym napisał, że gdyby te wszystkie obietnice zostały zrealizowane (w szczególności zaś wsparcie biedniejszych rodzin), to najprawdopodobniej nie musielibyśmy czytać bredni o tym, że ktoś się „sprzedał za pincet złoty”. Ponieważ złośliwość nie jest czymś, o co można by mnie podejrzewać, napiszę jedynie, że te obietnice brzmiały jak populizm. O ile mnie pamięć nie myli, PO skopało PiSowi dupę w 2007 roku. Być może klucz do sukcesu w starciu z partią Jarosława Kaczyńskiego leży w znalezieniu „swojego” populizmu? (Uwaga, włączam Capslocka) CZY PARTIA RAZEM MNIE SŁYSZY? No, chyba że opozycji zależy głównie na tym, żeby być w opozycji. Względnie, żeby po każdych wyborach zastanawiać się nad tym, co się tak właściwie, kurwa, stało.
Powróćmy do tytułowego pytania. Ale jak to się stało? Przecież sondaże były mocno niejednoznaczne, przecież nawet rządowe media klarowały, że ZP i KE idą „łeb w łeb”. Przecież cześć prorządowych publicystów zaczęła tłumaczyć, że może i lepiej te wybory przegrać, ale dzięki temu wygrać jesienne. Nie wierzycie? Przedstawiam wam Eryka Mistewicza (kronikarski obowiązek każe wspomnieć, że ów jegomość praktycznie za każdym razem jest prorządowym komentatorem): „Jest za to w marketingu politycznym bardzo ciekawy mechanizm, który sprawia, że mądry chciałby te wybory niewielką różnicą głosów... przegrać. Niewielką – jeden procent, półtora. Odstąpić glorię i chwałę zwycięzcy stronie przeciwnej. Ustąpić miejsca. Lepiej stracić jedno miejsce w Parlamencie Europejskim teraz, ale rozegrać perfekcyjnie, na swoją korzyść, jesienne wybory, mobilizując wówczas tych, którzy teraz do wyborów nie pójdą. A to następne wybory zadecydują o kierunku rozwoju kraju.”. Jeszcze inni, ci, którzy teraz najgłośniej nawijają „a nie mówiłem”, dołączali do swoich „analiz” przedwyborczych taki jeden, niewinny dodatek. Przeważnie było to coś w rodzaju „eurowybory są dla PiSu najtrudniejsze”. Ten niewinny dodatek był najzwyklejszym w świecie dupochronem dla kogoś, kto chce mieć zawsze rację. Dzięki temu dodatkowi, po zwycięstwie Zjednoczonej Prawicy można powiedzieć „a nie mówiłem, że wygrają?”. Po porażce zaś można by było powiedzieć „a nie mówiłem, że eurowybory są dla nich najtrudniejsze?”. Równie dobrze ja mógłbym napisać, że „26 maja będzie słoneczna pogoda”, a potem dodać, że „ale pamiętajcie o tym, że bywały takie lata, w których 26 maja padało!”. Podsumowując, nikt tak do końca nie wiedział kto wygra, ale niektórzy starali się sprawiać wrażenie takich, którzy wiedzą co się stanie.
No dobrze, ale co tak właściwie się stało? W telegraficznym skrócie? Stała się polityka. W trakcie kampanii widać było wyraźnie, że PiSowi/Zjednoczonej Prawicy bardzo zależy na zwycięstwie, zaś KE nie miałaby nic przeciwko temu, żeby wygrać. W mniej telegraficznym skrócie (a domyślam się, że spodziewaliście się czegoś więcej od „zwyciężył lepszy”). Gdybyśmy mieli podsumować (najprościej jak się da), przekaz obu głównych graczy, to w przypadku ZP byłoby to prawie na pewno coś związanego z 500+ (względnie, jakieś inne transfery społeczne). Z kolei w przypadku KE byłoby to coś w rodzaju „jebać PiS” (+ obietnica rozliczenia PiSu). Warto w tym miejscu przypomnieć o tym, że publicyści z anty-PiSu sami (z uporem godnym lepszej sprawy) non stop przypominają o tych transferach społecznych (rzecz jasna, robią to z właściwą swej kondycji intelektualnej delikatnością), no ale to tylko dygresja. Jeżeli zaś chodzi o obietnice, to ZP obiecywało dalsze transfery społeczne (Reed Richards Zjednoczonej Prawicy – Jarosław Gowin twierdził co prawda, że on ma nadzieje, że już ich nie będzie, ale chyba nikt nie ma złudzeń co do tego, że Gowin ma tam generalnie niewiele do gadania), jednocześnie strasząc, że „ich przeciwnicy to pewnie zabiorą, albo będą tak chujowo rządzić, że pieniędzy nie wystarczy”, zaś narracja KE sprowadzała się do tego, że „chyba raczej nie zabierzemy tego co oni dali”. „Chyba” jest kluczowe dlatego, że w obrębie koalicji opinie były mocno podzielone, zaś każda taka „różnica zdań” była momentalnie nagłaśniana przez rządowe media i drony (i ciężko mieć do nich pretensje o to, skoro oponent sam dostarczał amunicję). Teraz należy sobie zadać pytanie, który z tych przekazów jest bardziej atrakcyjny dla Polaków? Pozwolę sobie w tym miejscu na odrobinę teoretyzowania. Wydaje mi się, że część osób, które zagłosowały na ZP, to ludzie wkurwieni na tę koalicję (względnie ludzie, którzy - eufemizując - nie do końca identyfikują się z tym, co ten podmiot polityczny wyrabia), ale głosują na nią ze względu na to, iż boją się, że po ewentualnej porażce tej partii następcy poupierdalają transfery społeczne/etc. I nie, nie, to nie jest teoria oparta na danych IDzD (Instytut Danych z Dupy), ale na tym, czemu exit poll różnił się tak bardzo od ostatecznych wyników. Skąd się wzięła ta różnica (która sprawiła, że Konfederacja wyjebała się na progu)? Stąd, że: „13 proc. ludzi odmówiło udziału w ankiecie.”. Fachman z IPSOSu tłumaczył, że oni są przygotowani na odmowy i używają potem specjalnych algorytmów, ale tym razem coś ewidentnie poszło nie tak, bo niedoszacowana była tylko i wyłącznie Zjednoczona Prawica, cała reszta była przeszacowana. Z jakiegoś powodu ludzie nie chcieli się przyznać do tego, że głosują na ZP i tym powodem na pewno nie była duma. Osobną kwestią jest to, że praktycznie żaden z komentatorów nie zwrócił uwagi na to, że część ludzi, która głosowała na ZP w wyborach do PE, mogła głosować na „mniejsze zło”.
Co się zaś tyczy samych sondaży. Można bezpiecznie założyć, że część pospolitego ruszenia głosujących na PiS/ZP jako „mniejsze zło” zawdzięczamy sondażom przedwyborczym (tym sprzed samiuteńkich wyborów), które wskazywały na to, że KE może wygrać. Z drugiej zaś strony, te same sondaże mogły zdemotywować wyborców, którzy mieli głosować na KE „byle nie wygrał PiS”. No bo skoro PiS i tak przegra, to po chuj ja mam iść głosować na KE? Nie jestem w stanie znaleźć źródła, ale pamiętam, że w trakcie kampanii 2007 Jarosław Kaczyński najpierw cieszył się tym, że PiS prowadzi w sondażach, ale w pewnym momencie zaczął mówić o tym, że te sondaże to celowo są tak robione, żeby mobilizować „wrogi” elektorat. JK musiał doskonale pamiętać to, co stało się w 2005 kiedy sondażowe prowadzenie PO/Tuska nie przełożyło się absokurwalutnie na rezultat wyborów.
Dobra, dosyć pastwienia się nad sondażami. Teraz przyszła pora na to, żebym po raz kolejny posypał głowę obierkami cebuli. W jednej z notek przedwyborczych napisałem byłem o tym, że PiS budował sobie mocno proeuropejską narrację, ale pewnie coś strasznego im wyszło w badaniach, bo w pewnym momencie z powrotem zaczął się pierdolec: Europa zła, CHWDP Niemcom i tak dalej. Nawet Krystynie Pawłowicz się oberwało i się od niej Beata Mazurek „odcięła”. Innymi słowy, uznałem, że narracyjny szpagat był wywołany jakimiś czynnikami zewnętrznymi. No bo przecież oni nie mogli tak sami z siebie, prawda? Przecież te sprzeczne narracje, to musiała być „potrzeba chwili”, prawda? Owszem, prawda, ale ta trzecia Tischnerowska. W trakcie wyborów prezydenckich PiS „kopiował” niektóre pomysły sztabu Obamy. Przykładem może tu byś spot, w którym kandydat Prawa i Sprawiedliwości czytał hejterskie wpisy na swój temat. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że takie „pożyczanie” to w polskiej polityce norma, tak więc nie chodzi o wypominanie którejkolwiek opcji politycznej tego, że korzysta ze skutecznych technik. Ponieważ po Obamie nastał Trump, można bezpiecznie założyć, że szpece od marketingu politycznego będą próbowali kopiować jego sposób prowadzenia kampanii. Najbardziej charakterystyczne dla Trumpa jest to, że jego wypowiedzi są zajebiście chaotyczne. Na pierwszy rzut oka wygląda to tak, że stoi sobie jakiś typ przed wyborcami i pierdoli co mu ślina na język przyniesie. W najlepszym przypadku mamy do czynienia ze zbiorem niepowiązanych ze sobą „wrzutek”, w najgorszym jest to chaotyczny zbiór „wrzutek”, które są ze sobą sprzeczne. Skoro więc jest to bełkot, to jak to, kurwa, możliwe, że Trump wygrał wybory? Bo każda z tych pojedynczych „wrzutek” skierowana jest do innej „banieczki”. To jest coś w rodzaju szwedzkiego stołu (przy założeniu, że byłyby na nim jedynie annoying orange's [musiałem] z narracjami). Owszem, jak się to zbierze do kupy, to to nie ma sensu, ale kto ma, kurwa, czas na to, żeby nad tym ślęczeć? PiS podchwycił tę konkretną technikę bardzo szybko. Pamiętacie „wybory Króla Europy”, które odbyły się w marcu 2017? Tak, chodzi o te, które skończyły się spektakularnym zwycięstwem moralnym 1:27. Otóż, po tychże „wyborach” popełniłem notkę, w której zebrałem większość (wszystkich mi się nie udało) narracji/wrzutek, którymi PiS raczył suwerena przed tymiż „wyborami”. Moja lista składała się z 46 różnych narracji/wrzutek (z których, of korz, część się wykluczała wzajemnie), a i tak potem się okazało, że nie udało mi się zebrać wszystkich i czytelnicy dopisywali na fanpeju kolejne. Jak się to zebrało do kupy, to wyszedł z tego jeden, pierdolony bełkot. Tylko, że te narracje nie pojawiały się w kupie. Znowuż, był to szwedzki stół z narracjami/wrzutkami i każdy sobie mógł tam znaleźć coś dla siebie. Podobnie było w trakcie kampanii do PE. Część wyborców (albo ludzi, którzy „może by zagłosowali” [na pewno są takie badania]) wkurwiały rzygi Pawłowicz? No to patrzcie, odcinamy się od niej! No ale przecież część wyborców PiSu to jej fani! Nic się nie stało. Co prawda się od niej odcięliśmy, ale nadal jest w naszym klubie i nie zabraliśmy jej hasła do konta Twitterowego, więc to „odcinanie się” to tak z przymrużeniem oka. Część wyborców PiSu to ludzie o „proeuropejskich” poglądach? Patrzcie na nasze hasło! Jesteśmy Sercem Europy! Część wyborców gardzi UE i uważa tę organizację za ZSRR? Patrzcie! Krytykujemy ich za to, że nas zmuszają do „seksualizacji dzieci” i w ogóle to niech Niemcy się nie odzywają! Wiemy, że większa część społeczeństwa była wkurwiona po tym, co zobaczyła w „Tylko nie mów nikomu?” Patrzcie na nas! Chcemy te wszystkie sprawy badać i walczyć z pedofilią! Część naszych wyborców to tzw. „beton”, który będzie popierał Kościół i ma wyjebane na to, że organizacja ta kryła pedofilów? Będziemy tłumaczyć, że to atak na Kościół i wmawiać ludziom, że więcej pedofilów jest wśród murarzy! I tak dalej i tak dalej. Nie trzeba chyba wspominać o tym, że walka z partią, która stosuje takie tricki jest w chuj trudna? Ok, może uda się „rozjechać” kilka z tych narracji, ale partia ma ich w chuj więcej, bo „u nas narracji mnogo”. Można by np. zrobić listę i próbować odpytywać polityków partii rządzącej z tego, czy przypadkiem nie dostrzegają sprzeczności w tym, co partia serwuje suwerenowi. Tyle, że ciężko sobie wyobrazić program, w którym ktoś czyta z kartki 46 różnych wrzutek. Biorąc pod rozwagę to, jaką charyzmą dysponuje większość polityków partii opozycyjnej, widzowie zasnęli by mniej więcej w okolicach dziesiątej, a mniej więcej w połowie szefostwo stacji telewizyjnej uznałoby, że program trzeba zdjąć z anteny, bo prowadzących popierdoliło, a słupek oglądalności jest ujemny. Tym niemniej, „nie ma takiej rury na świecie, której nie można odetkać”, tak więc przy odrobinie dobrej woli (które, kurwa, ewidentnie zabrakło), na pewno dałoby się wymyślić jakiś kamień na te nożyce. W tym miejscu poczynię pewną dygresję. Jak bardzo opozycji się „nie chce”, że nikt na to nie zwrócił uwagi? To są partie z milionowymi budżetami, które potrafią wydawać ciężkie miliony na to, żeby zajebać ulice billboardami. Żadnej z tych partii nie chciało się na moment przysiąść i podumać „z czym my się tak właściwie napierdalamy?”.
W niniejszej notce nie może zabraknąć pastwienia się nad narracjami fanboyów antyPiSu. Of korz, nie będę się pastwił nad wszystkimi, ale nad dwiema, które są moimi ulubionymi. Pierwszą z nich jest „sprzedały się chuje za pincet złoty” łamane przez „socjal wystarcza! Ich nie obchodzi nic poza tym”. Z całym, kurwa, należnym brakiem szacunku, jeżeli komuś brakowało kasy tak bardzo, że czasami nie dojadał, to bym miał szczerze wyjebane na politykę. W pewnym momencie pojawia się PiS, który dopierdala transferami społecznymi, dzięki którym sytuacja finansowa się poprawia. Ok, ci ludzie nadal nie są bogaczami, ale być może już nie muszą się zastanawiać nad tym czy zapłacić rachunek za prąd, czy też zostać przy opcji „wolę trzy posiłki dziennie do końca miesiąca”. I w tym momencie wchodzą fanboye antyPiSu, cali na biało, i zaczynają wyzywać tych ludzi od pierdolonych nierobów, pasożytów/etc. Potem, po zwycięstwie wyborczym PiSu, zaczynają tłumaczyć, że jestem tępym chamem, którego głos kosztuje 500 złotych. Budowanie tego rodzaju narracji po pierwsze świadczy o ujemnej wrażliwości społecznej, po drugie zaś może doprowadzić do tego, że część ludzi zagłosuje na ZP/PiS, żeby zrobić, kurwa, na złość autorom tych idiotyzmów. Jest to o tyle prawdopodobne, że te wypowiedzi są bardzo szeroko kolportowane po internetach. W tym miejscu pozwolę sobie na krótką anecdatę. Najpierw zacznę od tekstu, który pojawił się na portalu Natemat (lipiec 2016). Tytuł artykułu był następujący: „To nie jest program wspierania rodzin. To jest program rozdawania pieniędzy. 500 plus idzie na samochody, nie dla dzieci”, a potem był genialny lead: „Aż 78 proc. klientów portalu z używanymi samochodami przyznało, że na zakup auta przeznaczy pieniądze z programu "500 plus". – Ja tego nie akceptuję! – mówi dr Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka Konfederacji Lewiatan. To kolejny dowód na to, że pieniądze z budżetu trafiają do osób, które nie powinny ich dostawać.”. Nie mam pewności, ale wydaje mi się, że politycy to podchwycili. W każdym razie – ten rzyg wyszedł daleko poza bańkę natematową. Skąd o tym wiem? Albowiem jedna osoba z mojej rodziny się na to natknęła i prawie ją rozjebało z oburzenia. Opowiedziała mi o znajomych, którzy tak, jak owa osoba mieszkali na takim dość zadupiu i z racji swojego niezmotoryzowania, ilekroć mieli jechać z dzieckiem do lekarza, musieli prosić znajomych o podwiezienie autem (bo transport publiczny kuleje, bo, jak już wspomniałem, zadupie). Po tym, jak wprowadzono 500+, tę rodzinę było stać na to, żeby sobie kupić jakąś „używkę”. I teraz sobie wyobraźmy, że taka rodzina trafia gdzieś w internetach (albo oglądając telewizornie) na wywody jakiegoś dzbana/dzbanicy, z których wynika, że tę rodzinę popierdoliło, bo „pieniądze na dzieci wydają na samochód”. PiS zresztą bardzo dobrze rozgrywa fanboyów, bo domyślam się, że celowo często wspomina o tym, że oni to właśnie ten 500+ wprowadzili, a nie kto inny. Tzn. robią to celowo, żeby z nor powyłazili ludzie i zaczęli pierdolić, że „skurwesyny za moje podatki darmozjadom/etc./etc.”. Takie wypowiedzi można potem pozbierać i rozrzucić po internetach. Nie, nie mam najmniejszych pretensji o to, że ktoś te wypowiedzi cytuje, pretensję powinni mieć do siebie ich autorzy.
Teraz przejdźmy do drugiej mojej najulubieńszej narracji. Otóż, w myśl tejże, ludzie głosują na PiS dlatego, że są po prostu tępi/głupi/chujowo wykształceni/etc. i w ogóle to daleko im do arystokracji rozumu (która wysrywa z siebie te mądrości). Na moment załóżmy, że to prawda. Tzn., że jest tak, jak twierdzi arystokracja rozumu, że na PiS głosują tylko i wyłącznie ludzie głupi/etc. Ja mam w tym miejscu jedno pytanie. Czemu głosują na PiS, a nie na PO? Przecież to debile! Przecież takiemu debilowi wszystko jedno, kto go bajeruje. Czemu więc PiSowi to wychodzi, a PO nie? Nie chciałbym być źle zrozumiany. Ja sobie doskonale zdaje sprawę z tego, że część osób popiera Prawo i Sprawiedliwość dlatego, że są osoby te są ordynarnie robione w chuja. Tylko widzicie, czym innym jest próba wyjaśnienia komuś, że jest robiony w chuja, a czym innym atakowanie go narracją „głosujesz na PiS, bo jesteś idiotą”. Arystokracja rozumu, która wygłasza te mądrości prosi się o odpowiedź z gatunku „sam spierdalaj”. Insza inszość to fakt, że ta sama arystokracja rozumu tłumaczyła, że po wprowadzeniu 500+ budżet momentalnie jebnie. Śmiem twierdzić, że suweren może mieć problemy z zaufaniem komuś, kto się tak „delikatnie” omylił. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że również politycy obozu rządzącego nie mieli pojęcia, jakie efekty będzie miało wprowadzenie 500+. Wszak sam Premier Tysiąclecia w czasach, w których był Wicepremierem, utyskiwał, że to wszystko na kredyt jest. I znowuż, wypowiedzi, w których arystokracja rozumu hejtuje wyborców Prawa i Sprawiedliwości, są skrupulatnie zbierane i rozrzucane po internetach.
Ktoś może powiedzieć, no dobrze, ale PiS to partia populistyczna, więc o czym tu w ogóle mowa? Z przyjemnością takiej osobie zacytuję kawałek narracji z 2007. Narracji autorstwa PO. „W ramach wyrównania szans Platforma zapowiada m.in. wsparcie biedniejszych rodzin, równy dostęp do edukacji, walkę z dyskryminacją w pracy, zmniejszenie dystansu cywilizacyjnego wieś- miasto, prorodzinne ulgi podatkowe (równe na każde dziecko), program wsparcia dla rodzin wielodzietnych, system tanich żłóbków i przedszkoli, przedłużenie urlopu macierzyńskiego z 18 do 22 tygodni, pomoc kobietom w powrocie do pracy.”. Gdybym był złośliwy (a jak już wielokrotnie wspominałem, nie jestem), to bym napisał, że gdyby te wszystkie obietnice zostały zrealizowane (w szczególności zaś wsparcie biedniejszych rodzin), to najprawdopodobniej nie musielibyśmy czytać bredni o tym, że ktoś się „sprzedał za pincet złoty”. Ponieważ złośliwość nie jest czymś, o co można by mnie podejrzewać, napiszę jedynie, że te obietnice brzmiały jak populizm. O ile mnie pamięć nie myli, PO skopało PiSowi dupę w 2007 roku. Być może klucz do sukcesu w starciu z partią Jarosława Kaczyńskiego leży w znalezieniu „swojego” populizmu? (Uwaga, włączam Capslocka) CZY PARTIA RAZEM MNIE SŁYSZY? No, chyba że opozycji zależy głównie na tym, żeby być w opozycji. Względnie, żeby po każdych wyborach zastanawiać się nad tym, co się tak właściwie, kurwa, stało.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Źródła:
Notka o narracjach okołoTuskowych:
https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2017/03/krajobraz-po-bitwie.html
https://natemat.pl/185837,to-nie-jest-program-wspierania-rodzin-to-jest-program-rozdawania-pieniedzy-500-plus-idzie-na-samochody-nie-dla-dzieci
https://www.wprost.pl/kraj/115161/Tusk-Polska-zasluguje-na-na-cud-gospodarczy.html