czwartek, 25 września 2014

Bezmyśl nowoczesnego endeka

Przaśni polscy celebryci przyzwyczaili nas do niemalże nieustannego wygadywania/wypisywania  rzeczy, które można spiąć klamrą o nazwie „idiotyzmy”. Ponieważ jesteśmy do tych idiotyzmów przyzwyczajeni, „byle co” nas nie rusza. Tym niemniej, jeśli już coś nas ruszy (przeważnie chodzi o idiotyzm o sporego kalibru), wywołuje spory shitstorm, który odbija się echem w różnych mediach. Takim idiotyzmem była poniedziałkowa (22-09-2014) wypowiedź idola sporej części prawicowców – Rafała Ziemkiewicza.


Zaczęło się od tego, że redaktor Ziemkiewicz przeczytał artykuł o pewnym dominikaninie, (który został wywalony z zakonu między innymi za to, że został oskarżony o gwałt przez 19-latkę) i postanowił podzielić się swą „mądrością” życiową na twitterze:


No cóż, kto nigdy nie wykorzystał nietrzeźwej niech rzuci pierwszy kamień... Ale jak zakonnik to kara konieczna



Po tej wypowiedzi, na głowę „wkurzającego salon” publicysty, momentalnie wylano hektolitry błota (na które zasłużył). Idol prawicy nie za bardzo zrozumiał co się stało i spróbował (z błyskotliwością właściwą swej kondycji intelektualnej) pociągnąć temat dalej:


Pytanie do oburzonych tłitem o wykorzystaniu nietrzeźwej kobiety A jak facet rano trzeźwieje obok kaszalota też ma prawo skarżyć ją o gwałt?



Powyższe komentarze królowały wczoraj „w internetach”. Cytuję je jedynie po to, żeby zestawić je z późniejszą linią obrony „nowoczesnego endeka”. Argumenty, których RAZ używa, pokazują, że jest duchowym spadkobiercą niegdysiejszego bulteriera braci Kaczyńskich – Jacka Kurskiego, który stwierdził, że „ciemny lud wszystko kupi”. Tylko że ciemny lud jakoś tak nie bardzo skory do żartów jest, kiedy mowa o gwałcie. A niczym innym jak gwałtem jest „wykorzystanie nietrzeźwej”, czym RAZ pochwalił się w swoim komentarzu. Ponieważ wywoływanie gównoburzy to jedno, a łatka gwałciciela to drugie – przez cały kolejny dzień RAZ z determinacją PZPR-owca odpowiedzialnego za propagandę, usiłował budować narrację do swojej wypowiedzi. Ponieważ mu się nie udało, uznał, że trzeba uderzyć z grubej rury i na fanpage „rzuć kamieniem w profil Ziemkiewicza” zaczął domagać się przeprosin. Zacznijmy jednakże od linii obrony „niepokornego”.


Na łamach Onetu starał się wyjaśnić, że wcale nie jest gwałcicielem:


Trzeba być idiotą albo człowiekiem skrajnie złej woli, żeby tak mój wpis na Twitterze rozumieć. Jak każdy konserwatysta mam do gwałtu stosunek jednoznaczny - nie ma usprawiedliwienia! Chyba że dama wyraźnie i jednoznacznie sobie tego życzy.



Nie stały za tym jakieś głębokie zamysły. Ot, po prostu zażartowałem, może z lekką przechwałką, jak to w moim wieku.



Abstrahując już od kretyńskiej retoryki „gwałt tylko wtedy, gdy kobieta sobie tego życzy”, warto zwrócić uwagę na podkreśloną część wypowiedzi. Po pierwsze „nowoczesny endek” jedynie żartował, a po drugie chodziło o to, żeby się pochwalić.


Zasmuciła mnie ta fala nienawiści, którą mój wpis na Twitterze wywołał. Tym bardziej że pokazała ona, iż zdanie "kto sam jest bez grzechu niech rzuci pierwszy kamień" okazało się zupełnie obce osobom, które wypisały o mnie podłe rzeczy. Oni nie wiedzieli, o co chodzi z kamieniem, zaczęli wypisywać jakieś bzdury o rzucaniu we mnie...



Ciężko skomentować powyższy fragment wypowiedzi, nie używając słów powszechnie uznanych za obelżywe. Niektórym katolikom wydaje się, że mogą zachowywać się jak bydlęta, a jeśli ktoś im zwróci uwagę, odpowiedzą „kto jest bez winy(...)”, względnie „nie sądźcie, abyście sami nie byli sądzeni”. To, że sprowadzają swoją „głęboką wiarę” do roli karty „wychodzisz wolny z więzienia”, jakoś im umyka (względnie – mają to po prostu w dupie, bo swoją wiarę traktują jak młotek, którym można komuś przypieprzyć).


Dla mnie - człowieka starej daty - taka tępota i elementarny brak wykształcenia jest czymś absolutnie nie do przyjęcia.



Dla mnie, człowieka nieco młodszego – tępota „niepokornego” publicysty również jest czymś nie do przyjęcia. Trzeba być wyjątkowo ograniczonym człowiekiem, aby nie odróżniać seksu, na które obie strony wyrażają zgodę, od zgwałcenia osoby, która ledwie kontaktuje (albo wręcz nieprzytomnej). Być może, gdybym był 50-letnim katolikiem/endekiem o twarzy codziennego onanisty – patrzyłbym na świat inaczej.


W końcu doświadczenie seksu z nietrzeźwą kobietą, niekoniecznie samemu będąc trzeźwym, to coś, co wielu mężczyzn ma na swoim twardym dysku. Przynajmniej w moim pokoleniu. Bo młodsze - sądząc po reakcjach na mój niewinny twitt - ma chyba życie seksualne bardzo uregulowane i ponure.



Wydaje mi się, że o wiele bardziej ponure jest życie człowieka, który nie widzi niczego złego w wykorzystywaniu pijanych kobiet, ale jak już wspomniałem – nie jestem katolikiem, nie znam się.


Ponieważ jeden wywiad to było za mało, RAZ udzielił również wywiadu w Super-expresie (link w źródłach). W wywiadzie tym określił swoich krytyków mianem niedopchniętych dewotów i brzydkich feministek, z którymi nikt nie chce uprawiać seksu.


Potem przyszła pora na „oświadczenie” na FB:


Stała się rzecz straszliwa: prawicowy, konserwatywny pisarz i publicysta  napisał na twitterze coś, co można wykorzystać jako pretekst do hejtu i nagonki(...)
Jeśli już da się w moim wpisie znaleźć przyznanie do czegokolwiek, to najwyżej, że zdarzało mi się w życiu uprawiać seks z kobietami (wyłącznie płci przeciwnej, zaznaczę) niekoniecznie w stanie pełnej trzeźwości(...)


Przeprosić mogę najwyżej za to, że nie wziąłem słowa „wykorzystać” w cudzysłów
, co uprościłoby zrozumienie  zdania przewrażliwionym i utrudniło sfałszowanie go złośliwym(...)



Narracja nieco się zmienia. Już nie mieliśmy do czynienia z żartem. Teraz tylko chodzi o to, że RAZ napisał o tym, że czasem uprawiał seks nietrzeźwymi kobietami. Żałuję tylko, że nie napisał „wykorzystać”, bo jego zdaniem, wtedy wszystko byłoby w porządku. Lepper swego czasu powiedział: „jak można zgwałcić prostytutkę?”. Po latach RAZ sparafrazował ową wiekopomną myśl: „jak można wykorzystać nietrzeźwą kobietę?”.


„Jestem osobą publiczną, dla wielu wrogiem, obiektem różnie motywowanej nienawiści – nie mogę się skarżyć, że montuje się przeciwko mnie nagonki czy rozkręca hejty(...)



Wielu ludzi dobrej woli daje się w takich wypadkach porwać internetowemu owczemu pędowi. Na manipulacje i propagandę w tradycyjnych mediach już się trochę uodpornili, wobec „marketingu sieciowego” są bezbronni.



Zarozumiałość człowieka, któremu wydaje się, że wszyscy krytykujący go są „zmanipulowani”, względnie „padli ofiarą marketingu sieciowego”, jest  mojej opinii bezbrzeżna. Aczkolwiek nie dziwi mnie to wcale. Wymieniłem swego czasu kilka tweetów z RAZ-em i dowiedziałem się z nich, że ludzie, którzy przeczytali jego książkę („Jakie Piękne Samobójstwo”) piszą tylko i wyłącznie pozytywne recenzje. Krytykują go natomiast jedynie Ci, którzy go nie czytali.


Jeśli, metodą Goebbelsa, stu userów powtórzy, że ten a ten powiedział, uznają to za fakt, zamiast sprawdzić, czy naprawdę powiedział i o co w ogóle chodzi.



Tak się składa, że ja o idiotycznej wypowiedzi redaktora Ziemkiewicza dowiedziałem się od niego samego. No, może nie bezpośrednio (bo gdzie mnie tam blogerowi do jego wysokości publicysty), ale z jego własnego Twittera. I przyznam szczerze, że idiotyzm komentarza sprawił, że zawahałem się na moment ze skomentowaniem tej wypowiedzi, bo pomyślałem, że ktoś mu zhakował konto. No bo prawica prawicą, konserwatyzm konserwatyzmem, ale coś takiego? Okazało się, że nikt nikogo nie zhakował – redaktor Ziemkiewicz „był sobą” po prostu.


Ostatnią wypowiedzią RAZ-a w temacie był jego apel, zamieszczony na FP „rzuć kamieniem w profil Ziemkiewicza”. (W cytacie pominę kolejne wezwanie do zapoznania się z ewangelią):


Przykro mi naprawdę, że tylu Państwa dało sie ogłupić kociej muzyce wywołanej przez hejterów i manipulatorów z mediów.
  Skoro chcieliście poświęcić sprawie uwagę, poświęćcie jej jeszcze odrobinę i z łaski swojej:



2) zapoznajcie się ze sprawą niedoszłego dominikanina. Z pewnością zasługuje na potepienie, ale nie można go nazwać gwałcicielem. Okoliczności sprawy (którą trudno oczywiście rozstrzygąć wiedząc tyle, co w gazetach) wskazują raczej, że sprytna panna, dowiedziawszy się, iż gość dostał spadek, próbowała go skubnąć, nabrało to rozgłosu (zakonnik-gwałciciel, co za temat dla mediów!) a kiedy w sprawę wdał sie prokurator, umknęła argumentem, że nie ma sił zeznawać o tych okropnościach.  



3) Kiedy to Państwo przemyślicie, oczekuję, że przynajmniej niektórzy zdobędą sie na przeprosiny. Zapraszam na mój Fb lub TT



Rzetelność wymaga pochylenia się nad tym fragmentem. Pogrzebałem w internetach i poczytałem o sprawie. Nie dlatego, że RAZ mnie do tego zachęcił, ale dlatego, że w przeciwieństwie do jego wysokości publicysty niepokornego, lubię wiedzieć coś na temat, na który zamierzam się wypowiedzieć. RAZ na samym początku swojego apelu napisał, że „trudno rozstrzygać” o tym, co się stało, w oparciu o doniesienia z gazet. Po czym zaczął rozstrzygać o tym co się stało, wiedząc tyle co w gazetach


Totalny brak zrozumienia dla ofiar przemocy/etc. bijący z końcówki jego wypowiedzi „umknęła argumentem, że nie ma sił zeznawać o tych okropnościach” sugeruje, że pan Rafał Ziemkiewicz miał życie lekkie, takie, które sprawia, że człowiek zapomina o tym, że ludzie padają ofiarami napaści/etc. i że nie każdemu los oszczędza ciężkich przeżyć.


Ponieważ RAZ pozwolił sobie na analizę tego, co się stało, ja pozwolę sobie na swoją. Jeśli adwokat wynajęty przez ex-zakonnika był dobry, to potrafił za pomocą odpowiednich pytań przekonać kobietę, żeby nie próbowała iść do sądu, bo skoro poszła z jego klientem do pokoju w hotelu, to nikt jej nie uwierzy w to, że nie chciała uprawiać z nim seksu (co idealnie wpisuje się w retorykę Ziemkiewiczowską o „włażeniu do łóżka facetom w celu ich późniejszego oskarżania o gwałt”). Inna sprawa – zakon mógł się z ofiarą dogadać (wypłacić jej cichaczem jakieś odszkodowanie).


RAZ napisał, że „panienka się dowiedziała o spadku, chciała go skubnąć” (ja wiem, że to jest typowa bezczelność konserwatysty, ale warto na moment skupić się na tym fragmencie i rozłożyć go na czynniki pierwsze). Skąd pochodzi pańska wiedza, Panie redaktorze? Skąd „panienka” wiedziała o spadku i w jaki sposób chciała go „skubnąć”? Zagroziła mu, że zgłosi sprawę do prokuratury, jeśli nie dostanie pieniędzy? Gdyby napisała do niego smsa (maila/etc) – zakonnik by go raczej nie skasował; gdyby przyszła do niego do hotelu (po raz drugi) – ktoś by ją widział. We wszystkich tych przypadkach zakonnik dysponowałby dowodem na to, że „miał zostać oskubany”. Czy takowy dowód został przedstawiony prokuraturze? Gdyby tak było – wiedzielibyśmy o tym. Gdyby redaktor Ziemkiewicz był nieco mniej zacietrzewiony w obronie domniemanego gwałciciela, zastanowiłby się nad swoimi własnymi słowami:


(Z oświadczenia na FB Ziemkiewicza)


Jedyne, czego się dopuścił, to przespanie z pijaną dziewczyną. Gdyby rzecz nie dotyczyła niedoszłego zakonnika, nie byłaby w ogóle zauważona -  i bardzo bym chciał, żeby teraz ten facet powytaczał wyżej wspomnianym portalom (tym które opisały go jako gwałciciela przyp. Piknik) procesy i puścił je z torbami.



Skoro zakonnik został przez ofiarę niesłusznie oskarżony, czemu nic z tym faktem nie zrobił? Czemu nie wytoczył jej procesu o pomówienie (czy jakie tam procesy się wytacza w takiej sytuacji)? Miał kasę na papuga, więc nie byłoby problemu z napisaniem pozwu. „Cwana panna” zostałaby przykładnie ukarana, a wyrywne portale, które opisały go jako gwałciciela, musiałyby pewnie wypłacić mu jakieś odszkodowania. Nie zależało mu na oczyszczeniu dobrego imienia? RAZ tak bardzo skupił się na tych 300 tysiącach złotych (z których miał zostać oskubany zakonnik), że zupełnie zignorował informacje, które w każdym tekście można było znaleźć. Zakonnik miał problemy z alkoholem. Już samo to sugeruje, że mógł mieć również problemy z kontrolowaniem się po pijanemu. Informacja druga – zakonnik zmył się z klasztoru. Skoro był niewinny, to czemu to zrobił? Ok – „przespał się z kobietą”, ale gdyby okazał skruchę, mógłby liczyć na wsparcie zakonu. Nie można więc tłumaczyć tego „nagonką na zakonników” - chyba, że uznamy, że dominikanie się do tej nagonki przyłączyli (bo dominikanin został wydalony do stanu świeckiego). Być może szczecińscy dominikanie nie znali ewangelii i nie wiedzieli, że w upadłego brata nie powinno się rzucać kamieniami.


Moim zdaniem (acz w przeciwieństwie do RAZ-a nie mam monopolu na prawdę i mogę nie mieć racji) zakonnik nie próbował dochodzić swoich praw, bo nie miał czego dochodzić. Zapewne adwokat wytłumaczył mu, że prowokowanie ofiary (z którą najprawdopodobniej dogadał się zakon) nie jest zbyt dobrym pomysłem. Gdyby Rafał Ziemkiewicz pomyślał choć trochę, zanim zaczął bronić uciskanego (przez zakon) dominikanina, nie brnąłby w kretyńskie próby wybielenia tegoż pana (bazując na jednym artykule). Sprawa śmierdzi na kilometr i nie jest to bynajmniej smród „niesłusznie oskarżonego zakonnika”.


Co się zaś tyczy samej retoryki Ziemkiewiczowskiej. Do wszystkich tych cytowanych fragmentów należy dodać jeszcze kilka jego tweetów i kilka wypowiedzi (innych internautów), które cytował:


„O, kawały o mnie chodzą: ulubiony pornos RAZ-a? "Śpiąca Królewna"



„Wywiad dla SuperExpresu - nie tylko o gwałceniu”



Cytowane przez RAZa wypowiedzi internautów:


 „Najgorsi totalniacy to od zawsze ci bez poczucia humoru



„BRAWO, tak trzymać, wszyscy heteronormatywni z niewypranymi mózgami są z Panem”

nie ma sie czym przejmować hejtami hipokrytów. z 1 strony promuą imprezowy tryb zycia z 2 oburzają sie na jego skutki"


Duży SZACUN Pani Rafale.
Udało się Panu niemożliwe :-) połączył Pan w poglądach fronda.pl i GW :-) razem stawiają szafot!



Ale napinka na  Ziemkiewicza :))) Brawo Rafał. Zazdroszczę udanej prowokacji.



Gdybym chciał krótko podsumować to, co z siebie wydalił redaktor Ziemkiewicz, miałbym problem. Bo chyba sam RAZ nie za bardzo wie, o co mu chodziło (dowcip, prowokacja, obrona zakonnika, obśmianie „niedopchniętych dewot”, pochwalenie się swoim „nieponurym” życiem seksualnym, krytykowanie „imprezowego stylu życia” etc.). Wielość narracji ma najprawdopodobniej na celu rozmycie pierwszego komentarza. Tylko że ten ciemny lud jakoś nie chce „kupić” narracji Ziemkiewicza.


Na sam koniec sparafrazuję „nowoczesnego Endeka”.


Kiedy przemyśli Pan wszystko to, co Pan napisał i poczyta Pan informacje na temat zakonnika (którego z taką zajadłością Pan broni), oczekuję, że zdobędzie się Pan na przeprosiny.



Źródła:




http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/ziemkiewicz-do-oburzonych-nie-robmy-z-siebie-pruderyjnych-ciot-wideo_424203.html


Artykuły o dominikaninie:


http://www.wprost.pl/ar/435344/Dominikanin-oskarzony-o-gwalt-na-19-latce-Sprawe-umorzono/

http://www.fakt.pl/Dominikanin-z-Gdanska-podejrzany-o-gwalt-wyszedl-na-wolnosc,artykuly,224126,1.html

Oświadczenie Rafała Ziemkiewicza (z jego FB):

https://www.facebook.com/notes/rafa%C5%82-ziemkiewicz/niezwykle-wa%C5%BCne-o%C5%9Bwiadczenie-w-sprawie-burzy-w-szklance-wody/890935860917041

Apel Rafała Ziemkiewicza:

https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=1485956448332012&id=1485489695045354



wtorek, 16 września 2014

Wojna z edukacją seksualną

Kościelny projekt „Stop pedofilii” (mający na celu wyrugowanie edukacji seksualnej ze szkół), został odrzucony w pierwszym czytaniu. Prawicowe media eksplodowały oburzeniem i zaczęły tropić „manipulacje medialne”. Pozwolę sobie zacytować Samuela Pereirę (spin doktor PiS, który w swej własnej opinii jest „dziennikarzem”):

„Dziennikarz mówiący o projekcie "karania za edukację seksualną" albo świadomie kłamie, albo nie zna treści projektu.”

„Manipulacja medialna” miała polegać na tym, że ów projekt (w opinii rzetelnych, prawicowych dziennikarzy) w ogóle nie miał na celu rugowania edukacji seksualnej. On miał uchronić dzieci przed „rozbudzaniem seksualnym”! Tym samym, edukacja seksualna - owszem, ale taka, jakiej sobie życzy katolicki beton w postaci Mariusza Dzierżawskiego i Kai Godek, rzecz jasna. I znowu: prawica chciała dobrze, tylko media „zmanipulowały przekaz” i dlatego „słuszny i potrzebny projekt obywatelski” przepadł. Jak było w rzeczywistości? Pochylmy się nad jego treścią,  uzasadnieniem i wypowiedziami pomysłodawców.

Uzasadnienie projektu

Sprawdźmy, jak często pojawiały się w uzasadnieniu konkretne słowa (dobór słów - subiektywny):

Antykoncepcja (różnie odmieniana) - 19 razy
Demoralizacja (różnie odmieniana) - 11 razy
Pedofilia - 5 razy
Wykorzystywanie dzieci - 1 raz
Molestowanie - 1 raz
Przemoc - 1 raz
Gwałt - 0 razy

Już samo to pokazuje, na czym tak naprawdę zależało pomysłodawcom. Skoro „Stop pedofilii” miało za zadanie ochronę dzieci, to czemu tak mało miejsca poświęcono problemom takim, jak molestowanie i wykorzystywanie małoletnich? Dlatego, że wcale nie chodziło, by chronić ich przed czymkolwiek. W tekście występują 2 słowa klucze. „Antykoncepcja” (z którą Kościół wojuje od dawna) i „demoralizacja”. To właśnie występowanie tego drugiego pokazuje, o co tak naprawdę chodziło kościelnemu wasalowi – Mariuszowi Dzierżawskiemu. Chodziło o to, żeby nagiąć prawo do oczekiwań Kościoła. Nikt chyba nie ma wątpliwości co do tego, że przez „demoralizację” Mariusz Dzierżawski rozumie sprzeciwianie się zasadom, które fanatycy religijni chcą narzucić całemu społeczeństwu.

W ujęciu kościelnym przejawem demoralizacji jest stosowanie antykoncepcji, trwanie w związku niesakramentalnym, rozwodzenie się, stosowanie in vitro, homoseksualizm, terminacja ciąży etc., etc. W projekcie nie chodziło o ochronę dzieci (śmiem twierdzić, że były one w projekcie tylko tłem) – chodziło o zwalczanie zjawisk, których nie lubi Kościół. Edukacja seksualna (nie będąca katolicką odmianą wychowania do życia w rodzinie) jest z punktu widzenia Kościoła demoralizowaniem dzieci, bo w jej ramach dzieci mogą się dowiedzieć czegoś o antykoncepcji.

A teraz kilka fragmentów z uzasadnienia:

„Proponowana edukacja seksualna, przez przedwczesne rozbudzenie seksualne dzieci i banalizowanie aktów seksualnych, faktycznie ułatwia pedofilom wykorzystywanie dzieci. Obawy te potwierdzają publiczne wypowiedzi posłów na Sejm, postulujące obniżenie wieku legalnej inicjacji seksualnej do 12 roku życia.”
Nikt w Polsce nie postulował obniżenia wieku legalnej inicjacji seksualnej. Swego czasu zarzucano to Januszowi Palikotowi – skończyło się na wytoczeniu kilku procesów (które Janusz Palikot wygra bez problemu, wystarczy, że w sądzie odtworzy się program, w którym rzekomo miał to mówić). Autor uzasadnienia doskonale wie, że nikt w Polsce nie chce obniżenia wieku inicjacji i dlatego napisał „publiczne wypowiedzi posłów” (chcąc uniknąć pozwu ze strony Janusza Palikota).

„Projekt ustawy ma powstrzymać deprawatorów i w ten sposób wzmocnić konstytucyjną ochronę dzieci przed demoralizacją.

Wprowadzenie projektu w życie powstrzyma narastającą falę demoralizacji dzieci i młodzieży. Zmniejszy liczbę dzieci narażonych na zagrożenie ze strony pedofilów (obecnie mogą oni działać jako edukatorzy seksualni).

Przyjęcie projektu będzie realizacją konstytucyjnej normy ochrony dzieci przed demoralizacją.”


Trzeba być prawicowym dziennikarzem, aby po przeczytaniu uzasadnienia projektu nadal utrzymywać, że „wcale nie chodzi o zwalczanie edukacji seksualnej”. Pytanie tylko, czy owi dziennikarze kłamią (niezależnie od tego, czy za darmo, czy też za pieniądze), czy też po prostu nie rozumieją słowa pisanego

Walka z rzetelną edukacją

Prawicowe media, jak jeden mąż (tzn. jak związek mężczyzny i kobiety) twierdzą, że „w projekcie wcale nie chodziło o walkę z edukacją seksualną!” Oddajmy więc głos Kai Godek:

„Edukatorzy seksualni wchodzą do szkół za przyzwoleniem rady rodziców i dyrekcji po uprzednim przedstawieniu konspektów lekcji. W tych konspektach są oczywiście rzeczy, które brzmią bardzo niewinnie, na przykład profilaktyka chorób wenerycznych, profilaktyka AIDS, profilaktyka zachowań przemocowych... Ale już to, co się dzieje na lekcjach, jest zupełnie czymś innym! Często na koniec lekcji z ust edukatora pada zachęta, by dzieci zadawały dowolne pytania. Dzieci chętnie to wykorzystują, pytają o to, co gdzieś usłyszały... Mamy teraz do czynienia z czymś, czego nigdy wcześniej nie było. Jeśli nastolatki przekazywały sobie pewne informacje, to raczej pokątnie, było to przedmiotem wstydu. To było coś krępującego. A dziś podnosi się to do rangi przedmiotu lekcyjnego. Jest to usankcjonowane jako pewna wiedza, którą dzieci muszą otrzymać.

(...)Zresztą, przez tysiące lat istnienia ludzkości nie było edukacji seksualnej i ludzie mieli dzieci...”

Żałuję, że nie ma w okolicy żadnego prawicowego dziennikarza – wytłumaczyłby mi, jak mam rozumieć słowa Kai Godek. Bo na pewno nie chodziło o to, że edukacja seksualna jest niepotrzebna (przecież ludzie i tak mieli dzieci), że młodzież powinna się wstydzić rozmów o związanych z seksem, czy że odpowiadanie na pytania młodych ludzi to coś złego. Ja to po prostu źle zrozumiałem. Pewnie media mnie zmanipulowały.

Ludzie z kosmosu

Za profesorem Iwińskim (SLD) nie przepadam, ale w trakcie debaty powiedział:

„Mam wrażenie, że to jest sytuacja złożona z wielu elementów qui pro quo i inicjatorzy tej akcji przyjechali z Marsa.”

Bardzo mi się spodobały te słowa, bo doskonale oddają poziom wiedzy (oraz zorientowania w realiach) Mariusza Dzierżawskiego i jego kolegów/koleżanek. Do znudzenia powtarzali oni, jakie ryzyko niesie „rozbudzanie seksualności” u młodych ludzi. I jak tak słuchałem ich wypowiedzi, doszedłem do wniosku, że albo Mariusz Dzierżawski miał w młodości problemy hormonalne, albo nie pamięta okresu dojrzewania, albo jest aseksualny, albo po prostu łże. W żaden inny sposób nie da się zrozumieć bredni o „rozbudzaniu seksualnym”, które jest wywołane edukacją seksualną.

Pozwolę sobie na krótką opowieść z mojego życia. Urodziłem się w roku 1981. Całą swoją młodość (do czasu studiów) spędziłem w małej mieścinie zwanej Tarnobrzegiem. Gdybym powiedział, że panował tam zabity konserwatyzm, to tak, jakbym nic nie powiedział. Jedyna styczność młodych ludzi z „edukacją seksualną” polegała na tym, że przychodziła do nas na lekcje jakaś pani i tłumaczyła nam, że prezerwatywa nie chroni przed wirusem HIV, „bo mikropory”. Na pytanie kolegi „jaka jest najlepsza metoda antykoncepcyjna” pani odparła rezolutnie „szklanka wody zamiast”. Generalnie sprowadzało się to wszystko do straszenia seksem, piekłem i szatanem (acz te dwa ostatnie to siostra Krystyna i siostra Stanisława).

Jak więc to możliwe, że spora część młodych ludzi inicjację seksualną miała za sobą mniej więcej na poziomie 1 klasy szkoły średniej (teraz to by była 3 klasa gimnazjum)? Kto ich rozbudził seksualnie? Siostry zakonne? Panie, które straszyły dzieciaki tym, jaki to seks jest zły? Internetu nie było. Zanim ktoś powie „przecież ci, którzy się chwalili swoim pierwszym razem, mogli kłamać” - owszem, część z nich kłamała, ale nawet to nie zmienia faktu, że o seksie myśleli. Tym samym, „rozbudzenie seksualne” musiało się im przydarzyć dużo wcześniej. Pan Mariusz Dzierżawski zapewne zwaliłby wszystko na pornografię (chwalił się tym, że usiłował z nią kiedyś walczyć).  Tylko, że realia były wtedy nieco inne i dzieciaki nie miały masowego dostępu do pornografii (panu Mariuszowi podpowiadam – internetu nie było, a panie w kioskach jakoś tak niechętnie sprzedawały dzieciom świerszczyki).

Cały problem ludzi pokroju Mariusza Dzierżawskiego i Kai Godek polega na tym, że - ich zdaniem - coś takiego, jak „potrzeby seksualne”, samoczynnie włącza się dopiero po ślubie (rzecz jasna, mam na myśli ślub kościelny). Jeśli młody człowiek odczuwał je wcześniej (przed ślubem), to znaczy, że ktoś go „zdemoralizował” i „wepchnął do łóżka”. O czymś takim, jak „okres dojrzewania”, pomysłodawcy akcji „stop pedofilii” nie słyszeli. O tym, że młodzi ludzie sami z siebie zaczynają się interesować sferą seksualną, zapewne też nie słyszeli. Mądrzejsi od nich, wpadli na to, że skoro dzieciarnia zaczyna się interesować „tymi sprawami”, warto by było jakoś ją doinformować. Przynosi to efekty nawet w UK, które jest koronnym dowodem (prawicy) na to, że edukacja seksualna zwiększa liczbę ciąż u nastolatek. Dzięki uprzejmości jednego z czytelników dostałem roczniki statystyczne, z których wynikało, że w  Anglii i Walii w roku 2012 stosunek liczby ciąż u nastolatek (poniżej 18 roku życia) do ogólnej liczby ciąż był najniższy od 1969 roku. I nie da się tego wytłumaczyć dostępem do aborcji, bo chodzi o liczbę ciąż, które zakończyły się zarówno urodzeniem dziecka, jak i aborcją.

Źródło: Conceptions in England and Wales, 2012

Kościołowi seksualność ludzka sprawiała problemy od dawna, gdyż nie da się jej zamknąć w dogmatach. Ludzie mają (metaforycznie) w dupie „czystość” przedmałżeńską. Mało kogo obchodzi zdanie Kościoła w temacie antykoncepcji itd. Ponieważ instytucja ta nie może się pogodzić z faktem, że w tak ważnej dla siebie tematyce (co dziwne – związanej głównie z żeńskimi narządami rozrodczymi) ma coraz mniej do powiedzenia, próbuje działać za sprawą „obywatelskich” projektów ustaw”. Najpierw próbowano zakazać aborcji całkowicie (2011 rok), potem „tylko” terminacji ciąży w przypadku stwierdzenia uszkodzenia płodu (2013). Teraz z kolei usiłowano walczyć z edukacją seksualną. Co będzie następne? Próba wprowadzenia penalizacji dojrzewania?

Mogę za darmo odstąpić projekt ustawy:

„Kto dojrzewa w wieku poniżej lat 15, lub naraża osobę poniżej 15-go roku życia na dojrzewanie, podlega karze ograniczenia wolności do lat 10.”

(bo 2 lata to za mało)

Źródła:

http://www.fronda.pl/a/kaja-godek-dla-frondapl-nam-chodzi-tylko-o-to-aby-nie-zachecac-dzieci-do-seksu,39139.html

Statystyki:

http://www.ons.gov.uk/ons/dcp171778_353922.pdf

Uzasadnienie projektu:

 http://www.stoppedofilii.pl/images/pliki/projekt_ustawy.pdf

czwartek, 11 września 2014

Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej Katolickiej


Grafika autorstwa Wiewiórki Chaosu. Literka "ó" użyta celowo. 

W opinii hierarchów Kościoła, prawicowych publicystów, polityków i całej reszty usłużnych, Konstytucja gwarantuje Kościołowi prawo do czegoś, co można nazwać hegemonią etyczną (moralną etc.). Ich zdaniem Kościół (a co za tym idzie- wierzący) ma prawo do narzucania wszystkim dookoła swojego światopoglądu. Artykuły poruszające ten temat  opatrzone są cytatami z Konstytucji RP, które to cytaty (zdaniem autorów) potwierdzają to, że katolikom wolno więcej. Innymi słowy, środowiska kościelne traktują Konstytucję RP jak poręczny młotek, którym można do woli tłuc niewierzących. Czy Konstytucja RP faktycznie jest „katolicka”? Przekonajmy się.

Okładka „Gościa Niedzielnego” obwieszcza, co następuje:

„Konstytucja Rzeczypospolitej gwarantuje wierzącym prawo obecności w życiu publicznym i prawo kształtowania oblicza Polski. Także jej ustaw.”

W tym miejscu zaznaczam, że odnoszę się do tekstu okładkowego, nie zaś do artykułu, dlatego, że treść tegoż artykułu jest bez znaczenia. Jedyne, co jest istotne, to cytat z Konstytucji RP. Cytat, który w opinii autora (oraz całej masy prawicowców, którzy non stop powołują się na Konstytucję) sugeruje, że, co prawda, wszyscy Polacy są równi, ale katolicy są równiejsi.

„My, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł, równi w prawach i w powinnościach wobec dobra wspólnego – Polski…”

(podkreślenie, rzecz jasna, nie pochodzi z GN)

Czy z powyższego fragmentu Konstytucji można wysnuć wniosek, iż „wierzący mają prawo kształtowania oblicza Polski. Także jej ustaw.” Jak najbardziej. Tylko że jeden, bardzo istotny wniosek umyka katolickim „analitykom” Konstytucji. Jakiż to wniosek? Ano taki, że Konstytucja gwarantuje prawo do kształtowania Polski. Także jej ustaw również niewierzącym. Kolejna rzecz, która zupełnie umyka „analitykom” to fakt, że wszyscy Polacy mają dbać o dobro wspólne, którym jest Polska (nie zaś „Polska Katolicka”).

Ujmując rzecz prostymi słowy, cytowany fragment preambuły nie gwarantuje wierzącym prawa do zakazywania in vitro (na drodze ustawy), tylko i wyłącznie dlatego, że zdaniem wierzących „in vitro to grzech”.

Jest jeszcze jeden fragment preambuły, który prawicowcy z lubością przytaczają i który ich zdaniem świadczy o tym, że Polska katolicka jest i basta!

„wdzięczni naszym przodkom za ich pracę, za walkę o niepodległość okupioną
ogromnymi ofiarami, za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu
i ogólnoludzkich wartościach,


Prawicowcy powołują się na podkreślony fragment, zupełnie ignorując ciąg dalszy (pogrubiony). Tak bardzo skupiają się na tym „chrześcijańskim dziedzictwie”, że zupełnie umykają im  „ogólnoludzkie wartości”.

Skoro już czytamy Konstytucję, warto popatrzeć na działania prawicy i skonfrontować je z odpowiednimi artykułami Konstytucji.

Sprawa prof. Chazana


Nikomu nie trzeba tłumaczyć tego, czym zasłynął prof. Chazan. Za to, co zrobił, spotkała go zasłużona kara i wyleciał na zbity pysk z piastowanego stanowiska. Kościół i „usłużni” od razu podnieśli larum „Konstytucja gwarantuje wolność sumienia!”, „zwolnienie Chazana to łamanie Konstytucji”. Prawica powołuje się na art. 53 ust. 1:

„1. Każdemu zapewnia się wolność sumienia i religii.”

Prawicowiec rozumuje tak: sumienie Chazana (które wcześniej pozwoliło mu zamordować 500 „dzieci nienarodzonych”) nie pozwoliło mu na wskazanie szpitala, w którym pacjentka mogłaby dokonać terminacji ciąży. Skoro zaś Konstytucja gwarantuje wolność sumienia, to Chazan miał prawo do tego, co zrobił. Tym samym każda kara, która go za to spotkała jest łamaniem praw zagwarantowanych mu przez Konstytucję. Sam Chazan nie ukrywa, że odmowa terminacji ciąży/etc.  była spowodowana jego poglądami. Ujmując to nieco inaczej – prof. Chazan, odbierając kobiecie prawo do samostanowienia, uzewnętrzniał swoją religię. Czy Konstytucja faktycznie na to zezwala?

Art. 53 ust. 5

Wolność uzewnętrzniania religii może być ograniczona jedynie w drodze ustawy
i tylko wtedy, gdy jest to konieczne do ochrony bezpieczeństwa państwa, porządku
publicznego, zdrowia, moralności lub wolności i praw innych osób.


Artykuł 37 Ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty:

Lekarz może powstrzymać się od wykonania świadczeń zdrowotnych niezgodnych z
jego sumieniem, z zastrzeżeniem art. 30, z tym że ma obowiązek wskazać realne
możliwości uzyskania tego świadczenia u innego lekarza lub w podmiocie leczniczym

oraz uzasadnić i odnotować ten fakt w dokumentacji medycznej.


Warto w tym miejscu zauważyć, że prawicowym „analizom” Konstytucji towarzyszy (jak zwykle) pomieszanie z poplątaniem. Wymieszano w nich konstytucyjne prawo do wolności sumienia i religii, z klauzulą sumienia (z ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty) . Do tego wszystkiego dodano jeszcze standardowy zarzut „prześladowania katolików”.

Akcja „Stop pedofilii”

Pomysłodawcy tej akcji albo nie za bardzo rozumieją co czynią, albo też celowo chcą wystawiać dzieci na żer pedofilom. Ponieważ fanatykom religijnym nie podoba się edukacja seksualna, wpadli oni na genialny pomysł – chcą nowelizacji Kodeksu karnego, która to nowelizacja w praktyce oznacza penalizację edukacji seksualnej. Dodatkowo – rodzice, którzy chcieliby edukować swoje dzieci, również mogą się narazić na odpowiedzialność karną.


Mariusz Dzierżawski (stop pedofilii) tłumaczy zagrożenia związane z edukacją seksualną:

„pozbawianie dzieci poczucia wstydu, pobudzanie seksualne od przedszkola, sprzyja nadużyciom seksualnym, również o charakterze pedofiliskim”.

O „pobudzaniu seksualnym od przedszkola” nie warto wspominać, bowiem teza ta wynika z niezrozumienia słowa pisanego i zaleceń WHO (podpowiedź – nie ma tam słowa o tym, że przedszkolaków będzie się uczyć masturbacji). Tym, co zasługuje na potępienie jest dalsza część wypowiedzi. Pamiętacie abp. Michalika, który twierdził, że dzieci wciągają dorosłych w pedofilię? Mariusz Dzierżawski nie tylko zgadza się z tezą Michalika, ale w oparciu o nią domaga się zmian w Kodeksie karnym. Co ciekawe, kiedy przedstawicieli akcji „stop pedofilii” poinformuje się o tym, że w zaleceniach WHO sporo miejsca poświęcono walce z pedofilią (informowanie dzieciaków o tym, że ich ciało jest ich i nikt nie ma prawa ich dotykać/etc. bez ich zgody), dostają piany na buzi i zaczynają perorować o tym, że „to poziom gimbazy”. Nie wiem, czy zwalczanie polityki informacyjnej, która utrudni pedofilom żerowanie na dzieciach, to działanie celowe, czy też przejaw głupoty, tym niemniej z punktu widzenia ofiar pedofilów – powody sprzyjania pedofilii przez „stop pedofilii” są raczej mało istotne. Owo „poczucie wstydu”, o którym wspomina Dzierżawski, działa na korzyść bydlaków, którzy wykorzystują dzieci. Bo skoro dziecko wstydzi się tego, co się stało, to przecież nikomu o tym nie powie (tego rodzaju retoryka nie powinna nikogo dziwić – zawstydzanie ofiar gwałtu to na prawicy norma).


Agnieszka Jarczyk (stop pedofilii) z przenikliwością właściwą kondycji intelektualnej „obrońców życia” tłumaczy się z zarzutów „lewicowego mainstreamu”

„Lewicowy mainstream ostrzega, że zapis ten mówi o ochronie dzieci przed ich rodzicami. Bo jeśli rodzic da dziecku np. prezerwatywę to może trafić za to nawet do więzienia. Nie sądzę, aby odpowiedzialni rodzice zechcieli rozbudzać seksualnie swoje dziecko.”

Po przetłumaczeniu z katolickiego na polski – tak, jeśli rodzic da dziecku prezerwatywę, złamie prawo i może iść siedzieć. Dlaczego? Bo „odpowiedzialni” rodzice tego nie robią. Nawiasem mówiąc, jeśli danie dziecku prezerwatywy „rozbudza je seksualnie” to akcja „stop pedofilii” powinna zacząć zwalczać kolorowe baloniki, które rodzice-zwyrodnialcy dzieciom swoim kupują (bo to przecież też kawałek gumy).
Czy działania grupki fanatyków religijnych, którzy w swoim mniemaniu walczą z pedofilią (a tak naprawdę – wspierają ją, świadomie bądź też nieświadomie) są zgodne z Konstytucją? Katoliccy „analitycy” odpowiedzieliby twierdząco- w końcu „Konstytucja gwarantuje wierzącym(...)”. A jak jest w rzeczywistości?

Art 53 ust. 3

Rodzice mają prawo do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego
i religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami. Przepis art. 48 ust. 1 stosuje
się odpowiednio.


Art 48 ust. 1

Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami.
Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność
jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania.


Pomysłodawcy akcji „start pedofilii” (nazywajmy rzeczy po imieniu) powinni bardzo wyraźnie wczytać się w powyższe akapity. Konstytucja gwarantuje im prawo do wychowywania (uwaga, włączam capslocka) SWOICH dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Od cudzych dzieci, których rodzice mają inne poglądy, pomysłodawcy mogliby się łaskawie odwalić.

Hierarchowie kościoła (oraz usłużni publicyści/politycy/etc.), powołując się na wybrane fragmenty Konstytucji RP, zachowują się tak, jakby cofnęli się do czasów pre-gutenbergowskich i cytowali Biblię, do której „ciemny lud” nie ma dostępu. Otóż- wielce szanowni purpuraci – ciemny lud (którego reprezentantem jestem) umie czytać, ma dostęp do Konstytucji i, wbrew temu co twierdził Jacek Kurski, nie wszystko „kupuje”. Żyjcie sobie tak, jak chcecie, wychowujcie swoje dzieci, tak jak chcecie, ale odwalcie się od niewierzących i nie usiłujcie nam kitować, że Konstytucja gwarantuje wam prawo do tego, żebyście dyktowali nam, nieprzepadającym za Kościołem, jak mamy żyć. Amen.

Źródło:

http://www.fronda.pl/a/atak-na-stop-pedofilii-to-atak-na-rodzicow-chcacych-chronic-dzieci,40839.html



środa, 10 września 2014

Polska rajem kobiet!

Jakiś czas temu część prawicowych mediów (m.in. Fronda i Gość Niedzielny) pochyliła się nad raportem z badań, dotyczących zjawiska przemocy, przeprowadzonych przez Agencję Praw Podstawowych Unii Europejskiej. Pochyliła się z wybiórczością godną reżysera PRL-owskiej „Polskiej Kroniki Filmowej”. Tzn. publicyści przejrzeli raport – powyciągali z niego procenty, które im się spodobały i ogłosili „Polska jest znacznie lepsza od innych krajów UE, a to za sprawą chrześcijaństwa!” W niniejszym tekście odniosę się do artykułu z internetowej wersji „Gościa Niedzielnego” (w teorii to to samo co Fronda, w praktyce – piszący na GN również są nieukami, ale przynajmniej nie bełkoczą [casus Frondy pokazuje, że można bełkotać pisząc]).

Co ksiądz (a jakże), analizujący raport, miał do powiedzenia na jego temat? (Pozwolę sobie przytoczyć spory fragment tekstu)

Okazuje się, że polski model rodziny, w dużej mierze ukształtowany przez Kościół, choć mocno już nadszarpnięty, ciągle jednak przynosi stosunkowo dobre owoce. Najwięcej kobiet doznało przemocy seksualnej i fizycznej w Danii – aż 52 proc. Na kolejnych miejscach są: Finlandia – 47 proc., Szwecja – 46 proc., Holandia – 45 proc. i Francja – 44 proc. W Polsce ten wskaźnik wynosi 19 proc. (przy średniej europejskiej na poziomie 33 proc.). Też dużo, ale jednak jest on niemal trzykrotnie niższy niż w Danii. Dane pochodzą z raportu unijnej Agencji Praw Podstawowych

Również inne negatywne zjawiska, jak wynika z raportu, występują w Polsce znacznie rzadziej. Molestowanie seksualne kobiet powyżej 15. roku życia dotyka 32 proc. populacji, podczas gdy w Szwecji aż 80 proc., a w Danii 81 proc. Nie da się ukryć, że różnica jest spora. Aż 86 proc. Polek zadeklarowało, że nigdy nie odczuwało lęku przed przemocą, tymczasem w krajach skandynawskich strach z tego powodu odczuwa co trzecia kobieta

Zaprezentowane wyniki nie dziwią mnie ani trochę. Chrześcijańskiej kultury i wartości jest jeszcze u nas sporo. Choć systematycznie nadgryzane, ciągle trzymają się w miarę dobrze. W Danii zwrotu „chrześcijańskie wartości” zapewne nie mają nawet w słowniku. A to one najlepiej chronią przed przemocą. Nie konwencji przemocowej nam trzeba, ale Boga. Jeżeli ktoś uważa inaczej, jest naiwny.”


Podsumujmy. Kraje skandynawskie (oraz inne „laickie”) przypominają dżunglę dlatego, że nie są chrześcijańskie. W Polsce kobietom żyje się dobrze, bo chrześcijańska kultura wartości chroni je przed przemocą/molestowaniem seksualnym etc.! Ksiądz napisał wprost – im więcej boga (im bardziej katolicki kraj), tym bezpieczniej mogą się w nim czuć kobiety. Zapewne niebawem podobne „analizy” zafundują nam „niepokorni”, komentując debatę dotyczące ratyfikacji Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej.

A jak jest w rzeczywistości? Nietrudno się domyślić, że „nieco inaczej”. Cały problem w polemizowaniu z tego rodzaju wypowiedziami polega na tym, że ludzie pokroju ks. Marka Gancarczyka losowo dobierają sobie jakieś procenty, które im akurat pasują i trzeba ich potem (procentów, nie księży) szukać samemu. Jeśli dokument jest krótki, problemu nie ma, jeśli zaś dokument ma 198 stron (tak jak pełen raport), trzeba się uzbroić w cierpliwość. Uzbroiłem się w tąż cierpliwość i przebrnąłem przez raport. Zanim przejdę do tegoż raportu – dwa spostrzeżenia poczynię. Primo – odnoszę wrażenie, że coś jest mocno „nie tak” z metodologią badań. Secundo - ksiądz tak bardzo się (za przeproszeniem) podniecił polskimi procentami, że zupełnie zignorował maltańskie, a to przecież jest najbardziej katolicki kraj w Europie (zaraz po Watykanie). Czemu ksiądz nic o Malcie nie napisał? Bo „procenty” maltańskie nie pozostawiają złudzeń – katolicyzm wcale nie poprawia sytuacji kobiet. No ale, jak to mawiał Bogusław Wołoszański, „nie uprzedzajmy faktów”.

86% Polek nie obawia się przemocy


Owszem, w wynikach badań stoi, że 86% Polek (i 80% Maltanek, średnia UE – 79%) nie obawiało się tego, że padną ofiarą przemocy/molestowania seksualnego. Tylko że ksiądz pominął pewien dość istotny szczegół. A mianowicie to, że owe procenty odnosiły się do okresu 12 miesięcy przed badaniem. Ksiądz napisał „nigdy” - co jest moim zdaniem najzwyklejszym w świecie kłamstwem. Aczkolwiek pies trącał księdza (może być i pies Pański) i jego „lapsus językowy”. Problem z rzeczonymi procentami polega na tym, że jeśli zestawi się je z resztą tabel, to okazuje się, że coś jest mocno nie w porządku. Popatrzmy na inne rezultaty.

Kobiety, które w ciągu 12 miesięcy przed przeprowadzonymi badaniami unikały konkretnych sytuacji/miejsc, ze strachu przed napaścią/molestowaniem seksualnym (w oryginale jest „sexually assaulted”)

15% Polek starało się unikać takich sytuacji przez cały czas. (Malta 14%)
24% Polek unikało ich od czasu do czasu. (Malta 42%)

(Średnia UE 18%/35%)

Unikanie miejsc/sytuacji publicznych/prywatnych ze strachu przed napaścią/molestowaniem seksualnym (w oryg. „sexually assaulted)

32% Polek unika miejsc/sytuacji publicznych (średnia UE 46%) Malta 47%
31% Polek unika miejsc/sytuacji „prywatnych” (średnia UE 31%) Malta 32%

Tych procentów nie powinno się sumować, bo kobieta, unikająca niebezpieczeństwa w miejscu publicznym, może również unikać go w relacjach prywatnych.

Molestowanie seksualne (od momentu ukończenia 15 roku życia, do momentu, w którym przeprowadzano badania)

Wszystkie kobiety/kobiety z wyższym wykształceniem
Polska 32%/40%
Malta 50%/69%
Średnia UE 55%/69%

Respondentki zapytano o to, jak często, ich zdaniem, kobieta może paść ofiarą przemocy

„bardzo często” „często” „nieczęsto” „rzadko” „nie wiem”
Polska 16% 45% 25% 4% 9%
Malta 33% 56% 8% - 3%
UE(śr) 27% 51% 16% 1% 5%

86% Polek nie obawiała się tego, że mogą być ofiarami napaści Jednocześnie 39% Polek unikało sytuacji, które mogłyby je narazić na napaść. Wniosek z tego prosty – 25% Polek unika sytuacji, które mogłyby je narazić na niebezpieczeństwo, a mimo tego nie boi się napaści. Po cholerę w takim razie unikają tych sytuacji? Ktoś może powiedzieć „unikają tego świadomie, ale się nie boją!”, tylko że to bezsens jest. No chyba, że polskie kobiety są jak saperzy, którzy rozbrajając ładunki wybuchowe, są świadomi tego, że mogą zginąć, ale się tego nie boją.

86% Polek nie obawiało się tego, że mogą zostać ofiarami napaści, jednocześnie zdaniem 61% Polek przemoc względem kobiet jest zjawiskiem częstym. Innymi słowy, 47% Polek uważa, że przemoc względem kobiet jest zjawiskiem częstym, ale się jej nie obawia. Czemu? Zapewne casus sapera się powtarza. Być może Polkom przemoc już tak spowszedniała, że nie robi na nich wrażenia? (Uwaga natury ogólnej – podobne różnice występują w przypadku innych krajów, ale ja skupiłem się na Polsce.)

Wysoki odsetek respondentek, twierdzących, że przemoc względem kobiet jest zjawiskiem częstym, tłumaczono w raporcie tym, że media często donoszą o takich zjawiskach. Tylko że to nadal nie tłumaczy rozbieżności pomiędzy odsetkiem kobiet, które twierdzą, że przemoc jest zjawiskiem częstym, a odsetkiem kobiet, które się tej przemocy obawiają. Gdyby ksiądz Gancarczyk naprawdę przejmował się losem kobiet, zwróciłby uwagę na te rozbieżności, zamiast skupiać się na tych liczbach, które akurat pasowały mu do tezy „chrześcijaństwo jest osom!”. Skoro zaś jesteśmy przy chrześcijaństwie, popatrzmy na to, jak wygląda sytuacja kobiet w kraju, w którym jest „więcej boga”, czyli na Malcie. 56% Maltanek unika sytuacji, które mogą narazić je na napaść/molestowanie seksualne. 50% Maltanek (69% z wykształceniem wyższym) padło ofiarą molestowania seksualnego (32% Polek) od czasu ukończenia 15 roku życia. 89% Maltanek uważa, że przemoc względem kobiet jest zjawiskiem częstym. Istny raj dla kobiet.

W Polsce molestowania seksualnego nie ma!

Największym kłamstwem polskiego Kościoła i prawicy konserwatywnej (której przedstawiciele są dla polskiego kościoła rodzajem dronów) jest utrzymywanie, że w Polsce przemocy wobec kobiet nie ma. Nie ma też molestowania seksualnego, a nawet jeśli jest, to „na zgniłym zachodzie jest go więcej”. Za kilka lat sterowani przez kościół prawicowcy będą mówili o tym, że „molestowanie seksualne przyszło do Polski wraz ze zgniłym imperializmem zachodnim”. Nie bez przyczyny nawiązuję do retoryki PRL-owskiej, bowiem to, w jaki sposób w Polsce przez długi czas podchodziło się do molestowania przypomina to, w jaki sposób ZSRR podchodził do problemu seryjnych morderców. Otóż w ZSRR nie było seryjnych morderców, bo seryjni mordercy byli „wynalazkiem” imperialistów, toteż kraj rad siłą rzeczy musiał być od nich wolny. Dzięki takiemu podejściu Andriej Czikatiło, przez nikogo nie niepokojony, zamordował ponad 50 osób (ostatecznie oskarżono go o 36 zabójstw). To, że o czymś się nie mówiło, nie oznacza, że tego nie ma. Księża, którzy tłumaczą, że „w krajach skandynawskich kobiety częściej padają ofiarami molestowania seksualnego” są albo nierozgarnięci, albo kłamią - innego wyjścia nie ma.

Nikt mi nie wmówi, że w kraju, w którym klepnięcie w tyłek obcej kobiety jest traktowane jako komplement, problem molestowania seksualnego nie istnieje. Ok, czasem nie traktuje się tego jako „komplement”, ale obrońcy molestujących twierdzą, że to tylko taki wygłup/żart. Każdemu z takich ludzi polecam eksperyment – podejście na ulicy do obcego mężczyzny i klepnięcie go w tyłek. Życzę powodzenia w tłumaczeniu, że „to przecież tylko żart” i że „to nie miało podtekstu seksualnego”. W Polsce dominuje retoryka, która wygładza przypadki molestowania. Retoryka ta ma ogromny wpływ na społeczeństwo. Dla Skandynawki klepnięcie w tyłek przez obcego mężczyznę jest przejawem molestowania seksualnego, dla większości Polek owo klepnięcie zamyka się w kategorii „chamstwo”.

Po zapoznaniu się z PRL-owską propagandą kościelnych agitatorów (skoro prawicy wolno używać takiej retoryki, to mnie, lewakowi, tym bardziej), nietrudno domyślić się przyczyn świętej wojny, którą Kościół wypowiedział Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Purpuraci doskonale wiedzą co się stanie, gdy Polki będą bardziej świadome tego, czym jest molestowanie seksualne i jak reagować na to molestowanie. Chodzi o najzwyklejsze w świecie Public Relations. Polska jest drugim najbardziej katolickim krajem w Europie (po Malcie). Teraz pomyślmy, co się stanie z wizerunkiem Kościoła, gdy okaże się, że przedmurze chrześcijaństwa ma gigantyczny problem z molestowaniem seksualnym kobiet? Bredniami o genderze (edukacji seksualnej/etc.) się tego nie przykryje (choć Kościół i jego drony dzielnie próbują). Toteż Kościół zwalcza konwencję antyprzemocową, z uporem godnym lepszej sprawy. A że przy okazji cierpią kobiety? Zachowanie Jarosława Gowina pokazuje, że dla niektórych ludzi od krzyku bitych kobiet ważniejszy jest „krzyk zamrażanych zarodków”.

http://gosc.pl/doc/2142924.Bez-niespodzianki