środa, 29 marca 2017

Polska polityka zagraniczna, czyli „niekończąca się żenada”

W poniedziałkowy ranek Witold Waszczykowski (aka „Disaster Artist”) po raz kolejny zabłysnął w mediach:

„Mamy ekspertyzy, że Donald Tusk został wybrany na drugą kadencję szefa Rady Europejskiej w sposób, który można zakwestionować na poziomie prawa europejskiego.”
To, że został za to wyśmiany, pewnie nie zrobiło na nim wrażenia (wszak, jako „self made mem”, musiał się przyzwyczaić do tego, że mało kto go traktuje poważnie). Zrobiły je natomiast pytania o to, „kto przygotował te ekspertyzy”. Nasz urodzony dyplomata wyjaśnił więc, o co mu chodziło:
 
„Nawiązywałem dzisiaj rano do wypowiedzi opublikowanych chociażby w tygodniku „Do Rzeczy” prof. Jacka Czaputowicza, który nawiązywał do m.in. jednego z artykułów traktatu, zgodnie z którym, gdyby go zastosowano, to wybór powinien wyglądać inaczej.”

Tak więc, „merytoryczną” podstawą, na której oparł się Waszczykowski (kiedy mówił o „ekspertyzach”), była wypowiedź opublikowana w tygodniku, który ciężko podejrzewać o bezstronność. Trudno o nią również podejrzewać autora tejże wypowiedzi, który w 2014 r. został członkiem rady programowej Prawa i Sprawiedliwości. Co prawda, w dalszej części wypowiedzi twierdził, że „są wypowiedzi naukowców, znawców prawa europejskiego (...)”, ale jakoś tak się złożyło, że jedyne źródło, które zostało wymienione z nazwy/nazwiska było „Do Rzeczy” i prof. Czaputowicz. Ujmując rzecz prostymi słowy, minister Waszczykowski poszedł na pełen retard i wygadywał bzdury licząc na to, że nikt nie powie „sprawdzam”. Jest coś lekko przerażającego w tym, że człowiek odpowiedzialny za dyplomację non stop wygaduje (nazywajmy rzeczy po imieniu) większe i mniejsze debilizmy. W dodatku za każdym razem jest zdziwiony, że jego słowa docierają do kogoś więcej niż tylko do pani/pana z mikrofonem i tego ziomka, który stoi z tyłu i trzyma na ramieniu lub w ręku takie urządzenie ze szkiełkiem.

Równie przerażająca jest nonszalancja, z jaką MSZ (wspierany między innymi przez marszałka Senatu, Stanisława Karczewskiego) podchodzi do jednego ze swoich największych fuckupów. Chodzi mi o niedawne „mizianki” z Aleksandrem Łukaszenką. W ich trakcie część polityków PiS wspierana przez legiony Szefernakera usiłowała przekonywać Polaków do tego, że Łukaszenka to nie jest wcale taki zły koleś. Klarowano również, że to nie może być tak, że mamy się wiecznie kłócić z sąsiadem i że polityka poprzedników względem Białorusi była szkodliwa. W kontekście tego, co „Łuka” robi z demonstrantami, można powiedzieć, że polska polityka zagraniczna po raz kolejny przypierdoliła z gracją w ścianę. I jest to najmniejsze zaskoczenie świata.

Witold Waszczykowski z właściwym swej kondycji intelektualnej wdziękiem usiłował jakoś wytłumaczyć, to co się stało:

„Na pytanie "czy Polska nie zgrzeszyła naiwnością wobec Łukaszenki" Waszczykowski odpowiedział, że "to była koncepcja całej Unii Europejskiej (…) Łukaszenka w ubiegłym roku dał wiele przykładów, sygnałów otwartości, gotowości do odwilży politycznej - powiedział minister. - Uznaliśmy, że należy skorzystać z tej otwartości i sprawdzić - dodał.”

Stwierdził również, że:

„Klucze do dalszej współpracy Białorusi z Unią Europejską i z Polską leżą w Mińsku w tej chwili. To od nich zależy. Oczywiście jeśli oni wycofają się z tych represji - a pewne sygnały mamy, że chcą - to wrócimy do rozmowy”

Zacznijmy od tego drugiego fragmentu. Wstawka o tym, że MSZ „ma sygnały, że oni chcą się wycofać z represji”, ma pewnie takie same podstawy „merytoryczne”, jak poniedziałkowy odpał pt. „Tuska wybrano nielegalnie, mamy ekspertyzy”. Może inaczej to ujmę. Jeżeli ktoś skierował do Łukaszenki (albo któregoś jego drona) pytanie, w którym stało (upraszczając): „Czy zamierzacie nadal napierdalać ludzi na ulicach?”, to trzeba by białoruskiego odpowiednika Waszczykowskiego, żeby na takie pytanie padła odpowiedź: „Tak, owszem, zamierzamy ich dalej napierdalać”.

Co się zaś tyczy tego, że „ Łukaszenka w ubiegłym roku dał wiele przykładów, sygnałów otwartości, gotowości do odwilży politycznej”, sprawa jest dość prosta. Nie, kurwa, nie dawał. Po prostu was ograł jak dzieci, a wy nawet sobie z tego nie zdajecie sprawy, bo nadajecie się do polityki zagranicznej jak Wojska Obrony Terytorialnej do walki ze Specnazem.

Do tego, żeby nabrać się na teatrzyk urządzany przez kogoś kto sam siebie określa mianem (uwaga, załączam Capslocka) OSTATNIEGO DYKTATORA EUROPY, trzeba być wybitnym frajerem. Ale frajerstwo to nie największy grzech Misiewiczów polityki zagranicznej. Największym grzechem było olanie jednego zasadniczego faktu. Jakiego? Ano mianowicie takiego, że Łuka ten teatrzyk urządza nie pierwszy raz. Przed wyborami Łukaszenki w 2010 roku było dokładnie tak samo. Dobry Baćka wypuścił z pierdli kilku opozycjonistów, obiecywał UE i generalnie „dawał wiele przykładów, sygnałów otwartości, gotowości do odwilży politycznej”. Odwilż i otwartość skończyła się przy okazji wyborów. Najpierw nachodzono sztaby wyborcze opozycyjnych kandydatów, a potem, już po ogłoszeniu wyników (zgadnijcie kto wygrał), spuszczono wpierdol opozycji. Jednego z kontrkandydatów (Niaklajeua) pobito do nieprzytomności, zaś po tym, jak wylądował w szpitalu, został zeń porwany (zgadnijcie przez kogo). Wątpię w to, żeby po takim „evencie” ktokolwiek w UE uwierzył w jakiekolwiek „sygnały otwartości”. Tzn. ktokolwiek poza Waszczykowskim i innymi Misiewiczami polityki zagranicznej.

O tym, że Dojna Zmiana łyknęła teatrzyk „Łuki”, zaświadczyć mogą choćby mądrości, którymi podzielił się z Polakami marszałek Senatu, Stanisław Karczewski:

„Pytany o prezydenta Białorusi, Karczewski mówił, że jest on "człowiekiem ciepłym". - Widać, że bardzo zależy mu na Białorusi. Gołym okiem widać, że jego kraj się zmienia – ocenił marszałek polskiego Senatu.”

Tenże sam Karczewski nieco później (27 marca 2017) „zaapelował do przewodniczącego białoruskiej Rady Republiki Zgromadzenia Narodowego o zaprzestanie stosowania przemocy i zwolnienie protestujących”.

No dobrze, ktoś może powiedzieć, ale może faktycznie cała UE się dała nabrać? Problem z tą „linią obrony” jest taki, że Waszczykowski jak zwykle nie podał żadnego argumentu potwierdzającego stawianą przez niego tezę. Najprawdopodobniej chodziło mu o to, że UE nie poszło na zwarcie z „Łuką” w trakcie „wyborów Łukaszenki” w 2015 roku. Tyle, że takie „wygładzenie” polityki wschodniej przez UE było całkowicie zrozumiałe i (uwaga, znowu muszę załączyć capslocka) NIE MIAŁO NIC WSPÓLNEGO Z SAMYM ŁUKASZENKĄ. O co więc chodziło? Najprawdopodobniej o wojnę hybrydową, która trwała w tym samym czasie na Ukrainie. Nie ma pewności, czy Wołodia nie skorzystałby z okazji, którą dałby mu konflikt dyplomatyczny na linii UE – Białoruś i czy Zielone Ludziki nie pojawiłyby się nagle na Białorusi. I nie chodziło tu zapewne o troskę o Ostatniego Dyktatora Europy, ale o to, że nikomu w UE nie zależało na destabilizacji kolejnego regionu. Ale z tego absolutnie nie wynika, że ktokolwiek w UE (poza polskimi dyplomatami) uwierzył w to, że „Łuka się chce zmienić”.

Tak sobie dumam, że jeżeli Waszczykowski miałby za coś wylecieć, to nie za wygadywanie idiotyzmów o San Escobar, ekspertyzach, wegetarianach (i cyklistach) etc. Powinno się go wywalić za totalną ignorancję w zakresie polityki „wschodniej” i za totalne frajerstwo w kontaktach z Łukaszenką. Aczkolwiek mam świadomość tego, że Waszczykowski jest praktycznie niezatapialny. A przynajmniej do momentu, w którym Genialny Strateg z Żoliborza uzna, że narzędzie o nazwie „Waszczykowski” się zużyło i że trzeba je wymienić.

Źródła:

Waszczykowski i ekspertyzy:

http://300polityka.pl/live/2017/03/27/waszczykowski-o-tusku-naukowcy-przekonuja-nas-ze-ten-wybor-byl-niewlasciwy/

Waszczykowski o fuckupie białoruskim:

http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/waszczykowski-o-bialorusi,726925.html

Wikipedyjny artykuł o wyborach Łukaszenki w 2010:
(wrzucam wersję angielską, bo jest znacznie lepsza od polskiej)

https://en.wikipedia.org/wiki/Belarusian_presidential_election,_2010

Wikipedyjny artykuł o pobitym i porwanym ze szpitala byłym kontrkandydacie Łuki

https://pl.wikipedia.org/wiki/U%C5%82adzimir_Niaklajeu

„Ostatni dyktator Europy”

http://belsat.eu/pl/news/11257/

Karczewski chwali Łukaszenkę:

http://wiadomosci.onet.pl/kraj/polityk-pis-alaksandr-lukaszenka-to-cieply-czlowiek/ndxg72

http://www.newsweek.pl/opinie/stanislaw-karczewski-marszalek-chwali-lukaszenke-i-bialorus,artykuly,401710,1.html

Karczewski wysyła list na Białoruś:

https://twitter.com/StKarczewski/status/846303088260591616




czwartek, 16 marca 2017

Czytelnik minus

Nasz niemiłościwie panujący rząd pochylił się nad lobbowanym przez Polską Izbę Książki pomysłem „jednolitej ceny książki”. Jeżeli ktoś nie wie, o co chodzi, to już tłumaczę. W skrócie – o to, żeby książka przez rok od wydania miała odgórnie ustaloną cenę i żeby nie można jej było sprzedawać ze zbyt dużym upustem. Usiłuje się ludziom wmawiać, że chodzi o „ochronę małych księgarni”. Dziwnym trafem, członkami PIK są między innymi tacy „mali księgarze” jak Matras i Empik.

Portal wPolityce zreferował wystąpienie rzecznika rządu, który odniósł się do tego pomysłu. Mogliśmy tam trafić między innymi na taką perełkę:

„Rzecznik rządu ocenił, że rabaty oferowane przez niektóre sieci handlowe są „drastycznie wysokie”, co prowadzi jego zdaniem do tego, że wiele księgarń musi zostać zamkniętych.”

Przepraszam za wyrażenie, ale co to, kurwa, znaczy, że „rabaty są drastycznie wysokie”? Bo jakoś mi się wydaje, że w tej (udawanej) trosce o księgarnie zapomniano o czytelnikach. Tak się bowiem składa, że w naszym, jakże bogatym kraju ludzie kupują książki w promocji nie dlatego, że wyznają zasadę „chuj w dupę małym księgarniom”, ale dlatego, że ich nie stać na kupowanie książek po „pełnej cenie okładkowej”.

Nawiasem mówiąc, pojawiają się przecieki, że geniusze z PIK w swojej ustawie postanowili uwzględnić również sklepy internetowe. W takim dyskoncie można kupić cegłę historyczną z okładkową ceną 99 zeta za 62 zł (przy uwzględnieniu wszelkich rabatów, w tym „lojalnościowych”). No, ale ten rabat jest, zdaniem pana niedorzecznika, zbyt „drastyczny”, więc przez pierwszy rok od wydania książka ma kosztować 99 zeta (-5% max) amen.

I teraz pytanie za trotyliard złotych: co się stanie, jeżeli nowe książki będą miały (przez 12 miesięcy od wydania, rzecz jasna) jednolitą (dość wysoką) cenę?

1) Polacy będą kupowali i czytali więcej książek, bo docenią wkład rządu w czytelnictwo?

2) Część z Polaków uzna, że oni to pierdolą i odczekają 12 miechów, żeby kupić „nowość” z rabatem?

3) Wykosztują się na czytniki i będą piracili książki na potęgę?

Jednym z bardziej wkurwiających argumentów PIKu jest to, że (upraszczając) książka to dobro kultury i powinna być „chroniona” przed zbyt wysokimi rabatami, bo inaczej ludzie pomyślą, że książki są mało warte. Nie, nie wymyśliłem tego. Jesteśmy krajem, w którym mało kto czyta, a największym zmartwieniem jakichś idiotów jest to, że „Polacy mogą uznać, że książki są niewiele warte”.

Kiedy zbliżał się moment „graniczny”, po którym musieliśmy wprowadzić VAT na książki (bo w trakcie negocjacji akcesyjnych nikt nie zadbał o to, żeby np. wydrzeć stawkę 0%), uprzedzano, że rynek książek poleci na łeb na szyję. Jedyne, co miał do powiedzenia minister „odnośny” (wydaje mi się, że był nim Zdrojewski), było to, że „nic się nie da zrobić, bo to trzeba było w trakcie negocjacji”. Czy przewidywania o załamaniu na rynku księgarskim się sprawdziły? Zobaczmy:

2000  124,2  mln (sprzedanych książek)
2001  140,7  mln
2002  124,5  mln
2003  119,6  mln
2004  125,3  mln
2005  139,1  mln
2006  129,9  mln
2007  140,4  mln
2008  147,1  mln
2009  143,6  mln
2010  139,8  mln
2011  119,3  mln
2012  115,5  mln
2013  123,0  mln
2014  105,8  mln

VAT na książki zaczął obowiązywać w roku 2011 (do kwietnia był okres przejściowy). W tym samym roku na rynku księgarskim (eufemizując) “zdrowo jebnęło” i sprzedano 20,5 miliona książek mniej niż w roku 2010. Owszem, wcześniej też bywały spore spadki, np. w 2002 roku, ale do 2011 sytuacja była raz lepsza, raz gorsza. Od 2011 była już tylko gorsza. Wisienką na torcie jest to, że Instytut Książki (z którego danych korzystałem) przy okazji każdego rocznego podsumowania powtarza jak mantrę: „Ceny książek w ciągu ostatnich kilku lat wzrosły nieznacznie, mimo to wielu czytelników ma poczucie, że książki są drogie.” Autorom tych słów zupełnie umyka fakt, że od roku 1998 do 2014 detaliczna cena książki wzrosła o 86% (z 22,2 zetów do 41,5). Dla nikogo nie będzie niespodzianką to, że “podrażanie” przyspieszyło po 2011 roku.

Osobną kwestią jest to, że ichnia „cena detaliczna” raczej (raczej, bo nie napisano konkretnie skąd ją wytrzaśnięto) nie odnosi się do cen okładkowych (bo wtedy „skok” między rokiem 2010 a 2011 byłby znacznie większy niż ten, który odnotowali). Z czego wynika wniosek, że tę „cenę detaliczną” zawdzięczamy głównie „drastycznie wysokim rabatom”, które hejtował niedorzecznik rządu.

Mamy więc sytuację, w której książki drożeją, a Polacy kupują ich coraz mniej (w roku 2014 kupiliśmy 41,3 mln mniej książek niż w roku 2008). Na jaki pomysł wpadli więc geniusze z PIK (nad którym to pomysłem pochyla się minister Gliński)? W telegraficznym skrócie:

„A chuj, zrobimy tak, żeby nowe książki były jeszcze droższe, to na pewno pomoże małym księgarniom.”

Jak to mawiają ludzie za „wielką wodą”: What could possibly go wrong?

Na wypadek, gdyby ktoś znowu zabłądził w internecie i usiłował rozpocząć flejma: „A gdzie byłeś, jak PO się nad tym pomysłem pochylało?” Spieszę z wyjaśnieniem. Wtedy byłem tam, gdzie hejtowałem Zdrojewskiego:

czwartek, 9 marca 2017

Krajobraz po bitwie

Zamykając temat wyborów przewodniczącego RE, postanowiłem zrobić (nie tak) krótki zbiór narracji, którymi raczyli nas (i wciąż raczą) politycy partii rządzącej (+ rządowi pracownicy mediów, liderzy opinii, etc.).

Tę listę układałem dzisiaj, ale starałem się zachować „chronologię zdarzeń”:

1) Tusk był zły, bo podejmował decyzje, które szkodzą Polsce.
2) Tusk był zły, bo nie podejmował żadnych decyzji i się obijał.
3) Jakakolwiek krytyka Saryusz-Wolskiego to atak na Polskę.
4) Będziemy lobbować za Saryusz-Wolskim.
5) Nie obchodzi nas to, jakie poparcie ma Saryusz-Wolski. Najważniejsze, że nasz kandydat jest w grze.
6) Tusk nie ma kompetencji do bycia przewodniczącym RE.
7) Tusk nie po prosił nas o poparcie.
8) Niemcy obiecały, że nie poprą Tuska
9) Tusk jest niemieckim kandydatem.
10) Polska nie zgłaszała kandydatury Tuska, więc powinien zrezygnować.
11) Saryusz-Wolski jest jedynym kandydatem Polski!
12) Saryusz-Wolski może nie był premierem czy prezydentem, ale jego kompetencje równoważą to, że Tusk nim był.
13) Nigdzie nie napisano, że tylko były premier/prezydent może być przewodniczącym RE.
14) Saryusz-Wolski będzie znacznie lepszym przewodniczącym od Tuska, bo będzie działał tak, żeby Polska na tym zyskała.
15) Tusk nie ma zbyt wielkich szans na reelekcję.
16) To, że nie zaproszono Saryusz-Wolskiego na szczyt UE dowodzi nerwowości, która panuje w Unii.
17)  Będziemy się domagać zastosowania zasady jednomyślności w trakcie wyborów przewodniczącego RE.
18) UE nie chce zastosowania tej zasady, bo już jej nawet nie zależy na udawaniu jednomyślności.
19)  Jeżeli Tusk zostanie wybrany, nie podpiszemy konkluzji szczytu.
20) Orban nie poprze Tuska!
21) Powinniśmy przełożyć wybory przewodniczącego, żeby dopracować procedury wyboru.
22) Będziemy robili wszystko, żeby do tego głosowania nie doszło.
23) Nie zgadzamy się na dyktaturę UE!
24) Stanowisko przewodniczącego jest dzisiaj zbędne w UE.
25) Merkel poparła Tuska dopiero po spotkaniu z Rosjanami.
26) Tusk ma fatalną prasę w Europie.
27) Sprawa wyboru Tuska dowodzi, że w UE dominuje dekadencja i nastrój z konferencji w Monachium w 1938 r.
28) Nie ma zgody na to, żeby przewodniczącym RE został ktoś, kto nie ma poparcia własnego kraju.
29) Nie zgadzamy się na prymat siły nad zasadami UE.
30) PiS miał rację w sprawie Tuska, ale czy warto było się wykrwawiać?
31) Radość z przegranej polskiego kandydata i wygranej niemieckiego? Kolonialne kompleksy.
32)  Niemiecki kandydat został ponownie przewodniczącym Rady Europejskiej
33) UE nie będzie już unią jedności.
34) Premier Beata Szydło swoją twardą i bezkompromisową postawą wobec kandydata A. Merkel dała dowód, że jest dumną Polką i Europejką. 
35) Po raz pierwszy w historii nie został wzięty pod uwagę głos państwa, z którego pochodzi kandydat.
36) Niemcy nigdy nie poparłyby wroga niemieckiego rządu. Polska została pozostawiona bez wyboru. Trudno, by poparła wroga polskiego rządu.
37) W naszej ocenie ta decyzja nie wróży niczego dobrego Europie i jest zła.
38) Nie zapominajmy: Jacek Saryusz-Wolski wybrał dobrze. Wysiadł z PO na przystanku POLSKA.
39) Tusk miał szansę ocalić resztki honoru. Wolał zostać kandydatem Niemiec. Aż tak boi się powrotu do Polski?
40) Wybór Tuska to przegrana potyczka. Ale ta rozgrywka wiele mówi o tym, w którym kierunku ewoluuje Unia Europejska.
41) Wybór Donalda Tuska sukcesem Niemiec (to był „pasek” z TVP Info).
42) Stało się bardzo źle! Wybrano polityka, który łamie wszystkie reguły, w tym neutralność. 
43) Donald Tusk od dziś nie jest przedstawicielem Rzeczypospolitej Polskiej.
44) Saruysz-Wolski Dawał gwarancję przeprowadzenia reform wprowadzających UE na nowe tory.
45) Brak wsparcia własnego rządu to fundamentalna przeszkoda, by dany kandydat został. wybrany
46) Dla Polski zasady są sprawą fundamentalną, będziemy ich bronić.


Ta lista mogłaby być znacznie dłuższa, bo część PiSowskich influencerów prowadząc działania „osłonowe” (żeby wizerunek „Genialnego Stratega” nie ucierpiał) zaczęła budować swoje narracje. Według tych narracji „wszystko odbyło się tak, jak to sobie zaplanował Kaczyński”, a „to są wszystko tylko manewry przed bitwą toczącą się o coś zupełnie innego. Nie ma się czym podniecać”. Ilość „favów” pod tymi „teoriami” sugeruje, że wyznawcy JK nie mogą pogodzić się z tym, że ich guru przeszarżował i dostał po łapach.

Co dla Polski oznacza reelekcja Tuska? Moim zdaniem, UE zamierza „przetrzymać” rządy PiS. Może inaczej to ujmę. Histeryczne działania PiSu mogły doprowadzić do tego, że UE machnęło by na to wszystko ręką i uznało, że „nie warto się użerać z idiotami”. Utrącono by zarówno Tuska, jak i Saryusz-Wolskiego, przełożono by wybory na „kiedy indziej” i wybrano kogoś z mniej „wykluczonego dyplomatycznie” kraju. Zamiast tego, zdecydowano się na przeczołganie polskiego rządu. Z czego wniosek płynie taki, że UE nie ma nas (jeszcze) w dupie. Osobną kwestią jest to, że histeryczne i niezborne „antyTuskowe” działania PiSu spychają polską dyplomację do ostatniej ligi. Bo nikt nie będzie prowadził poważnych rozmów z bandą rozwrzeszczanych ignorantów pod wodzą człowieka, który nie ma zielonego pojęcia o polityce zagranicznej (i nie, nie chodzi mi o Tommy'ego Wiseau Dyplomacji Witolda Waszczykowskiego).

Nie zdziwiłbym się, gdyby się kiedyś okazało, że polskie „działania zakulisowe” wyglądały następująco. Nasz wirtuoz gry na wielu fortepianach (przy użyciu łomów) kontaktował się z dyplomatami innych krajów i męczył buły: „Ej, ale weźcie zagłosujcie przeciwko Tuskowi, ok?” To jest o tyle prawdopodobne, że co jakiś czas od strony rządowej „wyciekały” wrzutki, że to albo tamto państwo na pewno Tuska nie poprze (bo „obiecali”). Poza tym politycy PiS byli też nieco zbyt pewni siebie, co sugeruje, że nie spodziewali się, że dostaną AŻ TAKI łomot. Z czego wniosek płynie taki, że ci, którym wirtuoz zawracał dupę, powiedzieli coś w rodzaju „no, zobaczymy co da się zrobić”. Nasze orły uznały, że skoro nikt im nie kazał spieprzać, to znaczy, że mają kupę stronników.

„Stronnicy” zaś, ponieważ nie są idiotami, zrobili bilans potencjalnych strat (rozdrażnienie „dużych graczy” w UE) i potencjalnych zysków (nic). Następnie poszli do tych, którym zależało na reelekcji Tuska i powiedzieli: „Ej, Polska nam straszliwie dupę truje z tym Tuskiem, co nam dacie, jak go poprzemy?”. I tym oto sposobem „stronnicy”, na których liczyła polska „dyplomacja” mogli coś dla siebie ugrać. To jest, co prawda, tylko i wyłącznie moje gdybanie, ale w ten sposób działa polityka zagraniczna – maksymalizowanie swojego zysku „z zagranicy”.

Tzn. tak powinna działać polityka zagraniczna. Bo z punktu widzenia polskich „dyplomatów”, wystarczającym zyskiem jest moralne zwycięstwo przy wyniku 27:1.




poniedziałek, 6 marca 2017

Polska polityka zagraniczna nie istnieje nawet teoretycznie

To, co się dzieje w kontekście wyborów na przewodniczącego Rady Europejskiej, pokazuje, jak bardzo w dupie Prawo i Sprawiedliwość ma politykę zagraniczną. Nie jest dla nikogo tajemnicą to, że prawie wszystkie państwa prowadzą politykę zagraniczną tak, aby zyskać jak najwięcej „dla siebie”. Prawie wszystkie, bo w przypadku naszego kraju jest zupełnie inaczej. Prawo i Sprawiedliwość używa polityki zagranicznej do czegoś zupełnie innego. Po pierwsze, co jest widoczne w kontekście omawianych wyborów, dla politycznej zemsty. Po drugie zaś, widać wyraźnie, że partia Jarosława Kaczyńskiego nie przejmuje się tym, jaki wpływ na nasz kraj będą miały nasze działania na arenie międzynarodowej. Choć to chyba niedomówienie, bo odnoszę wrażenie, że PiS celowo psuje relacje Polski z „zagranicą”, żeby wywołać „ciśnienie zewnętrzne”. Bo to „ciśnienie zewnętrzne” można potem przedstawić jako „próby ingerowania zagranicy w wewnętrzne sprawy Polski”. Względnie - jako „wyraźny sygnał, że UE nie szanuje naszego kraju”.

Pochylmy się nad tymi nieszczęsnymi wyborami. To, że PiS będzie chciał przeczołgać Tuska, było pewne. Tyle, że zabrał się do tego z subtelnością Rewolucji Październikowej. Najpierw oddajmy głos Witoldowi (aka Tommy Wiseau Dyplomacji, aka Self Made Mem) Waszczykowskiemu.

04-03-2017

Szef MSZ: Od jutra będę lobbował w Brukseli na rzecz Saryusz-Wolskiego

„Nie wyobrażam sobie, żeby państwa europejskie popierały kandydata, którego nie wysunął własny rząd - powiedział Witold Waszczykowski. Szef polskiej dyplomacji komentował w sobotę w programie "Horyzont" decyzję o nieudzieleniu poparcia dla Donalda Tuska w walce o reelekcję na szefa Rady Europejskiej oraz zgłoszenie w to miejsce kandydatury Jacka Saryusz-Wolskiego.”


06-03-2017

„Jest to oczywiste, że jest to kandydat Polski i musi być brany pod uwagę jako kandydat polski (…) On jest jedynym kandydatem Polskim, nie ma innego kandydata polskiego (…) Nie wiem, ile państw popiera kandydaturę Saryusz-Wolskiego. Nie kolekcjonujemy tego. Nie interesuje mnie, kto popiera. Interesuje mnie to, że jest to nasz kandydat i jest w grze (…) Sprawa została przyjęta do wiadomości, nie była kwestionowana”

Skracając: „Co prawda, zamierzam lobbować na rzecz Saryusz-Wolskiego, ale mam w dupie to, czy ktoś go poprze, bo ważne, że to polski kandydat”. Po co więc go zgłaszano? Tzn. owszem, chodziło o przeczołganie Tuska, ale nie w tym rzecz. Nieco światła rzuca na to fragment „Sprawa została przyjęta do wiadomości, nie była kwestionowana”. To „przyjęcie do wiadomości” się w wypowiedzi Waszczykowskiego powtórzyło przynajmniej dwa razy. Najprawdopodobniej polska strona liczyła na to, że wystawiając JSW sprowokuje „zagranicę” do jakichś ostrych wypowiedzi, którymi usłużni dziennikarze i drony „oplakatują” internety i media, żeby pokazać Polakom, jak bardzo nas UE nie szanuje. Nie udało się, bo zagraniczni dyplomaci nie są Witoldami Waszczykowskimi. Owszem, wypowiedzi na temat kandydatury JSW się pojawiały, ale jedyne co można było w nich zauważyć, to znużenie kolejnym „wyskokiem” Polski.

I nie chodzi o to, że afrontem było „niewystawienie Tuska”. Afrontem było wystawienie człowieka, który jest tylko i wyłącznie europosłem. Jeżeli komuś się chce klikać, to w źródłach podrzucę link do anglojęzycznej wiki - tam można przeklikać wszystkich kolejnych przewodniczących Rady Europy i przekonać się samemu, że wszyscy byli „figurami”.

PiS doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że JSW nie ma najmniejszych szans i od początku buduje w kraju odpowiednią narrację. Jaką? Wystarczy popatrzeć na kilka tweetów PiSowskich figur:

Ryszard Czarnecki: „Usunięcie Saryusz-Wolskiego z PO i EPP = atak na kandydata Polski.”

Tomasz Sakiewicz: „Wybór Saryusza Wolskiego będzie oznaczał, że Polska ma coś do powiedzenia w UE, wybór Tuska że Niemcy chcą mieć coś do powiedzenia w Polsce”

Samuel Pereira: „PO usuwa z partii jedynego kandydata polskiego rządu na stanowisko RE. Takie są fakty, niezależnie od oceny JSW - to kandydat Polski.”

Tego jest „w internetach” całe mnóstwo, ale generalnie chodzi o spin „Jeżeli Saryusz-Wolski przegra, to znaczy, że UE nie szanuje Polski” + hejtowanie PO za wyrzucenie JSW.

Upraszczając. PiS celowo wystawił kolesia, który jest praktycznie bez szans, tylko i wyłącznie po to, żeby przeczołgać Tuska i żeby pokazać w kraju, że „UE nie szanuje Polski”. I to jest praktycznie jedyna rzecz, którą PiS może ugrać na tej decyzji. Za to Polska może bardzo dużo stracić. Jeżeli ktoś przyglądał się dyskusji Timmermansa z Waszczykowskim, to na pewno zwrócił uwagę na to, że przebiegała ona inaczej niż wcześniejszy performance premier Beaty Szydło, która z gracją syntezatora mowy „Iwona” klepała wykute na blachę regułki. Tym razem doszło do „zwarcia” i widać było, że Timmermans się przygotował do spotkania. Wygląda na to, że UE pomału „przestaje mieć wyjebane” na zachowanie Polski. Podstawą polityki zagranicznej każdego kraju (no, prawie każdego) jest jego „przewidywalność”. Chodzi o to, że co prawda każdy kraj będzie dążył do tego, żeby „zmaksymalizować swój zysk” (gwoli ścisłości, chodzi o zysk z „kontaktów z zagranicą”), ale będzie to robił w sposób mniej więcej przewidywalny. Nawet ukochany przez polską prawicę Viktor Orban zdaje sobie z tego sprawę. PiS wychwalając Orbana pomija ten drobny szczegół, że Fidesz, w przeciwieństwie do PiSu, wolał Europejską Partię Ludową (216 europosłów) od Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (74 europosłów). Trollowanie UE przy użyciu JSW nie służy „maksymalizacji zysku Polski”. Dyplomaci i głowy państw UE to widzą. Dla nich PiSowska retoryka o „Tusku zdrajcy” etc. to zwykły bełkot (o ile w ogóle do nich ta retoryka dociera). Ci ludzie widzą sytuację, w której władze kraju chcą utrącić swojego „pewniaka” w ramach politycznej zemsty. Z punktu widzenia polityki zagranicznej takie działanie jest irracjonalne. A z tego z kolei płynie wniosek, że Polska może zostać uznana za nieobliczalną. „Przewidywalność” w odniesieniu do naszego kraju będzie oznaczała tyle, że „raczej nie będziemy działać racjonalnie”. PiS zarzucał PO, że prowadziło politykę zagraniczną „na kolanach”. Teraz zaś mamy PiS, który prowadzi politykę zagraniczną na ciężkich dragach.

Miarą polskiej „myśli dyplomatycznej” jest ten fragment rozmowy Waszczykowskiego z dziennikarzami:

Dziennikarz : „Wolałby pan socjalistę, czy Donalda Tuska?”

Waszczykowski: „Wolałbym naszego polskiego przedstawiciela, jakim jest Jacek Saryusz-Wolski.”

Problemem polskiej opozycji jest to, że jej politycy nie potrafią sklecić sensownego przekazu. A w tej sytuacji powinien on być prosty jak budowa cepa: „PiS wystawił kandydata, który nie ma szans (bo nie był premierem etc.) po to, żeby ten kandydat przegrał i żeby można było mówić, że EU nas nie szanuje” i tyle. Nie trzeba hejtować „zdrajcy” JSW, bo to się idealnie wpisuje w narrację PiSowskich influencerów: „No jakby nie miał szans, to by go nie hejtowali”. Nie trzeba reagować histerycznie na wrzutki PiSowskich trolli w rodzaju „niech Tusk przyjmie niemieckie obywatelstwo”. Jakiś czas temu napisałem, że nasza opozycja ma jeszcze czas na „ogarnięcie się” i być może w pewnym momencie się ogarnie.

To jeszcze nie jest ten moment.

 Źródła:

http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/waszczykowski-bede-lobbowal-na-rzecz-saryusz-wolskiego,720611.html

http://www.tvn24.pl/polska-szuka-poparcia-dla-saryusz-wolskiego,720866,s.html

https://twitter.com/r_czarnecki/status/838146241536012288

https://twitter.com/TomaszSakiewicz/status/838385100110823426

https://twitter.com/SamPereira_/status/838087076780392448

https://twitter.com/ZdzKrasnodebski/status/838445273290506240

Jak ktoś sobie chce poklikać, żeby zobaczyć, kim byli poprzedni „królowie Europy”:

https://en.wikipedia.org/wiki/President_of_the_European_Council