poniedziałek, 6 lipca 2015

Fanatyków wojna z aborcją, edukacją seksualną i badaniami prenatalnymi

3 lipca 2015 roku w Sejmie został złożony obywatelski projekt ustawy mającej na celu wprowadzenie w Polsce całkowitego zakazu aborcji. Jednakże myliłby się ten, kto uznałby, że to jest standardowy wyskok fundacji Pro Prawo do Życia (która już po raz 4 usiłuje majstrować przy ustawie o „planowaniu rodziny”) i że chodzi tylko i wyłącznie o zakaz aborcji. Tym razem fundacja poszła o krok dalej. I jeśli komuś się wydaje, że nie ma nic gorszego, niż wprowadzenie zakazu aborcji, po przeczytaniu niniejszego tekstu będzie musiał zweryfikować swoją opinię.

A teraz przejdźmy do treści projektu ustawy (całość w źródłach). Niestety w niektórych miejscach będę musiał zacytować dłuższe fragmenty ustawy o planowaniu rodziny, ale bez tego nie da się omówić wspomnianego projektu fundacji PPdŻ.

"Dzieci poczęte"
„1. Każdy człowiek ma od chwili poczęcia przyrodzone prawo do życia.
  2. Życie i zdrowie dziecka od chwili jego poczęcia pozostają pod ochroną prawa.”


Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda bardzo „prolajfersko”. Mamy dziecko poczęte, którego życie i zdrowie podlega ochronie prawnej (a jakże) od poczęcia. Fragment dotyczący „ochrony zdrowia” dziecka poczętego przyda się nieco później.

W ustawie o "planowaniu rodziny" (tekst ujednolicony) mamy np. taki fragment:

„Organy administracji rządowej oraz samorządu terytorialnego, w zakresie swoich kompetencji określonych w przepisach szczególnych są zobowiązane do zapewnienia kobietom w ciąży opieki medycznej, socjalnej i prawnej w szczególności poprzez:

Opiekę prenatalną nad płodem oraz opiekę medyczną nad kobietą w ciąży.”


Autorom projektu obywatelskiego nie spodobało się powyższe zdanie i chcą je zamienić na takie:

Opiekę medyczną nad dzieckiem poczętym oraz kobietą w ciąży.”

Czemu autorzy zmienili „opiekę prenatalną” na „opiekę medyczną”? Wbrew pozorom nie chodzi o typowo „prolajferską” kosmetologię języka (tak, jak w przypadku zastąpienia słowa „płód” słowem „dziecko poczęte”). O co więc chodzi naszym milusim przyjaciołom zygot? Stanie się to jasne w momencie, w którym dotrzemy do fragmentu projektu ustawy odnoszącego się do badań prenatalnych. Teraz natomiast przejdziemy do kolejnego punktu, który „boli” katoprawicę.

Precz z nauką o rozrodczości człowieka!

Fundacja Pro Prawo do Życia swego czasu wydaliła z siebie projekt ustawy (będący straszliwym gniotem), który nosił nazwę „Stop pedofilii”. (Poświęciłem mu osobną notkę), ale tak w skrócie – chodziło o to, żeby pod płaszczykiem „ochrony przed pedofilią” wyrugować z polskich szkół edukację seksualną (która w opinii autorów projektu deprawuje dzieci, a one przez to częściej padają ofiarą pedofilów). Dlaczego o tym wspominam? Dlatego, że najnowszy projekt ustawy antyaborcyjnej również odnosi się do edukacji seksualnej i nauczania o rozrodczości człowieka.

Do fragmentu (ja wiem, że prawnikom od mojego nazywania artykułów „fragmentami” pewnie już krwawią oczy, ale jeśli zacznę stosować tu odwołania do artykułów, punktów i ustępów to oczy zaczną krwawić nieprawnikom, których jest znacznie więcej):

„Do programów nauczania szkolnego wprowadza się wiedzę o życiu seksualnym człowieka, o zasadach świadomego i odpowiedzialnego rodzicielstwa, o wartości rodziny, życia w fazie prenatalnej oraz metodach i środkach świadomej prokreacji”

autorzy chcą dodać:

„Nauczanie w tym zakresie musi respektować normy moralne rodziców i wrażliwość uczniów. Udział w zajęciach wymaga pisemnej zgody rodziców lub pełnoletnich uczniów.”

Powyższe zdanie jest bardzo groźne dlatego, że nie odnosi się ono li tylko do edukacji seksualnej. To zdanie odnosi się do CAŁEGO programu nauczania. No, a traf chciał, że na lekcjach biologii porusza się temat rozrodczości człowieka… (Nawiasem mówiąc, ciekawe, jak się ma ta troska o „wrażliwość” do podstawowej działalności członków fundacji, czyli wywieszania w centrach miast płacht z okrwawionymi strzępami mięsa?) Ale to tylko taka moja dygresja.

 Autorzy projektu ustawy celowo użyli bardzo nieprecyzyjnych określeń (bo kto mi powie, co to są „normy moralne rodziców” i jak zmierzyć „wrażliwość uczniów”?). O ile wymaganie pisemnej zgody rodziców na to, żeby ich pociechy mogły uczestniczyć w zajęciach z edukacji seksualnej, byłoby jedynie niewielkim utrudnieniem (chyba, że księża wyczytywaliby z ambon nazwiska rodziców, którzy posyłają swoje dzieci na „szatańską edukację’), to już niedoprecyzowanie „wrażliwości” otwiera furtkę do całkowitego wyrugowania jej ze szkół. Czemu? Bo o ile na „normy moralne rodziców” mogliby się powołać tylko rodzice, to nie bardo wiadomo, w czyjej gestii miałoby leżeć „respektowanie wrażliwości uczniów”. Coś mi się wydaje, że autorzy projektu ocenę „wrażliwości ucznia” pozostawiliby najchętniej księżom katechetom. A potem się okaże, że „wrażliwość ucznia” może zranić np. użycie przez nauczycielkę od biologii słów takich, jak „penis, pochwa, plemnik i macica”. Nie wspominając już o takiej abominacji, jak słowo „zarodek”, które trzeba by zastąpić słowem „dzieciątko poczęte”.

Badania prenatalne

W ustawie o planowaniu rodziny znajduje się następujący fragment:

„Organy administracji rządowej oraz samorządu terytorialnego, w zakresie swoich kompetencji określonych w przepisach szczególnych, są zobowiązane zapewnić swobodny dostęp do informacji i badań prenatalnych, szczególnie wtedy, gdy istnieje podwyższone ryzyko bądź podejrzenie wystąpienia wady genetycznej lub rozwojowej płodu, albo nieuleczalnej choroby zagrażającej życiu płodu.”

Powyższy fragment jest prosty jak budowa cepa – wszystkie kobiety mają mieć prawo do swobodnego dostępu do badań prenatalnych. W szczególności zaś te, w których przypadku istnieje podwyższone ryzyko wystąpienia wady rozwojowej płodu. Ten punkt brzmi sensownie. I zapewne dlatego autorzy ustawy antyaborcyjnej umieścili w swoim projekcie zapis, który uchyla ten artykuł.

Co prawda sami autorzy tłumaczą, że:

„Projekt zakłada derogację (uchylenie) wprowadzonego w 1996 r. art. 2 ust. 2a ustawy. (cytowany przeze mnie fragment) Sformułowanie tego przepisu wskazuje, że ma być on (i faktycznie jest) wykorzystywany przy aborcji eugenicznej. Badania prenatalne rzeczywiście służące zdrowiu dziecka i matki będą, jako mieszczące się w pojęciu opieki medycznej (art. 2 ust. 1 pkt 1), powszechnie dostępne na dotychczasowych zasadach.

I tu mamy do czynienia albo z ordynarnym kłamstwem, albo ze skrajną niewiedzą autorów projektu ustawy (jedno wcale nie musi wykluczać drugiego). Autorzy usiłują tłumaczyć, że wywalają fragment ustawy gwarantujący swobodny dostęp do badań prenatalnych dlatego, że „był on wykorzystywany przy aborcji eugenicznej”. Następnie rżną głupa i tłumaczą, że badania będą dostępne „na dotychczasowych zasadach”.

Problem polega na tym, że gdyby ustawę przegłosowano, to obowiązywałaby treść ustawy, a nie jej uzasadnienie. Tym samym – autorzy projektu znoszą obowiązek udzielania kobietom  swobodnego dostępu do badań prenatalnych i ów obowiązek zastępują obietnicami, że „będzie tak, jak było”. Dzisiaj kobieta, której lekarz lub szpital odmawia wykonania badań prenatalnych, może się powołać na ustawę o planowaniu rodziny. Po wejściu w życie gniota autorstwa fundacji PPdŻ nie będzie miała takiej możliwości.

Załóżmy na moment, że autorom projektu nie chodzi o utrudnienie dostępu do badań prenatalnych i faktycznie usuwają ten artykuł tylko i wyłącznie dlatego, że im się źle kojarzy. I ja mam w tym momencie jedno pytanie – czemu ów artykuł nie kojarzył im się źle w 2013 roku, kiedy składali obywatelski projekt zaostrzający prawo aborcyjne (poprzez odebranie kobietom prawa do terminacji ciąży w przypadku stwierdzenia nieodwracalnego uszkodzenia płodu)? W projekcie ustawy z 2013 (dołączony jako pdf w źródłach) nie ma słowa o uchyleniu tego artykułu. Mało tego – można było w nim przeczytać, że: „Wobec dynamicznego rozwoju medycyny nie sposób też wyrokować, że dana choroba jest nieuleczalna i na tej podstawie już tylko odstępować od leczenia, ale wręcz powodować śmierć dziecka” (brawurowa stylistyka jest dziełem autora poprzedniego projektu, nie mnie ją więc poprawiać). Cytowany fragment jest, co prawda, idiotyczny (bo wada letalna pozostaje wadą letalna, nawet jeśli jakiś niedouczony profesorzyna powie, że „rokowania są dobre i można operować”, ale autorzy przynajmniej usiłują udawać, że zależy im na „leczeniu dzieci poczętych”.

W uzasadnieniu najnowszego projektu napisano, że w projekcie ustawy „wyrażono ponadto normę nakładającą na organy państwa szczególny obowiązek ochrony zdrowia i życia dziecka poczętego” (chodzi o fragment, który radziłem czytelnikowi zapamiętać), ale utrudnienie (a czasem uniemożliwienie) kobietom dostępu do badań prenatalnych (i do informacji medycznej) stoi w jawnej sprzeczności z „normą nakładającą na organy państwa szczególny obowiązek ochrony zdrowia dziecka poczętego”. Bo jakoś tak się składa, że nie ma ochrony zdrowia bez diagnostyki. Nie można więc „chronić zdrowia dziecka poczętego” bez swobodnego dostępu do badań prenatalnych. Ten projekt jest przejawem dwójmyślenia przeciwników prawa wyboru. Z jednej bowiem strony odsądzają oni badania prenatalne od czci i wiary, „bo przez badania kobiety będą zabijać dzieci nienarodzone!” Z drugiej zaś strony wiedzą (a raczej – nie mogą udawać, że nie wiedzą), że dzięki badaniom prenatalnym można wykryć wady płodu, które można korygować (ergo: leczyć „dzieci nienarodzone”). Nie można więc zakazać badań prenatalnych, ale można utrudnić do nich dostęp. Zresztą – już samo uzasadnienie wskazuje na to, że dostęp do badań prenatalnych będzie ograniczony. Konkretnie zaś chodzi o fragment: „badania prenatalne rzeczywiście służące zdrowiu dziecka” – wynika z niego bowiem, że z USG problemu nie będzie, ale np. z amniopunkcją już tak (bo nie dość, że można w ten sposób wykryć np. zespół Downa, to jeszcze jest to metoda inwazyjna i może doprowadzić do powikłań). Bo, w opinii obrońców zygot, amniopunkcja „zdrowiu dziecka poczętego” nie służy.

Na pierwszy rzut oka, uchylenie artykułu, który nakłada na państwo obowiązek umożliwienia kobiecie swobodnego dostępu do badań prenatalnych i informacji medycznej wydaje się być nieco bezsensowne. Nawet jeśli kobieta (robiąc badania prenatalne) dowie się o tym, że nosi w sobie płód z bezmózgowiem, to i tak nie będzie mogła dokonać legalnej terminacji ciąży (bo przecież w omawianym projekcie ustawy chodzi o wprowadzenie całkowitego zakazu aborcji). Tylko że słowem kluczem w poprzednim zdaniu jest słowo „legalnej”. Bo, co prawda, w świetle prawa kobieta nie będzie mogła dokonać terminacji ciąży, ale jeśli będzie odpowiednio zdeterminowana (a w przypadku stwierdzenia wady letalnej – o determinację raczej łatwo), to sobie poradzi w sposób nielegalny. Skorzysta z turystyki aborcyjnej, względnie z podziemia aborcyjnego (do którego można również zaliczyć „załatwienie” sobie pigułek wczesnoporonnych od znajomych, którzy siedzą „na Zachodzie”). Autorzy projektu doskonale sobie z tego zdają sprawę i właśnie tutaj należy upatrywać przyczyn umieszczenia w projekcie zapisu „antyprenatalnego”. Po prostu uznano, że o wiele lepiej będzie (dla „dzieciątek poczętych”), żeby kobieta nie była świadoma tego, że np. urodzi dziecko z bezmózgowiem. Co prawda będzie się to wiązało z szokiem w trakcie porodu (kiedy okaże się, że wyczekiwane dziecko nie posiada mózgu), ale przynajmniej „dziecko poczęte” umrze „śmiercią naturalną”.

Warto w tym miejscu zauważyć, że utrudnienie dostępu do badań prenatalnych przełoży się na wzrost liczby „naturalnych śmierci” już urodzonych dzieci. Niektóre wady wrodzone wymagają korekty zaraz po porodzie. Jeśli wada taka zostanie wykryta w trakcie ciąży, lekarz odbierający poród będzie przygotowany na to, że noworodkowi trzeba będzie udzielić specjalistycznej pomocy (np. chirurga). Jeśli wada będzie „niespodzianką” (zafundowaną kobiecie przez fundację PPdŻ), noworodek wymagający natychmiastowej operacji będzie miał znacznie mniejsze szanse na przeżycie. Wniosek z tego taki, że albo autorzy projektu nie przemyśleli tego, jakie będą efekty, albo uznali, że obniżenie liczby legalnych aborcji jest warte każdej ceny. W tym zwiększonej śmiertelności noworodków. 

Mistrzowie ściemy

Fundacja Pro Prawo do Życia z grupki nawiedzeńców (lubujących się w wywieszaniu krwawych strzępów w miejscach publicznych) zmieniła się w grupę wyrachowanych ludzi, którzy do perfekcji opanowali sztukę manipulowania Polakami. Projekt ustawy zakazujący terminacji ciąży w przypadku stwierdzenia nieodwracalnego uszkodzenia płodu sami nazwali „projektem zakazującym zabijania dzieci z zespołem Downa”. W ramach prowadzenia swojej krucjaty w obronie zygot, wciskali ludziom ciemnotę i tłumaczyli im, że to nie jest tak, że wadę letalną można wykryć. Można jedynie podejrzewać, że płód tę wadę ma. Konsultowałem się z osobami, które na co dzień zajmują się badaniami prenatalnymi i zapytałem, jakie jest na ten przykład prawdopodobieństwo pomyłki w przypadku stwierdzenia bezmózgowia. Odpowiedź była jednoznaczna – bezmózgowie jest na tyle charakterystyczną wadą, że można je wykryć bez problemu i pomylić się w interpretacji USG (dla uściślenia – chodziło o zwykłe USG, nie zaś o USG 3D) może tylko lekarz idiota. To samo tyczy się większości wad letalnych płodu. Nie jest więc prawdziwa śpiewka prawicowców: „terminacji ciąży dokonuje się jedynie na podstawie podejrzenia o chorobie”.

Przy okazji kolejnego projektu o nazwie „stop pedofilii” usiłowano wprowadzić tylnymi drzwiami (udając, że chodzi „o ochronę dzieci przed pedofilią”) zakaz edukacji seksualnej. Tym razem członkowie fundacji PPdŻ poszli na całość i w jednej ustawie połączono zakaz aborcji, utrudnienie dostępu do badań prenatalnych i jako bonus – uniemożliwienie prowadzenia zajęć z edukacji seksualnej w szkołach. Ostatniemu punktowi nie poświęcono nawet akapitu w „uzasadnieniu” projektu. I tu właśnie należy się dopatrywać prawdziwego kunsztu manipulatorskiego. Autorzy projektu wiedzą, że próba zakazania edukacji seksualnej w Polsce jest skazana na porażkę (projekt „stop pedofilii” wywołał ogromny opór społeczny [w momencie, w którym ludzie zorientowali się, że fundacja robi ich w wała i nie chodzi o żadną ochronę przed pedofilią], którego nie była w stanie przełamać nawet agresywna propaganda prokościelnych dziennikarzy). Nasi mistrzowie ściemy poszli więc po rozum do głowy i zamiast formalnego zakazu (na który społeczeństwo się nie zgodzi) wplatają w antyaborcyjną ustawę elementy, które, co prawda, nie są formalnym zakazem edukacji seksualnej, ale w praktyce uniemożliwią jej nauczanie.

A najbardziej absurdalne jest w tym wszystkim zachowanie dziennikarzy (nie mam tu rzecz jasna na myśli dziennikarzy prawicowych, bo u nich absurd to norma), którzy z uporem godnym lepszej sprawy opisują najświeższe dziecko („poczęte”) fundacji PPdŻ, jako ustawę „antyaborcyjną” i słowem żaden się nie zająknie o tym, że ustawa dotyczy również badań prenatalnych i edukacji seksualnej (przynajmniej ja nie trafiłem na taki artykuł). Jak widać, fundacja potrafi bajerować tak skutecznie, że dziennikarze się na ów bajer również załapali (mógłby jeden z drugim dziennikarz poczytać projekt ustawy, ale, jak widać, nikt nie odczuwa takiej potrzeby). Aż chciałoby się rzec – sorry, takich mamy dziennikarzy.

Źródła:

Nowy projekt ustawy (niestety nie ma linku bezpośredniego - trzeba sobie pobrać/otworzyć pdfa)

Ponieważ na bloggerze nie da się dodawać plików PDF - poprzedni projekt ustawy antyaborcyjnej muszę wrzucić w postaci JPG (na szczęście to tylko 4 strony)